30 czerwca 2016

W sidłach miłości tom 2 - Rozdział 18



 Hejka. Na początek mała reklama. Mój kolega poprosił mnie, abym zareklamowała jego bloga, na którym ukazał się pierwszy rozdział opowiadania MM. Jest to pierwszy tekst kolegi, dopiero zaczyna, więc na pewno będą widziane komentarze, dobre rady, pomoc itd. A może i jakaś beta by się znalazła, która pomogłaby autorowi. Także zapraszam serdecznie na bloga: http://grissdrauka.blogspot.com/

A teraz zapraszam na rozdział z nadzieją, że pewne osoby, które zapowiadały, że przestają czytać moje teksty, bo zabiłam postać, jednak nie odeszły. Dla mnie byłoby to dziwne. Jak lubię jakiegoś autora, jego teksty, nie odchodzę, bo zabije swoją postać. Ma do tego pełne prawo, nawet jakbym postać kochała całym sercem. 


 
Żal ściskał mu serce i gardło, kiedy stojąc oparty o ścianę zsunął się na podłogę. Objął się ramionami wstrząsany spazmami płaczu. Nie potrafił uspokoić się, pogodzić z tym co się stało. Wciąż istniała w nim nadzieja, że to sen, ale w żaden sposób nie umiał się z niego wybudzić, aby stwierdzić, że jest wszystko dobrze. Do tego męczyły go wyrzuty sumienia, bo gdyby nie zerwał z JD, chłopak zostałby z nim w tamtym składziku i nic by się nie stało. Pochylił głowę i złapał się za włosy. Aż zadygotał próbując chwytać powietrze przez zatkany nos.
– Nie wyrywaj sobie włosów. Nic tym nie zdziałasz. Trzymaj.
Usłyszał głos i uniósł swoje opuchnięte, zapłakane oczy. Nad nim stał Jonathan Wilson. To on odciągnął go od JD i przywiózł do szpitala. Wziął od niego paczkę chusteczek. Wyciągnął kilka i wysmarkał się.
– Nie rycz tak, bo się rozchorujesz. JD przecież żyje.
– Ale lekarze powiedzieli, że w każdej chwili może być koniec. Przecież już raz go prawie stracili.
– Ale na razie żyje i będzie żył – powiedział twardo Jonathan. Pomimo że nie przepadał za nim z powodu tego co McPherson robił Richiemu, nie mógł go zostawić. Szczególnie, że Richie go o to prosił.
– Kiedy usłyszałem, że ktoś mówi „nie żyje” myślałem, że zwariuję.
– Tymczasem lekarz mówił o napastniku. Chłopak zabił się po tym jak wystrzelił do swojej dziewczyny, ale JD ją zasłonił przez co dostał kulkę przeznaczoną dla niej. Ludzie wszystko widzieli.
– Cholerny samarytanin! – Zacisnął pięści. – Gdyby nie to, nie leżałby tam teraz. – Utkwił oczy w napisie „Blok operacyjny”.
– Zrobił coś, na co wielu nie miałoby odwagi. – Klapnął sobie obok chłopaka podając mu jeszcze picie.
– Nie chcę. Nic nie przełknę dopóki nie dowiem się co z nim. – Otarł łzy, lecz pojawiły się kolejne spływając po mokrych policzkach. – Kiedy zobaczyłem tę krew… Pomyślałem, że wszystka należy do JD. Już nie widziałem, że obok leży inny chłopak. Widziałem tylko JD. Mojego JD. – Rozpłakał się na nowo mając gdzieś to, że ktoś go widzi. Cierpiał i nie potrafił zamknąć tego cierpienia w sobie. Pragnął, żeby JD żył, był zdrowy i wybaczył mu głupotę. Domyślał się, że teraz już każdy w szkole wie o nim, o nich, ale to go też nie obchodziło. Nawet w tym względzie poczuł ulgę, teraz jeśli się czegoś bał, to tego, że jego chłopak, bo inaczej o nim nie myślał, umrze.
– W komórce JD znalazłem numer do jego mamy. Już tu jedzie – poinformował Johnny.
– Ile to jeszcze potrwa?
– Kilka godzin.
– Już minęły trzy. – Pociągnął nosem.
– Kilka to kilka. Takie operacje nie są łatwe. Słyszałem, że kula utkwiła w pobliżu kręgosłupa.
– Najważniejsze, żeby żył – szepnął Casey. – Sądzę, że lepiej nie mieć nikogo, niż znosić coś takiego. Niż znosić śmierć ukochanego, a przecież to się zdarza bardzo często. Jednak JD będzie żył. Poczekam na niego.
– Ja jestem zdania, że lepiej kogoś mieć na jedną chwilę, niż nigdy nie kochać – powiedział Johnny.
– Ta. – Oparłszy tył głowy o ścianę gapił się na drzwi mając nadzieję, że niedługo wywiozą przez nie JD i powiedzą, że wszystko będzie dobrze. Niech zdarzy się cud i go uratują. To największy skarb jaki odnalazłem i nie mogę go stracić, pomyślał.
Głośne kroki na korytarzu zwróciły uwagę obu młodych mężczyzn. W ich stronę szła kobieta i dwie dziewczyny. Jedną z nich była siostra Caseya, który zmusił swoje nogi do podniesienia ciała. Mama JD widząc ich przyśpieszyła i chwilę później stanęła przed znanym jej blondynem.
– Co z moim synem? Gdzie on jest?
– Operują go – wtrącił się Jonathan dostrzegając, że Casey nie potrafi otworzyć ust. – Proszę ze mną. Porozmawiamy. – Odciągnął kobietę na bok.
– Cas, co tu robisz, co się dzieje? – zapytała jego siostra. – Dlaczego ryczysz? Dlaczego nasi rodzice ciągle dzwonią do mnie z pytaniami czy wiem jaki jesteś i gdzie jesteś?
– Co ty tu robisz? – zadał to samo pytanie co ona.
– Byłam właśnie z Lori, kiedy zadzwoniła do niej jej mama i powiedziała co się stało.
– Tak, gdyby nie Kate nie wiem czy trzymałabym się tak jak teraz.
– Byłeś z JD? Jak to się stało? – dopytywała Kate.
– Nie. – Przymknął na chwilę powieki, żeby odzyskać ostrość widzenia. – Byłem z nim chwilę wcześniej.
– Dobra, to powiesz nam co się stało i dlaczego wyglądasz jak wyglądasz?
Nie miał wyjścia. Jego siostra i tak się dowie. Zresztą co tu jest do ukrycia.
– Rodzice pewnie dzwonią do ciebie, bo nie mogą na moją komórkę. Wyłączyłem ją. Natomiast te pytania… Chyba wujek doniósł im to, co widział. A widział jak całuję rannego JD i błagam go, aby mnie nie zostawiał, bo go kocham. – Przeszedł na bok siadając na szpitalnym krzesełku i chowając twarz w dłoniach. W tamtej chwili nie myślał o konsekwencjach tego co robi. Kiedy zobaczył go w tej krwi zadziałał instynktownie.
– Dlaczego miałeś mu tak powiedzieć? – Kate usiadła obok brata.
– Bo to mój chłopak. Bo JD to mój chłopak. – Ponownie rozpłakał się jak dziecko, a ramiona siostry objęły go mocno. – I chcę, żeby żył. Jest za dobry, za wspaniały, żeby umrzeć. Jest mój.
Takiego kruchego brata jeszcze nie widziała. Aż jej dziwnie było, że taki chłopak jak on płacze  niczym dziecko. Tuliła go do siebie pozwalając mu na to, a jej samej serce się krajało z jego powodu i powodu jej nowej koleżanki, z którą szybko znalazła wspólny język.
– Płacz, braciszku płacz, żebyś później już mógł się z nim tylko śmiać – wyszeptała.

* * *

– Nie mogę w to uwierzyć – powiedział Richie siedząc jak otumaniony w stołówce szpitalnej i nie mając odwagi pójść na odpowiedni oddział. – To stało się tak szybko. Widziałem jak ten chłopak kłóci się z tą dziewczyną, a potem wyciągnął broń. – To samo ze dwie godziny opowiadał na policji, która wezwała wszystkich świadków do siebie.
– Podobno dzień wcześniej zerwała z nim, a on nie chciał pozwolić jej odejść i planował ją zabić – dodał Alex towarzysząc przyjacielowi.
– Tak naprawdę jej nie kochał. Powtarzał, że ją kocha, nie może bez niej żyć, a sekundę później groził, że będzie po niej, bo jeśli nie on, to nikt nie będzie jej miał. Gdyby ją kochał, pozwoliłby jej odejść, po to, aby była szczęśliwa. Dla niego, to nie była osoba, a własność, rzecz, którą może rozporządzać według własnej woli.
– Po tym jak strzelił pierwszy raz i trafił w JD, palnął sobie w tę durną łepetynę.
– I dobrze, jednego świra mniej na świecie – rzekł z goryczą Richie. – Przynajmniej nikogo już nie zabije.
Alex dopił swoją herbatę.
– To co idziemy na górę, czy czekamy tutaj na Jonathana?
– Zaraz pójdziemy. Wiesz, kiedy widziałem McPhersona jak płacze, jak to przeżywa myśląc, że jego chłopak nie żyje uświadomiłem sobie, że ten wielki mięśniak ma uczucia. Żal mi go.
– Złotko, wybaczyłeś mu to co ci robił?
– Wybaczyłem. Nie będę żył w nienawiści, zwłaszcza jeśli widzę, że ktoś się zmienia. Szkoda mi też tego chłopaka, JD. Nieraz widywałem go na korytarzu. Zawsze stał sam i czasami miałem ochotę do niego podejść, ale wydawał mi się taki „Zostaw mnie, nie mam ochoty na towarzystwo” i teraz żałuję, że go unikałem.
– Teraz każdy z nas będzie roztrząsał, co można było zrobić, powiedzieć. Czasu się nie cofnie. Za późno zaczynamy myśleć. Zwłaszcza jak coś się stanie, lecz wtedy może być już właśnie… za późno.
– Oby nie. Oby nie – powtórzył i wstał. – Chodźmy.
Wybrali wycieczkę po schodach, żeby dostać się na pierwsze piętro. Richie ciągle spowalniał kroki. Nie wiedział jak McPherson zareaguje na jego obecność. Zawsze może mu powiedzieć, że przyszedł do Jonathana  i nie da się wyrzucić. Jednakże kiedy znaleźli się na odpowiednim piętrze i dotarli do grupy czekających osób, żaden z nich nie spotkał się z nieprzychylnym spojrzeniem Caseya. Wręcz obaj mieli wrażenie, że chłopak poczuł ulgę na ich widok. Chyba nie chciał być sam. Richie na jego miejscu też wolałby się otoczyć ludźmi, bo inaczej zwariowałby. Pewnie później szukałby samotności, ale te pierwsze, najgorsze godziny czasami lepiej jest znosić dzieląc swój ból.
Johnny otoczył swojego chłopaka ramionami na chwilę, a potem go puścił, kiedy przez tak interesujące ich drzwi przeszła pielęgniarka.
– Proszę pani, co się tam dzieje? – zapytała pani Whitener.
– Operacja potrwa jeszcze około pięciu godzin. Powinni państwo odpocząć. Proszę iść się czegoś ciepłego napić. Po operacji pacjent zostanie przewieziony na oddział intensywnej terapii. Wciąż będzie spał. Będzie państwa, potrzebował jak się obudzi. Teraz w niczym nie mogą mu państwo pomóc.
– Dziękuję. Ja tu zostanę – powiedziała kobieta wycofując się na swoje krzesło. Nie zostawi syna, a świadomość, że ona w jakiś sposób będąc tutaj, jest przy nim i jej pomagała to przetrwać. Przeniosła spojrzenie na Caseya. Widząc go dzisiaj zrozumiała, że ten chłopak całym sobą kocha JD i obiecała sobie, że jeżeli jej syn przeżyje i będzie chciał być z nim, to nie będzie miała nic przeciw ich związkowi. Casey McPherson nieświadomie udowodnił, że można mu zaufać i na nim polegać. Od rozmowy z synem przeczuwała, że chłopak ma swoje problemy związane z orientacją, ale chyba się ich dzisiaj pozbył. Taką miała nadzieję, jak i na to, że jej syn przeżyje.

* * *

Kilka godzin później czekający na korytarzu doczekali się wreszcie końca operacji. JD został wywieziony na łóżku, na którym leżał otoczony kabelkami. Mama chłopaka, jego siostra i Casey natychmiast podbiegli do chorego obsypując lekarzy pytaniami.
– Panie doktorze, co z moim synem?
– Pani syn, dobrze zniósł operację. Usunęliśmy kulę, ale stracił bardzo dużo krwi, niemniej jego rokowania są dobre. Coś więcej będziemy mogli powiedzieć, kiedy chłopak się obudzi. Jeszcze do jutra potrzymamy go na śpiączce farmakologicznej i będziemy cały czas monitorować jego stan – mówił, kiedy szli w kierunku oddziału intensywnej terapii i opieki pooperacyjnej – Kula utkwiła blisko kręgosłupa, przez co operacja była trudna, ponieważ staraliśmy się nie uszkodzić nerwów. Całą prawdę poznamy jutro, najdalej pojutrze, czy wszystko z nim w porządku. A teraz przepraszam – zatrzymał się przed dużymi oszklonymi drzwiami. – Dopiero jutro będzie można zobaczyć pacjenta. Proszę mi wierzyć, że jest pod dobrą opieką, a państwo powinni wrócić do domu  i nabrać sił przed jutrzejszym spotkaniem z nim. Do widzenia.
Casey wnerwił się trochę na lekarza, bo na końcu potraktował ich, szczególnie mamę JD jak coś co mu przeszkadza. Przecież matka musiała wiedzieć co z jej synem. Jak mógł powiedzieć jej, że zobaczy syna dopiero jutro. Przecież mogli jej dać odzież ochronną i ją na pięć minut do niego wpuścić. Wypowiedział głośno swoje pretensje.
– Casey, czasami tak jest, że nikogo nie mogą tam wpuścić. JD wie, że tu jesteśmy. Wierzę, że to czuje. – Do jej oczu nabiegły nowe łzy. – Jutro się z nim spotkamy. Wybudzą go i na pewno będzie dobrze. Teraz niech odpoczywa. Sen mu dobrze zrobi. Powinieneś pojechać do domu. Przespać się, wypocząć.
– Nie ma mowy. Nie ruszę się stąd. – Niemal przykleił nos do szyby patrząc na chłopaka mającego w ustach rurkę intubacyjną i coś pod nosem, co zapewne dostarczało mu tlen. Chciałby zamienić się z nim miejscami i cierpieć za niego. – Czy go coś boli?
– Wątpię. – Kobieta położyła dłoń na ramieniu wyższego chłopaka. Jej syn też był od niej dużo wyższy. – Na pewno teraz śpi spokojnie i śni mu się coś przyjemnego.
– Tak. Na pewno, tak jest. – Spojrzał na zmęczoną kobietę. Przez te kilka godzin uspokoił się trochę, wypłakał już wszystkie łzy i tylko oczy go bolały. Podjął decyzję, ciężką dla niego, bo pragnął tutaj zostać, lecz faktycznie musi odpocząć, aby jutro JD nie przywitał go mówiąc: „Wyglądasz jakby ktoś cię zmasakrował przepuszczając przez wyżymaczkę”. Z pewnością by tak powiedział. – Może faktycznie dobrze będzie jeśli wrócimy do domu. A co z dzieciakami.
– Chłopcy z Molly są w domu. Jeszcze nic nie wiedzą. Jak ja im to powiem?
– Może razem im powiemy? – zaproponował.
– Dziękuję ci, ale to moje zadanie. Ty też musisz odpocząć. Wyszykować się dla niego na jutro. Miejmy nadzieję, że jutro go obudzą i zobaczymy jego uśmiech.
– To przynajmniej niech pani pozwoli, że was odwiozę. – Przyjechał do szpitala z Jonathanem swoim samochodem, z mężczyzną jako kierowcą, na co trochę odetchnął z ulgą, bo nie śmiałby prosić o podwiezienie stojących w oddali chłopaków. – Niech chociaż tak pomogę.
Pani Whitener doskonale go rozumiała. Casey pragnął czuć się potrzebny, a ona nie zamierzała mu tego utrudniać.
– Chętnie Lori i ja skorzystamy z twojej pomocy.
Kiwnął głową i ostatni raz rzucił okiem na JD, odetchnął ciężko, a potem odwrócił się i już nie oglądając za siebie podszedł do młodych mężczyzn.
– Dopiero jutro będziemy mogli się z nim zobaczyć. Chciałem… Chciałem podziękować, że przyszliście i byliście tutaj. – Skinął głową Richiemu. Ten chłopak przez niego tak wiele wycierpiał. Nie był dumny z tego co mu zrobił. Ale to już przeszłość. – Może jak odwiozę mamę i siostrę JD, to wrócę po was…
– Nie przejmuj się tym – rzekł Johnny. – Alex jest samochodem. Po drodze wstąpimy po mój i nie ma problemu.
– Jeszcze raz dzięki. – Wyciągnął dłoń i podał ją każdemu, po czym ruszył ku klatce schodowej wiedząc, że jak tylko się ogarnie to tu wróci. Nie zostawi JD samego. Jeżeli ktoś będzie chciał go stąd wyrzucić to mu na to nie pozwoli. Gdy zobaczył chłopaka, wróciły mu siły i gotów był walczyć z każdym kto mu przeszkodzi przebywać w pobliżu JD.

* * *

Jonathan odprowadził do domu swojego chłopaka zamierzając z nim zostać. Zauważył, że Richie naprawdę przejął się zaistniałymi wydarzeniami i nie chciał zostawiać go samego. Dlatego nie pytając go o zdanie w tej kwestii, wszak po co, i tak przecież sypiał tu częściej niż w domu, pozbył się wierzchniego okrycia.
– Napijesz się czegoś? – zapytał.
– Kakao.
– Się robi. Tylko umyję ręce i jeszcze przygotuję jakieś kanapki, a może tosty, co?
– Jak wolisz. Ja i tak chyba nic nie przełknę. – Skierował się wraz z Johnnym do łazienki, gdzie umyli ręce, a potem udali się do kuchni.
– Jesteś wymęczony. Może umyj się i połóż i tak już po ósmej. – Wyjął z lodówki mleko.
– Nie mam ochoty spać, nic robić. Wolę po prostu posiedzieć. – Taylor usiadł przy stole i położywszy brodę na dłoniach, prawie leżąc na blacie obserwował poczynania swojego partnera. – Kocham cię.
– Ja też cię kocham, słoneczko. – Posłał Richiemu pocałunek w powietrzu. – To może zrobię kakao, a potem posiedzimy przed jakimś filmem?
– Czemu nie.
– A może powiesz mi o co chodzi? Co cię męczy? – Zapalił zapalniczką do gazu jeden z palików.
– Myślę. Zastanawiam się ile podejście do nas, go kosztowało.
– Na pewno dużo. Chociaż kto go tam wie. – Postawił garnek z mlekiem na ogniu.
– Nie śmiej się, ale zaimponował mi. Wiesz co mnie jeszcze martwi jeśli chodzi o niego?
– Co?
– To, że będzie miał przerąbane w szkole. Nie chodzi o zwyczajnych uczniów, ale o jego kumpli. Widziałem ich miny, kiedy McPherson klęczał nad JD i mówił do niego to wszystko. Chłopak będzie miał przejebane. Mówię ci. Do tego są sportowcami. Podobno geje sportowcy, szczególnie w zawodach kontaktowych nie są mile widziani. Oni razem biorą prysznic i tak dalej i tym heterykom nie podoba się, że ciota może ich podglądać, a może dotknąć. Straszne. Zapominają jak oni traktują kobiety i co o nich myślą.
– Powiem ci, Richie, że ten chłopak będzie miał naprawdę ciężko. Z drugiej strony nie wszyscy z drużyny mogą być tacy jak ci dwaj jego kumple. Jak im tam?
– Kozetzky i Stark.
– Właśnie. Na własnej skórze odczuje to co sam robił.
– Karma wraca, co? – Johnny postawił przed nim duży kubek kakao i pocałował w czubek głowy.
– Powiedzmy. Wezmę jeszcze ciacha.
Richie wziął swój kubek i przeszedł z nim do swojego pokoju. Wolał obejrzeć film na laptopie leżąc w łóżku, popijając swój napój, mając obok siebie kogoś kogo kochał. Świadomość, że Casey jeszcze długo nie będzie mógł ze swoim chłopakiem spędzić beztrosko czasu dziwnie go przybijała. Chyba miał za dużo empatii. Koniecznie powinien przestać wczuwać się w sytuację innych, bo odbijało się to na nim.
Postawił kubek na biurku i wziął laptopa, którego ustawiwszy w nogach łóżka musiał podłączyć do innego gniazdka, bo baterię w nim miał już kiepską. Uruchomił komputer razem z piciem włażąc na materac. Przejrzawszy foldery z filmami odnalazł jakąś komedię, ale zrezygnował z niej i wybrał film o tematyce LGBT pod tytułem: „Jego oczy”.
Johnny dołączył do niego chwilę później niosąc ciasteczka z ciasta francuskiego. Postawił talerz pomiędzy nimi.
– Johnny, ja po prostu muszę przestać się martwić innymi.
– Ty jesteś za wrażliwy, aby to zrobić.
– Sądzisz?
– Tak i takiego cię kocham. – Złapał go za brodę i cmoknął w usta. – Włączaj ten film i obawiam się, że zanim on się skończy zasnę. Chyba sam jestem wykończony.
– Obejrzę za nas obu. – Uśmiechnął się do Jonathana, a potem puścił film, po czym popijając gorące kakao przytulił się do partnera.

* * *

Casey zamierzał iść do swojego pokoju, lecz wcześniej został zawołany do salonu, w którym czekali na niego rodzice. Jego siostra stanęła obok niego zmieniając się w poważną nastolatkę. Chłopak przyglądał się mężczyźnie i kobiecie dzięki którym pojawił się na świecie i przełknął ślinę. Coś było nie tak i doskonale wiedział co. Czyli to już koniec.
– Kate, idź do siebie – poprosiła zimno matka.
– Po co?
– Idź, bo ja tak mówię.
– Zostanę. – Przeczuwała o co chodzi i bardzo jej się to nie podobało. – Jeżeli coś zrobicie, to ja pójdę razem z nim.
– Nie groź nam dziewczyno – głos zabrał ojciec.
– Kate, idź do siebie – poprosił Casey.
– Ale…
– Idź.
– Jeżeli mu coś zrobicie to i mnie stracicie – zagroziła. Przytuliła brata, po czym wybiegła z płaczem.
– Już wiecie, prawda? – spytał Casey przestępując z nogi na nogę. Właśnie tego się bał.
– Masz dwie godziny, żeby się spakować i wynieść stąd – mówiła kobieta. – Nie będę pod swoim dachem trzymać tak chorej osoby.
– Wujek wam doniósł?
– Mój brat – kontynuowała matka – gdy dzwonił był bardzo skonfundowany tym co zobaczył.
– Aha. Tylko to wuja interesowało. I on ma się za wice dyrektora. W szkole został ranny chłopak, a on interesuje się…
– Podobno ty i ten chłopak… Wy… – Ojciec nie dokończył krzywiąc się jakby miał wypowiedzieć coś obrzydliwego.
– To mój chłopak. – Miał ochotę się nawet modlić, żeby JD przyjął go z powrotem. Zresztą teraz i tak najważniejsze jest to, żeby wyzdrowiał. Myśl o jego chłopaku przebywającym w szpitalu dodała mu odwagi. – Wiecie co? Nie mam zamiaru mieszkać z kimś, kto patrzyłby na mnie i na JD jak na jakieś gówno. Całe życie tu mieszkałem i nigdy nie czułem się dobrze. I to nie wy mnie wyrzucacie, to ja odchodzę – powiedział spokojnie, bo po co miał krzyczeć, jeśli oni tego nie robili. Prawdę mówiąc bał się, że będzie gorzej. Ojciec ostatnio potrafił podnieść na niego rękę. Na szczęście odbyło się bez awantury. Zamierzał umyć się, spakować, a potem wyjdzie stąd zamykając za sobą drzwi, mając nadzieję, że nie robi tego na zawsze. 

26 czerwca 2016

W sidłach miłości tom 2 - Rozdział 17

Dziękuję za komentarze i życzę Wam udanych, fantastycznych wakacji. :). :)




Dni płynęły swoim torem. Minął ponad tydzień od czasu, kiedy rozpętała się afera o romans nauczyciela z uczniem i wciąż nie przycichła. Dla Caseya McPhersona ten czas wlókł się jak żółw. Do tego bał się, za co bywał na siebie wściekły. Całe życie się tylko bał i bał i wciąż to robi. Nie powinien. Próbował sobie wmówić, że gdyby o nim się ktoś dowiedział, to nie byłoby żadnej sensacji. On tylko nie chciał, żeby o nim plotkowano, wyśmiewano się z niego. Wyobrażał sobie jak idzie szkolnym korytarzem, a ludzie stoją, szepczą o nim, podśmiewając się pod nosem, rzucając mu długie, nienawistne spojrzenia. Dobra, rozumiał, że wielu nawet nie zainteresowałoby się nim, ale strach i tak go przyduszał. W końcu wciąż pozostawał kapitanem drużyny i właśnie wyrzucenia z niej obawiał się najbardziej. Czy aby na pewno? Chyba jednak najbardziej się bał, nie tego, że inni go nie zaakceptują, lecz tego, że zaakceptuje sam siebie. Do tego droga była coraz bliższa. Pamiętał jak wcześniej zdarzały mu się dni, kiedy chciał tylko położyć się i umrzeć. Chyba zaakceptowanie siebie, to jedna z najtrudniejszych dróg dla osoby homoseksualnej, bo dla niego to była droga obsypana cierniami, kamieniami o ostrych krawędziach raniącymi mu nogi, kiedy po niej szedł i pokryta lodem, przez co ciągle upadał. Droga, z której pragnął uciec, stać się inny. Niestety wciąż po niej szedł do przodu. Co więcej, wciąż ma do przejścia jeszcze kawał tej drogi i wytrwanie przy jej końcu będzie dla niego lekcją życia. Nawet nie mógł o tym z kimś porozmawiać. Oczywiście mógłby z JD, lecz chłopak nawet przed matką nie ujawnił swojej orientacji. Zresztą tu nikt mu nie pomoże, jeśli on sam sobie nie pomoże. Nie zadawał sobie pytań typu czego chce, bo już dawno sobie na nie odpowiedział. Doskonale wiedział, że nie chce już żyć w obłudzie i kłamstwie. Jedynie nie zamierzał się ujawniać, na pewno nie w liceum. Natomiast na studiach kto wie, co będzie, ważne, żeby się na nie dostał.
– Słuchasz mnie? – zapytał JD.
Casey ocknął się mrugając szybko powiekami. Znów odleciał. Od paru dni wciąż to się działo. Męczyło go to wszystko i ciągle rozmyślał, a to nie zawsze dla niego było dobre.
– JD, co byś poradził tym homoseksualnym osobom, które już zdają sobie sprawę jakiej są orientacji?
– Ale co poradził? – Nie rozumiał o co mu chodzi. Odłożył długopis. Siedzieli u niego w pokoju, a on pomagał w nauce swojemu chłopakowi.
– Co do ujawnienia się i takich tam. Wiem, że takie ujawnienie się może być niesamowicie bolesne.
– Chyba tak. Wiesz, że ja przyjmuję to tak, że ktoś się dowie to się dowie i ani mnie to ziębi, ani grzeje. Jednak każdy jest inny. – Założył nogę na nogę. – Ty jesteś inny ode mnie. Myślę, że nie można się zmusić do wyjścia z szafy. To się musi odbyć na własnych warunkach. Przy tym trzeba zdawać sobie sprawę, że może być różnie. Można zostać zaakceptowanym lub odrzuconym. Ci co do tej pory byli przyjaciółmi mogą nas zostawić.
– Czy to nie lepiej? Po co mi przyjaciel, który mnie nienawidzi?
– Nie wiem. Nie mam przyjaciół i dobrze mi z tym. Chociaż nikt z nas nie chce zostać odrzuconym. Casey, dla nikogo nie jest to łatwe.
– Dla Richiego Taylora było.
– Mówisz tak jakbyś mu zazdrościł. On pochodzi z innej bajki. Wierzy, że świat jest przyjazny i pełen miłości. – Wyciągnął rękę po paprykowego chipsa.
– Nie, on po prostu się nigdy nie bał. Tak mi się wydaje. Przyjął to jaki się urodził. – Casey zazdrościł mu tego.
– Alex Wilson również. Chociaż nigdy z nimi nie rozmawiałem, to wydaje mi się, że właśnie oni mogliby dużo na ten temat powiedzieć. Kto wie czy czegoś nie nauczyć.
– Oni po prostu siebie akceptują. Lubią siebie.
– Tak. To trudne, lubić siebie. Z tymże to już dotyczy każdego. Ważne jest polubić siebie i to już droga do sukcesu. – JD wrzucił do ust garść chipsów i schrupał. – Wciąż cię to wszystko męczy. – Przeniósł się na kolana Caseya siadając bokiem.
– Za bardzo. – Objął JD w pasie. – Ciągle myślę, że wyszedł na jaw tak dobrze ukrywany związek, więc wszystko w końcu może się wydać.
JD pogłaskał po głowie swojego chłopaka. Jego zdaniem Casey za bardzo się przejmował. Będzie co ma być i żaden z nich nic na to nie poradzi.
– Dlaczego tak bardzo martwisz się na zapas? To nie od ciebie zależy czy się ktoś dowie, czy nie. Jak ja bym żył w strachu, to pierdolę coś takiego. Pierwszy bym poszedł i wykrzyczał, że jestem gejem.
– Ja chyba bym się zabił. – Przytulił się do JD.
– Chrzanisz, blondasie. Naprawdę chrzanisz.
– Nie wiesz co czuję – wyszeptał.
Nie wiem, i tego się boję, pomyślał Whitener. Każdego dnia obawiał się tego co zrobi Casey, gdy przypadkiem ktoś się o nich dowie. Już nawet zaproponował blondasowi, że nie muszą ze sobą w szkole gadać, lecz chłopak powiedział, że to byłoby głupie, przecież opowiedział kumplom, że po prostu mu pomaga w nauce. Zresztą każdy sądzi, że JD lubi dziewczyny.
– Nie chcę się tak bać, bo robię się nieobliczalny. Sam wiesz jaki byłem. Niemniej nie potrafię z tym walczyć. Wszystko jest takie trudne – wyznał McPherson. – Każdego ranka wstaję i boję się, że wejdę do szkoły i ktoś nas pokaże na tych pierdolonych telewizorach. Potem, gdy już wejdę do budy, zauważam, że wszystko jest po staremu, na trochę oddycham, by po jakimś czasie znów nawiedzały mnie wizje. Już  mi się w głowie miesza. To jest silniejsze ode mnie. Moje życie było piekłem zanim cię poznałem i nadal jest.
– Może lepiej  byłoby, abyś zrobił coming out – zaproponował Whitener.
– Prędzej się zabiję – warknął. – Zsuń się. Wracajmy do lekcji. Na jutro muszę to opanować.
– Spoko. Nie denerwuj się. – Posłuchał go i przeniósł się na krzesło. – Napiszę ci jeszcze kilka zadań i dam do rozwiązania.
– Nie denerwuję się. Po prostu… Nie ważne.
– Casey, coś ci powiem. Ludzie mają o wiele ważniejsze i gorsze problemy niż ty – powiedział z powagą w głosie JD w tym samym czasie pisząc kilka skomplikowanych równań.
– Wiem, jednak to ich problemy nie moje. Ja od czterech lat mam problem ze sobą.
– Ta. Nie myśl o tym. Na pewno nie kiedy jesteś ze mną.
– Postaram się. – Wyciągnął rękę i położył ją na swobodnie leżącej dłoni JD. Chłopak odwrócił swoją dłoń i mogli spleść palce ze sobą. – Lubię się bawić twoimi palcami. Wiesz, że masz je takie jak u muzyka?
– Szczupłe, długie, co?
– Mhm.
– Jak byłem mały mama posyłała mnie na lekcje gry na pianinie. Chodziłem przez rok, a potem nie było kasy na lekcje i przerwałem. Już nigdy do nich nie wróciłem.
– Powinieneś grać jak już śpiewasz.
– Tak? Co jeszcze? Nie, planuję przyszłość nie związaną ze sztuką. Chodzę do tego liceum, bo jest świetne. Więcej się nauczę w prywatnej szkole. Niemniej gdyby nie stypendium dzięki śpiewaniu, nie miałbym na nią szans.
– Gdyby nie to liceum, nigdy nie spotkalibyśmy się.
– W sumie, muszę przyznać ci rację.
– Muszę dać ogłoszenie do gazet, że JD Whitener zgodził się ze mną.
– Najpierw masz te zadania i je rozwiąż, a potem coś zjemy. – Podsunął mu pod nos zeszyt. – Mama wróci dopiero za dwie godzinki, reszta cudem siedzi do późna w szkole, więc mamy wolną chatę.
– Wolna chata? – Casey uniósł brwi kilka razy.
– Zapomnij. Rozwiązuj to, ja przyniosę coś do picia. – Wysunął dłoń z jego.
– Tak jest, kapitanie.
– Do pracy, szeregowy. Już. – Pokazał palcem zeszyt.
– Dlaczego szeregowy?
– Bo ja jestem kapitanem. Rządzę, co nie?
Casey wstał i podszedłszy do swojego chłopaka złapał go mocno przyciągając do siebie.
– To może kapitan powie mi czego pragnie, a szeregowy spełni to życzenie.
– Przyjdź jutro do składziku, to ci pokażę czego chcę. – Polizał dolną wargę Caseya. – Tymczasem marsz rozwiązać to zadanie. – Uwolnił się z jego objęć, by pójść w końcu po picie, a na ustach błąkał mu się uśmieszek będący odpowiedzią na wiele mówiącą minę Caseya. Niemal pewny, że chłopak jutro przyjdzie zanotował sobie w głowie, że musi nie zapomnieć wziąć żelu.
– Nie myśl, że przyjdę. – Usłyszał JD i tym razem głośno roześmiał się.
Po skończonej nauce udali się do kuchni przygotować coś do jedzenia. Casey antytalent kuchenny właściwie tylko siedział i patrzył na robiącego kanapki JD, który wcześniej i tak nie zamierzał pozwolić mu bezczynnie się gapić. Podrzucił mu pod nos żółty ser i kazał go pokrajać w plasterki, ale zobaczywszy, że plasterki miały grubość jednego centymetra zrezygnował z jego pomocy. Dlatego młodszy chłopak sam przygotował mały posiłek, który zjedli w kuchni. Dopiero później wrócili do jego pokoju, gdzie Casey pociągnął JD na łóżko i zaczął obcałowywać mu szyję.
– Przestań, zaraz mama wróci.
– Kiedy stęskniłem się.
– Nie moja wina, że twoi starzy dali ci szlaban.
– Nawet mi nie przypominaj – jęknął kładąc się na plecach. – W zupełności przeszły mi jakiekolwiek ochoty na amory.
JD nachylił się nad partnerem.
– Jakiś ty biedny – szepnął łącząc ze sobą ich wargi, na co Casey natychmiast odpowiedział przytrzymując mu głowę i pogłębiając pocałunek.
– JD pomóż... – Przez uchylone drzwi do pokoju weszła pani Whitner.
Obaj chłopcy słysząc jej głos odskoczyli od siebie, przy czym JD uderzył głową w ścianę, a McPherson spadł z łóżka.
– To ja pójdę do kuchni – powiedziała powoli kobieta patrząc na nich obu.
– Dobra mamo, ja zaraz tam przyjdę.
– Widziała nas? – zapytał Casey kiedy zostali sami.
– A jak myślisz? Chyba nie sądzisz inaczej.
– Do cholery, co teraz będzie? – Panikował. Już się zaczyna. Najpierw mama JD, potem ktoś inny i w końcu wszyscy się dowiedzą.
– Będzie pstro. Czekaj tutaj. Nie waż się wyjść. Pogadam z nią.
Przeszedł do kuchni zastając tam matkę bawiącą się zegarkiem, który musiała zdjąć z nadgarstka. Zawsze to robiła, kiedy była zdenerwowana, chcąc w ten sposób skupić na czymś uwagę.
– Nie wiedziałam, że masz gościa. Dobrze, że Molly poszła do sąsiadki i to nie ona pierwsza zobaczyła...
– Pocałunek, mamo. To był zwyczajny pocałunek. – Usiadł na krześle trochę się do tego zmuszając, bo nie bardzo miał ochotę na tę rozmowę, a i ciągnęło go do pokoju.
– Domyślałam się, że jesteś… homoseksualistą, ale chciałam wierzyć, że jest inaczej. Przekonałam się jaka jest prawda.
– Przepraszam, że musiałaś to widzieć. – Spuścił wzrok na swoje dłonie. – Nie mówiłem ci o niczym, bo nie wiedziałem jak zareagujesz.
– Wolałeś narażać mnie na oglądanie ciebie… Nie ważne. Słuchaj, co ci powiem. – Odłożywszy zegarek nachyliła się w stronę najstarszego syna. – Jeżeli sądziłeś, że po tym jak się dowiem, wyrzucę cię z domu, to się bardzo pomyliłeś. Nie podoba mi się to, ale nie od ciebie zależy jaki jesteś. Nie wybrałeś sobie tego. Po prostu martwię się o ciebie. Najważniejsze jest dla mnie to, żebyś był szczęśliwy, a wiem, że będąc homoseksualistą bywa z tym trudno. Dużo czytałam na ten temat, kiedy zaczęłam się domyślać, że mam syna o innej orientacji niż moja.
– Geja, mamo.
– Dla mnie słowo gej jest obraźliwe tak jak te inne. Jakoś heteroseksualistę nie określa się innym mianem, dlaczego, więc miałabym nazywać syna inaczej niż homoseksualista?
– Nie czuję się obrażony, lecz jak chcesz mów po swojemu.
– Mam do ciebie jedną prośbę, zanim tak do końca pogodzę się z tym jaki jesteś, nie narażaj mnie na takie widoki, które zobaczyłam chwilę temu.
– Masz to jak w banku. – W sumie odczuł zadowolenie, że tak to się odbyło. Martwił go jednak jego chłopak. – Teraz sorki, mamcia, ale Casey tam umiera ze strachu. Wiesz, on się ukrywa, udaje heteryka i nagle ktoś się o nim dowiedział.
– Idź. Potem jeszcze porozmawiamy. Ja ugotuję zupę.
– Przepraszam, że tego nie zrobiłem, ale uczyliśmy się.
– Sama mówiłam ci, żebyś się nie przejmował obiadem, bo chcę wypróbować nowy przepis, który dostałam od koleżanki z pracy. Idź i powiedz mu, że zapraszam go na obiad.
– Dobra. – Wróciwszy do pokoju już w progu dostrzegł, że jego chłopak uciekł. Na wszelki wypadek sprawdził czy może nie ma go w łazience, ale tam też było pusto. Jego płaszcz i buty zniknęły. – Ty cholerny tchórzu – warknął pod nosem zamykając się u siebie. Wziął komórkę i zadzwonił do Caseya. Niestety, chłopak nie odbierał, lecz włączyła się poczta głosowa, więc się na niej nagrał. – Właśnie pokazałeś mnie i mojej mamie jaki jesteś. Małym, przestraszonym chłopczykiem. Pogadamy jutro w szkole. Masz przyjść do tego cholernego składziku, jutro na trzeciej przerwie, inaczej skopię ci dupę i nie usiądziesz na niej przez miesiąc! – Przerwał połączenie warcząc pod nosem. Casey zrobił mu wstyd przed matką i to go bolało. Da mu jutro popalić.
                    
* * *

Odsłuchał wiadomość siedząc w samochodzie przed blokiem, w którym mieszkał. Nie chciał wyjść na dupka przed mamą JD, lecz  nie potrafił siedzieć tam i czekać na to, co się stanie. Czuł się jak skazaniec oczekujący wyroku skazującego i po postu uciekł. JD go za to zabije. To nie jest ktoś kto chowa głowę w piasek, tak jak on to robi. Chłopak nawet nie wie jaką ma chęć zawrócić i powiedzieć mu, że przeprasza za wszystko, lecz nie potrafił tego zrobić. Nie potrafiłby spojrzeć tej kobiecie w oczy ze świadomością, że ona wie.
– Jestem popierdolony. – Uderzył pięścią w kierownicę, a potem oparł o nią ręce, a na nich czoło. – Jak ten chłopak ze mną wytrzymuje, bo ja pięciu minutach bym ze sobą nie wytrzymał. – Próbował się przygotować na jutrzejszą rozmowę, bo JD mu nie przepuści. Zamiast seksu w składziku, będą mieli coś, co bardzo chciałby oddalić. Po prostu bał się, że się pożrą, a on naprawdę nie chciał się kłócić.
Stukanie o szybę sprawiło, że uniósł głowę, a jego oczom ukazała się Kate opatulona w płaszcz i szal oraz czapkę, tak bardzo, że było jej widać tylko nos i oczy. Mógł zaparkować gdzieś indziej. Zapomniał, że siostra zawsze tędy przechodzi wracając ze szkoły. Odsunął szybę.
– Hej, brat.
– Ta. Hej.
– Co tak siedzisz?
– Bo mam na to ochotę?
– Oho, ktoś ma tu fantastyczny humor. Starzy coś znów gadali? – Nachyliła się do okienka.
– Nie. To po prostu moje problemy.
– Zawsze możesz ze mną o tym pogadać.
– Po moim trupie. – Jeszcze czego ona zechce? Nigdy nie miał zamiaru mówić jej prawdy o sobie, pomimo że znał jej stosunek do gejów. Dziewczyna miała fioła na ich punkcie i  każdemu chłopakowi dobierała męską parę.
– Widziałeś się może z JD? – Nie czekając na jego odpowiedź kontynuowała: – Czemu do nas nie wpada? Chętnie bym z nim pogadała. Wiesz, że dzisiaj poznałam jego siostrę? To znaczy widywałyśmy się na szkolnych korytarzach, ale dzisiaj jedna dziewczyna przedstawiła nas sobie. Fajna dziewucha. Jest w innej klasie. Umówiłyśmy się w weekend na wypad po mieście.
Casey nie wierzył w to. Nad nim wisiało chyba jakieś fatum. Mama JD dowiedziała się o nim, zaraz będzie wiedzieć siostra Emośka, ta powie Kate i kto wie jeszcze komu. Kate zwariuje ze szczęścia, że ma brata geja, może przypadkiem komuś o tym wspomnieć i lawina poleci niczym domino. Potem już tylko będzie czekał na ten wyrok ze strony drużyny, kumpli, rodziców. Nie, nie może na to pozwolić.
Wysiadł z samochodu i naskoczył na siostrę.
– Nie możesz się z nią spotykać! To nie jest koleżanka dla ciebie. Jest niezrównoważona, to piromanka, jeszcze mieszkanie nam podpali. Zadzwoń do niej i odwołaj spotkanie.
– Odwal się! Jeszcze czego? Ty mi tu nie będziesz mówił co ja mam robić i z kim się spotykać! Wystarczy, że rodzice chcą mieć nade mną kontrolę. Ty jej nie będziesz miał. Opanuj się, kretynie. – Popukała się w czoło. Zmierzyła go jeszcze ostrym wzrokiem i poszła cała wściekła do domu.
Casey uderzył rękoma w dach samochodu. Życie jakie znał dobiegało końca. Już niedługo zaczną go wyzywać tak jak on to robił. Na własnej skórze poczuje swoje ciosy, które zadawał przez lata innym. Należały mu się, każdy jeden, czy fizyczny, czy psychiczny, lecz po prostu nie zniesie żadnego.
– Bez sensu jest to wszystko. Po co ja w ogóle zaczynałem być sobą? – Lepiej było kim był wcześniej. Przynajmniej nie stał się chory ze strachu. – Co ja teraz mam zrobić? Czym więcej osób wie, tym gorzej. – Wyobraził sobie, że jutro już będzie o nim wiedzieć całe miasto, a śmiech tych wszystkich ludzi rozbrzmiał mu w uszach powodując ból głowy i myśli, które podpowiadały mu tylko jedno wyjście.

* * *

Następnego dnia JD pojawił się w szkole wcześniej, bo musiał przygotować się do lekcji wokalu. Najchętniej to by na nie, nie chodził, ale straciłby stypendium. Nie było ich z mamą stać na opłacenie tego prywatnego liceum. Przenosić się nie chciał, bo mimo że nie miał tutaj znajomych, tak lubił to miejsce, a szczególnie wysoki poziom nauczania. Poza tym jeszcze przez kilka miesięcy uczył się tutaj Casey, więc miał go blisko. Chociaż od wczoraj to odechciało mu się z nim jakiejkolwiek bliskości. Po prostu wściekłość na niego przysłaniała mu wszystko i najchętniej to by się z nim dzisiaj nie widywał, lecz silniejsze od tego stało się spojrzenie mu w twarz i powiedzenie co o nim myśli. Dlatego też lekcje do trzeciej przerwy upłynęły mu na układaniu sobie w głowie co mu powie i nie było to nic miłego.
Wraz z końcem trzeciej lekcji sprawdził czy ma w kieszeni klucz do składziku i po dzwonku udał się w znanym kierunku. Na szczęście pani woźna w tych godzinach miała inne zajęcia i nie zajrzy do tego miejsca przez kolejną godzinę. Gdy dotarł na miejsce, Casey’a jeszcze nie było. Obawiał się, że chłopak  nie przyjdzie, ale w chwili kiedy otwierał wąskie drzwi, jego partner pojawił się na korytarzu. McPherson chwilę przystanął wgapiając się w niego, a potem ruszył do przodu.
– Właź – rozkazał JD przepuszczając go pierwszego. – Nie wiem co sobie wyobraziłeś wczoraj, ale pokazałeś swoją ucieczką jaki jesteś – zaczął, kiedy już obaj zostali ukryci przed światem zewnętrznym. Nie zamierzał go pierwszego dopuścić do słowa. – Co sobie myślałeś, że moja mama nagle wpadnie do pokoju z wałkiem w ręku i zacznie cię okładać, każąc ci wypierdalać? Niech cię szlag, Casey. – Popchnął go. – Mama zaprosiła ciebie na obiad. Potrzebuje czasu, żeby to sobie poukładać, bo nie ma problemu z gejami, tylko z tym, że ja nim jestem, ale… – urwał, bo na korytarzu powstało jakieś zamieszanie. Ktoś biegał, krzyczał. Wzruszył ramionami i kontynuował. – Musi to sobie poukładać i potrzebuje czasu, lecz nie powiedziała, że ma coś przeciw.
– To już nie ma znaczenia – powiedział po cichu McPherson. Całą noc nie spał intensywnie myśląc.
– Ma znaczenie. Poddajesz się paranoi. To jest chore, to jest jak fobia. Uważam, że powinieneś skorzystać z czyjejś pomocy.
– To ty się lecz – wypalił Casey.
– Co? – Zmarszczył brwi.
– Ty się lecz. Mnie nic nie jest. Nie pozwolę, aby nazywano mnie pedałem.    
– Przykro  mi, ale nim jesteś. Heloł. – Wyrzucił ręce w bok. – Też nim jestem. – Palcami wskazującymi pokazał na siebie.
– Może i jestem, ale nie zamierzam nim być, a na pewno nie pozwolę, żeby inni się o tym dowiedzieli.
– Jak chcesz tego dokonać? – Zaraz za gadanie głupot rozkwasi McPhersonowi nos. Nie popierał przemocy fizycznej, a szczególnie bicia partnera, ale tym razem ręce go swędziały i to mocno. Od czasu ujawnienia romansu nauczyciela z uczniem Casey stał się bardzo upierdliwy. 
– To proste. Koniec z nami.
JD aż się cofnął już nie zwracając uwagi na rumor za drzwiami.
– Słucham?
– Dobrze słyszałeś, Whitener. To co między nami było… To przeszłość. Wybrałem. Nie chcę się już z tobą spotykać. Zresztą co ci do tego? I tak znajdziesz dobrego ruchacza, bo twój tyłek bardzo lubi kutasy. Przecież tylko to cię u mnie obchodziło, co nie?
Chłopak zacisnął pięści i wysyczał:
– Wiesz co, jeśli masz o mnie taką opinię, to masz rację, nas już nie ma. Nikt mi nie będzie mówił, że chcę tylko jednego. Fakt, pragnę cię, ale nie tylko o to mi chodziło. Zakochałem się w tobie. Pamiętasz o tym? Fajnie było, ale widać znów się pomyliłem. Znów zostałem źle osądzony. Chyba taki mój los. – Na końcu głos mu się załamał, więc odchrząknął. – To cześć. – Odwrócił się, dopiero wtedy pozwalając swoim oczom zwilgotnieć, pomimo tego nie będzie płakać. On nie płacze nawet jak ktoś wyrywa mu żywcem serce. Czym prędzej opuścił pomieszczenie już nie patrząc czy ktoś pod skrytką na narzędzia może stać czy  nie. Potrzebował stąd czym prędzej uciec.
Casey stał nieruchomo próbując zrozumieć co się właśnie stało. W nocy wydawało mu się to takie zwyczajne. Zerwie i już. Tymczasem to cholernie go bolało. Przecież chciał JD. Powinien biec za nim, przeprosić, wyjaśnić, że nie wiedział co mówi. Jednak nie zatrzymał go. Stał i patrzył na plecy oddalającego się chłopaka i pierwszy raz w życiu poczuł, że właśnie stracił coś najważniejszego w życiu.
Odwrócił się, żeby zamknąć pomieszczenie i wtedy rozległ się huk. Podskoczył, a kluczyk wypadł mu z dłoni. Potem jego uszy zarejestrowały drugi raz to samo i zrozumiał, że to były strzały, a to były sygnały, że w szkole dzieje się coś złego i powinien znaleźć miejsce, w którym się schowa. Jednak jego coś tknęło i pobiegł zobaczyć co się stało. Ludzie wokół niego panikowali, uciekali, krzyczeli. Musiał się przebijać przez tłum, który próbował go odciągnąć od miejsca, do którego tak go ciągnęło, ale parł na przód odpychając cudze dłonie. Już z daleka zobaczył, że wielu z uczniów szkoły utworzyło krąg wokół czegoś. Rozlegały się rozmowy, dzwonki, wpadło mu w ucho, że ktoś wzywał karetkę. Rozglądał się, z nadzieją, że gdzieś zobaczy JD. Niestety chłopaka nie widział, a przecież dopiero co wyszedł ze składziku. Musiał tu być. Może się ukrył, a jeśli nie…
Lodowaty dreszcz przepełznął przez jego ciało, skarcił siebie, że stoi i się gapi. Pokonał ostatnie kroki, przecisnął się przez gapiów, a potem zamarł. To co widział odebrało mu oddech jakby ktoś z całej siły w niego uderzył. Krew, wszędzie była krew, a wśród niej leżał JD i nie poruszał się. Wraz z brakiem oddechu w jego piersi powstał krzyk pełen bólu.
– Nie! – Dopadł do leżącego nie zwracając uwagi, że właśnie zostaje umazany posoką. Położył ręce na jego twarzy, a łzy same skapywały mu z oczu. – Nie. Nie. Nie.  JD, kochanie. JD. – Rozpłakał się. – JD. Nie zostawiaj mnie. Błagam, Emośku. Otwórz oczy. Proszę. Musisz wiedzieć, że cię kocham. – Odsunął z jego twarzy włosy. – Jesteś mi jedyny na zawsze. Umrę bez ciebie. Słyszysz? Pójdę za tobą. Błagam, otwórz te swoje śliczne, czarne oczy. – Płakał nachylając się do jego twarzy i całując go w te cudowne, ale teraz wyglądające jak martwe, usta.
Ktoś z całej siły złapał go pod ramiona i zaczął odciągać od chłopaka. Opierał się, ale nie miał na tyle sił, żeby na to nie pozwolić. Ta osoba przytuliła go do swojej piersi owijając wokół niego ręce i wyszeptała:
– Daj dojść do niego lekarzom.
Pokiwał głową i płakał jak jeszcze nigdy w życiu, wręcz wył z bólu patrząc jak z jego ukochanego JD uchodzi życie, a on nie może mu pomóc. Może tylko stać i patrzeć na ratujących go ratowników i ich miny nie wróżące niczego dobrego.
– Ratujcie go! Ratujcie! – Ponownie spróbował się wyrwać tym silnym rękom, pragnąc wpaść pomiędzy mężczyzn w czerwonych strojach i osłonić swój największy skarb, który odrzucił, nawet przed nimi. Chciał go ratować przed całym światem i przyrzekając samemu sobie, że jeśli JD umrze, on niedługo do niego dołączy. – Ratujcie go. JD obudź się – błagał, nie przestając płakać, a niedługo potem serce mu stanęło, w płucach rozległ się kolejny krzyk „nie”, kiedy do jego uszu dobiegły dwa słowa:
– Nie żyje.