Dziękuję za komentarze. :)
ROZDZIAŁ
15
Obudził ich krzyk kobiety. Luis zrywając
się z łóżka nałożył na siebie spodnie i wybiegł na korytarz. Alessio poszedł w
jego ślady i już niedługo później obaj byli świadkami zadziwiającego
przedstawienia. Stojąc u szczytu schodów znaleźli rozwiązanie tak szybkiej
pobudki. Niewątpliwie krzyk wyszedł z ust mamy Luisa, która była w stanie przywołać
wszystkich mieszkańców domu i tych co w nim akurat przebywali. Kobieta stała w holu
z podniesionymi rękoma nie ruszając się, podczas gdy obok niej siedział młody
wilk. Wilczek sięgał jej prawie do
talii, merdał radośnie ogonem zamiatając nim podłogę oraz ciekawsko na nią
patrzył mając do tego wszystkiego podniesione uszy.
– Dobry… pies – mówiła pani Bright
opuszczając powoli ręce. – Grzeczny piesek. Jakiś ty duży.
– Który to? – zapytał Luis Alessia.
– Mark. Brat partnerki Madrasa. On
uwielbia się bawić i przebywać w zwierzęcej skórze. Twoja mama musiała przeżyć
szok widząc takiego… psa.
– Taaa. – Luis oparłszy się o barierki
zawołał: – Mamo, on ma na imię Mark i kocha zabawę.
Kobieta obejrzała się na syna, dzięki
temu ujrzawszy nie tylko jego, ale i kilka innych przyglądających się jej osób.
Ponownie skierowała wzrok na potwora.
– Ładny jesteś. Lubię zwierzęta. Mamy w
domu kotkę, która teraz przebywa u naszej rodziny.
Luis widział, że wilczek przekręcił łeb
i zastrzygł uszami uważnie słuchając kobiety. Zaśmiał się pod nosem. Ciekaw był
co jego mama powie na to kim naprawdę jest Mark. Nie miał wątpliwości, że
musiał rodzicom powiedzieć prawdę. W
końcu się o tym dowiedzą tym bardziej, że on będzie żył o wiele, wiele dłużej
niż zwyczajny człowiek. Dotknął ręką znaku po ugryzieniu. Nie żałował. Alessio
objął go ręką i przyciągnął do siebie. Pocałunek w kark powiedział dużo i nie
trzeba było słów, żeby znać uczucia mężczyzny.
– Odwołam Marka i pójdziemy się ubrać.
Wiedziałeś, że już południe?
– Zasnęliśmy po tym jak… Chętnie to
powtórzę jak będziesz chciał – wyszeptał do ucha Alessia. Pragnął jeszcze się z
nim kochać tak jak rano, kiedy to on był na górze, mimo że odkrył, że to on
woli oddawać się kochankowi. Jednak zmiana od czasu do czasu była dobra.
– Zobaczymy, jak ładnie o to poprosisz
to może… – zawiesił głos Alessio, ale jego oczy powiedziały „kiedy tylko
zechcesz”, po czym mężczyzna zwrócił się do Marka przebywającego w wilczej
skórze: – Mark, wracaj do domu i powiedz Madrasowi, że po południu przyjdę
sprawdzić jak idą postępy z moim autem.
– Jak on ma temu komuś to powiedzieć? –
zapytała mama Luisa unosząc głowę.
– Ekhem, mamo będę chciał ci coś
opowiedzieć. Tacie też i wierzcie mi, że to nie będzie sen – rzekł Luis. –
Tylko pójdę się ubrać. – Zawrócił do pokoju.
Miał na sobie już czyste spodnie i
koszulkę, kiedy do sypialni wszedł Alessio po tym jak dopilnował, żeby urwis
Mark go posłuchał. Mężczyzna wyjął z szafy ubranie, które nosił zazwyczaj kiedy
wybywał z domu na dłużej. Wyjściowe dżinsy i granatowa koszula z kołnierzykiem
podpowiedziały młodszemu z kochanków, że partner musiał gdzieś jechać.
– Nie miałeś planów na dzisiaj. Sam
powiedziałeś, że spędzimy ten dzień razem. – Luis podszedłszy do Alessia
poprawił mu kołnierzyk. Zachowywał się jak dobry, przykładny partner.
– Miałem ci tego nie mówić, ale właśnie
dzwonił facet, z którym wczoraj rozmawiałem w sprawie Henry’ego. – Zapiął
mankiety koszuli. – Poszperał gdzieniegdzie i chociaż to miało zająć masę
czasu, coś znalazł. Niestety nie może tutaj przyjechać, więc ja muszę udać się
do niego.
– Czego szukał? – Luis założył ręce na
piersi.
– Prawdziwych danych Henry’ego. Wie też
gdzie pracował. Będę chciał tam pojechać i się czegoś dowiedzieć. Ty tymczasem
porozmawiaj z rodzicami. Wiesz, że masz zgodę alf na powiedzenie im prawdy. Do tego przygotuj
ich do uroczystości połączenia za dwa tygodnie. Lecę. – Cmoknął Luisa szybko w
usta.
– Nic nie zjadłeś.
– Kupię sobie coś po drodze.
– Uważaj na siebie – poprosił chłopak
zostając sam. Gdyby mógł to by z nim pojechał, ale po pierwsze Alessio nie
wziąłby go, a po drugie w mieście na razie był stracony. Może policja go
otwarcie nie poszukiwała, ale z tego co wiedział po cichu, każdy gliniarz
wypatrywał jego obecności. Kiedy to się wreszcie skończy i będzie mógł
normalnie żyć?
Wychodząc z pokoju natknął się na Christiana.
Zmienny smok stał oparty o ścianę i czekał na niego.
– Co ty tu robisz?
– Domyślam się, że chcesz powiedzieć
rodzicom o zmiennych. Chętnie ci w tym pomogę, mam już doświadczenie z wami. –
Wyszczerzył się przyjaciel.
– Najpierw coś przekąszę, a potem będzie
czas na rozmowę – burknął kierując się w stronę schodów.
***
Alessio
dojechawszy na miejsce spotkania, pożyczonym od Martina samochodem, zauważył
zmiennego kota, panterę, siedzącego na ławce w parku. Mężczyzna wśród osób
przebywających w parku wyróżniał się potężną posturą – chociaż nie dorównywał
Madrasowi – śniadą skórą i długimi, czarnymi niczym noc włosami związanymi nad
karkiem. Alessio dobrze znał tego zmiennego i ufał mu jak nikomu innemu.
Zbliżywszy się do niego podał mu rękę na powitanie. Usiadłszy obok znajomego zapytał bez owijania
w bawełnę:
–
Czego się dowiedziałeś?
–
Ten wasz Henry, tak naprawdę nazywał się Andrew Karinsky i był dziennikarzem
śledczym. Pracował w gazecie zajmującej się wykrywaniem afer, korupcji i
ogólnie sensacją – mówił zmienny kot rozglądając się czujnie wokół. – Z tego
czego się dowiedziałem, a pracowałem całą noc, więc jesteś mi winien kawę i
ciacho, to przypadkiem wpadł na coś cholernie wielkiego. Rozmawiałem z
naczelnym pisma, w którym Andrew pracował, podobno mężczyzna powiedział mu, że
wie coś w co zamieszany jest komisarz, ale musi zdobyć więcej dowodów. Podjął
pracę w jakiejś restauracji, bo podobno „mój szef” często do niech chodził, ironia
losu co…?
–
Taaa.
–
Komisarz, lubił tam jadać i nieraz miał tajemnicze spotkania z jakimiś ludźmi.
Ci byli biznesmenami, dobrze sytuowani i tak dalej. W sumie byłem tam i
znalazłem przy jednym ze stolików coś w rodzaju podsłuchu. Podobno zawsze tam
siadał nasz podejrzany. Rozumiesz?
–
Mhm. Dobra, ale powiedz mi czy wiesz na co wpadł Henry czy tam Andrew? Co to było?
Mój partner powiedział, że komendant wyraźnie czegoś szukał.
–
Podobno Karinsy nagrał go jak ten przyjmuje łapówkę od handlarzy narkotyków, a
kto wie, może i swoją dolę. Nie wiemy tylko czy taki film naprawdę istniał, czy
Andrew był świadkiem takiej sceny, ale nic nie nagrał. W sumie sam powiedział,
że nie ma wystarczających dowodów. Mógł blefować, że coś ma. Rozumiesz o co mi
chodzi? – zapytał zmienny kot.
–
Biorąc pod uwagę twoje skomplikowane myślenie i twój słowotok, chyba rozumiem.
Tym czego komendant szukał jest zwykły film przedstawiający go w niepochlebnej
sytuacji. Gdyby ktoś to zobaczył, nawet sam burmistrz by mu nie pomógł. Trzeba
było pozbyć się filmiku, o ile istniał, i świadka. Nie było to trudne biorąc
pod uwagę, że nasz… nazwijmy go złym na czas tej rozmowy, ma kontakt z różnymi
typkami i wystarczyło zapłacić, żeby ci zrobili za niego brudną robotę.
Pomyśleć, że gdyby osobiście nie chciał załatwić Andrew alias Henry’ego, a Luis
nie pojawił się w nieodpowiednim czasie ten człowiek nadal miałby nieposzlakowaną
opinię.
–
Przypominam ci, drogi Alessio, że nadal ma.
–
Niedługo. Sam powiedziałeś mi przez telefon, że nasz pan zły, zachowuje się
dziwnie. Jest niespokojny, a to znaczy, że nie ma filmu, który go
kompromitował.
–
O ile film istniał.
–
Istnieje, tylko muszę go znaleźć. – Był niemal pewien, że film naprawdę został
nagrany. I gdyby pan Karinsy nie szukał jeszcze więcej dowodów, tylko wysłał
film do telewizji, nadal by żył, a komisarz siedział.
–
Jak go znajdziesz?
–
Pod latarnią zawsze najciemniej – powiedział Alessio i zebrawszy od znajomego
jeszcze kilka innych informacji – nie próbując wyciągać z niego w jaki sposób
ten poznał prawdę – obiecując mu zaproszenie na kawę i ciacho pożegnał się z
nim.
Pół
godziny później, omijając korki bocznymi drogami, zajechał pod kamienicę, w
której mieszkał Andrew jako Henry. Okazało się, że to mieszkanie wynajął od
razu po tym jak zaczął pracować nad sprawą komisarza. Tam też spędzając masę
czasu musiał ukryć dowody. Na pewno trzymał je z daleka od rodziny. W jakiś
sposób komisarz dowiedział się, że jest śledzony, może nawet sam Karinsky się
tym zdradził chcąc go zaszantażować, wszak niektórzy ludzie moralność mają
tylko do pewnego momentu. Ta się kończy kiedy w grę wchodzą duże pieniądze.
Przecież inaczej, jeżeli dowody już istniały dlaczego ten facet szukał kolejnych?
Możliwe, że to było za mało, żeby skazać takiego ważniaka, ale wątpił w to. Po
prostu szantażował komisarza i brał za to kasę.
Nie
wiedział czego szuka, ale dostawszy się do mieszkania już normalnie, mając do
niego klucze, stanął pośrodku dużego pokoju zdając się na swój instynkt. Ten go
nigdy nie zawodził. No, czasami tylko, w sprawie z Arthurem. Pomyślał co by
zrobił na miejscu Henry’ego. To imię tak mu weszło w pamięć, że nie zważał na
to jak nazywa go w myślach.
–
Gdzie to schowałeś? – mówił do siebie Acardi. – Zrobiłeś to tak, że nikt tego
nie znalazł. Co najlepsze wszyscy to widzieliśmy. Nie ma to jak skarby schowane
na widoku. Film istnieje, bo komisarz widział jego kopię inaczej by tak nie
szalał. – Przemierzał powoli pokój sunąc oczami po wszystkich przewróconych
meblach oraz wiszących nienagannie obrazach. Jego wzrok skupił się na książce
leżącej przy elektrycznym czajniku. Wziąwszy ją do ręki zaczął wertować strony.
Na wielu filmach widział małe skrytki robione w książkach lub ich atrapach.
Niestety ta taką nie była. Odłożywszy ją z powrotem odwrócił się na pięcie, a
jego wzrok padł na mały niepozorny obrazek leżący na podłodze. Musiał spaść w
czasie kiedy banda komisarza przeszukiwała mieszkanie. Podszedł do niego i już
miał go powiesić na gwoździu kiedy palcem natrafił na kawałek grubszego,
nierównego drewna. Obrócił dzieło sztuki i
zmrużył oczy. Rzeczywiście rama w tym miejscu była jakby grubsza, ale gołym
okiem nie dało się tego zobaczyć, tylko wpatrując się bardziej zdołał zauważyć,
że niewielki kawałek prostokąta okrążała ledwie widoczna szpara. Ktoś musiał
się bardzo postarać, żeby nikt nie zwrócił na to uwagi. Gdyby nie jego wyczulone
palce w życiu nie natrafiłby na to zgrubienie. Kierowany nagłym impulsem wrócił
do kuchni. Wziąwszy pierwszy lepszy nóż podważył czubkiem prostokącik. Ten nie
chciał się wysunąć, ale po kilku próbach ujawnił to co było pod nim ukryte. Na
maleńkiej przestrzeni w ramie obrazu leżał sobie ukryty miniaturowy pendrive.
Jego grubość i ogólna wielkość pozwalała na schowanie go wszędzie. Wyjął
urządzenie i zamknął go w pięści. Najchętniej to już sprawdziłby co na nim
jest, ale nie miał jak i podejrzewał, że znalazł dowody. Raczej filmy rodzinne czy zdjęcia nie musiałyby być tak
starannie schowane. Czyli nie mylił się, że to czego szukali znajdzie właśnie w
tym mieszkaniu. Gdyby ostatnio się postarał, nie pozwoliłby sobie rozwalić
głowy, możliwe, że dzisiaj już byłoby po wszystkim. Teraz tylko musiał podjąć
kolejne kroki do tego, aby Luis przestał się bać.
***
Rodzice Luisa siedzieli z niemal
opuszczonymi szczękami, po rewelacjach jakie przekazał im ich syn oraz
Christian, których wspomagała Sonia. Luis opowiedział rodzicom całą historię
Christiana, swoją włącznie z tym dlaczego się tutaj znalazł i dlaczego oni
mieli tak długie wakacje. W tej chwili w salonie panowała cisza i byłaby trwała,
gdyby do pokoju nie wpadł maleńki chłopczyk wołając swojego tatę. Luisa
zadziwiało to jak zmienni szybko się rozwijają. Adaś wyglądał jak dwulatek, a
zachowywał się inaczej niż inne dzieci. Chodził już bez żadnej pomocy, nawet
biegał, mówił bez seplenienia i co najważniejsze doskonale rozumiał kto jest
kim w tym towarzystwie.
– Tata. – Chłopiec owinął ręce wokół
szyi Chrisa, gdy zmienny smok wziął go na ręce.
– Tata? – głos zabrała pani Bright. –
Myślałam, że to dziecko którejś z tych kręcących się tu kobiet. Jakim cudem ty
masz syna i to tak dużego? – zwróciła się do przyjaciela syna.
– Mamo, o tym wam nie powiedzieliśmy.
Wiecie, że Christian jest diamentowym smokiem i oni mają tę… to znaczy
mężczyźni mają tę właściwość, nie wiem jak inaczej można to nazwać, że… mogą
rodzić dzieci i Chris ma trojaczki – dokończył płasko i nad wyraz cicho nie
wiedząc co ma jeszcze dodać. Jemu samemu przyszło z trudem pogodzenie się z tą
całą ciążą przyjaciela, a co dopiero rodzicom. Ci nie byli tak otwarci jak
Sonia i on. Do tego przecież nakładli im dzisiaj do głowy całe tony zadziwiających
rzeczy. Tata siedział cicho z miną nic nie mówiącą. Podejrzewał, że była to
tylko maska i naprawdę bał się jego wybuchu, mimo że ten był raczej spokojnym
człowiekiem. Zaś mama… Ona go właśnie zaskoczyła. Rodzicielka podeszła do
dwójki zmiennych i wzięła dziecko na ręce. Zaczęła do niego mówić, a chłopiec
złapał ją za włosy i się do niej uśmiechał. Luis zarejestrował wśród zachwytów
mamy coś w stylu „będę twoją babcią zgadzasz się?” Odetchnął. Z mamą poszło
dobrze. Zadziwiająco dobrze. Pomylił się sądząc, że jego matka nie poradzi
sobie w tym wszystkim, a ona jeszcze mianowała się babcią i do tego chciała
poznać pozostałe dzieci oraz kochanków Christiana. W końcu został sam z ojcem.
– Tato, nic nie powiesz?
– Nic dziwnego, że mieszkając tutaj
nabrałeś przekonania, że jesteś pedałem.
– Gejem, gejem tato. Pedały są przy
rowerze. Zresztą nieważne. Tu nie chodzi o mieszkanie… Nic nie zmieni tego kim
jestem, jaki jestem. Mam nadzieję, że to zrozumiesz. – Wstał z fotela. – Idę
się przejść. Liczę, że porozmawiamy o tym kiedy wszystko sobie przemyślisz.
– Matkę zaczarowało to dziecko i nie
zapytała się ciebie o co chodzi z tym, że ktoś cię szuka? Kto to jest? – spytał
pan Bright zatrzymując syna zanim ten wyszedł.
– Porozmawiamy później. Potrzebuję
powietrza i spaceru. – Opuściwszy salon wyszedł na zewnątrz. Martwił się o
Alessia. Partner nie oddzwaniał, a on nie chciał dobijać się do niego co pięć
minut na wszelki wypadek, żeby mu w czymś ważnym nie przerwać.
Zszedłszy ze schodów zobaczył Christiana
opartego o Hamera – jak wcześniej o ścianę – jakim jeździł szukając Alessia.
– Pomyślałem, że przyda ci się nie tyle
spacer co szalona przejażdżka. Wybiorę się z tobą, bo twoja mama zawłaszczyła
sobie moje dzieci. – Roześmiał się.
– Nie doceniłem jej.
– Masz świetną rodzinę. W sumie to twoi
rodzice byli dla mnie jakby rodziną zastępczą. – Zasmucił się Christian. –
Gdyby nie Daniel, Martin i nasze dzieci nie miałbym kogo nazywać swoimi. Nie
należałbym do stada tak ja czasami nazywam w duchu sforę.
– Czy wiesz gdzie są inne diamentowe
smoki? Żyją długo, więc wszystkie nie wyginęły. Jesteś ich księciem.
– Daniel szukał jakiegoś śladu, ale na
nic nie natrafił. Może kiedyś się ktoś zjawi, może nigdy. To co chcesz te
kluczyki czy nie? – Ponownie uniósł wspomnianą rzecz.
– Chcę. – Zabrał kluczyki od
przyjaciela. – To gdzie się wybieramy?
– Na północne strony. Tam jest dobre
miejsce do jazdy terenowej i możesz docisnąć pedał gazu. Chyba że się będziesz
bał. – Podpuścił go wskakując do potężnego auta.
– Prędzej ty narobisz w gacie.
Musiał przyznać, że Christian miał
doskonały pomysł. Szalejąc po polnych drogach, zostawiając za sobą tumany kurzu
czuł, że opuszcza go całe napięcie. Naciskając pedał gazu czuł, że żyje. Pędził
samochodem po różnych wertepach, górkach i pojazd prowadził się wprost
nieziemsko. Siedzący obok Christian śmiał się, to krzyczał kiedy wjeżdżali na
sporej wielkości pochyłość, a potem zjeżdżając z niej znajdowali się nagle na
płaskim terenie, który rozciągał się całymi milami. Dlatego zawrócił i jadąc
ponownie tą samą drogą musiał zwolnić, żeby odebrać telefon od Alessia.
– Co tam? Dzwoniłem do ciebie.
– Gdzie jesteś? Włącz Youtuba lub
pierwszą lepszą stację telewizyjną.
– Jestem z Christianem na północnej
drodze. Szalejemy Hamerem. Jesteś już w domu?
– Dojeżdżam właśnie.
– To my też jedziemy. Jestem ciekaw co
ty tam wykombinowałeś. Za dziesięć minut dojedziemy na miejsce.
– Czekam.
Rozłączył się i ponownie wcisnął gaz do
dechy wzbudzając tumany kurzu. Nie wiedział co go tak do domu goniło, ciekawość
czy czekający na niego partner. Pokonawszy jeden z zakrętów ujrzał kierujący
się w ich kierunku samochód. Robiąc mu miejsce zjechał na prawą stronę ponownie
zwalniając, żeby nie przejechać obok drugiego pojazdu z nadmierną prędkością.
Niestety kierowca drugiego auta nie zamierzał zjechać tylko pędził na nich
środkiem drogi zbliżając się z wielką prędkością.
– Co on wyprawia? Wariat jakiś czy co? –
Christian poruszył się niespokojnie na siedzeniu. – Wycofaj i zawróć tam gdzie
ci przedtem pokazywałem, bo tu nie damy rady za wąsko. Tuż przy tych drzewach.
Ruszaj dupę, bo nas staranuje! – krzyknął Christian widząc, że przyjaciela
zamurowało.
– Tak, tak już. – Wrzucił bieg wsteczny
i cofał dopóki nie było możliwości wjechania na łąkę i zawrócenia na niej.
Niestety ten jeden błąd, zawahanie jakie miał, sprawiły, że po zawróceniu drogę
zajechał im samochód, przed którym chcieli uciec. Krew w żyłach zaczęła
szybciej krążyć i mając złe przeczucie próbował jeszcze uciec, gdy nieznany kierowca
ponownie im przeszkodził. Warknął zaciskając ręce na kierownicy tak mocno, że
kostki mu pobielały. Chciał znów cofnąć i przejechać na drugą stronę pastwiska,
ale zanim to zrobił – za co przeklinał siebie i swoje zwolnione z dziwnie
pętającego go strachu ruchy – z atakującego ich samochodu wysiadł mężczyzna,
którego zdjęcie pokazał mu Alessio. Komisarz wyciągnął broń i przestrzelił obie
opony.
– O kurwa mać – zdołał powiedzieć Luis,
kiedy mężczyzna otworzył drzwi i wycelował mu lufę pistoletu prosto w głowę.