31 grudnia 2013

Jedwabny szal - Rozdział 3



WSPANIAŁEGO SYLWESTRA I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU 2014, ŻYCZĘ WSZYSTKIM MOIM CZYTELNIKOM.





Powinien tam podejść, serce się do tego wyrywało, ale nie potrafił tego zrobić. Jako alfa ma obowiązek zawsze zaopiekować się i pocieszyć członka swojej sfory, a tym bardziej kogoś kto był jego partnerem. Nie ważne, że nie był w sforze. Odrzucając krzyk serca, posłuchał rozumu i opuścił pokój z zaciśniętymi pięściami. Potrzebował chwili samotności, oddechu, żeby się uspokoić. Sam nie rozumiał dlaczego pragnie odrzucić tego chłopaka i musiał przygotować się na pytania Daniela, które nie wątpił, że nastąpią.

* * *

Odsunął się zażenowany od tego mężczyzny i otarł oczy. Objął się ramionami odwracając głowę w stronę okna. Czuł się tak... bezpiecznie. Niemniej jednak nie chciał się narzucać swoją osobą i jeszcze nie do końca rozumiał, że to jest jego partner i dlaczego ten drugi wyszedł.
– Proszę. – Usłyszał i obrócił głowę, a przed oczami ujrzał swój szal. Wyciągnął po niego rękę.
– Znalazłeś go.
– To on naprowadził mnie na twój ślad. No, poniekąd. Pewnie gdybym tu nie przyjechał, zbyt szybko bym cię nie spotkał. – Daniel usiadł wygodniej. – Lecz dzięki niemu upewniłem się, że Martin i ja mamy partnera.
– On mnie nie chce. – Nie to, że zgadzał się na to, aby z nimi być. Musiał uciekać. Odpocznie i gdzieś się ukryje. Byleby nie przechodzić przez to, co zafundowały mu te dwa tygodnie.
– Nie wierzył, że mamy jeszcze kogoś. Martin to dobry facet. Nie zrobi ci krzywdy. Musi to przetrawić. – Ukrywał, że był na Martina zły. Nie chciał wystraszyć Christiana. Chciał go poznać. Tak dużo o nim wiedzieć. Zbliżyć się do niego. – Skąd pochodzisz? I czemu spałeś w piwnicy?
Christian w końcu odważył się spojrzeć w oczy mężczyzny. Jak miał odpowiedzieć na te pyta­nia, nie zdradzając kim jest?
– Jak nie jesteś gotowy nie mów, ale chciałbym znać twoje pochodzenie.
– Po co ci to wiedzieć? – Jego wystraszony smok potrzebował chronić swojego partnera przed Stonem, gdy powie za dużo może to być niemożliwe. – Nie wystarczy ci moje imię?
– Na teraz wystarczy, lecz jesteś moim partnerem...
– A kto powiedział, że chcę nim być? – zawarczał Christian, a Daniel otworzył usta i zamknął. – Nie zmusisz mnie do tego, a tamten drugi i tak mnie nie chce.
– Masz rację, nie zmuszę cię do tego. Niemniej nie zrezygnuję. – Daniel wstał próbując się uśmiechnąć, ale jego oczy pozostały smutne. – Boisz się. Czuję to, mój wilk też. Nie wiem dlacze­go chcesz się odsunąć...
– Mam kogoś. Kocham go, a wy się pojawiacie i chcecie mnie od niego oderwać – wypalił Chri­stian. Zobaczył, że te słowa zabolały Daniela. Zresztą sam odczuł ich moc. Mama mu opowiadała, że partner, który dowiaduje się, że ten przeznaczony ma kogoś bardzo źle to znosi. Jego smok nagle zaczął sprzeciwiać się tym słowom i jakiejś ochronie mężczyzny. Wyrywał się do Daniela i chciał wpaść w jego ramiona, powiedzieć, że to nieprawda, oddać mu się, lecz teraz ludzka część Christiana pa­nowała nad nim i to ona przejęła zaś ochronę partnera. Musiał coś wymyślić, nie powie prawdy czemu chce się odsunąć. Uciec. Zniknąć.
Daniel rozmasował sobie skronie. Ta wiadomość uderzyła w niego bolesnym ciosem, ale gdy tylko pozwolił swojemu wilkowi zabrać głos już znał prawdę.
– Kłamiesz. – Ponownie usiadł przy nim. – Nie wiem czemu to robisz, ale nikogo nie masz. Był­by teraz z tobą i pachniałbyś nim.
– Miałem kochanka – powiedział i zasłonił usta dłonią.
– Kochanka, nie partnera. Nie kogoś z kim jesteś związany. Nawet jakbyś spotykał się z czło­wiekiem miałbyś obcy zapach na sobie. Zmienni go przejmują również od ludzi.
– Skąd wiesz?
– Wiem. – Położył mu rękę na policzku i pogłaskał go. – Po prostu to wiem. Nie zmuszę cię do niczego. Przemyśl sobie wszytko. Muszę porozmawiać z Martinem. Potrzebuję zapewnić go, że też jest mój. Tak jak i ty, o ile zechcesz. I cokolwiek sprawiło, że uciekłeś z domu, na pewno będzie ła­twiej znieść to pod naszą ochroną. Nie chcesz być naszym partnerem, to chociaż przyjmij pomoc. Możesz zamieszkać w naszej posiadłości niedaleko stąd. Tam, ktokolwiek przed kim uciekasz nie znajdzie cię.
– Może zostać z nami. – W pokoju pojawiła się Sheoni. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale za­praszam na kawę i ciasto.
– Gdzie jest mój partner?
– Na dworze z moim mężem. Jest chyba podenerwowany.
– Już dawno powinienem pójść za nim. – Miał nadzieję, że Martin się uspokoi. Chyba domyślał się co partner przeżywa. Poczuł się odepchnięty. Daniel zajął się Christianem, a jego zostawił. Cho­ciaż niepokój nie przysłonił na niego złości. Martin mógł zostać, być tu z nimi. Jest ich częścią. Po­całował Christiana w czoło. Zobaczymy się później. – Wstał i wyszedł nie oglądając się za siebie.
Sheoni westchnęła i podeszła do Christiana.
– Piękny szal, ale jak pozwolisz to powiem jednej wilczycy, żeby go uprała.
Christian dopiero wtedy zauważył, że materiał nie jest czysty. A tak się starał, żeby go nie ubru­dzić.
– Sam go upiorę.
– Dobrze, ale teraz chodź do kuchni. Poznasz naszego betę i jego żonę. – Sheoni uśmiechnęła się radośnie.
– Wolę zostać tutaj. O ile mogę. – Popatrzył na nią prosząco.
– Przyniosę ci ciacho do pokoju – powiedziała ciężko wzdychając i wyszła, a on położył się na pościeli zaczął roz­myślać o tym co mu się tego dnia przydarzyło.

* * *

Daniel nie spuszczając wzroku z partnera podszedł do niego. Jacob, który wyszedł zaraz za Mar­tinem zostawił ich samych. Martin stał oparty o samochód przyglądając się jak nieopodal ujeżdżany jest koń. Alston oparł się obok niego, tak, aby ich ramiona dotykały się, jednak on patrzył na ko­chanka.
– Co się z tobą dzieje? Tam w piwnicy myślałem, że także się cieszysz z odnalezienia naszego partnera. Tymczasem teraz... – urwał i stanął przed nim bardzo blisko. Umieścił ręce po obu stro­nach jego głowy. – Między nami nic się nie zmieni. Jesteś dla mnie ważny, byłeś i będziesz. Ko­cham cię i nie dlatego, że partnerska więź do tego wzywa. Jesteś wspaniałą istotą, Martinie. Dosko­nałym alfą. I moim partnerem. Ale boli mnie i jestem zły, że odrzucasz Christiana. Nawet go nie znasz.
– Mnie też to boli – odezwał się Coleman. – Nie wiem co się dzieje. Ty zawsze wiedziałeś, że jest jeszcze ktoś, ja to wyparłem i nie potrafię pogodzić się z tym, że ta osoba istnieje. Tym bar­dziej, że nie jest wilkiem. To smok. Diamentowy smok. Prawdopodobnie ostatni. Słyszałeś, kiedyś ich historię? Czytałem o nich.
– Dowiem się wszystkiego o tym gatunku. Ale postaraj się go zaakceptować. Nie pozwolę mu odejść i tobie też, więc nawet o tym nie myśl – dodał twardo i władczo.
– Nawet o tym nie pomyślałem. Po prostu – odepchnął go i odszedł kawałek – potrzebuję wię­cej czasu, by wpuścić do nas jeszcze kogoś.
– Zazdrość w tym wypadku jest niepożądana. – Daniel bał się tego, że Martin, który patrzył wrogo na każdego kto spoufalał się z nim za bardzo, będzie zazdrosny.
– To nie zazdrość. Sam tego nie rozumiem. Chyba po prostu jestem zły, że cały czas odrzucałeś zatwierdzenie mnie w pełni, bo musiałeś czekać na niego. Gdyby nie jego istnienie już dawno byli­byśmy w związku.
– Cały czas byliśmy w związku.
– Mam na myśli uroczystość poślubienia. Co za alfa, z którego się śmieją, bo partner zwleka! – Przeczesał swoje włosy palcami.
Daniel objął go od tyłu i przyciągnął do siebie.
– Nie zwleka, tylko czeka na pełny związek, który dopiero w trójce będzie mógł być połącze­niem idealnym dla niego i jego partnerów. Kocham cię. – Pocałował go w szyję. Kochał to jak wygląd Martina nieraz prze­czył jego wnętrzu. Tatuaże, noszone skóry mogły stereotypowo mówić, że Martin jest okrut­nikiem, a tymczasem miał dobre serce, tylko czasami patrzył zbyt realnie na wszystko. A przecież żyli w świecie, który miał w sobie ukryte właściwości i tylko ci co patrzą trochę przez pryzmat ba­jek, z bogatą wyobraźnią, mogli widzieć całą prawdę o istotach żyjących wśród ludzi. Martin od­rzucił to co mówiło mu serce, ale nauczy się też i nim patrzeć. Daniel to wiedział. Po prostu potrze­ba czasu. I był pewny, że chociaż w tej chwili Martin może odrzucać Christiana, to nie zrobi mu krzywdy.

* * *

Bał się. Otaczali go wokół. Śmiali się złowieszczo i mówili takie rzeczy, że chciał zniknąć. Dygo­tał opętany strachem. Po policzkach lały się łzy i zapanowanie nad nimi nie wchodziło w grę, gdy strach oplatał go całego.
Patrzcie jaka laleczka.
Niezła dupcia.
Usta ma śliczne.
Sprawdzimy czy potrafi dużo w nie wziąć? – mówili mężczyźni. Było ich z sześciu.
To obrzydliwe.
Co ty. Nie ma znaczenia czyje usta. A dupcia. Co z tego, że faceta, byle była ciasna dziura. A może jednak jesteś dziew­czyną, co malutki? Pokaż cycki. – Ten co mówił wyciągnął do niego rękę, a Christian cofnął się pod samą ścia­nę.
Black, on ci ucieka.
Jak go przytrzymasz nie ucieknie – warknął ten do którego mówiono Black.
Pisnął, kiedy silne ręce oderwały go od ściany i dwóch mężczyzn go przytrzymało. Zaczął się wyrywać i kopać. Mógł uwolnić swojego smoka, ale nie wolno mu było. Wydałby siebie i innych zmiennych. Prędzej da się zabić, niż zdradzi, że po świecie nie chodzą tylko zwyczajni ludzie. Uniósł nogę i kopnął napastnika najbliżej stojącego przed nim.
Rzucasz się mały? Już ja cię uspokoję!
Pierwszy cios padł na jego brzuch, drugi też. Skrzywił się z bólu i miał ochotę upaść, zwinąć się w kłębek, ale nie dane mu było tego zrobić. Black nadal go bił, uderzając w klatkę piersiową, twarz.
Nie lubię facetów, ale tę rzucającą się dupę przeoram. Zdejmijcie mu te ciotowskie spodnie.
Christian zaczął krzyczeć, tak głośno, że w całym tunelu metra rozległ się jego wrzask odbijając się echem i pędząc w dal.

Daniel wpadł do pokoju Christina słysząc ten krzyk, a raczej pisk katowanego zwierzęcia. Siedzieli w kuchni rozprawiając o posiadło­ści jaką kupił, a wtedy usłyszeli przerażający wrzask. Zaraz zanim wbiegł Martin. Christian rzucał się po łóżku i nie mógł się obudzić. Daniel dopadł do niego i złapał ręce chłopaka.
– Obudź się, nikt ci tu krzywdy nie zrobi. Obudź się. – Serce mu się krajało na ten widok. Nie wiedział co śniło się jego drugiemu partnerowi, ale gdyby mógł wchłonął by ten sen w siebie. – Obudź się! – Potrząsnął chłopakiem, a ten otworzył oczy i zaczął mu się wyrywać, kopać go, więc z pomocą przyszedł mu Martin i unieruchomił nogi Christiana.
– Chris, to ja Daniel. Pamiętasz, twój partner. Christian!
Nawet z otwartymi oczami był wciąż w fazie snu, nie dopuszczał do siebie innych głosów, poza tymi, które słyszał. Chciał, żeby go puścili, zostawili w spokoju, przestali kopać. Nie, to nie oni go kopią. Z każdą chwilą docierał do niego przyjazny głos. I zaczął się uspokajać. To już minęło. Przeszło. To tylko sen.
– Jesteś w domu Jacoba. To ja Daniel i Martin też tu jest. Już dobrze. – Widząc, że Christian cał­kowicie zbudził się, a w oczach pojawiają się łzy, przesunął się tak by móc go podnieść i objąć. – Nie wiem co ci się przydarzyło, ale kiedyś się dowiem i ten kto cię skrzywdził zapłaci za to. – Spoj­rzał na Martina i w jego oczach wyczytał tę samą obietnicę. Przytulił mocno chłopaka do siebie odgarniając mu z twarzy mokre od potu włosy. Nie wypuści go ze swych rąk za całe skarby świata.

* * *

– Nie wiem gdzie jest. Zapadł się pod ziemię. – Pełen rezygnacji Luis Bright padł na kanapę i wpatrzył się w sufit. Jego siostra usiadła przy nim ze szklanką wody.
– Nie rozumiem dlaczego uciekł. Przecież nawet jakby go jego ojczulek znalazł nie miałby pra­wa wejść do naszego domu. Tata od razu wyszedłby do niego ze strzelbą. – Upiła łyk, a na jej kola­na wdrapała się czarna kotka. Sonia pogłaskała ją wolną ręką. Martwiła się o przyjaciela. Był od niej starszy, ale jeszcze w liceum często pomagał jej w nauce. Christian był mądrym i inteligentnym chłopakiem. Jedynie co, to tylko szkolne osiłki uparły się na niego i uprzykrzały mu życie. Często przez nich płakał, ale i nie raz pokazał im pazury. Potem Chris skończył liceum, a ona została sama. Przez jakiś czas podkochiwała się w nim. Wiedziała, że chłopak jest gejem, nie ukrywał tego, ale serce nie sługa. Całe szczęście minęło jej to i teraz był dla niej bardziej jak brat, niż sympatia.
– Zauważyłem jedno. – Luis usiadł prosto i wziął kotkę na kolana. Lubił tę małą spryciarę. – Od kilku dni, przed naszym domem ktoś stoi. Nie jest to zawsze ta sama osoba, ale jesteśmy obserwo­wani.
– Sądzisz, że pan Russo kogoś nasłał? – Aż miała chęć podbiec do okna i zobaczyć tego kogoś.
– On, ten Stone. – Nie chciał jej mówić tego wszystkiego czego dowiedział się na mieście. Sto­ne zaciekle szukał Christiana. I chyba Christian o tym wiedział. – Uciekł, by nas chronić – szepnął kładąc sobie kotkę na piersi i drapiąc ją za uchem. Ta zaczęła mruczeć będąc zadowolona z uwagi jaką jej państwo dawali.
– Coś powiedział? – Sonia wbiła spojrzenie w twarz starszego brata.
– To co usłyszałaś. Podejrzewam, że Stone nie jest zwykłym człowiekiem mającym domy pu­bliczne. To jakiś gangster. On chce Christiana. Zastanawiam się dlaczego tak się na niego uparł. W każdym razie Christian wie, że Stone nie da mu spokoju i pewnie bał się, że nam coś zagraża, więc wolał uciec.
– I pewnie włóczy się teraz po mieście. Mam nadzieję, że nikt go nie skrzywdzi. To dobry chło­pak.
– Da sobie radę. A ja nie przestanę go szukać. I gdy go znajdę to mu wygarnę, że nie ucieka się bez powiedzenia przyjaciołom co zamierza się zrobić – warknął Luis.
– Ja też. Uciekłabym razem z nim. – Dokończyła swoją wodę i wzruszyła ramionami napotyka­jąc pytający wzrok brata.

* * *

Daniel chciał go zabrać do nowej posiadłości, gdyż on i jego partner musieli wracać po otrzyma­niu ważnego telefonu, ale Christian wolał zostać w domu sfory Langston, niż być sam w Arkadii. Była jeszcze opcja zabrania go do miasta na co zareagował, jakby miał z powrotem znaleźć się w piekle. Daniel znów zaczął go wypytywać z tym swoim „dlaczego”, lecz on milczał. Podobało mu się, że ten Alston, którego przeznaczenie wybrało mu na partnera, był taki opiekuńczy. O Martinie nie umiał nic powiedzieć. Od mężczyzny nadal czuł odpychające fluidy. Mimo tego serce rwało się również do niego, a smok ukryty w nim pragnął i jego chronić. Dlatego, gdy nadeszła noc wstał z łóżka, chwycił już uprany i wysuszony szal postanawiając wydostać się z tego domu. A wszystko po to, żeby nikomu nic się nie stało, gdy Stone go znajdzie, a prędzej czy później to zrobi. Jak miał wybór to wolał, aby zdecydowanie później go odnalazł.
Opuścił pokój i przeszedł korytarzem. Pogrążony w ciszy i ciemności dom dawał nadzieję, że nikt go nie zauważy i wszyscy zorientują się o jego zniknięciu dopiero rankiem. W holu już sięgał klamki drzwi frontowych, kiedy zapaliło się główne światło i w pomieszczeniu  rozbrzmiał głos Jacoba.
– Tak ci u nas źle, że wymykasz się jak złodziej?

* * *

Daniel uderzył pięścią w biurko. Widział przed oczami tę fotografię i nie wierzył. Patrzyła na niego twarz jego Christiana. I szlag go trafiał, że Stone szuka partnera jego i Martina.
– Jesteś pewny, Dario? Na pewno jego poszukują?
– Tak. Dla niego Stone poruszył całe miasto i naraża się na wydanie zmiennych, ludziom.
– Czego on może od niego chcieć? – zapytał Martin.
– Raczej nie szuka go dlatego, żeby na  nim zarobić – odpowiedział Dario.
– Powinniśmy się spotkać ze Stonem i zapytać go o to – stwierdził Coleman, a Daniel obrzucił go ostrym wzrokiem.
– I co, mielibyśmy wydać naszego partnera?! Tak bardzo go odrzucasz, że tego chcesz?!
– Nie, nie chcę! Na samą myśl, że coś mogłoby mu się stać, mam ochotę rozszarpać Stonea. – Poczuł się dotknięty słowami Daniela. Nie chciał krzywdy Christiana.
– Wybacz. – Daniel podszedł do niego i objął go. – Ale sama myśl, że jemu i tobie mogłoby się coś stać...
– Wiem. Musimy ochronić naszego partnera.
Dario obserwował ich i miał wielką nadzieję, że on też znajdzie cząstkę swojej duszy. Szukał już pięćdziesiąt lat i każdy z kim się spotykał nie był tą osobą. Zostawił ich samych wiedząc, że rano dostanie odpowiednie rozkazy co do dalszego działania.

* * *

Spuścił wzrok na swoje kolana. Ręce mu drżały. Zdenerwował się, kiedy Jacob go przyłapał. Raz jak ojciec złapał go na wymykaniu się z domu, gdyż chciał iść na imprezę do Brightów, odczu­wał to przez następne kilka dni, pomimo że jako smok umiał się samouleczyć, lecz nie wolno mu było tego zrobić. Tym razem też myślał, że Jacob go uderzy, ale on tylko zaprosił go na rozmowę do salonu.
– Ja... ja się nie chcę narzucać.
– Nie narzucasz się. Zaprosiliśmy cię tutaj. Jesteś naszym gościem. To powinno ozna­czać, że nas szanujesz ze wzajemnością. Samo podziękowanie za gościnę należałoby się mojej żonie, a ty uciekasz. Nie byłoby to dobre również w stosunku do twoich partnerów. Zostawili cię pod moją opieką. Chy­ba, że chcesz wywołać jakieś nieprzyjemności pomiędzy moją sforą, a ich.
– Nie, nie chcę. – Podniósł głowę. – Ja tylko nie chcę, żeby oni mieli problemy.
– To powiedz o co chodzi. – Pochylił się w stronę chłopaka. Jak ta istota mogła przetrwać bez czyjejś pomocy? Czuł, że Alston i Coleman dla Christiana będą dobrymi partnerami i wezmą go pod swoje skrzydła. Nie wypuści go stąd dopóki oni nie wrócą. – Przed czym uciekasz?
– Po co tobie to wiedzieć i im?! – Podniósł głos. – Dlaczego nie mogę zwyczajnie odejść?!
Jacob powoli zaczynał rozumieć o co młodemu zmiennemu smokowi chodzi.
– Wolisz uciekać przed czymś, kimś, żeby tylko tym co ci pomagają, co są z tobą, nie stała się krzywda – stwierdził Langston.
Chris wstał z fotela i podszedł do okna. Oparł się o framugę zarzucając jeszcze włosy na plecy. Miał mu wszystko powiedzieć? Ale on powie o tym Danielowi. A przecież nie chciał, to znaczy nie mógł z nim... nimi być.
– Daniel i Martin muszą wiedzieć. Nie mów mi, ale im...
– Nie mogę z nimi być – przerwał Jacobowi.
– Gadasz bzdury młodzieńcze! Słuchaj, żyję na tym świecie dwieście lat. Jestem dorosły jak i ty, a każdy dorosły ma swój rozum i wie, że czasem ucieczka nic nie da. Nieraz trzeba poprosić o po­moc.
– Jak mam poprosić o pomoc kiedy wiem, że ta osoba może być w niebezpieczeństwie?! – Obejrzał się przez ramię. Alfa stał pośrodku pokoju z rękoma w kieszeniach.
– Nikt z nas nie jest zwykłym człowiekiem. Każdy z nas ma siłę i moc większą od ludzi. Damy sobie radę z tym co tobie zagraża. Kim jesteś? O co chodzi?
Christian ukrył twarz w dłoniach. Po chwili odwrócił się do Jacoba.
– Wybacz, wiem, że jestem niewdzięczny, ale jeżeli coś powiem, to pierwszymi osobami będą moi partnerzy. – Jak łatwo przeszło mu przez usta to ostatnie słowo. Jego smok chciał ich tak samo mocno, jak i ich chronić.
– I to jest dobra decyzja. Twoi partnerzy, powinni zawsze mieć prawo wiedzieć co cię dręczy. I chociaż możesz zwierzać się każdemu, to oni stają się twoją podporą. Tak jak ty dla każdego z nich.
– Tak mało o tym wiem. Moja mama opowiadała mi o więzi partnerskiej, ale nie powiedziała wszystkiego. Wiem, że mogę nie przyjąć partnera, mogę go odrzucić zanim mnie oznaczy lub ja jego.
– Tak, po oznaczeniu następuje ceremonia poślubienia, a po niej oddalanie się od partnera, po­rzucenie go oznacza psychiczny ból, dla kilku ras zmiennych także fizyczny, czasami to prowadzi nawet do śmierci. Wielu gdy partner umiera po niedługim czasie idzie za nim, bo rozerwane na strzępy serce nie wytrzymuje. Tu nie ma rozwodów jak u ludzi. Wiążesz się na zawsze, a biorąc pod uwagę długość naszego życia, o ile nas nikt nie za­bije, oznacza to nawet i pięćset lat. Dlatego masz prawo się zastanowić i upewnić, że tego chcesz. Chcesz być z nimi?
– Znam ich kilka godzin, a mam wrażenie, że całe życie. To nie jest decyzja na teraz. Czy każdy od razu zgadza się być z tym przeznaczonym, cząstką jego duszy? – Christian zapytał powracając na uprzednio zajmowane miejsce. Fotel był bardzo wygodny i mógłby w nim przesiedzieć całą noc.
– Nie każdy, ale wielu tak. Często pierwszej nocy jest zatwierdzenie, a po niej ślub.
– Zatwierdzenie?
– Oznaczenie. Mówiąc po naszemu krycie, a po ludzku seks, w czasie którego partner cię gryzie wpuszczając esencję partnerstwa w twoje ciało. Od tej pory każdy wie do kogo należysz.
Na samą myśl, że mógłby, kochać się z Danielem i Martinem ciało zareagowało, a Jackob wy­czuł nie tylko nutę podniecenia chłopaka, ale i coś jeszcze. Coś co czuł w piwnicy. Słyszał, że dia­mentowe smoki mają niezwykłą właściwość, ale nie wierzył. To czuł od swojej partnerki, kiedy mo­gła zajść w ciążę.
– Czy ty, pomimo że jesteś mężczyzną, możesz zajść w ciążę? – zapytał wprost.
Zaskoczony Christian zawstydził się, ale przytaknął. Miał w swoim ciele wszystko to co po­trzebne jest kobiecie, aby utrzymać ciążę. To go czyniło jeszcze większym wybrykiem natury, ale to był dar jaki natura stworzyła, gdy w ich rasie prawie zabrakło kobiet. I tylko chłopcy narodzeni z kobiety mogli zachodzić w ciążę. To był dar matki. A było ich tak niewielu, że mógł zostać już tyl­ko on. To go smuciło. Być jednym jedynym z gatunku, to bolało.
– W takim razie nie myliłem się co czuję. Masz teraz płodne dni. Każdy kontakt z mężczyzną sprawi...
– Wiem. O tym mama mi mówiła zanim odeszła. – Mówiła też, że w takich chwilach będzie szczególnie podatny na męskie wdzięki. To się działo już drugi raz w życiu. I to dopiero początek tych dni, więc na razie był spokojny. To wracało i odchodziło, ale przyjdzie dzień, że będzie musiał zamknąć się w pokoju inaczej odda się każdemu mężczyźnie jakiego spotka, byle ten go zaspokoił i zapłodnił.
– Lepiej, żeby byli wtedy z tobą twoi partnerzy.
Drgnął, gdy zrozumiał, że powiedział ostatnie zdania na głos.
– Nie wstydź się. Taka jest twoja natura. Jesteś wyjątkowy, chłopcze. Masz dar. I nie jesteś już  sam. Idź teraz się połóż i odpocznij. – Jacob położył mu rękę na ramieniu w ojcowskim geście, ja­kiego Christian nigdy nie zaznał.

Gdy leżał już w łóżku czuł się spokojniejszy. „Nie jesteś już sam” bardzo go podnosiło na duchu i zapomniał na tę jedną noc o szukającym go Stonie i martwiących się o niego przyjaciołach.

22 grudnia 2013

Jedwabny szal - Rozdział 2



 Wesołych, zdrowych i pogodnych Świąt Bożego Narodzenia dla wszystkich czytelników.


Dziękuję za komentarze. :)) 
Dziś, wyjątkowo, rozdział w niedzielę z powodu mojego wyjazdu. Kolejny pojawi się już prawidłowo 31 grudnia.

------------------------------------------------

Wysiadając z auta Daniel i Martin wciągnęli w nozdrza upojny zapach świeżego powietrza. Spo­kojną atmosferę tego miejsca Daniel wyczuł będąc tu pierwszy raz. Nie zastanawiał się długo nad nowym domem sfory. Teraz Martin, pomimo że był tu od zaledwie kilku minut, mógł odczuć to samo. To był dom. Ich przyszły dom. Coś gdzie można mieszkać, wychowywać młode i cieszyć się przestrzenią.

– Idealnie – rzekł Martin.

– Nie widziałeś jeszcze wszystkiego.

– Wystarczy, że widzę dom.

– To główna siedziba, miejsce gdzie zamieszkamy wraz z betą i może jego partnerem lub part­nerką, o ile Dario nie odejdzie od nas wiążąc się z kimś. Reszta zamieszka w domach obok, a i tak będziemy mieli ich na karku co dzień.

– Miałeś się tu z kimś spotkać?

– Tak. Powinien na nas czekać Jacob Langston. – Rozejrzał się. – Nie widzę, aby ktoś tu był.

– Ale są świeże ślady opon – powiedział Martin wskazując na ślady kół, które pozostawały na mokrej ziemi. – Ktoś był i odjechał.

– Być może wróci, a jak nie to pojedziemy do niego. Chodź, mam klucze obejrzysz dom. – Alston wyjął z kieszeni pęk kluczy idąc w stronę domu.



* * *



Zmysły Christiana zarejestrowały, że jest mu ciepło i miękko, jakby leżał na puchowej podusz­ce, która go wokół okalała. Przytulił się do tego czegoś zadowolony. Nie chciał się budzić z tego snu. Czym innym miałoby to być jak nie snem, przecież jego życie się zmieniło. Nie ma już możliwo­ści spania będąc opatulony pierzynami. Sen, w którym chciał pozostać był zbyt dobry. Przewrócił się na długi bok i zakwilił, kiedy odczuł ból na całym ciele, to zmusiło go do otwarcia oczu. Uniósł wolno powieki i wpatrzył w jakiś mało wyraźny punkt. Z każdą chwilą wzrok nabierał ostrości i tym punktem okazał się być bujany fotel, obok którego stał mały krągły stoliczek, a na nim leżała biała serweta na niej postawiono flakon z bukietem żółtych kwiatów. Zamrugał szybko powiekami mając ochotę się uszczypnąć dla sprawdzenia czy, aby to nie sen.

– Wróciłeś do nas.

Drgnął słysząc ten głos. Znał go. Słyszał go niedawno. Przesunął wzrok z oglądanych mebli bardziej na lewo. Przy łóżku, bo na pewno leżał na łóżku, siedział mężczyzna.

– To nie sen śpiąca królewno. Wystraszyłeś mnie mdlejąc jak panienka.

Tak, pamiętał. Piwnica, zimno i ten mężczyzna, który przyszedł. Wystraszył go prawie na śmierć. Miał ochotę się odsunąć, ale nie ruszył się. Pod okryciem było tak ciepło. Lubił ciepło.

– Nie bój się – powiedział Jackob widząc strach w oczach chłopaka – nie zrobię ci nic złego.

– Gdzie ja jestem?

– W moim domu. Zemdlałeś i wziąłem cię do siebie. Mam na imię Jacob.

– Christian. – Podciągnął okrycie pod brodę.

– Jak poczujesz się lepiej to wstań. Możesz wziąć prysznic, tam jest łazienka. – Wskazał na drzwi za sobą. – Te drugie to wyjście z pokoju. Moja żona przygotowała dla ciebie ubrania. Należą do mojego brata. – Pokazał mu mały stosik ubrań leżący na komodzie w kolorze orzechowym i czterema szufladami.

Ubrania czy oni go... Zajrzał pod poduchę, która go przykrywała, i uspokoił się.

– Nie, nie rozbieraliśmy cię, chociaż te ciuchy nie nadają się do niczego. Zostaw je w łazience. Jak poczujesz się lepiej przyjdź do nas. Jesteśmy w kuchni to na lewo od tego pokoju. Na pewno znajdziesz.

– Jesteśmy? – zapytał słabo.

– Moja żona, brat, ja. – Inni, którzy przewijali się przez ten dom pracowali. – Zostawię cię teraz, dodam jeszcze, że w kuchni czeka gorący i pyszny posiłek. – Uśmiechnął się do chłopaka i zosta­wił go samego. Kiedy ten dzieciak zemdlał, nie potrafił go ocucić i zostawić samemu sobie. Chło­pak wyglądał jakby przeszedł wiele i z pewnością skądś uciekł. Pytanie skąd, kim był i czemu zna­lazł się w tamtej piwnicy?

Już na korytarzu wyczuł słodki zapach ciasta, a wchodząc do kuchni od tego zakręciło mu się w głowie.

– Sheoni, mówiłem ci, żebyś się nie przemęczała.

– Nic nam nie jest. – Kobieta pogłaskała się po brzuchu. – Nasze maleństwo czuje się dobrze, a poza tym Justin mi pomagał.

– A Kelly?

– Kelly ma swego partnera i obowiązki. – Podeszła do niego i pocałowała go w policzek, wcze­śniej stając na palcach. – Jak nasz tajemniczy gość? – Wróciła do polewania polewą już upieczonego cia­sta.

– Przestraszony, ale obudził się. – Spojrzał w stronę brata. Ten stał przy oknie patrząc gdzieś w dal. – Justin, mam nadzieję, że nie masz nic przeciw temu, że pożyczyłem mu twoje ubrania. Nie chodzisz już w nich, a Christian...

– Christian? – Dopiero wtedy Justin zwrócił uwagę na brata.

– Tak ma na imię nasz gość. Christian, raczej nie ma nic na zmianę, więc pożyczyłem mu jakieś spodnie, koszulkę i sweter.

– W porządku. – Usiadł przy stole i podparł brodę na dłoniach.

– Kochanie, a jak ty tu jesteś, to kto się spotkał z kupcami posiadłości wuja? – zapytała kobieta.

– Jasna cholera, zapomniałem o nich. Zadzwonię do Alstona i przeproszę. Najwyżej na mnie po­czekają lub zaproszę ich tutaj. Gdzie mój telefon?

– W tylnej kieszeni, kochanie – parsknęła Sheoni. Jacob wiecznie zapominał gdzie zostawiał ko­mórkę. – Justin, pomóż mi przenieść blachę na tamtą szafkę. – Chciała zająć czas i myśli szwagro­wi. Westchnęła ciężko, spoglądając na Justina. To niesprawiedliwe, że ktoś taki jak on tyle prze­szedł. Uśmiechnęła się do niego, kiedy pomógł jej z ciężką blachą pełną ciasta. Zawsze pomagał, nie odmawiał.

– Gdzie mam to postawić? – zapytał jakby nie słyszał jej ostatnich słów.

– O tam na szafce, gdy polewa stężeje pokroję i będzie na deser.

Jacob przyglądał im się chwilę i sięgnął po telefon.



* * *



– Dom jest imponujący. W porównaniu do starej siedziby to...

– Martin, małe mieszkania trudno porównać do tego. – Daniel obrysował ręką dom. Stali na ganku po obejrzeniu posiadłości. Zostały im jeszcze ogrody. Daniel oparł się łokciami na balustra­dzie i przyglądał roślinności. Jeszcze nie wiedział co będą hodować, a wątpił, że Martin zrezygnuje z klubów nocnych, ale na to mieli czas. Najpierw musieli tutaj doprowadzić wszystko do ideału, a potem będą myśleć o reszcie. A on musiał zastanowić się nad tym co robić dalej w sprawie zatwier­dzenia Martina. Zwlekał, czekał na cud, znak, że mają jeszcze jednego partnera, ale co zrobi jak przez następne pięćdziesiąt lat go nie spotkają? Nie może tak długo czekać. Przecież może związać się z Martinem, a potem z... Tok jego myśli przerwał dzwonek telefonu dochodzący z zaparkowane­go auta.

– Cholera zostawiłem telefon w samochodzie. Nie chcę z nikim rozmawiać.

– Pójdę zobaczyć kto to. – Martin zmarszczył brwi widząc melancholię na twarzy partnera.

– Jak to Dario to powiedz, żeby on zajął się sprawą, zastępuje mnie.

– Najwyżej powiem, by zadzwonili później. – Zszedł ze schodów.

Daniel przetarł twarz dłonią starając się na razie odepchnąć natrętne myśli i to jak bardzo krzywdzi Martina. Zapewniał go, że chce mężczyznę i miał nadzieję, że kochanek nie czuł się od­rzucany, chociaż nieraz o tym wspominał. Oderwał się od balustrady i przeszedł na drugi bok domu. Od razu w oczy rzuciły mu się otwarte drzwi do piwnicy. Zajrzał tam. Wewnątrz paliło się światło, ale nie słyszał z wnętrza żadnych odgłosów. Zaciekawiony miejscem zszedł na dół i rozejrzał się. Kilka pustych półek, pajęczyna, nic ciekawego.

Warto odmalować to miejsce. Pomyślał. I już miał zawrócić sądząc, że któryś z pracujących tu robotników zapomniał za­mknąć to drzwi, gdy jego wzrok padł na leżący w kącie zwinięty materiał. Zaintrygowany pod­szedł tam i ukucnął. Wziął w rękę niebieską tkaninę, była jedwabna, szeroka i długa. Ktoś musiał to zostawić. Przytknął do nosa materiał i wciągnął powietrze zaciekawiony czy zapach właściciela już się ulotnił i wtedy to się stało. Jego penis stwardniał, serce zaczęło bić o wiele szybciej, żołądek ści­snął się w supeł, w ustach powstała pustynia, a głos w nim powtarzał:

„Partner, partner.”

Nie odsunął szala, jak zdążył zauważyć czym była trzymana tkanina, od nosa i rozpłakał się. Wiedział. Po prostu wiedział, że mają jeszcze jednego partnera. Opadł na kolana ściskając szal w dłoni tuż przy piersi. Tyle czekał na Martina nie tracąc nadziei, czując, że będzie miał partnera na całe życie, a teraz jeszcze opłaciło się czekanie na kolejną duszę. Śmiali się z niego, że wierzy w sny, a teraz zwykły przypadek i odnalazł go.

– Dzwonił ten Langston i zaprasza nas do domu. – Martin wszedł do piwnicy i zaskoczony klę­czącym i płaczącym partnerem dobiegł do niego. – Daniel, co ci jest? Co się stało?

– Mówiłem, że mamy partnera. – Nie zwracał uwagi na to, że alfa powinien być silny, odważny, a nie rozpaczać, ale tu był tylko Martin nie jego sfora. Zresztą alfa bez uczuć nie potrafi przewodzić swymi zmiennymi. – Powąchaj. Zapach jest silny.

Martin wziął materiał i zrobił to o co go Daniel prosił i on też już wiedział. I poczuł się, źle, że nie wierzył w przeczucia kochanka. Ciało wołało, głos w nim, że nie są sami. Są triadą, rzadko zdarzającą się, ale ich los obdarzył trzecim partnerem. Nie wiedział tylko czy się z tego cieszy, ale Daniel miał rację.

Gdybym tu nie wszedł... Prawdopodobnie nie odnalazłbym tego. – Daniel podniósł się ociera­jąc oczy z resztek łez. – Był tu tej nocy, ale gdzie jest? Gdzie zniknął?

– Może to była kobieta. To kobiecy szal.

– Nie ważne, musimy odnaleźć właściciela tego jedwabiu, to nasz partner, nasze dopełnienie dusz. I wiem, że jest płci męskiej. Po prostu to wiem. – Popatrzył na niego. – Wiem to. Tak jak wie­działem, że spotkam ciebie.

Martin stanął bardzo blisko niego i oparł czoło o jego ramię dając się objąć.

– Przepraszam, że ci nie wierzyłem. – Przyciągnął go do siebie. – Znajdziemy go. Jeżeli tu był, to może jest miejscowy. Chłopak chodzący w kobiecym szalu, raczej rzuca się w oczy. Wystarczy popytać. Choćby możemy zacząć od tego Jacoba, to alfa tutejszej sfory, więc orientuje się we wszystkim.

– Masz rację. – Pocałował go w skroń. – Znajdziemy go. – Uścisnął kochanka bardzo mocno czując, po chwilowym załamaniu, że narodził się na nowo.



* * *



Christian czując się zdecydowanie lepiej, wziął prysznic, ubrał się stwierdzając, że spodnie są trochę za długie, ale nic z nimi nie robił i wyszedł z pokoju. Pamiętając, żeby kierować się w lewo szedł wolno, stawiając jedną stopę tuż przed drugą, dopóki nie trafił do czegoś w rodzaju holu i tam już miał przystanąć, nie chcąc się narzucać i nie być przyłapany przez kogoś, że chodzi sam po czy­imś domu, ale z pomieszczenia naprzeciwko dobiegły go odgłosy rozmowy. Potarł dłońmi o spodnie i udał się tam. W drodze poprawił jeszcze wilgotne włosy, nie było suszarki i ich nie mógł wysuszyć, zrobił to tylko ręcznikiem, aby woda z nich nie ściekała. Wszedł po cichu do kuchni, ni­czym innym to pomieszczenie nie mogło być, szczególnie, że zapachy dolatujące stąd nęciły jego nos. Obserwował rudowłosą kobietę jak myje pod kra­nem ręce, a potem wyciera w ścierkę oraz młodego mężczyznę, wyglądającego na bardzo zamyślo­nego.

– O jesteś. – Podskoczył, kiedy za plecami, znienacka, usłyszał głos tego Jacoba. – Nie bój się, tak straszny chyba nie jestem – dodał mężczyzna, tym samym śmiejąc się i zwracając uwagę in­nych.

– O, to ty jesteś Christian? – Kobieta zostawiła ścierkę i podeszła do niego podając mu rękę. Zwrócił uwagę na jej dość duży brzuch. Oddał uścisk nie wiedząc co robić dalej. Tym razem jego żołądek wiedział i chłopak skrzywił się na głuchy odgłos wołania o jedzenie.

– Tak, to ja, proszę pani.

– Mów mi Sheoni. Wejdź i usiądź, zaraz coś ci podam.

– Tyle tu pięknych zapachów, że i ja zrobiłem się głodny. – Jacob wyszczerzył się do swojej żony.

– Ty zawsze jesteś głodny. Najpierw zajmę się naszym gościem. Christianie, to jest Justin brat Jacoba. – Przedstawiła nieznanego mu młodego mężczyznę. – Siadaj, śmiało, nie gryziemy.

Christian usiadł przy stole będąc trochę ogłupionym tym jak miło go przyjmowali. Miał tak tyl­ko w domu przyjaciół, których musiał zostawić. Pewnie się martwili o niego. Nic im nie powie­dział, tylko zniknął zabierając ze sobą kilka rzeczy, które mu skradziono na stacji metra, gdzie no­cował. Rodziny, poza ojcem, też nie miał, więc nikt go nie będzie szukał. Został mu tylko... I wtedy do niego dotarło. Szal. Gdzie jest szal jego mamy?

Jacob zobaczył, że chłopak nagle się spiął, a przerażenie zaczynało w nim się rozpalać.

– Chłopcze stało się coś? – Położył rękę na jego dłoni.

– Mój szal. Miałem ze sobą szal.

– Nie widziałem przy tobie czegoś takiego. Jak cię znalazłem...

– Piwnica. Muszę tam iść, jest w tej piwnicy. – Wstał, ale zaraz został zatrzymany przez silny uścisk na ręce.

– Nawet nie wiesz gdzie masz iść. Usiądź, zjedz. Jak zgubiłeś szal w piwnicy, to on nadal tam jest. Niedługo przyjadą przyszli właściciele tamtej posiadłości, powiem im o co chodzi i najwyżej wyślę Justina po niego.

Justin, wciąż milczący oderwał wzrok od kubka pełnego herbaty i skierował go na brata.

– Po co i gdzie mam jechać?

– Chłopak zostawił coś w piwnicy Arkadii. Pojedziesz po to później.

– Dobrze.

Sheoni postawiła talerze na stole, a Jacob wstał i przyniósł wazę pełną zupy. Odłożył pokrywkę i nalał Christianowi dużą porcję pierwszego dania.

– Smacznego. – Sheoni rozłożyła serwetkę na kolanach.

Christian zjadł ze smakiem zupę, jak i drugie danie oraz ciasto. Najchętniej to rzuciłby się na posiłek, ale nie był sam i wypadało jakoś się przy stole zachowywać. Cały czas myślał co dalej miał robić. Nie mógł tu zostać. Gdy przed nim wylądował kubek herbaty z cytryną zadano mu pytania, które wie­dział, że padną. Sam na ich miejscu, by pytał.

– Kim jesteś? Skąd się wziąłeś w tej piwnicy? I czemu w takim stanie? – zapytał otwarcie Jacob opierając łokcie na stole i składając dłonie w piramidkę. Jego wzrok jasno mówił, że oczekuje prawdy, a jakaś siła przywódcy emanująca z niego sprawiła, że Christian spuścił wzrok na stół.

– Ja... ja... Czy mógłbym...

– Nic ci się nie stanie tutaj, nawet możesz zostać u nas na jakiś czas, nie wygląda na to byś miał się gdzie podziać, ale w zamian oczekujemy, że powiesz coś o sobie. Raczej nie wyglądasz na oso­bę, która zrobiła sobie wycieczkę po Camas.

– Jestem w Camas? – Uniósł głowę. To było daleko od miasta ,w którym go szukali.

– Tak. Mów.

Christian wiedział, że ten mężczyzna nie ustąpi, ale pomimo że byli daleko od Stonea, to i tak się bał. A co jak go ci tutaj znają i mu doniosą lub on ich skrzywdzi? Poczuł ciepły dotyk na swym ramie­niu. Spojrzał na kobietę.

– Uciekłeś z domu prawda? – zapytała.

– Musiałem. – W oczach zaczęły zbierać mu się łzy.

– Dlaczego?

– Mój ojciec, sprzedał mnie do domu publicznego, nie mogłem na to pozwolić. – Broda zaczęła mu drżeć, pociągnął nosem. Nie chciał płakać, nie przy nich, już wolałby sam, nienawidził siebie, że był płaczką, ale kobieta patrzyła tak współczująco i ciepło, że nie sposób było się nie rozkleić. Łzy same wypłynęły z oczu i potoczyły się po policzkach.

W tym samym czasie przed dom zajechało auto i chociaż Jacob miał jeszcze wiele pytań wie­dział, że musi zająć się gośćmi.

– Wybaczcie, interesy. – Wstał od stołu uśmiechając się do żony i dając aprobatę temu, że zajęła się ich gościem. Gdy był przy drzwiach usłyszał, jak Christian pyta:

– Mogę wrócić do pokoju?

Jacob domyślił się, że Sheoni opowiedziała twierdząco. Sam już był w holu, a po chwili znalazł się na dworze. Daniel Alston rozmawiał z Griffem betą, a obok jak przypuszczał stał jego partner.



* * *



Daniel mając w głowie myśli o swoim drugim partnerze starał się skupić na rozmowie, tym bar­dziej, że podszedł do nich alfa sfory Langston.

– Wybaczcie panowie, ale jak mówiłem przez telefon zaszły nieprzewidziane komplikacje i mu­siałem wracać do domu. Zapraszam do gabinetu, tam przy kawie omówimy resztę spraw.

– Nic nie szkodzi, dzięki temu mój partner może zobaczyć piękną posiadłość sąsiadów. – Daniel objął w pasie Martina i przedstawił go.

– Jestem zaszczycony, że podoba się wam to miejsce. Wybraliśmy je starannie. Szkoda, że nie możemy spędzić tu wieków, to jeden minus bycia zmiennymi. Nie można dożyć sędziwych setek lat w miejscu, w którym się urodziliśmy – powiedział Jacob.

– Ale za to jest wiele plusów – odezwał się Martin. – Chętnie napiję się tej kawy.

– W takim razie zapraszam do środka. Griff chodź z nami. – Jacob zwrócił się do swjego bety i wszyscy udali się do domu.



* * *



– Mówiłem, że chcę twojego syna. Zapłaciłem za niego, a on zwiał. Jak mogłeś mu na to pozwolić stary durniu! – Uderzenie pięścią o stół odezwało się w gabinecie Stonea.

– Oddałem ci pieniądze czego jeszcze chcesz?! Nie wiem gdzie jest mój syn!

– Dobrze wiemy, że nie jest twój. – Oczy Stonea pałały ogniem wściekłości.

– Znajdziesz go.

Stone roześmiał się.

– Znajdę go. Przewrócę miasto do góry nogami, ale smoczek będzie mój i będzie w moim łóżku.

– Chciałeś go dla siebie? – Cooper Russo, był tym zaskoczony. Poruszył się w skórzanym fotelu niecierpliwie.

– Co myślałeś, że oddam go w łapy tych co korzystają z moich dziwek? – Miał z nim związane plany, ale jego gość nie musiał tego wiedzieć. – Takie cudo jak on, jest tylko dla mnie.

– Jak sądziłeś, że jest dziewicą to się mylisz. Wielu dawał.

– Dobrze, będzie wiedział co robić. – Podniósł się zza biurka i go obszedł stając przed mężczy­zną. Położył ręce po bokach fotela pochylając się. – Jak tylko się odezwie, to natychmiast masz mi dać znać, inaczej twój interes diabli wezmą i wszystko inne. Zrozumiałeś? – syknął prosto w twarz mężczyźnie.

– T... tak.

– Dobrze, a teraz może po kieliszku czegoś mocniejszego? – Wyprostował się i odszedł w stronę barku. Będzie miał Christiana u swych stóp. Znajdzie go. Jego zmienni nie tylko przetrząsają mia­sto, ale i śledzą dom tych ludzkich przyjaciół chłopaka. Musi się tam pojawić albo ktoś z nich do niego pojedzie, a wtedy... Uśmiechnął się triumfalnie.



* * *



Czwórka mężczyzn opuściła gabinet. Wszystko poszło zgodnie z planem i Arkadia należała do Alstonów. Jak później Daniel rozporządzi majątkiem nie należało już do kompetencji Langstona.

Martin cały czas obserwował partnera i czekał na moment, kiedy ten zapyta Jacoba o znaleziony szal. I pomimo że wiedział jak bardzo tego kochanek pragnie, musiał najpierw zająć się obowiązka­mi. Dopiero gdy byli w holu, a Griff odszedł do swoich zajęć, Daniel zatrzymał się i odwró­cił do Jacoba.

– Jest coś o co chciałbym cię zapytać. – Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął nie­bieską tkaninę. Rozłożył ją przed oczami zmiennego, pytając: – Znasz może kogoś kto nosił ten szal.

– Skąd go masz?

– Znalazłem w piwnicy Arkadii.

Jacob domyślił się czyj to szal. Godzinę wcześniej Christian chciał go odzyskać.

– A czemu pytasz czyj to szal?

– Pytam, gdyż nie wiem do kogo należy, a zapach mówi mi, że to mój i Martina partner. Chcę znaleźć tę osobę. Jak coś wiesz, pomóż nam.

Smutek w oczach Daniela nie pozwolił Jacobowi na dalsze pytania i udawanie, że nic na ten te­mat nie wie.

– Właśnie właściciel szala, był tym problemem, przez który musieliście tu przyjechać. – Ob­rzucił wzrokiem obu towarzyszy. – Chodźcie za mną.

Martin zmarszczył brwi. Czyżby było to tak łatwe? Już go odnaleźli? Nie wiedział co miał o tym myśleć. Trudno mu się przyzwyczaić, że będzie ktoś trzeci. Ciało, serce miało ochotę skakać z radości, ale umysł wolał podchodzić do całej sprawy ostrożnie. To, że ktoś odnalazł swojego partnera nie znaczyło, że nie może go odrzucić z różnych względów. Niestety on zaczynał odczuwać właśnie tę chęć. Nie wiedział jeszcze z jakiego powodu i miał nadzieję, że to minie.

– Ma na imię Christian, niestety nie znam jego nazwiska. Znalazłem go przemarzniętego w wa­szej piwnicy. Był bardzo wystraszony, chciał uciec, ale zemdlał, więc go przywiozłem tutaj.

– To człowiek?

– Nie, to zmienny diamentowy smok.

Danielowi szczęka opadła. Diamentowe smoki prawie nie istniały. Jacob zapukał do drzwi pod którymi stali, ale gdy nikt nie odpowiedział otworzył je zajrzał wpierw i dopiero po chwili wpuścił obu zmiennych do środka. Na łóż­ku otoczony poduszkami leżał zwinięty w kłębek długowłosy chłopak. Daniel wciągnął powietrze i nabrał pew­ności, że to jest ten, na którego czekał. Ostrożnie usiadł na łóżku ze łzami w oczach. Jego wewnętrz­ny głos ponownie krzyczał:

„Partner, partner.”

Martin też to czuł. Obecność ich partnera powodowała, że stał się twardy jak kamień. Nie odwa­żył się do niego podejść.

– Tyle czasu czekałem. – Głos Daniela, był szeptem tak cichym, że gdyby nie wzmocniony słuch nikt by go nie usłyszał. – Tyle czasu odpychałem wiązanie z Martinem, gdyż wiedziałem, że istniejesz. – Patrzył na śpiącego i miał ochotę go przytulić, kochać się z nim, oznaczyć i mówić, jak go uwiel­bia. Wyciągnął rękę i dotknął jego miękkich, długich włosów. Chłopak poruszył się niespokojnie, drgnął, a potem otworzył oczy, które spotkały się z tymi Daniela.



Zaczynała wzbierać w nim panika, obcy siedział tak blisko, znaleźli go, znaleźli! Ale czemu tak dobrze ten ktoś pachniał, jak dom, ciepło, rodzina? Czemu czuł, że się podnieca i dlaczego jakiś głos wołał, że to jego partner? Poderwał się szybko i cofnął za drugi koniec łóżka.

– Nie bój się. – Serce zamarło w piersi Daniela, kiedy chłopak tak się wystraszył. Taką reakcję widział tylko u wilków, których skrzywdzono. Narosło w nim wewnętrzne warczenie, na myśl, że ktoś zrobił krzywdę tej istocie.

Christian słyszał, że mężczyzna warczy i już wiedział z kim ma do czynienia. To był zmienny wilk, ktoś o kim opowiadała mu mama. Skulił się.

– Przepraszam, mój wilk jest zły, że ktoś cię krzywdził. Ale nie zrobi ci krzywdy, od dziś nie po­zwolę nikomu tego robić.

Wierzył mu, dziwne, ale wierzył. I coś ciągnęło go do niego, a także do drugiego mężczyzny stojącego przy drzwiach. I czemu tamten patrzył tak nieprzychylnie? Cristian wycofał się bardziej pod ścia­nę i podciągnął nogi do piersi.

– Kim wy jesteście?

– Twoimi partnerami. Nareszcie jesteś z nami, ukochany – odpowiedział Alston.

Tylko nie to. Mama mówiła mu o tym. O partnerstwie i o tym co się czuje. I jak bardzo partne­rzy opiekują się sobą. Jak są oddani tej drugiej osobie. I dlaczego musiało go to spotkać akurat te­raz, kiedy musiał uciekać, żeby Stone nikomu nie zrobił krzywdy?! Rozpłakał się dając upust emo­cjom, a kiedy chwilę później silne ramiona owinęły się wokół niego, wtulił twarz w szyję mężczy­zny, który pachniał jak miłość i bezpieczeństwo. Pozwolił sobie na płacz.