30 lipca 2013

Rozdział 17

Dziękuję za komentarze. :*
Rozdział niesprawdzony z mojej winy, nie podesłałam go na czas becie, która wyjechała.


Zarzucił linę, na końcu której był zaczepiony hak i sznur zawisł na balustradzie balkonu. Nie spodziewał się, że to będzie tak łatwe. Gdyby nie było balkonu miałby większe trudności z dostaniem się do wnętrza komnat. Wspinanie po ścinach już mu tak nie idzie, jak w czasach kiedy miał kilkanaście wiosen. Złapał linę i sprawdził czy jest dobrze umocowana. Kilka chwil i będzie po wszystkim. Sztylety swobodnie wisiały mu w pochwach po wewnętrznej stronie płaszcza. Musiał to zrobić, inaczej on pożegna się z życiem.
Wciągnął się rękami i oplótł nogę o sznur, tak przygotowany podciągał się w górę mając swój cel na oku. Nie było wysoko, więc jego stopy po krótkim czasie dotknęły podłoża balkonu. Spojrzał w okno. Przez szybę widział, jak migało blade światło świecy. Czyżby któryś z książąt bał się ciemności? Nie wziął pod uwagę, że Aranel jest niewidomy. Wyjął sztylety i nacisnął klamkę, uprzednio idąc w stronę drzwi omal nie wpadł na bujany słomkowy fotel. Cóż, gracja kocich i cichych ruchów zawodziła, gdy na nieznanej drodze stawały przeszkody. Najciszej jak się dało uchylił przejście i wszedł do środka kierując swój wzrok na śpiące postacie. Niedługo mieli zasnąć na wieki i jeden dlatego, że nie wybrał się w swoją zwyczajową ucieczkę przed niechcianym mężem. Nie jego sprawa. Zrobi swoje i znika.
Podszedł do łoża i wtedy zdarzyło się coś co go bardzo zaskoczyło. Z drugiego końca pokoju dobiegł go znany mu głos:
– Wiedziałem, że będziesz chciał to zrobić tej nocy.
Asmand odwrócił się i jego wzrok napotkał trzech mężczyzn, którymi byli jego niedoszłe ofiary i Erkiran Ladrim. Na powrót powrócił nim do łoża, odsunął okrycie pod którym leżały puchowe poduszki mające przypominać kształt śpiących osób. I wtedy dotarło do niego, że po raz pierwszy w życiu nie udało mu się. Wpadł! Został zdradzony!
– Kim jesteś? Co tu robisz? I dlaczego chciałeś zrobić to co myślę? – odezwał się Riven srogim głosem. W tym czasie Erki zapalał naftowe lampy i Saeros mógł wyraźnie zobaczyć mężczyznę oraz broń w jego rękach. – Mów zanim wezwę straże! – Ścisnął mocnej dłoń swego męża, który stał przy jego boku. W drugiej ręce Saeros trzymał krótki miecz, który wysunął przed siebie.
– Miałem wykonać swoje zadanie, ale mi przeszkodzono. Zastanawiam się jak to się stało? – zawarczał skupiając swoją uwagę na chłopaku, którego miał nadzieję już nigdy nie ujrzeć. Dzieciak go zdradził? Jak? Kiedy?
Erkiran odstawił świecę, której ogień posłużył do zapalenia innych płomieni. W jego oczach, gdy spoczęły na twarzy Asmanda, krył się zawód, błaganie, nadzieja i coś jeszcze o czym Delreth nie chciał myśleć.
– Nie chciałem, byś zrobił coś złego. Nie wierzyłem, że to chodziło o zabicie książęcej pary, ale łatwo mogłem się wszystkiego domyślić – zaczął opowiadać Erki. – Postanowiłem ci przeszkodzić. – I tu powrócił do wydarzeń z poprzedniego wieczoru.

Nie potrafił wrócić do domu i zostawić wszystkiego biegowi wydarzeń. Czuł, że ta noc nie będzie spokojna. Dlatego nakłamał Leteno, że w nocy będą przygotowania do przyjęcia w pałacu, którego w rzeczywistości miało nie być, i wrócił do miasta. Wszędzie panowała już pora kiedy ludzie szli spać. Tak naprawdę Erki nie wiedział co miał robić. Stanął przed gospodą i widział palące się światło w oknie pokoju, jaki wynajmował Asmand. Ten mężczyzna z każdą chwilą coraz bardziej zapadał mu w pamięć i w serce. Pocałunek wciąż tkwił na jego ustach, a pragnienie, tak mu do tej pory nieznane, rozchodziło się po jego ciele.
Nie pozwolę, byś to zrobił. Nie pozwolę.
Biegł w stronę pałacu, niedługo mieli zamknąć bramy, więc wolał znaleźć się tam wcześniej. I tak by go wpuszczono, strażnicy wiedzieli, że pracuje w kuchni, ale wolał nie rzucać im się w oczy. Poszedł do kuchni, tak teraz pustej i cichej. Tylko kucharka przygotowywała spis dań na następny dzień.
Dzieciaku co tu robisz?
Niech mi pani powie, czy gdyby pani o czymś wiedziała, to zachowałaby to dla siebie, czy wręcz przeciwnie.
Zależy o co chodzi. – Odłożyła pióro, aby swobodnie położyć ręce na czystym stole. – Z reguły nie zdradza się cudzych tajemnic.
To wiem, ale co zrobić, kiedy komuś może stać się krzywda?
Nie wiem. Można tę osobę w jakiś sposób ostrzec lub powstrzymać tego co chce kogoś zranić. Czyżby któryś z chłopców chciał komuś zrobić szkodę? – dopytała kobieta. Niektórzy tutaj byli w gorącej wodzie kąpani.
Tak tylko rozważam. – Nie da rady powstrzymać tak po prostu Delretha. A może by... Nie wierzył, że chce to zrobić. W ten sposób wyda tego człowieka straży. Z drugiej strony może uda mu się przekonać tych mężczyzn i nie stanie się nic złego. Przygryzł wargę intensywnie myśląc, po czym wyskoczył z kuchni jakby się paliło.
Idąc korytarzem oświetlonym przez kandelabry rozważał wszystkie za i przeciw. Dzisiaj obserwował Asmanda nie tylko w czasie powrotu książąt do pałacu, ale i wiele razy później. Mężczyzna się ukrywał, ale on znał jego chód, ubrania i potrafił go rozpoznać. To co Erkiran chce zrobić mogło być złym posunięciem, przypuszczalnie się mylił, ale przeczucia nigdy go nie bałamuciły. Nawet kiedy ginęli jego rodzice on czuł, że został sam z braćmi. Od tamtej pory zawsze słuchał swych odczuć, a te były teraz bardzo silne.
Nie wiedział dokładnie jak ma iść, ale kiedy dotarł do schodów wdrapał się na odpowiednie piętro. Mijając szykujących się do nocnej ochrony strażników i służących starających się wszystko przygotować na jutrzejszy dzień, zdezorientowany Erkiran w wyobraźni odtwarzał ilość okiennic i porównywał je z drzwiami. Zawsze równa ilość okien odpowiadała jednej komnacie. Wiedział, że Aranel i Riven zajmują jedno ze skrzydeł w pałacu i liczył, że teraz tam się znalazł, a także pod odpowiednim wejściem. Co najwyżej będzie dalej szukał.
Z mocno bijącym sercem uniósł dłoń i zapukał.

– Drzwi otworzył mi książę Riven – mówił Erki.
– Zdradziłeś mnie – oskarżył Ladrimę Asmand obrzucając go płonącym z wściekłości wzrokiem.
– Nie chciałem, żebyś ich zabił. – Wskazał na Rivena i Aranela, który z pomocą męża usiadł w fotelu. – Chciałem ci pomóc.
– Pomogłeś! Teraz wyląduję w ciemnym i wilgotnym lochu. – Asmand spojrzał w stronę drzwi balkonowych. Jak się pośpieszy to zdąży uciec. Nigdy więcej nie da się zamknąć! Cofnął się w ich stronę, ale Erkiran widząc co się dzieje zastąpił mu drogę.
– Wysłuchaj mnie.
– Nie przeleciałem cię i teraz się mścisz, głupi dzieciaku?!
– Nie rań mnie, bo ja tylko chcę ci pomóc – powiedział ze łzami w oczach Ladrima. Jak Asmand może tak mówić?
– Wysłuchaj go, bo inaczej zawołam straże i marnie skończysz – warknął Riven. Miał spokojnie spać u boku Aranela, a tymczasem rozmawia z niedoszłym mordercą. Jego niedoszłym, bo nie wierzył, że ten człowiek jest niewinny.
– Mów! – Delreth spojrzał na Erkirana groźnie. Zaufał mu!
Erki wpatrzył się w ścianę za nim i ponownie zabrał głos:

Drzwi się otworzyły, a w nich stanął książę Saeros.
Kim jesteś? – zapytał.
Nazywam się Erkiran Ladrim. Jestem pomocnikiem w kuchni i najprawdopodobniej tej nocy ktoś ma tu się wkraść i podejrzewam, że zechce zabić ciebie, panie lub księcia Adantina.
Erki zaproszony wszedł do komnaty, po raz pierwszy widział tak wielki przepych. On nigdy nie będzie tak mieszkał. Nawet nie chciał, bo wolał zwykły dom i jego ciepło.
Proszę, panie, przysięgnij, że cokolwiek powiem nie wezwiesz strażników i nawet później także tego nie zrobisz.
Najpierw chcę usłyszeć o co chodzi. Przychodzisz zakłócać nasz nocny spokój. – Riven nie ustępował. – Jakiś kuchcik lub posłaniec, kimkolwiek jesteś, przychodzi tutaj i mówi, że ktoś chce mnie zabić? Mów.
Słysząc zimny głos księcia opowiedział od samego początku historię Asmanda i to jak go poznał. Co mężczyzna zrobił, żeby uratować Kala i czego Erki domyśla się o nim i tego kim jest albo raczej o co mu chodzi.
Ktoś go wynajął. Błagam uwierz mi, panie. On nie jest zły. – Płakał Erkiran. – Gdyby nie on nie miałbym już brata. As, ma dobre serce.
Dobre? – oburzył się Saeros. – On planuje coś złego, a ty go bronisz?!
Nie, ja...
Nie płacz mi tu chłopaczku...
Nie mów tak do niego.
Erkiran przeniósł spojrzenie z księcia Saerosa na Aranela. Młody małżonek Rivena przytrzymywał się drzwi łaźni, jak wydedukował chłopak.
Aranelu, jak dużo usłyszałeś? – Riven podszedł do męża.
Wszystko i chcę wiedzieć więcej – powiedział zdecydowanym głosem Adantin. – Poza tym wierzę, że chłopak nie chce źle. W jego głosie wyczuwam troskę, dobro oraz ból.

– Opowiedziałem po raz kolejny całość wydarzeń i wybłagałem byśmy tutaj poczekali. Jak widzisz nie ma tu straży, więc nie trafisz do więzienia o ile powiesz im wszystko. – Po tych słowach chłopak spojrzał na Delretha, w którym wrzała furia. Zbliżył się do niego i złapał za poły płaszcza zaciskając na nim pięści. Stanął na palcach i pocałował lekko uchylone usta.
Asmand opuścił sztylety, które upadły na posadzkę wydając przez to głośny i denerwujący dźwięk. Chwycił chłopaka za nadgarstki odciągając od siebie.
– Co ty robisz? Poniżasz się – syknął. Przeklinał się za znajomość z Ladrimą. Niech ten chłopak będzie przeklęty. – Właśnie skazałeś mnie na śmierć.
– Cc... Co? – zapytał przerażony. Zapominając, że nie są sami na powrót zapragnął być blisko niego, ale silny uścisk mu nie pozwolił, a wręcz mężczyzna odepchnął go od siebie.
– Nie rozumiesz, że ten kto zlecił mi to zadanie, zabije mnie, że nie wykonałem czegoś za co mi zapłacił?!
– To mu oddaj wszystko co ci dał!
– Głupi jesteś! To tak nie działa. On wie, że ja wiem.
– Nie nazywaj mnie tak.
– A jak? Tylko głupiec, by zrobił to, co ty dzisiaj! – Napadł na niego.
– Uważam, że tak postępuje ktoś kto ma w sobie wiele uczuć i odwagi – wtrącił się Aranel. Był przerażony, ale nie mógł pozwolić, by ten człowiek krzyczał na chłopaka. – Chciał cię uratować.
– Mnie? Książę, mnie się nie da uratować. Mam na rękach krew wielu osób, zgodzę się, że dotychczas byli to łajdacy, ale to nie ma wielkiego znaczenia. Zabijam od lat.
– To możesz przestać to robić. Masz szansę. Szansę, którą wybłagałem – powiedział płaczliwie Erkiran. Był zdeterminowany tak bardzo, że miał ochotę paść przed Delrethem na kolana i żebrać, aby mężczyzna zmienił swoje, a raczej czyjeś, plany i posłuchał jego. Przecież chciał mu pomóc.
– Nie rób z siebie mazgaja, dzieciaku. Po co mi jakaś szansa?
– Udaremniłem zabicie niewinnych osób i książę Saeros obiecał, że jak zdradzisz kto...
– Nie wiem kto mnie wynajął! Miał zginąć Adantin. – To jakiś pieprzony sen. Obudzi się, będzie w pokoju jaki wynajmował... nie najlepiej obudzi się gdzieś daleko stąd. Wiele, wiele mer stąd.
– Jakoś się kontaktowaliście ze sobą – zabrał głos Riven. – Wszystko nam opowiedz. I obiecuję, że jeżeli nie podniesiesz na nas ręki, nic ci się nie stanie. Skąd pochodzi ten co cię wynajął?
Asmand nagle jakby zmalał. Nie miał szans na ucieczkę, a może to i lepiej. Może już czas skończyć z tym wszystkim. Nie wierzył, że nic mu się nie stanie. Ten, co go wynajął z pewnością jest bogaty i wie wszystko, więc już mógł pożegnać się ze swoim życiem. Zabiją go, tak jak on to robił. I tylko myślał, żeby nic nie stało się temu stojącemu obok chłopakowi, który patrzył na niego z masą uczuć wyrysowanych na pięknej twarzy. Zrzucił z głowy kaptur i wszystkim ukazały się jego ogniste włosy, które okalały przystojne oblicze.
Riven wcześniej nie widział dokładnie jego twarzy, więc teraz ciężko mu było zrozumieć, jak ktoś obdarowany urodą ma tak potworną duszę. Ludzie, szczególnie dzieci nie raz się bały twarzy pokrytych bliznami, nazywały innych maszkarami, brzydalami, a później okazywało się, że niejeden z nich miał piękną duszę. Chociaż i to nie było regułą, zdarzali się też ludzie o czarnych sercach. Ale jak dotąd Riven po raz pierwszy spotykał tak niezwykły wygląd ze złym sercem. Zastanawiał się jaką drogę przeszedł ten człowiek, że stał się bestią. Czasami trzeba przejść piekło, by stać się potworem. Niektórzy się tacy rodzili i pytanie jak było w przypadku jego niedoszłego zabójcy.
– Posłańca zawsze wysyłałem w jedno miejsce do Krainy Elros. – Po długiej chwili milczenia Asmand postanowił, że ratunek przed zgniciem w lochach jest tylko ten co zaproponował książę.
Słysząc to Aranel drgnął. Elros? Zaraz po głowie zaczęły mu krążyć myśli, że to jego ojciec chciał się go pozbyć. Czy ten człowiek mógł, aż tak bardzo go nienawidzić? Wsłuchał się uważnie w opowieść mężczyzny.

*~~*~~*

Galdor delikatnie głaskał plecy leżącego obok narzeczonego. Mężczyzna trzymał głowę na jego ramieniu i spał. On jakoś nie mógł zasnąć, pomimo że z nastaniem dnia czekały go obowiązki. Sam uznawał wyjazd do Telmar za czas odpoczynku, więc teraz tym bardziej powinien zająć się swoimi żołnierzami i ich szkoleniem. Przez to, że był związany z Melisim, który dla króla był jak syn, miał pewne przywileje, ale nie mógł pozwolić sobie, aby patrzono na niego z takiej perspektywy. Był dowódcą, dobrym żołnierzem dlatego, że był doskonale wyszkolony, a nie z tego powodu z kim był. Tym bardziej teraz, kiedy się zaręczył powinien dać z siebie wszystko.
Terrik poruszył się niespokojnie i mrucząc coś pod nosem odwrócił się na drugi bok, przy okazji kopiąc partnera w łydkę i ściągając okrycie.
– Rozpierasz się w łóżku, jakbyś był w nim sam. – Yavetil przykleił się do jego pleców i szeptał mu w szyję. – Nawet nie do końca zdajesz sobie sprawę co do ciebie czuję. Wiesz o tym, ale nie wiesz, jak silne jest to uczucie. Uwielbiam mieć cię przy swoim boku. – Pocałował go w kark i ułożył wygodnie. Już zasypiał, kiedy głośne walenie pięścią w potężne drzwi komnaty, skutecznie go obudziło.
Terrik natychmiast został wyrwany z głębokiego snu i nie bardzo wiedział co się dzieje, kiedy gwałtownie usiadł.
– Co, kto?
– Spokojnie, tylko ktoś się do nas dobija – wytłumaczył Yav.
– Riven – warknął Terrik – tylko on potrafi wałęsać się nocą po korytarzach niczym duch. – Wstał kierując się ku wyjściu. – Jak przychodzi wyżalić się, że znów skrzywdził Aranela, to koniec z naszą przyjaźnią. Niech panuje nad sobą. – Otworzył wrota, a za nimi zastał strażnika, jednego z patrolujących nocą korytarze.
– Proszę wybaczyć, panie, że obudziłem, ale zastałem dowódcę Galdora?
– Jestem, o co chodzi? – Yavetil stanął za plecami kochanka.
– Książę Riven rozkazał, bym wezwał cię, dowódco, do jego komnat. Podobno to sprawa niecierpiąca zwłoki.
– Mówiłem, że to jego wina – zamruczał pod nosem Melisi.
– Nie wiesz o co chodzi? – Galdor zwrócił się do swego podwładnego ignorując marudzenie narzeczonego.
– Książę, tylko wyszedł na korytarz i wydał rozkaz. Masz tam, dowódco wejść, bez pukania. I sam.
– Tylko się ubiorę. – Zawrócił w głąb pomieszczenia. – Nie rozumiem co może być takiego ważnego. Sądziłem, że wszyscy już śpią. – Myślał na głos ubierając się.
– Idę z tobą i niech tylko Saeros spróbuje mnie wyrzucić, to pozna, co to złość Melisich.
Yavetil tylko siknął głową, nie chcąc zaczynać dyskusji, o tym co oznacza „sam” i naciągnął na tors długą, lnianą koszulę. Śpieszył się, bo wezwanie o tej porze oznaczało naprawdę ważną sprawę.

*~~*~~*

W Rivenie się gotowała złość tak wielka, że z trudem panował nad sobą. To co usłyszał jasno oznaczało, że komuś nie spodobało się połączenie Aranela z nim. Do tego Aranel wspomniał, że to może jego ojciec zlecił to zadanie, ale jaki miał mieć w tym cel? Żaden. Nic by nie zyskał, a teraz ma nie tylko współpracę handlową i pozbył się syna nie brudząc rąk. Riven doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo król Adantin kocha swoje dziecko. Sama nieobecność na ślubie mu to powiedziała.
– Książę, co się dzieje?
Riven odwrócił się w stronę wejścia i jak na Galdora czekał, tak na swojego przyjaciela już nie. Nic nie mówiąc uniósł tylko brwi w pytającym geście.
– Nie patrz tak i nie wyjdę stąd. – Terrik położył ręce na biodrach patrząc na niego wojowniczo.
– Wiedziałem, że będziesz. Takie wezwanie i ciebie musiało zaciekawić. Pozwólcie panowie, że przedstawię wam Erkirana Ladrimę i Asmanda Delretha niedoszłego zabójcę Aranela i mojego.
– Co?! – Yavetil natychmiast wyciągnął nóż.
– Spokojnie dowódco? – Saeros uniósł dłoń, aby zatrzymać mężczyznę przed niechybnym krokiem uderzenia na obcego. – Ten pan powiedział mi wiele ważnych rzeczy i potrzebuję twojej pomocy.
– Jestem do twojej dyspozycji, panie. – Galdor opuścił wzrok ku posadzce w geście poddania i oddania.
Z tego Riven był zadowolony, wiedział, że może liczyć na tego człowieka i mu zaufać, jak ufał mu Terrik.
– Nic, co powiem, nie może opuścić tych czterech ścian.
Aranel wsłuchał się w słowa męża podziwiając jego opanowanie. Najchętniej to by wtulił się w niego i ucieszył się, że na tę myśl nie reaguje strachem.
Niech oni sobie w końcu pójdą. Pomyślał czując się przytłoczony tym wszystkim, ale nic po sobie nie pokazywał. Nie potrafił się otwierać przed innymi. Za długo uczył się zakładać maskę, by teraz zrzucić ją przy tym Erkim i Asmandzie. Dlatego zanim zostanie sam z Rivenem musiał się trzymać jak na księcia przystało, a nie wystraszonego i pragnącego czułości młodzieńca.

*~~*~~*

Dopiero, kiedy zaczynało świtać Asmand wraz z Erkim wyszli z pałacu i dotarli do gospody. Chłopak chciał zrobić coś, żeby mężczyzna do niego odezwał się, więc zanim weszli do środka zapytał:
– Mogę zostać z tobą? Będę spał na podłodze, ale nie chcę wracać do domu.
– Nie jęcz mi tutaj, że boisz się po nocy chodzić. Widzisz za miastem już brzask. Jestem zmęczony chcę spać.
– Jesteś zły. Konkretnie na mnie. – Złapał go za rękę, ale Asmand wyrwał ją i otworzył drzwi do wnętrza budynku. Za barem, jak zawsze siedział śpiący właściciel oberży. Czasami dyżur pełniła tam jego żona lub któryś z pracowników. Erki widząc, że barman nie zwraca na nich uwagi podążył za obiektem, którego dziś uratował od zguby.
– Przylepa z ciebie, Erki – syknął zły na cały świat Asmand, gdy znaleźli się w jego pokoju. Zapalił świecę. – I tak jestem zły. Zły na ciebie i na ten cały plan twojego księcia! – Zrzucił z siebie płaszcz zostając w samej koszuli i wąskich spodniach, które podkreśliły jego nogi i biodra.
– Dobrze robi. – Gorąco mu się zrobiło na widok mężczyzny. Znów zapragnął go mieć blisko. – Dzięki temu podlegasz jego ochronie i nic ci się nie stanie.
– Mam szczęście, że Saeors jest taki wrażliwy i nie wrzucił mnie do lochu, i do tego ochrania mnie? Będę śpiewał peany na jego cześć – zadrwił. Wyrzucił ręce w bok.
– Dlatego nie mogłeś ich zabić, to dobrzy ludzie.
– Nie zaczynaj. Jak chcesz tu spać, to dam ci koc.
– A mogę spać z tobą? – zapytał Ladrim rumieniąc się.
Pytanie zbiło z tropu Delretha. Ten chłopak, który wzbudził w nim pragnienie drugiej osoby, w sposób jaki odrzucił, nawet nie wiedział o co prosi. Miał mu pozwolić ze sobą spać? Nigdy w życiu!
– Sam się zaoferowałeś, że śpisz na podłodze, więc tam zostań. Ja idę się obmyć. – O tej porze całe szczęście, łaźnia była pusta.
– Też mogę?
– Nie ze mną. – Jak zobaczy go nagiego to go sobie weźmie. – Pójdziesz jak wrócę.
Erki posłusznie pokiwał głową i zamilkł bojąc się, że As go wyrzuci, a tak bardzo chciał dziś z nim zostać, być.

*~~*~~*

Riven odetchnął gdy został sam z mężem. Plan podróży i odnalezienia człowieka, z którym kontaktował się Delreth, poznania prawdy o co tu chodzi było jego celem. Spojrzał na Aranela i podszedł do niego.
– Zmęczony? – Wziął go za rękę.
– Bardzo. Riven?
– Tak? – Za kilka dni go zostawi, ale sam wybrał.
– Możesz... możesz... – Nie umiał go poprosić o przytulenie.
Riven zdawał się czytać w myślach partnera i ostrożnie dotknął go, a Aranel sam wpadł mu w ramiona. Objął go całując w skroń. I gdyby teraz ktoś mógł ujrzeć jego twarz z pewnością mógł stwierdzić, że to najszczęśliwszy człowiek na ziemi. Aranel nie uciekł. Nie cofnął się, nie drgnął, tylko sam pozwolił się schwycić i zostać blisko. Czekał na to przez ostatnie dni od kiedy zaczęli się do siebie zbliżać. Co miał teraz robić? Dziękować ich niedoszłemu mordercy za to, że stał się dla Aranela ostoją bezpieczeństwa?
– Wyruszysz w podróż do Elros...
– Nawet nie zobaczę Risran, udamy się tam dokąd Delreth wysyłał posłańców.
– Musisz jechać? – Uspokajał się wtulając nos w szyję Rivena.
– Chcę osobiście poznać kogoś, któremu zależało na twojej śmierci.
– Rozumiem. – Uniósł głowę i rękę w stronę twarzy męża. Riven pozwalał mu się widzieć i bardzo mu się to podobało. Ale nie wiedział, że tym razem mąż nie zamknął oczu, ale patrzył na jego usta.
Naszła go ochota, by go pocałować. Tylko to, nic więcej. Poczuć jego usta na swoich.
– Nie bój się.
– Czemu to mówisz? – zapytał Aranel.
Riven nie odpowiedział nachylając się w stronę ust męża, nie zważając na jego rękę i dotknął wargami drugiej pary. Musnął je lekko, ale zaraz stracił kontakt z nimi, kiedy Aranel odsunął głowę.
– Co ty... Czy ty...
– Pocałowałem cię. Nie wiesz co to jest?
– Wiem. – Zaczerwienił się. Jak Riven mógł wziąć go za kogoś kto nie wie, że dotykanie się ust to pocałunek i, że tak ludzie robią. – Nie jestem tumanem.
– Przepraszam. – Ucałował go w czoło. Zaczynało mu to coraz naturalniej wychodzić. – To mogę cię pocałować?
Aranel chwilę zastanowił się i kiwnął głową. To wszystko bardzo go zaskakiwało, a serce biło szybciej niż zwykle. Zaraz poczuł kolejny pocałunek, ale ten był mocniejszy, pełniejszy. Ich wargi objęły się wzajemnie i Aranel dał się ponieść naturze, nie do końca wiedząc co robić.
Riven nie naściskał na nic więcej, zwyczajnie ocierał swoimi ustami jego usta, robił to bardzo delikatnie. Wiedział, że musi z nim postępować ostrożnie. Jeden błąd i cofnąłby się w stronę wyjścia, do którego nie chciał już zaglądać. Dlatego po chwili smakowania tak lekkiej rozkoszy musiał pożegnać się z tym.
– Mam nadzieję, że się nie boisz.
– To było przyjemne. I nie boję się.
– To dobrze. – Odsunął mu włosy z twarzy. – Idziemy spać. Do poranka już niedługo, a musimy wypocząć.
Aranel uśmiechnął się na tą propozycję. Chciał odpocząć i w myślach rozważyć to co się właśnie wydarzyło. Położył się w łożu, a obok niego mąż, który przysunął się do niego i objął go w pasie.
– Śpij.
Ciepły głos i wspomnienie pocałunku ukołysały go do snu.

*~~*~~*

Zmarznięty Erkiran okryty kocem wrócił wykąpany do pokoju. Zimna woda nie była dobrym pomysłem.
– Nie powiedziałeś mi, że nie grzeją tu wody.
– Chciałbyś męczyć kogoś, aby siedział przy piecu i podgrzewał wodę, bo ty się będziesz kąpał – powiedział Asmand leżąc już w łożu.
– Przesuń się.
Asmand otworzył oczy, nad nim stał chłopak trzęsąc się z zimna.
– Nie będę spał na podłodze. Z tobą będzie mi cieplej. – Bał się odrzucenia, ale zaryzykował. Dużo myślał w czasie kąpieli i już był pewny czego chce.
Mężczyzna zawarczał przesuwając się. Chłopak sam pcha mu się do łoża, więc co najwyżej tego pożałuje. Poczuł jak lodowate ciało wsuwa się pod pierzynę i przylega do niego bez skrepowania.
– Musisz tak blisko? – zapytał Asmand.
– Jesteś jak piecyk. – Objął go ramionami i nogami. Pierwszy krok ma za sobą.
– Jesteś nagi – stwierdził po tym, jak poczuł skórę Erkiego na swojej.
– To źle?

23 lipca 2013

Połączeni - rozdział 16


Zapraszam na kolejny rozdział i dziękuje za komentarze. :D






Czuł za plecami przyjemne ciepło, inne niż zwykle. Do tego coś ciężkiego owinęło mu się wokół pasa. Serce Aranela zaczęło bić szybciej ze strachu. Wsunął rękę pod okrycie i dotknął tego czegoś, wyczuł pod palcami skórę pokrytą włoskami i przesunął wzdłuż... ręki? Natychmiast wybudził się, stwierdzając, że przyciska go ręka nikogo innego, jak męża, gdyż niemożliwym było, aby w łożu leżał ktoś inny. Z trudem obrócił się na plecy i gdy to zrobił, dotknął ramieniem górnej części piersi męża. Leżał teraz w taki sposób, że spokojny oddech śpiącego Saerosa łaskotał go w szyję. To, że książę spał, uspokoiło Aranela nie zwracającego już uwagi na to, że nadal miał położoną swoją dłoń na ręce partnera. Riven nie był taki straszny, więc nie powinien się go bać. W porównaniu do historii Terrika, Aranel nie przeżył tak wielkiego koszmaru. Poza tym, Riven obiecał, że już nie zrobi czegoś takiego i poczeka na niego. To znaczy, że Riven chciał z nim... To znaczy, że w przyszłości mogliby... Poczuł, jak gorąco wkrada się na jego policzki.
Mąż się poruszył, wobec tego Aranel prawie zastygł w bezruchu, lecz nie zamknął oczu wbrew temu, na co miał ochotę. A potem stało się coś, co sprawiło, że ciało Aranela zareagowało czymś miłym. Czymś, czego zaznał na samym początku tamtej niefortunnej nocy, zanim przyszedł ból.
Riven zamruczał i przykleił się do poduszki, wtulając nos w coś pachnącego jaśminem. Potarł nosem o delikatną powierzchnię, a rękę przesunął wyżej po poduszce, do której się tulił, a ta zdawała się oddychać. Zamarł. Poduszki nie oddychają. I szybko zrozumiał, że nie przytulał się do poduszki, tylko do męża. Przecież on tak pachniał. Podniósł głowę z nadzieją, że Aranel śpi, ale jego powieki nie przysłaniały oczu. Adantin wyglądał na lekko wystraszonego, ale i zaciekawionego.
Wybacz – zaczął Riven. – Nie chciałem cię przestraszyć.
To dość specyficzne uczucie, jakiego teraz doświadczam. Boję się, a zarazem jest w tym coś ujmującego.
Co dokładnie? – Nie poruszył nawet jednym kciukiem, aby go nie wystraszyć.
To, jak leżymy.
– Tak blisko? – Teraz pogładził pierś męża kciukiem. – Pozwolisz mi, że coś sprawdzę? Nic ci nie zrobię, chcę tylko pokazać, że mój dotyk nie boli.
Co chcesz... – Nie dokończył, bo dłoń, która przyciskała mu pierś, dotknęła jego włosów, a potem zjechała wolnym ruchem na policzek i pogłaskała go.
Ciii. Tylko to zrobię, nic więcej. – Riven wiedział, że ślepota Aranela utrudnia mu odpędzenie strachu, więc postanowił powoli pokazać mu, że nie ma się czego bać. Przesunął dłoń na szyję Aranela. – Boisz się, kiedy tak cię dotykam? Mów, co czujesz. – Tak bardzo chciał wszystko naprawić i zbliżyć się do męża. Byli skazani na siebie do końca życia, ale nie dlatego chciał zmienić na lepsze ich relacje. Czuł wewnętrzną potrzebę tego.
– Nie, to nawet miłe.
– Chcesz mnie zobaczyć?
– Jak? – Aranelowi podobał się taki dotyk, dawał ciepło i czułość.
– Wiem, że pod palcami potrafisz zobaczyć każdy kształt i nie tylko. Możesz dotknąć mojej twarzy, o ile chcesz.
– Chcę.
Połóż się na boku, twarzą do mnie.
Aranel zrobił to i wyciągnął rękę. Trafił na ramię męża i wzdłuż niego podążył ku szyi, a potem do twarzy. Odnalazł policzek, który go drapał.
– Przydałaby ci się brzytwa. – Sam pewnie tego potrzebuje, chociaż jego zarost rósł wolniej.
Na pewno. – Zamknął oczy, ale nie dlatego, że nie chciał patrzeć na tą piękną twarz. Po prostu wolał, żeby palec Aranela nie dźgnął go w oko.
Badanie trwało dłuższy czas. Aranel zdołał dotknąć włosów, nosa, oczu, brwi, najdłużej zatrzymał się przy ustach. Zakreślił ich zarys palcem, rozdzielił obie wargi, a Riven mu na to pozwalał.
Co czujesz? – zapytał Saeros, owiewając jego place gorącym oddechem i patrząc na niego.
– Wiem, że jesteś piękny i...
– I? – Riven nie spodziewał się, że poranek będzie taki. Wszystko przez to, że zasnął blisko męża, a łoże nie było tak wielkie, jak w pałacu.
– Nie wiem, to dziwne uczucie. – Zabrał rękę i uniósł się do siadu. – Dziękuję.
– Za co? – Dołączył do niego. Najchętniej to by jeszcze poleżał, z drugiej strony to było niebezpieczne, bo jego członek reagował na dotyk męża.
Że mogłem cię zobaczyć. Nie każdy chce, bym go dotykał.
– Mnie możesz. – Chwycił dłoń Aranela i położył sobie na policzku. Nie puścił go, tylko przysunął do swoich ust i ucałował jej wnętrze. Jak cudnie było widzieć zaskoczenie i pogłębiające się rumieńce u Aranela. – Jestem twoim mężem.
Książę Adantin zakłopotany swoimi odczuciami czuł potrzebę zabrania ręki, a jednocześnie zostawienia jej w tej dłoni, która teraz uwięziła jego. Nie wiedział, co robić, a nie chciał wstawać, bo jego męskość została pobudzona i wstydził się tego. Nie był z mężem tak blisko, żeby swobodnie mógł się tak pokazać, zwłaszcza, że pod nocną koszulą nie miał bielizny.
– Zostawię cię teraz samego, więc będziesz mógł przygotować się do śniadania. Agathe niedługo powinna być.
Aranel skinął głową i nie tylko wyczuł, ale i słyszał, że mąż podnosi się z posłania. Coś robił, a potem wyszedł. Dopiero wtedy Aranel jeszcze na chwilę się położył i odetchnął. Reagował na niego, strach był coraz mniejszy, więc czy to znaczy, że będzie mógł mu pozwolić... Może nic nie jest stracone i marzenia bycia z mężczyzną cieleśnie się spełnią. Pogłaskał drugą dłonią tę pocałowaną. Co by było, jakby pocałunek został złożony na jego ustach? I po raz pierwszy od dawna uśmiechnął się.

*~~*~~*


Wściekły patrzył na brata. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Leteno wrócił dopiero rano. W nocy długo czekał na niego, przez to się nie wyspał, a do tego złość podsycana była tym, że Asmand też zignorował jego prośbę.
– Doszczętnie straciłeś rozum? Gdzieś ty się włóczył?
Co cię to obchodzi? Zachowujesz się jak żona, która robi mężowi awanturę, bo ten wrócił późno.
– Ty wróciłeś wcześnie, następnego dnia – prychnął Erkiran.
Faktycznie zachowujesz się jak zraniona żona. Do tej pory jakoś moje włóczęgi nie robiły na tobie aż tak wielkiego wrażenia. – Leteno rozebrał się w wierzchniego odzienia i rzucił kurtę na stół, a wtedy oczom młodszego brata ukazały się sińce, zadrapania i krwawiąca rana na ramieniu.
– Kto ci to zrobił? – Zostawił przygotowywanie śniadania i zaczął oglądać brata.
– Pobiłem się z jednym chłopakiem. Chciał zająć moje miejsce w grupie. Nie mogłem na to pozwolić.
– Powinieneś odejść z tej szajki złodziei. Kiedyś ktoś cię złapie i wylądujesz w lochu. Mam pracę, będziemy mieć i leity. Zdejmij koszulę.
– Nie złapią mnie. – Pozbył się górnej odzieży. – Muszę gdzieś należeć, bo dzięki temu mam dostęp do wielu miejsc.
– Twój dostęp może się pewnego dnia źle skończyć. – Erki zdjął metalowe pudełko z górnej szafki starego mebla, które zrobił ojciec, gdy chłopcy byli mali, a Kala na świecie nie było. Postawił opakowanie na stole, po czym nalał wody do miski i wziął czystą szmatkę. Namoczył ją w wodzie i zaczął obmywać rany brata. Miał wielką ochotę go połajać, ale wolał ugryźć się w język. Wiedział, że Leto i tak zrobi swoje, a lepiej porozmawiać z nim na spokojnie niż w nerwach.
– Ostrożnie. – Leteno skrzywił się.
Jakoś nie bolało, jak się biłeś. Siedź cicho, muszę cię opatrzyć.
Jej, co się stało, Leto? – Kal wyszedł z drugiej izby i od razu zaciekawił się na szczęście niewielkimi ranami najstarszego brata.
Wytłumacz Kalowi, jak witałeś się z kolegą – warknął Erki, obwiązując ramię chłopaka bandażem.
Leteno przewrócił oczami i powiedział prawdę dziecku. Nie ukrywali przed nim wielu rzeczy, więc i tego nie będą.
– Ale ty jesteś głupi. Trzeba było mu nogę podstawić i by leżał – powiedział Kal.
Następny się znalazł – jęknął Erki, ale cieszył się, że Kal czuł się lepiej. Pozbierał rzeczy, umył ręce i mógł wziąć się za dokończenie kanapek.

*~~*~~*

Peleryna powiewała na wietrze, a kaptur ledwie trzymał się na głowie smagany podmuchami, kiedy Asmand szedł tą szarą, smutną i zarazem groźną dzielnicą. Nie wiedział, po co tu idzie i dlaczego kieruje się nie tylko wiedzą, którą musiał zdobyć. Całą noc Erki nie potrafił wyjść mu z głowy. I ten pocałunek. Erkiran nie był dla niego, osoby, która zniknie stąd i nigdy nie wróci. O ile uda mu się uciec. Wiedział jedno, że po wykonaniu zadania nie może dać się złapać, bo wtedy strażnicy trafiliby na trop Ladrimy. Prędzej się zabije niż na to pozwoli.
Jesteś głupi, Delreth. Zwyczajnie głupi. Okazuje się, że możesz się o kogoś martwić. Ty, któryś nigdy nie miał uczuć? Zostały ci one wydarte dawno temu i zostałeś tym, kim jesteś. Wynajmowanym przez bogatych zabójcą, którzy chcą usunąć z drogi niewygodnych ludzi. Ty nie masz uczuć, Delreth. Nie masz. Idziesz do chłopaka po to, żeby wyciągnąć od niego wieści. Nie, aby go zobaczyć czy spotkać się z tym smarkaczem. Nie masz serca, wmawiał sobie w myślach.
Przechodził właśnie koło starej tawerny, gdzie pod drzwiami stały prostytutki obu płci i zachęcały go, opowiadając, że za kilka leitów zrobią różne rzeczy. Prychnął tylko i przeszedł na drugą stronę ulicy. Nie tknął by takiego kogoś, kto nie pamiętał, kiedy się mył, a i zapewne medyk także przydałby się w ich wypadku.
Skręcił za zakrętem i zobaczył budynek, w którym mieszkali bracia. Przystanął, przez chwilę mając ochotę zawrócić.
Tchórz, podpowiedział mu jakiś wewnętrzny głos.
Kilka kroków później stanął przed drzwiami i zapukał. Te po chwili uchyliły się, ukazując Leteno bez koszuli. Chłopak był smakowitym kąskiem. Najchętniej to zająłby się nimi oboma. Naraz. Wewnętrznie przeklnął siebie i Erkirana, który zaczynał wzbudzać w nim cielesne pragnienia, o jakich chciał zapomnieć. To nie było dobre dla jego pracy. Nie pozwalało się skupić, ukryć przed ludźmi, aby być samemu. Cielesność i uczucia nie jednego zgubiły.
– Kto przyszedł? – Obok brata pojawił się Erki i od razu wyraz jego twarzy z zaciekawionej zmienił się w złą. – Widzę, że w końcu tu trafiłeś? Oczekiwałem cię wczoraj wieczorem. Nie boisz się pokazywać w dzień?
– Ostatnio i tak środki ostrożności są mało przeze mnie respektowane i to głównie wasza wina, bo niepotrzebnie wleźliście do mego życia z buciorami. Mogę wejść?
Wpuść go. Co do naszej winy, to nikt cię o nic nie prosił. Mogłeś nie pomagać. Wystarczyło powiedzieć „nie”. – Tak, słowa Asmanda zabolały Erkirana. – Tylko prosiłem o pomoc, nie musiałeś się zgadzać. – Zaczął sprzątać puste naczynia po śniadaniu. – Nie przystawiłem ci noża do gardła, nie żądałem niczego. – Denerwował się jeszcze bardziej, pamiętając pocałunek, a teraz ten człowiek mówi takie rzeczy.
Chyba zdenerwowałeś mego brata. – Leteno wskazał na krzesło, a sam usiadł po drugiej stronie.
Asmand zdjął kaptur i także usiadł. Czujnie obserwował krzątającego się po kuchni chłopaka, który wyglądał na nie tylko zirytowanego, ale i zawstydzonego.
Wybacz, że cię zdenerwowałem. Wczoraj nie przyszedłem z ważnych powodów. – Wolał nie rzucić się na niego przy braciach. Poprawka - przy tym dzieciaku, który teraz pojawił się znikąd i patrzył na niego. Asmand nie wiedział, jak się zachować.
– To pan mi pomógł – stwierdził chłopiec.
– Twoi bracia również. Szczególnie Erkiran, który nie bał się poprosić o pomoc. – Tu jego wzrok podążył do zakłopotanego chłopaka. – Pomogłem, bo chciałem.
– Dziękuję. – Kal odważył się podejść do tego wysokiego pana i swego wybawiciela. Wyciągnął rękę, a mężczyzna ją uścisnął.
Erki oparł się pośladkami o szafkę. Nerwy przeszły mu w mgnieniu oka, więc teraz był zadowolony, że Delreth przyszedł. Miał nadzieję, że to pomoże Kalowi w kontakcie z innymi ludźmi. Asmand od czasu uwolnienia chłopaka jest, poza nimi, pierwszą osobą, z którą Kal się widzi.
– Szkoda, że nie możesz zamieszkać z nami, bylibyśmy bezpieczni. Bylibyśmy większą rodziną – powiedział chłopiec.
Leteno widział, jak na te słowa policzki Erkiego pokrywają się czerwienią. Przechylił głowę na bok, przyglądając mu się baczniej. Czyżby jego brat... Ale jak to? Przecież nic nie mówił... Leteno posmutniał, w sumie czego oczekiwał? Nie może zatrzymać go przy sobie.
Kal, Asmand nie może z nami zostać. – Średni z braci otrząsnął się po wizji, jaką ujrzał. – Muszę iść do pracy.
– Musimy porozmawiać – rzekł Asmand.
– Zrobimy to po drodze.
– Za często widują nas razem.
Może wtedy będziesz się bał o mnie i nie zrobisz tego, co planujesz – wycedził Erki. Co on znów mówi? W jaki sposób ten mężczyzna miał się o niego bać? Bać się można o kogoś bliskiego. Co z tego, że wczoraj go pocałował. To nic nie znaczy. A jak znaczy? Potrząsnął głową, odganiając myśli. Wziął kurtę. – Idziesz? Powiem ci, co i jak.
Asmand wstał i zarzucił kaptur na głowę. Pójdzie z nim i przynajmniej będzie wiedział, że chłopak dotarł cały do pałacu. Naprawdę oszalał.

*~~*~~*

Aranel spędził wiele czasu w ogrodzie wraz z Agathe, która kończyła mu czytać historię zaczętą przez Terrika. Niestety, niewiele z niej wiedział. Cały czas rozmyślał nad porankiem. Ten wyjazd wychodził im na dobre. Wiele się zmieniało i miał wielką nadzieję, że po powrocie do pałacu będzie tylko lepiej. Ponownie zaczęły odżywać w nim marzenia.
– Książę, twoja twarz promienieje – powiedziała Agathe, gdy uniosła wzrok znad tekstu. We dwójkę siedzieli na drewnianej ławeczce i pozwalali, aby ogrzewało ich słońce.
Mógł jej się zwierzyć? Mógł rozmawiać z nią tak jak z Kareną?
– Dzisiejszy dzień traktuję jak moje odrodzenie. Nie czułem się tak od chwili, kiedy dostałem wiadomość, że zmuszony jestem do ślubu.
– To znaczy, że już pogodziłeś się z tym paktem?
To zrobiłem już dawno, ale... – Nie miał nadziei, że kiedykolwiek skosztuje bycia z mężczyzną po tym, co zrobił mu Riven. Teraz istniała na to szansa. Nie stanie się to szybko, ale może tym razem... Jeśli historia się powtórzy, to Riven go tym zabije. Tego nie mógł jej powiedzieć. – Czytaj dalej. – Wystawił twarz do słońca i słuchał głosu służki.

*~~*~~*

Riven stał nad strumieniem i z daleka przyglądał się mężowi. Stwierdził, że bardzo chciałby posmakować jego ust. Poza tym to, co widział w nocy dało mu nie tylko temat do rozważań, lecz pokazało, iż tak powinna wyglądać ich pierwsza noc. Wszystko zepsuł i musiał sprawić, że Aranel zapomni o tamtym. A gdy zgodzi się z nim... kochać – tak, to właściwe słowo - potraktuje to jako pierwszy raz.
Patrzysz na niego tak, jakbyś go kochał. – Terrik stanął za plecami przyjaciela.
Przestraszyłeś mnie. Nie zaskakuj mnie tak. Nie wiem, czy potrafię w taki sposób kochać.
– Potrafisz.
Czy to możliwe, że mogłem pokochać mężczyznę? Ja, wielbiciel kobiet? – Na ustach wykwitł mu kpiący uśmieszek.
Pokochałeś osobę. Nieważne, jaką płeć ma twój mąż. Interesuje cię jego osoba, jego dusza.
– Nie tylko, jest piękny. – Ponownie spojrzał na małżonka, a jego wzrok złagodniał, stał się ciepły. – Kocham, ale i pragnę. Teraz to wiem.
Żywisz takie samo uczucie do Aranela, jakie ja do Yava. Może się dopiero tego uczysz, ale w sumie ja nie widzę różnicy. Cieszę się, że to sobie uświadamiasz – rzekł z zadowoleniem Terrik.
– To stało się dziś rano. Od tamtej pory patrzę na niego zupełnie inaczej.
– Przyjacielu, to już się zaczęło dziać wcześniej. – Zostawił go samego z zamiarem odszukania narzeczonego.

*~~*~~*

Yavetil, jak pozostali, także oddawał się odpoczynkowi. Nie chciało mu się wracać do Antiri, tu było tak spokojnie. Gdyby nie liczyć incydentu z napadem, nawet podróż przebiegłaby w harmonii.
Położył się na łące wśród traw z rękoma pod głową i wpatrzył w płynące obłoki na niebieskim niebie. Miały różne kształty i tylko mała wyobraźnia ograniczałaby oglądającego od interpretacji tego, co one przypominają. Zamknął powieki i chyba przysnął, bo jedyne, co pamiętał, to myśli o pierzastych obłokach, później odlatywał, chyba coś mu się śniło, a potem nieco swędziało go na skórze, na piersiach. Podrapał się po torsie. Usłyszał cichy śmiech. Uchylił powiekę.
– Łaskoczesz mnie.
Chciałem cię jakoś obudzić. – Terrik już otwarcie się zaśmiał. Leżał na boku, podpierając głowę ręką i sunął źdźbłem trawy po skórze narzeczonego.
– Znam lepsze sposoby.
Wolę, byśmy nie mieli więcej świadków naszych tak bardzo osobistych kontaktów.
Twój przyjaciel się napatrzył. Jeszcze mi cię zabierze. – Także położył się na boku w podobnej pozycji, co Melisi. – Zawsze wyglądasz tak pięknie, kiedy dochodzisz. – Wczepił mu dłoń we włosy.
– Uważaj, bo sprawisz, że się zarumienię.
Kiedy w gorączce podniecenia sięgasz do mego… mmmrrrmmm. – Nie dane mu było nic powiedzieć, bo Terrik zatkał mu usta dłonią.
– Jeszcze jedno słowo, a nie rozmawiam z tobą. Ał, co robisz? – Został przewrócony na plecy, a kochanek zawisł nad nim.
Chcę pocałować mego przyszłego małżonka. – Sięgnął jego ust, składając czuły pocałunek, potem z powrotem wrócił na poprzednie miejsce.
Terrik uniósł się i położył głowę na piersi mężczyzny. Nie chciał wracać, tutaj było tak dobrze. Czasami traktował Telmar jak miejsce cudów. Pierwszym dowodem było to, że Riven najprawdopodobniej został oczarowany mężem i zaczął go kochać. Jeszcze kilka dni mogli tu być, ale czuł, że one miną szybko. Niestety, na myśl o powrocie czuł niepokój.

*~~*~~*

Kilka dni później, popołudniem, wjeżdżali na dziedziniec pałacu w Antiri witani przez podniecone głosy obecnych tam osób. Wśród nich był Erkiran, który jak zaczarowany patrzył na przybyłych. Nie tylko na nich. W oddali zobaczył znajomą mu postać kryjącą się cieniu za straganem. Bał się tego, co może ta postać zrobić. Żałował, że powiedział Delrethowi o położeniu komnat sypialnych Aranela i Rivena, ale nie miał wyjścia, tym spłacił swój dług. Wrócił wzrokiem do książąt. Riven pomagał zsiąść mężowi z czarnego ogiera. Przy tym Aranel, którego stopy dotknęły kamiennego podłoża, został na chwilę przytrzymany w ramionach partnera. W tamtym momencie Erki zatęsknił za ramionami Asmanda. Odnosił wrażenie, że tam było jego miejsce, ale mężczyzna go nie chciał. Nie rozmawiali od czasu tamtego ranka, kiedy to As ich odwiedził i wyszli razem. Owszem, był u niego, ale mężczyzna nie otworzył mu drzwi. Ladrim nie chciał się narzucać. Nie pchał się tam, gdzie go nie chcieli.
Ciężko westchnął i wrócił do kuchni, gdzie panował uporządkowany chaos. Zaraz zagoniono go do pracy i nie miał czasu myśleć. Ale tak było do czasu.

*~~*~~*

Księżniczka Naela powitała swoją rodzinę z szerokim uśmiechem. Ucałowała Aranela w oba policzki, a potem brata.
– Tęskniliśmy tu za wami.
My nie, nam było dobrze tam, gdzie byliśmy – rzekł Riven, prowadząc męża przez mały tłum prosto ku wejściu do budynku. – Dwa kroki i schody – szepnął do niego, po czym zwrócił się do towarzyszącego im sługi: – Przygotujcie wczesną kolację, jesteśmy zmęczeni. Nie robiliśmy wielu postojów.
– Dobrze, panie.
– Zjemy w komnacie.
Służący skłonił się i zawrócił, aby poinformować odpowiednie osoby.
Nie jestem aż tak zmęczony, możemy zjeść w jadalni – powiedział Aranel.
– Dziś jeszcze chcę się nacieszyć twoim towarzystwem.
Naela, idąc za nimi, z radością obserwowała zaistniałą zmianę pomiędzy mężczyznami. Na to liczyła. Sama w Telmar zakochała się w swoim mężu po raz drugi. Poza tym, tam Riven nie miał jak uciekać od Adantina. Cały czas był przy nim, w ten sposób musiał go poznać. Mogli się albo pozabijać, albo zbliżyć do siebie. Całe szczęście, że stało się to drugie.
To ja was zostawię – oznajmiła, kiedy odprowadziła ich pod drzwi komnaty.
– Uciekasz, siostro?
– Dziś wraca mój małżonek, będę chciała go przywitać.
Riven już wiedział, jak ona go przywita. Może będą z tego dzieci?

Już po później kolacji, kiedy byli najedzeni, Riven powrócił wspomnieniami do ostatnich dni. Budził się przy Aranelu i patrzył, jak ten śpi lub kiedy młodzieniec zwyczajnie leżał, zachęcał go do rozmowy i uczył dotyku. Nic wielkiego, to, co wcześniej. Rejestrował z zapartym tchem, że mąż przyzwyczajał się do niego i nie bał się. Sam wyciągał rękę i „patrzył” na niego, badał twarz ze szczegółami. Zawsze zatrzymywał się najdłużej na ustach, wtedy wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale do tej pory tego nie zrobił.
– Powiedz, jeżeli mam wyjść, jak zechcesz się przygotować do snu. – Było jeszcze wcześnie, ale obaj marzyli tylko o tym.
– Dlaczego za każdym razem wychodzisz i wracasz, kiedy ja już leżę w łożu? – zapytał Adantin.
– Chcę ci dać prywatność i swobodę. Chcę, żebyś się dobrze czuł, nie krępował przy mnie.
– Myję i przebieram się w łaźni, nie chodzę nago po komnacie.
– Szkoda, miałbym na co popatrzeć – wyrwało się Rivenowi. Nie dość, że to sprawiło rumieńce u Aranela, to i jego samego zaskoczyło. Świat przewraca się do góry nogami. On pragnie mężczyzny... Nie, pragnie swego męża. I sprawi, że Aranel zapragnie jego.
Nie wiedział, że co rano Aranel, czując oddech partnera blisko siebie, ma mały problem i nie raz musi zaciskać nogi, żeby się nie powiększył. Czasami bywał przerażony, że mąż poruszy się, przesunie nogę i poczuje go, ale i był szczęśliwy, ponieważ ponownie reagował.
Pójdę do łaźni. – Tyle zdołał powiedzieć po usłyszeniu ostatnich słów męża, zanim spłonął ze wstydu. Nie usłyszał pukania do drzwi.

*~~*~~*

Tej nocy, gdy księżyc ukrył się za chmurami, ciemny cień skradający się w ciemności przeskoczył pałacową bramę. Postać znała zachowania strażnika. Ten, co był na bramie dzisiejszej nocy, zawsze o tej porze chodził za swoją naturalną potrzebą. Delreth przez ostatnie dni doskonale wybadał teren, zachowania ludzi i odkąd znał położenie sypialni Aranela i jego męża, wiedział, jak tam się dostać, żeby wykonać zadanie. Szkoda, że będzie musiał zabić też Saerosa. Za długo to wszystko trwało i nie mógł czekać, aż Riven wyjedzie i zostawi męża. Zrobi swoje i tej samej nocy zniknie na zawsze.
Przekradł się na tyły pałacu, poruszając się cicho jak kot i tam spojrzał w okno, którym musiał wejść.
– Już czas.