31 stycznia 2016

W sidłach miłości - Rozdział 17

Dziękuję za komentarze. :))


EDIT: Tom się właśnie ukazał tutaj: KLIK

Po resztę informacji zapraszam na mój blog informacyjny. :)



Poprawił jeszcze koszulkę, zanim tata wyciągnął rękę, żeby nacisnąć dzwonek. Richie nie wiedział czego się spodziewać po przyjaciółce rodzica. Jedyne, czego się o niej dowiedział, to że kobieta była osobą bardzo ciepłą, tolerancyjną i miała dwudziestopięcioletniego syna, Seana. Więcej mu tata nie zdradził, mówiąc: "sam zobaczysz". Rozejrzał się po niedużym ogrodzie, spostrzegając starannie wypielęgnowane rabatki z przepięknymi kwiatami. Właściwie było tutaj więcej kwiatów niż trawnika. Wprost przeciwnie niż u nich w obecnym domu. W rodzinnym domostwie też znajdował się ogród pełen kwiatów i krzewów sprowadzanych z różnych zakątków kraju, a nawet i świata, lecz wydawał się tak samo zimny, jak jego mama, która w ogóle nie opiekowała się ogrodem, wynajmując do tego ludzi. Zaaferowany własnymi myślami, prawie podskoczył na dźwięk męskiego głosu z lekką chrypką. Wbił swoje jasne oczy w stojącego przy drzwiach mężczyznę. Od razu zorientował się, że to musi być syn znajomej taty. Młody mężczyzna ubrany w ciemny garnitur. Miał czarne, długie do szyi włosy, zmrużone, ciemne oczy ukryte za wąskimi szkłami umieszczonymi w czarnych, delikatnych oprawkach i uśmiechał się do nich przyjaźnie.
— Witam i zapraszam do środka. — Odsunął się od drzwi. – Mama zaraz zejdzie, jeszcze się stroi – powiedział, zamykając za nimi drzwi. Wyciągnął w stronę pana Taylora dłoń. – Miło mi pana poznać. Mama wiele mi o panu opowiadała. Mam na imię Sean, ale to pewnie pan już wie.
Po zachowaniu i gestach Seana można było rozpoznać, że był dobrze wychowanym i spokojnym mężczyzną. Richie zawsze uważał, że czasami to, jakie są dzieci, mówi wiele o ich rodzicach. Nie chciał już wbijać sobie do głowy osądów w stosunku do przyjaciółki taty, ale był pewny, że dobrze wychowała swojego syna.
– Cześć – zwrócił się do niego Sean, również podając mu dłoń na przywitanie. – Ty na pewno jesteś Richie.
– Hej, tak. – Odwzajemnił uścisk, czując w swojej dłoni gładką, niespracowaną skórę i długie palce Seana. – Widzę, że ktoś również i o mnie wspominał.
– Twój tata bardzo dużo mi o tobie opowiadał.
Damski głos przesycony ciepłem i wesołą nutą doleciał do ich uszu. Schodząca po schodach kobieta, wbrew przewidywaniom Richiego, nie wyglądała na matkę dwudziestopięcioletniego syna. Spodziewał się kogoś koło pięćdziesiątki, podczas gdy ta dama  nie mogła mieć więcej niż czterdzieści lat. Kobieta miała długie, czarne włosy falami spadające na jej ramiona – już wiedział, po kim Sean odziedziczył ten kolor – wąskie usta pomalowane na blady róż uśmiechały się naturalnie, bez żadnej sztuczności, która często towarzyszyła jego mamie. Skromna, elegancka, granatowa sukienka rozkloszowana u dołu i czarny żakiet wyraziście podkreślały jej kobiecą figurę. Nie była tak szczupła jak jego mama, ale dzięki temu wyglądała bardzo kobieco, a nie jak wieszak na ubrania. Nie rozumiał, dlaczego tak porównuje do siebie obie kobiety, ale nie umiał tego zagłuszyć. Bolało go trochę to, że jego rodzicielka na pierwszy rzut oka wychodziła przy pani Carter blado. Szczególnie, że faktycznie przyjaciółka taty emanowała ciepłem i serdecznością.
Kobieta podeszła do jego ojca, a mężczyzna pocałował ją w policzek, po czym sama przedstawiła się Richiemu.
– Jestem Marianne. – Jej szare oczy były pełne przyjaznego blasku. – Założę się, że spodziewałeś się kogoś starszego, szczególnie jak zobaczyłeś mojego syna.
– Skąd pani wie, że tak? – wyrwało mu się i z zakłopotaniem podrapał się po karku. – Przepraszam.
– Za co? Taka prawda, że miałeś prawo przypuszczać, że jestem stara i przygarbiona. – Roześmiała się dźwięcznym głosem, spoglądając na swojego partnera, a później ponownie na Richiego. – Urodziłam Seana, mając piętnaście lat. Uwierz mi, że w tamtych czasach posiadanie dziecka w tym wieku i jako panna powodowało wiele problemów, ale nigdy go nie nazwałam błędem młodości i głupoty, który wtedy popełniłam. Kocham mojego syna i nie żałuję. I wiem dzięki temu, jak bardzo twój tata kocha ciebie. Cieszę się, że w końcu mogę cię poznać. Martin, rozgadałam się, prawda? – zwróciła się do swojego partnera.
– Troszkę, kochanie.
Dziwnie było Richiemu słyszeć to słowo nieskierowane do jego mamy, ale cieszył się, że tata kogoś sobie znalazł.
– Sean, gdzie jest Drake?
– Niedługo powinien być, mamo. Dzwonił jakieś dziesięć minut temu, że już jedzie – odpowiedział Sean.
Drake? Jaki Drake?, przemknęło przez głowę Richiemu. Spojrzał na ojca. Czyżby tata zapomniał mu powiedzieć, że Marianne Carter ma jeszcze jednego syna?
– Nie stójmy tak w przedpokoju. Zapraszam do jadalni. – Kobieta wskazała ręką pomieszczenie ukryte za rozsuwanymi, szerokimi drzwiami. – Jeszcze Richie pomyśli, że jestem niegościnna.
– Na pewno tak nie pomyślę, proszę pani – odparł i udał się za Seanem do wspomnianej jadalni. Ta okazała się być połączona z kuchnią oddzieloną jedynie kuchenną wyspą, przy której ustawione były wysokie krzesła podobne do tych w barach. Podekscytowanie nie pozwoliło mu rozejrzeć się po holu, ale tutaj z zachwytem wchłaniał dobry gust gospodyni. Ściany pokryte wrzosowym kolorem może i nadawały pomieszczeniu nutę chłodu, ale rośliny umieszczone gdzie tylko się dało – począwszy od wspinających się po ścianach bluszczy, poprzez coś, co kwitło na żółto i czerwono, ocieplały jadalnię, nadawały jej charakteru i sprawiały, że czuł się, jakby przebywał w oranżerii, co uwielbiał w dzieciństwie. Z tego już na sto procent wywnioskował, że właścicielka jednopiętrowego domu była miłośniczką kwiatów.
Jeszcze godzinę temu obawiał się tego spotkania tak bardzo, że przysłoniło mu to myśli o tym, kto jutro poprowadzi jego trening.  Tymczasem okazało się, że obawy były bezpodstawne. Przebywał tutaj od kilku minut, a czuł się, jakby był u siebie, czyli swobodnie i dobrze. W dodatku Sean i Marianne nie przytłaczali go swoją obecnością. Szczególnie Sean, który niewiele mówił, pozwalając swojej matce przejąć pałeczkę zabawiania gości.
– Dzieńdoberek i przepraszam za spóźnienie.
W jadalni pojawił się wysoki, szczupły mężczyzna o niesamowicie niebieskich oczach odznaczających się dość mocno na jego pociągłej twarzy pokrytej zarostem. Mężczyzna mający na sobie glany, w które dość niedbale wsadzone były nogawki jasnych, wąskich dżinsów, i białą koszulkę z długim rękawem i wielkim napisem „Aerosmith” podszedł do gospodyni i pocałował ją w policzek.
– Wybacz, mamuś, ale nie mogłem się wyrwać wcześniej z pracy. Pięknie dzisiaj wyglądasz, co nie znaczy, że innego dnia…
– Dobra, dobra nie przymilaj  mi się tutaj. – Marianne poklepała przybysza po policzku. – I tak zmywasz po kolacji. Nie nabiorę się na te twoje smutne oczka.
Richie obserwował całą sytuację i zaczynał sobie obliczać w głowie, kiedy zaś ona mogła urodzić tego faceta? Wszak ten wyglądał na nieco starszego od Seana, więc jakim cudem… Nagle jego przemyślenia poszły do kosza, kiedy przybysz zbliżywszy się do Seana, pocałował go prosto w usta, a młodszy z nich chętnie odpowiedział na pocałunek, pożerając wzrokiem całującego go mężczyznę. Dopiero wtedy Richie zrozumiał, że na pewno braćmi to oni nie są, a w głowie właściwe kawałki puzzli zaczęły wskakiwać na swoje miejsce. Przyjaciółka taty na pewno nie będzie miała nic przeciw niemu. Jej syn jest tak samo gejem jak on i ma partnera, którego ona traktuje niczym własne dziecko. Tym razem tata wiedział, jaką partnerkę sobie wybrać. Chwilę później dowiedział się, że partner Seana nazywa się Drake Ashborn i jest związany uczuciowo z „tym sztywniakiem” – jak Drake nazwał Seana, dostając za to kuksańca z łokcia pomiędzy żebra – od siedmiu lat, a od trzech mieszkali razem.
Zasiadając do stołu nakrytego białym obrusem i zastawionego porcelaną, zapytał swojego tatę:
– Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Powiedziałem przecież, że cię zaakceptuje, a reszty sam się dowiedziałeś.
Tak, dowiedział się, ale to i tak wywarło na nim niewielki szok. Pozytywny szok, oczywiście, szczególnie w chwilach, kiedy zerkał na nich obu wpatrzonych w siebie rozkochanym wzrokiem. Też by tak chciał, a oni byli przykładem, że geje też potrafią tworzyć związki oparte na miłości, bo ta wypływała z nich niczym lawa z wulkanu.
– Richie, kiedy Sean i Drake się poznali, to się nienawidzili. – zaczęła kobieta, nakładając na talerz warzywa.
– Mamo.
– Co mamo? Co mamo? – Puściła synowi oczko. – To piękna historia. Opowiem ci ją później, przy herbacie. Chcę cię bliżej poznać – ponownie zwróciła się do Richiego, niemal natychmiast proponując mu dokładkę pieczeni.

* * *

Odłożywszy zeszyty i książki na swoje miejsce, Alex spakował plecak na jutrzejszy dzień. Przejrzał jeszcze wszystko, czy na pewno o niczym nie zapomniał. Większość książek miał w szkolnej szafce – uczniowie zawsze dostawali po dwa komplety podręczników. Jedne zostawały w szkole, a drugie mieli w domu, dzięki czemu nie musieli dźwigać takich ciężarów – ale zeszytów nie dało się tam zostawiać, bo kto by odrobił za niego lekcje? Chyba że jakiś szkolny duch, o ile taki po nocach tam grasował. Zamknął plecak. Dopiwszy zimną już herbatę i zabrawszy z łóżka spodenki do spania, udał się pod prysznic. Chciał się dzisiaj wcześnie położyć i poczytać w ciszy, co ostatnio bardzo zaniedbał. Zawsze weekendy poświęcał na czytanie, lecz teraz te przeznaczał na „korepetycje” i nie zawsze dało się w ich czasie poczytać, na co nie narzekał, bo z Joshem było mu cudownie. Przyłapywał się, że za często o nim myśli. Robił to wręcz nieustannie, o ile nie był czymś zajęty, a czasem nawet wtedy jego myśli krążyły wokół osoby anglisty. To też nie pomagało mu w nauce, lecz na szczęście nadal miał znakomite oceny.
Po szybkim prysznicu, zawinąwszy ręcznik wokół bioder, drugim wytarł włosy, robiąc z nich istną burzę. Ogolił się, oglądając po tym zabiegu dokładnie swoją twarz i wypatrując na brodzie pryszcza. Richie i Johnny jakoś nigdy nie mieli z tym problemów, on też nie mógł narzekać, bo w przeciwieństwie do innych nie miał twarzy pokrytej tym paskudztwem, tylko czasami rosły mu te małe wulkaniki. Nakleił na niego odpowiedni plaster i zaczesawszy włosy, ubrał się i wyszedł z łazienki.
– Już myślałem, że tam zamieszkałeś – powiedział zirytowany Jonathan. – Pielęgnujesz się dłużej niż baba lub ta twoja psiapsiółeczka.
– Przestań, bo co do Richiego to powtarzasz się jak zdarta płyta. Daj mu już spokój. A do łazienki mogłeś iść na dół. – Alex założył ręce na piersi.
– Nie mogę dać mu spokoju, bo sam wpadłeś na słodki pomysł, który poparła pani dyrektor, bym trenował tego blond-złotego chłopaczka. – Wyszczerzył się starszy z braci. – Czekałem na ciebie. Mam pytanko.
– Czego chcesz? – Westchnął. Jeśli jeszcze chwilę dłużej postoi w tym korytarzu, to zaraz kopnie Johnny’ego. Chciał iść do łóżka z książką. Gdyby był przy nim Josh, poszedłby z nim, a tak to ma swoją wielką miłość w pokoju, czyli Shekspira lub któregoś ze współczesnych autorów, tylko niestety odgradza ich pewna dwunożna przeszkoda.
– O której… Ekhem, Richie ma te treningi?
Brwi Alexa podjechały do góry.
– Powiedziałeś „Richie”, co za zmiana. Nie spytałeś go?
– Jakoś tak powiadomiłem go tylko, że będzie dla niego zaszczytem to, że go czegoś nauczę, ale o nic go nie pytałem. W każdym razie szkoda, że nie widziałeś miny blondasa, jak poinformowałem go, że zostaję trenerem. Od dawna nie byłem tak usatysfakcjonowany.
– Bądź grzeczny.
– Zawsze jestem grzeczny i delikatny. O. – Johnny przywołał na twarz niewinną minę.
– Taa. Jesteś jak korona cierniowa. Niby ma ozdabiać, a rani swoimi kolcami. Zazwyczaj treningi ma na drugiej i trzeciej lekcji, czasami na czwartej, ale co i kiedy sam się dowiedz. Ja idę czytać. – Wyminął brata, zamykając mu drzwi przed nosem w chwili, kiedy ten chciał za nim wejść do pokoju. Nie. Ma. Mowy. Teraz ma czas na czytanie lub spanie i nieważne, że dopiero była dwudziesta pierwsza.
Ledwie położył się do łóżka z zamiarem napisania esemesa do Josha, jego komórka zaczęła dzwonić. No tak, Richie miał mu zdać relację z wizyty u nowej mamusi. Jęknął, coś czując, że z romansu z książką nici. Odebrał połączenie, układając głowę na poduszce.
— Co tam, złotko?

* * *

Richie, jeszcze w ubraniu, w którym był w gościach, padł w poprzek łóżka. Skupiając wzrok na suficie, niemal wydarł się do głośnika ukrytego w telefonie:
— Ona ma syna geja!
— Kto? Ta kobieta? I ciszej, nie jestem głuchy.
– Tak, ona. Wyobrażasz sobie, jakie było moje zdziwienie, gdy ich poznałem?
– Dlaczego, przecież już widziałeś niejednego geja, nawet ja nim jestem – próbował żartować Aleks.
– Zabawne. Przecież doskonale wiesz, o co mi chodzi, nie tego się spodziewałem. – Położył się na brzuchu. – Ten Sean i Drake są normalnie zajebiści. Gdybyś widział, jak oni na siebie patrzą. Od razu widać, że bardzo się kochają i są sobie oddani. – Ponownie położył się na plecach, jakby  nie potrafiąc znaleźć dla siebie dogodnej pozycji. – Chciałbym tak. Takiej miłości, tego, żeby ktoś tak na mnie patrzył jak Drake na Seana. Tak, wiem, znasz tę śpiewkę na pamięć. Może i mam marzenia nastoletnich panienek, ale co ja na to poradzę, że taki po prostu jestem. Ale wracając do Seana i Drake'a, to ten drugi jest fotografem z jakiejś agencji reklamowej, z tego co zrozumiałem, i chyba dorabia na budowie czy coś, czyli w pierwszej pracy nie za dużo mu płacą – wypluwał z siebie słowa w tempie karabinu maszynowego. – Poza tym ma dwadzieścia siedem lat i jest boski. Natomiast Sean studiuje prawo, chyba cywilne, a może karne, nie pamiętam, właściwie już je powinien skończyć, ale coś tam było nie tak, że robi ostatni rok. Wybacz, że ci tak ględzę, ale jestem jakiś podekscytowany, bo wiesz dlaczego? – Usiadłszy, przesunął się na łóżku tak, żeby opierać się o ścianę. Nogi zgiął w kolanach. Przełożył telefon do drugiego ucha i zaczął na nowo paplać: – Ich miłość powstała z nienawiści. Rozumiesz? Mama Seana opowiedziała mi o nich. Obaj poznali się, kiedy Drake omal nie potrącił Seana motorem i już podczas pierwszej rozmowy pożarli się i wyzywali od idiotów, zabójców, szaleńców i wściekłych psów. Nie pytaj, czemu to ostatnie, bo nie wiem. Potem przypadkiem spotkali się parę razy, jakby los sam ich do siebie kierował. Drake nie znosił Seana, uważając go za gówniarza, sztywniaka, ważniaka i anorektyka, podobno Sean wtedy miał tylko skórę i kości, oraz palanta, któremu na niczym nie zależy. Sean nie był mu dłużny. Aż w końcu pewnego pięknego dnia znaleźli się na tym samym weselu i po pijaku wylądowali w łóżku. Wyobrażam sobie ich miny, jak się rano obudzili, tym bardziej, że Drake rozdziewiczył Seana. Tak sądzę z ich min, bo Sean miał wtedy jakieś siedemnaście lat i oskarżył Drake’a o gwałt, no w każdym razie nazwał go gwałcicielem i było jeszcze gorzej. Prawie rok czasu się nienawidzili, ale spotykali się po to, żeby się kłócić, a przecież mogli zerwać kontakt. Aż w końcu gdzieś po roku Sean potrzebował pomocy, kiedy jego mama zachorowała i nie wiedział co robić. Drake mu pomógł, był przy nim i w końcu zaczęli normalnie ze sobą rozmawiać. Bez wrzasków, ranienia się. Mama Seana żartuje, że to była miłość od pierwszego wejrzenia, tylko musieli do niej dojrzeć. Są parą od siedmiu lat. Naprawdę fajnie widzieć ich razem, to jest coś niezwykłego i rzadko spotyka się takie pary nawet hetero. A wiesz, co to znaczy? Ja może też mam szansę z Johnnym. Tak, wiem, marzenia ściętej głowy, ale warto mieć nadzieję, prawda? – Richie, zaniepokojony przedłużającą się ciszą w głośniku, przerwał swój monolog. – Słuchasz mnie? – odpowiedź dostał od razu w postaci chrapania. – Ej, śpisz? Alex, ej no, jak mogłeś zasnąć? Jutro zaś ci będę musiał to wszystko od nowa opowiadać. Jak możesz spać? – On nie zaśnie chyba do rana. Sam nie wiedział, co go tak nakręciło, ale patrzenie na tych dwóch mężczyzn faktycznie dało mu takiego kopa i nadzieję, że sam się sobie dziwił i nie myślał o niczym innym.
Dlatego gdy rano ponownie rozpoczął nowy dzień i lekcje, nie myślał o Johnnym, dopóki nie poszedł na kolejny trening, a pierwszy, jaki miał z bratem przyjaciela. Postanowił, że chłopak nie zepsuje mu dobrego humoru. Czuł wzrok Jonathana na sobie, kiedy zdejmował buty i poszedł do szatni założyć strój do ćwiczeń. Zostawiając tam swoje rzeczy, wziął tylko półlitrową butelkę wody i ręcznik, żeby obetrzeć twarz z potu, który niechybnie się pojawi. Starał się ignorować szybko bijące serce. To waliło w pierś z podekscytowania, że spędzi dwie godziny z Johnnym, ale i ze strachu. Joyce odwołała dzisiejsze spotkanie, więc zostali sami. Wziął kilka głębokich oddechów. Poprawił spadającą z ramienia koszulkę i wyszedłszy z szatni, z całej siły zapobiegł pojawieniu się Richiego nieśmiałka i strachliwej cipy. Pierwszy zabrał głos:
– To, panie trenerze, od czego zaczynamy? – Te słowa kosztowały go więcej nerwów niż testy z matematyki, ale był z siebie dumny.
– Przede wszystkim od rozgrzewki, jakbyś nie wiedział, młody. A może twoja blond główka nie potrafi sama myśleć? Zamiast zadawać pytania, rób to, co zazwyczaj i zaraz przechodzimy dalej.
– Moja głowa potrafi sama myśleć, ale to ty tu jesteś trenerem. – Odstawił na okno wodę, a ręcznik rzucił na stojące pod ścianą krzesło.
– Okazuje się, że potrafisz wypowiedzieć więcej niż dwa słowa, brawo. – Włączył muzykę. To, co wybrał Richie, nawet mu się podobało, więc nic  nie będzie zmieniał. – Do pracy. – Sam zrobił swoją rozgrzewkę zaraz po przyjściu na salę i teraz tylko stał, patrząc na chłopaka.
Richie starał się wyobrazić sobie, że jest sam w pomieszczeniu, ale to było bardzo trudne, kiedy czuł palący i oceniający wzrok Jonathana na sobie. Rozgrzał wszystkie mięśnie tak, jak robił to do tej pory, dziękując wszystkim bogom, że Johnny się nie odzywał. Po zakończeniu rozgrzewki chłopak kazał mu pokazać, co potrafi, więc zaczął od najprostszych układów, kończąc na tych trudniejszych, wymagających nieraz akrobatycznych umiejętności. Chciał dać z siebie wszystko i pokazać, że jest w czymś dobry. Widział w lustrze nic niewyrażającą, obojętną minę trenera, a kiedy ten podszedł i wyłączył muzykę, naprawdę bał się jego oceny. Nie przejmowałby się tak, gdyby Johnny był kimś obojętnym, ale nie był i nigdy nie będzie.
– Ja tak na ciebie działam, że jesteś spięty, czy cały czas tak tańczysz? – zapytał starszy chłopak. – Chcesz sobie coś uszkodzić? Rozluźnij mięśnie, a wtedy każdy obrót przyjdzie ci z łatwością, bo to, co teraz pokazałeś, było tylko marną podróbką tańca. Ty to w ogóle nazwałeś tańcem czy dziecinną zabawą? Jeżeli to drugie, to lepiej znajdź sobie inne zajęcie, bo tym czymś mogłeś chwalić się w przedszkolu, blondi. Profesjonalny taniec wymaga o wiele, wiele więcej, a to było gówniane coś. Nawet nazwy dla tego nie mam.
Richie sapnął. Wiedział, że tak będzie. Nie będzie chwalenia, tylko totalna krytyka jego każdego ruchu. Niby to jest dobre, ale po co go od razu dobijać? Sam wiedział, że dzisiaj nie wyszło mu to najlepiej. Spiął się, kiedy Johnny podszedł do niego, odwrócił go przodem do lustra i stanął za nim. Położył ręce na jego ramionach blisko szyi.
– Spójrz przed siebie i rozluźnij się. – Zjechał dłońmi w dół rąk Richiego. – Nie spinaj się, tylko rozluźnij. Daj odpocząć mięśniom. – Miał wrażenie, że chłopak sobie zaraz porozrywa wszystkie mięśnie, a nie zrobi tego, o co go prosił. Przecież widział jego taniec i wtedy szło mu nieźle. Dzisiaj też nie najgorzej, ale nie byłby sobą, gdyby zaraz miał chwalić tę panienkę. Miał pewność, że Richiego stać na więcej.
Jak miał się nie spinać, kiedy ten chłopak stał za jego plecami, dotykał go? Chciał się od niego odsunąć, ale nogi wrosły mu w ziemię i nie potrafił się ruszyć. Tak działała jedna połowa, a ta druga chciała się oprzeć o Jonathana i już tak zostać. To właśnie dzięki niej nie uciekł. Zamknął na moment oczy, żeby się uspokoić. Johnny jeszcze nieraz będzie go dotykał, aby pokazać mu odpowiednią figurę, i nie może się przy nim tak zachowywać. Tym bardziej, że chłopak był tutaj po to, żeby mu pomóc, więc musiał wziąć się w garść. Postarał się zrobić to, o co był proszony, i już chwilę później usłyszał ciche:
– Doskonale. Pokażę ci, jakie błędy wykonujesz, a ty to naprawisz. – Johnny odsunął się, ale tylko  na chwilę. Włączył muzykę od początku i znów powrócił do chłopaka, ale stając obok niego. – Patrz w lustro, nie gap się na mnie.
– Nie gapię się.
– Zobacz, co dzisiaj zrobiłeś. – Johnny wykonał prosty układ, starając się zrobić te same błędy, jakie dostrzegł u Richiego. – Kiedy wychodzisz nogą naprzód, chcąc zrobić obrót i opaść na ziemię, twoja druga noga… – mówił, pokazując po kolei, jakby klatka po klatce, to co, opowiadał. Kiedy skończył, pokazał prawidłowe ruchy i wykonał je z łatwością. – Teraz twoja kolej. Pamiętaj, co ci mówiłem.
Starając się wyłapać wszystkie wskazówki, naprawdę chciał nie popełnić błędów, ale mu się to nie udało. Johnny kazał powtarzać te ruchy nieustannie, dopóki nie zrobi tego dobrze. Psioczył na niego za każdym razem, jak coś mu poszło nie tak. Po godzinie, zmęczony i sfrustrowany, usiadł na podłodze, słuchając kolejnej reprymendy. 
– Ty chcesz wykonać zaawansowane układy na ten głupi konkurs, a tego bezbłędnie nie wykonasz?
– Może to twoja wina – odparował znienacka, starając się złapać oddech.
– A czemuż to moja wina? – Johnny zaplótł ręce na piersi, ciekawy co też ma do powiedzenia ten chłopaczek. – Może to ty jesteś kolejnym beztalenciem chcącym spełnić swoje nierealne marzenia?
– A może to ty potrafisz tak dowalać ludziom, że nie chcąc popełnić błędów, z nerwów robią kolejne? – Johnny zaczął go denerwować. Podniósł się, nie chcąc patrzeć na niego z dołu. – To ty od początku mówisz, że to źle, tamto źle, siamto.
– Nie mam za co cię chwalić.
– Wiele by cię to kosztowało. Bo ty musisz być pan zły.
Johhny zmarszczył czoło. No patrzcie państwo, ta panienka ma charakterek, pomyślał.
– To ty tak naprawdę nic nie umiesz, więc nie zrzucaj winy na mnie, bo nie będę chwalił czegoś, co jest złe. Jesteś na etapie przedszkola, biorąc pod uwagę to, jaki poziom reprezentują na The Best for Academy i w ogóle w Akademii Ivy. Zrobię z ciebie tancerza, więc jak tego chcesz, to nie płacz mi tu, że cię krytykuję. Będziesz trenował, po milion razy wykonując ten sam układ, i płakał z tego powodu, ale dopiero jak dwumilionowy raz zrobisz to dobrze, to może cię pochwalę. Chcesz osiągnąć poziom mistrzów? – Nie czekając na odpowiedź dodał: – To rusz dupę, młody!

28 stycznia 2016

W sidłach miłości - Rozdział 16

Dziękuję za komentarze. :)




Nie chciał brać pod uwagę tego, co sugerował przyjaciel. Johnny miałby go uczyć, a w dodatku tańczyć z nim? W parze?! Alex zwariował. Naprawdę zgłupiał. Nie wyobrażał sobie takiej sytuacji, że mógłby pozwolić na… Przecież taniec w parze jest kontaktowy, czy Alex o tym zapomniał, czy zapomniał, co on czuje? Owszem, chciał dzisiaj zobaczyć Jonathana, ale czym częściej będzie go widywał, tym to dla niego gorsze. Codzienne przebywanie po kilka godzin w jednym pomieszczeniu nie było tym, co przyjąłby lekko. Kochał go i bolałaby świadomość tego, że Johnny nie chce go mieć w swoim życiu. Nie wątpił w to, że chłopak wie o jego uczuciach. Jeszcze zacząłby się z nich nabijać, a on nie był na tyle silny, żeby to po nim spłynęło. Naprawdę pomysł Alexa był zły. Z drugiej strony był ciekaw, jakby to było – nie wątpił, że Johnny byłby idealnym trenerem – gdyby we dwóch spędzali czas i chłopak by go dotykał. To kusiło, ale z tego co widział, to Jonathanowi nie spodobał się ten pomysł, więc nie ma co nad tym się rozwodzić.
Wrócił do siebie, woląc nie przebywać dłużej w domu przyjaciela. Zastał tatę wychodzącego z łazienki.
– Hej, Richie, dobrze, że wróciłeś. Chciałbym z tobą porozmawiać i od razu zaznaczam, że ten pomysł wyszedł dzisiaj i jak się nie zgodzisz, to zrozumiem. Poza tym są rzeczy, o których… – Tata westchnął, pocierając czoło. – O których nie wiesz.
– Okeeej. Poczekaj, tylko zaniosę plecak i przyjdę do pokoju. – Zmarszczył brwi. Nie wiedział, czego ma się spodziewać. Nie chciał kolejnych komplikacji w swoim życiu. Pragnął chwili spokoju, bo przez ostatnie dni coś było nie tak. To ten facet z klubu, to zaś jego głupi strach, teraz złamana noga trenerki, Joyce, która nawet po kolejnej próbie z nim nie zatańczy, i z konkursem może się pożegnać. Właściwie już powinien się wypisać. Co jeszcze się wydarzy w jego życiu?

* * *

To śmieszne, co wymyślił Alex. Miałby uczyć tę panienkę, która pewnie nic nie umie, jakiegoś durnego, dziecinnego układu? Miał ochotę szaleńczo się śmiać, przekraczając próg swojego pokoju. Niezły dowcip. On jako trener? Partner do tańca? Jeszcze może odegraliby przepiękną, melodramatyczną scenę miłosną? Już widział płacz sędziów i rozkochane spojrzenia, a potem ich wysokie noty i zaproszenie do nauki na sławetnej uczelni.
– Po moim trupie – warknął Johnny, rzucając się na łóżko. – Niech se ta gąska znajdzie kogoś innego, nie mnie.
– Jesteś debilem.
Johny poderwał głowę, słysząc głos brata. Szlag, mógł zamknąć drzwi.
– Czego chcesz?
– Richie naprawdę potrzebuje kogoś dobrego, a jedyną osobą, która się do tego nadaje, jesteś ty.
– Jak ty to sobie wyobrażasz? – Usiadł, opierając się o ścianę. Jego łóżko stało po prawej od wejścia, było jednoosobowe, ale lubił je. Stać go było, by kupić sobie coś większego, ale nie potrzebował tego. Spał sam i dobrze mu z tym było. Wziął na kolana jaśka i zaczął się nim bawić.
– Dyrektorka zgodzi się cię przyjąć. Oczywiście nie jako nauczyciela, ale u nas trenerzy są na innych zasadach…
– Wiem, jak jest, uczyłem się tam przez kilka lat. Ale ja nie mówię o tym. Jak ty sobie wyobrażasz moje przebywanie z kimś, kogo całym sercem nie znoszę? Poza tym czego mam go, kurwa, uczyć? Baletu? Sorki, nie moja działka! – krzyknął, rzucając poduszką przez pokój. –  Wyjdź.
– Nie wyjdę.
Johnny patrzył, jak Alex podchodzi do półki wiszącej nad owalnym stolikiem, przy którym stał fotel, i spośród leżących na niej płyt oraz kilku książek wziął coś, czego nie powinien był ruszać. Jednym susem poderwał się z łóżka, aby wyrwać z ręki brata zdjęcie oprawione w drewnianą ramkę.
– Mówiłem, żebyś tego nie ruszał! – Odstawił fotografię na półkę.
– Ile to już lat? Pięć?
– Odpierdol się i wynoś z mojego pokoju! – Johnny wskazał na drzwi.
– Patrick… Był bardzo delikatny z wyglądu i psychiki. W ogóle to byłeś u niego?
Johnny zmierzył brata nienawistnym spojrzeniem. Zaraz mu rozwali nos! Niech lepiej gówniarz zostawi ten temat i jego w spokoju! Alex jednak nie robił sobie nic z demonicznego wyglądu starszego brata, tylko kontynuował temat:
– Popełniłeś błąd, zdarza się. Patrick był, teraz go nie ma. Nie ma co się o to obwiniać. Lubił tańczyć, prawda? Tylko że on tańczył coś innego niż ty. I wyglądał jak stereotypowy gej, a ty się nie chciałeś ujawniać i to cię przerażało. Mimo tego jakimś cudem kochał cię, a ty jego. To jedyny chłopak, jakiego miałeś, prawda? – Alex spojrzał na zdjęcie, na którym Johnny obejmuje „po kumpelsku” niższego i bardzo szczupłego, rudowłosego chłopaka. – Nikt nie każe ci być z Richiem, jak o to się boisz. Po prostu mógłbyś okazać się człowiekiem i mu pomóc. Ty niestety musisz pokazać, co potrafisz. Nawet go nie widziałeś „w akcji”, od razu go osądziłeś. Przyjdź jutro do szkoły na jedenastą. Będę czekał przy wejściu. Myślę, że gwiazda szkoły bez problemu wejdzie na jej teren. Pomyśl nad tym. Nie zabiło cię to, że mu pomogłeś w chorobie, to czemu miałoby cię zabić coś innego? – Nie czekał na odpowiedź, bo w sumie jej nie oczekiwał. Sam nie wiedział, czy to pytanie miało jakieś odpowiedzi. Zostawił brata samego, chcąc pogadać z Richiem.
Gdy Johnny został sam, wziął fotografię do ręki. Przesunął palcem po zdjęciu. Te rude włosy, zielone oczy, a także kilka piegów na nosie i szeroki, wszechobecny uśmiech zawsze pozostaną w jego pamięci.

– Johnny, no chodź, zrobimy sobie zdjęcie. Nie rób takiej miny. – Patrick ustawił aparat na wysokim murku i sprawdził dokładnie przez wizjer, w którym miejscu mają stanąć. Gdy się upewnił, pociągnął Johnny’ego za rękę i ustawił go pośrodku miejsca, które widział przez wizjer aparatu. Wrócił się do sprzętu, żeby nastawić samowyzwalacz na trzydzieści sekund.
Johnny stał z założonymi na piersi rękoma i patrzył na to, co robi jego chłopak. Naprawdę nie musieli sobie robić zdjęć. No, ale jak zawsze ulegał pięknemu uśmiechowi Patricka. Siedemnastoletni chłopak dołączył do niego. Objął go w pasie, szeroko się uśmiechając. Siłą rzeczy Johnny położył rękę na ramionach nastolatka, starając się, aby nie wyglądali na nikogo więcej niż kumpli robiących sobie wspólne zdjęcie podczas szkolnej wycieczki.
Poczekali, aż samowyzwalacz uwolnił migawkę, a jej dźwięk oznajmił im, że zdjęcie zostało zrobione.
– Super. Zrobię dwie odbitki – mówił radośnie Patrick. – Oprawię w ramki i ci jedną dam. Wiem, że nie chcesz się afiszować z naszym związkiem, nie przeszkadza mi to. Dobrze, że przynajmniej nie udajesz na szkolnym korytarzu, że mnie nie znasz. – Zaśmiał się, ale jego oczy mimo żartobliwego tonu głosu pozostały smutne. – Nie martw się, nikt się o nas nie dowie. A na jutro będziesz miał fotę oprawioną i… Niech ona ci przypomina, jak bardzo cię kocham.

„Jak bardzo cię kocham” odbiło mu się echem w głowie. Przytulił fotografię do piersi, czując gulę w gardle. Po jakie licho Alex musiał mu pierdolić te wszystkie rzeczy. W ogóle to powinien schować to zdjęcie gdzieś głęboko w szafie, żeby nigdy już na nie nie patrzeć. Najlepszym wyjściem byłoby wyrzucenie go, ale na to nie mógł się zdobyć. Ono mu przypominało błędy przeszłości, o których nie chciał zapomnieć. Dzięki temu czuł ciążącą nad nim winę oraz własną głupotę.

* * *

Patrzył się na swojego tatę, nie wiedząc co powiedzieć. Zamurowało go po usłyszeniu tego, co mu przekazał rodzic. Naprawdę nie tego się spodziewał. Zanim doszło do rozmowy, bał się, że ojciec każe mu wrócić do mamy lub że mają bardzo poważne problemy finansowe, ewentualnie tata stracił pracę. Tymczasem ten powiedział, że z kimś się spotyka i ta kobieta chciałaby go poznać. Dlatego zapraszała – następnego dnia – ich obu na kolację, podczas której chciała przedstawić swojego syna. Powinien wziąć pod uwagę to, że jego tata jest jeszcze młodym mężczyzną w sile wieku i na pewno zechce związać się z jakąś kobietą. Nie miał nic przeciwko temu, ale mimo wszystko po usłyszeniu informacji trudno mu było wydobyć z siebie głos. Teraz rozumiał, dlaczego rodzic często pracował do późna. Mógł wtedy być z nią.
– Nic nie powiesz? – zapytał ojciec. – Masz coś przeciw temu?
– Nie – odpowiedział szybko, zakładając nogę na nogę. Siedzieli w salonie urządzonym skromnie, acz bardzo przytulnie – o wiele mniejszym pomieszczeniu niż miał w rodzinnym domu. Tylko tutaj było więcej miłości, zrozumienia i ciepła niż tam. Sam zajął miejsce na wygodnej kanapie, wciskając się w jej róg. Ojciec usiadł w swoim ulubionym fotelu, który zabrał z poprzedniego domu. Matka wiele razy chciała ten stary mebel wyrzucić na śmietnik, ale nie pozwolili jej na to, dzięki czemu Martin Taylor mógł nadal korzystać z ulubionego fotela. – Cieszę się, tato, ale trochę mnie zaskoczyłeś. – Podrapał się po nosie w zakłopotaniu. – No, wiadomo, że przecież nie będziesz sam. Chętnie poznam twoją… partnerkę?
– Tak. Spotykamy się już jakiś czas, polubisz ją.
– Wie o mnie? – Odetchnął, gdy ojciec powiedział mu, że wie i nie ma nic przeciw. Przynajmniej jedna dobra rzecz, pomyślał.
Po zakończeniu rozmowy obaj zrobili kolację i gdy już było dość późno, wrócił do swojego pokoju. Od razu sprawdził komórkę, czy są na niej jakieś wiadomości. Były i to wszystkie od Alexa. Oddzwonił do przyjaciela, w tym samym czasie włączając komputer. Chciał chwilę pograć, zanim wykąpie się i pójdzie spać. Zapisał sobie jeszcze na kartce, żeby nie zapomnieć pojechać jutro z Alexem na te badania. Wpisał hasło do profilu, a w głośniku odezwał się głos przyjaciela.
– No co tam się tak dobijałeś? Gadałem z tatą, a telefon zostawiłem w pokoju.
– Chciałem się upewnić, że masz jutro ten trening i namówić cię, żebyś się zgodził na to, aby mój brat ci pomógł.
– Słuchaj, nie ode mnie to zależy. On i tak się nie zgodzi, więc nie ma co nad tym dywagować. Mam teraz zamiar się odmóżdżyć i rozwalić kilku przeciwników. Branoc, Alex. – Nacisnął czerwony przycisk i odłożywszy telefon, wybrał jedną z kilku zainstalowanych gier. 

Godzinę później był pokonany przez wroga i sfrustrowany, że zamiast zająć się treningiem, który mu o wiele lepiej pomagał w uspokojeniu rozszalałego umysłu, wolał strzelać do wirtualnego wroga. To nie tylko go nie uspokoiło, ale podniosło adrenalinę oraz nerwy, a głupie myśli bombardowały jego umysł wszelkimi pociskami. Wyłączywszy komputer, wziął piżamę i udał się pod prysznic. Przez szparę u dołu drzwi widział, że w pokoju taty nie pali się już światło. Musiało być bardzo późno, co i tak go nie obchodziło, bo rzadko kiedy chodził spać o dwudziestej drugiej.
Odkręcił kurki, pozwalając wodzie się wymieszać, i rozebrał się. Wszedł do kabiny, od razu pod ciepły strumień. Pozwolił cieczy płynąć po swoim ciele, zanim wziął szampon i nałożył go na włosy. Obfita piana, od razu spłukiwana przez wodę, zaczęła spływać mu wzdłuż karku oraz twarzy. Gdy kilkanaście sekund później, myjąc ciało żelem, dłonią zawędrował na genitalia w celu ich umycia, zatrzymał tam dłoń na dłużej. Nie chciał się oszukiwać, że nie potrzebował czegoś więcej. Nie masturbował się od czasu niedoszłego gwałtu, starając się nie myśleć o tej sferze życia. Objął palcami członek i przesunął nimi po całej długości. Stęknął, zagryzając wargę. Starał się być cicho. Ponownie wykonał ten sam ruch, drugą dłonią głaszcząc się po jądrach. Poczuł, jak penis szybko twardnieje mu w dłoni. Oparłszy się o ściankę za sobą, spojrzał w dół. Zacisnął palce tuż pod główką, doprowadzając się w kilku szybkich ruchach do pełnego wzwodu. Rozsunął szerzej nogi, aby mieć solidną podstawę, i zaczął poruszać szybciej dłonią. Zamknął oczy, za wszelką cenę starając się nie wizualizować sobie swoich pragnień, ale ich obrazy same nasunęły mu się do głowy. To nie własna dłoń go pieściła, ale ręka Jonathana. To chłopak go dotykał, całował, a jego mokre od wody ciało lśniło. To Johnny przyśpieszył ruch dłonią, czując, jak drży, nie mogąc utrzymać się na nogach. Te obrazy, te myśli, te pragnienia,  nigdy niezaspokojone, a tak silne, zmusiły go do poddania się i doszedł, spuszczając się na kafelki, zaciskając przy tym szczękę, żeby tylko nie wydać żadnego dźwięku, który mógłby usłyszeć tata. Otworzył oczy, głośno dysząc. Spojrzał w dół na znikającą w odpływie spermę. Odetchnął. Jego ciało osiągnęło spokój, pozbywając się towarzyszącego mu od kilku dni napięcia, ale czuł się winny, że znów w takiej chwili myślał o Johnnym. Winny i boleśnie przekonany, że marzenia pozostaną tylko marzeniami. Powinien zwrócić uwagę na innych chłopaków. Inaczej do końca życia będzie skazany na własną rękę i nie dowie się, czym jest seks. Wszystko też zależy od jutrzejszych badań.

* * *

Następnego dnia obaj z Alexem wyszli z prywatnej przychodni. Na wyniki badań będą musieli poczekać do jutra. Richie starał się być dobrej myśli, zazdroszcząc przyjacielowi, że ten może być o wynik naprawdę spokojny. Niestety spóźnili się na pierwsze zajęcia i na lekcję angielskiego weszli niemal na paluszkach odprowadzani przez zmrużone oczy Josha.
– Gdzie to panowie byli, że minęła prawie połowa lekcji? – Zatrzymał ich głos nauczyciela.
Alex przystanął i odwrócił się na pięcie. Rozumiał Josha, ten nie mógł mu pobłażać, musiał traktować jak innych. Uśmiechnął się nieśmiało do mężczyzny, zagryzając przy tym wargę.
– Proszę nam wybaczyć, ale mieliśmy trudności z dotarciem do szkoły. Nie mogę obiecać, że to się więcej nie powtórzy. Oczywiście karę przyjmiemy, ewentualnie ja za kolegę mogę też… przyjąć. – Przez cały czas obserwował Josha i jego reakcję na te słowa. Nie ulegało wątpliwości, że jak dostanie karę, to tylko prywatnie i bardzo, bardzo będzie mu się ona podobać lub nie, jeżeli Josh odmówi mu seksu.
– Siadaj, Wilson. Omawiamy właśnie poezję Stuarta Merrill’a, więc na kolejną lekcję przygotuj z Richiem omówienie jednego z jego wierszy, „Dobry deszcz”. Chcę wiedzieć, co wam się nasuwa na myśl, kiedy czytacie każdy jego fragment i czy rozumiecie, co autor miał na myśli.
Richie zgromił przyjaciela wzrokiem. Po jakie licho ten mówił o jakichś karach? Nie wątpił, że wiedział, o co Alexowi chodziło, a ups, Josh pomyślał o czymś innym. Nie znosił wierszy, a teraz jeszcze ma myśleć nad każdą linijką tekstu. Cóż, na pewno nie będzie się tym zajmował i chętnie „za karę” pracę pozostawi Alexowi. Przecież chłopak mógł przeprosić i zwyczajnie w świecie usiąść, ale nie, po co, musiał się rozgadać i jeszcze prowokować nauczyciela. Wyciągnąwszy zeszyt, podparł brodę na dłoni i zaczął coś w nim bazgrać, nie słuchając, co mówi Morrison, dopóki nie wywiązała się kolejna dyskusja z Caseyem McPhersonem – tych było coraz więcej, a wzajemna sympatia ucznia i nauczyciela rosła. Chłopak coś zaczął marudzić i podskakiwać angliście. Ciągle zapominał, że Josh nie dawał sobie chodzić po głowie. Richie sądził, że lekcja będzie nudna, ale zrobiło się nader interesująco, a czas do zajęć z choreografii i treningu – poćwiczy sam i z Joyce znów spróbują wykonać układ – mijał szybciej.

* * *

Johnny siedział w samochodzie, stukając palcami o kierownicę. Co go podkusiło, żeby przyjechać pod swoją byłą szkołę? Głupi był albo ciekawość mimo wszystko zmusiła go do tego kroku. Zastanawiał się od dobrych kilku minut, czy ma wyjść z auta, czy raczej w nim zostać, odpalić silnik i odjechać. Całą noc nie spał, nie potrafiąc uspokoić dudniącego w głowie głosu brata oraz przeszłości. Nic mu nie zaszkodzi, jak odwiedzi stare kąty, a przy okazji faktycznie przekona się, co też tak naprawdę robi ta tancereczka od siedmiu boleści. Chwilę później, zamknąwszy samochód, skierował swoje nogi do głównego wejścia, przy którym zastał zniecierpliwionego Alexa. Chłopak podsunął mu pod nos przepustkę, bo podobno każdy obcy musi ją mieć, bez względu na to, że był kiedyś tutaj uczniem. Nie pytał brata, jak zdobył kawałek papierka, skupiony na oglądaniu wnętrza budynku. Główny hol liceum przypominał bardziej wnętrze jakiegoś muzeum, a nie szkołę. Pamiętał, jak pierwszy raz przekroczył ten próg. Nie mógł się nadziwić temu, co widział. Szerokie schody prowadziły na kolejne piętra, a na parterze znajdowały się drzwi do sal z różnym przeznaczeniem. Alex zaprowadził go na piętro, a on, idąc korytarzami za bratem, słyszał gwar rozmów, dźwięki instrumentów, śpiew  począwszy od operowego, a skończywszy na bardziej rockowym. Nic się tutaj nie zmieniło. Zresztą co mogło się zmienić przez cztery lata? Niewiele. Zafascynowany bombardującymi go zewsząd widokami prawie wpadł na brata, kiedy ten się zatrzymał przed otwartymi drzwiami. Alex wskazał mu wnętrze sali, więc zajrzał do środka. Dwie osoby tańczyły genialnie ułożony układ. Ich ruchy były skoordynowane, świetnie współgrały z muzyką. Patrzył, jak dziewczyna rusza się, wyginając swoje ciało, jakby nie miała kości. To samo robił Richie. Jego ciało poruszało się w niesamowity wprost sposób, co sprawiło, że Johnny nie mógł oderwać od niego oczu. Chłopak na pewno nie tańczył baletu, a ostra muzyka nie przypominała tej z filharmonii. Z trudem, ale przyznał – nigdy nie powiedziałby tego głośno – że młodzik miał talent i szkoda byłoby, żeby go zaprzepaścił. Trzeba byłoby nad nim jeszcze popracować, ale Richie znakomicie sobie radził. W pewnym momencie stało się coś dziwnego. Johnny nie wiedział do końca, jak miał ten układ wyglądać, ale wyglądało na to, że Richie powinien chwycić tancerkę za rękę i przyciągnąć ją do siebie. Tymczasem kiedy dziewczyna wyciągnęła rękę, chłopak się wycofał. Zaraz naprawił ten błąd, ale kosztowało ich to trochę nerwów. Kolejnym nieudanym krokiem było podnoszenie.
– Czy on sądzi, że podniesie dziewczynę ważącą tyle samo co on sam? – zirytował się Jonathan, co spowodowało, że został usłyszany przez tancerzy. Nie ukrył swojej satysfakcji z powodu reakcji Richiego. Chłopak speszył się, co chyba go troszkę zdenerwowało. – Jak ty chcesz ją podnieść? Zresztą nawet źle się do tego zabieracie – mówił, idąc w ich kierunku, zdejmując wcześniej buty, by nie zniszczyć parkietu. – To, co robiliście wcześniej, było w miarę dobre. – Przecież nie powie, że świetne. – Przyszło do dotykania, to ty, młody, wycofałeś się, a ona nie umiała ustawić się tak, żebyś mógł ją podnieść, co i tak się nie uda.
– Kim ty u diabła jesteś? – wystrzeliła z pytaniem dziewczyna, opierając ręce na biodrach i patrząc na niego hardo.
– Kimś, kto wie co robić, umie to robić i doskonale wie jak wami pokierować – odparł, będąc nad wyraz skromnym.
– To mój brat, Jonathan – wtrącił Alex, unikając morderczego wzroku przyjaciela.
– Ten Jonathan? – zapytała Joyce. – Ja pierdolę. Wiesz, że w gablocie wisi…
– Tak, poinformowano mnie – rzucił okiem na brata, a potem wbijając spojrzenie w Richiego, uśmiechnął się zawadiacko. – Chyba zajmę się trenowaniem ciebie, bo beze mnie zginiesz marnie, dzieciaku. Tylko muszę porozmawiać z panią dyrektor o tym, czy mnie przyjmie.
– Masz wykształcenie trenerskie? – zapytała zauroczona nastolatka. – Chodź, zaprowadzę cię do Dyrki. Fajna z niej kobieta. – Wzięła starszego chłopaka pod rękę. – Ale mówię ci, uważaj na wice, to…

Dopiero kiedy Johnny i Joyce wyszli, Richie wypuścił powietrze. Nie wierzył w to, co widział i słyszał. Nie, to się nie mogło dziać. Johnny zgodził się…
Ponownie zgromił przyjaciela wzorkiem.
– Specjalnie go tu przyprowadziłeś.
– Złotko…
– Spadaj z tym złotkiem! – wykrzyknął rozsierdzony Richie. – Wiesz, co to dla mnie oznacza?! Czy jesteś taki głupi?!
– To oznacza, że wystartujesz w tym jebanym konkursie. O! On jest naprawdę dobry w tym, co robi.
– Jak mam z nim… Jak mam… Nieważne. – Usiadłszy na podłodze pod ścianą, ugiął nogi w kolanach, oparł o nie ręce.
– Powinieneś się cieszyć. Po kilka godzin dziennie będziecie spędzać razem. Pewnie nawet w domu. – Alex ukucnął przed przyjacielem.
– Postaw się na moim miejscu, a dopiero potem wytłumacz mi, jak mam skakać z radości, kiedy ktoś, kogo kocham, będzie tak blisko i jednocześnie tak daleko. – Nie spodziewał się, że ta propozycja z wczoraj może nagle okazać się realna.
– Ej, no. – Trącił kolano przyjaciela. – Jeszcze nie wiemy, czy dyrektorka się zgodzi, a ty już piszesz czarne scenariusze. Zresztą nie wiesz, co będzie. Może to wam wyjdzie na dobre. – Wyprostował się. – Muszę pędzić na lekcję. Pogadamy później. Może wpadłbyś do mnie i skończylibyśmy w końcu tę planszę w Herosach.
– Nie mogę. Wieczorem idę na kolację z tatą i jego partnerką. Raczej idziemy do niej do domu.
Alexowi szczęka opadła i z trudem ją pozbierał.
– No to nieźle, aż nie wiem co powiedzieć.
– Wierz mi, też nie wiedziałem. Podobno to spoko babka. Leć już na tę lekcję i pamiętaj o tym wierszu.
– Spoko. Nara.
– Nara. – Westchnął, opierając tył głowy o ścianę i korzystając z chwili samotności. Dzień zaczął się fajnie, mimo badań, a teraz jest do kitu i zastanawiał się, co będzie na jego zakończenie. Ciekaw był, czy dyrektorka zgodzi się przyjąć Johnny’ego. Pierwsze nerwy minęły i gdy tak o tym myślał, to faktycznie z nim mógł mieć szanse. Lepiej spróbować w ten sposób niż nie próbować i potem żałować. Jedno go jeszcze męczyło, co z Joyce. Znów dzisiaj było to samo, a w dodatku nie mógł jej podnieść. Robił to źle i jeszcze się denerwował, a to tylko sprawiało, że zapominał, co miał robić. Johnny na pewno podejdzie do sprawy profesjonalnie i pokaże mu co ma robić. Obiekt jego myśli pojawił się, jakby był przywołany tajemniczym zaklęciem.
– Młody, szykuj się – powiedział Jonathan – od jutra zaczynamy i nie dam ci forów, pomimo że jesteś psiapsiółką mojego brata. Spadam.
– Nie jestem cholerną psiapsiółką! – wykrzyknął, mając ochotę czymś rzucić w znikającego chłopaka. – Kretyn. On ma mnie uczyć? Niech mnie ktoś zastrzeli.