29 listopada 2016

Oszustka na Wattpad

EDIT: Oszustka usunęła profil. :D Plagiat tekstu Lady Makbet także został usunięty. :)

Moja czytelniczka doniosła mi, że moje niektóre teksty zostały pięknie skopiowane i przerobione na opowieści hetero K/M. 
Piękna kopia "Ibara", "Jeden krok do miłości", "Jedna łza" znajduje się tutaj: https://www.wattpad.com/user/NiepokornaAna

Spokojnie zajmę się tym. 
Ale powiem tak, to co zrobiła ta osoba to skurwysyństwo. Miała czelność kopiować nawet moje wstępy. Nie raz słowo w słowo. Nie mam nic przeciw kopiowaniu tekstu dla siebie, przerabianiu na hetero dla siebie i tylko dla siebie, ale nie wrzucaniu tego publicznie i podawania się ja jego autora. 
Jestem ciekawa ile takich osób jest i ile tekstów zostało tak przerobionych. Nie mówię tu o inspiracji, że ktoś coś zaczerpnął, ale o bezczelnym skopiowaniu wszystkiego. 
W niektórych rozdziałach nawet są oryginalne imiona i zwroty mężczyzny do mężczyzny.  

Mogę tylko powiedzieć żartem, jakim zaszczytem jest dla mnie, że to moje teksty zostały skradzione. Podobno naśladowanie do najlepsza forma pochlebstwa. Ale naśladowanie, a nie kopiowanie. 

Właśnie się dowiedziałam, że Lady Makbet, obecnie byLAdyM też znalazła tam swój tekst. Przekopiowany słowo w słowo, ale nie przerabiany. Jakaś Lady Magbet go wrzuciła: https://www.wattpad.com/287544720-m%C5%82ody-1

Wystarczy wpisać fragment swojego tekstu. Niech autorzy sprawdzą to lepiej.

27 listopada 2016

Buntownik - Rozdział 21

Autorki tego bloga: http://causehappyendsarebetter.blogspot.com/ Poszukują bety. Może ktoś byłby chętny pomóc im w poprawie tekstów. :)

Dziękuję za komentarze. :)


Dni mijały wolno. Przez dwie ostatnie doby nieustannie lało, więc żniwa się opóźniły. Ale gdy nadszedł ich czas, wszyscy mieli ręce pełne roboty. Szymon na zmianę z ojcem kosili zboże, ubolewając nad tym, że jest go około czterdzieści procent mniej. Część została od razu sprzedana, żeby gospodarstwo miało płynność finansową i coś wpłynęło na konto. Jednakże większość zboża składowano w specjalnie wybudowanych do tego celu zbiornikach. Zostanie sprzedane, kiedy wzrosną ceny. Natomiast to, co było przeznaczone dla zwierząt, złożono osobno.
Kamil przez ten czas dwoił się i troił w stajni. Jego tata tylko przez tydzień pracował przy żniwach, bo przypadkiem trafił na kogoś, kto powiedział mu, że zamiejscowa firma wodno-kanalizacyjna szuka pracowników. Pojechał tam i go przyjęli. Ojciec zrobił potrzebne badania najszybciej jak się dało i od dwóch dni pracował przy tym, na czym się zna. Powoli rodzina Kamila wychodziła na prostą. Nie mieli powodów do zmartwień. Jedyną osobą, która chodziła zasępiona, był Kamil. Przez to wszystko on i Szymon nie mieli dla siebie czasu. Będąc wśród ludzi, nie mogli nawet wziąć się za ręce, a na przebywanie sam na sam nie mogli liczyć. Przez ostatnie dwa tygodnie tylko raz się zdarzyło, że Szymon wspiął się po drabinkach do jego pokoju i kochali się. Od tamtej pory nie zbliżyli się do siebie. Szymon często kosił do późna. Bywał tak zmęczony, że zdarzało mu się paść na łóżko w ubraniu i zasnąć. Kamil był zdania, że jego partner chciał za dużo sam zrobić i się przemęczał. On też starał się dużo pracować, przede wszystkim dlatego, aby choć na chwilę uwolnić się od dręczącego go uczucia, które każdy inny nazwałby tęsknotą, podczas gdy on wolał nie nadawać mu nazwy. Zarzycki wziął na siebie o wiele więcej obowiązków w stajni. Prócz nich pomagał także ludziom, którzy przyjeżdżali jeździć konno. Doradzał im, wybierał się z nimi na wycieczki, oprowadzając po okolicy. Centrum atrakcji był młody las. Stary omijali, bo jak dotąd nikt go nie wysprzątał.
Dużo czasu spędzał z Jackiem. Mężczyźnie wrócił humor. Jego synek miał leki i na dniach zostanie dla niego zakupiony specjalny wózek. Topolski cieszył się, bo z żoną i starszym synem będą mogli zabierać chłopca na spacery, które do tej pory były utrudnione. Jedną z przeszkód było to, że stary wózek dziecka nie nadawał się do tego, a druga przyczyna leżała po ich stronie, bo trzymali swoje nieszczęście w tajemnicy. Jacek postanowił też cieszyć się tym, co jest teraz. Oczywiście myślał o tym, co będzie, lecz z rodziną woleli żyć chwilą, by żadnej nie zmarnować.
Kamil, w przeciwieństwie do niego, myślał o przyszłości. Tej najbliższej i tej dotyczącej Szymona. Nie chciał stąd uciekać. A związek z Szymonem, który tak szybko się narodził, sprawił, że część niego, tego, jakim był dawniej, wracała. Śmierć Tomka, rozmowa z Dorotą, to jak Szymon na niego patrzył i ogólnie panująca tutaj atmosfera uświadomiły mu, że nic nie jest na wieczność i trzeba z tego, co jest nam dane, brać garściami. Babcia Zośka, gdyby usłyszała od niego te słowa, chyba dałaby na mszę w podziękowaniu za powrót wnuka. Właśnie, na mszę. W niedzielę poszedł na sumę. Jego rodzina przez to oniemiała, a Szymon uśmiechnął się szeroko. W sumie poszedł dlatego, bo tam mógł siedzieć obok niego, po prostu być przy nim. A nic mu się nie stanie, jeżeli raz na jakiś czas pójdzie do kościoła. W domu przestaną mu o tym marudzić, a on spędzi godzinkę u boku partnera. Wilk będzie syty i owca cała. Poza tym wierzył, że ktoś w dobrym czasie postawił na jego drodze Szymona i jeżeli to był Bóg, może mu za to podziękować.
– Słuchasz mnie, czy błądzisz gdzieś myślami? – zapytała Iwona.
– Co tam? – Wyjął portfel.
– Pytałam, czy mogę do was wpaść, bo twój dziadek mówił, że ma książki o weterynarii, które mnie interesują. Zostały niecałe dwa miechy do rozpoczęcia roku akademickiego i chcę już zacząć coś obczajać.
– Nie pytaj, tylko wpadaj. Dziadek przeważnie jest w domu. Jak go nie będzie, to zaczekasz. – Podał dziewczynie dwadzieścia złotych. Kupił gumy do żucia i soki pomarańczowe. Zapakował wszystko do reklamówki. – Wziął się ostro za rzeźbienie.
– Ano właśnie, jak wam idzie sprzedaż? – Zainteresowała się, wydając mu resztę.
– Świetnie. Wczoraj na konto dziadka przyszła pierwsza wypłata. Odpalił mi jedną trzecią. – Wrzucił do ust drażetkę gumy Orbit. – Wiesz, że ludzie pytają o niektóre figurki?
– Cieszę się, że dobrze wam idzie. Byle tak dalej. A jak coś, to moja siostra pomoże wam z podatkiem dochodowym. Lepiej zapłacić, bo koleżanka Anety sprzedawała na Allegro koszulki, które robiła. Skarbówka się doczepiła o parę złotych. Kaśka musiała zapłacić dwadzieścia tysiaków kary, bo zarobiła pięć stów. Chore.
– Polska. A jak ty i Aneta? – Na szczęście byli sami w sklepie, więc mógł ją o co nieco podpytać.
– Mamy randkę wieczorem. Dlatego jestem w sklepie do południa. Twoja mama też skorzystała, bo pojechała załatwiać jakieś umowy z nowymi hurtownikami. Ale zeszłam z tematu. – Oparła łokcie na ladzie, gotowa opowiadać dalej, lecz dzwonek nad drzwiami oznajmił przybycie klienta. Do środka wszedł jeden z miejscowych pijaczków urzędujących za sklepem, żeby policja nie widziała ich z drogi, bo popłaciliby kary za picie w miejscu publicznym. Mama Kamila właśnie to też chciała dzisiaj załatwić. Pozwolenie na niewielki ogródek i by klienci sklepu mogli wypić bez problemów coś mocniejszego niż oranżadę, pomimo że nie popierała pijaństwa.
– Dziś dobry dzień, panienko Iwonko.
– Dzień dobry, panie Julianie. To, co zwykle?
– Dwa od razu. Przemek Porębski jest ze mną.
Kamil kojarzył to nazwisko. Babka i matka nieraz mówiły o żonie Porębskiego, Maryśce, która nagle zmarła, i ich biednych dzieciach.  
Iwona otworzyła dwa piwa i podała klientowi. Pan Julian, drobny mężczyzna po sześćdziesiątce, z niewielkim wąsikiem, podziękował, zapłacił, obrzucił Kamila trudnym do odczytania spojrzeniem i wyszedł, zabierając piwa.
– Przepija życie, ale przynajmniej jest spokojny, uprzejmy i czysty – wytłumaczyła. – Wracając do mnie. Mam randkę z Anetą. Kino, kolacja, spacer.
– Seks. – Wyszczerzył się.
– Może. – Mrugnęła do niego. – A ty i Szymon jak tam?
– Nie mamy dla siebie czasu. Od rana do późnej nocy jest w polu. Dzisiaj może skończą, ale nie jestem pewny. – Podrapał się po nosie.
– Współczuję. Para powinna mieć dla siebie czas. Powinniście gdzieś razem wybyć. Na jedną noc przynajmniej.
– Na to też trzeba znaleźć czas – odparł.
– Bu.
– Zmykam. Dziadek czeka na sok.
– Mykaj. Buźka.
– Narka. – Zabrał reklamówkę z zakupami i wyszedł ze sklepu, pod którym czekał na niego rower. Wtedy też stał się mimowolnym świadkiem – zresztą nie tylko on, bo pan Julian i parę innych osób również – tego, jak Bernadetta Kawecka uderza Konrada w twarz i krzyczy piskliwie:
– Mam cię dosyć, nieudaczniku! Koniec! Poszukam sobie lepszego! – Po czym odwróciła się, co miała zapewne zrobić z gracją, ale potknęła się o wystającą płytę chodnikową. Szybko się pozbierała, wyprostowała dumnie, odrzuciła włosy na plecy i dopiero wtedy odeszła. Tymczasem Konrad, z dłonią na policzku, spostrzegł obecność świadków swojego upokorzenia. Zatrzymał spojrzenie na Zarzyckim. Jego usta zacisnęły się w wąską kreskę. Po chwili odszedł w przeciwnym kierunku niż ten, który prowadził do domu.
– No to Szymon będzie miał niespodziankę – mruknął do siebie Kamil. Niektóre oznaki kończącego się związku były widoczne od jakiegoś czasu. Konrad częściej bywał w domu. Nie randkował. Bez marudzenia pomagał w polu bratu i ojcu. Słowem nie zdradził, że w jego związku źle się dzieje. Dobrze się stało, patrząc na to, jak Kawecka traktowała Konrada. Takie związki nie mają prawa bytu. Chłopak pocierpi i mu przejdzie.
– Ach, ta miłość – westchnął pan Julian, popijając z butelki. – Miało się młode lata, też się po pysku dostało, jak się wsadziło rękę pod spódnicę za daleko. Oj, jest co wspominać.
– Julek, mosz to piwo, kurna? Ile mom czekać? – Zza sklepu wyszedł Przemek Porębski. Trzydziestopięcioletni mężczyzna, żeby ustać, musiał przytrzymać się ściany budynku. Jego chudość biła po oczach, mętny wzrok jasno wskazywał, że ten człowiek jedyne czym się żywił to alkoholem.
– Już, już – odpowiedział pan Julian. – Co ci tak prędko? I tak od rana zalany chodzisz. Bimbrem zajeżdżosz. U Grzelaka byłeś? – Starszy z mężczyzn podał Porębskiemu piwo.
– Byłem, ale jego stara mnie pogoniła. Franca jedna. Z wałkiem na mnie wyleciała. – Obaj udali się za sklep, głośno rozprawiając o żonie pana Grzelaka, który – cała wieś o tym wiedziała – sprzedawał bimber.
Kamil odprowadził wzrokiem mężczyzn. Powiedział "dzień dobry" przechodzącej obok niego ze skrzywioną miną pani Filipiakowej, mruczącej pod nosem o moczymordach, co usłyszał, zanim weszła do sklepu. Odpiął rower dziadka od stojaka. Zawiesił na kierownicy reklamówkę i wsiadł na niego. Jadąc do domu, zastanawiał się, gdzie poszedł Konrad.

*

Szymon napił się kilka łyków wody, a część wylał sobie na głowę. Przetarł dłonią twarz, włosy i szyję. Korzystał z chwili przerwy. Zmęczenie dawało mu się we znaki, musiał jednak przyznać, że kochał to. Praca na roli dawała mu satysfakcję i mimo tony zmartwień, którymi zostawał obarczony, głównie przez pogodę, nie zrezygnowałby z tego. Dzisiaj wykosił ostatni kawałek owsa, a po południu tata skosi żyto, które wysypią na ciężarówkę i zostanie wysłane do sprzedaży. Na razie czekało do zrobienia zrzucenie owsa z przyczepy, a potem istniała realna opcja dwóch, trzech godzin spokoju. Ale to później, bo w tej chwili wysłał pracowników na obiad. Sam nie był głodny, ale i tak będzie musiał coś przekąsić, inaczej padnie.
Zdjął zawsze rozpiętą, kraciastą koszulę, wylał na nią resztkę wody i przetarł szyję wilgotnym materiałem. Jego ciało lśniło w słońcu od potu. Pomimo że nie było gorąco, to słońce i tak dość mocno przygrzewało. Spocił się na kombajnie, bo nie ma w nim klimatyzacji. Nawet nie chciałby tego cholerstwa. Wystarczy, że jego znajomy rok temu nabawił się przez to zapalenia płuc, bo włączane na przemian zimno, ciepło, zimno, ciepło mu nie posłużyły.
Piszczenie zawiasów przy furtce zaalarmowało go, że ktoś przyszedł, przypominając o nasmarowaniu mocowania. Wyszedł zza domu, by sprawdzić kogo przyniosło. Konrad właśnie wprowadzał rower na podwórko. Chyba musiał jechać na nim bardzo szybko, bo wyglądał na zmęczonego. Szymon odstawił pustą butelkę i ze zwiniętą koszulą w ręce wyszedł naprzeciw bratu.
– Dobrze, że jesteś. Paweł musi iść do domu, więc pomożesz mi i Robertowi zrzucić...
– Nie mam czasu – burknął, rzucając rower na podjazd, nie przejmując się, że mógł coś uszkodzić.
– Z Kawecką spotkasz się wieczorem.
– Nie mów mi o niej! – wykrzyknął siedemnastolatek. – Nigdy więcej o niej nie mów. Nie chcę ci pomagać i pierdolę to wszystko! To jest twoje! – Zwabieni jego krzykiem domownicy i pracownicy wyjrzeli sprawdzić, co się dzieje. – Nie muszę harować. Po liceum wybywam za granicę, bo mnie w tej pierdolonej Polsce nic nie czeka! A na pewno nie w tej wiosce zabitej dechami! – Wściekły, próbował ominąć brata, ale mężczyzna złapał go za rękę, wbijając w niego wrogie spojrzenie, pod którym Konrad się nie ugiął.
– Co ci znowu na nos siadło? – warknął Szymon. – Kawecka? – Kątem oka dostrzegł, że przy ogrodzeniu zatrzymuje się Kamil i daje mu jakieś znaki nakazujące milczenie, ale było już za późno.
Konrad wyrwał rękę z uścisku.
– Pierdol się, Szymon! Chrzań się! Nie udawaj dobrego, starszego brata i nie wpierdalaj się w moje życie! Zostawiła mnie! Ciesz się! Chciałeś tego! Wszyscy chcieliście! – Przesunął wzrokiem po oniemiałych rodzicach i siostrze. – Dajcie mi święty spokój! – Przechodząc obok Szymona, potrącił go tak mocno, że mężczyzna zatoczył się do tyłu.
Szymon patrzył z niepokojem, jak jego brat biegnie w stronę ogrodu. Chciał iść za nim, porozmawiać i nie tylko on, bo ich mama już schodziła po stopniach. Oboje zatrzymał głos Kamila:
– Dajcie mu spokój. Niech pobędzie trochę sam – zaakcentował mocniej ostatnie słowo, przypominając partnerowi, że jakiś czas temu też go o to prosił, a ten nie posłuchał. Szkoda, że nie zdążył dotrzeć do domu przed Konradem. Powiedziałby Szymonowi, by dał bratu spokój. Spóźnił się, bo chłopak wyminął go na drodze, pędząc na rowerze co sił w nogach. – Uspokoi się. Widziałem, co się stało. Na dodatek upokorzyła go, dając mu z liścia w twarz przy ludziach.
– W porządku. – Szymon uniósł ręce do góry. – Ja mam robotę. Najpierw muszę coś przegryźć. Mamo, nic mu nie będzie, dramatyzuje. Kamil ma rację. – Martwił się o brata, ale nie był samarytaninem, żeby wszystkim pomagać. Posłuchał Kamila dlatego, bo w tej chwili brat działał na niego jak płachta na byka, przez co mogłoby dojść do potężnej awantury. Ale z chęcią by mu powiedział: "A nie mówiłem?".

*

Kamil zaprowadził rower do domu i zaniósł zakupy do kuchni. Babcia nalała mu zupy i postawiła przed nim talerz. Chłopak umył ręce w zlewie. Nie potrafił przestać myśleć o Konradzie, bo doskonale znał te uczucia, które targają Młodym. Ich paskudztwo polega na tym, że przytłaczają, przygniatają do ziemi, niszczą od środka. Postukał palcami o blat stołu. Przypomniał sobie, co Szymon mówił mu o swoim bracie, kiedy zerwała z nim pierwsza dziewczyna. Chłopak pobiegł do niego i się wypłakał. Teraz tego nie zrobi, mając brata za wroga. Z tą Kawecką był długo. Szymon jej nie lubił, więc Konrada nie zrozumie. Co, jeśli siedemnastolatek chciałby z kimś porozmawiać, tak jak on, kiedy Krzysiek go zostawił? Zawsze w złych chwilach wolał być sam, a wtedy było inaczej. Co gdyby… Dzieciak go nie lubił, ale może…
– Kamilku, czemu nie jesz?
– Nie jestem głodny, babciu. Zjem później. Muszę coś załatwić. – Zerwał się z krzesła, zostawiając talerz pomidorowej.
– Co ja mam teraz z tym zrobić?
– Zostaw, później sobie odgrzeję.
– Kurom dam, a ty sobie z garnka weźmiesz.
– Jak chcesz.
– I po co tu gotować?
Zaczynał się denerwować, bo go zatrzymywała. W końcu uwolniony od starszej kobiety i jej niezadowolenia pobiegł na posesję Bieńkowskich. Machnął ręką siedzącemu przy stole Robertowi Paluchowi oraz Szymonowi i jego ojcu spożywającym posiłek. Ruchem głowy pokazał partnerowi, że to nie do niego przyszedł i czym prędzej skierował się do ich ogrodu. Konrada znalazł bez problemów. Podejrzewał, że chłopak chciał zostać znalezionym. Słyszał pociągnięcia nosem świadczące o tym, że nastolatek płacze lub płakał. Siadając obok niego, nie skomentował tego w żaden sposób. Jemu też się to przydarzyło dwa tygodnie temu, ale o tym nikt nie musiał wiedzieć. Nie patrzył na młodego Bieńkowskiego, by go nie peszyć. Ugiął nogi w kolanach, opierając o nie ręce i zaczął mówić, woląc się wcześniej nie zastanawiać nad tym, co robi. Co to Jabłonkowo robiło z ludźmi, że otwierają się przed innymi i to przed kimś, za kim nie przepadają. Cuda nad cudami, jak powiedziałaby nieżyjąca babka Kryśka.
– Rok temu zostawił mnie mój chłopak, Krzysiek, przekreślając wszystko. Wszystkie miesiące, kiedy byliśmy razem. – Wyczuł na sobie wzrok Konrada, ale nie odwzajemnił go. – Byłem z nim szczęśliwy. On ze mną też… Chyba. Tak było do czasu. Szczęście zamieniło się w czekanie na niego. Na to, że przyjdzie na umówioną randkę, kiedy ja głupi siedziałem i czekałem. Po godzinie spóźnienia dzwoniłem do niego. Rozumiesz? Nie on do mnie z przeprosinami, jak powinno być, ale ja, z pytaniem gdzie jest. Wiesz, co słyszałem? Zapomniał. Rozumiesz? Zapomniał o naszej randce. – Wziął z trawy patyk i zaczął łamać go na kawałki. – To nie był jedyny raz. Ciągle zapominał. Kiedyś znów nie przyszedł na kolejne spotkanie, a podczas rozmowy telefonicznej powiedział, że zapomniał, bo jego mama zachorowała. W końcu się wkurzyłem. Pojechałem do niego. Musiałem wiedzieć, czy nie kłamie. Był z nim, z innym chłopakiem. Przyznał się, że kiedy nie był ze mną, spotykał się z nim. Nie wiedział, jak ma mi to powiedzieć i zwlekał. W końcu wydusił, że między nami koniec. – Westchnął. – Miałem klapki na oczach. Nie dostrzegałem… Nie chciałem dostrzegać prawdy. Tamtego dnia dużo się zmieniło. – Pamiętał, jakby to było dziś, kiedy postanowił już nigdy nie nabrać się na słodkie słówka. Przyrzekł sobie, że więcej nie pokocha i wyszedł z niego diabełek. Zrodził się w nim bunt przeciw wszystkiemu i wszystkim. Stał się agresywny, walcząc w dużej części z samym sobą. Agresję wyładowywał na słabszych. Nie interesowało go, co czują. Ciągle kłócił się z rodzicami, bo go nie rozumieli, ograniczali. Walczył z sobą dawnym, głupim i naiwnym. Obecnie dojrzał, a dzisiaj wiedział, jak dużo nauczyło go doświadczenie z Krzysztofem. – Byłem dupkiem – szepnął sam do siebie.
– Po co mi o tym gadasz? Gówno mnie to obchodzi. Odwal się ode mnie! – Wrogo nastawiony Konrad prychnął wściekle.
– Za jakiś czas zrozumiesz, że dobrze się stało – odpowiedział spokojnie, mimo że dużo go ten spokój kosztował. Najchętniej to by mu coś odpyskował, ale zaogniłby sytuację. Nie po to tu przyszedł. – Byłem oszukiwany, wierzyłem w coś, czego nie było. Ciebie dziewczyna też wykorzystywała, każdy to widział. Robiłeś za jej podnóżek. Byłeś jak Toudi z bajki o Gumisiach. Bo co, bo dała ci? Nie seks jest najważniejszy. Nie czyni dorosłym. – Sam nie wierzył, że to on wszystko mówił. – Możesz mi dać w mordę, ale kiedyś przyznasz mi rację. – Spojrzał w zaczerwienione oczy chłopaka.
Konrad szybko odwrócił zapłakane oczy.
– Pieprzysz się z moim bratem, prawda?
– Tak i co z tego? – warknął.
– Czy bez tego też byś z nim był? Bez seksu?
– Tak – odpowiedź była tak prosta i łatwa, że coraz bardziej siebie zaskakiwał.
– Czy między wami jest coś więcej? – zapytał Konrad.
– Chyba tak. Zależy, o co pytasz?
– Kochasz go?
Kamil nie wiedział po co te wszystkie pytania, ale wolał na każde szczerze odpowiedzieć.
– Nie wiem. Lubię go. Czy w tym jest miłość… Zauroczenie… Może zakochanie… Zak… Tak, zakochałem się w Szymonie – wypowiedzenie tych słów na głos pozwoliło mu poznać prawdę. Coś ścisnęło go na chwilę w piersi, a potem puściło.
– No właśnie, gdyby z tobą zerwał, zawaliłby ci się cały świat. Mój zawalił się dzisiaj. Walił się od paru dni, a dzisiaj padł. Wiesz, co jest najgorsze? W końcu widzę prawdę. To się nazywa naiwność, co nie?
– Każdy człowiek jest naiwny, kiedy szuka bliskości – powiedział Kamil. Skąd mu się brały te wszystkie słowa? Parę tygodni temu coś by pomruczał, poklepał chłopaka po plecach, rzekł magiczne słowa „wszystko będzie dobrze” i poszedł w swoją stronę. Tak naprawdę to by tu nawet nie przyszedł.
– Dała mi w pysk przy ludziach. – Tego nie mógł przeboleć.
– Niejedna dała facetowi z liścia. Co się przejmujesz? – Poklepał chłopaka po ramieniu. – Ludzie we wsi i tak nie lubią Kaweckich. A pan Julian spod sklepu powiedział, że też dostał parę razy w pysk od kobiety.
– Bosz, ale przykład. – Zaszurał stopami po trawie. – Szymon się cieszy.
– Nie cieszy go, że cierpisz, tylko to, że zostały odcięte kontakty z Kaweckimi. Zapytaj brata o Karolinę i Artura. Najwyższy czas, żebyś poznał prawdę. – Obserwował biedronkę idącą po liściu wiśni.
– A ty coś wiesz? – Wbił w niego zaciekawione spojrzenie.
 Szymon ci powie. Daj sobie spokój z Kaweckimi. Kiedy do końca otworzysz oczy, zobaczysz, jakie fajne dziewczyny są w Jabłonkowie.
– Wiem. Porządne, które się szanują. Taką dziewczynę chciałaby dla mnie mama.
– Taką bieże się za żonę. Czy to coś złego?
Konrad przyłożył dłonie do twarzy.
– Nie mogę uwierzyć, że Bernata nie zaszła w ciążę.
– Cud?
– Może. – Wstał, już dużo spokojniejszy. – To, co teraz powiem, niech zostanie pomiędzy nami. Jesteś spoko, Kamil. A ten twój były to debil.
– Ty też jesteś spoko. – Został sam. Posiedział chwilę, rozmyślając nad wszystkim. Nad Krzyśkiem, nad tym jaki był przez ostatni rok, nad Szymonem, śmiercią Tomka, rozmową z Dorotą, swoją przemianą i ogólnie nad sobą. I po raz pierwszy przyznał przed sobą samym, że woli być takim, jaki jest teraz. Natomiast decyzja pozostania w Jabłonkowie przyniosła jego sercu ulgę. W końcu przestał miotać się w kółko, upadać, wznosić się jak pióro na wietrze. Poza tym jest zakochany. Na samą myśl uśmiechnął się.
Wstał i otrzepał spodnie z trawy oraz maleńkich gałązek. Odwrócił się. Pod gruszą stał oparty o nią Szymon w nonszalanckiej pozie, żując źdźbło trawy.
– Jak długo tu stoisz?
– Wystarczająco długo, żeby wiedzieć o czym mówiliście. Zobaczyłem, jak idziesz do ogrodu i z ciekawości poszedłem za tobą. Bałem się, że pobijecie się z Konradem, a tu się jakoś dogadaliście.
– Wszystko słyszałeś – stwierdził Kamil, podchodząc do niego luzacko, ale całe wnętrze miał napięte w oczekiwaniu na to, co powie Szymon.
– Tak. Nie potrafiłem odejść, kiedy zacząłeś mówić. Krzysiek do dupek. Nie widział, jakiego super chłopaka miał u boku. – Objął dziewiętnastolatka w pasie, przyciągając go do siebie stanowczo.
– Nie takiego znowu super, ale zgadzam się, że to dupek. Co powiesz na resztę mojej… wypowiedzi? – Również go objął. Przesunął rękoma po jego nagich plecach, schodząc coraz niżej i zatrzymał je na kształtnych pośladkach, które chyba stały się jego fetyszem. Uwielbiał je, kręciły go i ciągle by je miętosił w dłoniach.
Szymon przytknął usta do ucha partnera i szepnął:
– Też się w tobie zakochałem. – Może to coś więcej, pomyślał, ale na te słowa przyjdzie czas, kiedy jego uczucia się wyklarują i będzie wszystkiego pewny.
– Dobrze wiedzieć, że nie jestem w tym sam. – Trącił nosem jego brodę.
– Nie jesteś. – Westchnął przeciągle, czując jak palce Kamila zaciskają się na jego pośladkach. – Chciałbym, żebyś mnie dziś pieprzył – wyszeptał, zanim zmiażdżył mu usta w gorącym pocałunku. Stęsknił się za nim. Planował dzisiaj dostać się do jego pokoju i tarzać z nim w pościeli, aż będą cali mokrzy od potu i spermy, a z tego jak chłopak zareagował na jego słowa oraz pocałunek wynikało, że mógł na to liczyć. Ścisnął biodra Kamila, wbijając w nie palce na wspomnienie ich ostatniej nocy. Tak dawno ona była. Czuł silną potrzebę, żeby to nadrobić. Jak on kochał ręce Zarzyckiego miętoszące jego pośladki.
– Szymon… O kurwa mać!
W pierwszej chwili nie zareagowali, ale już w kolejnej odskoczyli od siebie i ujrzeli wpatrującego się w nich Roberta Palucha. Szymon zaklął pod nosem, a Kamilowi serce podeszło do gardła.
– Cholerne pedały. Jesteście pedałami! Kurwa! – Robert, mężczyzna przed trzydziestką, lekko łysiejący na czubku głowy, odwrócił się na pięcie i zaczął odchodzić w szybkim tempie.

– Czekaj! – zawołał Bieńkowski i chciał za nim pobiec, ale Kamil zatrzymał go. – Muszę z nim pogadać. To największy plotkarz we wsi. Do tego homofob, jak widać. Dzisiaj cała wieś będzie o nas wiedzieć! Szlag! – krzyknął ze złością. Dotarło do niego, że cokolwiek by nie zrobił, nic już nie powstrzyma machiny, która została uruchomiona. 

24 listopada 2016

W sidłach miłości tom 3 - Rozdział 20

Kochani, jakiś czas temu Silencio dodała drugi tom opowieści "Książę Nissai" Zapraszam tutaj Klik.

Dziękuję za komentarze. :)

W mieszkaniu rodziny Whitener trwały ostatnie przygotowania do kolacji. Mama JD uwijała się wraz z córką i Caseyem w kuchni, doglądając potraw, a sam JD kłócił się przez telefon z Joyce, która sobie wymyśliła temat z Tarzana. Przy okazji próbował się ubrać w coś elegantszego.
– Tak, może jeszcze w przepaskach na biodrach przyjdą i będą ryczeć jak goryle. Nie! Stać cię na coś lepszego. Ja bym proponował temat: „Lata dwudzieste, lata trzydzieste” – rzucił luźno – wszystko na czarno-biało i nic więcej mi do łba nie przychodzi. Teraz sorki, ale za chwilę mam kolację. – Odrzucił telefon i w końcu założył na siebie czarną, obcisłą koszulkę z długim rękawem. Podjechał do lustra i trochę poprawił swoją czuprynę. Przydałby mu się już fryzjer, bo zawsze cieniowane włosy wyglądały teraz gorzej. Może przed wielkim balem gdzieś się wybierze. Poprawił również przekręcony w uchu kolczyk. Tego w brwi nie ruszał.
– Jesteś śliczny jak królewna – zakpił Casey, wkraczając do pokoju. Od razu zdjął z siebie koszulkę i zaczął grzebać w szafie w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego.
– A dziękuję. O to mi właśnie chodziło. Ten facet niedługo tu będzie, nie?
– Nom. Dlatego twoja siostra kończy nakrywanie do stołu, a mama poszła poprawić makijaż. – Ubrał się szybko. Zmienił jeszcze spodnie i był gotowy w chwili, kiedy obaj usłyszeli dzwonek, a potem ruch w przedpokoju.
Casey otworzył partnerowi drzwi i obaj byli świadkami jak wysoki, lekko przy tuszy mężczyzna o brązowych włosach daje bukiet kwiatów mamie JD. Kobieta zarumieniła się na ten gest i podziękowała.
– Ty się tak nie rumienisz – szepnął na ucho swojego Emośka.
– Ty mi nie dajesz kwiatów – odciął się. – Chodź się przywitać.
Zbliżyli się do niemałej grupki osób, a pani Whitener zaczęła po kolei przedstawiać swoje dzieci. W końcu przyszła pora na jej gościa i dwóch stojących niedaleko chłopców.
– Kochani, to jest Jack Beltran.
– Dobry wieczór. – Obejrzał się na synów. – A to moja jedyna radość poza waszą mamą. – Pogłaskał czule kobietę po ręce. – To jest Dylan, mój starszy syn, a ten ukrywający się za nim to Max, jak widzicie, jest bardzo nieśmiały.
– Cześć, Max. – Molly pomachała do najmłodszego chłopca, a on uśmiechnął się, tym razem trzymając się nogi ojca.
– Nie stójmy tak w przedpokoju. Zapraszam na kolację. Wstawię kwiaty do wody.
– Daj, mamo, ja wstawię – zaproponowała pomoc Lori.
– Dziękuję.
– No i co o nim myślisz? – zapytał Casey, kiedy całe towarzystwo przeszło do salonu, gdzie ustawiono stół, bo w kuchni by się wszyscy  nie pomieścili.
– Trudno powiedzieć. Wydaje się w porządku. I coś czuję, że coś z tego będzie. Poza tym na razie jest cholernie sztywno, ale liczę, że powoli wszystko się rozluźni.
– JD, Casey – zawołała z pokoju mama, pośpieszając ich.

Kolacja przebiegała w spokojnej, stonowanej atmosferze. Rodzeństwo JD było ciche jak nigdy. JD sam się im dziwił. Molly próbowała złapać kontakt z oboma chłopcami, szczególnie z czterolatkiem, którego ojciec próbował nakarmić. Lori co rusz obserwowała gości, skupiając się głównie na mężczyźnie. Coś mu się w niej nie podobało, była miła, uprzejma, za słodka. Zanotował sobie w pamięci, żeby z nią później porozmawiać.
– JD, słyszałem, że chodzisz na rehabilitację – odezwał się pan Beltran. – Wasza mama dużo mi o was opowiadała – dodał.
– Chodzę. Co drugi dzień lub codziennie, zależy od Marka, mojego rehabilitanta, ćwiczę po kilka godzin. Niech mi pan wierzy, że zwykłe zgięcie palca wymaga rozpaczliwego wysiłku. Gdy się to zrobi, człowiek ma ochotę szaleć ze szczęścia. – Właśnie te małe wygrane z własnym ciałem powodowały, że wciąż się starał.
– Wytrwałość w czymś to pierwszy stopień do sukcesu. Najgorszy jest słomiany zapał.
– To prawda, nie prowadzi do niczego – wtrącił Casey.
– Ty trenujesz zapasy?
– Tak. Zapraszamy w weekend na zawody.
– Chętnie je obejrzę. W twoim wieku również interesowałem się sportem i trenowałem zapasy. Potem poważna kontuzja kolana mi to uniemożliwiła. Nie byłem tak wytrwały jak ty, JD. Gdybym ćwiczył po operacji, mógłbym wrócić. Wolałem z tego zrezygnować.
– Byłem bliski poddania się. Na szczęście ktoś mi uświadomił, że nie powinienem rezygnować ze swojej szansy. – Popatrzył ciepło na Caseya, który siedział naprzeciwko.
– Bo to ważne mieć kogoś, kto sprawi, że podniesiesz się, nawet kiedy nie masz na to nadziei. – Jack wziął swoją partnerkę za rękę. Ona uśmiechnęła się tak, jak nie uśmiechała się nigdy.
JD doskonale zdawał sobie sprawę, że jego ojciec zniszczył jej życie. Ona też wiedziała, że ślepa miłość nastolatki zamieniła się w koszmar. Niestety, człowiekowi dopiero po długim czasie otwierają się oczy i widzi, jaka jest prawda. Niełatwo trafić na swoją drugą połówkę i to taką, dla której będziesz całym światem, tak jak on dla Caseya i na odwrót. Szkoda, że dopiero po latach mama odnalazła dobrego człowieka.
Po kolacji, kiedy to mama i jej partner wybrali się na spacer, a dzieciaki poszły do pokoju chłopców się bawić, JD zawołał siostrę do swojego pokoju i zapytał, co się dzieje.
– Ja wiem, jaki jest nasz tata, ile mama przez niego wycierpiała, ale mimo wszystko dziwnie widzieć u boku mamy innego faceta.
– Wygląda mi na spoko gościa i może ją uszczęśliwić.
– No tak, ale wolałabym, żeby tutaj  był tata. – Usiadła na brzegu łóżka.
– Ten, który omal jej nie zabił? Ten który nas bił? Człowiek, przez którego prawie głodowaliśmy? – syknął. – Aż za dobrze pamiętam, jak było. Ty może zapomniałaś, ja nie. Prawie mnie zabił. Przez co trenowałem sztuki walki? Dla zabawy? Chciałem umieć się przed nim bronić.
– Dlaczego na mnie napadasz? – zapytała płaczliwym głosem. – Nie powiedziałam, że chcę, aby tata wrócił.
– Powiedziałaś!
– Że wolałabym, aby tutaj  był tata, ale ten, jakiego zawsze chciałam mieć. Dobry, czuły, kochany, opiekuńczy.
– Nasz ojczulek nigdy taki nie będzie. Natomiast ten człowiek tak. Nie znam go, ale czuję, że będzie jej z nim dobrze. Uwielbia swoje dzieci. Założę się, że kochał żonę. Nie chcesz, żeby mama też coś miała od życia? Żeby miała się do kogo przytulić?
– Chcę.
– To pogódź się z tym, że nasz tatulek nigdy nie da jej bezpieczeństwa.
– Chyba masz rację. Ale co będzie, jak on się z nią ożeni? Nie pomieścimy się tutaj wszyscy.
– Do tego jeszcze dużo czasu. Potem się pomyśli co i jak. Na pewno ja i Casey zostaniemy tutaj. – Wyszczerzył się.
Lori przewróciła oczami, po czym wyszła, decydując, że da szansę temu człowiekowi.
Chwilę później do pokoju wrócił McPherson.
– Mam dość. Chowam się przed nimi – powiedział, sadowiąc swoje cztery litery na krześle.
– Przed kim?
– Przed dziećmi. Molly, Danny i synowie partnera twojej matki urządzili przestawienie. Miałem być widzem.
– I?
– Było spoko do czasu. Po przedstawieniu cała czwórka zmusiła mnie do tego, żebym był ich koniem. To nie jest śmieszne – dodał, kiedy jego chłopak zacząć się śmiać. – Naprawdę nie jest. Po dwoje siadali na mnie i mówili „wio”. JD, no.
– Wybacz, ale nie potrafię się nie śmiać. Nic na to nie poradzisz, że dzieci cię uwielbiają, nawet obce – powiedział, wybuchając głośnym śmiechem, i nic sobie nie robił z oburzonej miny blondyna.
Casey w końcu pokiwał ze zrezygnowaniem głową, zazgrzytał zębami i włączył komputer. Pogra w coś sobie, może. Gdy tylko odwrócił się plecami do JD, kąciki jego warg wygięły się ku górze.


* * *


Dochodziła jedenasta w nocy i zastępczy dyżur Kadena ciągnął się w nieskończoność. Cieszył się, że nikt nie wzywa karetki, bo to oznaczało, że wszyscy są zdrowi, ale przez to drzemał na kanapie, a nie lubił spać w pracy. Sanitariusze oglądali jakiś film i grali w karty. Dyspozytorka coś czytała. W końcu odezwał się jeden z telefonów. Kobieta odebrała. Hyle, przysłuchując się rozmowie, podniósł się. Z tego co słyszał, ktoś pilnie wzywał karetkę. Rzeczywiście chwilę później dyspozytorka podała im adres i powiedziała, że w klubie LGBT o nazwie Fever ktoś został pchnięty nożem.
Sanitariusze zerwali się w mgnieniu oka, pozostawiając film i rzucając karty na stół. Kaden założył kurtkę ratownika i we trójkę pobiegli w kierunku karetki pogotowia. Hyle zajął miejsce z tyłu, przygotowując to, co będzie mu najpotrzebniejsze, podczas gdy samochód prowadzony przez jednego z najlepszych na pogotowiu kierowców pędził ulicami miasta na sygnale. W ciągu dziesięciu minut dojechali na miejsce. Gdy tylko pojazd został zaparkowany tuż przed wejściem, lekarz przesunął boczne drzwi i z teczką w ręku udał się do budynku, dodatkowo wołany przez ochroniarza i nowego menagera. Z tego co słyszał, to kilka miesięcy temu były menager został aresztowany za stręczycielstwo, gwałt i próby gwałtu na paru młodych chłopakach oraz szantaż. Kaden życzył mu wielu lat za kratami.
– Co się stało? – zapytał menagera, biegnąc pomiędzy ludźmi do rannego.
– Dwaj faceci pokłócili się. Jeden wyciągnął nóż i wbił w brzuch drugiego. Chyba poszło o zazdrość.
– Z tego co słyszałem, to ten zraniony chciał odejść od partnera, który go bił – byliśmy  nieraz nawet tego świadkami – a ten z nożem powiedział, że prędzej go zabije, niż na to pozwoli – wytłumaczył ochroniarz. – Kiedy wkroczyłem, było już za późno.
– Nie wyjmowaliście noża?
– Absolutnie nie. Wiemy, że tak nie wolno robić. Bo to, co zraniło, jednocześnie jest jakby opatrunkiem czy coś w tym stylu – powiedział menager.
Kaden już go nie słuchał, bo zobaczył pacjenta leżącego na podłodze w kałuży krwi i krzywiącego się z bólu. Upadł przed nim na kolana, zakładając rękawiczki, a sanitariusze obok niego. Jeden z nich odsunął gapiów i położył na podłodze nosze.
Kaden szybko zbadał pacjenta, z którym zaczął powoli rozmawiać. Mężczyzna był przerażony, ale trzymał się dzielnie.
– Nie możemy wyjąć noża. Tylko chirurg może to zrobić. Zabieramy go i trzeba zawiadomić szpital.
– Przeż… yję? – zapytał ranny.
Co miał mu powiedzieć? Dać nadzieję czy ją odebrać?
– Zobaczymy. Na razie proszę się nie ruszać i musi pan postarać się być cały czas przytomny. Zabieramy go. – Pomógł sanitariuszom przenieść go na nosze. Potrzebowali pomocy jeszcze kilku klientów klubu, bo mężczyzna był bardzo duży i ciężki.
Hyle wstał. Przypadkiem jego spojrzenie trafiło w stronę wejścia do dark roomu i to był błąd. Poczuł, jak obrywa solidny cios w klatkę piersiową, pomimo że nikt go nie uderzył, jak burzy się w nim krew, a wściekłość sprawia, że miał ochotę przepchać się przez ten tabun ludzi i zwyczajnie uderzyć osobę, która stamtąd wyszła. Wiedział, że nie można skurwielowi ufać!
Ethan również uniósł spojrzenie i przełknął ślinę, ujrzawszy Kadena. Nie spodziewał się go tutaj. Zaczął iść w jego stronę, ale Kaden wykrzyczał bezgłośne „nie” , co stało się jakby jego rozkazem, na który Larsen się zatrzymał. Dopiero teraz zauważył, że mężczyzna ma na sobie kurtkę ratownika medycznego i że zawsze gorąca atmosfera klubu, pulsująca muzyka oraz migające światła zniknęły. Jednak nie to go obchodziło, a człowiek rzucający mu pełne wściekłości i zawodu spojrzenie, które zniknęło równie szybko jak sam Kaden.
Ethan chwycił się za włosy, zaczynając żałować, że naprawdę nie pojechał do rodziców, tylko skusiła go chęć odreagowania, że został odrzucony, i przez to trafił tutaj.
– Jesteś dupkiem, Ethan – powiedział sam do siebie, zanim wybiegł z klubu i ujrzał odjeżdżającą karetkę. Jutro z nim porozmawia, o ile kochanek mu na to pozwoli.

* * *

Nie wiedział, jak upłynęła mu nocka. Pracował automatycznie, robiąc to, co do niego należało, jakaś część jego umysłu  była przy tym, co zobaczył. Ethan wychodził właśnie stamtąd, gdzie nie chciał go już widzieć. Na pewno nie z jakimś facetem. Cóż innego mógł tam robić? Do dark roomu nie idzie się zapalić papierosa. Przegrał. Ktoś inny na planszy do gry postawił za niego pionek na niewłaściwym polu.
Wracał do domu, mając tylko ochotę się upić. Najlepiej urżnąć w trupa. Niestety, nawet to nie zmyje obrazu z jego wspomnień. Uderzył pięścią w kierownicę. Znów postawił na kogoś nieodpowiedniego. A może to on ma za duże wymagania. Związku mu się zachciało. W dzisiejszych czasach ludzie nie chcą związków, ślubów tylko wolności i seksu. Rzygać mu się przez to zachciało.
– Niech cię szlag, Ethan! Niech cię szlag! – krzyknął, wjeżdżając z impetem na podjazd przed swoim domem. Oparł czoło o kierownicę, próbując zapanować nad sobą. Już od dawna nikt go tak nie wyprowadził z równowagi. Gdyby nie wczorajsza troska o pacjenta, któremu udało się uratować życie, zapewne Ethan chodziłby dzisiaj z obitą twarzą. Nigdy nikogo nie uderzył, ale tej nocy był bardzo bliski tego. Tym bardziej że mężczyzna go okłamał i to dawało Kadenowi do myślenia, ileż to razy tak było. Czy czegoś nie dawał Larsenowi, że ten poszedł szukać seksu z innymi facetami?
Otworzył drzwi z rozmachem. Wszystko dzisiaj tak robił. Ludzie, widząc go w takim stanie, schodzili mu z drogi, i bardzo dobrze, bo i im mogłoby się oberwać. Szczególnie człowiekowi, który przyszedł na dzienną zmianę. Głównie za to, że rozgłasza wszem i wobec swoje homofobiczne hasła.
Podążył do wejścia i wsunął kluczyk do zamka. Ten nie przekręcił się. Spróbował drugi raz i nic.  Nacisnął klamkę, a ta ustąpiła. Domyślił się, że ma niechcianego gościa. Zatrzasnął drzwi i skierował się prosto do salonu. Ethan siedział w otoczeniu kotów, które, gdy zobaczyły rozjuszonego Kadena, czmychnęły do swoich legowisk.
– Wypierdalaj z mojego domu! – wrzasnął Hyle. – I oddaj klucze, zdradziecki łachudro!
– Posłuchaj, to nie tak jak myślisz. – Podniósł się, ale wolał stać od mężczyzny z daleka.
– Ciekawe co ja sobie myślę?! Może to, że nie przeleciałem cię wczoraj i polazłeś dawać dupy w dark roomach! Ilu wczoraj miałeś?! – krzyczał. – Zaspokoili twoją chcicę czy może jeszcze ci mało, kurwa mać! – Kopnął stolik, przesuwając go w stronę kominka. Z blatu spadł pusty wazon i poturlał się w przeciwną stronę.
– Nic sobie nie obiecywaliśmy!
– Nie? Wiedziałeś, że nawet spotykanie się ze mną dla seksu oznacza wyłączność! Nie potrafisz swojej dupy czy kutasa trzymać na wodzy, nie wystarczam ci?! Za mało i za łagodnie cię pieprzę?!
– Nie jesteśmy na związkowych warunkach! Nie znoszę związków! Tylko wszystko komplikują!
– Tak, bo związek to wierność, a ty nie znasz tego słowa. Ty myślisz tylko dupą. Brak ci serca i rozumu, żeby zrozumieć co tracisz. Powiedziałem, wypierdalaj z mojego domu, zanim sam cię z niego wyrzucę! – Ciskał w niego spojrzeniem, które jasno mówiło, że nie żartuje.
– Nic wczoraj nie zrobiłem! Chciałem, ale się wycofałem, bo pomyślałem o tobie i tym, że mi zależy – próbował się wytłumaczyć, rozumiejąc, że gdy również będzie na niego wrzeszczał, nie dojdą do porozumienia.
– Jakoś ci nie wierzę. Nawet jakby, to wystarczy, że tam poszedłeś. Miałeś taki zamiar! Miałeś zamiar! – powtórzył. – Wypierdalaj stąd, zdrajco! – Wskazał na drzwi.
Ethan potarł czoło dłonią. Dzisiaj nic nie będzie z rozmowy. Kaden był za bardzo wnerwiony, żeby mógł go wysłuchać. Pewnie i tak za późno na wszystko. On naprawdę wczoraj nic nie zrobił. Mężczyzna i tak mu nie uwierzy. W sumie miał rację, poszedł tam z zamiarem uprawiania seksu z kimś innym. Przez jeden błąd zniszczył coś, co mogło się udać.
– Pogad… – zaczął.
– Wypierdalaj!
Przechodząc obok Kadena, próbował go dotknąć, ale mężczyzna odskoczył, jakby go coś oparzyło. Westchnął i skierował się do wyjścia.
– Oddaj klucze. – Usłyszał. Wyjął z kieszeni pęk kluczy doczepionych do breloczka w kształcie samochodu i odpiął dwa z nich. Z ciężkim sercem położył je na szafce od butów. Obejrzał się jeszcze przez ramię. Kaden stał wyprostowany niczym struna i tylko czekał na jego wyjście.
– Gd… – próbował jeszcze coś powiedzieć, ale mężczyzna mu na to nie pozwolił.
– Spieprzaj!
Wychodząc z domu, Larsen poczuł, jakby ktoś żywcem wyrwał mu kawał serca. Czy tak samo odczuwa to Kaden? Zadał sobie pytanie. Przez chwilę chciał zawrócić, lecz byłoby jeszcze gorzej. Spacerkiem poszedł w stronę postoju taksówek. Wiedział, że zawalił i swoje odejście może zawdzięczać tylko samemu sobie.


* * *

Casey McPherson nie był w miejscu, w którym mieszkał prawie całe swoje życie, od kilku miesięcy. Nic się tutaj nie zmieniło. Jak w domu Whitenerów od razu po wejściu czuło się ciepło, tak tutaj wciąż panował ten sam chłód. Nauczył się rozpoznawać, że tam, gdzie mili gospodarze, tam żyło się o wiele lepiej, mimo że biedniej.
– Wejdź do salonu – powiedziała matka chłodnym głosem.
W salonie czekał już ojciec. Odłożywszy gazetę, kazał mu usiąść. Casey odnosił wrażenie, że traktują go jak obcego. Czego się spodziewał, przytulenia i powiedzenia, że wszystko będzie dobrze? Błagania, żeby im wybaczył to, jak go potraktowali?
– Słucham? Nie bardzo mam czas. – Nie zamierzał ich traktować przyjaźnie.
– Chodzi o twoją przyszłość – rzekł ojciec. – Za dwa tygodnie kończysz liceum. Dowiedzieliśmy się, że złożyłeś już stosowne dokumenty na paru uczelniach.
Zmarszczył brwi. Niby jak się dowiedzieli? Śledzili go czy jak? Co tu jest grane?
– No i? Zamierzam studiować. Liczę, że przyjmą mnie na AWF. Chcę w przyszłości uczyć dzieciaki czy to na wychowaniu fizycznym, czy ewentualnie zostać trenerem. Lepszym od tego, którego miałem.
– Kate nam o tym mówiła.
– Mówiła, mamo, ale żadne z was się nie pofatygowało dowiedzieć, jak się czuję. Gadajcie, po co tutaj jestem. Mój partner jest na rehabilitacji. Niedługo muszę po niego jechać. – Dostrzegł, jak się skrzywili. – Nic się nie zmieniliście – prychnął.
– Chcemy zapłacić za twoje studia – poinformował ojciec. – Mamy od lat przeznaczony na to fundusz. Dla ciebie i dla Kate. Są na wasze nazwiska. Z dniem przyjęcia na uczelnię pieniądze wpłyną na konto instytucji.
Tego to się nie spodziewał.
– Nie zrozum nas źle – wtrąciła matka – nie zaakceptujemy tego, jaki jesteś, ale wciąż pozostajesz naszym synem…
– Niedawno powiedzieliście, że nim nie jestem. Nie wiem, czy chcę waszej pomocy. Tym bardziej że nie zamierzam kształcić się na prywatnej uczelni. Chcę iść tam, gdzie większość moich znajomych. Wybrałem gdzie.
– Ale wysłałeś też papiery do wielu prywatnych…
– Wysłałem tak w razie czego. Wiem, gdzie pójdę. Może według was uniosę się dumą, lecz nie potrzebuję kasy od kogoś, kto mnie nie akceptuje. – Wstał. – Pieniądze możecie przeznaczyć dla mojej siostry lub na waszą emeryturę. Od paru miesięcy radzę sobie sam i nadal to mam w planach. Jeżeli to wszystko…
– Jesteś niewdzięczny. – Ojciec podszedł do niego, wyglądając niczym chmura gradowa.
– Ja? Za co mam być wam wdzięczny? Za to, że przez was prawie zmarnowałem sobie życie? Za to, jak mnie wywaliliście z domu, krzycząc, że nie jestem waszym synem? Za to, tato? – Odwrócił się, żeby odejść, ale przystanął i powiedział: – Jutro są sportowe zawody szkół. Moja drużyna staruje przed południem, to jest to, o czym teraz myślę. Mam cel, mam ambicje, których wy mnie pozbawiliście. W końcu żyję. Mogę wam tylko podziękować za to, że wychowaliście mnie. A waszych pieniędzy nie chcę. – Wyszedł, zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć. Owszem, kasa bardzo pomogłaby mu w życiu, ale wolał ją zdobyć sam, ciężko pracując, niż brać to, co nie należało do niego. Co innego gdyby rodzice byli rodzicami. Od obcych pieniędzy nie weźmie.
Teraz musiał jechać po swojego chłopaka, a jutro skupić się na zawodach. To były jego dwa najbliższe cele.

* * *

Podekscytowany tłum wiwatował, podczas gdy na macie dwóch chłopaków walczyło ze sobą. Casey przyglądał się temu, próbując wyłapać błędy u każdego z nich. Ten, który wygra, będzie walczył z nim. Od rana trwały zawody i zapaśnicze już dobiegały końca. On był zmęczony, ale jego drużyna miała duże szanse na złoto. Walka, którą on miał przeprowadzić, była decydująca o wszystkim. Tak się złożyło, że trzy szkoły miały szansę na złoto i pewnie ilość punków ostatecznie o wszystkim zadecyduje, a ich różnica może być niewielka. Popatrzył na widownię, łapiąc wzrok JD w swój. Chłopak uniósł kciuk do góry, odpowiedział mu tym samym. Obok JD siedzieli ich znajomi, poza Richiem, który pojechał z ojcem do siostry. Mama JD i jej partner oraz dzieciaki siedzieli z drugiej strony. Nawet Brithany przyszła, bo jej część zawodów miała się rozpocząć dopiero za dwie godziny. Powrócił do oglądania wyrównanej walki.
– JD, twój facet jest świetny – mówił Oscar. – Widziałeś, jak on walczył? Dawniej tak się nie starał.
– Powiedział, że robi to dla mnie.
– Dla ciebie? – zapytała Joyce.
– Bo mnie kocha.
– I to się nazywa romantyczność – odparła Brithany wzdychając z rozmarzeniem.
– Jak sądzicie, z kim się zmierzy? – spytał Alex.
– Ten większy może wygrać – odpowiedział Oscar. – Zrobił się bardziej agresywny. Po nich będzie inna walka, a dalej nasz Casey przymierzy się do złota. Jeżeli go zdobędzie dla swojej drużyny, będzie wielki. Nasza szkoła od lat nie wygrała w zawodach stanowych.
– Sprinterzy wygrywają – wtrąciła Brithany, odrzucając na plecy włosy. – Przyjdziecie chyba oglądać, jak wygrywam, co?
– Pewnie. O, patrzcie, a nie mówiłem, że ten większy wygra? – Oscar poruszył się, podniecony tym, że miał rację. – Rozłożył tego drugiego na łopatki. To obejrzymy sobie jeszcze jedną walkę, a potem kibicujemy Caseyowi. Tylko głośno.
– Głośno, głośno. Nawet transparent mam. – Joyce wskazała ręką swoją wczorajszą, kilkugodzinną pracę leżącą pod jej nogami.
JD słuchał ich, przerzucając spojrzenie z twarzy na twarz. Pomyśleć, że w tamtym roku prędzej by weszli w mrowisko najbardziej gryzących mrówek, niż kibicowaliby McPhersonowi.
Nadeszła chwila przerwy, a potem kolejna walka, tym razem o brązowy medal. Całe towarzystwo nie interesowało się tym za bardzo, żywo dyskutując, i dopiero kiedy na macie stanął Casey, zamilkli w napięciu, a Joyce i Sharon podniosły w górę transparent. Przy okazji sprawdzając, czy nikomu, kto siedział za nimi, nie zasłaniają widoku.
McPherson przeczytał napis: „Do dzieła Casey. Nie daj sobie skopać tyłka”, tylko różowa głowa była w stanie coś takiego wymyśleć. Jeszcze raz spojrzał na partnera, a potem już na przeciwnika. Podszedł do nich sędzia i dał znak do rozpoczęcia walki.
JD z zapartym tchem obserwował to, co się dzieje. Usilnie trzymał kciuki za swojego chłopaka, bo tu nie tylko chodziło o złoty medal, ale o to,  że w ten sposób Casey z dumą mógł się pożegnać z tą drużyną. Sporo chłopaków pójdzie w swoje strony, niektórzy z młodszych klas jeszcze zostaną, i na pewno przyjmą nowych zawodników. Tak czy owak, dla McPhersona to ostatnie zawody. Na studiach nie zamierzał trenować zapasów.
– Nie wiem, czy mu się uda – rzekła Joyce. – Ten drugi jest dobry. Za dobry.
– Cicho. Casey jest też dobry. – JD skarcił wzrokiem dziewczynę. Po co ona kracze, że jego chłopakowi się nie uda? – Nawet jak mu się nie uda… – urwał, bo nagle przestraszona dziewczyna zasłoniła usta dłońmi, a na całej sali zrobiło się bardzo cicho. Skierował spojrzenie z powrotem na halę. Jego partner leżał na plecach i się nie ruszał. – Co się stało? – wyszeptał.
– Ten drugi go popchnął tak, że Cas uderzył głową o parkiet – poinformował Oscar, a potem zrobił wielkie oczy. – JD?
Ale JD już go nie słuchał. Przerażony, że jego ukochanemu chłopakowi coś się mogło stać, ruszył w stronę leżącego.
Tymczasem Casey ocknął się. Otworzył oczy i widział, że trener oraz medyk klęczą przed nim. Lekarz pokazywał mu swoje place, kazał mu mówić, ile ich widzi oraz jak się nazywa. Na wszystko odpowiedział prawidłowo. Usiadł powoli. Trochę mu się w głowie kręciło, a zakręciło jeszcze bardziej, gdy zobaczył coś, przez co nie uwierzył własnym oczom. Zamrugał kilka razy i obraz przed nim wciąż był ten sam. Wstał. Ktoś próbował go przytrzymać, ale odepchnął tę osobę.
– JD? – Widział, jak jego chłopak idzie ku niemu.
Idzie, nie jedzie.
Nogi JD poruszały się powoli jedna za drugą, a na twarzy chłopaka wymalowana została wielka determinacja. Szok spowodowany tym, jak JD zobaczył go leżącego i nieruszającego się, musiał coś zrobić i jego chłopak wstał z wózka, a podobno miało to zająć kilka miesięcy. Chociaż Mark powiedział, że czasami może się zdarzyć cud lub coś, co odblokuje jego chłopaka. Widząc, że JD się zachwiał, podbiegł do niego i w ostatniej chwili złapał go, zanim ten upadł.
Whitener, zmęczony jakby przebiegł maraton, objął szybko Caseya.
– Twoja głowa – szepnął mu do ucha.
– Twoje nogi. – Miał łzy w oczach.
Młodszy chłopak przez chwilę nie wiedział, o czym Casey mówi, i gdy w końcu dotarły do niego jego słowa, odsunął się nieznacznie i spojrzał w dół. Stał. On naprawdę stał na własnych nogach i czuł je. Co prawda jeszcze odczuwał mrowienie i miał je jakby ścierpnięte, ale jakimś cudem stał. Rozejrzał się wokół, a ludzie gapili się na nich. Miał szczęście, że mama z całą resztą siedziała od strony, gdzie mógł ich zobaczyć, i ujrzał, jak płakała z radości. On sam, będąc w niemałym szoku, z powrotem przytulił się do Caseya.

– A mówiłem, że możesz chodzić – powiedział Casey, a potem ze szczęścia pocałował swojego chłopaka.