29 stycznia 2017

Pod błękitnym niebem (Buntownik 2) - Rozdział 2

Zapraszam na drugi rozdział przygód Kamila i Szymona. Ciekawe co tym razem nasi panowie wymyślą. :)

Przypominam, że teraz moje ebooki można kupić nie tylko na Beezar.pl, ale i tutaj: http://book-self.pl/  Tam są dostępne także teksty Shikat Tales oraz Leśnej "Tam gdzie topnieje lód". Dziewczyny i ja serdecznie zapraszamy do sklepu. Jeżeli ktoś z autorów także tam chciałby wystawiać swoje teksty to skontaktujcie się z Leśną. :)


Teraz zapraszam na rozdział oraz bardzo dziękuję za komentarze. :*****


– Co pani podać? – Zarzycki uśmiechnął się ciepło do klientki. Zauważył, że gdy to robi, ludzie więcej zamawiają i o wiele lepiej reagują.
– Tortillę, chrupiący kurczak i shake’a waniliowego oraz dwa razy McChicken.
– Już się robi. – Jeszcze raz uśmiechnął się. Miał właśnie przekazać zamówienie do kuchni, kiedy podszedł do niego kolega z pracy. Niski chudzielec o dużych, okrągłych, rozbieganych oczach, który zawsze się mądrzył.
– Szef cię wzywa. Ja przyjmę to zamówienie.
Kamil ugryzł się w język, żeby tylko mu nic nie odpyskować. Szef mógł zaczekać, a on chciał zająć się tą klientką i kilkorgiem następnych. Nie chciał jednak dyskutować z Panem Mądralińskim. Powiedział mu tylko czego klientka sobie życzy i wyszedł na zaplecze.
Gabinet kierownika znajdował się na końcu wąskiego korytarza, do którego dostawało się przechodząc przez kuchnię pełną zapachu smażących się frytek i mięsa. Jutro będzie jego kolej, żeby przejąć stanowisko przy frytkach. Zapukał do gabinetu.
– Wejść.
Otworzył drzwi i zajrzał do środka.
– Podobno mnie pan wzywał.
– Tak, Zarzycki, wejdź i siadaj.
– O co chodzi? – Usiadł, przyglądając się potężnemu mężczyźnie o łysej głowie, siedzącemu za małym, jak dla niego, biurkiem. Wyglądało to dość dziwacznie.
– Nie mam dla ciebie dobrych wieści. Nie chciałem tego robić, ale ostatnio obroty spadają…
– Spadają? Wie pan jaki tam jest ruch? – Wskazał palcem za siebie.
– Wiem, ale przez jeden tydzień nie nadgonimy miesiąca.
Kamil prychnął na to kłamstwo. Doskonale wiedział jak jest. Każdego dnia lokal był pełen ludzi. Przeczuwał o co chodzi, ale na wszelki wypadek wolał się na ten temat pierwszy nie odzywać.
– Niestety, muszę zmniejszyć naszą kadrę pracowniczą, bo nie stać mnie na utrzymanie tylu osób.
Pewnie, na to cię nie stać, pomyślał Kamil, ale na auto za sto tysięcy już tak. Po co trzymać wielu pracowników, jeśli można mieć kilku, którzy będą musieli harować trzy razy więcej, a zapłaci się im tyle samo, czyli marne grosze, a dla siebie weźmie całą resztę.
– Dlatego jestem zmuszony cię zwolnić. Pracujesz do końca tygodnia, dostaniesz odprawę dwumiesięczną…
– I będę mógł pławić się w luksusach – prychnął Kamil. – Odprawę wezmę jeszcze dzisiaj i już dzisiaj odchodzę. Dwa dni mnie nie zbawią. Nie wspomnę, że jest mi pan winien trzymiesięczne wypowiedzenie. Ale tacy jak pan prawo mają w… – Wstał, czując jak w nim zaczyna wrzeć. Nic nie wskazywało na to, że straci tę robotę. Zaczynał mieć ochotę, by rozwalić ten pokój.
– Wybacz, ale jesteś tutaj nowy i jeśli mam kogoś zwolnić…
– Tak, wiem. Nowy pierwszy wylatuje, niezależnie od tego, jaki dziennie robi utarg i tak dalej. Niech pan lepiej nic nie mówi. Wiem, jak to z wami jest.
– Odprawę wyślę na twoje konto. Do widzenia, panie Zarzycki. – Wyciągnął rękę, podając Kamilowi kartkę. – Wszystkie formalności przyjdą do pana pocztą.
Wyrwał z dłoni byłego szefa swoje zwolnienie i wyszedł, ledwie powstrzymując się przed trzaśnięciem drzwiami. Poszedł do szatni i tam zaczął się przebierać. Dygotał. Co on teraz zrobi? Został bez pracy. Dwumiesięczna odprawa na niewiele wystarczy, a nie wiedział, czy miał prawo do kuroniówki. Raczej nie, bo pracował za krótko. Został na lodzie i to bardzo cienkim, który w każdej chwili może się pod nim załamać. Sytuacja życiowa nie rysowała się kolorowo.
– Kamil, co jest? Czemu się przebierasz? – zapytał Andrzej Biały, z którym Kamil bardzo dobrze się dogadywał. Pod ciemną czapką schowane były długie brązowe włosy związane w kucyk. Dzisiaj chłopak pełnił dyżur w kuchni, o czym świadczył fartuch ochlapany olejem.
– Ten bydlak mnie zwolnił. Łaskawie mogłem przerobić do końca tygodnia, ale nie mam takiego zamiaru.
– Wywalił cię?! Dobra, krótko pracujesz, ale doskonale sobie radzisz i klienci cię lubią.
– Daj spokój, Andrzej, takich nie zrozumiesz. Takim jak on nie zależy na nas. – Założył kurtkę. – Co go obchodzi, że mogę nie znaleźć roboty i za co będę żył. Ważne, żeby to, co by mi zapłacił, weźmie dla siebie. Sądzi, że jestem głupi i nie wiem ile ten lokal zarabia na czysto? Nie ważne.
– Nie pożegnasz się z innymi?
– Przekaż im ode mnie ‘do widzenia’ i powiedz, że życzę cudownych świąt. – Wyciągnął rękę. – Cześć. Masz mój numer, to może kiedyś się zdzwonimy.
– Cześć. – Uścisnął mocno dłoń Kamila. – I trzymaj się. Na pewno szybko znajdziesz robotę.
– Na pewno. Trzeba myśleć pozytywnie, co nie? – Nie czekał na odpowiedź, bo jej nie potrzebował. Wyszedł z szatni, przechodząc obok kuchni tak, żeby nie zostać zauważonym. Skierował się do tylnego wejścia, którym wchodzili pracownicy. Ostatni raz przekraczał ten próg. Mógł narzekać, że zaharowywał się tutaj, użalać się na klientów, jeśli marudzili lub było ich za dużo, ale mimo wszystko dobrze się tu czuł. Pracował z fajnymi ludźmi i miał jakieś zaplecze finansowe. Dzięki temu spał spokojnie. Teraz znów będzie musiał myśleć o szukaniu pracy i czy mu się poszczęści w tej kwestii. Tym zajmie się jednak po świętach, bo za dwa dni była już wigilia.

*

Szymon i jego ojciec wnieśli do domu świeżo kupioną choinkę. Udali się z nią prosto do salonu, gdzie ją rozpakowali i zajęli się ustawianiem. W tym momencie z zakupów wróciła mama Szymona i widząc jak ogromne drzewko kupili, tylko pokręciła głową. Mówiła im o czymś skromniejszym.
– Nie rób takiej miny, Baśka – odezwał się jej mąż Mariusz. – Była najpiękniejsza na całym kiermaszu. A jak pachnie. Święta mogą się już zaczynać.
– A mogą, mogą, o ile obaj pomożecie mi w kuchni. Nie zrobię wszystkiego sama. Poza tym któryś z was musi pojechać do sklepu, bo zapomniałam drożdży. Bez nich nie upiekę waszego ulubionego ciasta.
– Ja pojadę – powiedział Szymon, cofając się, by sprawdzić czy dorodny świerk stoi prosto. – A ty tato pomóż mamie w kuchni.
– Zawsze najgorsza robota dla mnie – pomarudził Mariusz Bieńkowski.
– Najgorsza? A co ja mam powiedzieć? – oburzyła się Basia i poszła do kuchni rozpakować zakupy.
– Co jej jest? – Szymon zmarszczył brwi. – Przecież kocha gotować.
– Chodzi o Karolinę. To mają być pierwsze święta bez niej. – Westchnął ojciec.
– No tak. Ale takie życie. Nie zawsze ma się to, czego się chce. Pojadę do sklepu. – Sprawdził czy ma w kieszeni portfel. – Konrad powinien niedługo wrócić od kolegi, to pomoże przy ubieraniu choinki.
W przedpokoju założył płaszcz, owinął szyję szalikiem i wyszedł na dwór, gdzie świeciło słońce. W nocy sypnęło trochę śniegiem i leżało go kilka milimetrów. Dla niego to i tak za mało. Lubił śnieg.
Na sąsiednim podwórku dostrzegł pana Dutkiewicza odmiatającego biały puch ze ścieżki.
– Dzień dobry.
– A dzień dobry, Szymon. Trochę zimy nam zrobiło.
– Ale mało, sąsiedzie. – Otworzył drzwi samochodu, obok którego stała wypożyczona półciężarówka, w której przywiózł choinkę.
– A mało. Pamiętam, jak to byłem młody i potrafiło nasypać więcej niż dwa metry śniegu. – Starszy pan oparł się na miotle. – Ludzie tunele robili, żeby można było przejść. Do pracy raz szedłem z grupą osób po wysokich, twardych zaspach i nagle co się okazało, kiedy te zaspy się zmniejszyły? A to, że długi czas szliśmy po dachach zakopanych w śniegu samochodów. To były zimy, a nie to co teraz. Śnieg szuflą się odwalało, a nie miotłą zmiatało.
– Nie ma się co martwić. Na Wielkanoc będzie zima.
– A żebyś wiedział. Na razie myślmy o Bożym Narodzeniu. Żona z córką ciągle coś pitraszą. Tylko Kamilek nie chce przyjechać. Uparty osioł. – Powrócił do przerwanego zajęcia.
Na wspomnienie o Kamilu mina Szymona zrzedła. Ten dzień zaczął się cudownie. Po zajęciu się zwierzętami pojechał z rana z ojcem na kiermasz choinek. Spotkali na nim starych kolegów rodzica, którzy handlowali drzewkami. Nie miał czasu na smutki. A teraz nawet imię Kamila wszystko psuło. Pożegnał się z sąsiadem i wsiadł do samochodu.
Do wsi dotarł kilka minut później. Zaparkował przed sklepem pani Zarzyckiej. Uśmiechnął się na widok pana Juliana niosącego półmetrową choinkę pod pachą, podczas gdy w drugiej ręce miał pełen worek zakupów.
– Może panu pomóc? – zaproponował Szymon po tym, jak wysiadł z pojazdu.
– A nie. Poradzę sobie. Co prawda mam tutaj cenny ładunek, bo i piweczko, i wódeczkę, a i dla żonci składniki na placki, i jakieś słoiczki z przyprawami, jednak dam sobie radę. A co tam u szanownego pana Szymona?
– Nic ciekawego panie Julianie. Stare dzieje. Jakoś się żyje.
– A ten pana Kamil to tak na zawsze wyjechał?
Bieńkowski przestąpił z nogi na nogę. Pan Julian nie zapomniał Kamila i tego, co między nimi było. Doskonale pamiętał aferę, kiedy wyszła na jaw ich orientacja oraz to, że są parą. Do dzisiaj często zagadywał go na ten temat i pytał, kiedy chłopak wróci. Tak jakby pani Beata nie mogła mu nic o swoim synu powiedzieć.
– Nie wiem. On już nie jest mój. Było minęło.
– Oj nie wydaje mi się, że minęło. Nie wydaje mi się. Też tak miałem z taką jedną, kiedy wybiła mi dwudziesta wiosna życia. Nie gadaliśmy tygodniami, bo się śmiertelnie obraziła. A teraz co? Czeka na mnie w domu. Będzie dobrze, chłopcze. Trzeba tylko się samemu postarać, bo nic nie przychodzi samo. I trzeba rozmawiać. Oj, trzeba.
– Do widzenia panie Julianie. Wesołych świąt.
– Wesołych i dla ciebie.
Może będą wesołe, pomyślał Szymon. Nie miał jednak powodów do tego. Ruszył w stronę sklepu, spoglądając przez moment na niebo. Było czyste, błękitne niczym w lecie. Nie zapowiadało się na to, że w najbliższych godzinach mogłyby pojawić się jakiekolwiek opady. Śnieg lub deszcz bardzo by się przydały, bo po letniej suszy ziemia potrzebowała wody.
Jego pojawienie się w sklepie oznajmił dzwonek. Pani Beata była sama. Uśmiechnęła się do niego.
– Czego zapomniała twoja mama?
– Drożdży.
– Widzisz, a rozmawiałyśmy o nich. Ludzka pamięć. – Odwróciła się i z półki w chłodni wzięła dużą paczkę drożdży.  – Ile ci tego uciąć?
– Nie wiem. Wezmę całą. Najwyżej namówię ją jeszcze na pączki.
– Namów ją. U nas w wigilię zawsze są pączki. – Miała dodać, że Kamil je uwielbia, tak  jak ciasto z jabłkami i budyniem, ale w porę ugryzła się w język. Głupia nie była, żeby nie widzieć jak Szymon reaguje na wspomnienia o jej synu. Domyślała się, że mężczyzna wciąż coś czuje do Kamila, lecz postanowiła się nie wtrącać. Nic i tak by nie zdziałała, bo jej syn nie wraca na święta. Raz nawet myślała, czy by Szymona nie namówić, aby pojechał do niego, jednak z tego planu zrezygnowała. Młody Bieńkowski to uparty człowiek i nie pojechałby. Zresztą Kamil jest taki sam i dlatego przez tyle miesięcy nie umieli ze sobą porozmawiać.
Szymon zapłacił za drożdże, zamienił jeszcze kilka słów z panią Beatą i wyszedł ze sklepu, wdzięczny jego właścicielce, że nie napomknęła o Kamilu, bo w przeciwnym razie zacząłby krzyczeć. Nie było dnia, żeby ktoś o nim nie wspomniał lub jego własne myśli go nie zdradzały.

*

Leżał u siebie w pokoju przy otwartych drzwiach i słuchał Anki powtarzającej w kółko, co już zapakowała do torby. Jutro z rana miała wyjechać razem z Bogdanem. Tym samym Kamil miał zostać sam w pustym mieszkaniu. Dobrze, bo będzie mógł robić co chce. Nie powiedział, że został zwolniony z pracy. Po co miał im psuć święta. Już i tak wystarczająco martwili się o niego. Dobrze mieć takich przyjaciół, jednak czasami bywało to trudne do zniesienia.
– Kamil, widziałeś może mój aparat? – Do pokoju zajrzała Ania zmartwiona tym, że nie mogła znaleźć aparatu fotograficznego, który dostała w prezencie świątecznym od rodziców. Z racji tego, że wyjeżdżała, podarunek dali jej wcześniej.
– Nie.
– Może zostawiłam go w kuchni. A ty co taki nie w sosie? Wcześniej z pracy wróciłeś. Chory jesteś? – Podeszła do niego, nachyliła się i położyła dłoń na czole Kamila. – Nie. Nie masz gorączki.
– Nic mi nie jest. Zmęczony tylko jestem i trochę mnie głowa bolała. Mogłem wcześniej wyjść z pracy, to skorzystałem.
– Coś kręcisz. Znam się. Ciebie głowa nie boli. Ale dobra, nie dociekam. – Uniosła ręce w górę. – Sam powiesz o co biega. Poszukam aparatu i zrobimy z Bogdanem jakąś kolację. Tego ci potrzeba. Dobrego jedzonka.
– Zadowolona, że twój facet w końcu wyzdrowiał?
– I to jak. Bałam się, że nie będziemy mogli pojechać do jego babci na święta. Szkoda by było, bo u nich święta są magiczne, a i lubię tę staruszkę.
– To zawołajcie mnie, jak kolacja będzie gotowa. Zdrzemnę się. – Przekręcił się na bok i wsunął rękę pod głowę.
– Wspominając o kolacji, miałam nadzieję na pomoc. Ale poradzimy sobie. – Przyjrzała się przyjacielowi. Naprawdę coś było nie tak, ale nie potrafiła tego wyczuć. – Dzwoniła Dorota z życzeniami dla nas wszystkich. Powiedziała, że wkrótce odezwie się na fejsie, bo na razie nie ma kiedy. Ma dobrą robotę, ale bardzo pochłaniającą czas, jak to powiedziała. Dla siebie ma mało wolnych chwil. Nie narzeka, bo dobrze zarobi i niebawem wynajmie jakieś mieszkanie, by zleźć z głowy siostrze, która mieszka z fajnym gościem.
– To fajnie. Pozdrów ją, kiedy będziesz z nią rozmawiać.
– Nie ma sprawy. Na pewno wszystko okej?
– Mhm. Zobacz, czy cię nie ma w kuchni. Spać mi się chce. – Tak naprawdę nie chciało mu się, ale to był jedyny sposób, żeby się jej pozbyć. Była taka wesoła, a na żadną radość nie miał w tej chwili ochoty.
Ledwie mu się zdrzemnęło, a obudził go Bogdan, informując, że kolacja jest już podana na stole i lepiej, aby się pośpieszył, zanim zapiekanka wystygnie. Zwlekł się z łóżka z ociąganiem. Poszedł do przyjaciół siedzących przed telewizorem.
– Znowu Kevin?
– Ten film nigdy mi się nie znudzi. – Anka podała Kamilowi talerz pełen zapiekanki makaronowej. – Ale przyznam, że wolę pierwszą część od drugiej. I nie narzekać mi tu, że powtarzają to co roku. Jak powtarzają na okrągło Tożsamość Bourne’a to nie ma problemów.
– Ale to jest dobry film. – Jej chłopak próbował bronić produkcji filmowej, którą tak lubił.
– Nie użyłeś dobrych argumentów. Poza tym komedie można oglądać na okrągło, nawet po kilka razy te same, a takie filmy jak ten wasz… Przecież wiadomo, co będzie na końcu.
– Udajemy, że tego nie wiemy – wtrącił Kamil, zajadając się potrawą. Kiedy zaczął jeść, poczuł jak bardzo jest głodny.
Ania spojrzała na przyjaciela z ukosa.
– A ja udaję, że nie wiem co się stanie z tymi złodziejami. O. Widzę, że smakuje. Jeszcze ci dołożyć? Zrobiłam tyle, żebyś miał na jutro.
– Wystarczy. To zjem i będę pełen. Przydałoby się tylko coś do picia. Zrobiłabyś? – Pożałował tej prośby, bo dziewczyna spiorunowała go takim spojrzeniem, że odstawił talerz i poszedł zrobić herbaty dla całej trójki.
– Ja bym jej tak nie uległ – zawołał za nim Bogdan.
– Chciałbym to zobaczyć. – Humor mu się od razu poprawił. Nie powinien był zamykać się w pokoju i pozwalać krążyć po głowie czarnym myślom. Dobrze jest w takich chwilach wyjść do ludzi i czymś się zająć.
Zrobił herbaty i postawił szklanki na ławie. Przyjaciele podziękowali za napoje, a on zabrał się za dojedzenie tego, co miał na talerzu. Wciągnął się też w film i śmiał się, kiedy złodzieje wpadali w pułapki zastawione przez głównego bohatera. Wieczór upływał w miłym nastroju. Zapomniał na ten czas o Szymonie oraz o tym, że stracił pracę.

*

Kolejny dzień dla Kamila zaczął się odprowadzeniem przyjaciół na autobus, zjedzeniu śniadania i nudzie. Ileż to razy, kiedy był w pracy, powtarzał sobie w myślach, że gdy będzie mieć dzień wolny, powyleguje się na kanapie przed telewizorem, pogra na komputerze, odpocznie. Tymczasem nie miał co ze sobą zrobić. W końcu koło południa ubrał się i wyszedł na miasto.
Spacerując ulicami Zamościa widział rodziny robiące wspólnie świąteczne zakupy, śmiejące się, szczęśliwe. Oglądał wystawy sklepowe pięknie ustrojone choinkami, bałwankami i światełkami. Przyciągały wzrok, zapraszały do odwiedzenia sklepu. Nawet na ulicach pełno było ozdób. Wieczorami i w nocy wszystko wokół świeciło, wręcz krzycząc, że idą święta. Święta pełne rodzinnej atmosfery, miłości, magii i cudów. To czas, kiedy nikt nie powinien być sam, a Kamil te dni spędzi samotnie.
Przystanął przed wystawą przedstawiającą kominek, obok którego stała choinka, pod nią leżały prezenty, natomiast nieopodal siedziały dzieci i rodzice, stworzeni z lalek różnej wielkości. Patrząc na ten obrazek, przez chwilę poczuł ciepło w sercu, a potem tęsknotę. Jaki by nie był, święta zawsze spędzał z bliskimi i bardzo sobie cenił ten czas.
– Tato, a pojedziemy do babci? Babcia robi takie pyszne ciasta. – Kamil obejrzał się przez ramię, słysząc głos małego chłopca, którzy przechodził obok, trzymając ojca za rękę.
– Pojedziemy. Nie chcemy, żeby była sama, prawda? W takie święta powinno się być ze swoimi bliskimi i jeśli się da, trzeba do nich pojechać nawet na koniec świata – odpowiedział korpulentny mężczyzna.

Kamil nie usłyszał dalszych słów, bo ojciec z synem oddalili się znacznie od niego, ale tak krótka rozmowa wystarczyła, by podjął decyzję, przed którą ta bardzo się bronił.

26 stycznia 2017

Moje ebooki - Ważne!

Kochani, od dzisiaj moje teksty można kupować nie tylko na Beezar.pl, ale również tutaj: http://book-self.pl/ 

Ceny są tutaj minimalnie niższe. Niewiele, ale zawsze to coś tam mniej. Także jeżeli ktoś jeszcze się nie zdecydował na zakup, planuje, ma możliwość to serdecznie zapraszam do tego sklepu i do zakupów. Pamiętajcie, że każdy zakup ebooka jest dla mnie wielką pomocą. Z góry dziękuję i przesyłam uściski. :)

Tu jest pomoc jak kupować na Book-self: Jak kupować

22 stycznia 2017

Pod błękitnym niebem (Buntownik 2) - Rozdział 1

Hej, Kochani, zaczynam publikację drugiego tomu Buntownika. Ma on 26 rozdziałów i epilog. 
Życzę miłego czytania i czekam na komentarze z którymi ostatnio kiepsko. Nie tylko chodzi o mnie, ale i o innych autorów. :)
Od jutra chcę wrócić do pisania. Trzymajcie kciuki. :)

Edit: U mnie w linkach pojawił się nowy blog. Autorką jest Indra i zapraszam do czytania jej opowiadania oraz komentowania: Blog Indry


Kamil Zarzycki, pożegnawszy się ze znajomymi z pracy po zakończeniu zmiany, udał się na przystanek autobusowy. Poprawił czapkę, która zsuwała mu się z lewego ucha. Nie znosił tego typu okrycia głowy, jednak z powodu mrozów został zmuszony do jej noszenia. Od tygodnia słupki na termometrach pokazywały minus dziesięć stopni. To niby niedużo, bo pamiętał jak bywało dwa razy tyle, ale ostatnimi czasy marzł bardziej niż zwykle.
Spojrzał na niebo zasnute chmurami i skrzywił się. Brakowało mu słońca. Nie pamiętał, kiedy ostatnio świeciło, chyba na początku grudnia. Za tydzień miało być już Boże Narodzenie, a on nie miał nastroju do świętowania. Mama prosiła go, by przynajmniej wrócił do domu na święta, jednak bronił się przed tym. Nie chciał wracać do Jabłonkowa. Odkąd kilka miesięcy temu opuścił rodzinną wieś, ani na chwilę tam nie zajrzał. Z mamą widział się tylko raz. Przyjechała, aby się z nim zobaczyć, ale w Zamościu została tylko na kilka godzin. Próbowała namówić go do powrotu. Nic nie zdziałała, przekonując się jak upartego ma syna. Nie chciał tam wracać ze względu na Szymona, którego nie zamierzał nigdy więcej zobaczyć. Domyślał się, że to będzie trudne, bo unikanie Bieńkowskiego nie może trwać wiecznie, jednak im dłużej trzymał się od niego z daleka, tym lepiej znosił rozłąkę. Z czasem uczucia, które czuł do mężczyzny wypalą się. Już było coraz lepiej. Tak, w ostatnich miesiącach zdobył praktykę w oszukiwaniu siebie. Działało, ale tylko na chwilę.
Kiedy wyjeżdżał z Jabłonkowa, nie obiecywał, że już tam nie wróci. Myślał, że wszystko odbędzie się inaczej. Widać Szymon tak naprawdę go nie kochał i nawet po przeczytaniu listu nie potrafił zdobyć się na kontakt z nim. Bieńkowski bardzo go wtedy zranił, oskarżając go o to, że podpalił stodołę. Wszystkiemu winna była zapalniczka, która wypadła mu z kieszeni. Prawda szybko wyszła na jaw, ale powiedzianych słów nie dało się cofnąć. Wsunął dłoń do kieszeni i wyjął zniszczony przedmiot. Popatrzył chwilę na coś, co dawniej było zapalniczką. Nie potrafił się jej pozbyć. Zacisnął na niej palce. Westchnął ciężko, jakby ta mała rzecz zrzucała mu na barki ogromny ciężar. Schował zapalniczkę z powrotem i przyśpieszył. Nie chciał się spóźnić na autobus. Na kolejny musiałby czekać około godziny.
Dotarłszy na przystanek stanął z dala od innych ludzi opatulonych w grube płaszcze, czapki, szaliki, jakby to był środek zimy, a tymczasem nawet śniegu nie było. Na święta podobno miało coś sypnąć białym puchem. Nie zależało mu, mimo że w lecie bywały momenty, kiedy myślał nad konnymi przejażdżkami wspólnie z Szymonem, w czasie których wokół znajdowałaby się gruba pokrywa śnieżna.
Autobus podjechał chwilę później. Kamil miał bilet miesięczny, więc od razu przeszedł na tylną część pojazdu i zajął wolne pojedyncze miejsce przy oknie. Napisał esemesa do Bogdana, że niedługo będzie w domu. Domem nazywał dwupokojowe mieszkanko, które od dwóch miesięcy wynajmował z przyjacielem i Anką. Zajmował malutki pokoik, w którym zmieściła się wersalka i stolik oraz krzesło, podczas gdy jego przyjaciele wzięli większe pomieszczenie. Anka i Bogdan od pięciu miesięcy byli razem. Pogratulował im tej decyzji, a szczególnie przyjacielowi tego, że w końcu przestał krążyć wokół Ani i zaczął działać.
Do mieszkania dotarł kilkanaście minut później. Byłby wcześniej, ale po południu zawsze powstawały na ulicach korki i autobus wlókł się, a nie jechał. Rozebrał się w czymś, co przypominało pokój, salon i przedpokój w jednym. Zawiesił kurtkę na wieszaku umieszczonym na drzwiach, żeby zaoszczędzić miejsce. Mieszkanko może nie było maleńką klitką, ale i tak ciężko im się było tutaj rozlokować, żeby sensownie poustawiać meble, które podarowali im rodzice Ani i Bogdana. Kamil dziwił się, że zarówno państwo Kalita jak i Małeccy nie oponowali przeciw wspólnemu mieszkaniu młodych przed ślubem. Tego szczególnie nie spodziewała się Anka. Jej rodzice to bardzo konserwatywni ludzie, ale widać uznali, że jest dorosła i może robić co chce. Przykazali tylko, żeby nie brała narkotyków i dobrze się uczyła na studiach. Jak dotąd dziewczyna nie zawiodła ich zaufania.
Zapalił papierosa i skierował się do części kuchennej, którą tworzył rząd ustawionych przy ścianie szafek, lodówka oraz kuchenka. Ściany pomalowali na brzoskwiniowy kolor tuż po tym, jak się wprowadzili. Właścicielka – staruszka, która wyjechała do Australii do syna – pozwoliła im na drobne remonty i odświeżenie mieszkania, które wynajęli na rok.
Otworzył lodówkę i wyjął z niej kawałek pizzy. Nie odgrzewając jej w mikrofali, ugryzł kęsa. Po przełknięciu włożył papierosa do ust i skierował się do pokoju Bogdana. Anka teraz była na uczelni, a Małecki, który chorował, leżał wygodnie w łóżku.
– Siema, stary.
– Co tak długo? Miałeś być piętnaście minut temu. – Boguś odłożył motoryzacyjną gazetkę. Zakaszlał. – To cholerstwo nigdy mnie nie puści, czy jak – zamruczał pod nosem bardziej do siebie niż do Kamila.
– Puści, puści. Tylko ty byś chciał od razu. Swoje trzeba wyleżeć. – Zaciągnął się papierosem, z ulgą przyjmując to, że w końcu mógł zapalić. W pracy nie wolno było palić, na ulicy także. Uznawał to za głupotę, ale trzymał się zasad po tym, jak dostał pouczenie od policjanta za to, że palił w publicznym miejscu. Na szczęście facet nie dał mu mandatu, bo Kamil kokosów nie zarabiał, a to, co miał, nie zamierzał tracić na niepotrzebne wydatki. Tym bardziej, że musiał zawiesić działalność sklepiku, który założył w Internecie, sprzedając tam figurki robione przez dziadka. Wszystko przez to, że nie miał co sprzedawać, a ostatnie pieniądze wysłał dziadkowi parę tygodni temu. Podobno staruszek wyrzeźbił bardzo dużo różnych figurek, ale musiałby pojechać do Jabłonkowa, żeby się wszystkim zająć. Trzeba było porobić zdjęcia, a potem wysyłać klientom paczki. Za dużo wynikało z tego pracy i wysiłku, aby dziadek i rodzice sami sobie z tym poradzili, a on na pewno tam nie wróci.
– Mam już dość leżenia. Jestem od tego bardziej chory. Wszystko mnie boli. – Bogdan, chorując, zawsze narzekał. Nie znosił uwięzienia w czterech ścianach. A i chętnie wybrałby się z Kamilem na piwo, by pogadać jak kumple, na co ostatnio jakoś się nie składało.
– Będę robił kawę. Chcesz czegoś do picia? – Ugryzł kolejny kawałek pizzy.
– Jak możesz palić i jeść jednocześnie? Herbaty, ale ten duży litrowy kubek.
– Spoko.
– A i z tą kawą wracaj tutaj. Nudzę się. Włączę lapka to obejrzymy jakiś film, co? Albo pogapimy się na Youtube jak inni grają w Wiedźmina. Hm? – Wychylił się po swojego laptopa leżącego po drugiej stronie łóżka, którą zajmowała Anka. Niedawno wynieśli wersalkę do piwnicy i kupili sobie dwuosobowe łóżko, by było wygodnie.
– Wolę się pogapić, na film nie mam chęci. – Wyszedł z pokoju urządzonego w kolorach kawy z mlekiem i wyposażonego dość prosto, w przeciwieństwie do czegoś co robiło za ich salon. Tutaj było tak kolorowo, że Kamila z początku bolały oczy. Czerwień przeplatała się z żółcią ścian, pomarańczem poduszek na wysłużonej już kanapie, bielą i czernią. Gust Ani był czasami bardzo oryginalny. Zamierzała przykryć panele zielonym dywanem, ale na szczęście zarówno on jak i Boguś odwiedli ją od tego.
Zgasił peta w popielniczce stojącej na stoliku dosuniętym do ściany, żeby można było wejść do kuchni. To przy nim jedli wszystkie posiłki. Skończył kawałek pizzy i umył ręce, o czym zapomniał po przyjściu do domu. Ale był głodny. Dzisiaj był taki ruch w pracy, że nie miał czasu nawet iść do toalety, a co dopiero myśleć o jedzeniu. Dziwne, bo pracował w McDonaldzie i wszędzie wokół było coś do jedzenia.
Zapaliwszy palnik w kuchence, nalał do czajnika wody i postawił go na gazie. Rzadko kiedy korzystali z czajnika elektrycznego, bo woleli oszczędzać na prądzie. W trójkę jakoś żyli, mogli opłacić mieszkanie, rachunki, ale każde z nich chciało też coś odłożyć na przyszłość. Jak się przekonali, było to bardzo trudne. Ania pracowała tylko w weekendy, bo codziennie chodziła na uczelnię. Dostała się na zarządzanie i administrację, po tym jak zrezygnowała z marzeń o medycynie. Natomiast Bogdan pracował, lecz jego studia zaoczne, a raczej książki, pochłaniały dużą część zarobków. Rodziców nie było stać na to, aby pokrywać wszystkie potrzeby finansowe syna. Jednak trójka przyjaciół nie mogła narzekać, bo nie głodowali i jakoś udawało im się spokojnie żyć z miesiąca na miesiąc. Czasem mogli pozwolić sobie na drobne przyjemności, jak papierosy Kamila, z których nie potrafił zrezygnować i na to szła znaczna część jego zarobków.
Dźwięk czajnika przerwał rozmyślania chłopaka. Kamil niespiesznie przygotował napoje i wrócił do pokoju Bogdana. Na ścianach wisiały liczne, oprawione w elegancie ramki, zdjęcia. To było tym, na czym Anka Kalita nie oszczędzała. Ostatnio wpadła w szał fotografowania. Nie potrafiła jednak trzymać zdjęć na dysku, tylko wybierała co lepsze i biegła do zakładu fotograficznego, gdzie prosiła o wydruk fotografii oraz kupowała ramki. Jakby nie wystarczył jej album lub pięć innych leżących na półce zawieszonej na ścianie na prawo od wejścia. 
Podał herbatę Bogdanowi i wtarabanił się do łóżka.
– Dzięki, Kamilku.
– Co tam masz? – Wskazał ruchem głowy na laptopa.
– Lubię oglądać jednego gościa. Fajnie gra i ciekawie opowiada. Nie nudzi.
– Do czego to doszło, żeby zamiast grać, oglądamy jak ktoś gra. – Kamil napił się kawy czarnej jak smoła. Ostatnio tylko taką preferował.
– Ty, coś takiego było u tych, no… Robią te takie filmiki… Kurwa, zapomniałem. – Małecki podrapał się po głowie, jakby to miało mu pomóc w przypomnieniu sobie nazwy kanału na Youtube. – Poszukam w historii…
– Dobra, puszczaj to co masz.
– Luzik, poczekaj, bo się ciężko filmik dzisiaj ładuje. Net coś słabo chodzi. Naprawdę wolałbym coś stacjonarnego, a nie mobilny – narzekał.
– Ale masz w promocji i płacisz za niego grosze.
– Jedyny plus. Co tam w robocie? – zapytał, próbując jeszcze raz uruchomić filmik.
– Marnie. Dzisiaj był zapierdol jak nie wiem, bo wpadła jakaś wycieczka, potem druga. Jutro pewnie też nie będzie lepiej. Ale to jedyna robota, którą znalazłem.
– Pytałem u nas w sklepie, ale nikogo nie potrzebują.
– Spoko, dam se radę. No puszczaj to, już się załadowało. – Poprawił się na łóżku, uważając, żeby nie wylać kawy. Anka by go za to zabiła. Bardzo dbała o pościel i czystość.
Na ekranie ukazało się intro, a potem pojawiła się plansza do gry Wiedźmin dziki gon. W lewym górnym rogu ukazał się mini ekranik z wizerunkiem chłopaka, który prowadził grę. Kamil omal się nie zakrztusił kawą, kiedy rozpoznał w nim Dominika Fiołkowskiego.
– To Fiołek.
– No, świetnie gra. Odkryłem niedawno jego kanał. Widzisz, ile ma subów? To gwiazda na Youtube, a ja go nie znałem.
– Ja go znam. Osobiście.
Bogdan popatrzył na Kamila jakby widział go pierwszy raz w życiu.
– Jak to?
– To znajomy… Wiesz kogo. – Odchrząknął, ukrywając twarz za kubkiem.
– Kogo?
Zarzycki przewrócił oczami i powiedział:
– Szymona. Widziałem Dominika dwa razy... Chyba trzy, bo na festynie także. Ale zazwyczaj chodził z głową w chmurach. Myśli tylko o swoich filmikach. Nie zamieniłem z nim słowa. Jest jakby go nie było – wytłumaczył kulawo.
– Myślisz, że on i Szymon… Ten teges?
– Nie. Fiołek jest hetero. Chociaż kto go tam wie. Z tego co mówił Szymon, to facet ma za kochankę swoje gry i kamerę.
– Taki aseksualny typek pewnie. Cóż, tacy też są. – Małecki wzruszył ramionami.
Przez kilka minut siedzieli w milczeniu, oglądając to, co działo się na ekranie. Kamil bardziej udawał, że to robi, bo jego myśli dążyły ku innej osobie mieszkającej wiele kilometrów stąd. Ciekaw był, jak Szymon radził sobie przez ostatnie miesiące. Z tego co mama mówiła, wynikało, że rodzinie Bieńkowskich było ciężko przetrwać to, co się stało.

*

– Zapomnij o nim, to gówniarz. Zostawił cię, kiedy najbardziej go potrzebowałeś – mówił Darek, popijając piwo z kufla.
Szymon nic nie odpowiedział, wpatrując się w ekran dużego telewizora wyświetlającego mecz siatkówki. Wokół w barze wrzało od podnieconych głosów, kiedy polska drużyna wygrywała.
– Szymek, idą święta. Czas żyć dalej. Teraz, po tym wszystkim, ty i twoja rodzina możecie się nareszcie podnieść. Wiem co mówię. Pamiętasz, jak było u mnie kilka lat temu, kiedy spłonął nasz rodzinny dom?
– Pamiętam.
– No, pomogliście nam. Teraz my mogliśmy wam pomóc. Podziękować za wszytko. Głowa do góry. – Uderzył otwartą dłonią w plecy Bieńkowskiego.
– Wiesz co? Tobie już chyba starczy. Wiktoria powie, że cię rozpijam.
– Nic nie powie. Rzadko nas odwiedzasz, a jeszcze rzadziej możemy pójść gdzieś razem. – Uniósł rękę, zamawiając u barmana kolejne piwa. Szymon zostawał dzisiaj u nich na noc, więc mógł coś wypić. – Cieszy się, że przyjechałeś.
– Ja też. W domu nie ma wiele do roboty. Gdy siedzę bezczynnie, za dużo myślę. – Podziękował barmanowi za trunek. Rozejrzał się czy nie ma gdzieś wolnego stolika, ale dzisiejszy wieczór nie był za dobry na spokojny wypad na miasto. Siedział więc z Darkiem przy barze, próbując rozmową zagłuszyć myśli. – Wiki dobrze znosi ciążę?
– Tak. Na szczęście. Chociaż ma zachcianki. Lepiej nie pytaj, co jej się potrafi zamarzyć w środku nocy. I nie mówię o seksie. A ja, jako dobry i kochający mąż, muszę wstawać, wychodzić na mróz i dreptać do jakiegoś sklepu otwartego przez dwadzieścia cztery godziny, żeby to jej marzenie kupić.
Szymon uśmiechnął się. Pamiętał jak to było z mamą, kiedy była w ciąży z Konradem. Uwielbiała jeść czekoladę, przegryzając ją ogórkami kiszonymi.
– Wiesz, jakie byłoby najlepsze lekarstwo na tego Kamila? – spytał Dariusz po tym, jak za jednym razem opróżnił kufel do połowy.
– Jakie?
– Inny facet.
– Nie, Dareczku, nie mam zamiaru pakować się w żadne związki, przelotne romanse, czy jednonocne przygody. W końcu zapomnę. Tym łatwiej, że nie przyjeżdża do domu na wieś. Może nie wróci.
– A jak wróci?
– To powiem mu, jak bardzo go nienawidzę – wyszeptał Szymon tak cicho, że przyjaciel tych słów w panującym gwarze nie mógł usłyszeć.

*

– Mamo, nie wiem. Nie chcę przyjeżdżać. Myślę o tym, aby w święta pracować. Wtedy są dobre zarobki – mówił Kamil rozmawiając z matką przez telefon.
– Kamil, ale to Boże Narodzenie, rodzinne święta. Nie może cię tu z nami nie być.
– Tata będzie zadowolony.
– Twoim ojcem się zajmę. Wróć do nas na stałe. Pomógłbyś mi w sklepie. Co chwilę odchodzą nowe pracownice. Przyjedź przynajmniej na święta.
Kamil usiadł na kanapie, kradnąc Ance ciastko.
– Nie namówisz mnie. Nie mam tam do czego wracać.
– Masz. Zawsze masz. Tutaj jest twój dom. Zastanów się, proszę. Czekamy na ciebie. Babcia chce zrobić twoje ulubione ciasto.
– Nie. Mam robotę w święta, muszę zostać. Cześć, mamo. – Rozłączył się. Położył głowę na ramieniu Anki zakopanej w książkach.
– Nie rozumiem cię – odezwała się dziewczyna. – Chcesz w święta być sam? Wiesz, że my z Bogdanem wyjeżdżamy do jego babci i nie będzie nas aż do Sylwestra.
– Naprawdę muszę pracować.
– Ble, ble, ble. Nie chcesz jechać, bo on tam jest. Zachowujesz się jak dziecko. Nie pójdę się bawić do piaskownicy – mówiła, naśladując głos małej dziewczynki – bo tam jest ten kolega, który ciągnie za moje warkocze i pewnie mnie nie lubi. Jedź. Wrócisz po świętach, urządzimy imprezkę na Sylwka. Będzie super. A jeśli spotkasz tego swojego rolnika, to co z tego?
Tego się bał. Co zrobi, kiedy zobaczy Szymona? Wciąż go kochał jak głupiec i nie chciał przeżywać tego, co się z nim działo, kiedy wyjechał z Jabłonkowa. Tego, kiedy czekał na znak od Szymona. Widać to, co  było w liście, nic nie znaczyło.
– Wolę zostać. – Przesunął się i położył głowę na kolanach przyjaciółki.
– Smutno mi, kiedy taki jesteś. – Pogłaskała go po głowie. – Jakbyś to nie był ty. Chcę dawnego Kamila. 
– Cały czas tu jest. Tylko jego serce nadal się nie skleiło.
– Ja już ci mówiłam, że obaj postąpiliście źle. Nie powinieneś był wyjeżdżać, a on oskarżać cię o coś, czego nie zrobiłeś. Czego nie byłbyś w stanie zrobić. – Spojrzała na Bogdana, który wyszedł z łazienki. Położyła palec na ustach, żeby nic nie mówił. Chciała, aby to była właśnie ta chwila, kiedy Kamil wyrzuci z siebie wszystko. Nie mógł całe życie dusić w sobie emocji. – Błędy można naprawić.
– Nie pouczaj mnie. – Zarzycki zdenerwował się i podniósł. – Łatwo ci mówić.
– To pomyśl o rodzinie.
– Idę się umyć i spać. Rano wcześnie wstaję.
Odprowadziła przyjaciela wzrokiem. Znów jej się nie udało.
– Próbowałaś. – Bogdan podszedłszy do niej, ucałował ją w czoło.
– Gdyby tam wrócił, może stałby się cud – wyszeptała.
Kamil słyszał jej słowa, zanim zamknął drzwi do łazienki. Jakiego ona chce cudu? Cudów nie ma, nawet z Jabłonkowie. Już nie.
Wziął szybki prysznic, umył zęby, ogolił się i kilka minut później wszedł pod kołdrę. W pokoju było ciepło, a on i tak odczuwał chłód. Wersalka stała przy oknie, zza którego do pokoju zaglądał księżyc. Wpatrzył się w jego tarczę, wspominając czas spędzony w Jabłonkowie, swoją pracę w stadninie, kiedy oporządzał boksy, konie. Pokochał te zwierzęta, szczególnie Zefira.
Tęsknił.
Za Szymonem szczególnie. Prychnął. Sentymentalny się zrobił. Nic jednak na to nie mógł poradzić.
– Co w tej chwili robisz? – zapytał, wiedząc, że nie dostanie odpowiedzi, nieprzerwanie wpatrując się w księżyc.

*

Szymon zacisnął dłonie na barierce balkonu. Jak każdej nocy skierował spojrzenie na księżyc. Nie przeszkadzał mu zaczepiający go zewsząd mróz, mimo że był w samym swetrze. Wypił za dużo i potrzebował otrzeźwieć. A chłód nocy zawsze mu w tym pomagał. Szkoda, że na inne rzeczy nie działał równie łatwo. Na wszystko to, co się stało, a szczególnie na miłość. Gdyby mógł cofnąć czas, postąpiłby inaczej. Oczywiście mając w głowie to, co wie teraz.

– Widać nie mieliśmy być razem. Nadeszła próba, a my jej nie przeszliśmy. – Opuścił wzrok na miasto pokryte światłami, a potem z powrotem przeniósł go na księżyc, zadając pytanie: – Co w tej chwili robisz? 

18 stycznia 2017

Ankieta

Link do wczorajszego info: Klik

Po prawej pojawiła się mała ankieta. Macie do wyboru tylko dwa tytuły, bo tylko one wchodzą w grę ze względu na małą ilość stron i nie należą do żadnej serii. Nic więcej nie powiem, bo nie wiem co z tego wyjdzie, ale chciałabym wiedzieć co lepiej wydać jako książkę. 

Wiem, że chcecie Połączonych. Ale one na razie nie wchodzą w grę, bo nie zdążę tekstu poprawić do marca i ma dużo stron, a dostałam wytyczne, że ma być ich do 200. Zresztą ten tekst powierzyłabym komuś innemu jeżeli chodzi o wydanie. 

17 stycznia 2017

Reklamy i info.

Kochani, długo mnie nie było. Najpierw wyjazd, a po powrocie dopadła mnie grypa. Spędziłam kilka długich dni w łóżku. Nie nudziłam się. Czytałam książki. Dzisiaj już wstałam i cieszę się z tego. Co prawda jeszcze czuję się marnie, ale powoli wracam do życia. :) Przypominam, że od niedzieli zaczynam publikować drugą część Buntownika. Mam też nową klawiaturę, więc w końcu dobrze mi się pisze i pora wracać do pisania. Oby w tym względzie ten rok był lepszy niż poprzedni. Jeżeli chodzi o pisanie to 2016 był dla mnie najgorszym rokiem. Niechęć do pisania była tak duża, że nie zrealizowałam wielu planów. Może uda się je zrealizować w tym roku. Zobaczymy. :)

Na Beezar.pl ukazały się kolejne teksty. Nie, nie moje, ale innych autorek. Zajrzyjcie tam, kupcie jeżeli możecie, wesprzyjcie finansowo. Ja jeszcze tekstów nie kupiłam, ale niedługo to zrobię. :)

Kyna wydała "Wracaj do domu" który możecie kupić tutaj: Klik

Dream Winchester wydała "Donikąd" i możecie tekst kupić tutaj: Klik

Jakiś czas temu Silencio wydała kolejną część Nissai'a, który czeka do zakupu tutaj: Klik

Może ktoś lubi, zna "Honor paparazzich". Ukazał się piąty tom i możecie go kupić tutaj: Klik

8 stycznia 2017

Buntownik - Rozdział 28 ostatni

Dziękuję za komentarze i wrzucam ważną informację dotyczącą kolejnego tomu. Jego publikacja zacznie się dopiero 22 stycznia. Nie chcę wrzucać go od razu. Osoby które kupiły tom pierwszy, musiały czekać na kolejny około pół roku.  Także te dwa tygodnie szybko zlecą. Robię przerwę w publikacji i zdania nie zmienię. Poza tym klawiatura w laptopie mi siada, muszę kupić nową i dopóki tego nie zrobię, nie jestem w stanie pisać. Pisanie w większości na klawiaturze ekranowej nie jest dla mnie. Nową klawiaturę zamówię zaraz po powrocie do domu z wyjazdu. 
Trzymajcie się i przesyłam uściski. :***

Po powrocie z Rzeszowa do domu, Szymon był w zdecydowanie lepszym nastroju. Teraz przebierał się w codzienny strój. Przez okno swojego pokoju widział Karolinę i Konrada. Rozmawiali, siedząc na ławce. Mógł się tylko domyślać o czym. Siostra wyjeżdżała jutro z rana. Czekała go wczesna pobudka, bo ma ją odwieźć na pociąg. Będzie mu jej brakowało. Tym bardziej, że miała już nie wrócić przed rozpoczęciem studiów. Zobaczą się pewnie dopiero na Boże Narodzenie.
Wyszedł z pokoju i zbiegł po schodach na parter. Zauważył, że mama jest na dworze i obrywa przekwitłe kwiaty o białych płatkach.
– Tata gdzie jest? – zapytał.
– Pojechał w pole. Wczoraj przyszedł pan Dąbrowski, zasiedział się i twój ojciec nie miał kiedy zaorać  ścierniska. Jak się udał wyjazd?
– Świetnie. Czuję się lepiej. Jestem taki spokojny.
– Grunt to nastawić się na pozytywne myślenie, synku.
– Jestem realistą. Ale nie zamierzam się martwić na zapas. – Pisk zawiasów furtki przypomniał mu, czym miał się zająć od tylu dni.
– Dzień dobry. – Kamil przywitał się z panią Bieńkowską.
– Dzień dobry, chłopcze.
– To my idziemy popracować, mamuś. Jest Jacek?
– Tak. Miał zamiar przywieźć siano ze stodoły, bo to w stajni już się kończy.
– Muszę dobudować halę, żeby było więcej miejsca do jego składowania. – Pomyślał na głos Szymon.
– Pomogę mu z tym sianem – rzekł Kamil, kiedy szli razem do stajni. Coraz bardziej lubił pracę w stadninie i nie oddałby jej nikomu.
– Razem zwieziemy, bo potem zamierzam pojechać w pole. A wiem, że Jacek planował na dzisiaj umycie kilku boksów. Poczekaj, powiem Konradowi, to mu pomoże.
Kamil na chwilę został sam i spojrzał w niebo, na którym gdzieniegdzie pojawiały się białe chmurki. Reszta dnia zapowiadała się bardzo pogodna, a nawet upalna. Może to ostatnie takie ciepłe dni. Musi je wykorzystać na konne przejażdżki z partnerem. Szymon wrócił chwilę później.
– Załatwione. Mój braciszek zrobił się teraz chętny do pracy. Z dnia na dzień jest z nim coraz lepiej. Na całe szczęście. – Chwycił dłoń Kamila. – Co tak patrzysz? Jesteśmy parą, nie?
– Podobno tak.
– Podobno? Muszę ci to udowodnić.
– Wczoraj wspominałeś coś o udowadnianiu tego i owego.
– Słowa zawsze dotrzymuję. Cześć, Jacek.
– Witam. O, ktoś tu się odważył iść ze swoim facetem za rękę. – Zostawił wózek, którym przewożono siano. – Proszę. To wasza działka. Ja mam inną robotę.
– Mój brat ci pomoże, przeszkolisz go.
– Znów będzie narzekał, że go wykorzystuję. – Zaśmiał się.
– Niech narzeka. Przyda mu się zajęcie. A jak Adaś?
– Dobrze. Badania wyszły poprawne, bo idealne nigdy nie będą. Jutro mają nam dowieźć wózek. Od razu wpadniemy do was z żoną.
– Będziemy czekać.
– Dobra, zbieramy się, bo inaczej dalej będziemy tak stać, a robota się sama nie zrobi – powiedział Kamil, łapiąc za dyszel wózka.
– O, jaki robotny się zrobił – zakpił żartobliwie Jacek.
Kamil, jak to on, przewrócił oczami i pociągnął wózek do stodoły, tej oddalonej od stajni o kilka metrów. Szymon podążył za nim. Będąc w środku wielkiej hali, w której składowano siano – z jednej strony zbelowane, a z drugiej nie, bo konie takie wolały – mężczyzna złapał Kamila w pół i popchnął go na stóg. Położył się na nim i wpił w jego usta. Zrobił to tak szybko, że Kamil ledwie złapał oddech.
– Kocham cię – szepnął Szymon. – Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek na sianie?
– Od tego wszystko się zaczęło. Leżeliśmy tak, jak teraz. – Zaczął gładzić plecy Szymona, z trudem panując nad tym, żeby nie ścisnąć jego pośladków. Przecież mieli pracować.
– Kiedyś będziemy się kochać na sianie. Mam o tym fantazję – zamruczał. Pochylił się i pocałował Kamila w szyję, w miejscu, gdzie pod włosami, które były już dość długie, ukryta była malinka z przedwczorajszej nocy.
– Opowiesz? – Wysunął nogi spod niego i objął nimi biodra Szymona. – Kto komu wsadza?
– W tym nasze fantazje pewnie się różnią, bo w moich to ja tobie.
– Tak, różnią się. Każda może się spełnić. – Zagryzł wargę.
– Kusisz, Kamil. – Poruszył biodrami, ocierając się o niego.
– A kto chce mnie brać na sianie? Jakbyś mógł, to i teraz być skorzystał, co?
– Jakbym mógł, już leżałbyś tu bez spodni.
Kamil roześmiał się bardzo głośno. W tym czasie do stodoły wszedł tata Szymona. Zarzycki przestał się śmiać i próbował zrzucić z siebie partnera.
– Wybaczcie. – Mariusz Bieńkowski podrapał się zakłopotany po głowie i odwrócił wzrok.
Szymon cmoknął szybko partnera w brodę i podniósł się. Wypuścił ze świstem powietrze, ciesząc się, że jeszcze nie miał namiotu w spodniach.
– Tak, tato?
– Właśnie wróciłem. Miałeś jechać na żytnisko.
– Tak. – Spojrzał ciepło na Kamila, a w jego wzroku nie tylko kryła się miłość, ale i obietnica gorącej nocy.
Przez ciało chłopaka przeszły dreszcze. Odchrząknął i zabrał się do ładowania siana na wózek.
– Wybaczcie, że wam przeszkodziłem.
– Tato, nie ma sprawy. – Szymon poklepał ojca po ramieniu. – Kamil, poradzisz sobie?
– Pewnie. Bez ciebie zrobię to szybciej – dodał, kiedy zauważył, że pan Bieńkowski wyszedł.
– A co, ja ci w czymś przeszkadzałem?
– Jeszcze się pytasz? Nakładanie siana na wózek twoją metodą…
– W sumie raz muszę się z tobą zgodzić. Moja metoda jest skuteczna w innych rzeczach.
– Ma się rozumieć.
– Lecę.
– Zmykaj. – Kamil czuł się najszczęśliwszym z ludzi.
Do końca dnia praca szła mu znakomicie. Namęczył się dzisiaj, bo musieli wyrzucić z Jackiem gnój, ale nic mu nie przeszkadzało. Nawet kiedy po południu, po pracy, pojechał do sklepu i niektórzy ludzie patrzyli na niego z obrzydzeniem, nadal odczuwał pełnię zadowolenia. Zadomowił się w Jabłonkowie. Ma partnera, wszystko szło ku lepszemu. Dzisiaj też planował rozmowę z ojcem i, mimo że trochę się jej obawiał, nie zamierzał zmienić zdania.

*

Wieczorem, kiedy Jan Zarzycki wrócił z pracy, zjadł obiad i położył na kanapie przed telewizorem, Kamil wszedł do dużego pokoju. Zamknął za sobą drzwi. Mężczyzna spojrzał na niego i wyłączył telewizor. Wstał, zamierzając wyjść z pomieszczenia, ale chłopak zastąpił mu drogę.
– Chcę z tobą porozmawiać, tato.
– Nie mów tak do mnie. Nie będę z tobą rozmawiał, dopóki nie zmienisz… tego, czym jesteś. A teraz zejdź mi z drogi. – Odepchnął syna, który poleciał na komodę. – Nigdy nie waż się myśleć, że kiedykolwiek wybaczę ci to, co wybrałeś. Prędzej wolałbym już nigdy cię nie zobaczyć, niż zaakceptować twoje pedalstwo. Czasami myślę, że byłoby lepiej, abyś się nie urodził.
– Tato! – Trzaśnięcie drzwiami jasno mu podpowiedziało, że nic nie wskóra, a bolesne słowa ojca w małym kawałku serca uwiły sobie gniazdo pełne kłujących igieł. Potarł bolącą pierś, a potem udo, tam gdzie wbił mu się róg mebla. Jak nic będzie miał siniaka. Wolał się przejmować tym niż słowami, które powiedział rodzic. Nastrój mu się zepsuł. Naprawdę sądził, że ojciec go wysłucha? Nie chciał wiele. Tylko trochę zrozumienia. Tata nie musiał go akceptować, byle tylko nie udawał, że syn nie istnieje.
Wychodząc z pokoju, natknął się na mamę.
– Nic nie mów. Próbowałem.
– Kiedyś…
– Ta. – Poszedł do swojego pokoju i wziął aparat. Nowe wyroby dziadka miał ustawione na biurku. Wczoraj nie miał kiedy ich obfotografować, więc postanowił zrobić to dzisiaj. Ustawił każdą na przygotowanym miejscu – małym podeście zrobionym z książki, którą przykrył serwetką. Oświetlił scenerię lampką i po osiągnięciu pożądanego efektu sfotografował pięć niewielkich figurek.
W końcu usiadł przed komputerem i przerzucił zdjęcia na twardy dysk. Kilkanaście minut później wszystkie wystawił na Ebayu, opisał i wrzucił do sprzedaży. Potem po prostu spędził czas na pogadankach z Anką i Bogdanem, przeglądaniu Internetu, chwilę pograł. Czas szybko mu zleciał. O dwudziestej drugiej usłyszał odgłos traktora i wyjrzał przez okno. Szymon dopiero wracał z pola. Prawdopodobnie ich dzisiejsze nocne spotkanie nie wypali. Niedługo później upewnił go w tym otrzymany esmes.
„Kotek, przepraszam, ale jestem dzisiaj wykończony i jedyne o czym marzę to położenie się spać.”
„Spoko. Odpocznij. W sumie też się zaraz kładę. Najwyższy czas się wyspać.” Na koniec życzył mu dobrej nocy i poszedł wziąć prysznic.
Położył się spać kilkanaście minut później. Zasnął, ledwie dotknąwszy głową poduszki.
Został obudzony, według niego już po chwili, przez syreny wyjące tuż pod jego oknem. Przestraszony, wyskoczył z łóżka i wyjrzał na zewnątrz. Pod dom Bieńkowskich zjeżdżały się wozy strażackie i jechały w stronę stajni oraz stodoły. Serce mu zamarło. W tej samej chwili do pokoju wpadła matka:
– U Bieńkowskich stodoła się pali – poinformowała rozgorączkowanym z niepokoju głosem.
– Boże, konie. – Lodowate zimno przeszyło go całego. – Stodoła jest blisko stajni. – Odnalazł spodnie, które miał wczoraj na sobie, i zaczął je szybko na siebie wkładać. W biegu porwał koszulkę i wypadł z pokoju.

*

W stajni Szymon wraz z bratem i ojcem wypuszczali konie na zewnątrz. Były wystraszone, ale wolał to, niż gdyby ogień przeszedł na ten budynek i dym zaczadził zwierzęta. Serce mu się krajało, jak widział kłęby dymu i snopy ognia wzbijające się w niebo. Całe siano, zebrane latem i rok temu, spłonie doszczętnie lub zaleje je woda. Płakać mu się chciało. Owoce jego ciężkiej pracy są właśnie niszczone.
– Szymon!
Usłyszał głos Kamila, który wpadł do stajni. Podbiegł do chłopaka i objął go szybko, po czym puścił.
– Wyprowadź Zefira do tego padoku, który jest jak najdalej stąd. Ja wezmę Degressę.
– A co z Atarim i jego matką?
– Są na zewnątrz. Pośpiesz się.
Chwilę później konie były już bezpieczne, a oni, w towarzystwie swych rodzin, mogli tylko stać i patrzeć na płonącą stodołę, którą próbowały ugasić dwa zastępy strażaków, a inni polewali wodą pobliskie zabudowania. Szymon ze złamanym sercem bardzo przeżywał to, co się działo. Nie potrafił w to uwierzyć.
– Jak to się stało? – zapytał Zarzycki, obejmując mężczyznę w pasie.
– Nie wiem – odpowiedział łamiącym się głosem. – Obudziłem się i zobaczyłem przez okno jasność. Już raz przeżyliśmy pożar, więc od razu wiedziałem, co to jest. – Była druga w nocy, gdy musiał iść do łazienki. Gdyby nie to, straty byłyby dotkliwsze. Ogień przeskoczyłby na inne budynki, stajnię, które, mimo że murowane, miały przecież wiele elementów drewnianych. Dobrze, że zboże znajdowało się w oddalonych silosach, a słoma w innej stodole – ta, która się paliła, była przeznaczona wyłącznie na siano – bo tragedia, która spotkała jego i rodzinę, byłaby większa.
Gaszenie pożaru trwało dwie godziny. Ciągle znajdowały się jakieś niedogaszone ogniska i na nowo wzniecały ogień. Już świtało, kiedy większość strażaków odjechała, a na miejscu pozostali tylko ci, którzy mieli zebrać materiały do badań i dowiedzieć się, dlaczego wybuchł pożar.
– Już myślałem, że wszystko będzie w porządku. Że nic złego się nie będzie działo – powiedział łamiącym się głosem Szymon. – Co nas jeszcze czeka? Co teraz zrobię? Nie kosiłem łąk po raz drugi, bo przez suszę nie urosła trawa. Teraz widzę, że zrobiła to Opatrzność, bo to siano także bym stracił. Już nic nie ukoszę, bo trawa nie zdąży wyschnąć. Zapowiadają deszcze. Będę musiał kupić siano. Wydam na to majątek, mimo ubezpieczenia. A do lata daleko.
Kamil przytulił Szymona, który chwycił go mocno i popłakał się z dławiących go emocji. Chłopak obserwował załamaną rodzinę Bieńkowskich. Nawet Mikołaj przyjechał. Dla nich to ogromna strata. Słyszał, jak Karolina mówi matce, że nie wyjedzie. W takiej sytuacji zostanie, najwyżej zaliczy wykopaliska w innym miesiącu. Mama nalegała, żeby dziewczyna wyjechała, bo nic tutaj nie pomoże, ale Karolina postawiła na swoim. Przecież trzeba będzie to wszystko uprzątnąć. Może mury stodoły nadadzą się do tego, by naprawić budynek. Gorzej będzie, jeśli jedyne, co będą mogli zrobić, to zburzyć pozostałości.
Do grupki osób podszedł strażak. Szymon odsunął się od partnera i otarł dyskretnie oczy. Dopiero wtedy spojrzał na mężczyznę.
– Wiecie coś?
– Znaleźliśmy to. – Strażak otworzył dłoń, na której leżała zniszczona – ogień w połowie przepalił metal – zapalniczka Kamila. – Wiecie, czyje to jest?
– To jest moje, ale… Szymon, zapaliczka musiała mi wypaść, kiedy my po południu… Ale na pewno sama nie… – przerwał, bo partner patrzył na niego tak, jakby go oskarżał o podpalenie. – Chyba nie myślisz, że to ja? Dlaczego bym to zrobił?
– Wiesz, potrafiłeś ukraść, to może dla zabawy postanowiłeś podpalić stodołę i zobaczyć jak płonie praca twojego faceta.
– Chyba ocipiałeś! – Każde słowo Szymona wbijało się w niego niczym sztylet, raniąc do żywego. Rozumiał, że mężczyzna mógł teraz nie myśleć jasno, ale chyba oszalał. – Nie podpaliłem twojej stodoły! Po chuja miałbym to robić?! Kurwa mać, Szymon. Nie oskarżaj mnie o to, bo jestem niewinny.
– A skąd mam to wiedzieć? To twoja zapaliczka!
– Bo mi wypadła! Wiesz kiedy! – Rozrzucił ręce na boki.
– Chłopcy, uspokójcie się. – Pomiędzy nimi stanął Mariusz Bieńkowski.
– Nie uspokoję się, proszę pana, bo pana syn oskarża mnie o coś, czego nie zrobiłem! Całe życie tak, kurwa, było! Nie pozwolę sobie, aby mnie tak traktowano. I aby robiła to osoba, która mnie podobno kocha! – Patrzył na Szymona tak zimno, że gdyby mógł, pokryłby mężczyznę śniegiem i lodem. Oskarżenie kochanka nie tylko zasłyszane, ale widziane w jego oczach, wbiło gwóźdź do trumny ich związku. Tak bardzo jak kocha tego człowieka, to tak samo mocno nie miał ochoty go teraz widzieć. – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. – Odwrócił się i pobiegł do domu. Chwilę później trzasnął drzwiami swojego pokoju, cały się trzęsąc, nie tylko z wściekłości, ale i bólu, który z całej siły ściskał jego klatkę piersiową.

*

Szymon stał jak zamurowany. Próbował zrozumieć, co się właśnie stało. Jego umysł w ogóle nie pracował. Mężczyzna odbierał wszystko tak, jakby przed nim znajdowała się gruba ściana stworzona z nieprzeniknionej, wszechogarniającej mgły. Rejestrował dźwięki, ale nic więcej do niego nie docierało, poza płaczem Karoliny i mamy. Po głowie tłukło mu się, że jego rodzinę właśnie spotkała ogromna tragedia. Przez to miał ochotę usiąść i ponownie zapłakać. Tym bardziej, kiedy dochodziła do niego nikła świadomość, że właśnie oskarżył o podpalenie kogoś, kogo kocha.
To jego zapalniczka, pomyślał, a gdy tylko to zrobił, dostrzegł nieuchronność spotykającego go drugiego nieszczęścia. Strata Kamila. Coś się w nim z tego powodu wywróciło do góry nogami. Pożar, Kamil, te dwa słowa spadły mu na barki ogromnym ciężarem i ledwie ustał na nogach. Najgorsze było to, że jakaś jego mała część nadal chciała obwiniać Kamila o koszmar, który spotkał jego rodzinę.
– Przepraszam. – Zakłopotany strażak, niewiele starszy od Szymona, nareszcie miał szansę coś powiedzieć. – Ja nie powiedziałem, że to przez tę zapalniczkę wybuchł pożar. W ogóle zaczął się w innym miejscu. Źródłem pożaru najprawdopodobniej było zepsute gniazdko, co doprowadziło do awarii sieci elektrycznej i iskier, które...
– Gniazdko? – Szymon w końcu ocknął się z zamroczenia i szaleństwa, które nim owładnęło. Wziął zapalniczkę z ręki strażaka. – Gniazdko. – Dotarło do niego, że miał wezwać elektryka, aby ten wymienił część instalacji. Ciągle jednak o tym zapominał. Tak jak o furtce w ogrodzeniu. To jego wina. To on jest winny spłonięciu stodoły. I tak po prostu oskarżył swojego partnera o podpalenie. Zacisnął mały przedmiot w dłoni. Uniósł wzrok i przyjrzał się ludziom, których znał. Przerażenie i niemoc odbijały się na twarzach wszystkich. Nawet na rodzinie jego partnera. Tylko Konrad, jak zwykle ostatnio, nie okazywał emocji i trudno było powiedzieć, co myśli, jednak nuty przerażenia nie potrafił ukryć.
Umysł Szymona zaczął powoli trzeźwieć. Zaczynał rozumieć, że Kamil nie mógł podpalić stodoły. Chłopak nie był taki, a zapalniczka musiała mu wypaść, kiedy dobierali się do siebie na sianie.
– Niech to szlag trafi! – krzyknął, a mama Kamila, która zamiast pobiec za synem, pocieszała jego rodzicielkę, aż podskoczyła. – Co ja narobiłem? – Jego zaniedbanie nie tylko doprowadziło do wzniecenia ognia, ale prawdopodobnie zakończyło związek z Kamilem. Nie. Nie. Nie, na pewno na to nie pozwoli! Chciał pobiec do chłopaka, starając się nie myśleć o tym, że złamał mu serce, ale zatrzymało go przyjście drugiego strażaka. Przecież te sprawy tutaj są ważniejsze. Nie mógł biec do kochanka, bo ich związek wisiał na włosku. Nie to było w tej chwili priorytetem, chociaż Bóg mu świadkiem, że ta kwestia rozdzierała go na strzępy. Stracił miesiące pracy i prawdopodobnie traci Kamila.
Przybyły strażak potwierdził, że na dziewięćdziesiąt dziewięć procent w pożarze nie brały udziału osoby trzecie i został on wzniecony przez wadliwą instalację elektryczną. Ale dopiero za kilka godzin będzie pełna ekspertyza.
– Badanie miejsca pożaru czasami trwa dość długo, ale dowody jasno wskazują na przyczynę wzniecenia ognia – dokończył strażak.
– Czyli opinia jest jednoznaczna? – upewnił się pan Bieńkowski.
– Tak.
Szymon tylko pokiwał głową z rezygnacją i obejrzał się przez ramię. Patrząc na dom sąsiadów, obawiał się, że tak szybko, jak strażacy wydali werdykt z oględzin miejsca pożaru, tak jemu nie zostanie wybaczone.

*

Nie potrafił się uspokoić. Znów zaufał. Znów się przejechał. Jak zawsze. Dopuścił do siebie uczucia. Odsłonił serce. Otworzył drzwi do swojego wnętrza i oberwał. Inaczej nie mogło być, bo on już miał takie głupie szczęście. Zmienił się i co za to dostał? Wyłącznie kopa w dupę i ból w prezencie, po tym jak jego serce kawałek po kawałku rozpadało się na miliardy części. Miał tyle planów związanych z Szymonem, marzeń, które się nie urzeczywistnią. Przeżywał euforię szczęścia i wszystko skończyło się w jednej chwili. Pękło jak bańka mydlana, po której nie zostało nic poza wspomnieniem, że istniała.
Dotknął dłonią policzka. Otarł go z wściekłością. Płacze. Jak głupia, naiwna pizda! Sparzył się i co z tego? Nie musi płakać. Co z tego, że boli? Ból jest głupi. Kiedyś minie, po tym jak wymęczy go, niczym najokrutniejsza z trucizn.
Pukanie do drzwi sprawiło, że szybko wytarł oczy.
– Czego, kurwa?!
– Kamil, to ja.
– Odpierdol się! – wrzasnął i wymierzył solidnego kopniaka w drzwi. – Spierdalaj!
Niezrażony Szymon otworzył przejście. Musiał tu przyjść, inaczej zwariowałby. Nie udało mu się uratować stodoły i siana, ale musiał zawalczyć o swój związek, bo bez tego nic się nie liczyło.
Kamil odskoczył do tyłu jak oparzony.
– Spieprzaj. Po co tu przylazłeś?
– Wybacz mi za to, że cię oskarżyłem. Nie wiem, co mnie opętało. To tak, jakbym to nie ja był. – Wsunął dłoń do kieszeni i ścisnął zapalniczkę, która nadawała się już tylko na złom.
– Wiesz, chuj z tym! Wystarczy, że tak pomyślałeś! Widziałem twoje oczy! Może jestem gnojem, ale czegoś takiego bym nie zrobił i po tym wszystkim, co wydarzyło się między nami, kim dla siebie jesteśmy, co mówiłem, powinieneś już to wiedzieć! Ale nie, ty nie wiesz, bo jesteś dupkiem. – Pragnął, żeby Szymon go przytulił i nic nie mówił… poza jednym – że kocha. Jednocześnie nie potrafiłby znieść teraz jego dotyku. Zawiódł się i miał do niego ogromny żal.
– Zraniłem cię…
– Co ty nie powiesz. No, kurwa mać! Spierdalaj, jak masz tak gadać! – Wskazał mu na drzwi, ale nie zbliżał się do nich, bo nie chciał znaleźć się w pobliżu Szymona. Ba, już nigdy nie chciał być w jego pobliżu.
– Pomyliłem się, każdy ma prawo do pomyłki.
– Jasne. A gdzie zaufanie, którym podobno mnie darzyłeś?! Ot, nagle sobie wyparowało i przed wszystkimi oskarżyłeś mnie! Uznałeś winnym! Pomyliłeś się. Ta. Pewnie ciągle tak o mnie myślałeś. Gnojek, buntownik, jak raz coś ukradł, to i podpalić mógł… Przypiąłeś mi łatkę. Wiesz, to nie jest miłe! I tak, zraniłeś mnie. Ranisz nawet tym, że próbujesz się głupio tłumaczyć. Tym, że tu jesteś i patrzysz na mnie jak zbity pies, pierdolisz farmazony!
– Kamil. – Podszedł krok do przodu, ale chłopak cofnął się bardziej w stronę okna, niemalże wchodząc na parapet. Zrozumiał, że w tej chwili nic nie zdziała, a może wszystko pogorszyć. – Mogę cię tylko przepraszać…
– Spieprzaj stąd! Wynoś się. – Po raz kolejny wskazał palcem na drzwi.
– Dobra. Przyjdę po południu. Mam dużo pracy. Twoja rodzina nam pomaga, ale chciałem… – Przymknął na chwilę powieki, próbując zapanować nad roztrzęsionym głosem. Po otwarciu oczu powiedział zdecydowanie: – Wiedz tylko, że cię kocham. Bardzo kocham. – Smutne oczy wwiercały się w partnera, jakby czekając na jego reakcję. Ta jednak nie nastąpiła, poza słowami:
– Znikaj stąd – powiedział słabo Kamil. Odwrócił od niego spojrzenie. Po chwili usłyszał zamykanie drzwi i osunął się na podłogę. Ukrył twarz w dłoniach. Miał szybki oddech. Serce, które jakimś cudem nadal było na swoim miejscu, biło mocno, ale bolało. Wszystko bolało go tak bardzo dlatego, że nie będzie potrafił patrzeć na Szymona i nie być przy nim. Kocha go, ale mężczyzna go zawiódł, a podobno mu ufał. Podobno kochał.
Poderwał się i zaczął działać. Wyrwał z zeszytu dwie kartki. Wziął długopis i usiadł przy biurku. Zaczął pisać. Jego ręka poruszała się szybko, tworząc coraz to nowsze zdania. Słowa same wpadały mu do głowy. Gdy zapisał obie kartki, z szuflady wyjął dwie koperty i każdą podpisał. Każdy z listów włożył do odpowiedniej koperty i zakleił je. Chwilę później wyjął z szafy plecak oraz dużą torbę. Zaczął się w pośpiechu pakować. Za oknem słyszał wyjące syreny. Ale pogotowia, nie straży. Nie obchodziło go to. Spakował laptopa. Sprawdził, co miał jeszcze zabrać ze sobą. Gdy był gotów, wziął listy i opuścił pokój. Nie zamykał drzwi, bo po co. Jeśli się nie pośpieszy, jego rodzina wróci do domu i go zatrzymają. Nie tego chciał.
Wszedł do kuchni. Położył listy na stole, opierając je o wazon z kwiatkami. O jego nogi otarła się Milagros. Ukucnął przy niej.
– Maleńka, będę za tobą tęsknił – powiedział łamiącym się głosem. – Nie mogę tu zostać. Nie chcę. Jednak sprawdziło się to, że we wrześniu już mnie tu nie będzie. Nie tego chciałem. – Przytulił mocno suczkę, która patrzyła na niego smutnymi oczami. – Nie wiem, kiedy wrócę i czy wrócę. Miłość nie wszystko naprawi. Będę za tobą tęsknił. – Nie tylko za nią. Już go to zabijało, ale ucieczka była teraz jego jedynym schronieniem przed bólem. Ucałował Mili w pysk i poszedł do przedpokoju. Stamtąd wziął bagaże i udał się na przystanek, nie ten we wsi, ale inny, stojący bardziej w polach.

*

Załamany Szymon patrzył na pogorzelisko, na mokre siano, strzępy drewna z dachu, na zniszczoną blachę dachową. Wszystko mokre, pokryte popiołem, ściany czarne i przypominające grób. To sprawiało, że miał ochotę wyć z bólu. Ale nie to powodowało u niego brak oddechu. Kamil, jego ukochany Kamil, nie chciał go widzieć, a przez to odczucie tragedii odbijało się w nim o wiele silniej. Miał jednak nadzieję, że jeśli nie dzisiaj, to jutro chłopak pozwoli się przeprosić. Gdy będzie trzeba, to ukorzy się przed nim. A potem, mając Kamila, będzie miał siły odbudować to wszystko i przetrwać. To tak jakby potrzebował właśnie tego chłopaka, żeby nie pozwolić się porwać czającej się za rogiem depresji i miał siłę do działania. Aż go coś w środku ściskało na myśl, jak wiele planów łączył z tym chłopakiem. Zaczął już układać swoje życie z myślą o nim.
– Straż pozwoliła nam tu posprzątać – powiedział jego tata. – Ściany są w dobrym stanie, można je wyczyścić z tego popiołu i sadzy, i wysuszyć. Karolina poszła do sklepu po dodatkową chemię, bo trzeba wyszorować ściany. Ludzie mają przyjść pomóc wyrzucić siano. Nie nadaje się już do niczego. Zacznie gnić i musimy się go szybko pozbyć. Pamiętasz pożar sprzed paru lat? Wtedy daliśmy sobie radę, to i… – przerwał, bo już kolejny raz zaczął dzwonić telefon Szymona. – Odbierz w końcu.
Mężczyzna, który kucał, patrząc na zgliszcza i niemalże wyrywając sobie włosy z głowy, nadal ignorował telefon. Nie w głowie mu pogaduszki. Wiedział, że to nie Kamil, bo do niego miał ustawiony inny dzwonek. Wziął do ręki kawałek drewna. Co będzie dalej? Bał się, w końcu siła tego koszmaru uderzy w niego z wielką mocą. Wtedy będzie desperacko potrzebował Kamila. Pragnął mieć w nim oparcie, bo to był jedyny ratunek, żeby się nie załamać. Wydawało mu się, że bez Kamila znajduje się przed nim tylko czarna dziura i nic więcej.
– Szymon, telefon – głos ojca był już na granicy wściekłości.
Wstał z kucek i odebrał, wcześniej stwierdziwszy, że dzwoni Iwona.
– A jej co? Jest przecież siódma rano. Tak? Co, ale mów wolniej. Dlaczego płaczesz? Co zrobił Artur? – Nic nie rozumiał. Do tego miał słaby zasięg. – Potrącił? Przecież nie mógł jeździć. Policja? Zabrali go, ale… Kogo? Iwona, uspokój się! Kogo potrącił? – Telefon wypadł mu z ręki, kiedy dziewczyna pozbierała się w sobie i opowiedziała, czego była świadkiem.
– Szymon, co się stało? – zapytali jednocześnie jego tata i pan Dutkiewicz.
– Karolina…  – Z ust Szymona padło tylko to jedno słowo, rozrywające jego duszę na strzępy. Nie mógł w to uwierzyć.

*

Tymczasem obok Kamila zatrzymał się autobus. Chłopak poprawił plecak na ramieniu i wrzucił torbę do środka. Wsiadając, zatrzymał się w przejściu i obejrzał na pole pełne kukurydzy. Należała do Szymona. Gdzieś po prawej stał jego dom, a obok dom Bieńkowskich. Spędził tam parę fajnych chwil, nawet pokochał, ale skończyło się. Jak zawsze. Wszystko się kiedyś kończy. Przełknął gulę w gardle. Wsiadł do autobusu, a drzwi automatycznie się za nim zamknęły, odcinając go od życia w Jabłonkowie, gdzie czasami zdarzają się cuda.


Koniec części pierwszej.