26 października 2015

Dług - Rozdział 15



 Dziękuję za komentarze. :)


Przyjęcie na ponad setkę osób nudziło Aleca. Zresztą Morgan także nie pałał sympatią do tego typu imprez, ale niestety musiał to znosić dla dobra interesów, pozycji w towarzystwie i dobrego o nim zdania, że jest filantropem i pomaga potrzebującym. W sumie z tym ostatnim nie miał problemów, jak wytłumaczył Alecowi. Chętnie przekazywał odpowiednią sumę na szpitale dla dzieci, hospicja, domy dla potrzebujących matek i zawsze robił to po cichu. Jego aktualni goście też mogliby to robić, niestety, każdy z nich wyłoży na szczytny cel jakąś sumę, ale najpierw musi się zabawić i pokazać innym, jaki kto jest dobry i szczodry.
Alec zawsze zastanawiał się, ile pieniędzy idzie na te wszystkie przyjęcia, koncerty charytatywne. Mógłby się założyć, że w większości z nich wydano więcej pieniędzy na urządzenie imprezy, niż ich zebrano na jakąś pomoc. Zastanawiał się, czy w ogóle w takich przyjęciach chodzi o pomaganie, czy może raczej o pokazanie się w towarzystwie.
– Nigdy nie sądziłem, że będę kiedyś uczestniczył w takim przedstawieniu.
– Widzę, Alecu, że jesteś przeciwny tego typu zgromadzeniom – stwierdził Brian.
– Nie przeciwny temu, że ktoś zbiera pieniądze dla potrzebujących, ale takiemu teatrzykowi tak.
– Niestety, tylko w takiej sytuacji wielu z nich jest w stanie na jeden wieczór zamienić się w filantropa, kochanie. – Morgan objął męża w pasie lewą ręką. W drugiej trzymał kieliszek z szampanem. – Czasami trzeba wyciągać trochę kasy od tych dusigroszów.
– Nie wiedziałem, że Marica Stanford przybędzie. – Rafe dyskretnie wskazał wchodzącą do domu kobietę w towarzystwie korpulentnego mężczyzny. – Nienawidzi cię, a jednak się pojawiła.
– Ta kobieta nie unika takich imprez. Chce się pokazać – rzucił Morgan.
– Na sobie ma więcej kasy niż da na cele charytatywne – dodał Brian.
– A kto to jest? – zapytała Darlin, która towarzyszyła Rafowi. Wciąż się ze sobą spotykali, a jej uczucia każdego dnia rosły, kierując się tylko i wyłącznie ku Caningham’owi.
– Marica Stanford i jej bliźniaczy brat Eric, ten, który jej towarzyszy – wyjaśnił Rafe – należą do bardzo szanowanego rodu, bogatego nie tylko w majątek, lecz historię. Krążą plotki, że gdyby tylko zechcieli, kupiliby całe miasto wraz z ludźmi. Na pierwszy rzut oka wydają się dobrzy, ale to wredni, cyniczni, widzący tylko czubek własnego nosa, ludzie.
– Jedyną wartą osobą w tej rodzinie była Emma. Starsza siostra tych tam – rzucił Morgan, przyglądając się parze rodzeństwa spod przymrużonych powiek. Zatruli mu kilka miesięcy życia, zanim dali spokój.
– Emma? Jest tutaj? – spytał Alec, zbierając ze stołu szwedzkiego drobne przekąski.
– Nigdy już tu nie przyjdzie. Emma, umarła półtora roku temu.
Ręka Aleca zamarła w powietrzu na słowa męża. Coś w tym środowisku umiera za dużo osób.
– Jak to zmarła?
– Stanfordowie sądzą, że Morgan ją zabił i zabrał jej firmę. – Brian popatrzył poważnie w oczy Aleca, które rozszerzyły się w szoku. – Co jest nieprawdą. Emma sama oddała swoją ojcowiznę w ręce Morgana.
– Aha. To chyba za dużo dla mnie. – Wziął pełen talerzyk jedzenia i przeszedł w stronę stolików ustawionych na dworze pod namiotem.
– Zdenerwowało cię to. – Po chwili dołączył do niego Morgan z kolejnym kieliszkiem szampana.
– Oczywiście. Trudno takie rzeczy przyjąć tak swobodnie, jakby ktoś mówił o zmianie koloru ścian.
– To jest naprawdę długa historia. Kiedyś ci ją opowiem. – Przykrył dłoń męża swoją. Nie mógł oderwać od niego oczu. Mógłby patrzeć na niego godzinami. Ciężko mu będzie rozstać się z nim. Gdyby przynamniej istniała szansa, że Alec obdarzy go w przyszłości uczuciem, mógłby zawalczyć o ten związek. Powinien to zrobić. Jak ma się upewnić czy zdobycie serca swojego męża będzie łatwe? Może nie powinien się upewniać, tylko już o to walczyć. – Zatańczysz ze mną?
– Słucham? – Alec przełknął krewetkę, spoglądając na męża. – Nikt nie tańczy.
– Jest muzyka i to nie taka, przy której bolą uszy, więc można potańczyć.
– Ale na takich przyjęciach chodzi się, rozmawia, je, ale nie tańczy.
– Oj tam, uczepiłeś się tego jak rzep psiego ogona. To mój dom, moje przyjęcie i mogę na nim robić co chcę. Poza tym, nie chciałbyś wzbudzić zazdrości dwóch zabijających nas wzrokiem suk?
Alec przez chwilę zmarszczył brwi, a potem zrozumiał, o co chodzi. Niestety, ku jego rozczarowaniu na przyjęcie musiały zostać zaproszone panie, które już nie raz próbowały ich rozdzielić. Kilka tygodni temu Rebeka i Clarice chciały go zdyskredytować w oczach Morgana, wymyślając, że on, Alec Frost, zdradza swojego męża. Wzbudziły wtedy wściekłość Morgana, a w nim samym solidną porcję śmiechu. Gdyby tylko wiedziały na czym polega to małżeństwo, nie męczyłyby się tak z kombinowaniem, lecz poczekały na zakończenie teatrzyku.
– One nigdy się nie wycofają – mruknął.
– Zrezygnują, kiedy naprawdę upewnią się, że u mnie nie mają szans, bo ja widzę tylko ciebie. – Patrząc mu głęboko w oczy, przytknął dłoń Aleca do ust, całując powoli każdy z palców.
Po plecach młodszego mężczyzny przeszły dreszcze. Takie gesty wywoływały w nim lawinę uczuć, a on zapadał się w nie coraz głębiej. W końcu nie będzie już ucieczki, a gdy to się skończy, pozostanie tylko rozczarowanie, złamane serce i wyrwana dusza. Cieszył się każdą spędzoną z nim chwilą, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że z każdym dniem zbliża się koniec tego związku.
Gdybym nie był takim tchórzem, myślał Alec, wyznałbym ci wszystko, a potem niechby się działo co chce. Dla mnie ważne byłoby, żebyś wiedział, co czuję. Kocham cię i to jest mój problem. Coś we mnie krzyczy, abym wyznał ci miłość. Czy byłoby to takie złe? Dlaczego nie mógłbym po przyjęciu zaciągnąć cię do sypialni i powiedzieć jak bardzo cię kocham? Mógłbym to zrobić, nawet powinienem. Czasami patrzysz na mnie tak inaczej, poważniej, przez co wydaje mi się, że czujesz to samo. Mogę to zrobić, prawda? Przecież mnie za to nie zabijesz. Dzisiaj wieczorem, kiedy zostaniemy sami, wyznam co czuję, a potem albo mnie wykopiesz, albo będziemy mieć szansę na to, że ten związek zawarty ze złych powodów, może przetrwać lata. Chciałbym tego.
Morgan obserwował jak zmienia się wyraz oczu pogrążonego w myślach męża. Tak na pewno nie patrzy ktoś, kto nic nie czuje. Ktoś, komu jest wszystko obojętne.
Tak bardzo chciałbym ci powiedzieć, że chyba cię kocham. Jakie „chyba”. Jestem w tym wieku, że doskonale potrafię rozróżnić prawdziwe uczucia, od zwykłego zadurzenia. Jesteś pierwszym, którego kocham i powinieneś się o tym dowiedzieć. Najpierw jednak muszę pozbyć się z domu tych ludzi, ale to później, bo teraz zamierzam z tobą zatańczyć na ich oczach. Pragnę trzymać cię w ramionach, wzbudzając w nich gniew, zazdrość, zaspokajając przy tym moją chęć bycia z tobą blisko.
– Chodź, zatańczymy i niech im w pięty pójdzie. – Wstał, pociągając męża za sobą.
Nie bronił się przed tym. Zanim jednak dotarli w pobliże podium, na którym stali muzycy z jakiegoś zespołu, który załatwił Rafe, zatrzymał Morgana, kładąc mu dłoń na piersi.
– Kiedy to się skończy… To znaczy przyjęcie, chciałbym ci coś powiedzieć.
– Ja tobie też. – Pochylił się, z przyjemnością zgarniając usta Aleca. Pocałunek był krótki, pełen czułości i obietnicy, że to, co powie, będzie dobre. Potem wziął męża w ramiona i zatańczyli, tu gdzie stali, wolny, romantyczny taniec.
Kiedy tak przytulali się do siebie, kołysząc powoli, czerpiąc jak najwięcej z bliskości, świat dla obu przestał istnieć. Zniknęli goście, zastawione stoły, stoliki, nawet zespół muzyczny, byli tylko oni, otoczeni tym, co ich łączyło – mimo że żaden z nich nie wiedział o uczuciach drugiego – zamknięci jakby w szklanej kuli, w ich małym świecie. Morgan całował nieśpiesznie wargi Aleca, budząc we wrogach niesmak, a w tych, którzy im sprzyjali, szerokie uśmiechy, pełne zachwytu. Dla nich nic i nikt się nie liczył, poza ciepłym ciałem, wilgotnymi ustami i bijącymi w zgodnym rytmie sercami.

*

Stała i patrzyła jak ten cholerny Latimer żyje pełnią szczęścia, pokazując te obrzydliwości, podczas gdy jej siostra od dawna leży w grobie, do którego wysłał ją ten człowiek. Marica Stanford z trudem opanowywała nerwy. Była dumną kobietą, dojrzałą, nie mogła zrobić tu sceny przed wszystkimi, ale już niedługo jej wróg będzie skończony, a gdy to się stanie, zostanie mu na grzbiecie jedna koszula, nic więcej.
– Widzisz, Ericu, jak poczyna sobie ten złodziej, który zabrał nam wszystko?
– Całkiem dobrze, rzekłbym. – Napotykając wściekłe spojrzenie siostry, Eric Stanford skulił się w sobie. 
– Zniszczę mu to szczęście raz na zawsze, a ukochany małżonek zostawi go, gdy Morgan nie będzie miał nic. Tacy jak ten młodzik lecą tylko na pieniądze, więc z przyjemnością sobie popatrzę, jak zakochany niczym nastolatek Latimer będzie cierpiał z powodu utraty męża i majątku. Do tego sprawię, że nazwisko Latimer nie będzie noszone z dumą. Każdy dziennikarzyna dowie się, jakim złodziejem jest ten człowiek. Jak ukradł czyjąś firmę, byle ratować swoją i kto wie, ile razy tak robił. Nasz człowiek musi się tego dowiedzieć. – Spojrzała w bok na współpracującą z nimi osobę. – Powiedz mu, że dzisiaj chcę z nim porozmawiać. Niech przyjedzie o dwudziestej. Wpłać też jakąś małą sumkę, nie za dużo, oczywiście, dla tych umierających z biedy dzieciaków i wracamy do domu. Już mam dość przebywania w cuchnącym domu Latimera – szepnęła, jeszcze rozglądając się, czy nikt ich nie słyszy. Była bardzo nieostrożna, a ściany mają uszy. Cóż, ona ma szpiegów, a i tak nie zawsze wie, co się dzieje.
– Dobrze, Marico, zaraz to zrobię. Chociaż ja wolałbym zadzwonić do naszego człowieka. Nikt nie powinien widzieć nas razem.
– Masz słuszność, bracie. Rób, co trzeba. – Powróciła jeszcze na jedną chwilę do tańczącej pary, zanim odwróciła się, powiewając swoją suknią, by opuścić dom, który niedługo będzie należał do niej.

*

Alec odsunął się nieznacznie, kiedy utwór dobiegł końca. Twarz pokrywały mu rumieńce wstydu, że tyle ludzi się na nich gapi. Odnalazł wzrokiem Darlin, która pozwalając, by jej partner odebrał telefon, zauważyła go i uniosła kieliszek szampana. Skinął jej głową. Znów byli dobrą parą przyjaciół. Ona nie próbowała oczerniać w jego oczach Morgana, tym bardziej, że wyraźnie zauważało się nić sympatii do tego mężczyzny, a on zaakceptował ją i Rafe’a razem, ciekaw, co z tego wyniknie. Na początku nie dałby sobie ręki uciąć, że z tego coś będzie, natomiast teraz zapowiadało się na coś konkretnego. Tym bardziej, że podobno mężczyzna nie spotykał się z innymi kobietami.
– Znów mi odleciałeś – szepnął Morgan do ucha męża.
– Przepraszam. Myślałem o Rafie i Darlin.
– Rafe dużo o niej mówi, jest nią oczarowany. – Pogłaskał go po policzku.
– Ona nim także.
– Będzie dobrze, nie martw się o nią. Żaden z nas nie jest takim dupkiem, na jakiego wygląda w oczach ludzi.
– Wiem. Ludzie oceniają za szybko.
– Niestety. Zatańczysz ze mną jeszcze? – zapytał Morgan, już oplatając go rękoma w pasie.
– Chętnie, ale chyba twój przyjaciel chce z tobą porozmawiać.
Morgan zerknął w bok i westchnąwszy, puścił Aleca.
– Ten to ma wyczucie czasu. Co tam, Rafe.
– Wybaczcie, że przeszkadzam, ale to ważne, Morganie.
– Chodź do gabinetu. Wybacz, Alec.
– Nie ma sprawy, dotrzymam towarzystwa Darlin.
– Kazałem też przyjść Brianowi, ale nie wiem, co zrobi. Niedługo wychodzi. Umówił się z taką ładną brunetką – poinformował Rafe.
– Kiedy on dorośnie? Wczoraj była ruda.
– Dorośnie, kiedy trafi na swoją drugą połowę. – Rafe popatrzył ciepło na Darlin śmiejącą się z jakiegoś, zapewnie świńskiego żartu Briana. – Morgan, chodź, to ważne.
Morgan nie oparł się ucałowaniu męża jeszcze raz i dopiero po tym mógł go na trochę opuścić, zaintrygowany napiętą postawą starego przyjaciela.

*

Drzwi gabinetu z cichym trzaskiem zamknęły się za nimi. Morgan odetchnął pełną piersią, uwolniwszy się na trochę od tych wszystkich ludzi. Jak on ich nie znosił. Nie wszystkich, bo paru jego gości było wartościowymi osobami, ale większość z egoizmem i chciwością żyła za pan brat. Sam taki bywał, ale u innych te cechy bardzo go denerwowały.
– Co tam takiego się dzieje, że nie może poczekać do jutra? – Zdjął marynarkę i starannie odłożył ją na oparcie kanapy. Jeszcze będzie musiał ją włożyć. Wsunął ręce do kieszeni.
– Ktoś wykupuje akcje twojej firmy.
– Słucham? – Zmarszczył brwi.
– Dzwonił do mnie jeden z akcjonariuszy. Jakaś osoba zaproponowała mu niezłą sumkę za jego udziały. Dwight poinformował mnie również, że rozmawiał z Baloghem, który wczoraj dostał tę samą propozycję i z niej skorzystał.
– Niech to jasny szlag trafi! – wrzasnął Morgan, przechadzając się nerwowym krokiem po pomieszczeniu.
– Ktoś chce przejąć kontrolę nad…
– Wiem! I tak mam większość akcji niż oni wszyscy razem wzięci, ale nie podoba mi się to. – Wycelował palcem w Rafe’a. – Dowiedz się, kto za tym stoi, choćbyś miał przetrząsnąć całe miasto. Chcę mieć tego kogoś podanego na tacy, a potem obedrzeć go ze skóry. Ktoś zaczął wojnę z Morganem Latimerem, to niech się ma na baczności, bo go zniszczę.
– Podejrzewam, że ta sprawa z utrudnianiem ci interesów, rozwoju firmy, ma z tym dużo wspólnego.
– Ja to wiem, Rafe. Wtedy nic nie robiłem, ale teraz chcę znać nazwisko osoby, która mi szkodzi. I znajdź kreta. Jak temu komuś darowałem, tak nie daruję więcej – zawarczał przez zaciśnięte zęby. Charakterystyczne pukanie do drzwi zwróciło jego uwagę, więc odezwał się ostro: – Właź, Brian. Już dawno powinieneś tu być.
– Wybacz, ale ta kobieta…
– Pierdolę twoją kolejną kobietę! Masz zająć się pracą! Rafe ci wszystko wytłumaczy.  – Usiadł, chowając głowę w dłoniach. Co za menda się go uczepiła? – Nigdy nikomu nie zaszkodziłem, chyba że ktoś na to zasłużył.
– Jak Andrew Frost? – zapytał Rafe.
– Właśnie.
– Tylko, że zacząłeś swoją zemstę i jakoś jej nie kontynuujesz – wtrącił Brian. – Pobrałeś się z jego synem, bo chciałeś go przelecieć, a inaczej pewnie nie dałby ci się.
– Zamknij się, Brian!
– On ma rację – rzucił Rafe, podchodząc do barku i nalewając dla nich po szklaneczce alkoholu. – Najpierw namawiasz nas do pomocy, chcąc wykończyć człowieka, knujesz doskonały plan zemsty – dzięki czemu nikt nie będzie cię o nic podejrzewał – aby stary Frost popadł w długi, nałogi. – Podał Brianowi szklankę wypełnioną trunkiem. Tę Morgana odstawił, bo mężczyzna odmówił. – Potem bierzesz za męża jego syna, z zamiarem zabawienia się, a teraz nie robisz nic. Nie prowadzisz swojego planu dalej. Andrew Frost jeszcze nie wylądował na ulicy.
– Dlaczego chcesz zniszczyć mojego tatę?! – głos przepełniony furią rozległ się w gabinecie.
Morgan natychmiast zerwał się z kanapy chcąc podejść do Aleca.
– Nie zbliżaj się do mnie! Nie chcę cię więcej widzieć! Jesteś obrzydliwy! Jak mogłeś doprowadzić mojego tatę, Bogu ducha winnego człowieka, do takiego stanu?! Cholera, jak ja mogłem pozwolić ci się dotykać! – Alec złapał się za włosy i pociągnął je. Chciał tylko powiedzieć Morganowi, że goście wychodzą i jako gospodarz miał obowiązek ich pożegnać. Podszedłszy pod drzwi, usłyszał nazwisko swojego ojca, i już nie potrafił nie podsłuchiwać. Nie wierzył własnym uszom. Latimer, człowiek, którego pokochał, ułożył sobie jakiś perfidny plan dla zabawy i prawie doprowadził jego rodzinę do katastrofy. – Jesteś wyrachowanym, zimnym draniem! Takich jak ty nie obchodzą zwykli ludzie. Sądziłem, że jesteś inny. – Morgan podszedł do niego o krok, więc on się cofnął. – Powiedziałem, nie zbliżaj się, bo nie ręczę za siebie! Sądziłeś, że głupiutki Alec nie dowie się prawdy?! Fajnie się bawiło mną, knując za moimi plecami? Za co? Nawet go nie znasz? Za co uwziąłeś się na mojego tatę?!
To nie tak miało być. Alec miał nie poznać prawdy, a jak coś, to na pewno nie w taki sposób. Chyba przyszła pora na wyjaśnienie wszystkiego. Podszedł szybko do męża, żeby chwycić go za ramiona i przyciągnąć do siebie, ale nie zdołał tego zrobić. Zanim się spostrzegł, Alec zamachnął się i uderzył go solidnie z pięści prosto w szczękę. Głowa Morgana odskoczyła na bok.
– Powiedziałem ci dwa razy, żebyś się do mnie nie zbliżał i moje słowa cały czas znaczą dokładnie to samo, ale widać twój mózg przeżarty jakąś zemstą już doszczętnie zniknął! – Alec nadal trzymał zaciśniętą pięść uniesioną do góry. – Nigdy już nie pozwolę ci się dotknąć! Co tam, nigdy mnie już nie zobaczysz! Mam w dupie twoje wyjaśnienia i wszystko. Chcesz zniszczyć mojego tatę, to najpierw musisz to zrobić ze mną, ty cholerny skurwysynu! Jadę do mojego prawdziwego domu, a jak coś, to wolę mieszkać pod mostem niż w złotej, zgubnej klatce!
– Alec, wysłuchaj mnie!
– Ciebie? Po co? Żeby wysłuchać kolejnych kłamstw?! Spierdalaj! Nie chcę cię więcej widzieć! Możesz zrobić co chcesz. Zniszczyć nas, wywalić z domu, bo jak rozumiem ten cały kontrakt obejmował to, że kiedy zerwany zostanie związek mam spłacić dług. Nie spłacę go! – Odwrócił się na pięcie. Nie spędzi w tym domu ani minuty dłużej.
– Alec! – Morgan wybiegł za mężem. Goście gapili się na nich, ale miał to głęboko w poważaniu. Teraz musi zatrzymać męża, bo inaczej już nigdy go nie zobaczy. Partner zabrał kluczyki i pobiegł do swojego samochodu. On miał zrobić to samo, niestety został zatrzymany przez Briana i Rafe’a.
– Daj spokój, stary, nie możesz prowadzić w takim stanie – powiedział Rafe. – Zostaw go, niech ochłonie.
– Puśćcie mnie, bo wam przypierdolę! – Wyrwał się mężczyznom. – Jeśli dzisiaj tego nie naprawię na zawsze go stracę, a na to nie pozwolę!

*

Alec, ignorując kolejny dzwonek telefonu, prowadził szybko, ale pewnie, pomimo trzęsących nim nerwów. Czym więcej upływało czasu, tym bardziej czuł się zawiedziony, zraniony i roztrzęsiony. Zaufał temu człowiekowi i co dostał? Hazard, alkoholizm, dług, to wszystko sprawka Latimera, a do tego dochodziło złamane serce.
Niech go szlag! Co za podstępny diabeł! Jak mogę go kochać? Muszę pozbyć się tych uczuć, myślał, zatrzymując się z piskiem opon na czerwonym świetle. Nigdy się nie nauczę, żeby nie ufać. Potem tylko dostaję po tyłku.
Tym razem oberwał znacznie mocniej. Takie jego życie. Najlepsze, że dzisiaj chciał wyznać mu uczucia. Morgan pewnie wyśmiałby go. Co z tego, że był taki miły dla niego, niemal idealny, kiedy za plecami uknuł jakąś intrygę.
– I on mówi, że Robertson jest zły? Śmiało może do niego dołączyć. Obaj są siebie warci – burknął do siebie samego, skręcając na podjazd swojego domu. Już nigdy więcej nie da się nikomu omamić. Może powinien dopuszczać do siebie facetów i wyłącznie pieprzyć się z nimi, ale nikomu nie może już pozwolić dotrzeć do swojego serca, które i tak nadal nie ma miejsca na uczucie do kolejnej osoby. Niestety, Latimer nadal w nim mieszkał i obawiał się, że tak łatwo nie dojdzie do wyprowadzki.
Oparł czoło o kierownicę. Nie ma na nic siły. Skończyło się to, co się ledwie zaczęło. Te szesnaście tygodni, były niczym z bajki. Nie zawsze było różowo, ale naprawdę dobrze im się żyło. Na wspomnienie tego serce go bolało. Chyba tylko on musi tak cierpieć. Jakaś karma, czy co? Nie przypominał sobie, żeby komuś zrobił coś takiego. Paul? Paul go nie kochał. Chodziło mu tylko o jedno. Zresztą byli dzieciakami. Widocznie tak musi z nim być.
Kolejny denerwujący dzwonek telefonu zadudnił mu w głowie. Wyprostował się i spojrzał na dom rodzinny. Pewnie go stracą, przecież chwilę temu zerwał umowę. Jeśli tylko Latimer nie puści ich z torbami, to może znajdą coś małego, skromnego i jakoś przeżyją. Nadal przecież ma pracę w hotelu. Jak dobrze, że nie musiał dzisiaj do niej iść. Zebrał się jakoś w sobie i z trudem, czując się jak staruszek, wyszedł z samochodu. Nawet pogoda go nie cieszyła. Darlin jeszcze na przyjęciu wspominała, że jest przepiękne popołudnie. Teraz na pewno jest taki sam wieczór, ale on i tak odnosił wrażenie, że pada deszcz, a chłodne krople spływają po jego policzkach jak łzy, które, pomimo ogarniającego go bezgranicznego smutku, nie zamierzały nadejść. Wszystko przez to, że nadal władała nim złość. Mógłby rozszarpać Morgana. Nawet nie chciał wiedzieć, co, po co, dlaczego. Co mu da jakakolwiek wiedza, bo i tak nie wróci już do tego mężczyzny.
Smętnie powlókł się do domu. Przekroczył jego próg, w przedpokoju założył kapcie i już zamierzał udać się do swojego pokoju, kiedy z salonu wyszła mama.
– Alec?
– Hej, mamuś. Wybacz, ale nie jestem w stanie z nikim rozmawiać – odpowiedział cicho, głosem odległym o setki mil.
– Masz gościa. On czeka na ciebie od kilku minut. Powiedział, że nie wyjdzie, dopóki nie porozmawiacie.
Serce mu szybko zabiło, a w gardle pojawiła gula. I dlaczego poczuł nadzieję? Po co, na co? Przecież nic się nie zmieni.
– On?
– Musimy poważnie porozmawiać, Alecu i wysłuchasz mnie. Pora żebyś poznał prawdę, kim jest twój ojciec – powiedział Morgan, stając w drzwiach salonu.

19 października 2015

Dług - Rozdział 14

Po prawej ukazała się ankieta, tak dla zabawy. Chcę poznać odpowiedź na pytanie kto Waszym zdaniem pierwszy się przełamie i powie, że kocha. :)


Dziękuję za komentarze. :)

Roberston znowu znalazł się w tym obskurnym, śmierdzącym domu. Ciężko mu przychodziło uwierzyć w to, że zawsze elegancki wuj, ceniący piękno, tak się stoczył. Zrozumiałby, gdyby mężczyzna został alkoholikiem, narkomanem, takich to nic nie interesuje poza flaszeczką na stole, czy kolejną działką, ale wuj wypijał tylko szklaneczkę szkockiej i nic więcej. Nie rozumiał, jak przeszłość może mieć wpływ na to, w jakich warunkach mieszka teraz ten człowiek i w dodatku nie chce nic zmienić. Nawet strach przed Latimerem, nie powinien go sprowadzić do życia w czymś takim.
– Wyjeżdżam na jakiś czas – poinformował wuja.
– Wyjedź i najlepiej nie wracaj. Trzymaj się z daleka od Latimera.
– Już ci powiedziałem i będę powtarzał do znudzenia, nie boję się go.
Śmiech starszego mężczyzny rozległ się w całym salonie. Dawniej jasnym, pełnym słońca pokoju, teraz obskurnym jak cały dom i gorszym niż spelunki dla pijaczków.
– Nie ukryję się przed nim jak to ty zrobiłeś, wuju.
– Nie ukrywam się przed nim, ale przed swoim własnym sumieniem.
– Sumienie? Co to jest, wuju? Ja go nie mam. Pozbyłem się go całe lata temu w tej cholernej akademii wojskowej – zasyczał przez zęby. – Wszystko to wina Latimera.
– Nie ma to jak winić kogoś za swoje błędy.
– Wuju, nie moralizuj mi tu, ponieważ nie jest mi to do życia potrzebne. Przyjechałem tylko po to, by poinformować cię o moim wyjeździe. Na pewien czas muszę się ukryć.
– Co tym razem zrobiłeś? – zasyczał zimny głos, a postać w fotelu poruszyła się.
– Miałem zamiar uwieść męża Latimera.
– Nie jesteś homoseksualistą ani biseksualistą.
– Powiedzmy, że jego uroda zrekompensowałaby mi wszystko. Mężczyźni nie wyglądają tak jak on. Kobiety mogą mu tylko zazdrościć urody. Tylko tu nie o to chodzi. Ten gówniarz jest dobrym narzędziem do zniszczenia mojego przyjaciela z dzieciństwa. – Stał i patrzył na siwowłosego mężczyznę, z którego już dawno uciekła radość życia. Pamiętał go jako wesołego człowieka, kobieciarza łamiącego niewieście serca, towarzysza czwórki osób, z których dwoje od lat nie żyje. – Już prawie go miałem, ale ten cholerny Morgan musiał przyjechać i go ode mnie zabrać. Z tego też powodu muszę wyjechać. Latimer powinien się uspokoić, a po powrocie uderzę go tam, gdzie zaboli. Skoro ten Frost to jego wielka miłość, odbiorę mu ją.
– A co z twoją wspólniczką? Miałeś jej pomagać. – Siostrzeniec wprowadził go w tajniki zdobycia firmy Morgana i zniszczenia go. Podobno Latimer ma spłacić długi za coś, co niby ukradł. Możliwe. On nie ma zamiaru się w to wtrącać i chciałby, żeby Garrett tego nie robił.
– Miałem. To miało pomóc i mnie. Latimer za dużo o mnie wie, a wykończenie go byłoby mi na rękę. Niestety, to będzie trwać zbyt długo, więc wolę działać po swojemu. Na razie jednak wyjeżdżam zabawić się z moją nową panią. Wiesz, krucho u mnie z pieniędzmi, majątek mi się kurczy, ale ona jest tak mną zaślepiona, że zgodziła się zapłacić za małe wakacje.
– Gdybyś dbał o majątek, a nie planował i robił czyny, za które będziesz się smażył w piekle, żyłbyś na przyzwoitym poziomie.
– Nie pierdol mi tu wuju! Nie da się żyć z tego, co mam od ciebie. Poza tym piekła nie ma.
– Tak sądzisz? Ja doskonale znam piekło. To piekło mojej duszy, a to tylko przedsmak tego prawdziwego.
Garrett podszedł do wuja i pochylił się do niego, kładąc ręce na wysokich bokach fotela.
– To strach, nie piekło. Boisz się, że Latimer pozna prawdę i cię wykończy. Wolisz sam to ze sobą robić. – Wyprostował się. – Przyjdę, kiedy wrócę. Wrócę, może za kilka tygodni, miesięcy. Do zobaczenia wuju, o ile brud i smród cię do tej pory nie pożre – zasyczał głosem pełnym jadu.
– Ostrzegam cię przed nim. Nie lekceważ Latimera – powiedział mężczyzna, a jedyną odpowiedź, którą usłyszał na swoje słowa, był śmiech.

*

Alec zapukał do mieszkania przyjaciółki. Kobieta otworzyła po dłuższej chwili w szlafroku i z ręcznikiem na głowie.
– Wejdź. Wybacz, ale brałam prysznic. Dzisiaj mam drugą zmianę, a jak będziemy rozmawiać, to mogę stracić poczucie czasu. Rozgość się. Nalej nam czegoś do picia. Wiesz, gdzie co jest. Tylko wysuszę włosy, ubiorę się i zaraz wracam.
– Nie śpiesz się. – Poszedł do maleńkiej, klaustrofobicznej, kuchni, w której mieściła się co najwyżej jedna osoba i zaczął przygotowywać kawę. W mieszkaniu Darlin zawsze czuł się dobrze. Kawalerkę kupili jej rodzice, aby miała coś swojego, a nie włóczyła się po wynajmowanych lokalach.
Przygotował aromatyczny napar, słabszy dla siebie i tak zwaną siekierę przyjaciółce. Osłodził. Zaniósł kubki na stoliczek w salonie będącym też czymś w rodzaju jadalni i sypialni gościnnej, kiedy rozłożyło się kanapę. Zajął miejsce na kanapie. Mebel został przywieziony z jej domu rodzinnego. Zresztą nie tylko to. Darlin wzięła to, co miała w swoim pokoju, a także parę rzeczy z salonu, do którego rodzice kupili sobie coś nowego. Na tej kanapie jako dzieci siedzieli i oglądali bajki, kłócili się, kto kogo bardziej lubi i czyj bohater jest najlepszy. Na niej też wypłakiwał się przyjaciółce po tym jak Paul go skrzywdził i to tam leżał z głową na jej kolanach, podjadając popcorn i próbując się uczyć do sprawdzianów. Rodzice Darlin pracowali od świtu do nocy, więc nie musieli siedzieć w pokoju dziewczyny, bez telewizora, tylko zawsze lokowali się wygodnie w salonie.
Wziął na kolana jedną z poduszek i zaczął bawić się frędzlami wiszącymi przy rogach poszewki. Darlin kocha poduszki typu jasiek. Jej łóżko jest nimi obładowane, a na kanapie zawsze leży ich kilka. Kiedy się ma ochotę, można położyć na nich głowę, wziąć koc leżący w szafce tuż obok telewizora i oddać się leniuchowaniu z książką lub dobrym filmem. Przypomniał sobie jak on i Morgan tak ostatnio siedzieli i od razu pomyślał, że chętnie by to jeszcze powtórzył.
– O, czuję się jak nowo narodzona. – Darlin klapnęła obok niego, od razu zabierając się za swoją kawę. Poznała, która jej, bo zawsze ją piła w białym kubku z kwiatem słonecznika. Kubek miała od kilku lat. Dostała go od jakiejś firmy, gdy próbowała znaleźć tam pracę. Alec mógłby przysiąść, że go po prostu zwinęła, ale nie wnikał w to i wierzył w jej relację. Czasami lepiej udawać głupiego i uwierzyć, że firma odmawiająca ludziom zatrudnienia na pocieszenie rozdaje kubki. Chociaż reklama dźwignią handlu, to mogło i tak być.
– Chciałaś ze mną porozmawiać.
– Przystępujesz od razu do rzeczy. – Poprawiła swoją wydekoltowaną, kolorową bluzkę. Pomacała się po piersi. – Zapomniałam założyć naszyjnik.
– Nie zmieniaj tematu, bo naszyjnika będziesz szukać godzinę. Mam dzisiaj nockę. Wcześniej chciałbym się przespać, a jeszcze wcześniej zabieram mamę i Molly do domu Morgana.
– Po co je tam zaciągasz? – zdziwiła się.
– Chcę, żeby poznały panią Annę. Kucharkę Morgana. Fantastyczna kobieta. Dogada się z moją mamą, a matula potrzebuje towarzystwa.
– Aha. Myślałam, że przedstawiasz teściową mężowi.
– Nie planuję. Powróćmy może do celu mojej wizyty.
– Fakt. Wiem, że dziwnie się już od dłuższego czasu zachowuję. Krzyczę na ciebie lub próbuję chronić, jakbyś był malutkim chłopcem. Następnego dnia znów obrażam twojego męża, wpierdalam się między was.
– Próbujesz. Nie pozwalam ci na to. – Pochylił się i wziąwszy kubek do ręki upił łyk kawy, a potem zatrzymał naczynie w dłoniach.
– Dobra, próbuję. Pamiętasz jak wyszła ta moja pierwsza wizyta w domu Morgana. Wszystko sprowadziłam do seksu. A ty w księgarni też nie byłeś lepszy.
– Wybacz, ale należało ci się. Nie znasz faceta…
– Teraz go znam. – Rozsiadła się wygodniej, poprawiając krótką, czarną spódniczkę. – Spotykamy się. Nie, że jest coś pomiędzy nami, ale fajnie mi z Rafem. Chyba czuje się przy mnie swobodnie.
– Cieszę się, ale zbaczasz z tematu. – Musi być stanowczy, inaczej właściwa część rozmowy nigdy nie zostanie wypowiedziana.
– Upierdliwy jesteś. Po prostu jestem zazdrosna – wyznała.
– Ty? – Odstawił kubek i odrzucił poduszkę, nachylając się bardziej w stronę kobiety. Pachniała dobrymi perfumami z owocową nutą.
– Ano ja. Nagle się okazało, że masz kogoś. Nie ważne, że w taki sposób, ale masz obrączkę na palcu, przystojniaka u boku na cały rok. Koniec z samotnymi nocami, zimnym łóżkiem. Jak się okazało, masz do tego super seks. Owszem, z początku to było martwienie się. Sam panikowałeś, a potem panika udzieliła się mnie. No, ale dużo w tym zazdrości. Jest jeszcze jedna zazdrość. O przyjaciela.
– Hm?
– Hm? Hm? Nie rozumiesz? Zawsze najwięcej czasu spędzałeś ze mną i nagle skończyły się nasze maratony filmowe, pogadanki, plotki o pracownikach z pracy, facetach. Użalanie się nad sobą przy kubełku z lodami. Wszystko się skończyło. Masz męża i teraz on stał się najważniejszy, a ja odeszłam w niebyt. Atakowałam cię, bo wolałam to, niż, żebyś kiedyś powiedział, że już nie masz dla mnie czasu lub koniec naszej przyjaźni. – Nagle została uderzona poduszką. – Ałć. Co ty robisz?
– Jak baba coś sobie umyśli, to nie ma zmiłuj. Po pierwsze, to nie przeze mnie się nie spotykamy. To tobie odbiło. Po drugie, jak mogłaś pomyśleć, że mógłbym cię zostawić? – Kobieta wzruszyła tylko ramionami, więc kontynuował: – Wybacz, że się odsunąłem, ale przesadzałaś. Gadałaś głupoty, oczerniałaś Morgana, powiedziałaś, że seks mi mózg wyżarł. Do cholery, Darlin, powiedziałaś, że przez kutasa Morgana nie widzę prawdy! – krzyknął, pomimo że nie zamierzał podnosić głosu. – Wyszło na to, że twoim zdaniem nie mam rozumu i myślę tylko dupą. Brałaś mnie za dziwkę. W pewnym sensie tak cię potraktowałem w księgarni. Chciałem ci odpłacić. Przywalić ci, tak jak ty robiłaś to mnie. Jak miałem spędzać z tobą czas? Jedno spotkanie, drugie, a ty znów to samo. Teraz mówisz, że byłaś zazdrosna na dwa sposoby. Nic nie mogłem poradzić na to, że byłaś sama, ale naszą przyjaźń to ty zaczęłaś psuć, nie ja.
– I dlatego cię bardzo za to przepraszam. – Siąknęła, będąc blisko płaczu. – Jestem idiotką, którą powinieneś kopnąć w ten jej tłusty zadek. – Rozpłakała się. – Masz prawo już się do mnie nie odezwać.
– Powinienem, ale jak mógłbym zostawić tę dziewczynkę z przedszkola, której warkoczyki do dzisiaj pamiętam, a która wyrosła na trochę wścibską, upartą, waleczną, ale z dobrym sercem kobietę, której na mnie zależy. – Przysunął się bliżej i przytulił ją. – Brakowało mi ciebie.
– Mnie ciebie też. Tęskniłam. – Nie przestawała płakać.
– Pamiętaj, że nie będzie tak jak było, ale będę się starał spędzać z tobą czas, nie tylko w pracy, kiedy spotkamy się na zmianie. Moczysz mi koszulkę.
– I co z tego? Siedź i mnie przytulaj. I tak muszę zaraz zrobić sobie nowy makijaż. I widziałam, że w rajstopach poleciało mi oczko, ale czy to takie ważne w chwili, kiedy odzyskuje się przyjaciela?
– Wtedy nic nie jest ważne. – Chyba, że zdobywa się miłość ukochanego mężczyzny, pomyślał.
Siedział u Darlin jeszcze z godzinę, próbując w jakimś stopniu odzyskać to, co stracili przez te kilka tygodni. Nie było mu łatwo zapomnieć, co sobie o nim myślała, ale uważał, że lata przyjaźni są silniejsze niż wszystko inne. Porozmawiali ze sobą, chociaż to ona głównie mówiła, ale on nie przyznał jej się do uczuć, jakimi obdarzył Morgana. Zamierzał je uwięzić w swoim sercu, mimo wszystko bez nadziei, że znikną. Chyba nawet nie chciał, żeby uleciały. Dobrze mu było przy boku tego mężczyzny i naprawdę nie myślał, że czas nieubłaganie płynął do przodu.

*

– Przyjęcie? Jutro? – Alec uniósł brwi. Morgan mu właśnie powiedział, że w jego domu ma odbyć się przyjęcie na kilkadziesiąt osób. Leżeli właśnie w łóżku po tym jak się kochali i żadnemu z nich nie chciało się ruszyć. Dzisiaj mijał szesnasty tydzień po zawarciu przez nich ślubu. Przez te miesiące, relacje pomiędzy nimi pogłębiły się. Na pewno stało się to z jego strony, ale wyglądało na to, że dla Morgana również nie jest obojętny. Mężczyzna traktował go jak partnera, z którym wiąże go uczucie, a nie jak kogoś, z kim zawarł układ. Trochę to zbijało Aleca z tropu, ale jeszcze bardziej budziło nadzieję, której zaraz się pozbywał, a potem ona wracała i tak w kółko.
– Doroczna zbiórka charytatywna, którą przygotowuje nasza firma. Odkąd pamiętam odbywała się w tym domu. – Mimowolnie głaskał ramię Aleca leżącego z głową na jego piersi. Przywiązał się do Aleca. Zależało mu na nim jak nigdy na nikim. Mężczyzna wniósł do jego samotnego życia coś, dzięki czemu odczuł niewyobrażalny spokój. Wciąż walczył z prawdą, co to takiego było, ale gdzieś tam w nim wołał głos i to należący do Rafe’a, że są to uczucia. Cała ta zabawa Alekiem miała się skończyć nasyceniem, nudą, miłym wspomnieniem. Tymczasem stawało się inaczej. Nie dość, że pożąda go coraz bardziej, to włączyły się w to uczucia, które odpędzał niczym natrętną muchę. To zaskakujące, gdy bierze się pod uwagę, z jakiego powodu wzięli ślub, że pomiędzy nimi narodziła się silna więź. Nie był pewny czy pozwoli mu odejść. Jeśli tak, to będzie to najtrudniejsza rzecz, z jaką zmierzy się w życiu i prędko o nim nie zapomni. Alec to ktoś wyjątkowy. Nie da się żyć z nim i go nie kochać. Najgorsze w tym było to, że Alec nie jest też przy nim bezpieczny. Podobno Robertson wyjechał, ale czuł, że wróci. Choćby dla ochrony męża powinien zerwać z nim ten związek. Tylko problem był taki, że jest egoistą i nie potrafi tego zrobić. Zresztą, wbrew pozorom, to właśnie przy nim Alec będzie bezpieczny. Na odległość nie będzie mógł go chronić. Tylko co się stanie, kiedy mężczyzna pozna prawdę? Rafe wciąż powtarzał, żeby wyjaśnił mężowi wszystko i zostawił mu decyzję do podjęcia. Tego nie może zrobić. Alec ma się nigdy nie dowiedzieć, że to on maczał palce w upadku jego ojca i dlaczego to zrobił. To mu nie jest do życia potrzebne, a bez tych informacji będzie spokojniejszy i go nie znienawidzi.
Alec, zaskoczony nagłym milczeniem męża, uniósł się. Przyjrzał mu się przez chwilę.
– O co chodzi? Wyglądasz na zmartwionego.
Morgan, zły na siebie, że uczucia odbiły się na jego twarzy, zmusił się do uśmiechu.
– Nic ważnego. Praca. Przyjęcie. – Położył rękę na karku kochanka i przyciągnął go do pełnego namiętności pocałunku.
Bez uprzedzenia popchnął Aleca na plecy, błądząc dłońmi po jego skórze. Nie pomijał żadnej krzywizny, tak jakby chciał to zamknąć w pamięci i zachować na nadchodzącą samotność za te kilka miesięcy. Całował go, pieścił, dotykał, pobudzając swojego kochanka i męża w jednym. Od nowa rozpalał ogień w Alecu, pragnąc się nim nasycić i dać mu rozkosz, żeby ją na zawsze zapamiętał. Potrzebował, aby Alec pamiętał jego dłonie, usta na swoim ciele i cichy, ochrypły szept, zapewniający go, że jest najlepszy, a kochanie się z nim jest niemal magiczną chwilą pełną ekscytujących, zmysłowych doznań.
Znalazł się pomiędzy chętnie rozłożonymi udami Aleca i wszedł w niego jednym, płynnym ruchem. Partner wciąż przyjemnie wilgotny po poprzednim razie z ochotą go przyjął w siebie. Morgan czuł, że właśnie teraz jest z nim w pełni połączony, tworząc jedno ciało, jedną duszę. Kochał się z nim powoli, z uczuciem i oddaniem. Całował i był całowany. Dotykał i był dotykany. Jego biodra wkrótce podjęły mocniejsze, ale nie za głębokie pchnięcia, które idealnie pieściły najintymniejsze miejsce partnera.
Jęki Aleca brzmiały w uszach Morgana jak muzyka. Jego dłonie błądzące po rozgrzanym, rozbudzonym ciele przyjmował z przyjemnością. Po chwili wyczuł znajome ściskanie wewnętrznych mięśni, które oznaczały, że Alec zbliża się do spełnienia. Ciało Morgana także upominało się o uwolnienie, ale powstrzymał ich wspólny orgazm kierowany pragnieniem, by każdy etap zbliżenia trwał jak najdłużej. Dopiero, według Aleca, całą wieczność później doprowadził ich do szczytowania. Najpierw doszedł Alec, a Morgan mógł obserwować każdą najmniejszą reakcję partnera, pewny, że tylko on go widział w stanie takiego uniesienia. Później, nie mając ochoty już dłużej z tym walczyć, pozwolił ciału przejąć kontrolę nad umysłem. Doszedł z imieniem męża na ustach.
Potem, leżąc na nim, upojony zapachem Aleca, zastanawiał się, jak zdoła znieść jego utratę. Alec ostatnio powiedział, że już nie może się doczekać, kiedy będzie mógł się z nim rozwieść i zapomnieć. Co z tego, że to było podczas kłótni, jeśli to prawda. Z końcem umowy da mu wolność, a potem, tak jak planował, ich drogi rozejdą się na zawsze. Wtulił twarz w szyję męża, trzymając go przy sobie bardzo mocno, jakby już jutro miał być koniec.
– Morgan?
– Hm?
– Ciężki jesteś. – Tak naprawdę nie to zamierzał powiedzieć, bo dla niego mężczyzna nie jest ciężki. Lubił jego ciężar na sobie, tak samo jak to, że nie odsuwał się od niego zaraz po stosunku, tylko wciąż pozostawał blisko. Nawet jak się śpieszył – zdarzało im się, że ochota na seks dopadła ich w najmniej dogodnym momencie – zawsze go po wszystkim przytulał i całował przez chwilę. Nie tego się po nim spodziewał. Przecież ich związek miał być zimny, bezduszny. Pamiętał jak przed ślubem lodowaty strach wstępował w jego ciało na samą myśl o życiu z tym człowiekiem, seksem z nim. Przez te szesnaście tygodni tak dużo się zmieniło. Kochał Morgana każdego dnia bardziej i doznawał od niego dużo czułości, opieki, tak jakby naprawdę był jego partnerem i mąż troszczył się o niego. Bywało, że się kłócili, bo butność Aleca wychodziła na wierzch, walczył o swoje, ale to były tylko szybko zapominane sytuacje, a godzenie się bywało jeszcze lepsze.
– Przepraszam. – Zszedł z niego i położył się obok na plecach.
Alec wyprostował nogi i przekręcił się na bok. Podpierając głowę na dłoni, przejechał wzrokiem po wspaniałym ciele męża, zatrzymując się dłużej na miękkim, mokrym penisie. Lubił go, a jego właściciela kochał. Dlatego martwiło go to, że Morgan jest jakiś nieswój. Jakby z czymś się zmagał i nie chciał mu powiedzieć. W sumie nie jego sprawa i nie chce go ponownie pytać o to, co się dzieje, ale usta były pierwsze od mózgu.
– Jak mówiłem praca – odpowiedział Morgan, siadając. – Jestem zmęczony. Może powinniśmy gdzieś wyjechać.
– Wyjechać? Ty i ja?
– Tak. – Nie planował czegoś takiego, ale w sumie przyda mu się odpoczynek, a chętnie spędzi gdzieś na spokojnie czas ze swoim mężem. Póki on nim jest. Dobra, wiedział, że mógłby później nie dać mu rozwodu, ale postanowił, że nie będzie Aleca trzymał przy sobie na siłę. Chłopak go lubił, ale od lubienia do miłości i chęci spędzenia z kimś życia droga jest daleka. To mu uświadomiło, że pierwszy raz w życiu chce być z kimś na zawsze. – Po przyjęciu zostawię sprawy firmy Rafe’owi i zabieram cię gdzieś, gdzie będziemy sami. Jakaś mała wyspa. Zgódź się. – Zbliżył twarz do twarzy Aleca. Uśmiechnął się, kiedy mąż zgodził się kiwnięciem głowy. – To załatwione. – Pocałował go szybko. Muszę lecieć do biura. – Wstał, zdając sobie sprawę, że Alec gapi się na jego tyłek. – Załatwię też sprawy z tym przyjęciem. Anna o wszystkim wie i uparła się, że przygotuje przekąski. Chciałem zamówić catering, ale nie będę z nią walczył.
– Dobrze robisz. Obraziłaby się.
– Właśnie wiem. Czasami jej się boję i wolę, żeby nie dosypała mi czegoś do jedzenia. – Będąc już w łazience słyszał jeszcze śmiech Aleca.

*

Kiedy Alec wszedł do kuchni, zastał w niej pełen rozgardiasz. Anna wydawała rozkazy Doroty, Keithowi oraz Marcowi. Ten ostatni marudził pod nosem, że jest ogrodnikiem, ochroniarzem, ale nie kucharzem. Nie przynosiło to skutków, bo kucharka i tak stawiała na swoim, więc Marc krajał, siekał i mieszał. Jednak nie to Aleca zaskoczyło. Najbardziej zaskoczyła go obecność jego mamy. Może nie powinno go to dziwić, bo odkąd poznał ze sobą ją i panią Annę, kobiety zaprzyjaźniły się, przez co jego rodzicielka częściej tutaj bywała. Do tej pory nie poznała Morgana, nie chciała, a mąż też nie kwapił się do tego. Mama zawsze przesiadywała w kuchni i, mimo że bardzo chciał jej pokazać dom, nie mógł jej do tego zmusić.
– Hej, mamuś. Co ty tu robisz? Jest dopiero po ósmej.
– Zapomniałeś, że jestem rannym ptaszkiem? Rozmawiałam rano z Anną i wspomniała coś o przygotowaniach do przyjęcia. Postanowiłam jej pomóc. Sąsiadka obiecała zająć się Molly, to ja wsiadłam w pierwszy autobus i jestem. Czasami, synku, muszę wyrwać się z domu – mówiła, urywając końcówki z zielonej fasolki szparagowej.
– Przecież wiem. Nie musisz mi się tłumaczyć.
– Panie, Alecu, co pan zje na śniadanie? – zapytała uprzejmie Anna, już gotowa spełnić każde jego życzenie. Pokochała tego chłopaka jak swojego syna, którego nigdy nie miała. – A pan Morgan?
– Mąż pojechał do pracy. Powiedział, że nie będzie jadł.
– Ostatnio mało je. Alfred zanosi mu smakołyki i odnosi ledwie tknięte jedzenie. Nigdy tak nie było.
– Próbowałem go namówić, ale powiedział, że zje coś w pracy. – Tak naprawdę powiedział mu, że jego śmietanka doskonale go odżywiła, lecz nie ma zamiaru powtarzać takich rzeczy publicznie. Już na samą myśl poczuł, że zaczynają go piec policzki. Potarł je dłońmi. – Niech się pani mną nie przejmuje, sam sobie coś zrobię.
– Nie ma mowy. Moja kuchnia, moje królestwo. Siadaj. Zrobię tobie i twojej mamie coś pysznego. Zjecie w ogrodzie. Jest przyjemny ranek. – Wyjrzała przez okno. – Znów zapowiada się upalny dzień, a deszczu jak nie było tak nie ma.
– Dokładnie – wtrącił Marc. – Zraszacze zraszają rośliny, ale nic im tak nie pomoże jak podlanie z nieba.
– Ja tam wolę taką pogodę, nie znoszę deszczu – rzuciła Doroty.
– Ty to myślisz tylko o swojej wygodzie. Bez deszczu i pszczół nic nie urośnie i będziesz głodować. – Anna rzuciła w nią ścierką. – Ruszaj dupę i idź posprzątać pokoje. Alfred ma dzisiaj dzień wolny, więc czeka cię więcej obowiązków.
– Ale kraję. – Wrzuciła sobie do ust kawałek marchewki.
– Skończę to za ciebie. Zmykaj. Nie płacą ci za siedzenie. Keith, co ty robisz z moimi pomidorami? Na Boga, dzieciaku. Miały być kawałki, a nie ketchup.
– Nie moja wina, że się rozwalają. Są bardzo miękkie.
– Trzeba kupić inne. Jedź na zielony targ i kup coś lepszego, a nie takie przejrzałe. A spróbuj mi tylko kupić jakieś w supermarkecie, to ci skopię tyłek. Jeszcze dałabym radę.
Alec przez chwilę wsłuchiwał się w rozdawanie rozkazów przez kucharkę, a potem zabrał mamę do ogrodu, gdzie mieli poczekać na śniadanie. Usiedli przy małym stoliku, niedaleko wejścia do kuchni. Faktycznie, dzień zapowiadał się na piękny i duszny, ale on dopiero w takie dni odżywał.
– Jak tata? – zadał to pytanie, chyba po to, żeby znów przekonać się, że ojciec wrócił do picia, hazardu. Były lepsze okresy, w których przyznawał się przed samym sobą do nałogów i chciał się leczyć, ale szybko uciekał z ośrodka, znów pił, odwiedzał kasyna. Później wracał na leczenie i historia się powtarzała.
– To, co zwykle. Wczoraj wrócił pijany i jak padł na podłodze w pokoju, tak go nie ruszałam. Nie wiem, co go tak ciągnie do tego picia. Wszystko jest dobrze, nawet ty… i ten związek, widzę, że jesteś szczęśliwy, ale Andrew wciąż… Coś go przygniata i nie chce powiedzieć co. W nocy ma koszmary. Ciągle powtarza, że to nie jego wina, on nie wiedział. Nic nie zrobił. Gdybym tak bardzo go nie kochała, zostawiłabym go. Mimo wszystko kocham twojego tatę i chcę mu pomóc. Niestety, jestem bezsilna. Czuję się bezsilna.
– Bardzo chciałbym ci pomóc. – Wyciągnął rękę i położył ją na dłoni mamy.
– Ty, synku, zajmij się sobą i nami nie przejmuj się.
– Nie mogę tak.
– Masz dobre serce, ale nie jesteś w stanie zbawić świata. Twój tata ma i te dobre okresy i z nich się cieszę. My nic nie poradzimy, nic nie zrobimy, dopóki on sam nie będzie chciał sobie pomóc.
Niestety, ale mama miała rację. Do niczego nie zmuszą mężczyzny. Niemniej nie tracił nadziei, że ojciec w końcu pozwoli sobie pomóc. Posłał mamie pokrzepiający uśmiech.
W tym samym czasie Keith przyniósł im stos placków naleśnikowych i syrop klonowy.
– Nie wiem jak ona tak szybko to zrobiła, ale korzystajcie. Też podkradłem parę – powiedział szofer. – I muszę jechać po te pomidory. Smacznego.
– Dziękujemy. Miły mężczyzna – dodała kobieta, kiedy zostali sami.
– Hetero, mamo. Hetero – podkreślił.
– Ja nic nie mówię.
– Mam już męża.
– Ale…
– Nie. Nie dyskutujmy o tym. Na razie mam męża i nie zamierzam szukać innego. – Nigdy już nie chce innego.
– Jak chcesz. Dobrze, że ten cię traktuje jak kogoś wartościowego. Bo taki jesteś i nie daj sobie niczego innego wmówić.
– Mamo.
– Co mamo i mamo? Kocham cię i zawsze będę się o ciebie martwić.
– Tak jak i ja o ciebie, o was. Koniec wyznań. Zabieraj się za te pyszności, bo następnym razem ich nie dostaniemy.
– Jadłam już w domu, ale smakowicie wyglądają i jak pachną.
Po zjedzonym posiłku jego mama poszła pomóc w kuchni, a on sam udał się na górę, by pisać. Dopiero na czternastą miał iść do pracy, więc wolny czas spędzi wyłącznie na pisaniu. Jeszcze kilka rozdziałów i skończy swoją książkę. Później dopiero pozwoli, żeby Morgan ją przeczytał. Mąż powiedział, że jak będzie dobra, to pomoże mu ją wydać. Nie zamierzał korzystać z jego pomocy, bo w tym chciał sobie poradzić samemu. Nie, żeby obnosił się dumą czy jak, po prostu po rozwodzie nie może pozostać żadna nić wiążąca ich obydwu. Nie pomogłoby mu to w zapomnieniu o tym mężczyźnie. I tak nie jest pewny, jak to przeżyje. Z drugiej strony zaświtała mu w głowie myśl, że może żadnego rozwodu nie będzie. Morgan pokocha go i będą żyć długo i szczęśliwie. Tylko, owszem, Morgan troszczył się o niego i możliwe, że żywił jakieś tam uczucia, ale ten związek to tylko umowa i tym pozostanie. Natomiast on swoją miłość za te kilka miesięcy zagrzebie głęboko w sercu. Pytanie, czy serce nadal będzie miał w piersi, kiedy sam je sobie boleśnie wyrwie, nie próbując walczyć o miłość męża, tylko odejdzie z dniem podpisania papierka? A może jednak powinien zawalczyć o mężczyznę? Co byłoby, gdyby wyznał mu swoje uczucia? Te i inne pytania krążyły mu w głowie, nawet kiedy ubierał się do pracy, gdy kładł się kilka godzin później spać przy boku męża i kiedy w domu, następnego dnia, kręciły się tłumy ludzi, przygotowując posiadłość do przyjęcia charytatywnego.