29 grudnia 2014

Nie powiem dobranoc - Rozdział 7



 Nie wiedziałam, którą kartkę wybrać, więc macie dwie, bo na obu jest to, co chciałam Wam razem i każdemu z osobna przekazać. Przede wszystkim życzę Wam dużo miłości, jeśli ktoś nie ma to abyście spotkali tę jedyną ukochaną osobę i byli przez tego kogoś kochani. Wszystkiego najlepszego i udanego Sylwestra. :*

Zapraszam na rozdział i dziękuję za komentarze. :)


Języki ognia lizały drewno i spalały je w swoim żarze podsycanym przez kolejne dorzucane szapy. Ciepło ogniska ogrzewało siedzących przy nim ludzi śpiewających sprośne piosenki. Dochodziła północ i nikt nie zamierzał kłaść się spać, a nawet przeciwnie, każdy dopiero zaczął się bawić. Każdy, poza Stevenem. Mężczyzna siedział tutaj tylko dlatego, by móc skupić się na czymkolwiek innym, byle tylko nie rozmyślać o feralnym pocałunku. Najczęściej gapił się na ogień, słuchając wynurzeń pijanego Martina, doprawiając sobie śpiewem innych, często połączonym z fałszowaniem. Od czasu do czasu zerkał na Kierana zachowującego się tak, jakby nic nie zaszło. Jedyna różnica polegała na tym, że częściej przebywał ze swoją partnerką, z czego ta była bardzo zadowolona.
– Stary, mówię ci, ta laseczka jest nienasycona – mówił Martin, trzymając w ręku butelkę z piwem. – Jest… jest… jest… – Zmarszczył brwi, starając się przypomnieć sobie słowa, jakimi chciał określić kobietę, z którą tutaj przyjechał.
Steven był częściowo znieczulony przez whisky. Wbrew swym chęciom nie wypił całej butelki, jednak i tak spokojnie znosił marudzenie kumpla. Plany na to, aby przyłożyć mu za traktowanie kobiet jak rzeczy, odłożył na później. Martin i tak nie zmądrzeje, a tłumaczenie pijanemu na nic się nie zda.
– Co to ja miałem? – zapytał Martin.
– Pójść po piwo? – Miał nadzieję, że tym sposobem mężczyzna sobie pójdzie i dziś nie wróci.
– E, jeszcze ma… – Spojrzał na butelkę. – A nie mam. Dzięki, stary. – Poklepał Stevena po kolanie i wstał, chwiejąc się na boki, by po sekundzie odejść w stronę stołu, gdzie ustawione były trunki.
– Tylko się nie wywal! – krzyknął za nim, wątpiąc, że kumpel go usłyszał. Chwilową samotnością nie cieszył się zbyt długo, gdyż jak tylko Martin odszedł, jego miejsce od razu zajęła Nicki. Kobieta usiadła bardzo blisko niego.
– Hej, co tak trzymasz się na uboczu? – zagadała przyjaciółka Jessiki. Nie czekając jednak na odpowiedź, kontynuowała: – Pytałam Holly, czy ty tak zawsze, ale mówiła, że potrafisz poszaleć.
– Czasami. – Żeby szaleć, trzeba mieć dobry nastrój, a nie grobowy, tak jak on.
– Może zatańczymy?
– Dzięki, ale nie – odburknął.
– Bardzo rozmowny jesteś. Fajne ognisko. U mojego wujka takie robiono, ale to było wieki temu.
Rozumiał, że szukała sposobu, by z nim nawiązać kontakt, lecz on nie zamierzał jej tego ułatwiać, licząc, że sobie pójdzie.
– Może, gdy wrócimy do miasta, to umówilibyśmy się na kawkę?
Tego to już nie mógł ignorować. Popatrzył na kobietę, której twarz była blisko… zbyt blisko, jak na jego gust i uznał, że trzeba być stanowczym.
– Słuchaj, Nicki, ja naprawdę nie mam ochoty chodzić na żadne randki.
– Kto mówił o randkach? – Przysunęła się do jego ucha i szepnęła. – Wiem, że jestem nie tej płci, którą preferujesz.
Popatrzył na nią przestraszony. Zabije Holly. Przyjaciółka nawarzy sobie w końcu takiego piwa, że nie będzie w stanie go wypić!
– Powiedziała ci? – warknął.
– Nikt mi nic nie powiedział. Widzę to. Podobno niektórzy heretycy też mają gej radar. Masz przed sobą jeden taki okaz, albo po prostu jestem bardzo spostrzegawcza. Widzę więcej, niż ci się wydaje. – Tu popatrzyła na siedzącego w oddali Kierana, lecz zaraz z powrotem zawiesiła wzrok na Stevenie. – Przyznam, że żałuję, bo jesteś w moim typie.
– Nie…
– Nie powiem nikomu – zapewniła. – A zaproszenie na kawę nadal aktualne. Pójdę poszukać kogoś do tańca, skoro ty zamierzasz tutaj zapuścić korzenie.
Natychmiast nawiedziła go myśl o tym, czy ona wiedziała, że on coś czuje do Kierana, czy zwyczajnie był w tym tak oczywisty? To znaczyło, że przestał się pilnować, jednak z drugiej strony, ile można ciągle na wszystko uważać? Lekko rozstrojony nerwowo, ponownie sięgnął po butelkę leżącą pod ławką. Odkręcił ją i pociągnął solidny łyk. Czuł, jak trunek pali go w gardło, spływając w dół przełyku. Ponownie spojrzał na Kierana, przyłapując go na tym, że też na niego spogląda. Dym z ogniska trochę zniekształcał jego sylwetkę, ale z całą pewnością można było stwierdzić, że mężczyzna definitywnie na niego patrzył. Pierwszy raz od kilku godzin. Chyba, że on tego wcześniej nie zauważył. Kieran uśmiechnął się i podszedł do niego. Usiadł obok w stosownej odległości, wyciągając mu z ręki butelkę. Steven starał się ukryć nerwowość i zaskoczenie tą sytuacją. Nie rozumiał, czemu mężczyzna, po tym, co mu powiedział, sam szuka kontaktu. Tym bardziej, że nie wyglądał na pijanego, by obecne zachowanie zwalić na zamroczoną alkoholem pamięć i umysł.
– Dobre, ale nie przepadam za tym – powiedział przyjaciel, napiwszy się i oddał mu whisky.
– Chcę cię o coś zapytać.
– Śmiało.
– Dlaczego to robisz, po tym, co mi powiedziałeś? Wiesz, żebym trzymał się od ciebie z daleka?
– Chyba coś ci się poprzestawiało w twojej łepetynie. Nic takiego nie mówiłem.
Steven spojrzał na niego i miał ochotę zdzielić go po jego „łepetynie”. Kieran grał, udawał, że nic się nie stało. Skurwiel!
– Spadaj – syknął Steven i podniósł się. Nie miało sensu, by tu siedział. Może jakoś uda mu się zasnąć. Odszedł kawałek od ogniska i obejrzał się. No tak, Kieran już musiał sprawdzić swoją męskość, mizdrząc się z Jessicą. Bo facet go pocałował! I on się nazywa tolerancyjnym? – Toż, kurwa, to był tylko pocałunek. – Rzucił w nerwach butelkę, która uderzyła w pobliskie drzewo. Miał gdzieś to, że mogła się rozbić i ktoś się skaleczy. Teraz jego głowę przepełniała wściekłość i osoba Atkinsona. Już on mu pozwoli udawać, że nic się nie stało! Z drugiej strony, jeśli Kieran tego chce, to niech sobie udaje! On miał dla niego nie istnieć, nie odzywać się? Proszę bardzo! Był perfekcyjny w realizowaniu zamówień.

~*~

Ranek powitał z pulsującym bólem głowy. Czuł się bardziej pijany po wdychaniu smrodu ze strawionego alkoholu i zaduchu panującego w domku, niż po tym, co sam wypił. Otworzył wszystkie okna, wpuszczając do środka świeże powietrze. Korzystając z tego, że wszyscy jeszcze spali, wziął długi prysznic i ogolił się. Zrobił sobie lekkie śniadanie i zjadł kanapkę, chociaż żołądek nie bardzo chciał ją przyjąć. Dopiero wtedy wyszedł na zewnątrz, nie zamykając za sobą drzwi, tylko zostawiając je szeroko otwarte. Tam zastał siedzącą na tarasie Holly.
– Skąd ja wiedziałem, że już nie śpisz.
– Nigdy nie śpię do późna. Miałam też nadzieję, że ty pierwszy wstaniesz. Wątpię, by reszta obudziła się przed południem.
Długo nie mógł zasnąć i był świadkiem, jak inni kładą się spać lub próbują to zrobić, potykając się po pijanemu o leżące na podłodze rzeczy. Był pewien, że połowa z nich otworzy oczy dopiero późnym wieczorem.
– Wygląda na to, że chcesz ze mną porozmawiać.
– Oczywiście. Wczoraj dałam ci już spokój. Siadaj. – Poklepała miejsce obok siebie na drewnianych deskach, z jakich był wykonany taras.
– Najpierw wolałbym to wszystko posprzątać. – Już stąd widział walające się wszędzie butelki i zużyte serwetki. – Trzeba też zebrać popiół z ogniska, a resztki niespalonego drewna ułożyć gdzieś, na kiedyś tam.
– Ty mi tu nie zawracaj głowy ogniskiem, ale jak chcesz sprzątać, to ci pomogę – powiedziała kobieta. – Przyniosę worki i pogadamy.
– Uparta jesteś.
– Żebyś wiedział. – Wstała i zanim zniknęła w budynku, klepnęła go jeszcze w pośladek, i uciekła.
Dziwił się, że mu tak szybko ustąpiła. Innym razem kazałaby mu siadać i wyciągnęłaby z niego wszystko to, co chciała wiedzieć. Obecna sytuacja była mu na rękę. Przynajmniej zajmie się czymś, gdy ona będzie prowadzić śledztwo.
Kobieta wróciła z kilkoma workami i podała część Stevenowi, który najpierw poszedł odnaleźć to, co wczoraj wyrzucił z takim zapałem. Rozbita butelka leżała pod drzewem, więc ostrożnie pozbierał szkło i włożył je do worka. Kiedy skończył tutaj, wziął się za resztę. Rozłożył worek tak, by mógł do niego wrzucać butelki. W wielu z nich było zwietrzałe już piwo. Wylewał wszystko na trawę, kręcąc z głową z dezaprobatą i krzywiąc się z niesmakiem.
– Powinniśmy poczekać na innych, żeby też udzielali się przy sprzątaniu – powiedziała Holly, zbierając serwetki i zużyte naczynia jednorazowe.
– Zanim oni wstaną, zarośniemy w brudzie. Nie zamierzam siedzieć w syfie. Poza tym, jak pomyślę, ile się najęczą, zanim zdecydują się działać, odechciewa mi się jakiejkolwiek pomocy. Nie, dziękuję. Wolę sam to zrobić. Czemu mnie nie opierdoliłaś wczoraj? – wypalił z pytaniem.
– Widziałam, jak wyglądałeś i nie chciałam cię dodatkowo dobijać. Mój opierdol nie był ci potrzebny, ale wszystko przed tobą. – Wrzuciła z obrzydzeniem śmiecie do worka. – To co się wczoraj stało?
– Nic. – Zachciało mu się zaczynać temat, to ma.
– Ha ha ha. Już ci uwierzę. Poszliście razem nad jezioro, a Kier wrócił sam. Ty zaś zaszyłeś się w lesie jak dzikus.
– Kto to jest Kieran? – wyrwało mu się.
– Nosz kurwa, tylko nie to – jęknęła. – Co się stało? Teraz ci nie odpuszczę. – Stanęła w rozkroku i położyła ręce na biodrach. Wyglądała bardzo wojowniczo z determinacją wypisaną na twarzy i widocznej w całej jej postawie.
– Nic się nie wydarzyło. Pokłóciliśmy się tylko. – Zawiązał worek i odstawił go na bok. Rozejrzał się jeszcze na wszelki wypadek, obserwując, czy coś nie zostało.
– Już ci wierzę.
– Wierz, w co chcesz. Pomożesz mi z tym ogniskiem, czy sam mam to zrobić? – warknął.
– Hej, wam.
Miał wielką ochotę jęknąć, słysząc wyraźny głos za sobą. Jeszcze jej tu brakowało. W ich stronę szła Jessica, machając do nich ręką. Czy ucieczka wyglądałaby na zbyt dziecinną?
– Hej – odburknął.
– Potrzebujesz szufelki do tego popiołu. Przyniosę – powiedziała Holly. Zanim odeszła, przywitała się z przyszłą szwagierką, całując ją w policzek.
– Co robisz? – zapytała kobieta.
– Nie widać?
– Wybacz, że ci nie pomogę, ale właśnie malowałam paznokcie.
– Łaski bez – mruknął i wybrał kilka niedopalonych polan. – Poradzę sobie. Panie o delikatnych rączkach nie powinny trudzić się sprzątaniem brudu.
– Zgadzam się z tobą. – Usiadła na ławce, dmuchając na paznokcie pomalowane niebieskim lakierem. – Od dawna znasz się z moim Kirusiem?
– Kirusiem? – zapytał.
– Mówię tak do niego czasami. Nie lubi tego. Powtarza, że nie jest dzieckiem, by go tak  nazywać. To od jak dawna się znacie?
– Od kilku lat. Poznaliśmy się bliżej dzięki Holly.
– Fajnie. W ogóle fajnych masz znajomych.
– Nie wszyscy są moimi znajomymi – wytłumaczył.
– Ten Martin, David i ta młódka, Grace? Tyle was jest?
Zaczynała go denerwować. Do jej opisu dodałby teraz, że jest wścibska. Holly, jak na złość, nie wracała, więc sam będzie musiał iść po tę szufelkę, co, swoją drogą, zrobi z przyjemnością. Otrzepał ręce i popatrzył na Jessicę. Wyglądała dziś bardzo elegancko w długiej do ziemi, czerwonej sukience, a szczęście biło z jej twarzy całymi falami. Otwierał usta, by odpowiedzieć na jej pytanie, jednak wówczas kobieta przestała się nim interesować, mając w zamian o wiele lepszy obiekt do dyspozycji.
– Kochanie, tu jestem! – zawołała.
Nie miał wątpliwości, do kogo się zwracała. Dyskretnie obejrzał się za siebie. No tak. Przyjaciel nie mógłby nie podejść i nie przywitać się ze swą dziewczyną. Do tego dołączyła do niego Holly, tłumacząc mu coś. Łudził się, że ten dzień rozpocznie dobrze i zniknie wieczorem, tak jak sobie planował. Dlaczego ziemia pod nim nie może się zwyczajnie rozstąpić i go pochłonąć? To byłoby prostsze, niż wejście do samochodu i wyjechanie stamtąd, kiedy w żyłach jeszcze krążył alkohol.
– Wstałeś, Mordeczko moja. – Jessica uwiesiła się szyi Kierana i pocałowała w usta.
– Trudno spać, jak wszystko śmierdzi lakierem.
– Wybacz. Malowałam na dworze, ale wylało mi się trochę w namiocie. Wybaczysz?
– Tobie? Zawsze, o ile zrobisz coś na śniadanie.
Steven wyjął szufelkę z ręki przyjaciółki z zamiarem jak najszybszej ewakuacji, nie mając ochoty słuchać i oglądać tych przesączonych miodem scenek. Ze złością zaczął wybierać popiół do worka. Kieran nawet na niego nie spojrzał! Pewnie, po co ma to robić? Zresztą sam zdecydował, że dla Kirusia stanie się niewidzialny, wedle jego życzenia, więc czego teraz chce?!
– Już się robi, Pysiu.
Przewrócił oczami. Kiruś, Mordeczka, Pysio? Miał ochotę zwymiotować. Lubił czułe słówka, gesty, czy zdrobnienia, jednak przenigdy nie nazwałby Kierana Pysiem!
– Uważaj, bo rozerwiesz ten worek. – Kieran uklęknął po drugiej stronie.
– Pogadamy? – Popatrzył na niego.
– Nie ma, o czym. Mówiłem ci już. Nawet nie wiem, o czym chcesz rozmawiać.
– W sumie masz rację. Nie ma, jasna cholera, o czym! – Rzucił szufelką prosto w pozostały popiół, a ten uniósł się do góry, tworząc kurzawę. Steven nic sobie z tego nie robił. – Wszak nie istnieję! – krzyknął, obrzucając mężczyznę wściekłym wzorkiem. – Masz, co chcesz. Nie zagaduj mnie, nie… A zresztą, pierdolę to! – Podniósł się. Furia go rozsadzała. Plan poszedł w diabły. Miał zignorować Kierana, gdy ten do niego zagada. Miał udawać, że go nie zna, w ogóle się nie odzywać, ale nie, musiał postąpić inaczej! Nie byłby sobą, gdyby nie złamał swego postanowienia! Był teraz gorszy niż w wieku nastoletnim.
– Ej, chłopaki. Steven. – Holly złapała go za rękę, ale się wyrwał.
– Pójdę ułożyć worki za domem – powiedział, mając ochotę się na czymś wyżyć. Wczoraj płakał, dziś chciał coś rozwalić w drobny mak. Byle wytrzymał do wieczora.

~*~

Następne godziny upłynęły pod tytułem „ignorowanie Kierana, czyli udaję, że nie istnieje, dopóki on nie przestanie sobie wmawiać, że nic się nie stało”. Przyjaciel jeszcze kilka razy próbował rozpocząć rozmowę, ale bez skutków, więc w ogóle przestał zwracać na niego uwagę. Niestety, kiedy Atkinson dał sobie spokój, do Stevena doczepiła się Jessica, która najwyraźniej postanowiła nawiązać z nim więź, czy cokolwiek to było. Kobieta chętnie zagadywała go, pytała o różne rzeczy, a raczej przeprowadzała śledztwo, jak on to nazywał. Wypytywała o jego znajomych, tłumacząc, że chciałaby ich poznać. Ciekawe było to, że wybrała akurat jego, zamiast wisieć na głowie ukochanego lub zwyczajnie zbliżyć się do reszty. Jaki miała w tym cel? Z początku podejrzewał, że to Kieran ją przysyła, lecz ta myśl szybko wyparowała mu z głowy. Dobrze wiedział, że gdyby przyjaciel chciał, to sam by przyszedł, a nie przysyłał posłańców. Po jakimś czasie wreszcie został sam, więc wziął książkę z podręcznej torby i ruszył w kierunku pobliskich drzew, zamierzając usiąść pod jednym z nich. Niestety, gdy jedne przeszkody zostają pokonane, drugie od razu piętrzą się pod nogami.
– Mam sprawę – powiedziała Holly, stając mu na drodze. Wyglądała jak chmura gradowa. Dziwiło go to, że jeszcze nie wpadł jej do głowy pomysł zorganizowania grupy i wywleczenia jej gdzieś w las.
– Czego? – warknął. Nie zamierzał być miły, skoro nie miał na to ochoty. Jessica wystarczająco zepsuła mu nerwy i zabrała ostatnie pokłady cierpliwości.
– Potrzebuję twojej pomocy. – Wyszczerzyła białe i równe ząbki. Nic dziwnego, że lubiła je pokazywać. Częste wizyty u dentysty i aparat ortodontyczny sprawiły, że jej uśmiech lśnił. – Muszę pojechać do miasteczka po coś ciężkiego.
– No to jedź. – Chciał ją ominąć, ale nie pozwoliła na to, ponownie zagradzając mu drogę.
– Ej, no. Chodzi o to, że kurier nie dowiezie tutaj tej przesyłki, a sama jej nie załaduję. To jakaś kanapa. Rodzice kupili. Potrzebuję mężczyzny.
– Masz Zacka.
– On umiera po przepiciu. Potrzebuję ciebie. Jesteś taki silny. – Podchlebiła mu.
– Coś kręcisz. – Zmarszczył brwi.
– Ja? – Położyła rękę na swojej piersi. – Wiesz ty, co? Przyjaciółka prosi o pomoc, a ty ją podejrzewasz o jakieś podejrzane zamiary. – Pokręciła głową z niezadowoleniem.
– Znam cię.
– A ja znam ciebie i wiem, że mi pomożesz. Żeby była jasność - twoje naburmuszenie mnie nie obchodzi. Ruszysz ten swój tyłek i mi pomożesz – stwierdziła głosem pełnym słodyczy, w którym dało się wyczuć nutę groźby.
– Ja ci pomogę – wtrącił się siedzący nieopodal David. Razem z kilkoma osobami grał w karty. Sądząc po jego minie, przegrywał.
– Zapraszał cię ktoś? Nie do ciebie mówię – opieprzyła go Holly. David wzruszył ramionami i wrócił do gry. Kobieta ponownie spojrzała na przyjaciela i uśmiechnęła się, tym razem czarująco. – To jak? Mogę na ciebie liczyć?
Czuł, że ona coś kombinuje. Prawdopodobnie chce go zabrać do jakiegoś baru w miasteczku i porozmawiać. Chociaż licho ją tam wie. Ona była zdolna do wielu rzeczy. Nawet do tego, by zawiesić go nad przepaścią głową w dół i kazać wyśpiewać to, co go dręczy. Skinął głową, że się zgadza i zanim za nią poszedł, włożył książkę w ręce Grace przyglądającej się grze. Lepszą opcją było wyjście z przyjaciółką, niż siedzenie tu ze wszystkimi. Już wolał męczyć się z dźwiganiem kanapy i oczywiście, zrobi to z chęcią, o ile słowa Holly są prawdziwe. Coś mu się wydawało, że prędzej piekło zamarznie, niż okaże się, że czeka na nich jakiś kurier. Tym bardziej się w tym upewnił, gdy kobieta wzięła kluczyki do kabrioletu od przyszłej szwagierki. Kto widział, żeby tym przewozić coś dużego? Nikt. Czerwony Chevrolet Camaro stał zaparkowany wśród innych aut. Odkąd pierwszy raz zobaczył ten samochód, zakochał się w nim. Podobała mu się linia pojazdu i to, że był piękny i agresywny. Zawsze chciał się takim przejechać i teraz, mając taką możliwość, był skłonny pozwolić Holly wywieźć się nawet na koniec świata. Mina mu jednak zrzedła, kiedy obok kabrioletu zobaczył stojącego Kierana. Niepokój był uzasadniony, gdyż mężczyzna zostawił swój samochód o wiele dalej, a raczej nie miał powodu do tego, aby się z nimi zabrać. Steven potrząsnął lekko głową i przybrał na twarz maskę obojętności. „On chyba z nami nie jedzie?” – zapytał się w myślach. W sumie równie dobrze Atkinson mógł po prostu oglądać auto. Płonne nadzieje zostały bardzo szybko rozwiane przez słowa przyjaciółki:
– Dobrze, że już jesteś.
Zagotowało się w nim. Taki był jej plan. Doprowadzić do ich spotkania sam na sam. Zacisnął zęby tak mocno, że omal ich nie połamał. Zły, wsunął ręce do kieszeni, starając się nie patrzeć na Kierana. Ten jednak uparcie wgapiał się w niego, jakby oglądał eksponat w muzeum.
– Panowie, pakujcie swoje zgrabne tyłeczki na tylną kanapę i niech nikt mi się nie waży usiąść z przodu.  Nie miażdżcie mnie tak wzrokiem, bo się was nie boję. Chcecie zaczynać wojnę z babą? – Patrzyła na nich hardo, bawiąc się kluczykami. – Pomożecie mi i już. Tylko wy jesteście trzeźwi.
– Skończ już z tą bajeczką, siostra, bo ci nie wierzę. Kto przewozi kanapy w kabriolecie?
– Nie gadaj, tylko wsiadaj! – powiedziała ostro i obeszła samochód, by usiąść za kierownicą.
Steven odetchnął i otworzył drzwi, by odsunąć sobie przedni fotel. Usiadł z tyłu, nie zamierzając dyskutować z wściekłą kobietą. Kieran, wskoczywszy do samochodu, nie używając drzwi, usiadł przy nim. Wąska przestrzeń sprawiła, że siedzieli bardzo blisko siebie, znów udając, że tego drugiego nie ma. W każdym razie Steven tak robił, bo zanim Holly cofnęła, by wyjechać z prowizorycznego parkingu, poczuł na sobie wzrok mężczyzny.

Kobieta wywiozła ich tam, gdzie diabeł mówił dobranoc. Twierdziła, że to krótsza droga do miasta i nie miała na myśli tego małego, sennego miasteczka w dolinie, którego dachy było widać z miejsca, przez jakie przejeżdżali. Droga raczej nie była uczęszczana, bo do tej pory nie spotkali żadnego innego pojazdu. Holly cały czas milczała, prowadząc pewnie i z wyczuciem.
– Powiedz, co masz nam do powiedzenia i wracajmy – rzekł zrezygnowany Kieran, siedząc rozwalony na siedzeniu, niczym pan na włościach.
– Nie mam wam nic do powiedzenia. To chyba wy powinniście ze sobą porozmawiać, a nie ja z wami. Co zrobicie, to nie moja sprawa. Ja tylko chcę waszej pomocy i tyle.
– Długo będziesz odgrywała ten teatrzyk? – zapytał Steven. Ze zdenerwowania i napięcia stukał palcami o swoje kolano. Gdyby rozsunął nogę jeszcze bardziej, mógłby dotknąć uda siedzącego obok mężczyzny.
– Kto robi teatrzyk, ten robi. Na pewno to nie jestem ja. To wy zachowujecie się jak popierdzielone pięciolatki – burknęła i nagle zatrzęsło autem, które po chwili stanęło. – Kurwa, co to się dzieje? – Próbowała zapalić silnik, ale nic nie wskórała. Żaden odgłos nie wydobył się spod maski. Holly nacisnęła przycisk otwierający przednią klapę i wysiadła. Zanim jednak dotarła do niej, obejrzała się na nich. – Co tak siedzicie jak jakieś figury woskowe? Pomoglibyście biednej kobiecie.
Steven już miał powiedzieć, że ona wcale nie jest biedna, a na samochodach zna się lepiej niż nie jeden facet, ale ugryzł się w język i opuścił auto. To samo zrobił Kieran i cała trójka przeszła obejrzeć, co dolega Camaro.
– Nic tu nie widzę – zamruczała Holly, pochylając się nad silnikiem. – Hm. Spróbuję zapalić jeszcze raz, a wy patrzcie, czy coś się dzieje.
– Ty patrz, ja zapalę silnik – powiedział Steven. Usiadł za kierownicą i przekręcił kluczyk. Jego wzrok padł na liczniki, a szczególnie wskaźnik paliwa. – Chyba ktoś tutaj zapomniał nalać do baku.
– Co? Niemożliwe. – Holly podbiegła do niego i odsuwając z twarzy włosy, zdziwiona, popatrzyła na wskaźnik. – Zaraz. W bagażniku powinien być kanister. Może coś w nim jest? Zoe mówiła, że go tankowała. Otwórz bagażnik.
Miał ochotę walić głową o kierownicę. Nacisnął dźwignię bagażnika i wysiadł. Sam podszedł do tyłu. W małej przestrzeni bagażowej stał niewielki kanister, pełny, co sprawdził po podniesieniu go.
– Powiedz tej swojej szwagierce, żeby następnym razem sprawdzała licznik. – Nalał paliwa do baku i kazał odpalić silnik. Sam schował pusty kanister z powrotem i zatrzasnął klapę.
Samochód odpalił pięknym, czystym dźwiękiem.
– Ha. Udało się. Kier, zamknij klapę. – Ucieszyła się kobieta siedząca za kierownicą.
To, co się stało chwilę później, sprawiło, że Steven przeklął Holly na każdy możliwy sposób. Kiedy tylko Kieran zatrzasnął maskę i odsunął się, przyjaciółka ruszyła z piskiem opon, machając im na pożegnanie. Wołali za nią i biegli, ale ta nie zamierzała się zatrzymywać. Nawet dodała gazu, aby zaraz zniknąć im z oczu.
– Zabiję cię! – krzyczał za nią zdyszany Steven, pochylając się i opierając dłonie na kolanach. Czekał ich długi powrót spacerkiem.
– Moja siostra to podstępna żmija.
– Żebyś wiedział. – Wyprostował się i zawiesił wzrok na przyjacielu. Ten również na niego patrzył. Wiedział, jaki był cel tego, co zrobiła Holly, ale czy miało to w ogóle sens? Sam na pewno nie zamierzał zacząć rozmowy, ale ten problem od razu został rozwiany.
– Chyba masz rację, musimy pogadać – powiedział poważnie Kieran.
– Nie chciałeś rozmawiać. Nagle, gdy znaleźliśmy się na tym zadupiu, tobie coś się odmienia i chcesz konwersować o głupotach. Po co? Na co? Przecież mnie tu nie ma! – Zdenerwował się i zaczął iść w drogę powrotną do domku. Jeszcze przez chwilę miał nadzieję, że Holly zawróci, ale musiała pojechać inną, okrężną drogą, bo wokół słychać było tylko dźwięki przyrody.
– Jak to cię nie ma? – Kieran zrównał z nim krok.
– „Nie odzywaj się do mnie! Nie zbliżaj się do mnie! Nie patrz na mnie i przede wszystkim nie dotykaj mnie! Wypierdalaj z mego życia! Nie istniejesz dla mnie!”. Takie były twoje słowa, więc je respektuję. – Przyśpieszył kroku. – Później chciałem porozmawiać, a ty powiedziałeś, że nie ma o czym. Doszedłem do wniosku, że masz rację. Nie zmienia to faktu, że chciałem porozmawiać o tym pocałunku! – Kopnął leżący na asfalcie kamień.
– Właśnie! Uznałem, że lepiej do tego nie wracać. Teraz jednak chcę wiedzieć, dlaczego to zrobiłeś!
– To ty mi powiedz, dlaczego udajesz?! Dlaczego najpierw mówisz, co mówisz, a potem ot nagle chcesz nawiązać ze mną kontakt, jakby nic się nie stało! – Zatrzymał się. Miał ochotę go uderzyć, przytulić, pozbyć się go ze swego życia, na zawsze go w nim zostawić, ale nie potrafił zrobić nic, poza patrzeniem na przyjaciela wściekłym wzrokiem i krzyczeniem na niego.
– Wkurwiłeś mnie na maksa! Powiedziałem to, co myślałem w tamtej chwili – dodał ciszej Kieran. – Nie chcę tego pamiętać. Chcę, byś nadal był moim przyjacielem, jednak to się nie uda, gdy ten pocałunek będzie wisiał nad nami jak kat.
– Lepiej udawać, kurwa jego mać! – Rozjuszony wyrzucił ręce na boki. – Ten pocałunek był i tego nie zmienisz!
– Uspokój się! – Kieran rozejrzał się wokół.
– Nie mam na to ochoty! I spokojnie, nikogo tu nie ma i nikt się nie dowie, że całował cię facet! – Sam nie wiedział, dlaczego był tak bardzo zły. Chciał w tej chwili wszystko mu wykrzyczeć. To, co go boli, co czuje i jak się czuł po tym pocałunku. Nie zamierzał się powstrzymywać, nawet, jeśli miała to być ich ostatnia rozmowa. Zbyt długo wszystko w sobie dusił i właśnie przyszedł czas, żeby to coś w nim znalazło drogę do wybuchu emocji.
– Dlaczego mnie pocałowałeś?!
– Wpływ chwili?!
– Czemu to zrobiłeś?! – Kieran nie ustępował. Pod tym względem był bardzo podobny do siostry. Jak chciał, męczył ludzi tak długo, aż wyciągnął od nich wszystko, co mieli do ukrycia.
– Ponieważ… – Oddychał szybko. Nie patrzył na niego, nie potrafił. Jak miał to powiedzieć? Kieran i tak z nim nie będzie, więc co za różnica czy mu powie, czy nie. Owszem, chciał mu oszczędzić zamartwiania się i tak dalej, ale po tym, jak został potraktowany, nie zamierzał obchodzić się z nim delikatnie i myśleć tylko o przyjacielu. Czas pomyśleć o sobie. Pora przestać udawać, kłamać i oszukiwać nawet siebie! Zdobył się na odwagę i spojrzał wprost w czarne oczy. – Ponieważ cię kocham i pragnę tak bardzo, że mi odwala! Nie wiesz, co czuję, co myślę, nie wiesz jak to jest! Moja psychika głupieje, wysiada! Tyle lat… – przerwał na chwilę, ale Kieran nie wykorzystał tego, by coś powiedzieć. Cały czas go słuchał i czekał na ciąg dalszy. Steven założył ręce na karku i zacisnął powieki. Skoro powiedział już tak dużo, pora na wyznanie o wiele więcej. – Wiele lat pierdolenia się z tym wszystkim i chowania daje efekt, jakiego byłeś ofiarą. Sądziłem, że dałem sobie z tym radę. – Przemierzał szerokość drogi w tę i we w tę. Nie potrafił stać w miejscu, kiedy się denerwował. Na szczęście pierwsza furia minęła, a on czuł się coraz bardziej wypompowany. – Cieszyłem się, że to minęło.
– Co minęło?
– Moje uczucie do ciebie. Wyjechałeś i mogłem żyć, jakoś. Twój powrót sprawił, że wszystko wróciło i to o wiele silniejsze. – Zacisnął pięści i za chwilę je rozluźnił. Zrobił tak kilka razy, by znów nie zacząć wrzeszczeć. – W mojej głowie pojawiły się obrazy, marzenia…
– Przepraszam, że tak źle na ciebie wpływam – przerwał mężczyzna. – Nie jestem gejem i wybacz, ale twoje marzenia się nie ziszczą. Nigdy nie będziemy razem – powiedział smutno Kieran.
– Wiem. Nie tłumacz mi tego i nie wbijaj kolejnego noża w serce! – Wziął głęboki oddech i zamrugał szybko powiekami, by odgonić cisnące się do oczu łzy. Po słowach mężczyzny uderzyła w niego realność sytuacji. Łudził się jak naiwna pinda, że może jednak jest jakaś nadzieja, bo głupie serce tak chciało. Mózg mówił mu prawdę, a on ostatnio przestał go słuchać. – Ze wszystkiego zdaję sobie sprawę. Popełniłem błąd, całując cię. Nie wiem, jak to się stało. Zaślepiło mnie, a ty potraktowałeś mnie jak gówno, którym się poczułem. Już nie mówię, że odrzuciłeś mnie, jako kochanka, ale jako przyjaciela. Twoje słowa… naprawdę zabolały. – Wreszcie odważył się na niego spojrzeć. Wiedział, że ma oczy wypełnione łzami, lecz żadnej nie pozwolił wypłynąć. Ojciec zawsze mu powtarzał, że facet nie powinien płakać, tylko przyjmować wszystko na klatę i być twardym. Łzy są słabością. Co prawda, gdy był sam, pozwalał sobie na płacz, ale nigdy nie robił tego przy innych. Nie chciał litości. Nie chciał pokazać, że czasami bywał słaby i potrzebował po prostu, żeby ktoś go przytulił. Za takie wnioski dostawał opierdol od Holly. Ona mówiła coś przeciwnego od ojca i czasami sam już nie wiedział, jak ma się zachowywać i co robić.
– Przepraszam. Jest mi przykro, że nie mogę dać ci tego, czego pragniesz. Wtedy byłem w szoku. Zdenerwowałem się i powiedziałem coś, czego nie miałem na myśli. Odrzucam cię, jako kochanka, a nie jako przyjaciela – wytłumaczył się Kieran.
– Tylko ja już chyba nie potrafię być tylko przyjacielem. Jak zareagujesz, gdy znów się nie powstrzymam? Coś we mnie pękło i nie umiem tego na razie poskładać. Nie potrafię przestać cię kochać, dlatego nie zamierzam zmuszać cię do przebywania w moim towarzystwie. Nie chcę, byś czuł się niekomfortowo, a ja wraz z tobą. Nie chcę znów usłyszeć tego, co powiedziałeś, gdy jakiś mój gest, czy słowo zinterpretujesz tak, jakbym chciał się do ciebie dobrać.
– Nie będzie tak – zapewnił go Kieran.
– Nie możesz być tego pewny. Wiesz coś, czego nie powinieneś wiedzieć. Ukrywałem moje uczucia tyle lat i mogłem to robić dalej.
– Jak mogłeś mnie oszukiwać przez tyle lat?
– Bo musiałem? Wciel się w moją sytuację i sam zobacz, jak to jest – odpowiedział zmęczonym głosem. – Wracając do tego, co mówiłem, to potrzebuję kilku dni bez ciebie. Bez… Nieważne. – Machnął ręką w nieokreślonym geście. – Jak tylko dotrzemy do domku, zabieram swoje rzeczy i wyjeżdżam. Wrócę do pracy i do zajęć, jakie mam. Pobędę z rodziną. Potrzebuję oddechu od samego siebie. Pewnie dziwnie to brzmi.
– Steven. – Chciał go dotknąć, ale mężczyzna się odsunął.
– Nie rób tego. Nie lituj się, nie patrz tak jak zbity pies, bo mnie jest źle. Martw się o siebie, przyjacielu. Ja… Powiem ci coś jeszcze. Dałbym ci tak wiele, gdybyś był ze mną, ale nie jesteś i nie będziesz. Zajmij się Jessicą, a mnie traktuj na razie tak, jakbym nie istniał – powiedział i ruszył szybkim krokiem przed siebie. Nie oglądał się za siebie, lecz nie słyszał kroków Kierana, więc mężczyzna musiał tam stać i patrzeć na niego. Wyciągnął telefon z kieszeni i zadzwonił do kumpla z pracy. Powiedział, że jutro wraca. Nie miał innego wyjścia. Nie mógł tu zostać, a musiał się czymś zająć. Za kilka dni wszystko wróci do normy. Tylko, czy na pewno?

22 grudnia 2014

Nie powiem dobranoc - Rozdział 6



Już dzisiaj chcę Wam życzyć Wesołych, Zdrowych, Pogodnych, Rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia.



Dziękuję za komentarze. :*


W domku zostało ich pięcioro. Piątka leniwców, jak to określił David, także nie wyruszywszy na „przechadzkę”. Sam Steven tak tego nie nazywał. Nikt, kto został, nie zamierzał się lenić. Trzeba było wszystko przygotować na wieczór, więc każdy miał jakieś zajęcie. Dla Davida, Nicki i Jessiki zostawiono zakupy, a on wraz z Kieranem mieli zająć się całą resztą. Atkinson właśnie zajmował się rąbaniem drewna, roznosząc po okolicy odgłos równomiernego stukania siekiery, a on przygotowywał miejsce, by bezpiecznie rozpalić ognisko. Okolica nie była uboga w kamienie, jakie teraz ustawiał jeden obok drugiego, żeby zrobić z nich koło. Wszelką ściółkę i inne łatwopalne rośliny odsunął na bok. Słońce coraz mocniej przygrzewało i jego biała koszulka przesiąknięta była potem. Nie oszczędzał się, dając się pochłonąć pracy fizycznej. Położywszy na miejsce ostatni kamień, otrzepał ręce i podszedł do podłużnego, drewnianego stołu, po którego dłuższych bokach stały czteroosobowe ławki, a po krótszych krzesła. Złapał butelkę wody i usiadł na stole, kładąc stopy na jednej z ław. Zanim odkręcił nakrętkę, mocował się z nią chwilę. Ostatnio miał szczęście do butelek, których nie mógł otworzyć. Po kilku przekleństwach nakrętka puściła i gdy już miał się napić, uniósł wzrok. To było wielkim błędem. Zmęczony Kieran właśnie zdejmował swoją koszulkę, aby po chwili ocierać nią twarz. Jego rozgrzane słońcem ciało lśniło od potu. Mięśnie mężczyzny pracowały zgodnie, pozwalając ich właścicielowi na nieustający wysiłek. Kieran był wysoki i smukły, z szerokimi ramionami i wąskimi biodrami. Idealny. W oczach Stevena pojawiła się tęsknota tak łatwo pozwalająca się odczytać. W ogóle, jego twarz była w tej chwili otwartą księgą uczuć. Był tak oczywisty, śliniąc się do przyjaciela, że każdy przejrzałby go na wylot. Ujrzałby lata tęsknoty za czymś tak ulotnym i tak niemożliwym do spełnienia. Naprawdę chciał oderwać od niego wzrok, lecz nie potrafił. To tak, jakby ktoś chciał odciągnąć alkoholika od butelki będącej na wyciągnięcie ręki. Nie chcesz wypić, ale musisz, bo nie umiesz się powstrzymać, a wręcz nie potrafisz tego zrobić. Kieran sięgnął po następną kłodę drewna i ustawił na pniu. Uniósł siekierę w górę i wbił ostrze w sam środek. Steven przyjrzał się plecom mężczyzny. Zawsze pociągały go męskie plecy i szyja. Mógłby je pieścić ustami, doprowadzając Kierana do szaleństwa. Mógłby go kochać i dać mu tak wiele, tak dużo mu pokazać, a nic nie mógł zrobić.
Jestem tylko przyjacielem – powtarzał sobie w myślach. – Tak, wielkim przyjacielem gapiącym się na zgrabny tyłek kumpla. Szlag – wyrwało mu się na głos. Kieran musiał to usłyszeć, gdyż odwrócił się w jego stronę.
– Mówiłeś coś?
– Przesłyszałeś się. – Steven odwrócił wzrok, udając zainteresowanie okolicą.
– Sądzisz, że już tego starczy?
– Czego?
– Drewna.
Steven popatrzył na wielki stos ułożony tuż przy Kieranie.
– Będzie na dwa ogniska. Poza tym, jak ogień się rozbuja, dołożymy też te większe polana, by szybko nie wygasło.
– To schowam siekierę i możemy to ułożyć. Nie zamierzam bezczynnie czekać na innych. Będzie stosik, jak się patrzy. – Wyszczerzył się. – Wieczorkiem można się spodziewać niezłej zabawy. Puścimy muzyczkę i potańczymy.
– Możemy na tym stosie podpiec Holly? – zapytał Steven, nieznacznie się rozluźniając. Dobry humor przyjaciela i jemu się udzielał, a także to, że Kieran nie pytał go o wczorajszą noc.
– Żywcem to się ona nie da. Zanim byśmy coś z nią zrobili, zagadałaby nas na śmierć. – Otworzył niewielkie drzwiczki do składziku z narzędziami i tam położył siekierę.
– Ta. Ale nie odpuszczę jej tej porannej pobudki. – Wstał, biorąc ze sobą półlitrową butelkę coca–coli. – Trzymaj. – Podał przyjacielowi napój.
– Dzięki. Wiesz, co lubię. – Odkręcił napój i napił się, pochłaniając żarłocznie połowę płynu. Po chwili spojrzał na niego spod przymrużonych powiek. – Mogę cię o coś zapytać?
– Nie obiecuję, że odpowiem. – Asekurował się Steven, przeczuwając, o co może chodzić. Chyba zbyt łatwo osądził, że wczorajszy temat nie wróci.
– Spoko. Wyjaśnisz mi, co się wczoraj stało?
– Mianowicie, co? – Udał głupiego, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. Nie wiedział, co zrobić z rękoma, więc ułożył je wzdłuż ciała.
– Przez chwilę wydawało mi się, że chcesz mnie… pocałować? – Kieran uniósł brwi do góry.
– Wydawało ci się. Tylko wydawało. Wiesz, ciemność i takie tam. Wszystko wtedy wydaje się inne. – Odchrząknął i pochylił się, by zebrać trochę drewna. – Jesteś moim przyjacielem i na pewno nie mam chęci cię całować – skłamał. – Gdybym nie był gejem, nawet byś tak nie pomyślał.
– Nie denerwuj się.
– Nie denerwuję. – Wstał, trzymając przy piersi naręcze drewna.
– Ta. Znaczy, że nie podobam ci się?
– Pacan. – Zaniósł drewno do kręgu z kamieni i położył je obok. Zanim przyjaciel dołączył do  niego, wziął kilka głębszych oddechów, uspokajając się.
– Jaki pacan? Zwyczajnie pytam. Sądzisz, że nie podobam się gejom?
– Sądzę, że się podobasz, ale nie mnie. Nie jesteś w moim typie. Układaj to. – Kieran zawsze był lepszy w układaniu stosu na ognisko. Robił to tak, że rozpalało się bez problemów i zawsze płonęło żywym ogniem. Potem tylko dorzucało się po kilka większych szczap.
– Spoko, chciałem się tylko upewnić, czy ty czasem…
– Nic z tych rzeczy – przerwał mu natychmiast.
– To dobrze. Jak skończymy, idziemy kąpać się nad jezioro. – Uklęknął na ziemi.
– Wątpię, by Jessica…
– Ty i ja. Jess nie zamoczy stopy w wodzie, która nie jest w wannie lub basenie. A w ogóle, jak ona ci się podoba? – Zawiesił wzrok na twarzy Stevena.
– Urocza, ładna, być może słodka. Zamieniłem z nią tylko kilka słów, więc nie mam rozbudowanej opinii na jej temat.
– Mimo tego trafnie ją określiłeś. Jest urocza i słodka.
– Ważne, by tobie odpowiadała. – Miał nadzieję, że kobieta kocha Kierana i da mu szczęście.

Pół godziny później stos był już gotowy, aby go rozpalić, a ze sklepu wróciła trójka osób. Zaczęli rozpakowywać zakupy, pytając wcześniej, gdzie je mają porozkładać.
– Wszystko dajcie do lodówki, poza przyprawami, oczywiście – poradził Kieran, zakładając koszulkę. – Wybaczcie, że wam nie pomożemy, ale idziemy ze Stevenem skorzystać z naturalnego zbiornika wodnego.
– Z czego, kochanie? – zapytała Jessica. Dziś miała włosy związane w kucyk i wyglądała bardzo dziewczęco. Jej perfumy dość nieprzyjemnie drażniły nos Stevena.
– Idziemy wykąpać się w jeziorze – Atkinson wytłumaczył partnerce.
– Miałeś mi pokazać okolicę. – Złożyła usta w dzióbek, mrugając niewinnie powiekami.
Steven przewrócił oczami na ten widok. Czemu kobiety musiały robić coś takiego, chcąc zatrzymać przy sobie faceta? Niektóre nawet posuwały się o wiele dalej. Przecież idą tylko popływać i miał nadzieję, że Kieran nie ulegnie pokusie spędzenia z nią czasu. Ku jego uldze przyjaciel odpowiedział:
– Wybacz, kochana, jednak jestem już umówiony. David dotrzyma wam towarzystwa, a reszta powinna niedługo wrócić. – Pocałował ją szybko w policzek, a kobieta odsunęła się ze skrzywioną miną.
– Jesteś cały spocony. Cuchniesz. Nie użyłeś dezodorantu?
– Misia, po co mi dezodorant w takiej pracy, jaką wykonałem? Zresztą to męski zapach.
Steven nie wiedział czy się śmiać, czy… śmiać się ze słów kobiety. Jakoś nie lubił, gdy ktoś wylewał na siebie tony perfum i czuć je było na kilometr. Owszem, antyperspirant i woda po goleniu były jak najbardziej wskazane, ale bez przesady. Tym bardziej, że dla niego Kieran nie śmierdział. W przeciwieństwie do niej, chętnie zlizałby sól z jego ciała. Skarcił siebie za te myśli. Był bardzo zadowolony, że Kieran wybrał jego, więc nie bacząc na wcześniejszy sceptycyzm względem wspólnej kąpieli, uznał, że nie może być gorzej, niż było teraz. Poza tym, wolał tutaj nie zostawać, bo przyjaciółka Jessiki patrzyła na niego jak nauczycielka bliźniaków. Kolejna chciała go zaliczyć, lecz przynajmniej od niej nie odczuwał odpychającej aury. Nie zamierzał też udawać, że mogłoby go z nią coś łączyć, byle tylko dać innym przedstawienie. Nicki wydawała się być miłą dziewczyną, więc nawet nie miał sumienia dawać jej jakichkolwiek nadziei. Liczył też na to, że zrozumie jego subtelne aluzje, że nie jest nią zainteresowany. Wolałby nie mówić jej, że jest gejem. Holly mu nie raz powtarzała, że powinien się ujawnić, jednak on nie był pewny, czy to dobry krok. Kto wiedział, to wiedział, a jak ktoś zapyta, to nie zaprzeczy. Tak postanowił i nic nie zamierzał zmieniać. Jak postąpi w przyszłości? Na razie nie miał pojęcia.
– Steven, chodź, zanim Jessica namówi mnie na tradycyjny prysznic. – Kieran trącił jego rękę, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
– Poczekaj, przyniosę tylko coś do picia.
– Pijesz jak smok! Nie masz przypadkiem cukrzycy? – zapytał w troską David.
– Kiedy człowiekowi jest gorąco i się poci, to musi uzupełniać płyny – odparł. Prawda miała też inną stronę. Zawsze dużo pił, gdy się denerwował, niepokoił lub żył w napięciu. Ostatnie dni dały mu popalić i miał przeczucie, że to nie koniec. Może powinien był zamówić tutaj cysternę wody?

~*~

Szli w milczeniu. Steven uwielbiał las, więc rozglądał się wokół, czerpiąc energię z drzew. W dzień wszystko wyglądało inaczej. Nie musiał skupiać się na dotarciu do celu. Mógł zwyczajnie delektować się widokami. Do tego starał się pozbierać w sobie. Bądź, co bądź i tak miał Kierana. W innym sensie, niż chciał, ale miał.
– Nie znoszę komarów – oznajmił mężczyzna.
– Wspaniałego Kierana chcą pożreć krwiopijcy?
– A czemu by nie? Wyobraź sobie, mój panie, że moja szlachetna krew jest najcudowniejsza. Słodka, orzeźwiająca, wprost wyborna dla tak wyrafinowanych pyszczków. Doskonały ze mnie obiadek.
– Doskonały z ciebie pajac, a na dodatek z wielką fantazją.
– O, skoro mowa o fantazjach – zaczął Kieran, ale Steven natychmiast mu przerwał, przeczuwając, o czym będzie mówił przyjaciel.
– Nie chcę słuchać o twoich.
– Miałem zamiar zapytać o twoje. – Odgarnął ręką gałązkę sprzed nosa.
– Od moich się odczep. – Popchnął Kierana lekko. – Chciałeś się kąpać.
– No właśnie, już bym o tym zapomniał. – Ruszył przodem, zdejmując po drodze koszulkę, którą rzucił na trawę. Potem zajął się rozpinaniem spodni.
Steven został z tyłu, aby bezwstydnie poobserwować przyjaciela. Po raz kolejny tego dnia wstrzymał oddech, gdy tym razem ujrzał nagie pośladki Kierana. On naprawdę chciał się kąpać nago?! Zwątpił w słuszność tego, że tu przyszedł. Co będzie, jak mu przy nim stanie? Kontrola czasami bywała zawodna. Tymczasem Kieran wszedł do wody w stroju Adama i po chwili zniknął pod nią. Przy brzegu nie było na tyle głęboko, by mógł skoczyć. Steven do dziś pamiętał te cudowne skoki mężczyzny z trampoliny. Przez to wszystko, tę sytuację, aż przypomniały mu się tamte czasy. Teraz, tak jak i wtedy, Kieran wyłonił się z wody i odgarnął włosy z czoła. Swoje czarne oczy zawiesił na nim.
– Wskakuj. Jest zajebiście. Pobawimy się we wstrzymywanie oddechu pod wodą. Wygram, jak zawsze.
– Jesteś walnięty.
– Chodź  – kusił – nie ma mowy, bym sam się kąpał. Tchórzysz? Zdejmuj ciuszki i chodź do mnie.
Kieran nawet nie miał pojęcia, co zrobił tym zdaniem. Jak nieświadomie go prowokował. To było niczym zaproszenie na ucztę. Doprowadziło Stevena do szaleństwa i musiał odetchnąć kilka razy, by się uspokoić.
– Nawet nie wiesz, o co prosisz – wyszeptał do siebie.
– Mówiłeś coś?
– Mówisz tak do geja. Nie boisz się?
– Przecież jesteś moim przyjacielem.
Tylko przyjacielem. Zaraz idę.
Pozbył się ubrań, mimo wszystko zostając w bieliźnie, co spotkało się z dezaprobatą u kumpla. Na buczenie z jego strony, Steven powiedział:
– Nie mów, że jesteś taki chętny do oglądania moich rodzinnych klejnotów.
– Chętny nie, ale prawdziwi mężczyźni się nie wstydzą.
– Prawdziwi mężczyźni tylko ukochanemu pokazują, co tam mają. No, w twoim wypadku ukochanej.
– Mniejsza z tym. Zdejmuj gacie!
– Nie ma mowy, panie Kieranie. Twoje niedoczekanie. – Wszedł do wody, z każdym krokiem zatapiając się w jej głębi, aż po szyję. Dopiero tam pozbył się bielizny, wyrzucając ją na brzeg. Nie wstydził się swego ciała, jednak nie czuł potrzeby rozbierania się przed nim. Zanurkował, by przepłynąć kawałek i wypłynąć tuż przed Kieranem.
– Cześć.
– Cześć – odpowiedział Kieran. – Ścigamy się do wyspy i z powrotem?
– Żebyś potem upajał się zwycięstwem? Nie ma mowy. – Uśmiechnął się szeroko. Uwielbiał to, jak oczy Kierana błyszczały niczym diamenty. Zawsze takie były, kiedy radość przepełniała serce mężczyzny.
– Przyznajesz, że zawsze pływałem lepiej od ciebie? – Ochlapał go wodą i roześmiał się.
– Co to było?
– A, to. – Kieran ponownie ochlapał go wodą i odpłynął kawałek od niego.
– Wariat!
– Pozytywnie nastawiony do życia wariat.
Steven nie zamierzał być grzeczny i pozwolić na wygłupy mężczyzny. Chętnie dołączył do niego i obaj, niczym dzieci, zaczęli się ochlapywać wodą, przepychać i siłować, trzymając za dłonie. Steven czuł siłę mężczyzny oraz prężące się mięśnie bicepsów, gdy chwycił go za ramiona, chcąc odepchnąć od siebie, gdyż Kieran chciał go podtopić. To jednak nie pomagało. Przyjaciel zdobywał przewagę. Nie mógł na to pozwolić, więc zamiast odpychać, przyciągnął mężczyznę do siebie i to był jego błąd. Wzrokiem natychmiast odnalazł jego usta, a mgła pragnień i niespełnionych potrzeb zalała mu umysł. Ta bliskość, te dwie rozchylone, kuszące wargi pochłonęły go całkowicie i nie wiedzieć kiedy pochylił się, kładąc dłoń z tyłu głowy Kierana, aby mu nie uciekł i przycisnął swoje usta do jego. Wpił się w jego wargi, zaślepiony ich smakiem i tym, do kogo należały. Sunął swoimi ustami po pokąsanych przez zęby ustach Kierana, chcąc je rozdzielić i wedrzeć się do środka. Pokazać Kieranowi, co traci, co może zyskać, jeśli tylko zechce. Gdzieś tam w sobie wiedział, że robi źle. Kieran nie oddawał pocałunku. Całe ciało mężczyzny było napięte. Jednak Steven, mamiony przez lata swym pożądaniem, nie zwracał na to wielkiej uwagi. Liczyło się tylko to, że go całuje. Dopiero po tej chwili, trwającej sekundy, został odepchnięty przez mężczyznę. Zamroczenie minęło, a rzeczywistość uderzyła w niego z całej siły. Dotarło do niego, co on najlepszego zrobił. Przerażony, spojrzał na Kierana ocierającego usta ręką, jakby to, co się stało, było dla niego najobrzydliwszą rzeczą, jaka go spotkała. „To już koniec wszystkiego” przemknęło mu przez myśl. Pozostała mu jeszcze próba wytłumaczenia się.
– Ja…
– Nie odzywaj się do mnie! – krzyknął wściekły Kieran. – Nie zbliżaj się do mnie! Nie patrz na mnie i przede wszystkim nie dotykaj mnie! Jedno słowo, a ci przypierdolę tak, że w szpitalu będą ci musieli operacyjnie składać szczękę!
Zjebał na całego. Stracił wszystko. Nie mając go za przyjaciela, nie miał już nic. Czuł jak serce mu pęka i to on był temu winien.
– Kier…
– Spierdalaj! No już cię tu nie ma! Nie sądzisz chyba, że wyjdę z wody nagi, żebyś mógł mnie sobie dowoli pooglądać! – krzyczał. – Wypierdalaj z mego życia! Nie istniejesz dla mnie!
Czuł nieprzyjemny ucisk w piersi. Zaczynał się dusić. Od zawsze wiedział, że słowa ranią go bardziej niż czyny. Te były po tysiąckroć bolesne. Czuł się bezradny, upokorzony i odtrącony. Czego się, kurwa, spodziewał?! Licho go podkusiło i zrobił nierozsądny krok, za który właśnie ponosił karę. Za wszystko się płaci i to nie raz tak, że człowiek ma ochotę zniknąć na zawsze. Oczy zaszły mu łzami i odwrócił się od mężczyzny. Nie mógł tu zostać. Kieran tego nie chciał. Podpłynął do kładki i trzęsącymi dłońmi zebrał stamtąd bieliznę. Założył ją pod wodą, coraz mniej widząc zza zasłony łez. Był smutny i wściekły na siebie tak bardzo, że chciało mu się wyć. Wyszedł z wody przygarbiony, jakby ciężar minionych lat oraz tego, co zrobił, spadł na niego i przyduszał do ziemi. Nawet nie potrafił przeklinać siebie. Na mokre ciało założył spodnie, co nie było łatwą rzeczą, kiedy te przylepiały się do skóry. Podkoszulek wziął do ręki i poszedł w inną stronę,, niż tą z której przyszli. Na razie nie zamierzał wracać do reszty. Potrzebował być sam. „Nie istniejesz dla mnie!” bolało. W tej właśnie chwili świat się dla niego skończył.
Szedł przed siebie, zapuszczając się głębiej w las. Robiło się coraz bardziej stromo, a niewydeptany szlak stawał się dość niebezpieczny. Liczne zarośla i kamienie piętrzyły się przed nim jak przeszkoda, a on parł naprzód. Nie obchodziło go, że gałązki smagają go po twarzy, czy nawet to, że się zgubi. Przez jeden, lekkomyślny czyn ponosił teraz karę. Myśl o tym, że Kieran mógł poznać prawdę o jego uczuciach, jeszcze bardziej go przytłaczała. Nie potrafił zrozumieć, jak to wszystko się stało. Przepychali się i on nagle go całował. Co on najlepszego zrobił?!
Nie zważając na to, gdzie i jak stawia stopy, potknął się i upadł na kolana, w ostatniej chwili podpierając się rękoma. Tego było już za wiele. Ze złością uderzył pięścią kilka razy w miękką ziemię, robiąc w niej dołek. Wszystko to, co dusił w sobie przez całe lata, wydostawało się właśnie na zewnątrz. Rozpłakał się jak dziecko. Tu go nikt nie zobaczy, nikt nie wyśmieje, że dorosły mężczyzna płacze. Zwinął się do pozycji embrionalnej, prawie wyjąc z rozpaczy. Łzy czasami przynosiły ulgę. Ból, wściekłość i bezsilność robiły swoje. Opłakiwał lata niespełnionej miłości i stratę przyjaciela.

~*~

Kilka godzin później, gdy słońce już zachodziło, wrócił nad jezioro. Usiadł na brzegu. Podciągnął kolana, opierając na nich łokcie i wpatrzył się przed siebie, nawet nie mając sił na podziwianie kolorów, jakie dawał zachód słońca. Próbował zapomnieć o trawiącym go głodzie i zmęczeniu. Napisał smsa do Holly, w odpowiedzi na jej liczne telefony. Nie chciał do niej dzwonić. Nie miał ochoty na rozmowy, a co dopiero na tłumaczenie się. „Nic mi nie jest. Potrzebuję samotności” napisał i wysłał wiadomość. Po kilku sekundach, jak na zawołanie, zaczęła dzwonić komórka. Przeklinał niedawno postawiony nadajnik, przez który był tutaj dobry zasięg. Ociągał się z jej odebraniem, ale Holly nie odpuszczała.
– Hm? – mruknął po odebraniu.
– Gdzie ty, u licha, łazisz?! – zapytała nerwowym i stanowczym głosem. –  Martwimy się o ciebie.
– Pisałem, że chcę być sam.
– Napisałeś dopiero teraz! Co ty sobie wyobrażasz?! Kieran wrócił sam, a ciebie nie było!
Zamknął powieki i potarł palcami nasadę nosa. Nie miał sił na jej krzyki. Rozumiał, że źle zrobił. W końcu był na totalnym pustkowiu, lecz tego właśnie potrzebował. Przecież go znała, więc czemu się wściekała?
– Hej, jesteś tam, do skurwysyństwa?
– Chcę być sam – powiedział smutnym głosem.
– Co się stało? – Kobieta zmieniła ton głosu, a to znaczyło, że będzie teraz bardzo czujna i nie da mu spokoju.
– Po prostu nie mam ochoty integrować się z ludźmi.
– Dlaczego? Nie ustąpię, więc lepiej powiedz to już teraz.
– Nic ci nie powiem. – Miał ochotę zapytać o Kierana. Jak się zachowuje, co robi, ale stchórzył.
– Wróć, porozmawiamy. Za chwilę rozpalamy ognisko. Czekamy jeszcze na Kierana, bo zniknął gdzieś z Jessicą. Mówię ci, odkąd wrócił, nie mogą od siebie rąk odlepić.
Odetchnął ciężko. Po co mu to mówiła? Przecież wiedziała o jego uczuciach. Z drugiej strony pamiętał, co jej powiedział. Będzie dla niego tylko przyjacielem. Do tego Kieran musiał załagodzić pocałunek mężczyzny seksem z kobietą. Nie wątpił, że to był powód ich zniknięcia. Teraz miał ochotę gorzko się roześmiać.
– Wrócę, jak się ściemni.
– Mam nadzieję, że nie spędzisz nocy gdzieś tam. Właśnie przygotowujemy z Nicky, Davidem i Grace kiełbaski do pieczenia.
– Fajnie. – Na samą myśl o jedzeniu jego żołądek przypomniał o sobie.
– Prędzej czy później pogadamy.
– Tak, tak. Jutro – zbył ją i rozłączył się, zanim powiedziała coś jeszcze. Położył się na trawie i wpatrzył w pomarańczowe niebo. Było czyste, bez żadnej chmurki. W dzieciństwie kładł się w ogrodzie sam lub z kolegami ze szkoły i odgadywał, jakie kształty przybierały obłoki. Dziś i tak w każdej widziałby twarz Kierana. Wściekłą twarz. Czy przyjaciel nadal będzie tak na niego patrzył, jak wróci do domku? Wątpił, by komuś o tym powiedział i dlatego Steven nie bał się reakcji innych. Po prostu nie chciał tylko, aby Kieran patrzył na niego jak na coś gorszego, a nawet oślizgłego. Dlatego zwlekał z powrotem, chcąc dać sobie czas na uspokojenie i jemu też. „Miłą wyprawę zamieniłem w swoje własne piekło” pomyślał, zanim zamknął powieki.

Obudziło go głośne dudnienie, które okazało się melodią, jaką ustawił na dzwonek. Rozespany, usiadł, stwierdzając, że zrobiło się ciemno. Zanim odebrał, sprawdził, kto dzwoni, gdzieś po cichu licząc, że to Kieran, który powie „wróć”.
– Gdzie ty, debilu, jesteś?! – przyjaciółka krzyknęła tak głośno, że musiał odsunąć telefon od ucha. – Zamiast się bawić, myślę o tobie.
– Już idę, przysnęło mi się – poinformował.
– W porządku. Jak za półgodziny cię nie będzie…
– Będę.
Podniósł się i rozprostował kości. Już miał wracać, ale coś go podkusiło i zdjął buty, po czym, będąc w ubraniu, wszedł wolno do jeziora. Nie miał zamiaru się topić. Przenigdy nie myślał o samobójstwie. Sam uważał, że samobójcy to egoiści myślący tylko o tym, jak to im jest źle. Zwyczajnie chciał się orzeźwić i poczuć, że żyje, by stawić czoła przyszłości i funkcjonować normalnie. Podpłynął na głębszy obszar. Zimno przesączyło się przez jego ciało. Zanurkował. Po jakimś czasie wypłynął, gdy zabrakło mu tchu. Nabierając powietrza w płuca, krzyknął z całych sił, a jego głos niósł się echem w dal i po chwili wracał do jego uszu kilkukrotnie, odbijając się od drzew i gór. Co będzie, to będzie. Poniosło go i teraz musiał stawić czoła konsekwencjom.

~*~

Już z oddali widział płonące ognisko i ludzi wokół niego. Siedzieli, na czym się dało. Wszyscy byli weseli, rozmawiali, tańczyli przy włączonej muzyce. Ktoś dodatkowo rozpalił dwie pochodnie, powiększając krąg światła. Dzięki niemu, zobaczył go. Kieran obściskiwał się z Jessicą. Faktycznie, nie mogli odlepić od siebie rąk. Chciał ukryć się w ciemności i przejść obok, niezauważony, by się przebrać, ale jedna sekunda zawahania, zbyt długi czas patrzenia na przytulającą się parę, sprawiło, że Kieran zauważył go. Mężczyzna powiedział coś do swojej partnerki i zostawiając ją samą, ruszył w jego stronę. Serce podeszło Stevenowi do gardła. Nie chciał awantury.
– Wybacz ja… – zaczął, zamierzając powiedzieć, że nie chciał się gapić.
– Dobrze, że jesteś – słowa wyleciały z ust Kierana. Przyjaciel przyjrzał mu się uważniej. – Czemu jesteś cały mokry?
– To nic. – Ubranie nieprzyjemnie lepiło się do jego ciała, z włosów kapała woda i robiło mu się coraz zimniej.
– Przebierz się i dołącz do nas.
Steven otworzył szeroko oczy. Był w innej rzeczywistości, czy jak? Przecież Kieran kazał mu się do siebie nie zbliżać, a tymczasem sam do niego podszedł i mimo że w głosie słychać było chłodniejszy ton, to Steven i tak poczuł się lepiej, pewniej. W takim razie, skoro zastał coś innego, niż się spodziewał, postanowił kuć żelazo, póki gorące.
– Musimy porozmawiać. To, co się stało…
– Daj spokój. Nic się nie stało. Nawet nie wiem, o czym mówisz – wycedził zimno. – Dziś się bawimy! – wykrzyknął tak, by inni go słyszeli. Wokół rozległy się głosy aprobaty. – Przebierz się i przyjdź – dodał przyjaciel, zanim wrócił do Jessiki.

W domu wytarł się i założył na siebie stare, poprzecierane, wąskie jeansy i zielony, obcisły podkoszulek, na który włożył jeszcze koszulę z długimi rękawami. Z torby wyciągnął butelkę whisky, po raz pierwszy od dawna nie chcąc pozostać o suchym pysku. Przy ognisku znalazł się chwilę później, unikając Holly, która mierzyła go wściekłym wzrokiem, lecz nie zbliżała się do niego. Był pewny, że jutro będzie musiał wysłuchać, jaki to on jest nieodpowiedzialny i głupi. Kto wie, czy jutro jeszcze tutaj będzie? Przysiadł na ławeczce tuż obok Zacka i pociągnął łyk trunku z butelki.
– Do picia przyda się coś na przegryzkę – powiedział Zack i wcisnął mu do ręki kij z kiełbasą na końcu. – Upieczona i smaczna.
– Dzięki, ale...
– Zjadłem już dwie. Holly kazała mi cię nakarmić, więc bierz i jedz.
– Dzięki. Chcesz? – wyciągnął w jego stronę alkohol.
– Wolę piwsko. – Wskazał na butelki stojące obok niego. – David nakupił tego tyle, że starczy na dwa dni.
– Wątpię, patrząc na to ile piją inni. – Odstawił whisky na ziemię, kładąc ją między swoimi nogami i zabrał za jedzenie. Pierwszy kęs przypomniał mu, jak bardzo był głodny. Nic nie mogło się równać ze smakiem kiełbasy upieczonej na ognisku. Nawet lekko przypalona skórka smakowała jak ambrozja. Popił jedzenie alkoholem i skrzywił się. Mimo wszystko nie był przyzwyczajony do picia tak mocnych trunków. Widział, jak Kieran tańczy z Jessicą ocierającą się o niego jak kotka w rui. Jak jego elegancka koszula opina mu się na ciele, a biodra poruszają w rytm muzyki. Czy nadal będą przyjaciółmi? Wątpił w to. Może, gdyby wyzbył się uczuć. Skłamał, że to tylko głupi żart. Zmyślił durną historyjkę. Nie, to nie było dobre wyjście. Nie dla niego. Nie mógł tak. Nie był w stanie powiedzieć mu od tak, po prostu, „żegnaj”, „dobranoc”, „bądź tylko kimś, kogo znałem, znam, obcym lub znajomym i nikim więcej”. Kieran był mężczyzną jego marzeń i to się nie zmieni. Chciał mu dać serce, duszę, ciało. Przecież tak trudno zrezygnować z uczuć. Gdyby był na miejscu tej kobiety… Gdyby mógł spędzić z nim jedną noc… I co by zrobił? Nie zatrzymałby go przy sobie. Będzie musiał się zadowolić tym, co go czeka i tym, co ma. O ile ma. To, że Kieran pierwszy do niego podszedł, o niczym nie świadczyło. Możliwe, że alkohol tak na niego podziałał, chociaż nie wyczuł go od niego. Czy jutro zechce z nim porozmawiać? Wątpił w to. Przeniósł wzrok na ogień oplatający szczapy drewna i napił się. Przed nim długa noc.