24 listopada 2019

Na celowniku - Rozdział 3

Dziękuję za komentarze i zapraszam na kolejny rozdział. :)


— Mamy szczęście, że to cholerstwo odpadło — powiedział John trzymając w dłoni kawałek taśmy, którą znalazł przyklejoną pod samochodem. — Na razie jesteśmy bezpieczni. Nie pomyślałem o tym, że mogli nam przyczepić nadajnik. Gdyby nie odpadł mieliby nas jak na tacy.
Zawiał silniejszy wiatr, a Rafael zadrżał z zimna. Wrócili do chaty, w której mimo wszystko było cieplej niż na dworze.
— Miejmy nadzieję, że nadajnik odpadł już na samym początku, a nie kiedy wjechaliśmy na drogę do lasu — rzucił Dravik klękając przed piecem, by rozpalić ogień.
— Taa… — Davis opadł na kanapę nie wierząc w to, że stracił czujność. Za bardzo w czasie ucieczki poczuł się bezpiecznie. — Nie pomyślałem o tym wcześniej — przyznał się do błędu, którego nie powinien był popełnić.
— Pomyślałeś, kiedy wypierdoliłeś mój telefon. Mogłem wyłączyć lokalizację, telefon, a i tak prawdopodobnie tutaj w ogóle nie ma zasięgu. — Zapalił zapałkę i przyłożył ogień do dużego kawałka starej gazety, na której w rogu obok numeru strony widniał rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty ósmy.
— Takie coś nic nie da. Każdemu się wydaje, że kliknie na to czy tamto i już w porządku. Gdyby zwykły szary człowiek chciał ci odstrzelić łepetynę, to może by cię nie znalazł. Ci ludzie nie wyglądali mi na szaraczków. — Wstał, aby podgrzać wodę na gazie. — Daj zapałki. — Wyciągnął rękę do Dravika dostrzegając, że ogień powoli już obejmował drewna.
Rafael podał mężczyźnie zapałki i zamknął drzwiczki od pieca mając nadzieję, że komin faktycznie nie był zatkany. Aczkolwiek już by się dymiło na pomieszczenie, gdyby dym nie miał którędy ulecieć. Zastanawiał się tylko w jaki sposób w tej prowizorycznej łazience i sypialniach będzie ciepło. Wątpił, aby niewielki kaflowy piecyk ogrzał wszystkie pomieszczenia. Nigdzie nie widział grzejników. Nawet nie był pewien czy dałoby się je podłączyć do pieca. Już zatęsknił za swoim wygodnym mieszkaniem, w którym było ciepło.
— Na kogo wyglądali ci ludzie? — zapytał Davisa unosząc się z kolan.
— Na zawodowców. Trochę nierozgarniętych, ale wiedzieli co robić. Gdybym nie był lepszy od nich, to już by nas tutaj nie było.
— Skromny jesteś, Davis.
— Mówię tylko prawdę. — Obejrzał się na Rafaela. — Kto chce pozbawić cię głowy, poza mną oczywiście?
— Oczywiście. Dupek — prychnął Dravik. — Niedawno z jakiegoś powodu na wolność wyszedł facet, który powinien spędzić kolejne długie lata w pace. — Przysiadł na podłokietniku wysłużonej kanapy. — Broniłem go w sądzie, ale robiłem wszystko by i tak go skazali. Aresztowałeś go. Nazywają go czarnym wdowcem.
— Pamiętam. Zabił kilka żon, ostatnia przeżyła, ale do końca życia będzie kaleką. Pracowałem nad tą sprawą ponad rok — mówił John odnajdując niewielki rondel, który wypłukał. Nalał do niego wody i postawił na gazie. — Skurwiel tak działał, że ciężko było znaleźć na niego obciążające dowody. Czasami żałowałem, że nie byliśmy wtedy w serialu kryminalnym, w którym w ciągu dnia znajdują winnego. Gdyby jego ostatnia żona nie przeżyła, pewnie nadal by wykonywał swój proceder. Dlaczego sądzisz, że to on?
Davis nie musiał dokładnie formułować pytania, by Rafael wiedział o co chodzi.
— On pierwszy przyszedł mi na myśl. — Przyglądał się jak John przeszukuje szafki i z każdej coś wyjmuje. — Co ty robisz?
— Coś do picia. Latem przywiozłem tutaj kawę, herbatę. Mamy też prowiant. Jakieś płatki, kasze, zupki chińskie i inne takie. Z głodu nie padniemy. — Zaśmiał się detektyw, sprawdzając czy woda już się gotuje.
— Wspaniale, będą posiłki godne pięciogwiazdkowej restauracji — zironizował prawnik.
— O tak, jak jakąś kiedykolwiek otworzysz masz już gotowe menu — zakpił Davis.
— Jak długo tu zostaniemy? — zapytał Dravik, podchodząc do mężczyzny, by pomóc mu zrobić coś gorącego do picia. Głodu nie czuł, bo na szczęście zdążył zjeść większość hamburgera i frytek zanim pojawił się tamten facet.
— Dwa, trzy dni. A co?
— Bo nie wiem jak długo jeszcze z tobą wytrzymam.
— I vice versa. Herbata czy kawa?
— Herbata, po kawie nie spałbym całą noc, a wolę zasnąć niż gadać z tobą, Davis. — Nie czekając na mężczyznę Rafael pierwszy wrzucił do jednego z kubków saszetkę herbaty. Jeżeli już miał jakąś pić zawsze wolał liściastą, ale wśród metalowych puszek i plastikowych pojemników takiej nie odnalazł. — A propos spania…
— W pokojach będzie zimno, w nocy temperatura jeszcze bardziej spadnie. Śpimy tutaj na podłodze. — Zalał ich napoje wrzącą wodą. Swoją kawę od razu zamieszał żałując, że nie ma tutaj ekspresu. Nie lubił tak zwanej zalewajki. — Przyniesiemy materac…
— Jeden? — Dravik natychmiast zwrócił na to uwagę, przerywając detektywowi w połowie zdania.
— Jeden. Drugi się nie zmieści, to nie hala tylko mały pokój. Poza tym ten drugi jest zniszczony.
— Nie zamierzam spać razem z tobą. Po moim trupie.
— Dravik, możemy to załatwić. Tym bardziej w obecnej sytuacji. — Poklepał prawnika po policzku, czując na nim jednodniowy zarost. Mężczyzna natychmiast odepchnął jego rękę, mrucząc coś pod nosem. Wziął swój kubek i poszedł oprzeć się o piec. Żałował, że nie wziął ze sobą jeszcze jednego swetra. Nie sądził, że Davis wywiezie go na pustkowie. Na szczęście w całej izbie powoli robiło się już ciepło. Mimo to nie zamierzał jeszcze zdejmować kurtki.
— Mam nadzieję, że otrzymam medal za to, że jakoś przetrwam te tortury spędzania czasu z tobą.
John tylko zaśmiał się na słowa Rafaela i obrzucił mężczyznę rozbawionym spojrzeniem. Po chwili rozsiadł się wygodniej na kanapie. Przez moment patrzył na prawnika przesuwając po nim wzorkiem od stóp do głowy, po chwili zmusił się do odwrócenia spojrzenia. Upił łyk gorącej kawy mając nadzieję, że czarny napój powstrzyma go na jakiś czas przed zaśnięciem. Prawnik jak chce niech śpi, on musi czuwać. Przynajmniej przez pierwszą noc, bo faktycznie nie byli pewni, gdzie od samochodu odpadł nadajnik GPS. Prawie nikt nie wiedział o tym domku. Jego dziadek wybudował go dawno temu, by z żoną i córką móc tutaj przyjeżdżać, aby odpocząć od miasta. Dziadek zmarł pięć lat temu pozostawiając mu chatę, a on nie zamierzał się jej pozbyć. Lubił tutaj spędzać urlopy, o ile te jakoś udało mu się wziąć. Znał las jak własną kieszeń. Każdą rozpadlinę, górkę, dolinę mógłby odnaleźć z zamkniętymi oczami. Pomimo tego, że lubił tutaj przebywać, teraz wolałby znajdować się gdzieś indziej. Nie być zamkniętym w czterech ścianach z tym mężczyzną.
Ponownie przesunął spojrzenie na Dravika i zamarł. Mężczyzna obserwował go trzymając przy piersi kubek dwoma rękami, nadal opierając się o piec. Poczuł napięcie w dole brzucha znajdując się pod obstrzałem tych hipnotycznie niebieskich oczu. Tłumaczył to sobie tym, że dawno już nie miał seksu, a nie tym, że prawnik mógłby go pociągać. Nie zamierzał uciekać spojrzeniem. Nigdy tego nie robił, tak samo jak Rafael. Przechylił tylko lekko głowę uśmiechając się zadziornie.
— Widzisz coś ciekawego? — zapytał, czekając na to aż Dravik ponownie nazwie go kutasem. Miał przygotowaną na to piękną ripostę, ale mężczyzna musiał to wyczuć, bo z jego ust padło inne słowo.
— Dupka, któremu wydaje się, że jest niezwyciężony, najlepszy i wszyscy powinni padać przed nim na kolana.
— Nie wszyscy, tylko ci co chcą possać mojego fiuta — odpowiedział spokojnie, uśmiechając się jeszcze szerzej, kiedy wzrok Rafaela na chwilę skierował się na jego krocze, zanim ponownie zatopił się w jego spojrzeniu.
— Musisz nieźle im płacić, że chcą coś takiego robić — wycedził Dravik.
— Niektórzy sami tego pragną. Nawet nie muszę ich do tego zachęcać. Lubią go w ustach i w dupie. Zawsze mówią, że tego chcą. — Uniósł prawą brew i dodał: — Niektórzy jednak mówią „nie”, ale mój kutas nie ma z tym nic wspólnego. Na niego zawsze mówili „tak”.
— Prawdziwy skurwiel z ciebie — fuknął Rafael podchodząc do szafki, by z głośnym trzaskiem odstawić do połowy pełny kubek.
— I kto to mówi? Jesteśmy tacy sami. Dlatego tak bardzo mnie kochasz — zironizował Davis. Uniósł kubek z kawą, mówiąc tym gestem mężczyźnie „za zdrowie”, po czym napił się.
Dravik nic na to nie odpowiedział, bo nie chciał już ciągnąć tego tematu. Szlag go trafiał na to co John powiedział, a jednocześnie poczuł ból nie sądząc, że to w nim jeszcze jest. Nie okazał tego po sobie, bo prędzej oddałby się tym, którzy chcą go zabić, niż otworzył duszę przed Davisem.
— Idę się odlać — burknął kierując się do łazienki, kiedy zatrzymał go głos tego, którego obecność ledwie znosił.
— Kibel jest w łazience, ale jak pompa nie działa, to trzeba naciągnąć wody do wiadra i tak spłukać. Ewentualnie możesz skorzystać z tego, że jesteśmy w lesie.
Rafael nacisnął grzbiet nosa i wyszeptał:
— Kutas.
— Lubisz…
— Zamknij się, kurwa! — krzyknął na detektywa i wyszedł na dwór przy wtórze śmiechu mężczyzny.
Zimne powietrze wdarło się do jego płuc, kiedy je wciągnął. Wiatr przewiewał go na wylot przez to, że nie zasunął zamka w kurtce. Głęboka ciemność otaczała wszystko wokół i coś w lesie zawyło, ale to było lepsze niż oddychanie jednym powietrzem z Johnem Davisem i znoszenie jego obecności. Doskonale też wiedział, że detektyw czuje to samo i cudem będzie jeśli nie pozabijają się zanim dostaną wiadomość, że mogą już wracać.
Ta myśl sprawiła, że zawrócił do chaty. Davis nadal siedział na kanapie i od razu na siebie popatrzyli.
— W jaki sposób ktoś się z nami skontaktuje, jeżeli nikt nie wie gdzie jesteśmy? Po co w ogóle uciekliśmy? Nie lepiej było zostać?
— Ja skontaktuję się z kapitanem. Też wolałbym nie uciekać i dowiedzieć się komu zalazłeś za skórę. To było jednak najlepsze wyjście, zważywszy na to, co zastaliśmy w twoim mieszkaniu. Groźby, które dostawałeś skończyły się i przeszli do działania. Ta chata jest jedynym miejscem, które może cię ukryć. Zostałem zmuszony do ochrony twojego tyłka i może mi się to nie podobać, ale będę to robił. Potem się ponownie pożegnamy i będziemy widywać od czasu do czasu, kiedy ja kogoś wsadzę za kraty, a ty będziesz walczył o wypuszczenie tej osoby. Nie mogę się już tego dnia doczekać.
— Kutas — wycedził Dravik.

*

Davis zrobił mały obchód z bronią w ręku nasłuchując odgłosów, które mogły nie pochodzić z lasu. Dziadek go wszystkiego nauczył. To od niego już jako dziecko dowiedział się, że nawet najdziksze zwierzę nie jest tak wielkim drapieżnikiem jak człowiek. Zgadzał się z nim. Dlatego został gliną. Chciał te najgorsze zakały społeczeństwa chwytać i odbierać im możliwość życia na wolności. Najlepiej na zawsze zamykać ich za kratami i zmusić ich do ciężkiej pracy, a nie dać im szansy na oglądanie telewizji, czytanie książek i pozwalanie na to do czego nie powinni mieć prawa. Kara powinna być karą. Wierzył, że może niektórych uda się zresocjalizować, ale znał takie typy osób, których żadna pomoc nie zmieni. To byli ci najgorsi. Ludzie którzy zabijają z zimną krwią dla samej przyjemności, z czystego sadyzmu, dla zysku. Typy, dla których nie liczy się nic.
Zastanawiał się jakim typem był ten, który wydał wyrok na Dravika. Facet był w stanie wynająć ludzi do tego, więc miał pieniądze — pomyślał, zatrzymując się tuż przed wejściem do chaty. Zabezpieczył pistolet, ale nadal trzymał go w dłoni. Musi jutro skontaktować się z przełożonym. Może ktoś inny mógłby chronić Dravika, a on zająłby się tą sprawą. Złapałby tego kogoś i postawił przed prawnikiem, by mu udowodnić, że nie każdy aresztowany jest niewinny.
Ostatni raz rzucił okiem na okolicę. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do ciemności widział więcej. Nie dostrzegając, ani nie słysząc niczego niepokojącego wszedł do chaty, w której było bardzo ciepło. Materac leżał niedaleko kanapy, zajmując przestrzeń między nią, a piecem. Kiedy go tutaj przenosili z Dravikiem ponownie się pokłócili. Zaczęło się od tego, że obaj chcieli nieść materac w inny sposób.
— Nie śpisz — stwierdził Davis, kładąc pistolet na stoliku, którego jedna noga była krótsza i stała na jakiejś książce wojennej.
— Wolałem poczekać i upewnić się czy wrócisz. — Rafael leżał na boku okryty kocem. W domku było ciemno, bo wyłączyli agregat, aby oszczędzić paliwo. Pomimo tego dobrze widział zarys mężczyzny zdejmującego kurtkę.
— Martwiłeś się o mnie. Dziękuję.
— Phi. Miałem nadzieję, że pożre cię jakieś zwierzę. Choćby taki niedźwiedź.
— Tu nie ma niedźwiedzi. — Wyciągnął się na kanapie, mimo że chętnie położyłby się na materacu. Byłoby wygodniej. Miał sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i jego długie nogi będą cierpieć od kanapy, ale nie zamierzał kłaść się obok Dravika.
— To inny wilk, kojot, czy zając by cię pożarł.
— Zając? Masz dziwne pomysły. Lepiej śpij, Dravik. Koszmarów życzę.
— Nawzajem — odpowiedział sennie prawnik.
John uśmiechnął się pod nosem i odwrócił głowę w stronę leżącego mężczyzny. Przez chwilę przyglądał się sylwetce ukrytej pod kocem, a potem zamknął oczy i nasłuchując jego oddechu, zasnął.

6 komentarzy:

  1. Nie mogę się doczekać dalszej części z ich udziałem, a szczególnie w wspólnej przeszłości jaką mają. Dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie no ci dwaj są po prostu cudowni.
    Idealnie niezgrany duet i ta ich gatka o kutasach xp po prostu uśmiechnęlam się szeroką gębą na samą myśl.
    Po prostu jestem wręcz zachwycona co pokażesz ;)
    czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. To opowiadanie wciągnęło mnie strasznie mocno. Nie mogę doczekać się kolejnego tygodnia
    Pozdrawiam
    Akira

    OdpowiedzUsuń
  4. Aż iskry fruwają wokół głównych bohaterów ;)
    Ciekawe, jak dalej zniosą swoją obecność?
    Prawnik udaje twardego, ale myślę, że ciągle kocha policjanta, tylko co się stało, że nie są już razem?
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejka,
    cudnie, uff nadajnik odpadł od samochodu chyba wtedy kiedy tak gwałtownie zachamował, oj, oj to będę bardzo intensywne dni polegające przede wszystkim na kłótniach między nimi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    wspaniale, uff... nadajnik odpadł od samochodu, to będą bardzo intensywne dni, pełne kłótni...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)