28 maja 2017

Pod błękitnym niebem (Buntownik 2) - Rozdział 18

Zapraszam na 18 rozdział. Przypominam, że jest ich 26 plus epilog.

Z takich ogłoszeń to nadal mi pisanie nie za bardzo idzie. Ale staram się od czasu do czasu pisać w zeszycie. Nie powiem kiedy będzie kolejny tom "Obrazów miłości" jestem dopiero na początku. Końca nie widać. Jedynie gdyby na jakiś inny tekst wena mnie dopadła i potrafiłabym go napisać w ciągu dwóch tygodniu jak "Znalezione na strychu" to może by się coś pojawiło. Ale wątpię w to.

Dobra, nie nudzę Wam. Zapraszam do czytania.



W piątek potwornie lał deszcz. Po pięknej, słoneczniej pogodzie nie został ślad. Zrobiło się zimno, jakby to była połowa stycznia, a nie kwiecień. Siłą rzeczy Kamil musiał wyciągnąć z szafy grubszą kurtkę, by nie zmarzł w drodze na spotkanie z Piotrem. Stał właśnie samotnie na przystanku, czekając aż podjedzie autobus do Zydla. Postanowił sobie, że koniecznie musi zrobić prawo jazdy i może uda mu się w przyszłości kupić jakiegoś gruchota. Raczej nie sądził, by było go stać na auto lepsze od sprowadzonego z Niemiec starocia. Poza tym w domu było Punto, które i tak w większości stało na podwórku. Dzisiaj mama pojechała nim do pracy z powodu pogody, ale zazwyczaj pieszo chodziła do sklepu.
Po tym jak podjechał wyczekiwany autobus, Kamil od razu wsiadł do ciepłego wnętrza. Kupił bilet i zajął miejsce tuż za kierowcą. I tak za dziesięć minut miał wysiadać, więc nie pchał się do tyłu. Gdyby była ładna pogoda, pożyczyłby rower od dziadka i pojechał nim do kuzyna. Obserwował przez boczną szybę mijane krajobrazy. Za nim siedziały dwie kobiety, które plotkowały, obmawiając swoich mężów, sąsiadów, rodzinę. Przez chwilę miał ochotę odwrócić się do nich i im napyskować, lecz wolał się nie wtrącać. Dawny Kamil od razu by coś powiedział.
Wysiadł na pierwszym przystanku w Zydlu. Z niego do domu wujka Adama miał tylko parę kroków. Przebiegł więc ostatnie metry, narzucając na głowę kaptur. Wszedł przez furtkę, szybko pokonując krótki odcinek prowadzący do kilku schodów, po których się wspiął. Nad nimi był daszek, więc już tak nie mókł, chociaż deszcz i tak zacinał. Nacisnął dzwonek. Zrzucił kaptur z głowy, kiedy drzwi się otworzyły.
– Kamil?
– Dzień dobry, wujek. – Przywitał się uprzejmie, jak nie on. – Jest Piotrek?
– Jest. Wejdź. – Adam wpuścił siostrzeńca do przedpokoju. – Zdejmij buty, bo Magdusia myła podłogi. A narobiła się kobita.
– Trzeba było jej pomóc – rzucił Kamil, rozbierając się. – Nie narobiłaby się. Dobra, Piotrek u siebie? – zapytał, zanim wujek zaczął wykład o tym, że jedne prace są dla kobiet, a inne dla mężczyzn. On tak nie myślał. Uważał, że każdy powinien pomagać w domu, jeśli zachodzi taka potrzeba. A mycie podłóg to nie tylko zajęcie dla kobiet. Sam w domu pomagał w tym babci.
– Tak.
– To lecę do niego. – Znając drogę do pokoju kuzyna, pospiesznie pokonał schody, przeskakując po dwa schodki. Potem na korytarzu skręcił w lewo i zapukał do pierwszych drzwi.
Piotrek otworzył po chwili. Miał na sobie spodnie dresowe i powyciągany sweter.
– Siemka. Właź. Czekaj, tylko napiszę kumplowi, że mam gościa. – Piotr pochylił się nad klawiaturą komputera.
– Spoko. – Zaczął rozglądać się po pokoju, którego białe ściany zostały oblepione plakatami różnych zespołów muzycznych. Wielu z nich Kamil nie znał.
– Dobra, to napijesz się czegoś?
– Soku, co?
– Jabłkowy może być? Tylko taki mamy.
– Pewnie.
– To czekaj chwilę, zaraz wrócę.
– Mhm. – Zostając sam, Zarzycki wyjrzał przez okno. Widać było z niego dom sąsiadów, a w oddali dachy innych budynków oraz wieżę kościoła. Potem usiadł w fotelu przy biurku i zaczął się na nim okręcać. Napisał też esemesa do Szymona, że jest na miejscu.
Chwilę później do pokoju wrócił kuzyn.
– Mam jeszcze ciastka. Kupione. Mama nie piecze – powiedział Piotr, stawiając wszystko na biurku. Odsunął przy tym na bok bezprzewodową klawiaturę. – Babcia to super piecze, nie?
– No. Ale moja mama już nie ma do tego drygu, jak to mówi. A babcia piecze, kiedy się denerwuje. Ostatnio zrobiła sernik, bo pokłóciła się z przyjaciółką. Obie się lubią, a kochają drzeć ze sobą koty. Co ma jedna, to chce mieć i ta druga. Normalnie jak dzieci. Dziadek tylko kręcił głową i zajął się swoją robotą. – Wyciągnął rękę po herbatnik z czekoladą. Popatrzył na kuzyna, który usiadł na łóżku. – Słuchaj, jestem ciekaw co z Pawłem.
– Paweł? Daj spokój. – Machnął ręką. – Jest coraz gorzej. Teraz już całe dnie spędza z tymi ludźmi. Wczoraj przyszedł na noc, a z rana znów wybył. Ojczulek wierzy, że mój brachol pracuje u tego faceta. Rozumiesz?
– Słuchaj, a czy…
– No, wal śmiało.
– Czy nie wydaje ci się, że oni mogą mieć coś wspólnego z narkotykami? – Ze szklanką soku w dłoni przesiadł się na łóżko. Usiadł przodem do kuzyna, zginając jedną nogę pod siebie. – Może Paweł coś bierze.
– Nie zdziwiłbym się. Dobra, też ideałem nie jestem. Tata się drze, że powinienem sobie znaleźć robotę, bo jestem facetem. Mamcia staje po mojej stronie, że jeszcze jestem młody i się w życiu napracuję. Też tak sądzę, a robotę znajdę. Jak powiedziałem, idealny nie jestem, ale lubię swojego brata. Dziwne, co nie? I wiem, że on lubi się przypodobać innym i dla szpanu mógłby coś brać. A czy oni czymś handlują… Też by mnie to nie zaskoczyło. Pawła jednak mimo wszystko nie rozumiem. Widziałeś, jak on wygląda? Niejeden chciałby być takim przystojniachą, a on to marnuje. Za chwilę zrobi się z niego obleśny typek, z którym nikt nie zechce mieć do czynienia. A w ogóle to co tak o nich wypytujesz?
– Z ciekawości. Raz Paweł i jego kumple przyjechali do sklepu po fajki. Musiałem mordę na ich wydrzeć, bo zaczęli śmiecić i pyskować. Wkurwiający kolesie. Mogę zapalić?
– Tylko uchyl okno.
– Spoko. – Kamil zrobił to, o co kuzyn prosił, po czym zapalił. Zrezygnował z rzucenia nałogu. Na razie nie miał motywacji, a Szymonowi chyba nie przeszkadzały pocałunki smakujące dymem papierosowym. Poza tym gumy o mocnym smaku jakoś go niwelowały. – A powiedz mi jeszcze kto w tej ich grupie naprawdę rządzi?
– Gargamel. Mówiłem ci, to przyrodni brat Maćka. Maciek rządzi chyba tylko ślepo wpatrzonym w nim Pawłem. Jest jeszcze ten łysol, ta dziewucha, która przez jakiś czas była dziewczyną mojego brata i ten jeszcze jeden oryginał. – Poprawił się na łóżku, podsuwając bardziej pod ścianę, by się o nią oprzeć. Nogę zgiął w kolanie, opierając na nim rękę. – Gadałem kiedyś z Pawłem. Mówi o nich w taki sposób, że nie trzeba być bystrzachą, by zobaczyć, że jest pod ich dużym wpływem. Jak jeszcze w styczniu nie było tak źle, to teraz gdybyś go zobaczył… Ciągle chodzi wkurwiony, rzuca się na wszystkich. Bić się nawet chce. Zbir się z niego robi i tyle. Co tu dużo gadać. Czasami faktycznie byłoby dobrze, jakby ktoś rozwalił tę ich bandę i przemówił mojemu bratu do rozumu.
– Ta. – Popalając, Kamil zmrużył oczy. Byłby na to sposób, ale czy wtedy rodzina nie miałaby mu za złe tego, że doniósł na Pawła? W sumie nie na niego, tylko na tę grupę. Przecież w ten sposób chce uratować kuzyna, mimo że dalej go nie cierpiał. Nie chciał jednak, aby ten skończył w grobie. Byłoby lepiej, gdyby zamknięto Pawła za kratkami. Pewnie wiele by nie dostał, jakby nic przy nim nie znaleziono. Wujek Anety by im pomógł. A może nie powinien się do tego mieszać, tylko zająć swoim życiem? Przed nim leżał trudny do zgryzienia orzech.

*

Szymon pomachał dzieciakom i ich rodzicom. Żałował, że pogoda nie dopisała i musiał zrobić zajęcia w hali. Dobrze, że taką mieli, bo w przeciwnym razie musiałby odwołać dzisiejsze spotkanie. W dodatku kiedy w ubiegłym roku wpadła kontrola z Polskiego Towarzystwa Hipoterapii, mógłby mieć większe problemy przez brak miejsca pod dachem. Zaprowadził konie do boksów, gdzie nagrodził je kostkami cukru.
– Dzieciaczki cię uwielbiają – powiedział Jacek.
– Ja je też. Która godzina?
– Chyba po szesnastej.
– Jadę po Kamila. Nie będzie się tłukł autobusem. – Chętnie też odwiózłby go do kuzyna, ale przez zajęcia nie mógł tego zrobić. Za to umówili się, że jak tylko będzie wolny, da znać Kamilowi i chwilę później po niego podjedzie.
– W końcu się wam układa. Cieszę się.
– Też się cieszę. – Pogłaskał jeszcze Ariadnę po pysku. – Czasami mam podły humor, ale on to wytrzymuje.
– Nie zawsze ma się tylko te dobre dni. W związku nie ma różowo. Wiem coś o tym.
– A jak twój synek?
– Bez zmian. Co nas cieszy, bo jego stan się nie pogarsza. Czekamy na cieplejsze dni, byśmy mogli wziąć go na dwór. Na razie lekarz zabronił. Do dzisiaj jestem ci wdzięczny za zorganizowanie zbiórki pieniędzy. – Poklepał Szymona po ramieniu. – Dobry z ciebie człowiek. A że czasami wychodzi z ciebie diabełek… Z kogo nie wychodzi, kiedy chce się walczyć o swoje racje? Jedź po partnera, ja uprzątnę następne boksy. Kazik czyści uprzęże. Tylko coś ostatnio narzekał na monitoring. – Spojrzał w stronę wiszącej pod sufitem kamery.
– Przypomnij mu, że w dzień są wyłączone. Nie chodzi tu o szpiegowanie moich pracowników, tylko o dobro zwierząt.
– Już z nim o tym gadałem. Ale chyba zrobię to jeszcze raz.
– Jak coś to sam z nim porozmawiam. Dobra, spadam.
– Do później.
Podali sobie ręce, a Szymon wyszedł ze stajni. W domu szybko umył dłonie i zabrał kluczyki od samochodu.
– Mamo, jadę po Kamila.
– Uważaj na drodze, bo leje jak z cebra i jest ślisko.
– Wiem. Będę uważał.
Założył kurtkę oraz ciężkie buty, odpowiednie na taką pogodę. Dziarskim krokiem dotarł do bramy i otworzywszy ją po chwili, wyjechał na drogę. Zamknąwszy bramę, wsiadł do samochodu i zadzwonił do Kamila, mówiąc mu, że dotrze do niego za piętnaście minut. Naprawdę nie zamierzał się śpieszyć, szczególnie kiedy widoczność na drodze była nikła. Deszcz uderzał w szyby, a wycieraczki pracowały pełną parą. Szymona wnerwiało to, że kiedy latem ubiegłego roku deszcz był potrzebny, to go jak na złość nie było. Nie mógł jednak narzekać, bo deficyt wody jest tak duży, że każdy taki dzień, kiedy leje, przydawał się.
Pod dom Dutkiewiczów dotarł trochę później, niż planował. Dał znać Kamilowi, że już jest i chwilę później chłopak pojawił się w samochodzie.
– I jak było?
– Nawet spoko. Pogadałem z Piotrkiem o tym, o czym planowałem, a potem tak na luzie. Pograliśmy nawet na PlayStation.
– Nie nudziłeś się. – Wycofał ostrożnie, pamiętając o listopadowej stłuczce, jaką miał na parkingu w Rzeszowie. Wykonując wówczas ten sam manewr, cofnął prosto w stojący za nim samochód. Nie widział go, bo patrzył na inny, który czekał, by wjechać na jego miejsce. Za to za nim zatrzymała się młoda dziewczyna, która czekała na wyjeżdżającego obok kierowcę. Niestety, coś go na tyle oślepiło, że nie zauważył jej i wjechał na jej auto, uszkadzając lewe drzwi. O dziwo jego samochód miał tylko małe zadrapanie na zderzaku. Tamto zdarzenie nauczyło go, że prowadząc samochód, nawet na parkingu trzeba mieć oczy z każdej strony głowy. Szczególnie w kiepską pogodę, kiedy widoczność była ograniczona.
– Nie. Zaraz ci powiem co i jak z Pawłem, ale coś mnie zastanowiło. – Zagryzł dolną wargę.
– Co?
– Zszedłem na dół do toalety, bo na górze remontują łazienkę. Potem jak wyszedłem z kibelka, doleciał do mnie fragment rozmowy ciotki i wujka.
– To znaczy?
– Ona powiedziała: „Adam, ile będziesz jeszcze czekał, aby zacząć działać. Nie na darmo robimy to, co robimy. Dali jej wszystko, a tobie nic. Też na coś zasłużyłeś”. Wtedy wujek dodał: „Ty myślisz, że to tak da się szybko działać. Muszę się najpierw zorientować co i jak”. Wtedy ciotka, już taka wkurzona, powiedziała, żeby nie zwlekał. Obiecał jej się tym zająć.
– I sądzisz, że o co chodzi? – Deszcz trochę przestał, więc teraz lepiej mu się jechało.
– Tak sobie myślę na co wujek miał niby zasłużyć i kto co dostał? Może chodzi o moją mamę. Na to by wychodziło. Bo przecież wuj zawsze uważał, że rodzice dawali jej wszystko, a on nic nie dostał. Ale jak potrzebował pieniędzy na budowę domu, to dziadkowie mu pomogli. Miałem z jedenaście lat, a do dzisiaj pamiętam, jak babcia dawała wujowi kasę. Mówiła, że to jego część i aby o więcej już nie prosił, bo dali mu wszystko, co powinien od rodziców dostać. Także nie wiem, czego on by jeszcze chciał. W ogóle to jak można czegoś żądać od rodziców? I to jeszcze pieniędzy.
– Jeśli jest tak jak podejrzewasz, to z tego co twój wujek mówił, pewnie niedługo się okaże co i jak.
– Obym się mylił.
– Dokładnie. – Zdjął rękę z kierownicy i pogłaskał udo Kamila. – A co tam z Pawłem?
– Ho, z nim to istny cyrk. Nie wiem, co robić. Jakoś nie uśmiecha mi się donoszenie na kuzyna.
– Nie na niego. Chodzi o tę grupę. Nawet nie o Maćka czy jak mu tam, ale tego szefa.
– Gargamela – podpowiedział Kamil.
– Właśnie. Jeśli handlują czymś nielegalnym, a my o tym wiemy, to trzeba by coś nie coś zrobić.
– Niby tak. Ale szlachetność to twoje drugie imię, nie moje. Kurwa, nie chcę, aby Paweł poszedł siedzieć.
– Jeśli jest niewinny, to nic mu nie będzie. Musisz pamiętać, że kumpluje się z dosyć niebezpiecznymi typkami. W razie kłopotów, gdyby coś mu się stało, to będziesz sobie pluł w brodę.
– Też racja. Nie wiem, co mam robić. Może poczekamy jeszcze parę dni?
– Do poniedziałku najwyżej, co?
– W porzo. – Przymknął powieki. Spać mu się chciało. Taka pogoda go rozleniwiała. Poza tym lubił jechać w samochodzie, kiedy na zewnątrz padał deszcz.
– Zmęczony? – zapytał Szymon.
– Bardzo. Jak tylko wrócę, to się na trochę kimnę, bo nie wytrzymam do nocy.
– To może położysz się u mnie w pokoju. Ja i tak muszę popracować, a tobie nikt nie będzie przeszkadzał.
– Dobry pomysł.
Jak postanowili, tak zrobili. Kiedy tylko dojechali do domu, Kamil przywitał się z mamą Szymona i poszedł na górę się zdrzemnąć. Szymon przyszedł do niego chwilę później i widząc, że jego partner już zasnął, przykrył go z troską kocem. Pocałował go w skroń, po czym zostawił samego. Zszedł do gabinetu, gdzie czekało go kilka godzin pracy na komputerze. Musiał zająć się całą księgowością, obejrzeć plany pól, w końcu sprawdzić, czy nie zapomniał niczego zasiać, a co musiał jeszcze posiać. Już nie mógł się doczekać, kiedy na dobre wyjedzie w pole i spędzi tam cały dzień, jeżdżąc na traktorze.

*

Kamil obudził się, kiedy na dworze zrobiło się ciemno. Musiało już być bardzo późno. Odwrócił głowę, zauważając, że nie jest sam w pokoju. Szymon siedział obok w fotelu i czytał coś, co nie było dokumentacją, fakturami czy ogólnie czymś związanym z prowadzeniem gospodarstwa. Kamil rzadko widywał go z książką, dlatego w tym przypadku był to taki dosyć niecodzienny widok.
– Która godzina?
– Prawie dwudziesta pierwsza. Nie chciałem cię budzić.
– Cholera. – Usiadł. Koc, którym był okryty, owinął się wokół jego pasa. Odrzucił go na bok. – Muszę iść.
– Zostań. – Szymon odłożył książkę i wspiął się na łóżko. – Proszę. – Położył rękę na jego torsie, zmuszając chłopaka, aby się położył.
– Jak ładnie prosisz. – Z początku zaskoczony, wyciągnął rękę, aby położyć ją na karku mężczyzny.
– Bardzo? – Nachylił się nad Kamilem. – Zostaniesz? – Polizał jego usta. – Hm?
– Za mało prosisz. Chcę więcej.
– Więcej? – Położył się na nim, podpierając na łokciach po bokach jego głowy. Połączył ich usta w subtelnym, przyjemnym pocałunku. Zamruczał, kiedy Kamil wsunął nogę pomiędzy jego uda i poruszył się, ocierając w strategicznych miejscach, a palce dłoni wsunął w jego włosy. Pogłębił pocałunek, dociskając się do chłopaka całym ciałem. Potrzebował kochać się z nim. Potrzebował po prostu z nim być.
Kamil oddał pocałunek, który powoli przeradzał się w coraz zachłanniejszą walkę warg i języków. Jedną rękę wsunął pod sweter i podkoszulek mężczyzny, szukając kontaktu z jego skórą. Miło mu było z tym, że Szymon tak bardzo go chciał. Nagle poczuł, że w jego kieszeni zaczyna wibrować telefon, a za chwilę ostry dźwięk rockowej piosenki przerwał ciszę.
– Nie odbieraj – zamruczał Szymon, dobierając się do jego szyi. Chciał się popieścić, zanim pójdą się umyć, a potem będą się kochać całą noc.
– Mhm. – Odchylił głowę, pozwalając mu się całować. Telefon ku jego uldze przestał dzwonić. Nie na długo jednak, bo za chwilę znowu się odezwał. – Muszę odebrać, bo ktoś nie da nam spokoju.
Szymon ciężko westchnął, jak to miał w swoim zwyczaju i zsunął się z chłopaka. Położył się na boku, czekając aż partner skończy rozmowę. Tymczasem Kamil, który odebrał telefon, rozmawiał z mamą.
– Jak to go nie ma?
– No nie ma. Dzwoniłam do tego jego kolegi i powiedział, że Janek wsiadł do autobusu i po piątej pojechał do domu. Ale nie dotarł. Kamil, musimy go poszukać.
– Dobra. Dobra, zaraz będę. – Rozłączył się i spojrzał przepraszająco na Bieńkowskiego.
– Co tam?
– Tata nie wrócił do domu. Mama chce go szukać. Martwi się. Muszę jej pomóc. – Położył dłoń na policzku kochanka. – Przepraszam. Wynagrodzę ci to. Obiecuję. – Ucałował szybko jego usta.
– Uch. Na pewno wynagrodzisz. Pomogę ci. Zawsze jest tak, że gdy więcej osób szuka, to zguba szybciej się znajdzie. – Wstał z łóżka, poprawiając ubranie. – Pojedziemy moim samochodem. Może twój tata jest gdzieś niedaleko.
– Podobno wsiadł w autobus do Jabłonkowa. Pod sklepem nie siedzi, a baru u nas nie ma. Do Kaliny do baru też nie zawędrował. No chyba że jednak tam się udał.
– Zobaczymy.
Zeszli na parter. Ubrali się szybko. Szymon tylko zabrał kluczyki i razem z Zarzyckim odganiając się od Aresa, który sądził, że idą na spacer, wyszli na zewnątrz. Na szczęście już przestało lać, lecz było potwornie zimno. Kamil zadrżał. Zdecydowanie bardziej wolałby siedzieć w ciepłym domu, kochać się z Szymonem, a nie szukać zapijaczonego ojczulka.
– Podjedź pod mój dom. Ja skoczę i powiem mamie co i jak. Ona pojedzie do wsi, a my poobjeżdżamy okolice. Ojciec powinien przecież wysiąść na tym przystanku niedaleko stąd.
Bieńkowski już tego nie skomentował, bo nie czuł takiej potrzeby.
Pięć minut później mama Kamila pojechała do wsi, aby tam sprawdzić zakątki, w których urzędowały miejscowe pijaczki, a oni zaczęli objeżdżać okoliczne drogi. Poszukiwania utrudniała im ciemność. Szymon jechał powoli, aby niczego nie przegapić.
Kamil coraz bardziej się denerwował, zaczynając kląć na ojca i jego nieodpowiedzialność, głupotę.
– I on ma się za dorosłego. Jak diabli, do kurwy nędzy, jest dorosły. Oczywiście – prychnął. – Tylko mózg mu gdzieś odjebało. – Bał się o tatę. Mimo tego, jak ten go traktował, to przecież cały czas Jan Zarzycki pozostawał jego ojcem. Nic tego nie zmieni, nawet słowa mężczyzny, kiedy ogłosił, że jest wprost przeciwnie.
Szymon nie próbował uspokajać partnera. Skręcił tylko w polną drogę, chcąc przejechać kawałek na skróty do głównej ulicy. Dojeżdżając do niej, zobaczył coś w światłach samochodu i mrużąc oczy, zwolnił jeszcze bardziej, po czym się zatrzymał.
– Co jest?
– Tam coś leży. Przy rowie. – Wskazał Kamilowi palcem. – O tam, widzisz?
Zarzycki natychmiast wybiegł z samochodu. Miał ze sobą latarkę, więc ją włączył. Dobiegłszy do miejsca, które wskazał Bieńkowski, ujrzał półleżącego w rowie człowieka. Natychmiast go rozpoznał. Mężczyzna chrapał. Ubrania miał doszczętnie przemoczone.
– Mój kochany tatusiek postanowił sobie uciąć drzemkę na dworze, podczas ulewy. Pięknie, kurwa – warknął, kiedy Szymon pojawił się przy nim.
– Musimy go zawieźć do domu.
– Zafajda ci siedzenia.
– Wożę plandekę w bagażniku, to zaraz pościelę ją na siedzeniach. Nie możemy go tak zostawić. Podjadę bliżej.
– Mhm. Zadzwonię do matki. – Wściekły Kamil wyjął telefon i skontaktowawszy się z rodzicielką, powiedział jej, że znaleźli ojca i niedługo przywiozą go do domu. Nie mówił wiele, bo go nosiło i jeszcze zacząłby się wydzierać na troskę, która przebijała się w jej głosie. Ona nadal kochała tego zapijaczonego skurwysyna. Nie mógł w to uwierzyć. Może sam na jej miejscu tak by się zachowywał.
Bieńkowski zaparkował tuż obok. Szybko powyścielał siedziska folią.
– Weź go za jedno ramię, ja za drugie. – Poza malującą się na twarzy wściekłością widział u Kamila potworny smutek. To wzburzyło mu krew w żyłach. Nie chciał, aby ktoś, kogo kocha, tak się czuł. Z pomocą Kamila podniósł mężczyznę, który się obudził i zaczął na nich kląć.
– Wy chuje, zoszawszie mnie.
– Spokojnie, panie Zarzycki, to tylko my i zabieramy pana do domu.
– Piedrole wasz. Pusssie mnie. Wraszam do domu. – Szarpnął się, ale w ogóle nie miał siły.
– Spokojnie, zaraz zabierzemy pana do domu. Cuchnie pan – stwierdził Szymon, wyczuwając woń alkoholu.
– Śmierdzi jak gorzelnia. Gorzej.
– Ja bsz…bszy… brzydszy…
– Zamknij się tato, bo i tak nic nie rozumiemy – syknął Kamil przez zaciśnięte zęby, wsadzając ojca do samochodu. – Powinienem nakręcić film i jutro mu to pokazać.
– Daj spokój. – Zapiął pas mężczyźnie, który usilnie się przed tym bronił. Szymon przez chwilę miał ochotę mu przyłożyć. Wkurwiała go postawa ojca jego partnera. – Jeszcze byś oberwał.
– Zosawszcie mnie. Jade do domu. Pobole wasz. Robote mi zabszali – mamrotał Jan.
– Co on gada poza tym, że nas pierdoli? Robotę mu zabszali? – zapytał Kamil.
– Chyba stracił pracę. Tak mi się wydaje. Wsiadaj. – Bieńkowski zatrzasnął drzwi mocniej niż zwykle.
– Pięknie, kurwa! Tego brakowało, żeby go wywalili z roboty. Nie jedną już stracił. Szlag! Chwili spokoju nie ma. Co się jeszcze wydarzy?! – wrzasnął, dając ujście emocjom, które chciały go rozerwać od środka. Dopiero potem wsiadł do samochodu, usiłując nie słuchać pijackiego paplania człowieka, którego nazywał tatą.

21 maja 2017

Pod błękitnym niebem (Buntownik 2) - Rozdział 17

Dziękuję za komentarze. :)



Z Czarnej Lisieckiej wrócili dość późno. Nie udało im się wyjechać stamtąd tak szybko, jak sądzili. Dużo czasu stracili na czekaniu, bo z właścicielem zakładu kamieniarskiego mogli spotkać się dopiero około siedemnastej. Potem postanowili, że przed wyjazdem zjedzą kolację, po której wybrali się jeszcze na spacer. Na szczęście Szymonowi udało się wszystko załatwić. Miano go zawiadomić, kiedy pomnik będzie gotowy i przysłać mailem zdjęcia. Proboszcz obiecał wszystkiego dopilnować. Bieńkowski i tak zamierzał w przyszłości jeszcze raz tam pojechać.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił Szymon, kiedy zaparkował przed domem. Nie wjeżdżał jeszcze na podwórko, bo Kamil musiał mu otworzyć bramę.
– Pogadasz z ojcem?
– Jeszcze nie jestem na to gotowy. Nie potrafię mu tak łatwo wybaczyć. Wiem, że to dziadek jest głównym winowajcą, ale… – urwał, uważając, że nie musi się tłumaczyć Kamilowi.
– Rozumiem. – Ścisnął jego rękę. Nie chciał go naciskać, bo partner znów by się wnerwił, a to nie było im potrzebne. – To otworzę bramę.
– Mhm. – Potarł dłonią czoło. Niewypowiedziane słowa Kamila podziałały na niego bardziej, niż gdyby chłopak znów zaczął po swojemu namawiać go do pogodzenia się z ojcem. Z jednej strony dwudziestolatek miał rację, z drugiej tylko w teorii takie rzeczy są łatwe do zrobienia.
Poczekał, aż Zarzycki otworzy mu bramę i przez nią wjechał. Potem pożegnał się z partnerem czułym uściskiem. Spędzili ze sobą tyle czasu, że żal mu było się teraz rozstawać. Musi pomyśleć o wspólnym zamieszkaniu. Niestety, przy jego rodzicach Kamil może się krępować. A przecież rodzice muszą tutaj mieszkać, tak samo jak jego brat i Karolina. To jest tak samo ich dom.
– Zobaczymy się jutro – powiedział na odchodnym Kamil. – Ale wieczorem, bo jutro na cały dzień zastąpię mamę w sklepie. Dwa dni posiedziała w nim od rana do nocy, to jutro niech ma wolne. Cześć. – Cmoknął usta Szymona.
– Pa. – Odprowadził go do furtki. Pomachał mu jeszcze i ruszył do samochodu, by wziąć stamtąd swoje rzeczy.
W całym domu świeciło się światło, więc nikt jeszcze nie spał. Zresztą w jego domu nikt nie chodził spać po dwudziestej pierwszej. Chociaż mama czasami kładła się wcześniej, aby poczytać w łóżku. Ledwie wszedł do przedpokoju, powitał go Ares i koty, które miały przywilej spania w domu, podczas gdy innym musiała wystarczyć stodoła.
– Hej. – Ukucnął, aby wytarmosić psa za uchem. – Stęskniłeś się, co? – Zaśmiał się, kiedy Ares próbował go polizać po twarzy. – Nie, nie całuj mnie. Ale też cię kocham. – Podrapał go jeszcze po łbie, pogłaskał kociaki i dopiero wtedy się podniósł, by się rozebrać.
Koty poszły wylegiwać się na swoich legowiskach, a pies cały czas stał przy nim, patrząc jak nakłada na stopy kapcie. Potem towarzyszył mu w drodze do łazienki, gdzie czekał dzielnie pod drzwiami, kiedy Szymon korzystał z toalety, mył ręce i twarz. Dopiero po wszystkim razem udali się do kuchni. Nikogo w niej nie było, ale z pokoju obok dochodziły odgłosy włączonego telewizora. Szymon nalał sobie do szklanki wody i z nią wszedł do dużego pokoju. Konrad siedział rozwalony w fotelu i pisał coś na telefonie, a mama z tatą oglądali western.
– Piszesz do dziewczyny? – Przysiadł na podłokietniku fotela, na którym siedział brat. Poczochrał chłopaka po włosach, na co ten się oburzył.
– A co ci do tego?
– Jestem twoim starszym bratem, muszę czuwać nad twoimi miłosnymi wzlotami.
– Lepiej opowiedz nam, jak się udał wyjazd – wtrąciła mama w czasie reklam. – Przez telefon mówiłeś, że ich znalazłeś.
Szymon, dając spokój Konradowi, przeniósł się na drugi fotel. Zanim zaczął opowiadać, napił się wody. Mówił o podróży, o ludziach, dzięki którym trafił na trop Kłosińskich.
– Odnalazłem ich grób – zakończył. – Zmarli kilka lat temu. Postanowiłem zrobić im pomnik, jako zadośćuczynienie po grzechach mojego dziadka i ojca. – Spojrzał wrogo na tatę. Niby wiedział, że tamten mężczyzna także chciał zniszczyć jego rodzinę, ale i tak nie było mu z tym łatwo. Czasami chciałby mieć inny charakter i nie być tak szlachetnym, jak mówił o nim Kamil.
– Wiecie, co znalazłem? – rzucił pytaniem Konrad, wyczuwając narastającą, ciężką atmosferę. – Fajny cytat znalazłem. Idealny do waszej sytuacji. – Spojrzał w ekran smartfona. – Przeczytam wam: „Życie pisze różne scenariusze, a my nie zawsze dokonujemy właściwych wyborów. Nie mamy prawa osądzać życia i moralności innych, bo nigdy nie znaleźliśmy się na ich miejscu i nie wiemy, co ludźmi kieruje. Czasami nic nie jest takie, jak nam się wydaje. Nawet ci, których uważamy za nieskazitelnie dobrych, popełniają błędy, potykają się. Wytykamy ludziom ich błędy i porażki, nie widząc swoich. A przecież każdy wybór niesie ze sobą konsekwencje. Niekiedy dobre, innym razem złe”[1]. Ale czekajcie, mam jeszcze jeden: „Każdy w życiu popełnia błędy, ale to nie znaczy, że musi płacić za nie do końca życia. Czasami dobrzy ludzie dokonują złych wyborów. To nie znaczy, że są źli. To znaczy, że są ludźmi!”[2]. Dobre, co nie?
– A odkąd ty czytasz takie rzeczy? – zapytała Basia.
– Odkąd moja dziewczyna je czyta – wyszczerzył się najmłodszy Bieńkowski, dumny z siebie, że znalazł takie cytaty. – Ale widzicie, ile w nich prawdy?
– Lekcje odrobiłeś?
– Mamo, psujesz fajny wieczór – jęknął, gramoląc się z fotela. W sumie i tak musiał się jeszcze pouczyć, bo jutro w szkole ma być test z angielskiego.
– Nie psuję, tylko przypominam, bo potem będziesz płakał, że znów dostałeś jedynkę.
– Raz się zdarzyło i będą to wypominać człowiekowi do końca życia. Branoc.
Szymon zaśmiał się pod nosem. Jego brat czasami go rozbrajał.
– Też już pójdę – powiedział, podnosząc się z fotela.
– Zwierzęta oporządzone – burknął Mariusz. – Monitoring już włączyłem.
– Dziękuję.
– Nie wytrzymam. – Jedyna pośród nich kobieta zdenerwowała się. – Jak długo zamierzacie tak ze sobą rozmawiać? Jakbyście byli tylko współpracownikami. Jesteśmy rodziną. Szymon, czego od zawsze uczymy ciebie i twoje rodzeństwo?
– Mamo, nie chcę o tym rozmawiać. Idę spać.
– Rodzina zawsze najważniejsza, tego was uczymy. Szacunku do siebie i bliskich. Zawsze sądziłeś, że nasza rodzina jest idealna i teraz, kiedy okazało się, że jednak mamy jakieś grzechy, to nagle się wściekasz i odsuwasz. Synu, nie ma ideałów. Tak jak w tych cytatach, każdy popełnia błędy. Ty także.
– Wiem. Wiem też, że to nie były łatwe czasy. Wiem, że każdy sobie musiał radzić, ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego ktoś musiał na tym ucierpieć. Kamil to rozumie. Próbował mi przemówić do rozsądku. Ale nie jestem nim. Dlatego potrzebuję czasu. – Wyszedł, zanim mama znów zaczęłaby swoje umoralniające przemowy.
Nie chciał, aby ktoś zmuszał go do czegoś, na co w tej chwili nie miał ochoty. Nie zgadzał się z tym, co zrobił dziadek i że tata mu pomógł, świadcząc fałszywie przeciw Kłosińskim. Nie potrafił powiedzieć, że nic się nie stało, zapomnieć i przejść nad tym do porządku dziennego. Może kiedyś to zrobi, ale na pewno nie teraz.
Poszedł na górę, gdzie wziął długi prysznic, a później położył się spać, wcześniej pisząc Kamilowi esemesa z życzeniem dobrej nocy.

*

Zarzycki odczytał wiadomość i zazdrościł partnerowi, że ten mógł spokojnie pójść spać. Z nim tak nie było. Po prostu miał tak wysoko podniesiony poziom adrenaliny, że chyba do rana nie zaśnie. Jak tylko wszedł do domu, trafił na pijanego ojca. I jak zawsze Jan Zarzycki nie posłuchał swojej żony, która próbowała go uspokoić, tylko naskoczył na Kamila. Wydzierał się na niego tak, że pewnie sąsiedzi by usłyszeli, gdyby ktoś był na dworze.
– Ty sioto zafajdana! Odpowiesz mi wreszcie, gżie się wł… włószyłeś?! Hulanki sobie usząszałeś z tym drugim pedałem?
– Janek, powiedziałam, abyś dał spokój!
– Nie wtrącaj sie, głupia kobieto. Bronisz swojego synalka, a nie powinnasz. Wyjazdy sobie z koch… kochasiem usąsza, podczas gdy powinien w robocie zapierdalać, a nie dawać mu dupy! Innym też dajesz, co?! Powinny cię interesować kobiety. Gdyby to ode mnie zaleszało, nie trzymałbym takiego ścierwa pod tym dachem.
– Janek, zamknij się i idź spać! – krzyknęła kobieta. – Za dużo mówisz. Kamil, idź do siebie.
– Gże mu kaszesz iść? Ma tu stać. O tu! – Mężczyzna tupnął nogą i zachwiał się. – Tu! Ma mnie słuchać! Ja tu jestem atory… aszory… autyt…
– Autorytetem, tatku, to ty nie jesteś – odezwał się chłopak. – Taki pijaczyna jak ty nie może być czyimś autorytetem. Chyba że tych, co stoją pod sklepem. To już pan Julian jest sto razy lepszy niż ty!
– Co ty mi tu besziesz pierdolił? Jak ssszmiesz szie tak do mnie odży… gadać! Jusz ja ci pokasze. – Wyciągnął rękę, żeby uderzyć syna, ale Kamil w porę odskoczył, a Jan się zachwiał. Gdyby nie szafka, której się przytrzymał, upadłby.
 – Kamil, na górę powiedziałam! – krzyknęła Beata na syna. – A ty, pijaczyno, do pokoju!
Kamil tylko pokręcił głową. Spojrzał jeszcze na babkę i dziadka stojących z tyłu i wbiegł na piętro. Zamknął się w swoim pokoju, trzaskając porządnie drzwiami, aby się wyładować. Z rozmachem nacisnął włącznik i pokój rozświetliło górne światło. Potem krzyknął, strącając ręką z biurka kilka figurek dziadka. Na szczęście żadna z nich nie została uszkodzona. Jutro musiał je spakować i wysłać.
– Niech to jebany szlag trafi! Kurwa! – Wyjął z kieszeni papierosy i zapalił jednego. Dłonie tak mu się trzęsły, że musiał je wzajemnie podtrzymywać, aby dać radę przytknąć ogień do papierosa. Zaciągnął się mocno. Przytrzymał dym w płucach, po chwili wypuszczając nosem.
Usiadłszy przy biurku, otworzył szufladę. Wyjął z niej zniszczoną zapalniczkę. Nie nosił jej przy sobie, ale wciąż nie potrafił wyrzucić. Przekręcił ją kilka razy pomiędzy palcami. To go uspokajało. Skupiał się tylko na tym, a wszystko inne odpływało. Niestety, tym razem nic nie działało. Wrzucił zapalniczkę do szuflady. Uruchomił laptopa. Powinien pójść spać, by wstać o piątej. Na szóstą musiał być w sklepie, aby odebrać towar, który przywiozą z piekarni. Nic go to jednak nie obchodziło. Włączył grę, przy której mógł się wyżyć. Spędził tak z godzinę, w czasie której nerwy trochę mu przeszły. Kliknął na ikonkę przeglądarki, chcąc wejść na Facebooka i może z kimś pogadać. Najchętniej porozmawiałby z Szymonem, ale nie chciał go budzić. W tym względzie troska o dobry sen partnera zwyciężała, a egoizm szlag trafiał.
Uśmiechnął się nieznacznie, zauważając, że Anka jest dostępna, jak zawsze. Uruchomił okienko wiadomości.
„Hej”
„O, a co to się stało, że na fejsie siedzisz?”
„Pogadać muszę”
Przez chwilę przyjaciółka nie odpisywała. W końcu jego komórka zaczęła dzwonić. Odebrał po dwóch sygnałach.
– Nie kazałem ci dzwonić. – Zaciągnął się ostatni raz i zgasił peta w popielniczce. Wyłączył laptopa, by przesiąść się na łóżko.
– Nie chrzań, tylko gadaj, co jest.
– Mojemu staremu coraz bardziej odpierdala. – Poprawił poduszkę tak, by mógł się o nią oprzeć, a żeby plecy nie dotykały zimnej ściany. – Chyba alkohol już mu wyżera mózg. – Rozsiadł się wygodnie. – Dzisiaj prawie mi przywalił, kurwa.
– Czyli jest coraz gorzej.
– Jest. I wciąż chodzi mu o to, że jestem gejem. Kurwicy już przez to dostaję. Czaisz?
– No czaję, czaję. Czy…
– Czasami mam ochotę mu wpierdolić – przerwał przyjaciółce. – Każdego dnia wraca do domu zajebany, pośpi trochę, a jak się obudzi, to się rzuca.
– Problem w tym, że nic na to nie możesz poradzić. Jest dorosły. Chce, to pije.
– Wykurwiście – syknął.
– Mógłbyś przestać kląć?
– Przepraszam, ale nie. Lepsze chyba to, niż rozpierdolenie połowy chałupy. – Klnąc, w jakiś sposób redukował swój ból.
– No tak.  Wyżywanie się językiem zawsze lepsze niż przemoc fizyczna – zadrwiła.
– Heh, powiedz to mojemu tatulkowi. On jak walnie jęzorem, to czerep boli. Czepił się, kurwa, mojego wyjazdu z Szymkiem. Zasugerował, że daję dupy innym. Noż, mam ochotę jebnąć łbem w ścianę.
– Nie pieprz głupot! Jakbym tam była, to tak bym cię walnęła, że nie miałbyś głupich myśli. Daj na luz, kumplu. Unikaj ojca i tyle.
– Nie zawsze tak się da. Znasz mojego ojca. Zawsze lubił popić. Nie obyło się jednego dnia bez piwa. Potem wywalili go z tej roboty i przestał pić. A teraz… Zakurwia się, odkąd dowiedział się o mojej orientacji.
– Ale to nie twoja wina.
– Wiem, że nie moja! A dzisiaj czara się przelała. – Zacisnął dłoń w pięść. – Dzień był fajny, a ojczulek musiał wszystko spierdolić. Nie mogło być inaczej – mówił i mówił, wyżywając się do telefonu, dopóki ten nie zaczął pikać, oznajmiając niski stan baterii. – Anka, będę kończył, bo bateria siada.
– Dobra. Idź lepiej spać, co?
– Spróbuję. Do roboty muszę wstać o piątej. Nara.
– Nara i jak coś, to dzwoń. Będziesz miał komu poprzeklinać.
– Nie omieszkam skorzystać. – Rozłączył się. Wstał z łóżka i podłączył komórkę do ładowarki. Włączył alarm, żeby go obudził rano. Czując, że i tak nie zaśnie, wziął laptopa do łóżka. Położył go na dużej książce, żeby maszyna się nie grzała od pościeli. Zanim wszedł pod kołdrę, zamknął drzwi na klucz, przebrał się w spodnie od piżamy i wyłączył światło.
– Dobra, to który pornol włączamy? – Zaczął przeszukiwać strony w Internecie. Nic mu nie pasowało. A czuł duże ciśnienie i potrzebował czegoś, aby się rozluźnić.
W końcu znalazł aktorów, którzy mu się podobali i włączył filmik z nimi. Już raz go oglądał, dawno temu, pamiętał, że było na nim dużo czułości. Tego mu było potrzeba. Oparł się wygodniej, pół leżąc. Włączył dwudziestominutowy filmik. Aktorzy całowali się z języczkiem, a on aż oblizał usta, dociskając dłoń do krocza. Zamierzał sobie zrobić dobrze, dzięki czemu w końcu zaśnie. Zanotował sobie w głowie, żeby ten film pokazać Szymonowi. Ale to jutro lub kiedyś w przyszłości. Teraz skupił się na tym, co robili aktorzy i na porządnej, długiej masturbacji, którą zamierzał zapewnić sobie i swojemu pobudzonemu już penisowi.

*

Następnego dnia Kamil był nieprzytomny. Owszem, nie zaspał do pracy, ale spał może tylko ze trzy godziny. Na jednym filmiku się nie skończyło. Nigdy się nie kończy. Potrzebował tego, ale wiedział, że kiedy miał siedemnaście lat, na pewien czas uzależnił się do pornografii. Zamiast do szkoły, wolał godzinami oglądać pieprzących się mężczyzn. W porę zorientował się, co się z nim dzieje. Na szczęście teraz potrafił przystopować, ale zdarzały się takie chwile, jak ubiegłej nocy, że tego potrzebował. Gdyby mógł być wtedy z Szymonem, nie pozwoliłby mu spać.
Potrząsnął głową, odpędzając te myśli. Ziewnął i napił się drugiej tego dnia kawy, mimo że dopiero minęło południe. Miał chwilę wolnego, bo z rana było najwięcej klientów. Głównie ludzie kupowali chleb i bułki. Dzieciaki wpadały przed ósmą, aby zaopatrzać się w słodycze, które odebrano im w szkołach. Teraz Kamil siedział sam. Niedługo jednak, bo po paru minutach do sklepu wszedł pan Julian.
– Dzieńdoberek, Kamilku.
– Witam. – Odłożył telefon, którym się bawił.
– Twoja mama robiła mi wczoraj problemy. Nie chciała sprzedać piweczka mnie i moim kumplom zza sklepu. Ale w końcu sprzedała. A zła była.
– Nie dziwię się. Picie piwa ostatnio jej się źle kojarzy. – Nie pytał, po co mężczyzna przyszedł, bo zawsze kupował to samo. Czasami robił zakupy dla domu, bo mu żona kazała, ale to miało miejsce wyłącznie z samego rana. Koło południa, kiedy pan Julian spotykał się z miejscowymi pijaczkami, chodziło o zakup tylko jednego.
Postawił przed mężczyzną cztery butelki piwa, które zazwyczaj pan Julian kupował.
– A słyszałem. Pan Jan nie umie rozsądnie pić. Gdyby mu dać, to zapiłby się na śmierć. Tak jak mój kolega. – Położył na ladzie odliczone pieniądze. – A co tam u ciebie?
– U mnie bez zmian, panie Julianie. – Nie chciał mu się spowiadać, bo nie było z czego. – Nie mogę powiedzieć, że jest super, ale nie mam co narzekać.
– Ponarzekać zawsze można. Ale jedno ci powiem, chłopcze. – Mężczyzna wziął butelki do rąk. Po dwie do każdej. – Nigdy nie jest tak źle jak nam się wydaje. Zawsze myślimy, że inni mają lepiej. Nie prawda. Trzeba się cieszyć z tego, co się ma. Najważniejsze to znajdować szczęście w małych rzeczach. Ja się cieszę z tego, że pogoda ładna. Słyszałeś jak ptaszki dzisiaj śpiewają? Wiosna. Już jest się z czego cieszyć. A i miłość kwitnie w powietrzu – dodał, kiedy do sklepu wszedł Szymon, dzwoniąc, jak zawsze, trzymanymi w dłoni kluczykami.
– Miłość? Panie Julianie, czyżby się pan zakochał? – zapytał Bieńkowski.
– W mojej żonie to ja zawsze zakochany jestem. A mówiąc o miłości, mówię o was. Wasza miłość się odrodziła, co widać i niech trwa. Bo miłość jest piękna. Ma różne postacie, ale jest piękna. Do widzenia panowie. Idę, bo koledzy zaraz będą mnie wołać.
– Do widzenia. – Szymon otworzył drzwi, wypuszczając pana Juliana.
– Fajny facet. I zobacz, chleje, a rozumu nie traci.
– Tacy też są. – Wychylił się przez ladę, aby pocałować Kamila na przywitanie.
– Stęskniłeś się tak bardzo?
– Pewnie. Poza tym mam tu listę zakupów. – Wyjął kartkę z tylnej kieszeni spodni i podał ją chłopakowi.
– Niezła litania. Ale chyba wszystko mamy – powiedział Zarzycki.
– Wyglądasz tak, jakbyś tydzień nie spał. – Obserwował jego cienie pod oczami.
– W nocy udało mi się zasnąć na jakieś trzy godziny. – Dopił kawę. – Mojemu staremu znów wczoraj odwaliło. Nie mogłem zmrużyć oka.
– Trzeba było do mnie zadzwonić.
– Nie chciałem cię budzić. Poradziłem sobie. – Pochylił się do niego, opierając łokcie na ladzie. – Domyśl się jak.
– O. To tym bardziej trzeba było mnie obudzić. – Zbliżył twarz do twarzy Kamila.
– Czasami trzeba sobie samemu dostarczyć trochę przyjemności.
– Popatrzyłbym – szepnął, muskając jego usta.
– A podobno jesteś taki grzeczny.
– Ja? W sypialni nigdy nie zamierzam być grzeczny. Coś o tym wiesz. – Jeszcze raz pocałował partnera i zmienił temat: – Szkoda, że dzisiaj siedzisz tutaj do nocy. Mam ochotę na przejażdżkę konną. Zefir się za tobą stęsknił.
– Czas teraz tak pędzi, że nie mam nawet chwili na rozrywkę. Ale jutro po południu będzie mama, więc jestem cały twój.
– Jutro mam zajęcia z hipoterapii, ale wpadnij. Dzieciaki cię polubiły… Nie krzyw się tak.
– Wiesz, jaki mam stosunek do bachorów.
– To są dzieci. Wpadnij jutro i podpatrzysz co i jak.
– Nie przestaniesz mnie namawiać, abym poszedł na kurs? – Szymon ciągle go tym męczył.
– Nie. A jak nie ten, to mógłbyś iść na kurs instruktora do jazdy konnej.
– Pomyślę o tym. Na wszystko trzeba kasę. Zarobię, odłożę i pomyślę. Poza tym o prawie jazdy też rozmyślam. – Puścił do niego oczko. – Dobra, najpierw zajmę się tym, co masz na liście. – Zaczął chodzić od półki do półki, zbierając wszystko to, co chciał kupić Szymon.
W międzyczasie do sklepu weszło dwóch młodych ludzi mających może po szesnaście lat.
– Ja pierdolę, ten jebany, spierdolony chuj mi się, kurwa, zjebał, do chuja – powiedział jeden z chłopaków, próbując uruchomić telefon.
– A bo, kurwa, nie umiesz go włączyć – rzucił drugi.
– Spierdalaj, konusie. To ty nic nie umiesz.
Kamil słysząc to, jak młodzi gadają, bo nie mógł tego nazwać rozmową, przewrócił oczami. Z drugiej strony sam ostatnio dał niezły popis. Wczoraj podczas rozmowy z Anką nie był lepszy od tych dzieciaków i też potrafił ułożyć niezłą wiązankę słów. Nie zamierzał się jednak nad tym dłużej zastanawiać. Postawił wszystkie produkty na ladzie i zaczął je kasować, przyglądając się chłopakom. Szymon robił to samo, unosząc wysoko brwi. Chłopcy w ogóle nie zwracali na nich uwagi.
– No na bank się spierdolił – warknął chłopak z zepsutym telefonem.
– Pokaż, ja go naprawię. – Ten drugi wyrwał mu komórkę.
– Nie wyjdzie ci to, choćbyś się zesrał na kwadratowo – dodał pierwszy.
Zarzycki nie wytrzymał i parsknął śmiechem, w końcu zwracając na siebie uwagę chłopców.
– Pierwszy raz w życiu to słyszę. Skąd wy bierzecie takie słownictwo? – Zapakował zakupy Szymona.
– Zewsząd. W szkole się nasłuchamy. To możemy już coś kupić? – zapytał szesnastolatek z piegami na nosie, które dopiero teraz dostrzegł Kamil.
– Zaraz. Klienta mam. Sześćdziesiąt pięć złotych i dwadzieścia sześć groszy – powiedział Szymonowi sumę za jego zakupy. –– Chłopaki, a wy nie jesteście stąd.
– Jesteśmy z Zydla. Zwialiśmy z budy i czekamy na autobus – odpowiedział piegowaty. – Ojciec mnie zajebie, jak się dowie. Ale bratu nic nie robił, więc może i mnie się uda.
– A twój brat co robi? – zapytał Kamil, wydając resztę Szymonowi, który wyglądał tak, jakby się dobrze bawił.
– A brat ma na imię Maciek i szlaja się z kumplami. A tata jest właścicielem firmy przewozowej i często go nie ma w domu. Przyrodni brat czymś handluje i tak interes się kręci, kasiulka leci. Bracia zawsze coś mi odstąpią. – Wyjął portfel i położył pięćdziesiąt złotych na ladzie. – Proszę Pepsi, ciacha te czekoladowe w dużej paczce i trzy paki chipsów paprykowych.
Kamil domyślił się, z czyim bratem ma do czynienia. Cóż, niedaleko pada jabłko od jabłoni. Młody uczy się od swojego brata Maćka, kumpla Pawła. To mu przypomniało, że mieli z Szymonem skontaktować się z Anetą, opowiedzieć jej o tym, że jego kuzyn mógł się wmieszać w handel nielegalnym towarem i poprosić koleżankę, aby przekazała to wujkowi policjantowi. Dlatego teraz kazał partnerowi jeszcze zostać, aby to omówić. Chłopcom wydał ich zakupy, resztę, która została i poczekał, aż wyjdą. Dopiero wtedy porozmawiał z Szymonem, który najpierw kazał mu się skontaktować z Piotrem, popytać czy chłopak coś wie o bracie, a dopiero potem mieli zadzwonić do Anetki. Dlatego następnego dnia, zamiast uczestniczyć w zajęciach hipoterapii, Kamil postanowił odwiedzić kuzyna.


[1] Gabriela Gargaś, Pośród żółtych płatków róż.
[2] Gabriela Gargaś, Pośród żółtych płatków róż.