25 sierpnia 2014

Prezent od losu - Rozdział 6



 Zapomniałam, że dzisiaj mam wstawić rozdział. Dziękuję Lanie za przypomnienie. :)

Dziękuję za komentarze. ^^



ROZDZIAŁ 6


Od trzech dni w Arkadii panowało poruszenie. Beta zniknął. Nikt go nie widział i nie mogli się z nim skontaktować. Ostatni telefon, jaki Alessio wykonał, był do Daniela. Mężczyzna powiedział, że nie zamierza zajmować się Luisem, bo chłopak nie jest dzieckiem i ma go w dupie. Po usłyszeniu tych gorzkich słów od alfy w Luisie coś się otworzyło. Kolejna furtka. Pierwszą była ta w restauracji, kiedy Alessio trzymał go blisko siebie, a potem odszedł. Druga w czasie rozmowy z Christianem, a raczej opierdalaniem. Zmienny smok zjechał go równo od stóp do głowy. Miał rację. Odrzucił Alessia w dość wredny sposób. Każdy uczy się na błędach. Nie ma ludzi, co ich nie popełniają. Sam nie wiedział, ile jeszcze barier dzieli go od prawdy, ale chyba nie bał się jej. Nie kiedy rządził nim większy strach. Szczególnie w chwili narady kilku członków sfory. Każdy przejmował się zniknięciem ich bety. Lubili go i szanowali. Wezwano także Daria, a wraz z nim przyjechali Justin i Jacob. Zawsze istniała szansa, że ktoś z nich coś widział, usłyszał. Alessio na pewno się nie wyniósł. Jego rzeczy nadal były na miejscu. Nie miał ich wiele, ale był bardzo do nich przywiązany. Zresztą zmienny wilk nawet nie wrócił do domu. Opuścił prywatną salę w restauracji, wykonał telefon i rozpłynął się w powietrzu.
Luis wsłuchiwał się w rozmowy obecnych siedząc na jednym z foteli. Czuł przejmujący strach. Bywały momenty, że się nim dusił. Cokolwiek stało się z Alessiem Acardim to była jego wina. Nawet chodziło mu po głowie, że to może ktoś z tych gangsterów go odnalazł, beta zorientował się co mu grozi i… Właśnie co dalej? Przeanalizował w głowie wszystkie pomysły z paroma się podzielił, lecz żaden z nich nie miał nic wspólnego z prawdopodobieństwa. Bardziej pracowała jego wyobraźnia niż realizm wydarzeń. Bał się i szlag go trafiał. Alessio powiedział, że nie będzie musiał go oglądać. Zamiast być zadowolony, przeszkadzało mu to. Chodził zamyślony, podenerwowany, ręce cały czas mu się trzęsły. Nie mógł przestać o nim myśleć. Doświadczał czegoś tak nierealnego na sobie, że sam się dziwił swojemu zachowaniu. Ponad wszystko chciał, żeby Alessio wrócił. Co więcej pragnął tego. Potrzebował jak powietrza. Gdy to się już stanie wilczek oberwie po łbie za takie straszenie go.
– Czy możliwe, że po prostu zniknął? – zadał to pytanie Danielowi.
– Nie on – padła krótka odpowiedź. – Ufam mu bardziej niż sobie. Jeżeli go nie ma coś się stało. Sprawdziliśmy miasto i nic nie znaleźliśmy.
– Ale mógł przecież ot tak na trochę zniknąć. Nie znasz jego zachowań po odrzuceniu przez partnera. Jego samochód też rozpłynął się w powietrzu. Nie znam go za bardzo, tylko kilka razy rozmawialiśmy, kiedy przejmował moje obowiązki i później, ale w takiej sytuacji w jakiej on się znalazł – tu Dario obrzucił złym wzrokiem Luisa – mógł nie myśleć racjonalnie. Wiecie jak zachowują się odrzuceni zmienni.
– Alessio, zbyt wiele przeszedł, żeby pozwolił sobie na zapanowanie nad nim bólowi – rzekł Daniel spoglądając wciąż na drzwi. – W każdym razie mógł nas powiadomić, że gdzieś ukryje się.
– Zawsze jest ten pierwszy raz. Nie zawsze myślimy racjonalnie – odezwał się Jacob i odstawił filiżankę z kawą na jedną z półek regału. – Idź na górę. Widzę, że instynkt cię wzywa.
W domu panowało poruszenie nie tylko z powodu zniknięcia Alessia. Chris wszedł w samo centrum rui i napięcie udzielało się każdemu. Szczególnie jego partnerom. Nawet teraz Daniel wyglądał jakby był cały czas podniecony i tylko obowiązki trzymały go w gabinecie. Martin i Chris nawet nie wychodzili z sypialni. A jak drugi alfa pojawiał się na dole, tak Daniel znikał lub nie było ich obu. Całe szczęście, że to dobiegało już końca, bo nawet sam Luis dostawał szału. Z całkiem innego powodu niż reszta. On nie czuł seksualnego napięcia. Zwyczajnie nie mógł porozmawiać z Christianem. Zobaczyć się z nim. Przede wszystkim teraz kiedy chłopak był pogrążony w nieustającym pragnieniu. Jak dobrze, że sam nie był zmiennym, szczególnie smokiem, nie wiedziałby co robić w takich chwilach. Szczególnie jakby był w dodatku samotny.
– Dzięki, Jackob. Jesteś dobrym przyjacielem.
Usłyszał Luis. Pochyliwszy się przejechał dłońmi po szczecinie jaką miał na głowie. Niepokój i zmęczenie dawały o sobie znać. Do tego miał do siebie pretensje. Gdyby nie powiedział tego, co powiedział, nic by się nie stało. Zresztą czy ktoś mówi, że coś się stało? Ten idiota pewnie gdzieś polazł i może pieprzy się z kim popadnie. Ta wizja mu się bardzo nie podobała. Zazgrzytał zębami i wbił palce w podłokietniki fotela. Niech no ten dupek tknie jakiegoś faceta, to połamie mu gnaty. Zrozumiawszy co robi uspokoił się.
– Pojebało mnie – powiedział na głos zwróciwszy tym uwagę na siebie. – No co?
Nikt mu nic nie odpowiedział. Obwiniali go. Obwiniali o zniknięcie ich bety. Nawet Dario nie będący w żaden sposób związany z betą sfory Alston. Nie mógł znieść ich wzroku. Przecież nie chciał wbrew sobie wiązać się z kimś. Dlaczego oni tego nie rozumieją? Ciekaw był jakby każdy z nich się zachował będąc na jego miejscu.
– Dobrze powiedziane, panie Bright. Natomiast ja bym to określił inaczej – głos Daria przesączony był przejmującym zimnem.
– Jak? Wielki, zły wilku? – Wystrzelił z fotela  niczym z procy. Na pewno nie będzie patrzył z dołu na tego faceta. Co z tego, że kiedy stał niewiele się zmieniło. Dario Monahan był kawałem niezłego chłopa. Jakby powiedziała Sonia.
– Jako tchórzostwo?
– Dario! – skarcił go Justin. – Kochanie, czyżby nie za bardzo wcielasz się w Acardiego? Lepiej omówcie kolejny plan odszukania bety, a ja zabieram Luisa na małą pogadankę – to mówiąc wypchnął człowieka z gabinetu. Zatrzasnął za sobą drzwi. – Chwila spokoju od testosteronu. Chodź.
Luisowi nie pozostało nic innego poza pójściem za młodszym z Langstonów. Zmienny wilk naprawdę się zmienił. Jak Chris mu o nim opowiadał, to sam się dziwił, że ktoś taki jak Justin przetrwał w dzisiejszym świecie. Teraz to był wesoły wilkołak lubiący rozmawiać, o ile miał coś do powiedzenia. Podobno czasami zamykał się w sobie i w tych chwilach przebywał tylko u boku swojego partnera, lecz najczęściej był sobą. Dobrym partnerem, przyjacielem i bratem.
Justin zaprowadził go do fontanny. Wokół niej ustawiono ławeczki, zatem każdy, kto chciał, mógł usiąść i spokojnie pogapić się na wodotrysk oraz tęczę powstającą w wodzie. Na dworze panował upał, lecz o wiele mniejszy niż wczoraj. Za kilka tygodni przyjdzie jesień pokrywając wszystko kolorami złota i czerwieni.
– Ekhem. Mój partner… Nie wiem czy znasz naszą historię.
– Znam. Christian to papla – odparł Luis zajmując miejsce obok młodszego Langstona.
– Kiedy trzeba potrafi dochować tajemnicy. – Justin oparłszy łokcie na oparciu ławki przymknął powieki i uniósł twarz do słońca. – Pytam o to, ponieważ chcę byś zrozumiał zachowanie Daria. Za bardzo wciela się w Alessia. Wie co on czuje, gdyż czuł to samo.
– Uważa, że bardzo skrzywdziłem Alessia. – Zerwał liść z krzewu rosnącego w wielkiej okrągłej donicy. Gdyby to widziała jedna z samic sfory, opiekująca się kwiatami, byłoby po nim. Zaczął przekładać go pomiędzy palcami, podskubywać.
– Boi się, że beta coś sobie zrobił. Szukali go w mieście i ślad się urwał. Tym bardziej teraz. Po dwóch dniach ciężko znaleźć trop. Nie jesteśmy mimo wszystko psami. Zdarza się, że ci ludzie co o nas wiedzą tak myślą.
– Ja nie. Już nie – dodał Bright.
– Cieszę się.
Nastała cisza. Nie jedna z tych ciężkich, kiedy w towarzystwie nikt nie ma nic do powiedzenia lub każdy się boi zabrać głos. Luis już teraz wiedział, dlaczego Chris tak uwielbiał przebywać przy Justinie. Mężczyzna emanował spokojem. Przy nim nawet otchłań nabierała barw. Po raz pierwszy od wielu dni rozluźnił się.
– Teraz mi powiedz, dlaczego odrzuciłeś Alessia. Nie myśl nad tym. Po prostu powiedz to co ci pierwsze ślina na język przyniesie.
– Bo jest mężczyzną. – Nad taką odpowiedzią nie musiał zastanawiać się. – Nie mogę pokochać mężczyzny.
– Tak? To czemu cierpisz jakbyś stracił miłość swojego życia?
– Nie cierpię. – Wstał. Wyrzucił resztki liścia. Te upadły mu pod nogi.
– Czyżby? – Dołączył do Luisa.
– Po prostu się martwię. Jak o każdego innego. – Obrzucił Justina wzrokiem. Schował ręce w kieszeniach, żeby ukryć ich drżenie.
– Jesteś człowiekiem i to wyjątkowym. Zdarzały się partnerstwa zmiennych i ludzi. Kilka osób, w małym stopniu czuło więź. Ty jesteś jedną z nich. Zaczynasz cierpieć z powodu oddalenia, pomimo że cię nie oznaczył. Ale nawet bez tego… – Justin westchnął. – Zastanów się lepiej czego naprawdę chcesz i przestań się bronić. Nie chcę ci nic sugerować, ale czasami warto posłuchać głosu swojego serca. Twój umysł chce wierzyć w coś, czego nie ma, ale ono i twoje oczy… Oczy nie kłamią. – Położył na chwilę dłoń na jego ramieniu, i ścisnął do dodania mu otuchy, zanim wrócił do budynku.
Luis zastanawiał się, jaki był sens tej rozmowy. Starał się znaleźć drugie dno w niej i obawiał się, że je odnalazł. To prawda, że od trzech dni wszystko odczuwał inaczej. Gdy tylko wyłączał mózg?! mówiący mu, co może, a co czego nie, po prostu czuł się, jakby oszalał. Teraz słowa Justina. Cholera! Kolejna bariera padła, jak z bicza strzelił. Ludzka głupota nie ma granic, a jego szczególnie. Musiał odnaleźć Alessia. Po prostu musiał! Zdecydowany działać, a nie tylko siedzieć na tyłku, pobiegł do domu. Kilka minut później wyszedł z kluczykami w ręce. Chętnie skorzystał z samochodu Martina. Jemu i tak nie będzie potrzebny. Wątpił czy wyjdzie do rana z sypialni. Odpalił silnik i ruszył z piskiem opon. Zawsze jeździł swoim sprzedanym gruchotem i teraz czuł, jakby znalazł się w limuzynie. Land Rover prowadził się doskonale i całkiem wygodnie mu się jechało. I szybko. Drogę pokonywał w błyskawicznym tempie licząc, że nie natknie się na jakiś patrol policyjny. Co z tego, że tutaj nigdy nie widział policjanta. Tu prawo stanowili zmienni, a ludziom pozwalano sobie spokojnie żyć obok nich.
W Camas podjechał pod restaurację, w której odtrącił mężczyznę. Szlag go trafiał, że ten tak zniknął. Uderzył dłońmi w kierownicę. Odnajdzie tego sukinsyna. W każdym razie spróbuje zrobić to na ludzki sposób. Wysiadł z auta. Dochodziło popołudnie i miasto w pełni żyło. Ludzie kręcili się po chodnikach. Samochody jeździły tam i z powrotem. Każdy gdzieś się śpieszył zajmując swoimi własnymi sprawami. Ujrzał, jak ze swojej kliniki, też rozbudowanej, wychodzi miejscowy lekarz, zmienny tygrys. Spędził z nim trochę czasu, kiedy Chris urodził i przebywał w klinice. Craig szukał partnera. Dlaczego Alessio się nim nie okazał? Zostałby przyjęty i nie byłoby problemów. Lekarz pomachał mu uśmiechając się szeroko. Odwzajemnił gest obiecując sobie, że go odwiedzi. Najpierw musiał coś załatwić.
Wszedł do restauracji. Nic się w niej nie zmieniło od tamtego czasu. Ten sam wystrój, ci sami pracownicy, klienci. Szczególnie klienci. Pewnie upodobali sobie to miejsce na obiadki w czasie przerwy w pracy. Podciągnął się i usiadł na wysokim hokerze przy barze. Urodziwa barmanka od razu do niego podeszła.
– Co podać, przystojniaczku? – Pochyliła się ku niemu wdzięcząc się, a jej biust, w bluzce z dekoltem do pasa, zakłuł go w oczy. Co najlepsze wcześniej nie oderwałby od niego wzroku, teraz skupił tęczówki na jej oczach.
– Wodę gazowaną i informację. – Położył na ladzie pięćdziesiąt dolarów. Nie swoje, ale odda je Christianowi. Zmienny smok pożyczył mu trochę pieniędzy zanim jego sprawa się nie wyjaśni. Książę diamentowych smoków nie był biedakiem.
– O. Czuję się jak w filmie, który wczoraj oglądałam. – Sięgnąwszy pod ladę wyjęła szklankę i po chwili napełniła ją wodą z butelki. Postawiła przed Luisem. – Woda jest, a co to za informacja ma być? – Zaczęła polerować kieliszek widząc, że jej wdzięki na klienta nie działają.
– Mniemam, że znasz Alessia Acardiego.
– Kto by go nie znał. Jak się tu pojawił, po przybyciu z Włoch, tak od razu dał się poznać. Ktoś z tak drapieżnym kocim chodem, cudnym ciałem i głosem sprawiającym, że włoski na rękach stawały dęba, do tego tym magnetyzmem nie może pozostać niezauważony.
Luis nie chciał, aby ona tak mówiła o Alessio. Do tego z takim rozmarzeniem jakby chciała zabrać betę do łóżka i już nigdy nie wypuścić. I niech to jasny szlag trafi! Zazdrość go paliła. Powinien panować nad sobą. Nie może być zazdrosny o kogoś, na kim Alessio nie zawiesiłby wzroku. Owszem dziewczyna była ładna, a nawet śliczna. Jej zielone oczy okolone kaskadą długich rzęs nie jednego przyprawiłyby o gorące sny erotyczne. Rude, długie do szyi włosy sprawiały wrażenie miękkich i chciało się w nie zatopić dłonie. Nie umywało się co prawda do włosów Alessia, tamte lśniły w słońcu i były czarne niczym noc. Lubił takie. Poza tym beta miał cholernie pociągające usta, a ich smak… Przerwał tok swoich spostrzeżeń i porównań. Te zaczynały go prowadzić niebezpieczną ścieżką. Wypił duszkiem całą szklankę wody próbując ostudzić swoje myśli. Czy strach o Alessia rozwali wszystkie bariery?
– Dobrze się pan czuje? Ma pan rumieńce?
– Doskonale. Poproszę jeszcze. – Wskazał na szklankę. Ta po chwili już pusta nie była. – Dziękuję. Wracając do Alessia. Szukam go. Nie pojawił się w domu od trzech dni. – Nie chciał mówić nic więcej, że ten jest betą i tak dalej. Niby tu ludzie wiedzieli o zmiennych, ale zapewnie nie wszyscy. Wolał nie ryzykować. – Rodzina się o niego martwi.
– Słyszałam. Byli tutaj i pytali o niego. Widziałam jak przygnębiony wychodził z prywatnej sali, akurat rozmawiał przez telefon, wsiadł do samochodu i odjechał. – Klient po drugiej stronie lady zawołał ją. – Wybacz, ale klienci.
– Spoko. Dzięki. – Dopił wodę i wstał. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Zatrzymał wzrok na kelnerze. Tym samym, który ich obsługiwał. A wcześniej z pogardą ocenił jego osobę. Chłopak miał się za Bóg wie kogo. Przywdział na usta złośliwy uśmieszek. Odczekał aż chłoptaś poda dania parze klientów i wtedy zastąpił mu drogę.
– Cześć. Pamiętasz mnie? Musimy pogadać.
– To pan był umówiony z panem Acardim – stwierdził kelner.
– Doskonała pamięć. Chciałem o nim porozmawiać.
– Nie mam teraz czasu. Jest pora obiadu. Niedługo będzie więcej osób. Dzisiaj jestem tylko ja i koleżanka obsługująca drugą stronę sali. Jak zrobię przerwę kierownik znów obetnie mi pensję – mówił kelner.
– To zajmie ci chwilę. Mam tylko kilka pytań.
– W porządku. Może tam. – Pokazał ręką ustronne miejsce pod ścianą, obok baru. – Tylko dwa pytania i tyle. Już mnie wypytano i nic nowego nie powiem.
– Masz na imię Arthur? – Chłopak kiwnął głową. – A więc Arthurze, skoro cię już pytano o pana Acardiego, to powiedz i mi co wiesz. Będzie prościej. – Założył ręce na piesi i oparł się nonszalancko o ścianę.
– Powiem to co innym. Pan Acardi wyszedł, nie wyglądał za dobrze, wsiadł do samochodu i odjechał. – Chłopak miał rozbiegany wzrok, jakby kogoś szukał. – Z nikim nie rozmawiał, nie zatrzymywał się. Nic więcej nie wiem i wybaczy pan, ale kierownik dziwnie na mnie patrzy i pokazuje na zegarek. Nie chcę stracić tej roboty. – Oderwał oczy od mężczyzny stojącego przy wahadłowych drzwiach prowadzących do kuchni.
– Dzięki. – I wie, że nic nie wie. Alessio wyszedł, wsiadł do samochodu i odjechał. Pięknie, kurwa! Zirytowany opuścił lokal. – Niech to wszyscy diabli! – Najchętniej by coś kopnął, ale jak na złość nie miał nic co do tego nadawałoby się.
Przypomniawszy sobie o lekarzu skierował się w stronę kliniki. Jeśli doktorek będzie zajęty, to wróci na ranczo. Przeszedł przez jezdnię. Powiedział „dzień dobry” kobiecie z dzieckiem i wkroczył do poczekalni. Tutaj nic się nie zmieniło. Ten sam kolor ścian, kanapy, stolik z archiwalnymi czasopismami. Miał chyba szczęście, bo w poczekalni nie było pacjentów. Zapukał do gabinetu skąd dobiegło go stłumione zaproszenie do wejścia. Zajrzał do środka.
– Proszę usiąść. Zaraz skończę. – Craig siedział za biurkiem i wypełniał dokumenty.
– Hej. Nie jestem pacjentem.
Lekarz uniósł głowę. W jego oczach pojawił się błysk.
– Miałem nadzieję, że mnie odwiedzisz. Kiedy byłem w Arcadii nie miałem czasu się z tobą przywitać. Słyszałem, że Alessio odnalazł w tobie partnera.
– Taa – rzekł z rezygnowaniem. Przysiadł na krześle przed biurkiem i wygodnie wyłożył przez siebie nogi. – Do tego zaginął.
– Wiem. Alessio jest specyficznym zmiennym. Nie powiem, bo w jakiś sposób każdy z nas jest szalony, a jak znajdzie swoją drugą połowę to myśli już tylko o niej, ale on jest wyjątkowy. – Craig wyprostował się na krześle i założył nogę na nogę.
– Pod jakim względem?
– Nie miał łatwego dzieciństwa, prawdziwej rodziny. Gdy dorósł nie było lepiej. Zapytaj się go kiedyś o jego dawną sforę. O starego alfę, przeszłość. Dowiesz się „pod jakim względem”. Mieć zmiennego za partnera to dar o jakim ludzie nawet nie marzą, bo nie mają o nim pojęcia. Związek ze zmiennym jest na zawsze. To pewność, że będzie kochał i pragnął.
– Czekaj, doktorku – uniósł rękę do góry, by go przystopować – nie musisz mi pokazywać jak to wspaniale mieć partnera. Dla ciebie to łatwiej gdybyś poznał jakiegoś faceta, bo sam z natury jesteś gejem, ale ja… Ja do tej pory wolałem kobiety.
– Do tej pory? – Lekarz uniósł brwi.
– Nie łap mnie za słówka, doktorku.
– Luis, los dał ci coś, czego ja pragnę dziesiątki lat. Są dobre i złe strony sparowania z ludźmi. Ta dobra… – Ktoś zapukał do drzwi i Craig przerwał swoją wypowiedź. – Proszę.
Drzwi się otworzyły i zajrzała starsza kobieta.
– Można, doktorze?
– Tak, tak. Proszę, niech pani wejdzie. Luis – zwrócił się do swojego towarzysza – doceń to co ci dano. I mam nadzieję, że jeszcze kiedyś porozmawiamy.
Chłopak zwolnił krzesło. Podał rękę Craigowi, który poczęstował go mocnym uściskiem gorącej dłoni. Pożegnawszy się wyszedł na zewnątrz. Spojrzał w niebo. Słońce jeszcze było wysoko, ale powoli chyliło się ku zachodowi. Znów czekał go pełen napięcia wieczór i nieprzespana noc.

***

Kilka godzin później – za oknem królowała głęboka noc, a dom pogrążony był w ciszy – Luis, siedząc sam w kuchni, przy laptopie Christiana przeglądał zdjęcia policyjne. Na każdym z nich były zakazane gęby. Szukał jakiegoś zajęcia, a to wydało mu się najlepsze ze wszystkiego, czego się łapał. Może uda mu się trafić na któregoś z tych gangsterów. Co z tego, że robił to już z dziesiąty raz, ale zawsze mógł coś przegapić. Do Arcadii wrócił koło dwudziestej, po kolejnym telefonie od Martina. Sam przeszukiwał obszar z miasta do rancza jakby chcąc na coś trafić. Z każdą minutą robił się coraz bardziej smutny i odczuwał jakiś ciężar przygniatający mu pierś.
Nie zwrócił uwagi, że ktoś wszedł do kuchni i stanął obok niego. Dopiero kiedy czyjaś ręka pogłaskała go po głowie podskoczył. Odsunął się trochę przestraszony dotykiem, dopiero widząc Christiana uspokoił się. Zmienny smok był ubrany w koszulę, chyba Daniela, bo Martin nie nosił takich ubrań. Ta wisiała na  nim jak sukienka. Rozczochrane włosy, błyszczące oczy odbijające światło z lampy stojącej w rogu pomieszczenia, rumieńce i bose stopy jasno mówiły, że ten chłopak jeszcze chwilę temu kochał się ze swoimi partnerami.
– Co ty tu robisz? – zapytał Luis.
– Wybacz, że teraz kiedy mnie potrzebujesz ja… Moja natura jest silniejsza. – Wysunął sobie krzesło i usiadł na nim przodem do przyjaciela. – To już jest koniec. Te dni wrócą za rok. Jutro już będę z tobą. – Christian emanował zapachem swoich partnerów. Silniejszym niż na co dzień. Nic dziwnego po tym co wyczyniali w sypialni i do tego został ponownie ugryziony, co pokazywał świeży znak na jego szyi. Tuż przy połączeniu jej z ramieniem. Enzym esencji partnerstwa wzmocnił ten już krążący w jego żyłach. – Wiem na co patrzysz. – Pomasował stary–nowy znak. – Wilki czasami się zapominają i lubią częściej oznaczać swoje terytorium. Lubią gryźć. Ja uwielbiam, kiedy to robią.
– Czy ja muszę o tym wiedzieć?
– Tak? – Parsknął śmiechem. – Musisz się do tego przyzwyczajać. Twoim partnerem jest wilk. Doniesiono mi jak się zachowujesz. Nie możesz znaleźć sobie miejsca. Zaczynasz wyglądać, jakbyś był chory. Tęsknisz.
– Za tym palantem? Nie ma mowy. – Wbił ślepia w ekran laptopa. Nie tęsknił. No, może trochę. Nie miał na kogo się wściekać. O!
– Tęsknisz. Alessio się odnajdzie, gdziekolwiek jest i do ciebie wróci.
– Odrzuciłem go.
– I co z tego? To nie jest wilk, który się poddaje po pierwszej porażce. Jeżeli nikt mu nie zrobił krzywdy i gdzieś się ukrył, za to drugie dostanie karę od alf, to dotrze do domu. Teraz zostaw ten komputer i fotki, które przyprawiają o koszmar. Kładź się do łóżka. Z nowym dniem, nowa nadzieja się rodzi, więc musisz się wyspać. – Pociągnął przyjaciela za rękę, ledwie pozwalając mu zamknąć system.
– Z nowym dniem nowa nadzieja?
– Oczywiście – odparł Christian ciągnąc go na piętro.
Luis jeszcze zerknął na drzwi frontowe, licząc, że te się otworzą, a w nich stanie beta. Nic takiego się nie stało. Gdzie ty jesteś walnięty wilkołaku?

18 sierpnia 2014

Prezent od losu - Rozdział 5

W małym wstępie chciałam napisać, szczególnie tym, którzy czekają na opowiadanie, które nie ma nic wspólnego ze zmiennymi, że ten tom ma 17 rozdziałów i dopiero po jego zakończeniu wstawię "normalne" opowiadanie. Niestety musicie trochę poczekać, a czy będzie warto czy nie ocenicie w przyszłości. :)

Dziękuję za komentarze.





ROZDZIAŁ 5


Camas zmieniło się w ciągu roku. Nadal pozostawało tym samym sennym miasteczkiem, ale przybyło sklepów, miejsc oferujących różne usługi, w tym zakład kosmetyczny i siłownia. Luisowi przemknęło przez głowę czy usługi towarzyskie także znalazły się wśród wielu propozycji i udogodnień dla mieszkańców. Wątpił w to, ale kto wie, co może dziać się w budynku na przeciwko kościoła, gdy zapadała noc. Chyba czytał za dużo książek. Zaraz zacznie sobie wyobrażać wstające z grobów trupy lub albo latające nietoperze. To wpływ ostatniego horroru. Lubił horrory. Najchętniej urządziłby taki temu zboczeńcowi. Tymczasem świat przewrócił się do góry nogami. Jedzie właśnie na kolację z tym człowiekiem... zmiennym czy kim tam. Najprościej byłoby nazywać go świrem.
Co on tutaj robił? Zadając sobie to pytanie, wysiadł z auta Christiana. Mógł zignorować zaproszenie, ale nie bo po co, na co. Lepiej zjeść sobie kolację w towarzystwie tego typka i zrobić coś interesującego, niż siedzieć bezcelowo w pokoju lub salonie. To drugie było szczególnie ryzykowne. Zmuszony był dziś znów obserwować umizgi  przyjaciela do swoich partnerów. Ten bez wstydu siedział na kolanach jednego, przesuwając stopą po udzie drugiego. Mogliby się powstrzymać, a nie pozwalać mu ich oglądać w takich sytuacjach. Nie robili nic zdrożnego, okazywanie sobie czułości nie było złe. Tylko czemu wyglądali, jakby mieli uprawiać dziki seks, a on miałby to wszystko obserwować? To było nie na miejscu. Nie był jakiś cnotliwy czy świętoszkowaty, po prostu tak jakoś na to reagował dziwnie i preferowałby unikanie takich obrazów. Wolałby nawet nie myśleć, co to są za reakcje. Wtedy podejrzewałby, że Chris robił to specjalnie – wszystko jest możliwe, gdy zmienny smok ma swoje niecne plany – gdyby nie okres rui i brak wstydu. Do tego zmienni naprawdę byli bezpruderyjni i na pewno nie święci. Raz dorwał się do historii zmiennych wilków. Ceremonia parowania jeszcze pięćdziesiąt lat wstecz wyglądała zupełnie inaczej. Publiczny seks na oczach sparowanych par i zatwierdzenie. Bez ceremonii przypominającej teraźniejsze zaślubiny. Bez intymności z upokorzeniem branego partnera czy partnerki. Okazanie tego sforze i udowodnienie dominacji tego, który brał. Na całe szczęście, po pewnym tragicznym wydarzeniu, prawo zmieniono. Ukręciłby łeb Alessio, gdyby mu coś takiego zrobił. Oczywiście, jakby zgodził się być tym jego partnerem więzi, lecz się nie zgodzi, więc nie ma tematu.
– Luis, nie chcę pytać, ale muszę. Dlaczego jesteś czerwony na twarzy? – Chris, z córką na rękach, smoczą zmienną zamknął samochód. – Musiałeś naprawdę myśleć o czymś interesującym. – Podniósł brwi do góry.
– Wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?
– Kazałeś mi się tutaj przywieźć, więc...
– Umówiłeś się z Justinem. Skorzystałem z okazji podwózki. Pozwiedzam sobie miasteczko.
– Tak, na pewno pozwiedzasz. Ubrany jak na randkę – stwierdził zmienny smok.
– Nie mam żadnej randki. Nie z tym typem. Twój przyjaciel na pewno już na ciebie czeka.
– Randka nie randka i czy ja powiedziałem z kim na nią idziesz?
– To nie randka i nie z nim. – Zaczął się denerwować.
– Spotykasz się z Alessio, inaczej Daniel nie puściłby cię samego do miasta. – Puścił mu oczko. – Powodzenia w czymkolwiek. Widzę Justina. Baj baju baj.
Ta, powodzenia w czymkolwiek. Ja już wiem o co tobie biega, przeleciało przez głowę Luisa. Mógł jeszcze zawrócić. I dać satysfakcję facetowi? Nigdy! Wszedł po trzech schodkach do tutejszej restauracji. W środku nie było wielu klientów, to może z łatwością wypatrzy Alessia.
Zaczął rozglądać się po sali. Pierwszą rzeczą jaka rzucała się w oczy był bar, za którym wisiało duże prostokątne lustro.  Z jego obu stron stały półki z  ustawionymi na nich butelkami różnego rodzaju napojów wyskokowych. Soki i inne dodatki do drinków stały obok. Po prawej znajdował się olbrzymi ekspres do kawy, a na ladzie na tacach pod kloszami leżały sobie desery. Kawałki przeróżnych ciast pokrojonych w prostokąty lub trójkąty. Luis postanowił, że później coś z nich zamówi. Należało mu się za to, że tu przyszedł i za cały dzień harówki. Oderwał oczy od przykuwających uwagę wypieków. Musiał, bo chciał znaleźć Alessia. Przy żadnym z kwadratowych, pokrytych białymi serwetami stolików go nie było. Ludzie gapili się na niego jak na eksponat muzealny. Nic sobie z tego nie robił. Stwierdziwszy, niemal z radością, że wariata o dzikich oczach tutaj nie ma, postanowił wyjść. Nikt mu nic nie zarzuci. On przyszedł, nie jego wina, że ten dupek zdezerterował. Zadowolony, zaczął wycofywać się z lokalu. Im szybciej tym lepiej, aby się nie okazało, że zaraz przez drzwi wejdzie jego nemezis.
– Przepraszam, czy pan Luis Bright?
Usłyszał trzymając już dłoń na mosiężnej klamce. Mógłby udać, że to nie on, ale ciekawość zwyciężyła. Odwracając się do tego męskiego głosu przywdział na twarz uprzejmy uśmiech.
– To ja. O co chodzi? – Przed nim stał młody kelner, jak stwierdził po stroju składającym się z czarnych spodni w kant?, białej koszuli bez żadnego zagniecenia oraz kamizelki i muchy. Chłopak o brązowych włosach i dość ładny, ale on na pewno nie mógł tego ocenić, zlustrował całą jego postać. Czyżby zobaczył błysk zdegustowania na jego twarzy? Luis spojrzał po sobie. Pożyczone jeansy leżały na nim w miarę dobrze. Górę ciała okrywała czarna koszula z kieszonką na lewej piersi ozdobioną guzikiem. Buty też były czyste, więc co się temu chłoptasiowi nie podobało?
– Pan Acardi czeka w prywatnej sali.
Że co? W jakiej sali? Zdąży jeszcze zwiać?
Nim zdążył cokolwiek zrobić, kelner już pchnął wahadłowe drzwi, a on poszedł za nim jak pies na smyczy. Alessia ujrzał od razu. Mężczyzna stał odwrócony tyłem na tle wielkiego widokowego okna osłoniętego firankami i pięknie drapowanymi zasłonami. Musieli być na tyłach lokalu, gdyż od strony głównej ulicy nie było nic, co przypominało taki otwór okienny. Beta miał na sobie czarne spodnie z lejącego się materiału i koszulę tak cienką, że na tle światła prześwitywało przez nią jego ciało. Włosy swobodnie dotykały ramion, a kręcone kosmyki powodowały chęć zaplecenia w nie palców. Luis skrzywił się na tą ostatnią uwagę jego durnego umysłu.
– Panie Acardi, pan Bright przyszedł – poinformował kelner. – Zaraz podam kolację.
– Nie śpiesz się, Arthurze. – Alessio odwrócił się przodem do sali. Zawiesiwszy wzrok najpierw na kelnerze, a po sekundzie na Luisie uśmiechnął się łobuzersko. – Przyszedłeś. Sądziłem, że czekam na marne.
– Jakoś trzeba zabić nudę. Poza tym byłem ciekaw cóżeś? to wymyślił. – Pierwszy usiadł przy stoliku – jego zdaniem zbyt małym, aby znaleźć się jak najdalej od tego dziwoląga – zastawionym dwoma nakryciami białej porcelany, obok której stały kryształowe kieliszki. Dwa z nich były napełnione wodą, a kolejne dwa pewnie czekały na wino. Jeszcze brakowało tu bukietu kwiatów. Poza stołem i krzesłami nie było tutaj żadnych mebli. Nie licząc interesujących obrazów, ale tym Luis nie zamierzał poświęcać większej uwagi. – To co jemy?
– Głodny czy tak bardzo śpieszysz się, aby nasza randka dobiegła końca? – Zajął miejsce naprzeciw Luisa.
– Jedno i drugie? I to nie jest randka. – Założył ręce na piersi, kiedy śmiech wilczego zmiennego rozszedł się po pokoju.
– Arthurze, przynieś to co poleciłem. Pozwoliłem już sobie zamówić naszą kolację. Mam nadzieję, że trafiłem w twój gust smaku. Zdążyłem zauważyć, co lubisz jeść. – Wziął ze stolika serwetkę i położył ją sobie na kolanach. Liczył, że udobrucha tego chłopaczka. Podobno przez żołądek do serca. Może mógł sam coś ugotować?
– Nie podlizuj się, panie beto. – Nachylił się w jego stronę. – Jestem tutaj, bo z dwojga złego wolałem to miejsce. Chociaż gdybym wiedział, że będziemy jeść sami, nie wiem czy bym przyszedł.
– A co – również pochylił się w kierunku Luisa – boisz się, że jak będziemy sami ulegniesz swoim pragnieniom?
Natychmiast wyprostował się. Zabije go za takie słowa. Nie miał żadnych pragnień. Co z tego, że po tym pocałunku w ogrodzie, burza myśli nie mogła zostawić dać mu spokoju. To nic nie znaczy! Zupełnie nic! Denerwował go ten zmienny i w dodatku tak głupio się uśmiechał. Jakby złapał go na jakimś złym uczynku.
– Przymknij się, panie wilczku – syknął.
– Wolisz, aby moje wargi robiły co innego, niż tylko poruszały się w czasie mówienia – stwierdził Alessio. Spodobało mu się wnerwianie Luisa. Ryzykował, że jego przyszły partner wyjdzie, ale jak zdążył go już poznać to prędzej będzie walczył niż ucieknie. Chyba że znów kopnie go w jaja.
Do pokoju wszedł kelner prowadząc przed sobą wózek z ustawionymi na nim naczyniami. Zatrzymał się tuż przy nich. Otworzywszy butelkę nalał wina do kieliszków. Podniósł pokrywkę. Gdy to zrobił aromat potrawy zaczął nęcić nosy i żołądki mężczyzn. Arthur nalewając zupę do talerza Alessia zbyt długo zawiesił na nim swoje jasne oczy. W tamtej chwili coś w Luisie narosło. Naszła go ochota, żeby złapać chłopaczynę za kark i zwyczajnie stąd wyrzucić. Zrozumiawszy co nim kieruje dał sobie mentalnego kopniaka. Nie. Jest. Zazdrosny. O. Tego. Świra! Niemniej ten kelnerzyna mógłby sobie już pójść.

***

Alessio podparł brodę na dłoniach. Podobało mu się to co widzi. Czysta zazdrość. Nawet nie kazał Arthurowi tak na siebie patrzeć. Chłopak od dawna robił do niego maślane oczka. Może i przeleciał go kilka razy, ale to nic nie znaczyło. Z początku nie chciał, aby ich obsługiwał, lecz teraz nie żałował, że uległ jego prośbie. Przyglądanie się Luisowi jak wije się z zazdrości było po prostu satysfakcjonujące. Dobrze było znaleźć dowód, że nie był obojętny młodzieniaszkowi. Na samą myśl, jego penis drgnął. Z całą mocą trzymał go w ryzach, ale zmiennym tak trudno było powstrzymać czyste pożądanie. Szczególnie, gdy siedzący obok chłopak wyglądał jak seks. Gorący, namiętny, ostry lub cholernie czuły. Z tym ostatnim to tylko mógł się domyślać, ale nie narzekałby na to. Lubił urozmaicenia, a rutyna w seksie zbytnio nużyła. Strasznie go do Luisa ciągnęło. Chyba bardziej niż ćmę do ognia.
– Co wgapiasz we mnie te swoje patrzałki? – zapytał Bright.
– Bo lubię na ciebie patrzeć. – Prychnięcie również Alessia zadowoliło. Luis był słodki. Musiał go zdobyć i to koniecznie. Inaczej do końca życia będzie cierpiał męki. Nie wspominając o tym, że być może już nie będzie w stanie kochać się z kimś innym. Doszły go słuchy, że tak miał Dario Monahan trafiając na swojego partnera, a i innym się zdarzało. Chcąc oderwać myśli od spraw niechybnie prowadzących do łóżka z tym chłopakiem, co w najbliższych dniach mogło dziać się tylko w jego wyobraźni, zmienił temat. Wątpił czy ten spodoba się jego towarzyszowi: – Od dzisiaj jestem twoim strażnikiem.
– Że co, kurwa? – Luis omal nie zakrztusił się potrawą. Zupa była ostro słodka taka jaką lubił. – Jakim strażnikiem?
– Cieniem można by rzec. Możesz wychodzić z domu, jeździć gdzie chcesz, ale tylko ze mną u swojego boku. Fajnie, nie? – Wyszczerzył się zabierając za swoje danie. Nie był zbytnio głodny, ale chciał dotrzymać towarzystwa przyszłemu partnerowi.
– Fajnie? Nawet jak pójdę do kibelka też mi będziesz towarzyszył?
– Jeśli zechcesz. – Uniósł brwi. Po prysznicem tym bardziej dotrzymałby mu towarzystwa.
– Jesteś pierdolnięty.
– Czy ktoś powiedział, że nie jestem? – Nabrał na łyżkę makaronowe muszelki i wsunął sobie do ust. Przełknął. Ostra papryka dodana do dania zaczęła palić jego gardło. Pierwsza nuta słodyczy zamieniała się w żar. Zupełnie jak Luis. – Kochanie, czemu nie jesz i próbujesz mnie zabić wzrokiem?
Luis rzuciwszy na stół serwetę, wstał zdenerwowany.
– Mówiłem ci, żebyś nie mówił do mnie „kochany” i tak dalej, a ty mnie nie słuchasz i dalej swoje! Przyszedłem tutaj z ciekawości, porozmawiać, a ty musisz zachowywać się jak idiota! Wychodzę.
Alessio poderwał się z krzesła z takim rozmachem, że je przewrócił. Złapał chłopaka za ramię. Przyciągnął go siebie i syknął:
– Chcę być miły. Zachować się w porządku i traktować cię jak przystało na partnera. Ale ty masz muszki w nosie i pokazujesz jak to bardzo mnie nie chcesz. Ciekawe dlaczego w takim razie miałeś ochotę zabić tego biednego kelnera? Hm?
– Bo… Bo… – dukał, ale nie był w stanie nic więcej powiedzieć. Nie przyzna się, że był zazdrosny! I, że jak jest blisko Alessia wciąż czuł te dreszcze i do cholery naprawdę chciał, żeby nie były takie dobre. Bo do kurwy nędzy nie potrafił przyznać się sam przed sobą, że chciał czegoś, co myślał, że nigdy mu się nie przydarzy!
– Bo? Nie wiesz co powiedzieć? – Pochylił się do jego ucha owiewając je gorącym oddechem. Jego członek był bardzo rad z takiej bliskości pomiędzy mężczyznami. – Może nie chcesz po dobremu. Może chcesz bym przerzucił cię przez kolano i dał parę solidnych klapsów przez goły tyłek? A może chciałbyś wtedy mieć w nim korek analny, aby cię powoli na mnie przygotowywał, chyba że lepszy byłby wibrator poruszając twoje najintymniejsze miejsca?  Chciałbyś być wtedy związany i zdany tylko na moją łaskę? A może byś pragnął kochać się ze mną długo, wolno i soczyście wykrzykując moje imię.
Luisowi kręciło się w głowie i do cholery za bardzo podobało mu się to co słyszał. Jak mogło mu się to podobać?! Ciepło mężczyzny, nęcący zapach i głos przesycony podnieceniem odbierały mu zmysły. Coś się w nim budziło. Coś potężnego. Głos i pragnienia nigdy nie odkryte. Na zawsze schowane głęboko w sobie. Bał się, że jeśli pozwoli temu na wyjście nie będzie już odwrotu. Nie chciał tego! Nie lubił w ten sposób mężczyzn!
– Odsuń się.
– Spodobała ci się wizja. – Przyciągnął Luisa do siebie, ale tak by chłopak czuł go całym sobą. – Mi też. Lubię się czasami zabawić… ostrzej, ale nie rezygnuję z delikatności. Wszystko zależy od ciebie. – Polizał go po uchu.
Całe multum kłujących jak szpilki dreszczy nim wstrząsnęło. Siła tego faceta, czucie jego twardego ciała, mięśni były ekscytujące. Gdyby tak… Nie! Nie! Nie! Opierał się. Nie chciał być niczyim partnerem. Jak już, to pięknej laski z czarnymi kręconymi włosami, seksownymi ustami i oczami jak…
– Cholera jasna! – Odepchnął Alessia od siebie. – Nie chcę! Nie rozumiesz, że nie chcę?! Nie chcę ciebie, partnerstwa, faceta! Nie chcę! Nie podobasz mi się! Brzydzę się tobą! Niech to do ciebie w końcu dotrze, ty… ty… ty zboczeńcu! – Patrzył z wrogą furią na zmiennego. Był zły na siebie, że poczuł to co poczuł.
Beta cofnął się o jeszcze dwa kroki jakby rażony obuchem. Zabolało. Dobra, może i przesadził, ale się zdenerwował. Powiedział za dużo, ale miał ukrywać swoje pragnienia. Luis był dzieckiem czy jak?! Był dla niego zboczeńcem? Trudno. Nie pierwszy i ostatni raz komuś coś w nim nie pasuje. Pierwszym nie pasującym elementem dla Luisa było to, że jest facetem. Nie zmieni dla niego płci, gdyż był pod każdym względem mężczyzną. Kolejny raz w życiu poczuł co to odrzucenie. Tylko to bolało mocniej. Jakby ktoś wyrwał mu całe serce. Serce, które mimo wszystko kochało. Nie był czysto krwistym zwierzęciem – z resztą zmienni nie należeli do tego gatunku, tworząc zupełnie inny – żeby kierować się zwykłą chucią, jakkolwiek ta by nie przemawiała jako pierwsza. Wolał już krwawić mając ranę po postrzale, mimo że doskonale znał ten ból, czy stać się ofiarą starego obrządku odbierania uzdrawiania i krzyczeć z powodu cierpienia niż czuć to co teraz. Widocznie się pomylił odbierając sygnały jakie mimo wszystko dostawał od Luisa. Nie pierwszy i ostatni raz cierpiał. Powinien się już do tego przyzwyczaić.
Odepchnięty przez partnera zmienny przechodził przez męki nawet wtedy kiedy go jeszcze nie oznaczył. Gdyby to zrobił byłoby o wiele gorzej. Chciał związać się z człowiekiem, pomimo początkowej niechęci, więc ma za swoje. Szybko podjął decyzję w jedną stronę, podejmie i w drugą.
– Dobrze. Skoro tak stawiasz sprawę. Od dziś nie będę zajmował się twoimi problemami. Nie będziesz musiał mnie oglądać. Rezygnuję z bycia cieniem. I nie martw się nie będę na nic nalegał. Jesteś wolny – powiedział lodowato. Zignorował głośno wciągane przez chłopaka powietrze. Zapłacił za niedokończoną kolację. Wypił wodę, by nawilżyć gardło i wyszedł wyprostowany jak struna z krwawiącą dziurą w sercu.

***

Długo stał jak posąg, nie potrafiąc ruszyć się z miejsca. Powinien się cieszyć, mógłby przecież skakać z radości, lecz to, co czuł nie prowadziło do tego. Zobaczenie ziejącej pustki i smutku w oczach Alessia nie było miłe. Było wręcz… bolesne. Do tego te słowa… Odkąd go poznał nie chciał widzieć tego zmiennego, ale gdy to miał obiecane… Cholera nie podobało mu się to! Nigdy nie wiedział czego chce. Całe życie narzekał jak mu źle. Jak to dziewczyny mają go gdzieś i żadna nie chce się z nim na dłużej związać. Praca nie ta, studia nie takie, jakie by chciał, a kto mu kazał wybierać zarządzanie? Sam je wybrał! Do nikogo nie powinien mieć pretensji, tylko sam do siebie. To on decydował o swoim życiu. Właśnie po raz kolejny zadecydował. I nijak przez to nie był szczęśliwy.
Usiadł przy stole. Odsunął zimną już zupę na sam środek. Oparłszy łokcie na blacie schował twarz w dłoniach. Obraz Alessia stanął mu przed oczami. Nie tego z ogniem w oczach i tym czymś. Nie tego uśmiechającego się zadziornie. Tylko tego sprzed kilku minut jaki zakodował się w jego głowie.
– Niech to jasny szlag trafi – przeklinał całą tę sytuację i siebie przy okazji. Potrzebował z kimś porozmawiać. Potrzebował przyjaciela. Wyciągnąwszy komórkę z kieszeni, przyglądał jej się przez chwilę, aby w końcu nie zadzwonić do Chrisa. Nie miał ochoty gadać przez telefon. Po prostu napisał do Christiana: Spierdoliłem coś przez swoją głupotę i chyba żałuję, że to się stało. Wysłał wiadomość.