25 lutego 2018

Szczęście od losu tom 2 - Rozdział 9 ostatni + Epilog

Przed Wami ostatni rozdział wraz z epilogiem. Po tym blog zostanie zawieszony na czas nieokreślony. Jedyne co się w tym czasie na nim ukaże to pierwszy rozdział tekstu "Obietnice", który jest przeznaczony na sprzedaż, ale po jakimś czasie, myślę, że po okołu miesiącu od ukazania się, zostanie także publikowany na blogu. Kiedy cokolwiek będzie nie wiem Tekst jest nadal niepoprawiony. 

Co do "Szczęścia od losu" to  był to tekst pisany na luzie, skupiający się ma macierzyństwie i uczuciach głównego bohatera. Nie na jego: co lubię, czym się interesuję, jaki jestem i tak dalej i dalej. Może dla wielu Jaemin nie miał swojego charakteru itd. Ale może to dobrze, bo dzięki temu można się było łatwo pod niego podpiąć. I pewnej osobie mogę powiedzieć, że na pewno się uczył, a nie podjął decyzję o zostaniu lekarzem bez nauki itd. Po prostu tego nie pokazałam, bo czasami czytelnik musi użyć swojej wyobraźni, a czasami też tekst skupia się na czymś innym niż na tym jak całe dnie spędza postać, powiedzmy przy nauce. Co dla mnie nie zawsze jest ciekawe, a wręcz bywa nudne i tego może lepiej poszukać u innych autorów piszących obyczajówki. Jak wspomniałam, tekst miał być luźny, zwyczajny, prosty i krótki, a nie rozciągający się na kolejne długie rozdziały, kiedy miałabym użyć wszystkiego o czym wspominał jeden anonim. Do tego nazywanie mnie naiwną... Heh. Ja nie ośmieliłabym się tam nazwać żadnego autora, bo każdy pisze takie teksty i tworzy takie postaci jakie ma ochotę pokazać światu. I nie mam zamiaru czuć już strachu, depresji czy czegokolwiek przed publikacją nowego tekstu, bo zaręczam, że niewiele brakowało, a rzuciłabym to w diabły. :)

Dziękuję tym, którzy ze mną byli, są i będą. Ja będę dalej pisać. Odpocznę od bloga i wszystkiego. :)


Dziękuję za komentarze. :)

Pocałunek był dominujący, natarczywy, a przede wszystkim niechciany. Jaemin zacisnął usta, nie pozwalając, aby język SuJonga dostał się do środka. Serce biło mu mocno ze strachu, ale mózg intensywnie pracował, myśląc nad tym, jak się obronić. Chłopak trzymał go w stalowym uścisku. Robił to w taki sposób, że nie mógł nawet kopnąć napastnika w krocze. Raz a dobrze by go załatwił. W dodatku Jaemin bał się o synka. Czy aby SuJong niczego mu nie zrobi? Przecież nie podobało mu się, że to dziecko Daesoona.
Po chwili dryblas zostawił jego usta, zaczynając dobierać się do jego szyi. Lee próbował się wyrwać, ale poczuł ból, kiedy SuJong ścisnął go mocniej, dociskając przy tym kolano do jego krocza.
– Przestań, puść mnie.
– Puścić? Mogę cię teraz mieć, więc nie ma szans na to, bym cię uwolnił – powiedziawszy to, chwycił Jaemina w taki sposób, że wykręcił mu do tyłu ręce, przez co ten krzyknął. – Boli? Ma boleć. Ból jest przyjemny, kiedy się go zaakceptuje i pokocha. – Zaczął prowadzić Lee do salonu, w którym przebywał kilkumiesięczny chłopiec.
Jaemin spojrzał ze strachem w oczach na dziecko, które spojrzało na nich przez siatkowe ścianki kojca. Jinsoon zaczął płakać, kiedy SuJong rzucił jego tatę na podłogę, przyciskając go do niej całym ciałem. Zaatakowany chłopak przez cały czas patrzył na ukochanego synka i żałował, że Daesoon go odwiózł, a jeszcze bardziej żałował, że nie wpuścił Kima do domu. Ależ był głupi!
– Nie wyrywaj mi się – warknął SuJong, ocierając się kroczem o pośladki Jaemina. Był podniecony, co chłopak wyraźnie czuł. – Zawsze miałem na ciebie ochotę. Ale chciałem po dobremu. Pragnąłem mieć z tobą dzieci. Kilkoro. Zapłodniłbym cię za każdym razem, kiedy miałbyś ten czas na poczęcie dziecka – mówił, wsuwając rękę pod chłopaka i zaczynając rozpinać jego spodnie. – Pieprzyłbym cię codziennie. Byłoby ci dobrze, ale dzisiaj poczujesz trochę bólu. Spodoba ci się.
Lee zamknął powieki, czując napływające łzy. Miał chwilę na to, aby coś wymyślić. Ale co? Jeżeli wcześniej nie udało mu się uwolnić, to jak miałby zrobić to teraz? SuJong był silny, ciężki i duży. Od czasu, kiedy widział go po raz ostatni, nabrał mięśni. Nie mógł się pod nim ruszyć. Zostanie zgwałcony i to na oczach syna.
Nie, nie mógł na to pozwolić! Płacz dziecka rozbrzmiewał mu w uszach. Chciał przytulić chłopca, uspokoić go, ochronić.
– Zaraz będę cię pieprzył, aż zaczniesz krwawić. Jak dziewica przy swoim pierwszym razie. Fakt, że ty już nią nie jesteś. Ale ten cholerny Kim był dla ciebie delikatny, co? – Wbił biodra w pośladki Jaemina. – Wkurwiają mnie te twoje spodnie. Są takie ciasne. – Siłował się z nimi, nie mogąc ich ściągnąć z bioder, by odsłonić upragniony tyłek. – Spuszczę się, zanim ci wsadzę.
Te wszystkie słowa były dla Jaemina obrzydliwe. Cały czas próbował się wyrwać, a płacz dziecka był coraz głośniejszy.
– Nie tak! – krzyknął w pewnym momencie, kiedy SuJongowi udało się trochę obsunąć spodnie. – Nie tutaj. Nie na oczach dziecka.
– Niech się uczy i dowie tego, jak jego tatuś chętnie daje dupy.
– Nie! Nie! Nie! – W Jaemina wstąpiły większe siły. Adrenalina zaczęła mocniej krążyć w jego żyłach, nie tylko wzmacniając ciało, ale rozjaśniając przerażony umysł. – W łóżku. Tak jak należy. Chcę w łóżku. Obciągnę ci. – Jeżeli nie da sobie z nim rady, to przynajmniej nie chciał, aby Jinsoon patrzył na to, jak gwałci się jego tatę. Co prawda, chłopiec był malutki i niczego by nie pamiętał, ale teraz czuł, że dzieje się coś złego.
– Obciągniesz? – Zaprzestał prób rozebrania Jaemina.
– Jestem w tym naprawdę dobry. Zgodzę się na wszystko, ale nie na oczach syna.
– W sumie praktykowałeś na Daesoonie, a założę się, że jest wybredny. Zawsze brał to, co najlepsze. Tylko nie rób żadnych sztuczek – warknął SuJong i podniósł się z Jaemina.
Lee poprawił spodnie udając, że jest spokojny. Spojrzał na napastnika i uśmiechnął się do niego słodko. Tylko on wiedział, że w tym uśmiechu nie ma ani nuty słodyczy. Była w nim złość, nienawiść i chęć uszkodzenia SuJonga. Zmaltretowania jego ciała, ukarania go za czyn, którego chciał się dopuścić.
– Prowadź do sypialni. Mały niech ryczy – dodał, kiedy Lee chciał podejść do syna. – Dasz mi to, czego potrzebuję, a potem się nim zajmiesz.
Jaemin skinął głową, z trudem oddalając się od kojca, ale tylko on wiedział, że to była gra. Zaraz wróci do syna. O ile uda mu się to, co planował.
– To chodź. Łóżko będzie wygodniejsze. – Zdobył się na to, aby wziąć tego znienawidzonego już dryblasa za rękę i poprowadził go do wyjścia z salonu.
Znaleźli się na korytarzu i wtedy Lee odwrócił się do chłopaka.
– Może zaczniemy już tutaj? – Puścił jego dłoń, a swoją położył na jego piersi. Starał się zachowywać zachęcająco i kusząco.
– Zrobisz mi loda na korytarzu?
– Dlaczego nie? Wszędzie, byle nie na oczach syna. – Położył na jego piersi drugą dłoń. Przesunął je nieznacznie i złapał za sweter. Nie był pewny, kiedy SuJong pozbył się swojego płaszcza, ale nie obchodziło go to. – Pocałujesz mnie? – Oblizał usta, a oczy chłopaka zatrzymały się na nawilżonych wargach.
– Jesteś seksowny jak diabli, Jaeminie Lee – powiedział i pochylił się.
Już nigdy nie pozwolę mu się pocałować, pomyślał Lee i chwyciwszy mocniej za sweter napastnika, uniósł kolano, wyprowadziwszy cios prosto w jego krocze. SuJong pisnął cienko i skuliwszy się, upadł na kolana, od razu przykładając dłonie do bolącego miejsca.
– Nigdy. Więcej. Nie. Zbliżaj. Się.Do. Mnie. I. Mojej. Rodziny – Jaemin każde słowo wycedził osobno, a były one przepełnione nienawiścią i obietnicą okrutnej zemsty, jeżeli tylko chłopak pojawi się gdzieś w pobliżu. W dodatku każdemu słowu towarzyszył cios prosto w szczękę SuJonga. W pewnej chwili coś chrupnęło, a z nosa chłopaka zaczęła lecieć krew. W Jaemina wstąpiło coś złego i gdyby pozwolił przejąć temu kontrolę, z broniącego się w tej chwili dziewiętnastolatka zostałaby krwawa miazga. Nie był jednak mordercą, nie chciał go zabijać, tylko dać nauczkę i pokazać, że tak naprawdę nie jest bezbronny. Ostatni raz przyłożył mu prosto w szczękę, a chłopak całkiem przewrócił się na podłogę, skulił i zaczął płakać.
– Nie bij. Nie bij, proszę.
– Zadzwonię na policję – szepnął Lee. Nie zamierzał tego robić, bo nie był pewny, czy nie miałby przez to problemów. Nie było dowodów na to, że działał w samoobronie. SuJong z pewnością nie przyzna się do tego, co chciał zrobić.
– Nie! Nie. – Chłopak odczołgał się na bok. Z prawdopodobnie złamanego nosa wciąż leciała mu krew, ale nie tak bardzo jak wcześniej. Oddychał przez usta, próbując łapać długie hausty powietrza. – Nie, nie policja. Mój ojciec jest gliną. Zabije mnie. Nie. Nigdy więcej tu nie wrócę – mówił ciężko, nosowo i chrapliwie. – Nie będę zagrażał ani tobie, ani twojej rodzinie. Po prostu cię kocham i chciałem cię mieć.
– W takim razie nie wiesz, czym jest miłość. Wypierdalaj z mojego domu! – Ujrzał w korytarzu jego leżący na podłodze płaszcz. Podszedł do niego i szarpnął, podnosząc. Rzucił go na SuJonga. – Już cię tu nie ma!
Popatrzył na Jaemina i skinął głową. Wyglądał jak kupka nieszczęścia, ale Lee ani przez moment nie zrobiło się go żal. Chętnie uderzyłby go jeszcze raz. Raz za razem by to robił, ale nie przyniosłoby to nic dobrego.
– Jeżeli tylko zobaczę cię w pobliżu, już nigdy nie będziesz w stanie spłodzić dzieci. I lecz się. – Przyglądał się temu, jak chłopak z trudem podnosi się z podłogi, a potem skulony człapie w kierunku wyjścia. Ruszył za nim, by go wypuścić i zamknąć za nim drzwi. Wyglądając przez szybkę w nich obserwował, jak ten odchodzi w kierunku zaparkowanego niedaleko samochodu.
Dopiero w chwili, kiedy poczuł, że już jest bezpiecznie, adrenalina zaczęła ustępować, a on zaczął się trząść. Nogi powoli odmawiały mu posłuszeństwa, ale nie pozwolił im na to. Musiał dotrzeć do synka. Przytrzymując się ściany, powoli doszedł do salonu. Chłopiec nie płakał już tak mocno, jedynie kwilił cicho.
– Spokojnie, tatuś jest z tobą. – Pochylił się do kojca i wziął Jinsoona na ręce. Osunął się z nim na dywan, tuląc dziecko do piersi. I wtedy, kiedy strach już odszedł, pozwolił sobie na płacz. Zapragnął mieć Daesoona przy sobie. Wybaczyć mu, przytulić i kochać go do końca ich dni. Mieć jego i syna przy sobie.
Tulił jeszcze przez chwilę dziecko, które zasnęło. Łzy przestały mu już płynąć, ale wciąż był roztrzęsiony. Omal nie został zgwałcony przez oszalałego chłopaka. Przez kogoś, komu w swoim czasie ufał, kogo lubił. Potem to minęło, a teraz… Teraz pozostała w nim nienawiść do SuJonga. Wiedział, że to nie minie, tak jak miłość do Daesoona.
Uniósł się i zaniósł dziecko do jego pokoiku, gdzie położył je w łóżeczku. Później w łazience umył twarz, starając się nie spoglądać w lustro. Nie chciał na siebie patrzeć, jedynie po omacku próbował jakoś ułożyć zmierzwione włosy. Przyjrzał się swoim rękom, na których już wykwitały sińce w kształcie dłoni SuJonga. Dobrze, że była już jesień i nosił swetry, nikt tego nie zobaczy. Ale chciał, aby wiedziała jedna osoba. Poza tym nie chciał już być sam. Bez niego. Bez swojej połowy serca. Poradzi sobie z tym, że chłopak go zdradził. Pokona ten ból.
Odnalazł swoją komórkę w salonie i w chwili, kiedy wyciągnął do niej rękę, ta zaczęła dzwonić. Na ekranie ukazały się dwa słowa: „Kangsoon Kim”. Zdziwiło go to, bo mężczyzna nigdy nie dzwonił o tej porze. W prawym rogu ekranu maleńki zegarek wskazywał dwudziestą pierwszą. Odebrał, przesuwając w prawo zieloną strzałkę.
– Halo.
– Chodzi o Daesoona – usłyszał zmartwiony głos pana Kima.

*

Biegł, ile sił w nogach przez szpitalne korytarze. W uszach nadal rozbrzmiewał mu głos pana Kima: „Daesoon miał wypadek samochodowy, jest operowany”. Ktoś próbował go zatrzymać, coś krzycząc, ale nie reagował na to. Chciał już przy nim być. Przy tym, którego kochał, któremu wszystko wybaczył. Przeszłość przecież nie miała znaczenia. Ważne to, co będzie, o ile zostanie dana im szansa, bo podobno z Daesoonem było bardzo źle.
Wbiegł po schodach na trzecie piętro. Zadyszał się lekko, ale już widział z daleka pana Kima. Mężczyzna także go zauważył i wstał z krzesła. Obaj pokonali dzielącą ich odległość i w tym samym czasie powiedzieli:
– Co z nim?
– Nadal go operują. Gdzie Jinsoon?
– Jest z partnerem doktora Kwona. Ufam mu. – Żałował, że musiał poznać mężczyznę w takich okolicznościach. Kiedy tylko rozłączył się z ojcem Daesoona, pierwsze, co zrobił, to wykręcił numer do doktora Kwona. Powiedział mu, co się stało i nie minęło wiele czasu, jak mężczyzna przyjechał ze swoim partnerem, którym okazał się być miły, drobny mężczyzna po trzydziestce. Z radością został z dzieckiem, a Jijang zawiózł Jaemina do szpitala. Teraz poszedł się czegoś dowiedzieć. Z racji tego, że był lekarzem, szybciej mogli udzielić mu informacji, a Lee przybiegł tutaj.
– Spokojnie, chłopcze.
– Co się stało?
– Nie wiem. Z tego, co mówiła policja wynika, że to Daesoon miał pierwszeństwo, a tamten drugi kierowca nie zahamował. Wyjechał z przyporządkowanej z dużą prędkością. – Zmęczony Kangsoon podszedł do krzeseł i usiadł na jednym z nich. – Daesoon nie miał szans mu uciec.
– Złapali tamtego?
– Tak. Jest ranny, ale ma tylko złamaną rękę. Sprawcy zawsze wychodzą cało, a niewinni cierpią. Na pewno dostanie wyrok.
– Daesoon wracał ode mnie. Odwiózł naszego syna. Może gdybym go wpuścił do domu… – Nic z tego, czego ten wieczór był świadkiem, by się nie wydarzyło, dopowiedział sobie w myślach Jaemin. – Jak długo będą go operować? – Nie oczekiwał odpowiedzi na to pytanie i nie pomylił się, bo ta nie nadeszła. Żaden z nich nie znał odpowiedzi.
– Muszę zadzwonić do jego mamy – szepnął Kangsoon.
– Ja do swojej. Będzie bardzo zła, jeżeli tego nie zrobię. – Wyjął telefon, aby wykonać zadanie, ale drzwi windy znajdującej się nieopodal rozsunęły się. Wyszła z niej pielęgniarka, a po niej kolejna i obie pociągnęły za łóżko. Potem pojawiły się inne osoby, ale Jaemin już ich nie widział. W chwili kiedy, ujrzał leżącego na łóżku Daesoona, okrytego prześcieradłem i bladego jak ściana, liczył się tylko on. On stał się centrum wszystkiego.
– Co z moim synem? – zapytał Kangsoon lekarza, który się pojawił. Obaj odeszli na bok, by porozmawiać.
Jaemin szedł przy łóżku Daesoona do chwili, kiedy nie powstrzymano go przed wejściem do sali pooperacyjnej.
– Nie może pan tutaj wejść. Nie dzisiaj i nie bez odzieży ochronnej.
Przyłożył nos do szyby i patrzył, jak ustawiają łóżko po jednej stronie rozstawionego parawanu. Zaczęli podłączać do niego aparaturę, kable i wiele innych rzeczy. Serce mu się krajało, gdy go takim widział. Chciał do niego podejść, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i że na niego czeka. W dodatku, że kocha go bardzo, bardzo mocno.
– Ledwie go uratowali – szepnął pan Kim, znalazłszy się obok chłopaka. – Jego serce na chwilę przestało bić. Stracił wiele krwi i miał poważne obrażenia wewnętrzne, musieli wyciąć mu śledzionę. Nie wiedzą, czy da się uratować jedną z nerek, ale będą próbować. Ma złamaną nogę. Lekarz powiedział, że zagrożenie nie minęło.
– Nie chcę go stracić. – Jaemin usilnie powstrzymywał łzy. – Nie chcę. On musi żyć. Nawet jeżeli mnie nie zechce, to musi żyć.
– On cię kocha. – Mężczyzna położył rękę na ramieniu Lee. – Nie potrafi o tym mówić, ale to pokazuje. Jest porywczy, lecz cię kocha. Inaczej nie byłby z tobą i waszym synkiem. Wiem, co zrobił i błagam, wybacz mu.
– To już nie jest ważne. Liczy się tylko to, aby żył.

*

Od czasu wypadku minęły trzy dni. Daesoona przewieziono na jednoosobową salę. Wciąż leżał podłączony do aparatury monitorującej. W dodatku nadal się nie obudził. Jaemin, odkąd mógł bez przeszkód go odwiedzać, spędzał przy jego łóżku długie godziny. Jedynie świadomość lub inni, że musi zająć się synkiem zmuszała go, by wracał do domu. Jego mama wróciła i była dużą podporą, nijak to jednak nie koiło wystraszonego serca Lee. Chłopak wciąż się bał, że straci ukochanego chłopaka.
Siedział przy nim, trzymał za rękę, mówił do niego. Opowiadał mu o tym, że go kocha, o tym, co się działo i że wszyscy – włącznie z mamą Daesoona – czekają na niego.
– Powinienem był cię wpuścić wtedy do domu. Wyobrażam sobie, że tamtego wieczoru mogłem widzieć cię po raz ostatni. Bardzo mnie zraniłeś, ale to już się nie liczy. – Głaskał ostrożnie jego dłoń. – Pewnie nawet wtedy nie pomyślałeś, jak będę się czuł, kiedy ty… Ale wybaczyłem ci, kochanie. Wróć do mnie. Jeżeli nie do mnie, to do kogokolwiek, do kogo będziesz chciał. Po prostu wróć.
Liczył, że Daesoon otworzy oczy, coś powie, uśmiechnie się lub prychnie jak to on. Policzki miał zapadnięte, ale nie były już tak blade jak wcześniej.
– Mówią mi, że wszystko się ułoży. Próbuję w to wierzyć, ale ty się nie budzisz. Lekarze nie wiedzą dlaczego. Pewnie śnisz coś fajnego i chcesz to wyśnić do końca, co nie? Ja bym tak zrobił. Chciałbym znać zakończenie snu. – Po policzku spłynęła mu łza. Pociągnął nosem. – Jesteś idiotą, wiesz o tym? Czemu? Bo chcesz zostawić swojego syna. Jest mały, ale tęskni za tobą. Gdyby mógł mówić, pytałby, gdzie jest jego tatuś. A ja… Ja tak bardzo za tobą tęsknię. Proszę, otwórz te swoje piękne oczy. Facet nie powinien mieć takich oczu. Wiesz, co ze mną robisz, kiedy na mnie patrzysz? Dae… – Przytknął usta do jego dłoni i ucałował ją.
– Powinieneś pójść coś zjeść.
Jaemin drgnął, usłyszawszy głos mamy.
– Nie chcę go zostawić. Pojedź do domu i zajmij się Jinsoonem. Pan Kim pewnie chce przyjść do syna.
– Rozmawiałam z nim. Przyjedzie później. To chodź do baru i się czegoś napijemy. – Nie chciała, aby tutaj przesiadywał i się zamartwiał. Musiał dać sobie chwilę oddechu. – Podobno mają tu dobrą herbatę.
– Dobrze. Ale tylko na chwilę. – Wstał i pochyliwszy się nad chłopakiem, złożył delikatny pocałunek na jego policzku. – Zaraz wrócę, skarbie.
Barek był na niższym piętrze, więc tam udał się z mamą. Nie był rozmowny, za to jego mama dużo mówiła, próbując odwrócić jego myśli. Nijak to jednak nie pomagało. Nie było takiej możliwości, aby cokolwiek go od tego odwiodło. Pił herbatę, nie czując jej smaku, ale skłamał rodzicielce, że jest dobra. Czuł się otumaniony, siedząc tak wśród innych ludzi. Chciał już wracać, tym bardziej, że za dwie, może trzy godziny będzie musiał go zostawić, aż do jutra.
Dopił herbatę tak szybko jak się dało i wrócił do sali, w której leżał ukochany. Tym razem nie zastał go samego ani nie w towarzystwie pielęgniarki, która często przychodziła. W pokoju był obecny Minho i kiedy Jaemin go zobaczył, rozgorzała w nim złość.
– Co ty tu robisz? – syknął, zaciskając pięść.
– Spokojnie. – Minho uniósł ręce, by powstrzymać Jaemina przed uderzeniem go, bo chłopak właśnie się za to zabierał. – Spokojnie. Przyszedłem wyjaśnić…
– Co ty chcesz wyjaśniać?
– Nie spałem z nim – powiedział szybko niechciany gość. – On sądzi, że tak było, ale do niczego nie doszło.
– Co? – Opuścił rękę, którą jeszcze przed chwilą chciał przyłożyć Minho. To jego uważał za sprawcę wszystkiego. W sumie gdyby nie ten chłopak, pewnie nie byłoby nawet tego wypadku. – Mów, a potem się wynoś. – Założył ręce na piersi.
– Upiłem go i próbowałem zaciągnąć do łóżka, ale się opierał. Powiedział, że nie może, bo nie jest wolny. Wciąż mówił o tobie. Tak bardzo byłem wściekły… Zaprowadziłem go do swojego łóżka, a kiedy zasnął, rozebrałem jego i siebie, a potem położyłem się koło niego i tyle. Nic więcej nie zaszło. Rano wmówiłem mu, że coś było, bo niczego nie pamiętał. Był załamany. Nie widziałem go jeszcze takiego. Wyszedł z mieszkania i nie wiem, dokąd się udał. Przysięgam, do niczego nie doszło. Nie miałem u niego szans, bo liczysz się tylko ty.
Wierzył mu. Wierzył temu dupkowi, do którego w życiu nie poczuje nawet grama sympatii. Był jednak pewny, że ten chłopak już im nie zagraża.
– Możesz być spokojny, przenoszę się na inną uczelnię. W ogóle to wyjeżdżam stąd. Mam wiele rzeczy do przemyślenia. Zazdroszczę ci. Dbaj o niego – powiedział Minho i ostatni raz spojrzał na Kima, a potem skierował kroki ku wyjściu.
– Dziękuję – szepnął Lee, zanim usłyszał znajome kliknięcie zamykających się drzwi.

*

Następnego dnia pojawił się w szpitalu później niż zwykle. Wariował do chwili,w której znów nie znalazł się przy ukochanym. Usiadł na metalowym taborecie i wziął Daesoona za rękę.
– Jestem – powiedział smutno. – Zostanę przez kilka godzin. Twój tata rozmawiał z lekarzem. Jest lepiej, nawet nerka podjęła pracę. Wyjdziesz z tego. Noga też się zagoi. – Zerknął na zagipsowaną nogę, która była umieszczona na wyciągu. – A potem zrobisz, co zechcesz. Kocham cię.
Po pięciu minutach w pokoju pojawiła się mama Daesoona. Kobieta często tutaj bywała, ale do tej pory nie zamienili ze sobą słowa. Nie lubił przebywać w jej towarzystwie. Źle się przy niej czuł.
– Nie wierzyłam, że go kochasz – wyznała, podchodząc do łóżka. – Nienawidziłam cię. Szczególnie twoją mamę. Ona tego nie wie, ale zabrała mi kogoś, kogo kochałam.
Jaemin z zaskoczeniem spojrzał na kobietę.
– W szkole poznałam twojego tatę, miał wtedy osiemnaście lat. Zakochałam się w nim, był jedyną miłością mojego życia. Ale pewnego dnia spotkał twoją mamę. Była na pierwszym roku liceum. Piękna, wesoła i inna od wszystkich dziewczyn. Zabrała mi go,  mimo że nie był mój. Ale za to jej nienawidziłam, a ona nie miała pojęcia o moim istnieniu. To mnie zmieniło. Dopiero kiedy prawie straciłam syna, coś zrozumiałam. Nie oznacza to jednak, że będę idealną babcią i teściową. Ale macie moje błogosławieństwo – powiedziawszy to wyszła, nawet nie dając Jaeminowi szansy na odpowiedź.
Chłopak był w niemałym szoku, a potem nagle pojawiły się łzy.
– Słyszałeś? Teraz to już musisz żyć i się obudzić. Wróć. Pobudka, Daesoon, ty leniu. – Pochylił głowę, opierając czoło o trzymaną dłoń.
– Nie dasz człowiekowi pospać – wyszeptał Daesoon, otwierając oczy.
Jaemin poderwał głowę. Zerwał się ze stołka i zawisł nad chłopakiem, który na niego patrzył. Patrzył na niego! Nie spał!
– Przywalę ci, jak jeszcze raz mi to zrobisz – rzucił Lee.
– Wolałbym już po raz kolejny nie słuchać twoich monologów. – Jego głos był zachrypnięty od wyschniętego gardła i nieużywanych strun.
– Głupek. Powinienem iść po lekarza.
– Poczekaj, Jae. – Słabo ścisnął dłoń Jaemina. Nie miał w ogóle sił, ale nie miało to dla niego znaczenia. Zamierzał ich nabrać, wyzdrowieć.
– Hm? – Usiadł z powrotem i delikatnie pocałował rękę Kima.
– Było warto znaleźć się na krawędzi życia i śmierci, by wszystko się naprawiło – szeptał, bo źle mu się mówiło na głos.
– Nie, Dae, nie było warto. W inny sposób naprawiłoby się to, co zepsute. Zawsze jest jakieś wyjście, ale nie takie. – Przyłożył policzek do wierzchu jego dłoni. – Nigdy mi tego nie rób. Kocham cię.
– Nie zrobię. Nie chciałem tego wypadku. Stało się – zamilkł na chwilę, po czym kontynuował: – Nie wierzyłem w to, że kochasz.
– Wiem, Daesoon.
– Przepraszam, Jae. Tak trudno mi w cokolwiek uwierzyć. Taki jestem. Ja też cię kocham i możliwe, że powiedziałem to pierwszy i ostatni raz, ale tak czuję. Będę ci to okazywać. Nie rycz, błagam. Nie w tej chwili.
– W jakiej? – Lee rękawem swetra otarł oczy.
– Kiedy zamierzam ci się oświadczyć.
– Co? Tutaj? Teraz? – Zaskoczony chłopak wyprostował się, patrząc z niedowierzaniem na tego, który ledwie kilka minut wcześniej się obudził.
– Miejsce dobre jak każde inne. Najwyższa pora na to, bym cię zaobrączkował, panie Lee.
– Skąd wiesz, że się zgodzę?
– Widzę to w twoich oczach. To jak, chajtniemy się?
– Jesteś niemożliwy. Muszę iść po lekarza.
– Czekam na odpowiedź.
– Przecież wiesz, że ona zawsze będzie brzmiała pozytywnie. – Wstał i pochylił się nad Daesoonem. Cmoknął go w usta. – Tak. Wyjdę za ciebie – odpowiedział.
– To dobrze – odparł Kim. – Innej odpowiedzi bym nie przyjął.
– Innej bym nie dał. Nie, jeżeli chodzi o ciebie, Dae. – Przytulił głowę do jego piersi, a Kim uniósł rękę i pogłaskał go po niej.
Teraz Jaemin uwierzył, że już wszystko będzie dobrze. U swojego boku miał najwspanialszego chłopaka pod słońcem. Kogoś, kogo kochał i kto kochał jego. Z nim mógł dalej iść przez życie, pokonywać problemy, bo wierzył, że dopóki będą razem, ze wszystkiego wyjdą zwycięsko.
Tak jak udało im się to zrobić teraz. Dzisiaj był pierwszy dzień ich nowego życia, które postanowili dzielić wspólnie. 


Epilog



Kilka lat później.

– Nie biegnij tak szybko. Raemin, powiedziałem coś.
– Ale tatuś, chcę dogonić Jinsoona – zaprotestowała sześcioletnia dziewczynka z dwoma czarnymi kucykami. Tupnęła nogą, patrząc buntowniczo na tatę Daesoona.
– Jemu też nie wolno tak biegać. Jinsoon!
Dziewięcioletni chłopiec, który bardzo przypominał Jaemina, odwrócił się.
– Zwolnij, bo twoja siostra nie może cię dogonić.
– Dobrze, papo.
– To mogę iść? – zapytała dziewczynka.
– Idź.
Raemin odbiegła, a Daesoon, idąc wolno alejką parkową, nie spuszczał z oczu swoich dzieci. Jedno z nich urodził.
– To dzieci, niech biegają – powiedział Jaemin, który do tej pory milczał.
– Nie chcę, aby coś im się stało.
– Wiem, że się o nich troszczysz, ale daj im trochę swobody. – Chwycił dłoń Kima. – Będziesz się martwił za kilka lat, gdy dojrzeją. Nasz syn jest hermafrodytą.
– Zamknę ich oboje w domu i nie wypuszczę, dopóki nie skończą trzydziestu… czterdziestu lat.
Jaemin, który po ślubie został przy swoim nazwisku, zaczął się śmiać. Uwielbiał tego faceta. Byli razem od tylu lat i nadal chwilami nie mógł uwierzyć, że są razem. Poślubieni, wciąż w sobie zakochani. Ich życie nie zawsze było usłane różami. Rok po ślubie z Daesoonem spotkała ich tragedia. Zmarła mama chłopaka. To była dla niego ogromna strata, bo przez te miesiące zdążyli się pogodzić i żyli w dobrych stosunkach. Na całe szczęście, jak powtarzała mama Jaemina. Miała rację, bo inaczej Daesoon do końca swoich dni żałowałby, że nie doszło do zgody z rodzicielką.
Za to w niedługim czasie po tym tragicznym wydarzeniu stało się wielkie szczęście. Na samo wspomnienie Jaemin zawsze uśmiechał się szeroko.

Daesoon nie wychodził z łazienki już dobre trzydzieści minut i Lee zaczął się o niego niepokoić. Zapukał, ale chłopak powiedział mu, że zaraz wyjdzie. Niestety, nie robił tego przez kolejne minuty. W końcu Jaemin zaczął się na niego wnerwiać i mówił, że rozwali drzwi, jeżeli chłopak nie wyjdzie. Ten w końcu to zrobił, wyglądając tak, jakby zobaczył kosmitę.
– Coś ci jest? Dobrze się czujesz?
– Tak. Chyba tak. Nadal mnie mdli. Ale…
– Hm? To chyba nie są skutki wypadku. To było dawno temu. Wyzdrowiałeś.
– Pamiętasz, jak się czułeś, kiedy zaszedłeś w ciążę? – zapytał Kim.
– O. – Jaeminowi opadła szczęka i ledwie zebrał ją z podłogi. – Chcesz powiedzieć…?
– To stało się wtedy nad jeziorem. Nie mieliśmy zabezpieczenia. Poniosło nas, a to był…
– Dlatego tak cię wzięło. – Zbliżył się do Daesoona. Chłopak wziął jego rękę i położył ją sobie na brzuchu.
– Jaeminie, chyba mamy szczęście płodzić dzieci dzięki wpadkom. – Zaczął się śmiać, a Lee dołączył do niego. Potem się całowali i całą noc rozmawiali. W końcu nauczyli się to robić.

W czasie ciąży Daesoon był niemożliwy i ciężko było z nim wytrzymać, za to poród zniósł bardzo dobrze i szybko doszedł do siebie. Wydał na świat ich córeczkę mówiąc, że następnie rodzić będzie Jaemin.
– No patrz, nasza córka to żywioł. – Lee wskazał mężowi biegającą w kółko Raemin. – Nie zmęczy się szybko. – Sześciolatka była prawdziwym ogniem w ich rodzinie. Wszędzie było jej pełno, a w dodatku miała swój charakterek. Lubiła postawić na swoim w przeciwieństwie do brata, który był spokojnym i delikatnym chłopcem.
– Padnie. Albo wykończy brata. – Zaśmiał się Kim uspokojony przez małżonka tym, że dzieciom nic się nie stanie. To było ich prawo do zabaw, biegania, a nawet do tego, aby się przewrócić i poranić kolana.
– Zaraz i tak musimy ich zabrać, bo mama czeka z obiadem. Twój tata dzisiaj gotował. – Ucałował ramię Daesoona.
– Znów pewnie coś przesolił. Odkąd ożenił się z twoją mamą, to mu odbiło i wziął się za gotowanie. Po co, na co? Nie wychodzi mu to.
– Jest w tym coraz lepszy. – Wsunął niesforny kosmyk za ucho. Miał długie włosy, do ramion, ale wrócił do czarnego koloru. – Najwyższa była na to pora, aby się pobrali. Tyle lat z tym zwlekali.
– Dzisiaj jest ich druga rocznica ślubu – dodał Kim.
Obiad był wydawany dla bliskich osób w restauracji, którą prowadzili ich rodzice i babcia Jaemina. Staruszka zamieszkała z jego mamą i zięciem, a mimo że miała sporo lat na koncie życia, to nadal była pełna werwy, szczególnie kiedy spotykała się z prawnukami. Na obiedzie obecna miała też być siostra Daesoona, która po śmierci matki zamieszkała z ojcem, a obecnie wyjechała na studia medyczne, które ze swojego funduszu opłacił Daesoon, tak samo jak zrobił to ze studiami Jaemina. Chłopak dowiedział się o tym, kiedy miał opłacić pierwszą ratę za semestr. Pokłócili się wtedy, a potem kochali do upadłego. Dzisiaj Jaemin był już lekarzem. Pracował w miejscowym szpitalu u boku doktora Kwona. Jijang żył w szczęśliwym związku i też miał dwójkę dzieci, które zaprzyjaźniły się z Jinsoonem i Raemin.
– Ona chyba go nie uszkodzi, co? – zapytał Daesoon, przyglądając się temu, jak Raemin wiesza się na bracie.
– Nie martw się, nie jest aż tak delikatny. To w końcu nasz syn.
– Idealne geny – dodał drugi chłopak.
Lee nic nie powiedział, tylko przewrócił oczami. Cieszył się, że wszystko się w ich życiu ułożyło. Przez jakiś czas bał się, że SuJong wróci, ale tak się nie stało. Podobno opuścił kraj i ślad po nim zaginął.
Dobrze działo się również w życiu ich przyjaciół. JunHo i EunRa pobrali się i urodziła im się córeczka. Nie spotykali się często, bo para wyjechała, ale wciąż utrzymywali ze sobą kontakt. Oni natomiast wciąż mieszkali w tym samym domu. Nie potrzebowali innego. Może kiedyś, kiedy ich rodzina znów się powiększy, bo planowali mieć z czasem więcej dzieci. Na razie wystarczała im ta dwójka, którą kochali nad życie. Tak jak kochali siebie.
Jaemin zatrzymał Daesoona i spojrzeli sobie w oczy. Nic nie mówili, by wyznać sobie uczucia. Kimowi nadal ciężko przychodziły słowne wyznania, ale za to jednym spojrzeniem, dotykiem i uśmiechem mówił wszystko.
– Co tak patrzysz, Dae? Pocałuj mnie wreszcie. Od rana tego nie zrobiłeś. – Zarzucił ręce na jego szyję i poczuł, że chłopak owija ręce wokół jego pleców.
– Koniecznie trzeba to nadrobić – szepnął Daesoon i w chwili, gdy pochylił się do ust męża, by znów ich zasmakować, obaj usłyszeli:
– Tata.
– Papa, nudzimy się.
Zaczęli się śmiać, a potem przesunęli spojrzenie na swoje dzieci i niczego nie żałowali.
Nawet później, gdy mijały lata, a rodzina powiększyła się o jeszcze jedną, delikatną  dziewczynkę, którą urodził Jaemin i silnego chłopca będącego owocem pewnego gorącego poranka, kiedy to Daesoon chętnie oddał się mężowi, nigdy nie żałowali tamtej pierwszej nocy po imprezie.
Nocy, która odmieniła wszystko. Dzięki niej byli razem.
Byli rodziną i żyli długo i szczęśliwie, spełniając swoje marzenia, o które nigdy nie przestali walczyć.
Silni, piękni i kochający do końca swych dni.

KONIEC