Nie wiedziałam, którą kartkę wybrać, więc macie dwie, bo na obu jest to, co chciałam Wam razem i każdemu z osobna przekazać. Przede wszystkim życzę Wam dużo miłości, jeśli ktoś nie ma to abyście spotkali tę jedyną ukochaną osobę i byli przez tego kogoś kochani. Wszystkiego najlepszego i udanego Sylwestra. :*
Zapraszam na rozdział i dziękuję za komentarze. :)
Języki ognia lizały drewno i spalały je w
swoim żarze podsycanym przez kolejne dorzucane szapy. Ciepło ogniska ogrzewało
siedzących przy nim ludzi śpiewających sprośne piosenki. Dochodziła północ i
nikt nie zamierzał kłaść się spać, a nawet przeciwnie, każdy dopiero zaczął się
bawić. Każdy, poza Stevenem. Mężczyzna siedział tutaj tylko dlatego, by móc
skupić się na czymkolwiek innym, byle tylko nie rozmyślać o feralnym pocałunku.
Najczęściej gapił się na ogień, słuchając wynurzeń pijanego Martina,
doprawiając sobie śpiewem innych, często połączonym z fałszowaniem. Od czasu do
czasu zerkał na Kierana zachowującego się tak, jakby nic nie zaszło. Jedyna
różnica polegała na tym, że częściej przebywał ze swoją partnerką, z czego ta
była bardzo zadowolona.
– Stary, mówię ci, ta laseczka jest nienasycona
– mówił Martin, trzymając w ręku butelkę z piwem. – Jest… jest… jest… –
Zmarszczył brwi, starając się przypomnieć sobie słowa, jakimi chciał określić
kobietę, z którą tutaj przyjechał.
Steven był częściowo znieczulony przez
whisky. Wbrew swym chęciom nie wypił całej butelki, jednak i tak spokojnie
znosił marudzenie kumpla. Plany na to, aby przyłożyć mu za traktowanie kobiet
jak rzeczy, odłożył na później. Martin i tak nie zmądrzeje, a tłumaczenie
pijanemu na nic się nie zda.
– Co to ja miałem? – zapytał Martin.
– Pójść po piwo? – Miał nadzieję, że tym
sposobem mężczyzna sobie pójdzie i dziś nie wróci.
– E, jeszcze ma… – Spojrzał na butelkę. – A
nie mam. Dzięki, stary. – Poklepał Stevena po kolanie i wstał, chwiejąc się na
boki, by po sekundzie odejść w stronę stołu, gdzie ustawione były trunki.
– Tylko się nie wywal! – krzyknął za nim,
wątpiąc, że kumpel go usłyszał. Chwilową samotnością nie cieszył się zbyt
długo, gdyż jak tylko Martin odszedł, jego miejsce od razu zajęła Nicki.
Kobieta usiadła bardzo blisko niego.
– Hej, co tak trzymasz się na uboczu? –
zagadała przyjaciółka Jessiki. Nie czekając jednak na odpowiedź, kontynuowała:
– Pytałam Holly, czy ty tak zawsze, ale mówiła, że potrafisz poszaleć.
– Czasami. – Żeby szaleć, trzeba mieć dobry nastrój,
a nie grobowy, tak jak on.
– Może zatańczymy?
– Dzięki, ale nie – odburknął.
– Bardzo rozmowny jesteś. Fajne ognisko. U
mojego wujka takie robiono, ale to było wieki temu.
Rozumiał, że szukała sposobu, by z nim
nawiązać kontakt, lecz on nie zamierzał jej tego ułatwiać, licząc, że sobie
pójdzie.
– Może, gdy wrócimy do miasta, to
umówilibyśmy się na kawkę?
Tego to już nie mógł ignorować. Popatrzył na
kobietę, której twarz była blisko… zbyt blisko, jak na jego gust i uznał, że
trzeba być stanowczym.
– Słuchaj, Nicki, ja naprawdę nie mam ochoty
chodzić na żadne randki.
– Kto mówił o randkach? – Przysunęła się do
jego ucha i szepnęła. – Wiem, że jestem nie tej płci, którą preferujesz.
Popatrzył na nią przestraszony. Zabije Holly.
Przyjaciółka nawarzy sobie w końcu takiego piwa, że nie będzie w stanie go
wypić!
– Powiedziała ci? – warknął.
– Nikt mi nic nie powiedział. Widzę to.
Podobno niektórzy heretycy też mają gej radar. Masz przed sobą jeden taki okaz,
albo po prostu jestem bardzo spostrzegawcza. Widzę więcej, niż ci się wydaje. –
Tu popatrzyła na siedzącego w oddali Kierana, lecz zaraz z powrotem zawiesiła
wzrok na Stevenie. – Przyznam, że żałuję, bo jesteś w moim typie.
– Nie…
– Nie powiem nikomu – zapewniła. – A
zaproszenie na kawę nadal aktualne. Pójdę poszukać kogoś do tańca, skoro ty
zamierzasz tutaj zapuścić korzenie.
Natychmiast nawiedziła go myśl o tym, czy ona
wiedziała, że on coś czuje do Kierana, czy zwyczajnie był w tym tak oczywisty?
To znaczyło, że przestał się pilnować, jednak z drugiej strony, ile można
ciągle na wszystko uważać? Lekko rozstrojony nerwowo, ponownie sięgnął po
butelkę leżącą pod ławką. Odkręcił ją i pociągnął solidny łyk. Czuł, jak trunek
pali go w gardło, spływając w dół przełyku. Ponownie spojrzał na Kierana, przyłapując
go na tym, że też na niego spogląda. Dym z ogniska trochę zniekształcał jego
sylwetkę, ale z całą pewnością można było stwierdzić, że mężczyzna definitywnie
na niego patrzył. Pierwszy raz od kilku godzin. Chyba, że on tego wcześniej nie
zauważył. Kieran uśmiechnął się i podszedł do niego. Usiadł obok w stosownej
odległości, wyciągając mu z ręki butelkę. Steven starał się ukryć nerwowość i
zaskoczenie tą sytuacją. Nie rozumiał, czemu mężczyzna, po tym, co mu
powiedział, sam szuka kontaktu. Tym bardziej, że nie wyglądał na pijanego, by
obecne zachowanie zwalić na zamroczoną alkoholem pamięć i umysł.
– Dobre, ale nie przepadam za tym –
powiedział przyjaciel, napiwszy się i oddał mu whisky.
– Chcę cię o coś zapytać.
– Śmiało.
– Dlaczego to robisz, po tym, co mi
powiedziałeś? Wiesz, żebym trzymał się od ciebie z daleka?
– Chyba coś ci się poprzestawiało w twojej
łepetynie. Nic takiego nie mówiłem.
Steven spojrzał na niego i miał ochotę
zdzielić go po jego „łepetynie”. Kieran grał, udawał, że nic się nie stało.
Skurwiel!
– Spadaj – syknął Steven i podniósł się. Nie
miało sensu, by tu siedział. Może jakoś uda mu się zasnąć. Odszedł kawałek od
ogniska i obejrzał się. No tak, Kieran już musiał sprawdzić swoją męskość,
mizdrząc się z Jessicą. Bo facet go pocałował! I on się nazywa tolerancyjnym? –
Toż, kurwa, to był tylko pocałunek. – Rzucił w nerwach butelkę, która uderzyła
w pobliskie drzewo. Miał gdzieś to, że mogła się rozbić i ktoś się skaleczy.
Teraz jego głowę przepełniała wściekłość i osoba Atkinsona. Już on mu pozwoli
udawać, że nic się nie stało! Z drugiej strony, jeśli Kieran tego chce, to
niech sobie udaje! On miał dla niego nie istnieć, nie odzywać się? Proszę
bardzo! Był perfekcyjny w realizowaniu zamówień.
~*~
Ranek powitał z pulsującym bólem głowy. Czuł
się bardziej pijany po wdychaniu smrodu ze strawionego alkoholu i zaduchu
panującego w domku, niż po tym, co sam wypił. Otworzył wszystkie okna,
wpuszczając do środka świeże powietrze. Korzystając z tego, że wszyscy jeszcze
spali, wziął długi prysznic i ogolił się. Zrobił sobie lekkie śniadanie i zjadł
kanapkę, chociaż żołądek nie bardzo chciał ją przyjąć. Dopiero wtedy wyszedł na
zewnątrz, nie zamykając za sobą drzwi, tylko zostawiając je szeroko otwarte.
Tam zastał siedzącą na tarasie Holly.
– Skąd ja wiedziałem, że już nie śpisz.
– Nigdy nie śpię do późna. Miałam też
nadzieję, że ty pierwszy wstaniesz. Wątpię, by reszta obudziła się przed
południem.
Długo nie mógł zasnąć i był świadkiem, jak
inni kładą się spać lub próbują to zrobić, potykając się po pijanemu o leżące
na podłodze rzeczy. Był pewien, że połowa z nich otworzy oczy dopiero późnym
wieczorem.
– Wygląda na to, że chcesz ze mną
porozmawiać.
– Oczywiście. Wczoraj dałam ci już spokój.
Siadaj. – Poklepała miejsce obok siebie na drewnianych deskach, z jakich był
wykonany taras.
– Najpierw wolałbym to wszystko posprzątać. –
Już stąd widział walające się wszędzie butelki i zużyte serwetki. – Trzeba też
zebrać popiół z ogniska, a resztki niespalonego drewna ułożyć gdzieś, na kiedyś
tam.
– Ty mi tu nie zawracaj głowy ogniskiem, ale
jak chcesz sprzątać, to ci pomogę – powiedziała kobieta. – Przyniosę worki i
pogadamy.
– Uparta jesteś.
– Żebyś wiedział. – Wstała i zanim zniknęła w
budynku, klepnęła go jeszcze w pośladek, i uciekła.
Dziwił się, że mu tak szybko ustąpiła. Innym
razem kazałaby mu siadać i wyciągnęłaby z niego wszystko to, co chciała
wiedzieć. Obecna sytuacja była mu na rękę. Przynajmniej zajmie się czymś, gdy
ona będzie prowadzić śledztwo.
Kobieta wróciła z kilkoma workami i podała
część Stevenowi, który najpierw poszedł odnaleźć to, co wczoraj wyrzucił z
takim zapałem. Rozbita butelka leżała pod drzewem, więc ostrożnie pozbierał
szkło i włożył je do worka. Kiedy skończył tutaj, wziął się za resztę. Rozłożył
worek tak, by mógł do niego wrzucać butelki. W wielu z nich było zwietrzałe już
piwo. Wylewał wszystko na trawę, kręcąc z głową z dezaprobatą i krzywiąc się z
niesmakiem.
– Powinniśmy poczekać na innych, żeby też
udzielali się przy sprzątaniu – powiedziała Holly, zbierając serwetki i zużyte
naczynia jednorazowe.
– Zanim oni wstaną, zarośniemy w brudzie. Nie
zamierzam siedzieć w syfie. Poza tym, jak pomyślę, ile się najęczą, zanim
zdecydują się działać, odechciewa mi się jakiejkolwiek pomocy. Nie, dziękuję.
Wolę sam to zrobić. Czemu mnie nie opierdoliłaś wczoraj? – wypalił z pytaniem.
– Widziałam, jak wyglądałeś i nie chciałam
cię dodatkowo dobijać. Mój opierdol nie był ci potrzebny, ale wszystko przed
tobą. – Wrzuciła z obrzydzeniem śmiecie do worka. – To co się wczoraj stało?
– Nic. – Zachciało mu się zaczynać temat, to
ma.
– Ha ha ha. Już ci uwierzę. Poszliście razem
nad jezioro, a Kier wrócił sam. Ty zaś zaszyłeś się w lesie jak dzikus.
– Kto to jest Kieran? – wyrwało mu się.
– Nosz kurwa, tylko nie to – jęknęła. – Co
się stało? Teraz ci nie odpuszczę. – Stanęła w rozkroku i położyła ręce na
biodrach. Wyglądała bardzo wojowniczo z determinacją wypisaną na twarzy i
widocznej w całej jej postawie.
– Nic się nie wydarzyło. Pokłóciliśmy się
tylko. – Zawiązał worek i odstawił go na bok. Rozejrzał się jeszcze na wszelki
wypadek, obserwując, czy coś nie zostało.
– Już ci wierzę.
– Wierz, w co chcesz. Pomożesz mi z tym
ogniskiem, czy sam mam to zrobić? – warknął.
– Hej, wam.
Miał wielką ochotę jęknąć, słysząc wyraźny
głos za sobą. Jeszcze jej tu brakowało. W ich stronę szła Jessica, machając do
nich ręką. Czy ucieczka wyglądałaby na zbyt dziecinną?
– Hej – odburknął.
– Potrzebujesz szufelki do tego popiołu.
Przyniosę – powiedziała Holly. Zanim odeszła, przywitała się z przyszłą szwagierką,
całując ją w policzek.
– Co robisz? – zapytała kobieta.
– Nie widać?
– Wybacz, że ci nie pomogę, ale właśnie
malowałam paznokcie.
– Łaski bez – mruknął i wybrał kilka
niedopalonych polan. – Poradzę sobie. Panie o delikatnych rączkach nie powinny
trudzić się sprzątaniem brudu.
– Zgadzam się z tobą. – Usiadła na ławce,
dmuchając na paznokcie pomalowane niebieskim lakierem. – Od dawna znasz się z
moim Kirusiem?
– Kirusiem? – zapytał.
– Mówię tak do niego czasami. Nie lubi tego.
Powtarza, że nie jest dzieckiem, by go tak
nazywać. To od jak dawna się znacie?
– Od kilku lat. Poznaliśmy się bliżej dzięki
Holly.
– Fajnie. W ogóle fajnych masz znajomych.
– Nie wszyscy są moimi znajomymi –
wytłumaczył.
– Ten Martin, David i ta młódka, Grace? Tyle
was jest?
Zaczynała go denerwować. Do jej opisu dodałby
teraz, że jest wścibska. Holly, jak na złość, nie wracała, więc sam będzie
musiał iść po tę szufelkę, co, swoją drogą, zrobi z przyjemnością. Otrzepał
ręce i popatrzył na Jessicę. Wyglądała dziś bardzo elegancko w długiej do
ziemi, czerwonej sukience, a szczęście biło z jej twarzy całymi falami.
Otwierał usta, by odpowiedzieć na jej pytanie, jednak wówczas kobieta przestała
się nim interesować, mając w zamian o wiele lepszy obiekt do dyspozycji.
– Kochanie, tu jestem! – zawołała.
Nie miał wątpliwości, do kogo się zwracała.
Dyskretnie obejrzał się za siebie. No tak. Przyjaciel nie mógłby nie podejść i
nie przywitać się ze swą dziewczyną. Do tego dołączyła do niego Holly,
tłumacząc mu coś. Łudził się, że ten dzień rozpocznie dobrze i zniknie
wieczorem, tak jak sobie planował. Dlaczego ziemia pod nim nie może się
zwyczajnie rozstąpić i go pochłonąć? To byłoby prostsze, niż wejście do
samochodu i wyjechanie stamtąd, kiedy w żyłach jeszcze krążył alkohol.
– Wstałeś, Mordeczko moja. – Jessica uwiesiła
się szyi Kierana i pocałowała w usta.
– Trudno spać, jak wszystko śmierdzi
lakierem.
– Wybacz. Malowałam na dworze, ale wylało mi
się trochę w namiocie. Wybaczysz?
– Tobie? Zawsze, o ile zrobisz coś na
śniadanie.
Steven wyjął szufelkę z ręki przyjaciółki z
zamiarem jak najszybszej ewakuacji, nie mając ochoty słuchać i oglądać tych
przesączonych miodem scenek. Ze złością zaczął wybierać popiół do worka. Kieran
nawet na niego nie spojrzał! Pewnie, po co ma to robić? Zresztą sam zdecydował,
że dla Kirusia stanie się
niewidzialny, wedle jego życzenia, więc czego teraz chce?!
– Już się robi, Pysiu.
Przewrócił oczami. Kiruś, Mordeczka, Pysio?
Miał ochotę zwymiotować. Lubił czułe słówka, gesty, czy zdrobnienia, jednak
przenigdy nie nazwałby Kierana Pysiem!
– Uważaj, bo rozerwiesz ten worek. – Kieran
uklęknął po drugiej stronie.
– Pogadamy? – Popatrzył na niego.
– Nie ma, o czym. Mówiłem ci już. Nawet nie
wiem, o czym chcesz rozmawiać.
– W sumie masz rację. Nie ma, jasna cholera,
o czym! – Rzucił szufelką prosto w pozostały popiół, a ten uniósł się do góry,
tworząc kurzawę. Steven nic sobie z tego nie robił. – Wszak nie istnieję! –
krzyknął, obrzucając mężczyznę wściekłym wzorkiem. – Masz, co chcesz. Nie
zagaduj mnie, nie… A zresztą, pierdolę to! – Podniósł się. Furia go rozsadzała.
Plan poszedł w diabły. Miał zignorować Kierana, gdy ten do niego zagada. Miał
udawać, że go nie zna, w ogóle się nie odzywać, ale nie, musiał postąpić
inaczej! Nie byłby sobą, gdyby nie złamał swego postanowienia! Był teraz gorszy
niż w wieku nastoletnim.
– Ej, chłopaki. Steven. – Holly złapała go za
rękę, ale się wyrwał.
– Pójdę ułożyć worki za domem – powiedział,
mając ochotę się na czymś wyżyć. Wczoraj płakał, dziś chciał coś rozwalić w
drobny mak. Byle wytrzymał do wieczora.
~*~
Następne godziny upłynęły pod tytułem
„ignorowanie Kierana, czyli udaję, że nie istnieje, dopóki on nie przestanie
sobie wmawiać, że nic się nie stało”. Przyjaciel jeszcze kilka razy próbował
rozpocząć rozmowę, ale bez skutków, więc w ogóle przestał zwracać na niego
uwagę. Niestety, kiedy Atkinson dał sobie spokój, do Stevena doczepiła się
Jessica, która najwyraźniej postanowiła nawiązać z nim więź, czy cokolwiek to
było. Kobieta chętnie zagadywała go, pytała o różne rzeczy, a raczej
przeprowadzała śledztwo, jak on to nazywał. Wypytywała o jego znajomych,
tłumacząc, że chciałaby ich poznać. Ciekawe było to, że wybrała akurat jego,
zamiast wisieć na głowie ukochanego lub zwyczajnie zbliżyć się do reszty. Jaki
miała w tym cel? Z początku podejrzewał, że to Kieran ją przysyła, lecz ta myśl
szybko wyparowała mu z głowy. Dobrze wiedział, że gdyby przyjaciel chciał, to
sam by przyszedł, a nie przysyłał posłańców. Po jakimś czasie wreszcie został
sam, więc wziął książkę z podręcznej torby i ruszył w kierunku pobliskich
drzew, zamierzając usiąść pod jednym z nich. Niestety, gdy jedne przeszkody
zostają pokonane, drugie od razu piętrzą się pod nogami.
– Mam sprawę – powiedziała Holly, stając mu
na drodze. Wyglądała jak chmura gradowa. Dziwiło go to, że jeszcze nie wpadł
jej do głowy pomysł zorganizowania grupy i wywleczenia jej gdzieś w las.
– Czego? – warknął. Nie zamierzał być miły,
skoro nie miał na to ochoty. Jessica wystarczająco zepsuła mu nerwy i zabrała
ostatnie pokłady cierpliwości.
– Potrzebuję twojej pomocy. – Wyszczerzyła
białe i równe ząbki. Nic dziwnego, że lubiła je pokazywać. Częste wizyty u
dentysty i aparat ortodontyczny sprawiły, że jej uśmiech lśnił. – Muszę
pojechać do miasteczka po coś ciężkiego.
– No to jedź. – Chciał ją ominąć, ale nie
pozwoliła na to, ponownie zagradzając mu drogę.
– Ej, no. Chodzi o to, że kurier nie dowiezie
tutaj tej przesyłki, a sama jej nie załaduję. To jakaś kanapa. Rodzice kupili.
Potrzebuję mężczyzny.
– Masz Zacka.
– On umiera po przepiciu. Potrzebuję ciebie.
Jesteś taki silny. – Podchlebiła mu.
– Coś kręcisz. – Zmarszczył brwi.
– Ja? – Położyła rękę na swojej piersi. –
Wiesz ty, co? Przyjaciółka prosi o pomoc, a ty ją podejrzewasz o jakieś
podejrzane zamiary. – Pokręciła głową z niezadowoleniem.
– Znam cię.
– A ja znam ciebie i wiem, że mi pomożesz.
Żeby była jasność - twoje naburmuszenie mnie nie obchodzi. Ruszysz ten swój
tyłek i mi pomożesz – stwierdziła głosem pełnym słodyczy, w którym dało się
wyczuć nutę groźby.
– Ja ci pomogę – wtrącił się siedzący
nieopodal David. Razem z kilkoma osobami grał w karty. Sądząc po jego minie,
przegrywał.
– Zapraszał cię ktoś? Nie do ciebie mówię –
opieprzyła go Holly. David wzruszył ramionami i wrócił do gry. Kobieta ponownie
spojrzała na przyjaciela i uśmiechnęła się, tym razem czarująco. – To jak? Mogę
na ciebie liczyć?
Czuł, że ona coś kombinuje. Prawdopodobnie
chce go zabrać do jakiegoś baru w miasteczku i porozmawiać. Chociaż licho ją
tam wie. Ona była zdolna do wielu rzeczy. Nawet do tego, by zawiesić go nad
przepaścią głową w dół i kazać wyśpiewać to, co go dręczy. Skinął głową, że się
zgadza i zanim za nią poszedł, włożył książkę w ręce Grace przyglądającej się
grze. Lepszą opcją było wyjście z przyjaciółką, niż siedzenie tu ze wszystkimi.
Już wolał męczyć się z dźwiganiem kanapy i oczywiście, zrobi to z chęcią, o ile
słowa Holly są prawdziwe. Coś mu się wydawało, że prędzej piekło zamarznie, niż
okaże się, że czeka na nich jakiś kurier. Tym bardziej się w tym upewnił, gdy
kobieta wzięła kluczyki do kabrioletu od przyszłej szwagierki. Kto widział,
żeby tym przewozić coś dużego? Nikt. Czerwony Chevrolet Camaro stał zaparkowany
wśród innych aut. Odkąd pierwszy raz zobaczył ten samochód, zakochał się w nim.
Podobała mu się linia pojazdu i to, że był piękny i agresywny. Zawsze chciał
się takim przejechać i teraz, mając taką możliwość, był skłonny pozwolić Holly
wywieźć się nawet na koniec świata. Mina mu jednak zrzedła, kiedy obok
kabrioletu zobaczył stojącego Kierana. Niepokój był uzasadniony, gdyż mężczyzna
zostawił swój samochód o wiele dalej, a raczej nie miał powodu do tego, aby się
z nimi zabrać. Steven potrząsnął lekko głową i przybrał na twarz maskę
obojętności. „On chyba z nami nie jedzie?” – zapytał się w myślach. W sumie
równie dobrze Atkinson mógł po prostu oglądać auto. Płonne nadzieje zostały
bardzo szybko rozwiane przez słowa przyjaciółki:
– Dobrze, że już jesteś.
Zagotowało się w nim. Taki był jej plan.
Doprowadzić do ich spotkania sam na sam. Zacisnął zęby tak mocno, że omal ich
nie połamał. Zły, wsunął ręce do kieszeni, starając się nie patrzeć na Kierana.
Ten jednak uparcie wgapiał się w niego, jakby oglądał eksponat w muzeum.
– Panowie, pakujcie swoje zgrabne tyłeczki na
tylną kanapę i niech nikt mi się nie waży usiąść z przodu. Nie miażdżcie mnie tak wzrokiem, bo się was
nie boję. Chcecie zaczynać wojnę z babą? – Patrzyła na nich hardo, bawiąc się
kluczykami. – Pomożecie mi i już. Tylko wy jesteście trzeźwi.
– Skończ już z tą bajeczką, siostra, bo ci
nie wierzę. Kto przewozi kanapy w kabriolecie?
– Nie gadaj, tylko wsiadaj! – powiedziała ostro
i obeszła samochód, by usiąść za kierownicą.
Steven odetchnął i otworzył drzwi, by odsunąć
sobie przedni fotel. Usiadł z tyłu, nie zamierzając dyskutować z wściekłą
kobietą. Kieran, wskoczywszy do samochodu, nie używając drzwi, usiadł przy nim.
Wąska przestrzeń sprawiła, że siedzieli bardzo blisko siebie, znów udając, że
tego drugiego nie ma. W każdym razie Steven tak robił, bo zanim Holly cofnęła,
by wyjechać z prowizorycznego parkingu, poczuł na sobie wzrok mężczyzny.
Kobieta wywiozła ich tam, gdzie diabeł mówił
dobranoc. Twierdziła, że to krótsza droga do miasta i nie miała na myśli tego
małego, sennego miasteczka w dolinie, którego dachy było widać z miejsca, przez
jakie przejeżdżali. Droga raczej nie była uczęszczana, bo do tej pory nie
spotkali żadnego innego pojazdu. Holly cały czas milczała, prowadząc pewnie i z
wyczuciem.
– Powiedz, co masz nam do powiedzenia i
wracajmy – rzekł zrezygnowany Kieran, siedząc rozwalony na siedzeniu, niczym
pan na włościach.
– Nie mam wam nic do powiedzenia. To chyba wy
powinniście ze sobą porozmawiać, a nie ja z wami. Co zrobicie, to nie moja
sprawa. Ja tylko chcę waszej pomocy i tyle.
– Długo będziesz odgrywała ten teatrzyk? –
zapytał Steven. Ze zdenerwowania i napięcia stukał palcami o swoje kolano.
Gdyby rozsunął nogę jeszcze bardziej, mógłby dotknąć uda siedzącego obok
mężczyzny.
– Kto robi teatrzyk, ten robi. Na pewno to
nie jestem ja. To wy zachowujecie się jak popierdzielone pięciolatki – burknęła
i nagle zatrzęsło autem, które po chwili stanęło. – Kurwa, co to się dzieje? –
Próbowała zapalić silnik, ale nic nie wskórała. Żaden odgłos nie wydobył się
spod maski. Holly nacisnęła przycisk otwierający przednią klapę i wysiadła.
Zanim jednak dotarła do niej, obejrzała się na nich. – Co tak siedzicie jak
jakieś figury woskowe? Pomoglibyście biednej kobiecie.
Steven już miał powiedzieć, że ona wcale nie
jest biedna, a na samochodach zna się lepiej niż nie jeden facet, ale ugryzł
się w język i opuścił auto. To samo zrobił Kieran i cała trójka przeszła
obejrzeć, co dolega Camaro.
– Nic tu nie widzę – zamruczała Holly,
pochylając się nad silnikiem. – Hm. Spróbuję zapalić jeszcze raz, a wy
patrzcie, czy coś się dzieje.
– Ty patrz, ja zapalę silnik – powiedział
Steven. Usiadł za kierownicą i przekręcił kluczyk. Jego wzrok padł na liczniki,
a szczególnie wskaźnik paliwa. – Chyba ktoś tutaj zapomniał nalać do baku.
– Co? Niemożliwe. – Holly podbiegła do niego
i odsuwając z twarzy włosy, zdziwiona, popatrzyła na wskaźnik. – Zaraz. W
bagażniku powinien być kanister. Może coś w nim jest? Zoe mówiła, że go
tankowała. Otwórz bagażnik.
Miał ochotę walić głową o kierownicę.
Nacisnął dźwignię bagażnika i wysiadł. Sam podszedł do tyłu. W małej
przestrzeni bagażowej stał niewielki kanister, pełny, co sprawdził po
podniesieniu go.
– Powiedz tej swojej szwagierce, żeby
następnym razem sprawdzała licznik. – Nalał paliwa do baku i kazał odpalić
silnik. Sam schował pusty kanister z powrotem i zatrzasnął klapę.
Samochód odpalił pięknym, czystym dźwiękiem.
– Ha. Udało się. Kier, zamknij klapę. –
Ucieszyła się kobieta siedząca za kierownicą.
To, co się stało chwilę później, sprawiło, że
Steven przeklął Holly na każdy możliwy sposób. Kiedy tylko Kieran zatrzasnął
maskę i odsunął się, przyjaciółka ruszyła z piskiem opon, machając im na
pożegnanie. Wołali za nią i biegli, ale ta nie zamierzała się zatrzymywać.
Nawet dodała gazu, aby zaraz zniknąć im z oczu.
– Zabiję cię! – krzyczał za nią zdyszany
Steven, pochylając się i opierając dłonie na kolanach. Czekał ich długi powrót
spacerkiem.
– Moja siostra to podstępna żmija.
– Żebyś wiedział. – Wyprostował się i
zawiesił wzrok na przyjacielu. Ten również na niego patrzył. Wiedział, jaki był
cel tego, co zrobiła Holly, ale czy miało to w ogóle sens? Sam na pewno nie
zamierzał zacząć rozmowy, ale ten problem od razu został rozwiany.
– Chyba masz rację, musimy pogadać –
powiedział poważnie Kieran.
– Nie chciałeś rozmawiać. Nagle, gdy
znaleźliśmy się na tym zadupiu, tobie coś się odmienia i chcesz konwersować o
głupotach. Po co? Na co? Przecież mnie tu nie ma! – Zdenerwował się i zaczął
iść w drogę powrotną do domku. Jeszcze przez chwilę miał nadzieję, że Holly
zawróci, ale musiała pojechać inną, okrężną drogą, bo wokół słychać było tylko
dźwięki przyrody.
– Jak to cię nie ma? – Kieran zrównał z nim
krok.
– „Nie odzywaj się do mnie! Nie zbliżaj się
do mnie! Nie patrz na mnie i przede wszystkim nie dotykaj mnie! Wypierdalaj z
mego życia! Nie istniejesz dla mnie!”. Takie były twoje słowa, więc je
respektuję. – Przyśpieszył kroku. – Później chciałem porozmawiać, a ty
powiedziałeś, że nie ma o czym. Doszedłem do wniosku, że masz rację. Nie
zmienia to faktu, że chciałem porozmawiać o tym pocałunku! – Kopnął leżący na
asfalcie kamień.
– Właśnie! Uznałem, że lepiej do tego nie
wracać. Teraz jednak chcę wiedzieć, dlaczego to zrobiłeś!
– To ty mi powiedz, dlaczego udajesz?!
Dlaczego najpierw mówisz, co mówisz, a potem ot nagle chcesz nawiązać ze mną
kontakt, jakby nic się nie stało! – Zatrzymał się. Miał ochotę go uderzyć,
przytulić, pozbyć się go ze swego życia, na zawsze go w nim zostawić, ale nie
potrafił zrobić nic, poza patrzeniem na przyjaciela wściekłym wzrokiem i
krzyczeniem na niego.
– Wkurwiłeś mnie na maksa! Powiedziałem to,
co myślałem w tamtej chwili – dodał ciszej Kieran. – Nie chcę tego pamiętać.
Chcę, byś nadal był moim przyjacielem, jednak to się nie uda, gdy ten pocałunek
będzie wisiał nad nami jak kat.
– Lepiej udawać, kurwa jego mać! – Rozjuszony
wyrzucił ręce na boki. – Ten pocałunek był i tego nie zmienisz!
– Uspokój się! – Kieran rozejrzał się wokół.
– Nie mam na to ochoty! I spokojnie, nikogo
tu nie ma i nikt się nie dowie, że całował cię facet! – Sam nie wiedział,
dlaczego był tak bardzo zły. Chciał w tej chwili wszystko mu wykrzyczeć. To, co
go boli, co czuje i jak się czuł po tym pocałunku. Nie zamierzał się
powstrzymywać, nawet, jeśli miała to być ich ostatnia rozmowa. Zbyt długo
wszystko w sobie dusił i właśnie przyszedł czas, żeby to coś w nim znalazło
drogę do wybuchu emocji.
– Dlaczego mnie pocałowałeś?!
– Wpływ chwili?!
– Czemu to zrobiłeś?! – Kieran nie ustępował.
Pod tym względem był bardzo podobny do siostry. Jak chciał, męczył ludzi tak
długo, aż wyciągnął od nich wszystko, co mieli do ukrycia.
– Ponieważ… – Oddychał szybko. Nie patrzył na
niego, nie potrafił. Jak miał to powiedzieć? Kieran i tak z nim nie będzie,
więc co za różnica czy mu powie, czy nie. Owszem, chciał mu oszczędzić
zamartwiania się i tak dalej, ale po tym, jak został potraktowany, nie
zamierzał obchodzić się z nim delikatnie i myśleć tylko o przyjacielu. Czas
pomyśleć o sobie. Pora przestać udawać, kłamać i oszukiwać nawet siebie! Zdobył
się na odwagę i spojrzał wprost w czarne oczy. – Ponieważ cię kocham i pragnę
tak bardzo, że mi odwala! Nie wiesz, co czuję, co myślę, nie wiesz jak to jest!
Moja psychika głupieje, wysiada! Tyle lat… – przerwał na chwilę, ale Kieran nie
wykorzystał tego, by coś powiedzieć. Cały czas go słuchał i czekał na ciąg
dalszy. Steven założył ręce na karku i zacisnął powieki. Skoro powiedział już
tak dużo, pora na wyznanie o wiele więcej. – Wiele lat pierdolenia się z tym
wszystkim i chowania daje efekt, jakiego byłeś ofiarą. Sądziłem, że dałem sobie
z tym radę. – Przemierzał szerokość drogi w tę i we w tę. Nie potrafił stać w
miejscu, kiedy się denerwował. Na szczęście pierwsza furia minęła, a on czuł
się coraz bardziej wypompowany. – Cieszyłem się, że to minęło.
– Co minęło?
– Moje uczucie do ciebie. Wyjechałeś i mogłem
żyć, jakoś. Twój powrót sprawił, że wszystko wróciło i to o wiele silniejsze. –
Zacisnął pięści i za chwilę je rozluźnił. Zrobił tak kilka razy, by znów nie
zacząć wrzeszczeć. – W mojej głowie pojawiły się obrazy, marzenia…
– Przepraszam, że tak źle na ciebie wpływam –
przerwał mężczyzna. – Nie jestem gejem i wybacz, ale twoje marzenia się nie
ziszczą. Nigdy nie będziemy razem – powiedział smutno Kieran.
– Wiem. Nie tłumacz mi tego i nie wbijaj
kolejnego noża w serce! – Wziął głęboki oddech i zamrugał szybko powiekami, by
odgonić cisnące się do oczu łzy. Po słowach mężczyzny uderzyła w niego realność
sytuacji. Łudził się jak naiwna pinda, że może jednak jest jakaś nadzieja, bo
głupie serce tak chciało. Mózg mówił mu prawdę, a on ostatnio przestał go
słuchać. – Ze wszystkiego zdaję sobie sprawę. Popełniłem błąd, całując cię. Nie
wiem, jak to się stało. Zaślepiło mnie, a ty potraktowałeś mnie jak gówno,
którym się poczułem. Już nie mówię, że odrzuciłeś mnie, jako kochanka, ale jako
przyjaciela. Twoje słowa… naprawdę zabolały. – Wreszcie odważył się na niego
spojrzeć. Wiedział, że ma oczy wypełnione łzami, lecz żadnej nie pozwolił
wypłynąć. Ojciec zawsze mu powtarzał, że facet nie powinien płakać, tylko
przyjmować wszystko na klatę i być twardym. Łzy są słabością. Co prawda, gdy
był sam, pozwalał sobie na płacz, ale nigdy nie robił tego przy innych. Nie
chciał litości. Nie chciał pokazać, że czasami bywał słaby i potrzebował po
prostu, żeby ktoś go przytulił. Za takie wnioski dostawał opierdol od Holly.
Ona mówiła coś przeciwnego od ojca i czasami sam już nie wiedział, jak ma się
zachowywać i co robić.
– Przepraszam. Jest mi przykro, że nie mogę
dać ci tego, czego pragniesz. Wtedy byłem w szoku. Zdenerwowałem się i
powiedziałem coś, czego nie miałem na myśli. Odrzucam cię, jako kochanka, a nie
jako przyjaciela – wytłumaczył się Kieran.
– Tylko ja już chyba nie potrafię być tylko
przyjacielem. Jak zareagujesz, gdy znów się nie powstrzymam? Coś we mnie pękło
i nie umiem tego na razie poskładać. Nie potrafię przestać cię kochać, dlatego
nie zamierzam zmuszać cię do przebywania w moim towarzystwie. Nie chcę, byś
czuł się niekomfortowo, a ja wraz z tobą. Nie chcę znów usłyszeć tego, co
powiedziałeś, gdy jakiś mój gest, czy słowo zinterpretujesz tak, jakbym chciał
się do ciebie dobrać.
– Nie będzie tak – zapewnił go Kieran.
– Nie możesz być tego pewny. Wiesz coś, czego
nie powinieneś wiedzieć. Ukrywałem moje uczucia tyle lat i mogłem to robić
dalej.
– Jak mogłeś mnie oszukiwać przez tyle lat?
– Bo musiałem? Wciel się w moją sytuację i
sam zobacz, jak to jest – odpowiedział zmęczonym głosem. – Wracając do tego, co
mówiłem, to potrzebuję kilku dni bez ciebie. Bez… Nieważne. – Machnął ręką w
nieokreślonym geście. – Jak tylko dotrzemy do domku, zabieram swoje rzeczy i
wyjeżdżam. Wrócę do pracy i do zajęć, jakie mam. Pobędę z rodziną. Potrzebuję
oddechu od samego siebie. Pewnie dziwnie to brzmi.
– Steven. – Chciał go dotknąć, ale mężczyzna
się odsunął.
– Nie rób tego. Nie lituj się, nie patrz tak
jak zbity pies, bo mnie jest źle. Martw się o siebie, przyjacielu. Ja… Powiem
ci coś jeszcze. Dałbym ci tak wiele, gdybyś był ze mną, ale nie jesteś i nie
będziesz. Zajmij się Jessicą, a mnie traktuj na razie tak, jakbym nie istniał –
powiedział i ruszył szybkim krokiem przed siebie. Nie oglądał się za siebie,
lecz nie słyszał kroków Kierana, więc mężczyzna musiał tam stać i patrzeć na
niego. Wyciągnął telefon z kieszeni i zadzwonił do kumpla z pracy. Powiedział,
że jutro wraca. Nie miał innego wyjścia. Nie mógł tu zostać, a musiał się czymś
zająć. Za kilka dni wszystko wróci do normy. Tylko, czy na pewno?