24 czerwca 2014

Potęga miłości - Rozdział 12

Przez kilka dni nie było mnie w domu, byłam odcięta od internetu, czyli źle i dobrze. W każdym razie coś tam odpoczęłam sobie od niego i od pisania. Mam nadzieję, że teraz wróciłam z nowymi siłami, bo jak na razie to na pisanie nie mam za bardzo ochoty, ale może przyjdą. :)
Za tydzień ostatni rozdział Potęgi miłości, a po niej pojawi się 3 część wilczków ( i na razie ostatnia) Prezent od losu. Publikację mam zamiar zacząć około 15 lipca, czyli będzie mała przerwa pomiędzy opowiadaniami. Dla Was źle, ale tej przerwy będę potrzebowała, aby zająć się opowiadaniem. :)

Dziękuję za komentarze. :D


___________________________________

Zazwyczaj spacery sprawiały Justinowi wiele przyjemności. Uwielbiał chodzić po lesie i łąkach. Zanim poznał Daria to właśnie spacery i słońce, które pieściło mu skórę dawało trochę wytchnienia od tego, co go męczyło. Teraz jednak, kiedy szedł wzdłuż ogrodzenia, za jakim przebywały konie na pastwisku, czuł się jakby był w pułapce. Coś pętało jego ciało, ale nie był to strach. Co rusz pocierał nadgarstki jakby go bolały. Czuł ogromny, graniczący z paniką niepokój. W domu nie potrafił znaleźć sobie miejsca, starał się pomóc bratu lub innym w pracy, lecz nie potrafił się na niczym skupić. To, co czuł, było od niego silniejsze. Do tego chwilami był autentycznie zły. Miał ochotę na kimś się wyżyć. Nigdy taki nie był. Co się z nim do licha działo?!
– Dzień dobry, Justin – przywitał go Ralf, jeden ze zmiennych pracujących przy ogrodzeniu.
– Dzień dobry – odpowiedział i przystanął przy nich. Często rozmawiał z Ralfem, nie bał się go, ten zmienny był dla niego jak ojciec. Był to mądry, stateczny mężczyzna, którego dzieci już dawno opuściły sforę, by rozpocząć życie ze swymi partnerami.
– Przekaż swemu bratu, że tutaj już skończyliśmy. Zwierzęta już nie uciekną. – Ralf odłożył na bok paczkę gwoździ i młotek. Ogrodzenia zazwyczaj były zrobione z drewna i często trzeba było je naprawiać, rzadko, kiedy stosowali elektrycznego pastucha.
– Dobrze, powiem mu.
– Coś cię trapi, gammo? – zapytał starszy zmienny.
– Wszystko w porządku. – Uśmiechnął się blado. – Wybacz, muszę iść.
– Wiedz, że bardzo cieszymy się, że masz partnera więzi. Wszystkiego dobrego.
– Tak, dziękuję – powiedział ściskając w jednej dłoni nadgarstek drugiej. Co się działo? Zmienne wilki nie miały reumatyzmu, chyba, że skończyły czterysta lat. Tak mu przeszło przez myśl czy z Dariem wszystko dobrze. Czy dar empatii, silniejszy niż u ludzi, dający możliwość odczuwania fizycznego i psychicznego stanu partnera mógł mieć coś wspólnego z jego obecnym samopoczuciem? Dołączając do tego niepokój i to, że Dario od czasu ich ostatniej rozmowy nie zadzwonił, a robił to często, było dość... dziwne. Nie chciał mu się narzucać i przeszkadzać w żaden sposób, ale musiał się z nim skontaktować. Jako jego partner miał do tego pełne prawo, by mieć z nim kontakt. Do tego to, co usłyszał: „Słuchaj suko”, „Zabiję cię” zmuszało go do zadzwonienia do niego. Niestety mężczyzna nie odbierał. Zanim przekroczył próg domu próbował jeszcze dzwonić dwa razy. Nic. Za każdym razem odzywała się poczta głosowa. W końcu nagrał się:
– Dario, proszę odezwij się do mnie. Martwię się. Twój Justin.
Odpowiedział na pozdrowienia kilku osób, którzy z szacunkiem traktowali brata swego alfy i wszedł do domu. Chciał iść do swego pokoju, by się położyć, ale z gabinetu wyszedł Jacob i go zawołał.
– Justin... – Jacob wyraźnie zawahał się. – Pozwól na chwilę.
– Co się stało? – zapytał, ponieważ mina brata wyglądała tak jakby miał iść na pogrzeb.
– Nie wiem jak ci to powiedzieć – zaczął Jacob siadając na brzegu biurka. W gabinecie była też obecna Sheoni, która teraz stanęła przy mężu.
Po plecach Justina przebiegł zimny dreszcz. Tylko jedno przychodziło mu na myśl: Dario coś się stało. Dlatego nie odbiera telefonów.
– Co z Dariem? O niego chodzi tak? No mówicie! Coś mu się stało?! Ale żyje prawda?! Żyje, na pewno żyje, bo bym czuł gdybym go stracił. – Wczepił dłonie we włosy i pociągnął za nie. Po chwili znów spojrzał na brata. – Powiedz do cholery!
– Pokaż mu. – Sheoni pogłaskała przedramię męża. – Justin, ja nie wierzę w te słowa, ale...
– W co? Jakie słowa? – dopytywał. – Jacob, co masz mi pokazać?!
– Nie krzycz, bo zwołasz tu ciekawskich. Jak poszedłeś na spacer, dostarczono do nas list. Jest adresowany do ciebie i do mnie. Przywiózł go posłaniec – wyjaśnił Jacob i sięgnął za siebie po leżący na blacie biurka list. Podał go bratu.
Justin przełknął ślinę i drżącą ręką odebrał wiadomość.
– Nie mów, że to coś z przeszłości.
– Tamto dawno za nami. To od Daria.
– Hm? – Spojrzał w dół na wiadomość. To było pismo Daria. Po co miałby do nich wysyłać list?

Drodzy Justinie i Jacobie.

Nie potrafię powiedzieć wam, szczególnie tobie Justin, tego w oczy. Nie dam rady żyć w związku z jednym mężczyzną, choćby był moim partnerem więzi. Wybacz Justin, ale to koniec. Niech twój brat mi wybaczy, że cię krzywdzę. Znajdź sobie kogoś innego. Lepszego. Odchodzę i przepraszam.

Dario.

Nogi się pod nim ugięły. Patrzył na ten list i nie wierzył w te słowa. Nie to niemożliwe, żeby Dario go zostawił. Jego partner miałby go opuścić? To było niczym śmierć, bo bez Daria dla niego nie ma życia. Miałby żyć bez swej miłości? Zaczął szybciej oddychać i cofnął się o kilka kroków.
– Justin...
– Nic nie mów, Jacob! – krzyknął do brata i wybiegł z gabinetu. Potrzebował być teraz sam, nawet jak wiedział, że ma bliskich, którzy go kochają i mogą mu pomóc. Przeskakiwał po dwa stopnie, by jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Czuł jak do jego serca dociera sedno wiadomości i zaczyna się ono łamać. Miał ochotę płakać, ale nie chciał tego robić. Nie to, że płacz odebrałby mu męskości, bo tak nie było, każdy może płakać, ale to złamałoby go do końca. To pozwoliłoby mu uwierzyć, że ten list to prawda. Dario nie mógł go zostawić. To niemożliwe!
Trzasnął drzwiami swego pokoju i rzucił się na łóżko, na plecy. Znów był sam i czuł się bardziej samotny niż wcześniej. Dario pozwolił mu posmakować uczucia, tego jak cudownie jest przytulić się do drugiej osoby, a teraz wszystko mu zabrał. Jak mógł mu to zrobić?! Z oczu popłynęły mu łzy. Mimo to starał się stłumić szloch. Niestety ponowne spojrzenie na list, słowa zamieszczone w nim, sprawiło, że wstrzymanie się od płaczu było niemożliwe. Wypuścił list z dłoni, który sfrunął na podłogę, a sam zwinął się w kłębek i rozpłakał jak dziecko.

~*~*~

Jacob nie potrafił się uspokoić. Dario oszukał jego brata! Gdyby go dostał w swoje ręce...
– Nie wierzę w te słowa. – Sheoni próbowała uspokoić partnera. Podlewała kwiaty na oknie.
– Jak to nie wierzysz? Widziałaś to, co było napisane.
– Wierzysz we wszystko, co jest napisane? – zapytała urywając wyschnięty liść od fiołka alpejskiego. Nie dała mu jednak dojść do głosu. – Przez chwilę myślałam tak jak ty, ale jak zastanawiam się nad tym głębiej to nie wierzę, by Dario, który bardzo starał się o Justina mógł mu to zrobić.
– Wszystko się kurde wali. Nie mamy kupców na konie, nie mamy bety...
– Mamy – przerwała mu.
– Nasz odchodzi.
– Mamy Daria. – Podeszła do męża i złapała jego obie dłonie. – Uwierz, że twój brat nie pokochałby kogoś, kto nie jest tego wart. Kogoś, kto go zostawi.
– A tamten...
– Zaślepienie. Nie wierzysz w partnerstwo dusz? To w takim razie, co my razem robimy?
Jacob popatrzył na Sheoni. W jej oczach ujrzał miłość i szczere oddanie, po czym przytulił ją, ale nadal nie był spokojny o brata, o sforę i przyszłość.

~*~*~

Szarpnął łańcuchami starając się pociągnąć je w dół. Stalowe obręcze trzymały w uwięzi jego nadgarstki kalecząc je, kiedy mężczyzna próbował je wydostać. Ręce uniesione do góry cierpły, a cała sylwetka napinała się przy każdym ruchu. Stał pół nagi w rozkroku, ponieważ jego nogi także zostały skute. Nie mógł się przemienić, gdyż uniemożliwiały mu to specjalne kajdany dla zmiennych. Nawet jego siła nie była wystarczająca, by wyrwać te łańcuchy z zawiasów. Jego telefon trzymany w dłoni Star zaczął dzwonić.
– To chyba twój kochaś do ciebie dzwoni. – Kobieta spojrzała na ekran telefonu. – Justin. Lubi tortury?
– Zostaw go ty suko! Niech mu tylko włos z głowy spadnie...
– To, co mi zrobisz?! – Rzuciła telefonem o podłogę. – Ups. Upuściłam go. Drogi był?
Dario zawarczał zwierzęco i chciał się na nią rzucić, co tylko bardziej ją rozbawiło.
– Nie szlej tak, bo to nie ma sensu. Nie uwolnisz się. – Popatrzyła z dumą na swoje dzieło.
– Pierdol się ty wiedźmo! Jak tylko się uwolnię zabiję cię i obiecuję, że śmierć nie będzie szybka!
– Obiecanki cacanki. Co z ciebie za mężczyzna, że nie potrafisz przyjąć swej sytuacji na spokojnie? Krew ci po rękach płynie, bo kajdany zdzierają twoją skórę. Wiesz, że one zapobiegają przemianie? Przekonałeś się o tym jak sądzę. Mam wobec ciebie wielkie plany, mój miły. – Chodziła wokół niego oglądając go jak eksponat w muzeum.
– Jesteś tchórzem! Boisz się ze mną walczyć?
– Biedny, mały wilczek – powiedziała to takim tonem jakby słowa kierowała do dziecka. Stanęła przed nim i przejechała czubkiem szponiastego pazura od jego szyi wzdłuż klatki piersiowej zostawiając za sobą krwawą ścieżkę i zatrzymując się tuż nad linią spodni.
Dario nie pokazał po sobie, że go boli, a pazur taurena w kontakcie z krwią potrafił palić jak kwas. Znosił większe bóle. Nie tylko te fizyczne. Patrzył na nią z nienawiścią. Z wielką rozkoszą złapałby tę, taurenkę i wgryzł się w jej gardło, a potem je rozerwał i patrzył jak się wykrwawia. Och, Erin chętnie by jej posmakowała. Wyssałaby ją do cna. Gdyby był wampirem w myślach odnalazłby Erin i telepatycznie przekazał, co się dzieje. Niestety takich możliwości nie miał, dlatego liczył, że Justin domyśli się prawdy, wierzy w niego i nie pomyśli, że naprawdę go zostawił. Chociaż rozumiał, że jego partner wpierw może się załamać, ale Justin był mądry i wszystko zrozumie. Nie mógł nic od siebie dodać w tym liście, dlatego zrobił małą sztuczkę ze swym pismem. O ile Justin pamięta, o czym rozmawiali dojdzie do prawdy. A on postara się wytrwać dla niego.
– O czym ta twoja szanowna główka myśli? – zapytała Star.
– O tym jak kruchą masz szyję.
– A co? Chciałbyś ją wycałować?
– Prędzej bym pocałował tarantulę.
– Miły pajączek. Nie jesteś w moim typie – kontynuowała poprzednią myśl. – Jedynie podobają mi się twoje oczy. Chyba wyłupię je sobie i zostawię na pamiątkę. Tylko zastanowię się czy zrobię to po twojej śmierci, czy jak jeszcze będziesz oddychał.
– Zabiję cię! – krzyknął.
– Prędzej ja ciebie! – Uniosła rękę i uderzyła w niego z całą swą mocą, wbijając mu pazury w pierś.
Nie krzyknął, nie jęknął. Zacisnął tylko zęby nie pokazując jej jak to bardzo boli. Nie da tej suce satysfakcji! Do tego krążąca w żyłach adrenalina poniekąd znieczulała go, a myśl o Justinie dodawała sił. Tylko on się dla niego liczył. Wróci do swego partnera. Musiał wrócić. Nie zostawi go.

~*~*~

Obudził się zlany potem. Ze strachu usiadł na łóżku i rozejrzał się wokół. Był w swoim pokoju, to, dlaczego w głowie nadal słyszał brzdęk łańcuchów? I dlaczego śnił mu się koszmar inny od poprzednich? Może to wpływ tego, co zrobił mu Dario. Zostawił go jak kogoś niepotrzebnego, niechcianego. Potrzebował z kimś o tym porozmawiać. Nie chciał z bratem i jego partnerką, a sam sobie nie poradzi. Jedynie z Christianem mógł szczerze porozmawiać. Zadzwonił do niego i chłopak odebrał po kilku sygnałach.
– Hej. Gdzie wy jesteście? Dzwonili ze Starszyzny – oznajmił Christian. – Macie jutro, w południe ceremonię połączenia.
– Chris...
– Ej, co się dzieje? – zapytał przyjaciel, a jego wesoły ton głosu natychmiast zmienił się w poważny i zatroskany.
– Dario mnie zostawił. – W telefonie zapanowała cisza. – Jesteś tam?
– Popierdzieliło cię?
– Nie. Zostawił list. Czekaj przeczytam ci go. – Zaczął rozglądać się wokół siebie, ale listu nie było na łóżku, więc pochylił się, by spojrzeć na podłogę. Kartka, która przyniosła mu smutek, leżała swobodnie na dywanie. Chwilę później przeczytał wiadomość przyjacielowi.
– Zachowujesz się jak smarkacz! Kim on jest?
– Hm?
– Kim jest dla ciebie Dario? Oznaczył cię? Ty jego?
– Noo, tak. Nie wiesz?
– Wiem. Czułem od ciebie jego zapach na kilometr. Także jak mógł cię zostawić? Już jesteście ze sobą związani. Mógł odejść zanim sparowaliście się ze sobą. Teraz nie ma odwrotu. Nawet nie chciał tego robić. Walczył o ciebie, chciał z tobą być, a ty teraz wątpisz w niego?
Justin słuchał słów Christiana i powoli docierało do niego to jak postąpił. Tak, zwątpił w swego partnera, w jego szczerą miłość. Spojrzał jeszcze raz na list i przeczytał go kilka razy. I za każdym tym razem był coraz bardziej roztrzęsiony. Nie, dlatego, że Dario go porzucił. Rozłączył rozmowę z przyjacielem i zagryzł wargę. Powrócił niepokój i w tym liście widział już wyraźnie wszystko to, co wskazywało na to, że Dario był w niebezpieczeństwie. Po pierwsze Dario nigdy nie zwróciłby się do Jacoba po imieniu, pisząc do niego „drogi”, bez wyraźnego szacunku. Po drugie, chociaż to było pismo jego partnera to nie było takie samo jak zwykle. Choćby litera, „J” napisana była normalnie, bez ozdobnych zawijasów, jakimi zwykł pisać Dario. Czy choćby: „ Nie dam rady żyć w związku z jednym mężczyzną, choćby był moim partnerem więzi”. Przecież Dario mu powtarzał, że szukał takiego partnera. Partnera na dobre i na złe, kogoś na całe życie. Nie było możliwości, by zrezygnował z tego, czego chciał, tylko po to by mógł pieprzyć wielu facetów. Te słowa z listu ktoś mu kazał napisać.
– Jakiż byłem głupi! – Zacisnął pięść, ale zaraz ją rozluźnił nie chcąc zniszczyć kartki. Wstał z łóżka i wybiegł z pokoju w ostatniej chwili omijając dziewczynę niosącą pranie. Przeskakiwał po dwa stopnie zwracając na siebie uwagę obecnych w domu zmiennych. Wpadł do gabinetu brata, prawie ślizgając się na wypastowanej podłodze. – Dario ma kłopoty! – wykrzyknął. – I to jest na to dowód.

~*~*~

Krwawił. Całe ciało oblepione czerwoną posoką cierpło i bolało. Gdyby nie kajdany, które go podwieszały do góry już dawno upadłby twarzą na zimną posadzkę. Star bawiła się nim przez kilka godzin zanim obowiązki przywódczyni taurenów nie wezwały jej do pracy. Oblizał spierzchnięte usta. Chciało mu się pić i był głodny, zmęczony. Ona żywego go stąd nie wypuści, ale on nie zamierzał umierać. Wiele w życiu przetrwał i z tego też uda mu się wyjść cało. Miał powód, by nie umierać. Justin. To imię wyryło mu się głęboko w sercu i umyśle. Wróci do niego. Znów weźmie go w ramiona i powie, że go kocha. Och, jak bardzo chciał teraz to zrobić. Poczuć jego ciepło, spojrzeć mu głęboko w oczy i wszystko w nich odczytać. Miłość, jaką obdarzał go ukochany partner. Justin był jego, a on do niego należał. Nikt ich nie rozłączy.
– Nawet ta suka – szepnął do siebie. Do tego wierzył w swego partnera. W to, że Justin będzie miał siłę, uwierzy w siebie i zawalczy o to, by nic ich nie rozdzieliło.

~*~*~

Justin na chwilę spojrzał w okno, w nieprzeniknioną ciemność, a później przeniósł wzrok na brata i alfy Daria. Mężczyźni przyjechali zaraz po telefonie Jacoba, który w końcu uwierzył w jego słowa. Podenerwowani rozmawiali z Jacobem, a list przechodził z rąk do rąk.
– Jestem złym partnerem – przerwał ich konwersację – zawiodłem go.
– Nie zawiodłeś. Ten list jest tak wiarygodny, że każdy by uwierzył w te słowa – powiedział Daniel.
– List listem, słowa słowami, ale powinienem słuchać swego serca i przeczuć. Nie patrzeć na to, co ktoś napisał. Chociaż zrobił to Dario, to powinienem był wiedzieć, że te słowa nie są jego. Mam to sobie za złe, bo przespałem trzy godziny, podczas, których już bym go szukał. Ale odnajdę go. Jeszcze tej nocy będę z nim.
– Jak? Jak to zrobisz?! – zapytał ostrzej Jacob. Cieszył się, że brat nie jest już opętany strachem, ale bał się, by ten nie zrobił jakiegoś głupstwa. – Jak go odnajdziesz? Ciebie szukaliśmy długo i, mimo że wiedzieliśmy, kto cię porwał nic nie mogliśmy zrobić.
– Mówiłem wam o tym, co usłyszałem z jego rozmowy. Tak mógł nienawidzić tylko jedną kobietę. Tę, która zabiła mu brata. Wątpię by chciał zabić swoją przyjaciółkę Erin.
– Tę wampirzycę? – dopytał Martin.
– Dokładnie ją. Znajdę go i wiem nawet jak – dodał, kiedy w jego pamięci, jak na zawołanie, otworzyło się okienko i ujrzał obraz Daria i to jak zapisuje coś na kartce. Dał sobie mentalnego kopniaka i jak strzała wyleciał z gabinetu pozostawiając zdziwionych towarzyszy.
W mgnieniu oka znalazł się w swoim pokoju i zaczął przetrząsać ubrania szukając spodni, które miał na sobie rano. W nich musiała być karteczka. Wsunął ją do tylnej kieszeni czy, zostawił w Arkadii?
– Spodnie, spodnie, spodnie – powtarzał raz za razem. Przebierał się... – Szlag – przeklnął przypomniawszy sobie dziewczynę z pralni. – Szlag! Wpadł do łazienki i prawie się załamał. Jego kosz na brudy był pusty. W oczach pojawiły mu się łzy. Jak te rzeczy zostały uprane... Nie podda się. Jest jeszcze szansa na to, że jego ubrania czekają w kolejce do prania. Opuścił pokój i pobiegł korytarzem w stronę schodów. Chciał jak najszybciej znaleźć się na parterze.
– Co on tak biega w tę i z powrotem? – zapytał omega swojej siostry, która zamiatała podłogę w holu. Nie dotarły do niego słowa odpowiedzi, gdyż minął zakręt w korytarzu, by zaraz z rozmachem otworzyć drzwi pralni i krzyknąć:
– Stać!
Blond włosa praczka podskoczyła do góry i pisnęła przy okazji upuszczając butelkę płynu do płukania.
– Gammo, mogę coś dla ciebie zrobić? – spytała drżącym głosem kucając i podnosząc butelkę.
– Moje spodnie. Jeansy, wzięłaś je dziś ode mnie z kosza.
– Piorą się właśnie.
– Co? – Podszedł do wielkiej pralki i położył na niej dłoń. Poczuł ogromny ból. Jedyna nadzieja w tym, że nie wziął tej kartki z Arkadii. Inaczej wszystko przepadło.
– A... A czy było w nich coś, czego szukasz? – zapytała wystraszonym głosem. Nie odpowiedział jej pogrążony w myślach. – Czy taka niebieska kartka była dla ciebie ważna? – Cofnęła się, gdy mężczyzna gwałtownie odwrócił się w jej stronę.
– Niebieska, kwadratowa karteczka. Widziałaś ją?
– Tt... Tak. Położyłam ją na półeczce przy lustrze, w łazience. Najpierw chciałam ją wyrzucić, bo była pusta, ale nigdy nic nie wyrzucam... jak znajdę.
Szczęśliwy Justin na te słowa porwał dziewczynę w ramiona i mocno pocałował w oba policzki. Ta zszokowana, zanim wydobyła z siebie głos zorientowała się, że jest sama. Wzruszyła ramionami i powróciła do pracy. Zawsze włączała pranie na noc, by później z samego rana móc je rozwiesić na dworze za domem. Wiatr i słońce najlepiej suszyły ubrania.

Tymczasem Justin ponownie znalazł się w swojej łazience i zabrał karteczkę z półki. Wrócił do swego pokoju i wśród rzeczy, jakie miał odnalazł ołówek. Zamalowywał grafitem kartkę, by móc przeczytać to, co było na niej napisane. Blade ślady pojawiały się za każdym pociągnięciem ołówka, by wkrótce pojawił się na niej adres.
– Mam cię. – Na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech.

~*~*~

Czuła na sobie nienawistny wzrok Monahana. Wiedziała, że wbiłby jej nóż w plecy lub kłami rozszarpał gardło, gdyby tylko miał taką możliwość. Nie pytałby o nic, nie znałby litości. Tak jak nie zlitował się nad Gabrielem. W sumie mogła schwytać też jego kochanka i dać Dariowi małe przedstawienie. Okaleczyłaby go, a potem zabiła na jego oczach. Odebrałaby mu wszystko. Śmierć ukochanego złamałaby mu serce. Żałowała, że o tym nie pomyślała. W sumie nic nie jest jeszcze stracone.
– Kim jest twój kochanek? – zapytała pokrytego krwią mężczyznę.
– Pierdol się.
– Ładne imię. Kim jest ten „pierdol się”? Na telefonie pisało „Justin”.
– Zabiję. Zabiję cię!
– Jeszcze masz siły mi grozić? Dowiem się, kim jest twój partner. Mam swoje sposoby – powiedziała. Siedziała w fotelu i przyglądała się swemu dziełu. Może połamie mu ręce zanim wydłubie oczy.
– Tak, masz łóżko. Jesteś kurwą!
Kobieta roześmiała się szaleńczo i wstała.
– Co za pieszczotliwa nazwa. U was w sforze tego uczą? Powinnam może brać z nich przykład, kutasie?! – Złapała go za szczękę i prawie ją zgniotła. Jej dotyk nie miał nic z delikatności i kobiecości.
– Zrobisz mu krzywdę, a...
– To, co mi, kurwa, zrobisz?! Co mi możesz zrobić?! – Zrobiła krok w tył i rozłożyła szeroko ręce. – Nie jesteś w stanie palcem ruszyć. Czujesz jeszcze swoje ręce? Straciłeś sporo krwi i jeszcze się rzucasz. Twój dar uzdrawiania się przydaje. Będę mogła cię dłużej męczyć. Odebrałeś mi to, co kochałam i ja ci odbiorę to samo, a potem cię zabiję. – Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia z piwnicy.
– Zostaw go. Zostaw go!
– Kochasz go. To dobrze. Będziesz bardziej cierpiał gdy go stracisz – powiedziała nie odwracając się do niego.
Krzyknął rozdzierająco, gdy ból rozszedł się po całym ciele, kiedy próbował po raz kolejny wyrwać łańcuchy z zawiasów, by za nią pobiec i uniemożliwić jej zabicie Justina. Wierzył w każde jej słowo. Miała swoje sposoby by dowiedzieć się, kim jest jego partner. Ponowny krzyk, tym razem przepełniony psychicznym bólem i strachem o Justina wypełnił jego więzienie.
– Justin!

~*~*~

Młody zmienny upadł na fotel trzymając się za pierś. Ten ból był coraz silniejszy. Nie był to atak serca, zmienni nie chorują w ten sposób. To był Dario i jego ból. Teraz rozumiał to, co czuł przez ten cały czas. Nie straci go. Zrobi wszystko, by on do niego wrócił. Odetchnął głęboko.
– Dobrze się czujesz? – zapytał z troską Jacob.
– Nie. Po co pytasz, skoro wiesz, co mi dolega?
– Posłuchaj, co chce ci powiedzieć Daniel.
Justin spojrzał na Daniela. Sam chciał pojechać do tego domu, jaki należał dawniej do taurena, który porwał Christiana, ale został powstrzymany przed tym krokiem. Co mu się bardzo nie spodobało.
– Alfo, mów o ile masz dobry plan – powiedział. – Już bym tam był.
– I co byś zrobił? – spytał Daniel. – Sądzisz, że sam dałbyś radę taurence. Pewnie nie jest sama w tym domu. Mamy związane ręce, ale ktoś może nam pomóc. Dzięki niej dostaniemy się tam gdzie chcemy.
– Kto?
– Erin, jedna z wampirzyc – odpowiedział Martin.
– To ta...
– Ta przyjaciółka Daria i szefowa luksusowego burdelu, ale i bardzo wpływowa kobieta – powiedział Alston. – Jest tylko jeden problem.
– Jaki? I jak może nam pomóc?
– Ona mnie nienawidzi. Dawno temu podkupiłem nieruchomość, na którą miała oko. Wściekła się, to zbyt mało powiedziane. Justin, to ty się z nią spotkasz. Ona już będzie wiedzieć jak uratować Daria. Jej nie obowiązują nasze prawa. Może wejść gdzie chce. Jest królową nocy i jak ją poprosisz to nam pomoże.
– Jak mam się z nią skontaktować? – Zrobi wszystko, nawet spotka się z samym diabłem, aby uratować miłość swojego życia. Kogoś, kto wyrwał go z ciemności i dał szansę patrzenia na przyszłość w jasnych barwach. Kto dał mu miłość.

17 czerwca 2014

Potęga miłości - Rozdział 11

Dziękuję za komentarze. ^^

Do końca pozostały jeszcze dwa rozdziały. :) 
  ------------------------------------------------- 

Biały smok z otwartą paszczą zatrzymał się kilka centymetrów nad głową Tomasa, na którego twarzy malowało się istne przerażenie przed ukończeniem swego żywota. Bestia spojrzała na Martina.
– Zostaw go. Nie warto zabijać takiego ścierwa. Wróć do mnie. Chcę znów swojego Christiana – mówił Coleman powoli zbliżając się do smoka. Jak tylko domyślił się tego, co się stanie od razu wybiegł z samochodu, a za nim Luis i żołnierz Rady, którzy teraz wraz z innymi zmiennymi zatrzymali się w drzwiach woląc bardziej nie rozwścieczyć bestii. – Słyszysz smoczku, chcę mieć z powrotem Christiana. – Odpiął swoją czarną koszulę i zdjął ją, by móc okryć nią partnera po zmianie. Tylko wpierw musiał zmusić smoka do ponownego ukrycia się. Bestia wyszła z niego bez jego zgody i była wściekła, trudna do opanowania. Gdyby Christian nie miał partnera, mógłby smoka uspokoić tylko smoczy alfa, a z tym byłby problem. Nie bał się. Smok obserwował każdy jego ruch, ale nie zaatakuje go wiedząc, że musi ochraniać Martina, a nie go krzywdzić.
– Tomas, wycofaj się, ale wolno – szepnął alfa, lecz mężczyzna nie zareagował na jego słowa. To nie było dobrym znakiem. Jakoś wsunął się między niego, a smoka. Nie zależało mu na życiu Tomasa, nie chciał tylko, żeby Christian stał się mordercą. Wyrzuty sumienia by go zabiły.
– Christian, wracaj do mnie. – Wyciągnął do góry rękę, a wielkie gadzie ślepia patrzyły to na niego to na dłoń. Dotknął boku pyska i pogłaskał suchą, miłą w dotyku skórę. – Chcę mojego partnera. – Smok fuknął na niego ciepłym powietrzem i schylił łeb domagając się pieszczot.
Luis na to wszystko patrzył jak zaczarowany. To było niczym magia. Potężna bestia pod dotykiem Martina stawała się łagodnym stworzeniem. Smok powąchał mężczyznę po twarzy i pozwolił, by zmienny wilk oparł o niego czoło. Martin coś szeptał do bestii, uspokajając ją.
Gdybym tego nie widział, nie uwierzyłbym. Pomyślał. Smok coś zamruczał, a po chwili zamiast niego stał nagi Christian.
Martin zakrył ciało partnera swoją koszulą i wziął młodzieńca w ramiona. Chłopak trząsł się lekko, ale szybko dochodził do siebie.
– Spisałeś się – pochwalił go.
– Prawie go zabiłem.
– Twój smok, nie ty.
– To ciągle jestem ja, w jakimś sensie. – Złapał się kurczowo ramion Martina patrząc jak Tomas zostaje skuty kajdankami i wyprowadzony. Mężczyzna coś mamrotał pod nosem, że bestia z piekła przyszła po niego. Nawet nie bronił się, pozwalając żołnierzom Rady na jego aresztowanie. Wyglądał dziwnie, jakby był w swoim własnym świecie.
– Już po wszystkim. Nie myśl o tym. Zaraz wracamy do domu. – Martin pocałował go czule w szyję.
– Proszę – powiedział Luis podając ubrania Christiana, jakie zebrał z podłogi.
Chris odsunął się od partnera i wziął swoje rzeczy obdarzając przyjaciela ciepłym wzrokiem. Czując na sobie wzrok obcych, nie chciał się tutaj ubierać i pokazywać swego ciała. Niby zmienni podczas przemiany wiele razy widzieli się nago, ale on wolał mieć trochę prywatności. Poza tym musiał coś sprawdzić.
– Ubiorę się w łazience. Zaraz wrócę. – Owinął się bardziej koszulą, która sięgała mu do połowy ud i na bosaka skierował się do łazienki. Otworzył drzwi pewny, że ktoś tam będzie, ale niewielkie pomieszczenie zastał puste, jednak zapach perfum świadczył, że w łazience ktoś się jeszcze kilka chwil temu ukrywał. Nie było możliwości, by ta osoba znalazła kryjówkę w tak małej łazience, chyba, że jest kameleonem i zlał się z kawowym kolorem ścian. Jedynie otwarte okno wskazywało, że ktoś się przez nie wydostał. Wyjrzał na zewnątrz. Wąski gzyms nie budził w nim zaufania, ale gdyby zagrażało mu niebezpieczeństwo pewnie sam wyszedłby na zewnątrz i stanął na nim, by przejść w inne miejsce przy okazji modląc się, aby nie spaść. Rozejrzał się jeszcze na boki, ale nic nie spostrzegł. W sumie mogło mu się tylko wydawać, że w czasie rozmowy z Tomasem nie byli sami, a torebka faktycznie należała do którejś z pracownic klubu.
– Christian, jesteś gotowy? – Martin zapukał do drzwi łazienki.
– Tak, zaraz. – Zamknął okiennice i zaczął się ubierać, by jak najszybciej wrócić do Daniela i dzieci.

~*~*~

– Kurwa mać! Jak on mógł się tak dać złapać? Jak mógł nie zapanować nad nerwami? Co za współpracowników sobie wybieram? Debili wybieram, a nie kogoś, z kim można ubić parę interesów – przeklinała pod nosem Star posuwając się drobnymi kroczkami wzdłuż ściany. Nie mogła zostać w tej mikroskopijnej łazience, która każdego przyprawiłaby o klaustrofobię, inaczej zostałaby nakryta i jej plany mogłyby ulec zniszczeniu. Spojrzała w dół. Jak dobrze, że nie ma lęku wysokości. Kilkanaście pięter dzieliło ją od rozpłaszczenia się na chodniku. Nawet tauren by tego nie przeżył. – Tak jakby nie mógł mieć biura niżej – psioczyła. Zła na Tomasa i swoje obecne położenie szukała jakiegoś otwartego okna, przez które dostałaby się do wnętrza budynku, uważała przy tym, by nikt jej nie zobaczył. Nawet przechodnie, bo wezwą policję, że jest samobójca. Przysłanego negocjatora, zeżarłaby na obiad, tak bardzo rosła w niej wściekłość, a tym samym determinacja. Dokończy swój plan sama. Nie potrzebuje nikogo! – Szlag! – W nerwach przestała myśleć o tym gdzie jest i stopa prawie się jej obsunęła. Już w wyobraźni widziała siebie jak leci w dół. Była w położeniu nie do pozazdroszczenia.

~*~*~

Justin nie zamierzał wracać do domu dopóki nie zobaczy Christiana. Razem z Dariem czekali w salonie na niego i Martina. Wyczuwał od swego partnera zdenerwowanie i nie spuszczał go z oka gotowy w każdej chwili na uspokojenie jego morderczych zapędów.
– No, co tak patrzysz? – zapytał Dario.
– Nie lubię jak jesteś zły.
– Nie bój się, nic ci nie grozi. Po prostu mam ochotę zabić Tomasa. Co z niego za beta? – Stanął na środku pokoju i pokręcił z rezygnacją głową. – Ale jestem dumny z Christiana.
– Na jego miejscu bym tego nie zrobił. Jestem tchórzem. – Podszedł do Daria i przytulił się. Strasznie tego potrzebował.
– Nie jesteś.
– Christian jest dla mnie jak brat i mam nadzieję, że Tomas za to, co mu zrobił poniesie karę.
– Powinni go zabić.
– Nie, śmierć byłaby dla niego wybawieniem. Dla kogoś takiego jak on, zamknięcie jest cięższą karą – powiedział Justin całując Daria w ramię, a potem stanął na palcach i złożył pocałunek na jego ustach. Dario objął go mocniej w pasie i pocałował z głodem, władczo. Justin przymknął powieki mrucząc z aprobatą na tę jawną dominację partnera, domagając się więcej. Dario całował go namiętnie, z każdą upływającą chwilą pogłębiając pocałunek oraz rozbudzając zmysły. Justin czując jak jego ciało reaguje wysunął na przód swój rozsądek, by powstrzymać się przed tym, co mogło się stać w salonie. Odsunął się od tych kuszących go ust na koniec pociągając dolną wargę ukochanego i lekko cmokając.
– Boisz się, że coś fajnego ci zrobię? – zapytał Dario pochylając się do jego ucha i trącając je nosem.
– Boję się, że nie zdążylibyśmy, a za chwilę nie będziemy tu sami. – Poprawił mu koszulę, pod którą nie wiedział, kiedy zakradły się jego dłonie.
– Nie mów, że nie chciałbyś się teraz ze mną kochać.
– Dario, nie kuś. I nie waż się mówić, co byś mi zrobił. – Strasznie to na niego działało.
Dario ujął jego twarz w swe obie dłonie i uśmiechnął się szeroko.
– Dobrze, że cię mam i cieszę się, że jesteś moim partnerem, a do tego to ty, ten prawdziwy Justin.
Młodszy mężczyzna przechylił głowę i pocałował nadgarstek partnera, by zaraz objąć się jego rękoma i spojrzeć mu głęboko w oczy.
– Przy tobie taki jestem. Chciałbym być sobą przy innych. Nie mówię tu o twoich alfach. Chcę być sobą przy tych wszystkich zmiennych, ale nie potrafię.
– Nie wszystko naraz. Daj sobie czas. Naprawę mam ochotę zabrać cię teraz na górę – wypowiedział to zdanie pełnym pożądania i wibracji głosem, a Justin poczuł jak po jego kręgosłupie przepływa prąd.
– Uspokój się. Zaraz...
– Zaraz Christian tu będzie – oznajmił Daniel, który wszedł do salonu. Wolał zawczasu przerwać im tę intymną rozmowę. – Dzwoniłem również w sprawie Tomasa. Niewiele się od niego dowiemy. – Podszedł do barku i nalał sobie ze szklanego dzbanka wody. Wziął szklankę do ręki i dopiero teraz przyjrzał się parze dwóch zmiennych. – Wy razem wyglądacie cholernie dobrze.
– Idealne połączenie, co? – Dario puścił swemu alfie i przyjacielowi oczko.
– Tak.
– Ale co z Tomasem? – Dario odwrócił tak Justina, że ten teraz opierał się o niego plecami, a on położył ręce na jego brzuchu.
– Z Tomasem nie ma kontaktu. Wygląda na to, że oszalał. – Napił się wody.
– Jak to oszalał? – zapytał Dario.
– Zachowuje się tak jakby widział przed sobą potwora i coś mamrocze, że ten chce go zjeść.
– Nie wiedziałem, że jestem taki straszny – wtrącił zmienny smok, który wraz z Martinem nie wiedzieć, kiedy pojawił się w pomieszczeniu.
– Jesteś najstraszniejszy – powiedział Daniel ściskając go i wyciągając rękę, by Martin do nich dołączył. Zdążył się już za nimi stęsknić. I musiał się sam przed sobą przyznać, że bał się o nich.
– To się mnie bój – dodał Christian.
– Ciebie? Nigdy. – Daniel pocałował jeszcze partnerów zanim nie uwolnił ich ze swych ramion. – W każdym razie Tomas został już ukarany. Zamknięcie w świecie swego koszmaru, wieczne zmaganie z nim jest okrutniejszą karą niż więzienie.
– Bardzo okrutną – powiedział Justin. – To polegało na czymś innym, ale sam przez pięć lat żyłem w takim świecie.
– Masz silną psychikę, dałeś radę, a Tomas, wielki beta stracił zmysły w chwili ujrzenia swej śmierci – rzekł Christian.
– Ja chciałem ją ujrzeć, a nie zamierzała do mnie przyjść.
– I dobrze, inaczej przez całe wieki szukałbym swojej drugiej części duszy. Teraz cię mam i już nie wypuszczę – oświadczył Monahan.
– Czy ktoś powiedział, że chcę uciekać? – Justin odwrócił głowę domagając się pocałunku.
– Jakie to słodkie – zapiszczała Sheoni.
Wszyscy odwrócili głowy w stronę wejścia. Sheoni wraz ze swym partnerem i synem stali w drzwiach.
– Co tu robicie? – zapytał Justin.
– Jacob chce porozmawiać z twym partnerem, a ja przyszłam w odwiedziny do Christiana i dzieciaczków.

~*~*~


– To mój brat – zaczął mówić Jacob, kiedy znalazł się sam na sam z Dariem w gabinecie Martina.
– Alfo, nie zaczynaj z tym, że mam się trzymać od niego z daleka. Już rozmawialiśmy...
– Nie to miałem na myśli. Nie atakuj mnie.
– Przepraszam. – Dario spuścił wzrok w geście posłuszeństwa.
– Wiem, że Justin powiedział ci o swojej przeszłości, więc nie czuję się teraz w obowiązku dochować jego tajemnicy. Szukaliśmy go jak szaleni. – Podszedł do okna i wyjrzał przez nie uchylając na bok firankę. – Nasz wuj wariował. Justin był jego ulubieńcem, a od kiedy stracił syna, mój brat stał się dla niego niczym rodzony syn. Chciał oddać ziemię Mastersonowi, ale nie mógł, bo i tak nie oddali by nam Justina – przerwał na chwilę i zamyślił się. Odwrócił się przodem do Daria zawieszając na jego twarzy wzrok. – Gdy go znaleźliśmy wyglądał jak martwy. Moja pierwsza myśl, była taka, że straciłem brata. Potem ktoś powiedział, że on żyje. Justin przeżył tak wiele. Niejeden na jego miejscu popełniłby samobójstwo, a on wytrwał. Przez pięć lat żył tak jakby go nie było. Sheoni i ja byliśmy przy nim, wspierając go we wszystkim. Z początku każdy dzień i noc były katorgą. Wciąż spał. Gdy spał śniły mu się koszmary. Craig dawał mu leki na uspokojenie, ale nie bardzo działały. Koszmary ma do dziś, ale w mniejszym natężeniu niż na początku.
– Przy mnie ich nie ma – wtrącił Dario.
– Bardzo się z tego cieszę. – Jacob uniósł lekko kąciki ust. – Mijał czas, ale mój brat nigdy nie wrócił do swego starego, fantastycznego „ja”. Do tego wesołego, czasami zadziornego chłopaka. Dziś, kiedy was zobaczyłem ujrzałem mego dawnego brata. Ten łobuzerski błysk w oku, który mówił, że pomimo swej wrażliwej, uległej i łagodnej natury, potrafi być bardzo niegrzeczny. Tę pewność, że za ukochaną osobą poszedłby do piekła i dał radę ją stamtąd wyciągnąć. Kiedy jesteś przy nim wyzwalasz go z tych więzów strachu i niepewności. Przyznaję, że jak tu jechałem, miałem ochotę wygłosić ci kolejne kazanie, byś go nie skrzywdził, bo jak to zrobisz to połamię ci wszystkie kości.
– Teraz już nie chcesz tego zrobić? – Dario uniósł prawą brew do góry. Stał z rękoma w kieszeniach i słuchał z lekkim zafascynowaniem słów Jacoba.
– Już nie. Ujrzenie jego przy tobie i tego jak na niego patrzysz sprawia, że mam ochotę pobłogosławić wasz związek. Kiedy ceremonia parowania?
– Daniel miał zawiadomić starszyznę, ale sam wiesz.
– Ja to zrobię. Tym bardziej, że chodzi o mego brata. Na kiedy?
– Nawet na jutro.
– Dobrze. – Zaczął przeszukiwać kieszenie. – Znów zostawiłem telefon w samochodzie. – Podszedł do Daria i położył mu rękę na ramieniu. – Cieszę się, że z nim jesteś – powiedział po czym zostawił Monahana samego, w którego kieszeni rozdzwoniła się komórka.
– Halo – powiedział do mikrofonu w aparacie, kiedy odebrał.
– Witaj, Dario.
– Kto mówi?
– Pamiętasz swego brata i jego kochankę? Star?
– To ty?
– Nie zdradź się, z kim rozmawiasz, bo twój partner straci życie.
– Czego chcesz? – syknął.
– Spotkać się. Chciałbyś poznać prawdę o swoim braciszku? – zapytała.
– Powiedz mi przez telefon. Nie mam zamiaru spotykać się z kimś twojego pokroju.
– Wolę patrzeć ci wtedy w twarz.
– Nie boisz się, że cię zabiję jak tylko na ciebie spojrzę? – Wilk w nim zawarczał.
– Nie. Dam sobie radę. Przyjedziesz do mnie inaczej pożegnaj się ze swym partnerem. Zapiszesz adres?
– Słuchaj suko...
– Zapiszesz?! – zapytała ostro. – Wolę byś nie starał się go zapamiętać, to dość trudna nazwa jak na ciebie.
– Zabiję cię.
– Chciałbyś. To, co?
– Podaj ten cholerny adres.
Justin stał w drzwiach i słysząc końcówkę rozmowy wzbudziło to w nim ciekawość. Patrzył jak Dario podchodzi do biurka, bierze stosik kwadratowych karteczek oraz długopis. Mężczyzna zapisał coś i odłożył długopis, a wyrwaną kartkę schował do kieszeni czarnych dżinsów, które idealnie na nim leżały opinając zgrabny tyłek i długie nogi.
– Zrozumiałem, ale ty zrozum jedno – mówił Dario i odwrócił się. Wtedy dopiero spostrzegł, że nie jest sam, a Justin zmieszał się jakby został przyłapanym na czymś nieodpowiednim. – Porozmawiamy jak się spotkamy – zakończył płasko rozmowę.
– Wybacz chciałem tylko powiedzieć, że jadę do domu. Chcę się przebrać. Nie chciałem podsłuchiwać, po prostu...
– Justin, nic się nie stało. Nie zachowuj się tak jakbym miał zaraz cię opierdolić. Muszę się z kimś spotkać, ale nie mogę ci powiedzieć, o co chodzi – dodał jak Justin już otwierał usta. – To jest coś, co muszę załatwić sam. Jedź do domu. – Przyciągnął go do siebie jedną ręką i pocałował w skroń. – Zobaczymy się później – powiedział. Puścił go i po prostu wyszedł nawet na niego nie patrząc. Nie chciał go wciągać w tę sprawę, chociaż jakiś głos w środku podpowiadał mu, że nie wolno mu przed partnerem ukrywać takich rzeczy, ale go nie posłuchał.
Justin obejrzał się za nim i nagle poczuł niepokój. Ujrzał Daria idącego wśród mgły, a po chwili mężczyzna z jego wizji zniknął, a ta rozwiała się. W porę by ujrzeć swego partnera wychodzącego z wnętrza domu. Westchnął. Spojrzał na stosik kartek i coś mu podpowiedziało, by sprawdził to, co odbiło się na tej górnej karteczce. Pytanie jak mocno Dario dociskał długopis. Nie zamierzał śledzić Daria. Mężczyzna też miał swoje sprawy i nie będzie się w nie wtrącał o ile on sam o nich nie powie. Nie mogą też ciągle spędzać czasu ze sobą wciąż się tuląc jak nastolatki czy kochając. Chociaż to ostatnie nie byłoby takie złe. O czym on myśli? Tylko to „zabiję cię” nie dawało mu spokoju.
Zawahał się zanim wziął ołówek, ale zbliżające się kroki sprawiły, że nie zdążył zamalować nim niebieskiej kartki.
– Justin? – W otwartych drzwiach ukazał się Jacob. – Szukałem cię.
– Tak? – Wyrwał kartkę i złożył na pół.
– My już jedziemy.
– Też się zbieram. Chciałbym założyć czyste ubranie. – Rozejrzał się jeszcze po pokoju.
– Szukasz czegoś? – spytał alfa.
– Nie.
– Dzwoniłem do Starszyzny i jutro ktoś przyjedzie dać tobie i Dario błogosławieństwo, ale...
– Co „ale”? Nie mów, że się nie zgadzasz. To moje życie i robię, co chcę.
– Uspokój się. Chodziło mi o to, gdzie zamieszkacie. – Podobało mu się to, że Justin walczyłby o partnera.
– Chciałbym w swoim domu, z wami, lecz Dario jest betą. Nie każę mu u nas mieszkać i być cywilem. On urodził się betą i nim zostanie. Teraz jest zawieszony, ale już niedługo wróci do obowiązków.
– Właśnie o to chodzi, że nasz beta odchodzi. Chętnie wziąłbym Daria do siebie. Rozmawiałem o tym z Danielem i Martinem. Zostawili decyzję wam obu.
Justin skinął głową próbując myśleć na spokojnie o przyszłości i o tym gdzie jest teraz Dario.

~*~*~

Godzinę później przed Dariem automatycznie otworzyła się brama i wjechał na duży plac przed willą. Zmrużył oczy patrząc na przepych, jaki otaczał tę posiadłość. Doskonale wiedział, do kogo wcześniej ona należała. Zanim tu przyjechał to sprawdził to w internecie, jaki miał w telefonie.
Jak ta suka to wszystko zdobyła? Pomyślał parkując przed frontowymi drzwiami. Posiedział chwilę w samochodzie jakby dając sobie jeszcze czas na zawrócenie. Nie wiedział, czego się po niej spodziewać i wolał już odbyć z nią tę przykrą rozmowę, niż narażać Justina na niebezpieczeństwo. Gdyby coś stało się jego partnerowi on by tego nie przeżył. Prędzej zabije ją, niż na to pozwoli.
Wysiadł z samochodu zabierając ze sobą kluczyki i włączając alarm. Zanim dotarł do drzwi te się otworzyły i pojawił się w nich jakiś niski mężczyzna. Ukłonił się i powiedział:
– Dzień dobry. Panienka czeka na pana w salonie.
– Panienka? Taka z niej panienka jak ze mnie król – zamruczał pod nosem Dario i wszedł do gniazda żmii. Nie interesował się wystrojem wnętrza tego domostwa. Bardziej interesowało go to, co ta kobieta chciała mu powiedzieć. Szedł za lokajem usiłując powstrzymać się przed zabiciem Star. Jej zapach wyczuł zanim wszedł do salonu. Ten sam, jaki był na jego bracie, a później na jego szczątkach. Poczuł jak wilk w nim niespokojnie porusza się i gdyby mógł na grzebiecie zjeżyłaby mu się sierść. Ujrzał ją stojącą na tle wielkiego widokowego okna, a słońce oświetlało całą jej postać. Srebrne nitki w długiej do ziemi czarnej, zwiewnej sukni mieniły się odbijając światło.
– Ubrałaś się na pogrzeb?
– Skąd ten atak, panie Monahan? – Tak, był tutaj. W końcu dokona tego, nad czym pracowała przez ostatnie miesiące.
– Nie przyszedłem tu wymieniać pozdrowień czy rozmawiać jak przyjaciel. Zmusiłaś mnie do tego...
– Dobrze wiem, że na tobie nie można niczego wymusić – przerwała mu. – Zawsze miałeś i masz swoje zdanie. Przywiodła cię tu ciekawość. – Podeszła do barku. – Napijesz się czegoś?
– Nie mam zamiaru dać się otruć.
– Ha ha ha. – Roześmiała się. – Chciałam tylko ugościć swego gościa.
– Ten gość ma ochotę skręcić ci kark. – Stanął w rozkroku i założył ręce na piersi. Patrzył na nią z nienawiścią. Zabiła mu brata!
– Ja się napiję.
– Możesz się nawet w tym utopić. Mów, co miałaś powiedzieć.
– Zanim mnie zabijesz? Panie Monahan, za nic nie ma pan kultury. Może pan usiądzie? – Wskazała dłonią na fotel.
– Dziękuję, ale postoję.
– Szkoda, bo fotel jest wygodny.
– Nie pierdol i gadaj, dlaczego zabiłaś mojego brata!
Star zanim odpowiedziała nalała sobie do szklanki brandy i sięgnęła po papierośnicę.
– Chciał mnie zostawić. Mnie się nie zostawia dopóki sama na to nie pozwolę.
– Czyli zmądrzał.
– Cierpiał, że jego kochany braciszek nie akceptuje jego wybranki lub zobaczył jak pieprzę się z Gabrielem.
– Stonem? – dopytał.
– Innego nie znałam. Na pewno nie chcesz? – Wyciągnęła przed siebie drinka. Gdy Dario nic nie odpowiedział napiła się i odstawiła szklankę. Jej ruchy były wolne i pełne gracji. – Zastałam twojego brata jak zabiera swoje rzeczy. Przez ten czas jak byłam z nim, trochę ich do mnie naprzywoził. Zwyzywał mnie, uderzył. Wiesz, nie mogłam pozwolić, by mi robił krzywdę. – Otworzyła papierośnicę. Dario obserwował każdy jej ruch. – Chyba trochę się zdenerwowałam.
– Trochę? Rozszarpałaś go, suko!
– Może. Tak, coś takiego się wydarzyło. – Wyjęła papierosa, a papierośnice położyła na ladzie od barku. – Wiesz jak krzyczał z bólu? Jaką satysfakcję czułam? Zabiłam go tym. – Wyciągnęła przed siebie rękę, a jej dłoń w krótkim czasie przekształciła się w taureńską. – Piękne pazurki prawda? I nie muszę ich piłować. Tak pięknie wchodziły w jego ciało.
– Zabiję cię! – Dario skoczył ku niej i zanim do niej dotarł coś ukuło go w szyję. Sięgnął tam wyjmując małą strzałkę.
– Przydatny wynalazek – powiedziała, gdy na nią spojrzał. Pokazała mu domniemany papieros. – Wygląda jak papieros, prawda? Można się pomylić. – Przyłożyła go do ust i dmuchnęła. – Uch, pusty.
– Co ty... – Zdrętwiały mu stopy i nie mógł nimi ruszyć. Zachwiał się.
– Mówiłam, żebyś usiadł w fotelu. Zaraz upadniesz. Ciesz się, że nie dałam dużej dawki. Już zacznie cię paraliżować. Zaraz to przejdzie na łydki, później uda. Szybko stracisz kontrolę nad swym ciałem. Zanim to się stanie napiszesz liścik do swojego ukochanego.
– Nic nie napiszę! – Upadł na kolana. – Pieprz się!
– Jaki ty wojowniczy jesteś. Napiszesz, że go zostawiasz i wyjeżdżasz. Ma cię nie szukać! – Podeszła do niego i chwyciła za włosy szarpiąc je, ale odskoczyła, gdy próbował ją chwycić. – Muszę uważać na twoje sprawne rączki. Ale ktoś mi pomoże. – Zbliżyła się do okna i nacisnęła jeden z wielu przycisków, które były umieszczone na niewielkiej tablicy. – Mam wielkie plany, co do ciebie i nikt mi w nich nie przeszkodzi! – krzyknęła.
Do salonu weszło dwóch mężczyzn, na których Dario nie zwrócił uwagi cały czas próbując wstać i dopaść tę żmiję. Jak mógł tak dać się zaskoczyć? Podstępna suka!
– Panowie, posadźcie go przy stoliku. Ma coś dla mnie napisać, zanim narkotyk odbierze mu władzę w łapach.
– Pierdol się! – wrzasnął Dario.
– U was w sforze uczą takiego słownictwa? Nie sądzę. Jak chcesz by on żył, napiszesz ten list!
Mężczyźni chwycili Daria pod ręce i zaciągnęli na fotel. Tracił siły i nie mógł z nimi walczyć. Star podała mu kartkę i długopis.
– Pisz to, co ci podyktuję. I nie martw się. Nie umrzesz. Jeszcze. Za godzinę to coś, co ci podałam przestanie działać, a potem się zabawimy. Dla mnie to będzie przyjemne, dla ciebie... Okaże się.
– Oszalałaś! Dlaczego to robisz?
– Zabiłeś Gabriela Stone'a! Moją jedyną miłość i ja zabiję ciebie! Panowie zmuście go, by w końcu zaczął pisać!
Dario sam, bez ich „pomocy” wziął w rękę długopis i zaczął pisać to, co ona mu podyktowała. Nie podda się tak łatwo. Nie miał zamiaru umierać, kiedy ma kogoś, kogo chce chronić i kochać.