25 lutego 2014

Jedwabny szal - Rozdział 11


 Dziękuję za komentarze. :*

_______________

Kolejny tydzień dla Christiana upływał w spokoju, z nadmierną troską jego partnerów, przyjaciół, a nawet innych zmiennych, co go trochę denerwowało i czasami na wszystkich warczał. Najgorzej było jak zaczęły mu się poranne mdłości, do tego musiał co chwilę biegać do łazienki, gdyż, ciągle chciało mu się sikać. Martin chciał mu wszędzie towarzyszyć i pomagać, za co dostał opieprz i kazanie, że sam sobie w łazience poradzi. Zauważył, że brzuch mu już nieco urósł. Craig mówił, że najwięcej urośnie w trzecim miesiącu, ale już teraz był zaokrąglony. Rozmawiał często z Sheoni i ona wyjaśniała mu zawiłe ciążowe informacje. U niego to przebiegało trochę inaczej, ale pomoc kobiety przydawała mu się. Tym bardziej, kiedy powiedziała, że krakersy będą dobre na mdłości. Dlatego teraz zamiast śniadania, którym raczyli się inni, sam jadł krakersy i nie przeszkadzały mu nawet kuchenne zapachy. Obok niego siedział Luis, który gorzej odnajdywał się w tym niezwykłym społeczeństwie. Natomiast Sonia była w siódmym niebie. Oboje musieli tutaj zostać, jak długo nikt nie wiedział, ale decyzja o sprowadzeniu ich do Arkadii przez alfy była świadoma, jak i to, że będą gościć ludzi pod swym dachem. Sonia właśnie umawiała się z wilczycą w jej wieku, że obie pójdą nad jezioro, a on zamierzał poważnie porozmawiać z Luisem. Chłopak oddalił się od niego i podejrzewał, że to chodzi o ciążę.
Prawie cała sfora zamieszkała już w posiadłości, nawet Dario się tutaj przeniósł, a w mieście został Tomas, by dokończyć wszystkie sprawy. Kluby Martina nie zostały zamknięte, nadal będą działać pod kierownictwem Tomasa. Daniel przenosił swoje biuro nieruchomości do Arkadii i wszystkie sprawy miał załatwiać na odległość, przez Internet lub asystentów.
– Karia, to jest normalnie palce lizać. – Sonia pochwaliła kobietę, która dzisiaj miała dyżur w kuchni. Zazwyczaj tym królestwem zajmował się Randy, ale dzisiaj miał osobiste sprawy w mieście.
– Dzięki, Sonia. Poczekaj, aż przygotuję obiad.
– Pomogę ci, jak wrócę ze spaceru.
Christian dokładnie pamiętał ich pierwsze śniadanie, jak zeszli do kuchni tamtego ranka. Wszyscy czuli się skrępowani, zarówno zmienni jak i ludzie. Sonia patrzyła na Daria ze strachem, więc mężczyzna sam podszedł do niej i przeprosił ją za wszystko. Obiecał, że będzie miał pod kontrolą jej rodziców i na pewno nic im nie grozi. Tak było do tej pory, Taureni nie mieli jak zmusić ludzi do powiedzenia prawdy, gdzie są ich dzieci, bo tamci byli tak „zaprogramowani”, że sami wierzyli w domniemaną wycieczkę. Od tamtego śniadania wiele się zmieniło i Christian był z tego powodu szczęśliwy. Jedyne, czego mu brakowało to kontaktu z Justinem. Zmienny nie odwiedzał go. Jak powiedział Jackob bał się obcych i dlatego Christian umówił się na popołudnie u Langstonów.
– Muszę porozmawiać z naszym omegą – powiedział Dario ocierając usta serwetką i wstając od stołu. Zabrał swój talerz i wstawił do zlewu. – Chłopak chce studiować. Może mu poradzę, aby to zrobił przez internet. Jest dość nieporadny, by zostać sam w mieście.
– Jak dla mnie doskonale daje sobie radę – odpowiedział mu Daniel. – Podejrzewam, że chce się stąd wyrwać. Nie dziwię mu się. Nie znajdzie u nas partnerki, a takowej szuka.
– Ja szukam partnera od dawna i nie uciekam do miasta.
– Bo z niego dopiero, co się wyprowadziłeś – powiedział Christian. – Charlie to hulaj dusza. Moim zdaniem powinien zakosztować życia samotnie.
– Czas wypuścić go spod skrzydeł. Chodź, coś zaplanujemy w jego sprawie. – Daniel także wstał i obaj z Dariem udali się do gabinetu. Chris odprowadził partnera wzrokiem.
– Kto to jest „omega”? – zapytał szeptem Luis.
– Muszę ci wiele wyjaśnić. Spotkajmy się za godzinę przy fontannie, to porozmawiamy.

* * *

Fontannę postawiono wczoraj, na życzenie Martina. Mężczyzna uważał, że Arkadia z wielkim kołem przed domem, z którego ku górze pnie się rzeźba wykonana z brązu, trzymająca wielką misę podniesioną do góry, a z niej wylewa się woda, będzie wyglądać o wiele lepiej. Jakby już nie wyglądała z tymi cudnymi ogrodami, łąkami, lasami, domkami i głównym domem. Christian podejrzewał, że mężczyzna zrobił to dla niego. Zaczął o tym myśleć po rozmowie pewnej nocy, kiedy to Chris oświadczył, że zawsze marzył o wielkiej fontannie. Następnego dnia plan był realizowany, a wczoraj dokończony. Teraz Chris mógł się pochylić i zamoczyć dłoń w wodzie. Dokładnie wyjaśnił przyjacielowi, kim jest alfa i omega, i teraz poruszył temat swojej ciąży.
– Nie podoba ci się to?
– Nie o to chodzi, Chris. Po prostu trudno mi to wszystko zrozumieć. Twoja ciąża mnie bardziej zaskoczyła niż to, że poza ludźmi są i inne gatunki. Nawet to, że żyjesz z dwoma mężczyznami jakoś przyjąłem. Ciężko mi patrzeć na to jak rośnie ci brzuch. Jest większy niż jak tu przybyliśmy.
– Będzie jeszcze większy. Tak z dnia na dzień. Będę pewnie jak beczka. – Obaj się roześmiali.
– Właśnie. Dla mnie to kobiety zachodzą w ciążę. Co nie znaczy, że nie martwię się o ciebie.
– Wiem, że się martwisz, ale Craig ma mnie cały czas pod kontrolą. Dziś też jedziemy na badanie. Co do kobiet... U ludzi tak jest, nie u smoków, kiedy gatunek ginął. Natura potrafi sprawić to i owo. Zaczęła od nas, a kto wie, co będzie z ludźmi. – Położył przyjacielowi dłoń na ramieniu. – Bardzo się cieszę, że ty i Sonia jesteście u nas. Bardzo chciałbym, abyś czuł się w Arkadii jak w domu.
– Z czasem może tak będzie. Tym bardziej, że nie zanosi się na szybki powrót do domu. Kiedy to się skończy?
– Wtedy, kiedy Stone da sobie spokój. – Nie był jednak pewny, kiedy to nastąpi. Czuł, że dopiero po śmierci mężczyzny będzie spokój. – Pojedziesz ze mną i Martinem do miasta? Daniel ma dużo pracy, a po sparowaniu już nie trzeba Martina siłą trzymać z dala od doktora.
– Wiem, opowiadałeś mi o tym. Chętnie się z wami wybiorę. Chciałbym tylko wiedzieć... Jesteś szczęśliwy?
– Tak. Moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni w bardzo krótkim czasie i chwilami nie mogę uwierzyć, że tak się stało. W każdym razie bardzo się z tego cieszę. Daniel i Martin są fantastyczni. – Widział jak Luis unosi brwi do góry. – Nie chodzi mi tylko o łóżko. Ogólnie są cudowni. Trochę przesadzają z opieką i ostatnio się kłócimy, lecz nie zamieniłbym ich za nic w świecie. Tym bardziej, że będę miał z nimi dzieci. – Ponownie położył ręce na brzuchu.
Luis musiał się pogodzić z tym, że jego przyjaciel jest w ciąży. Mężczyzna w ciąży. Nie wiedział, czemu się tak temu dziwił skoro zmienni dla świata nie istnieli. Kto wie, co jeszcze kryje natura.
– Pójdę poszukać moich panów. Coś za długo Martina nie ma. Chciałbym, aby po wizycie zawiózł mnie do Justina. Zabrałbym cię ze sobą, ale nie dziś. To fajny chłopak.
– Wspominałeś mi o nim. Boi się tu przyjechać.
– Ta. Chciałbym mu jakoś pomóc. Ucieszyłbym się, jakby miał partnera.
– Partnera?
– To gej. Wiem to. Los nie oszuka go dając mu kobietę. On potrzebuje silnego partnera takiego, jaki się nim zaopiekuje. – Wyszczerzył się Christian i ruszył w stronę domu po drodze pozdrawiając Daria.

* * *

– Widziałeś Chrisa? – Martin wparował do gabinetu Daniela.
– Jest z Luisem przy fontannie. – Alston szukał czegoś wśród setek książek.
– Na pewno nie chcesz jechać z nami do lekarza? – Podszedł do niego i objął go od tyłu w pasie.
– Mam za półgodziny umówione spotkanie z Jacobem. Dacie sobie radę. – Położył swoje dłonie na dłoniach partnera i oparł się o niego.
– Pragnę cię. – Przesunął nosem po szyi Daniela. – Dawno cię nie miałem.
Daniel wciągnął powietrze nosem. Jego penis na samą myśl, co może się za chwilę stać zaczął sztywnieć. Do tego Martin zaczął wydzielać partnerski zapach, który kręcił i nęcił. Działało to lepiej niż niejeden afrodyzjak. Został przytrzaśnięty do regału i oparł czoło o gruby tom jakiejś powieści. Odczytanie tytułu w tym momencie nie było dla Daniela możliwe, kiedy Martin ocierając się o jego pośladki rozpraszał go. Nagle komórka w spodniach zaczęła dzwonić i wibrować. Wibracje tylko go pobudzały.
– Nie odbierzesz? – Zapytał się, obcałowujący mu kark Martin.
– Jak odbiorę skończy się to, co robisz. – Niemniej telefon ciągle dzwonił. Zawarczał i sięgnął po niego.
– Uwielbiam jak wydajesz ten warczący dźwięk.
– Halo – powiedział Daniel, gdy przyłożył komórkę do ucha. Ucha, które nie było napastowane przez głodne usta Martina. Słuchał swojego rozmówcy usiłując nie wzdychać, kiedy ciekawskie ręce zaczęły błądzić po jego biodrach. Pragnął się poddać i oddać. Zazwyczaj to on dominował, lecz czasami potrzebował czegoś innego. – W porządku. To omówimy tę sprawę po południu. – Rozłączył połączenie zanim syknął w chwili, gdy gorąca ręka nakryła jego męskość przez spodnie i pocierając sprawiała mu przyjemność. Telefon wypadł mu z ręki na czarny dywan.
– Kto to był?
– Jacob przesunął spotkanie na popołudnie.
– Znaczy, że mamy czas.
– Ale Chris... Mmmm, lekarz. – Oddychał coraz ciężej.
– O Chrisa się nie martw. – Puścił oczko do ich partnera, który teraz przekręcał klucz w zamku i oparł się o drzwi. Chwycił za głowę Daniela i skierował jego twarz w stronę zmiennego smoka.
– Nie przeszkadzajcie sobie. Chętnie popatrzę – powiedział Christian. Marzył, by widzieć ich razem, ale oni zawsze dobierali się do niego. Jakby na chwilę nie mogli zostawić go na boku i pozwolić mu delektować się patrzeniem na nich jak się kochają.
Daniel uśmiechnął się, lecz zaraz ten uśmiech został zmazany przez natrętne usta Martina i jego język, który zaczął się ślizgać po jego, a ręce drażniły rozpinając mu koszulę i jednocześnie spodnie. Przytrzaśnięty do regału nie mógł nic zrobić, tylko poddać się kochankowi. Świadomość, że Christian na nich patrzy dodatkowo go pobudzała. Zwinny język Martina muskał jego, oplatał się wokół w zgodnym tańcu. Biodra ocierały o pośladki, a westchnienia roznosiły się po pokoju. Badające palce drażniły jego sutki, które zamieniały się w małe twarde kulki.
– Chcę cię i kocham – powtarzał Martin napierając biodrami na niego. Złapał zębami płatek ucha i pociągnął. Uwielbiał jak Daniel poddawał się i wyginał do każdego dotyku, pocałunku. Pozostawił mu rozpiętą koszulę, zawsze go to szczególnie podniecało. Wielki biznesmen oddający się swemu kochankowi, a na jego łokciach wisząca koszula. Na tę myśl wilk w nim zawarczał. Martin zaczął kąsać mu szyję opuszczając partnerowi spodnie w dół, za nimi podążyła bielizna. Miał teraz przed sobą nagie pośladki, a między nimi chętną szparkę. Pogłaskał jego pośladki z czułością. Czuł jak Daniel drży pod jego dotykiem.
– Masz mnie. Wiesz, że jestem twój.
– Chcę się wbić w ciebie. Pragnę wsunąć swojego kutasa do twojej dziurki i zrobić ci nim dobrze. – Daniel i Christian jednocześnie jęknęli, ale ten drugi nadal się nie wtrącał. Widział jak Martin upada na kolana przed Danielem i łapie zębami jeden z pośladków mężczyzny, liże go, całuje. Daniel wypiął się ku dotykowi przesuwając rękoma po książkach i kilka zrzucając. Miał bardzo wrażliwe pośladki, lecz gdy zostały rozwarte i gorący, śliski język zatopił się pomiędzy nimi zagryzł wargę, by nie zacząć wyć i pokazać wszystkim w domu jak jest mu dobrze. Język kreślił kółka wokół jego dziurki, bawił się nią, pieścił, wbijał się w niego. Martin był wyśmienity w tym, co robił.
– Nie przestawaj. – Sięgnął za siebie i położył dłoń z tyłu głowy Martina. Nie naciskał, ale to był znak, że chce więcej, głębiej. Mokra od śliny dziurka pulsowała, była rozluźniona, chętna do przyjęcia czegoś większego.
Christian przełknął ślinę. Był bardzo podniecony i chciał być na miejscu Daniela, ale jedyne, co zrobił to podszedł do szuflady w biurku i wyciągnął żel. Podał Martinowi, który nie przerywał oralnych pieszczot i wrócił na swoje miejsce. Tylko tym razem usiadł na krześle. Widok, jaki dawali mu jego partnerzy był nieziemski.
Martin rozpiął rozporek i wsunął dłoń w mokrą od śluzu bieliznę. Pomasował się i uwolnił swojego penisa, który go już bolał. Dopiero wtedy otworzył lubrykant i wycisnął go na palce. Daniel był na niego gotów, ale nie chciał sprawić mu bólu. Wsunął w niego jeden palec, a partner naparł na niego wsysając w siebie.
– Ty znęcasz się nade mną – wystękał Daniel.
– Chcę, aby było ci dobrze. – Ponownie ugryzł go w pośladek i poruszył palcem we wnętrzu kochanka. Ten nie był bierny, gdyż zaczął nabijać się na ten palec, a po chwili już na dwa. – Naszemu chłopcu też jest dobrze.
Daniel spojrzał zamglonym wzrokiem na Christiana. Młody zmienny siedział z rozłożonymi nogami i sam siebie pieścił. Jego oczy płonęły gorączką pożądania.
– Nie waż się kończyć bez nas – warknął Alston.
– Tylko czekam na wasze usta. – Przesunął kciukiem po wilgotnej główce zbierając preejakulat i wsunął go sobie do ust.
Obaj jęknęli. Martin wyjął palce i wstał. Przywarł do pleców Daniela wsuwając członek między jego pośladki. Ocierał się o niego naśladując ruchy frykcyjne, co obu doprowadzało do szaleństwa. Daniel odwrócił w jego stronę głowę i chwilę później ich usta pożerały się w zażartym, męsko męskim pocałunku. Kąsały, lizały, smakowały. Gdy główka penisa zahaczała o ciasny krąg mięśni stymulując wejście obaj drżeli. Koszula na Danielu przesiąknęła potem i przyklejała się do jego ciała obrysowując pracujące na plecach i rękach mięśnie.
Martin zassał się na jego języku, a swój członek wziął w rękę i powoli wprowadził w chętne ciało kochanka. Daniel ugiął lekko nogi w kolanach, by partnerowi było łatwiej wejść w niego. Czucie jak szeroki kutas go rozpiera i ociera najdelikatniejsze rejony w nim, było czymś błogim dla niego. Dodatkowo przez to, że nie często się oddawał jego ciało przyjmowało to doznanie, jako coś nowego, miłego, jak pierwszy dotyk.
– Gotowy? – zapytał szeptem do jego ucha Martin.
– Jeszcze pytasz, kochanie. Ja płonę z potrzeby, by nie tylko czuć cię w sobie, ale i twoje pchnięcia.
Coleman złapał go pewnym chwytem za biodra i poruszył swoimi. Wysunął się, wsunął, a ciasny kanał przyjmował go bez problemów. Nie śpieszył się. W tej chwili czas się zatrzymał i byli tylko oni dwaj oraz ich młody partner. Mieli czas na wszystko. Aktualnie chcieli się sobą delektować i tym, jakie przedstawienie dają Christianowi. Christianowi, który nie wytrzymał i musiał do nich podejść. Jakimś cudem zmieścił się pomiędzy regałem, a Danielem i uklęknął.
– Żeby książki nie skorzystały z twojego słodkiego daru – wyszeptał i trącił koniuszkiem języka gotową do wystrzału męskość Daniela.
– O, tak! – Przyjemność płynąca z dwóch stron posyłała lawinę ognia do każdej jego komórki. Poruszał biodrami to wbijając się w usta Chrisa, to zaś nabijając na twardego jak skała i drżącego w nim penisa Martina. Cały dygotał. To, co się działo, było tak dobre, że mógłby to robić przez cały dzień. Spojrzał w dół, jak jego członek znika w chętnych i wilgotnych ustach Christiana. Czuł jak język liże go, naciska wrażliwe punkty, a ręka pieści jego jądra. – Martin, pieprz mnie mocniej. Dochodzę – wystękał Daniel. Było mu tak dobrze.
– Mój. – Martin odchylił koszulę z jego ramienia wysunął swoje kły i wbił je w skórę Daniela odnawiając znak. Ten krzyknął odrzucając głowę do tyłu i doszedł w ustach zmiennego smoka. Właściwie dochodził i dochodził. Orgazm zmiennych różnił się od przyjemności ludzi. Ten potrafił być długi i trwać bez końca. Nachodził falami uderzał, znikał i ponownie wracał, by mężczyzna czuł się całkowicie spełniony. Czuł, że Martin pulsuje w nim, rozrasta się i wypełnia go nasieniem we wtórze krzyku.
Opleceni błogostanem trwali w swoich ramionach dłuższą chwilę, by dojść do siebie.
– Chris zaraz... – Daniel pogłaskał po głowie Christiana, który wtulił twarz w jego brzuch.
– Za późno – jęknął zmienny smok. – Byłem tak nakręcony, że wystrzeliłem bez dotykania. Trzeba tu posprzątać. – Zerknął na podłogę między nogami Daniela.
Po pokoju rozniósł się śmiech dwóch mężczyzn, a potem głos Daniela:
– Kocham was.
– A my ciebie, skarbie – odpowiedział Martin nadal nie odklejając się od niego.

* * *

Kilkanaście minut później wyszli już doprowadzeni do porządku, co za ulga mieć łazienkę w gabinecie. W holu czekał czerwony jak buraczek Luis. Christian był pewny, że chłopak wszystko słyszał. Podniósł jedną brew i uśmiechnął się zadziornie. Żałował, że Luis jest hetero. Kręciło się tutaj wielu smakowitych zmiennych. Jakiś dla jego przyjaciela by się znalazł.
– Nie podsłuchiwałem. Po prostu długo was nie było i... – Nie podsłuchiwał. Tylko podszedł do drzwi. Nie jego wina, że były cienkie i słyszał te sapania, jęki. Natychmiast stamtąd odszedł, ale w głowie nadal to słyszał. Nie był pruderyjny czy coś, ale to dla niego za dużo. Szczególnie, że to byli mężczyźni. Nie przeszkadzała mu ich orientacja tylko myśl, że byli to mężczyźni jakoś go onieśmielała.
– Czy ja coś mówię? – Zapytał Christian. – Craig na nas czeka. – Ruszył pierwszy do drzwi, a za nim Martin. – Idziesz, Lui, czy będziesz tak stał i gapił się na nas rozmyślając, co i w jakiej konfiguracji było? – Miał doskonały humor, a zawstydzenie Luisa, jeszcze mu go poprawiło. Obejrzał się przez ramię. Chłopak stał pośrodku holu jakby był wmurowany w podłogę.
– Posągów tu mamy, aż nadto – szepnął mu Daniel do ucha i popchnął go do przodu. – Chris, nie męcz swojego przyjaciela.
– Spróbuję.

* * *


Craig podał Christianowi papierowe ręczniki, by otarł swój brzuch i zrobił wydruk zdjęcia, które dał Martinowi.
– Wszystko w porządku. Wasze dzieci rosną.
– Wiem. Mój brzuch też.
– Owszem, ale jeszcze dużo ci brakuje do tego, co będzie. Przepiszę ci jeszcze witaminy i masz je brać codziennie. – Wstał podchodząc do biurka i biorąc plik recept.
Martin pomógł Christianowi wstać z kozetki, co spotkało się z marudzeniem chłopaka, że sam sobie poradzi. Martin tylko westchnął przyjmując wszystko z uległością. Nie będzie go przecież denerwował. Tym bardziej, że nie był zadowolony, z tego, że Chris chciał pobuszować po sklepach z Luisem. Coleman musiał dziś jechać do miasta i osobiście sprawdzić, co się dzieje w klubach.
– Proszę. Najlepiej wykupcie je od razu. – Lekarz podał Martinowi receptę, ale Christian wyrwał ją z ręki swego partnera.
– Sam ją wykupię. Jak chcesz możesz jechać. – Patrzył na partnera. – Zadzwonię do domu i Daniel kogoś przyśle. I tak chcę później jechać do Justina, więc kierowca mi się przyda. Muszę zrobić prawo jazdy.
– Nie ma mowy – pisnął Martin.
– Przecież nie dziś. Jak urodzę. Obaj z Danielem traktujecie mnie jak ciężko chorego. Jestem tylko w ciąży. – Cieszyła go ich troska, ale przesadzali. Jak nie ochrona przed tym gangsterem tak teraz z tą ciążą szaleli. – Wiem, że chcielibyście mnie zamknąć w sypialni i stamtąd nie wypuszczać, i nie chodziłoby tu wcale o seks.
Lekarz podrapał się po głowie czując się niezręcznie w takiej sytuacji.
– Przeszkadza ci, że się tobą opiekujemy? Do widzenia doktorze. – Podał rękę Craigowi, po czym wyszedł z kochankiem do poczekalni. Tam czekał na nich Luis w towarzystwie dwóch osób, którzy zapewne byli pacjentami doktora Raiforda. Jedna z nich, kobieta o średnim wzroście wstała i weszła do gabinetu.
– I? – zapytał ciekawy przyjaciel.
– Wszystko w porządku. Teraz obaj idziemy na zakupy, a Martin pojedzie do pracy. – Widząc ostry wzrok kochanka dodał: – Poradzę sobie. Zresztą nie jestem sam.
Martin już widział, jak Daniel obwinia go o to, że zostawił ich partnera, ale nie mogli denerwować zmiennego smoka. Wszystko to sprawiało, że mu ulegali. Oczywiście w niektórych, momentach. Doskonale wiedzieli, że hormony buzują w ciele Christiana i tylko go nakręcają do sprzeciwiania im się. Bywały chwile, że zastanawiał się gdzie jest ten słaby, płaczliwy i cichy Chris z pierwszych dni ich poznania się. Widocznie odzyskiwał pewność siebie, kiedy czuł się bezpieczny. To tylko sprawiało, że ich duma rosła. Dać bezpieczeństwo partnerowi jest jednym z priorytetów wśród zmiennych.
– Dobrze, ale sam zadzwonię po kogoś, aby was przywiózł.
– Doskonale. Niech czeka pod gabinetem. Ja muszę sobie coś ekstra kupić. Znów przytyję i nie zmieszczę się w to, co mam – mruczał pod nosem ciągnąc przyjaciela na zewnątrz.
– Tylko ja będę dźwigał te twoje zakupy – dodał Luis.
– Będziesz moim tragarzem. – Uśmiechnął się szeroko do przyjaciela.

* * *

Dario od godziny czekał pod gabinetem jakiegoś miejscowego doktorka. Martin zadzwonił do domu i on odebrał, gdyż Daniel był zajęty rozmową z klientami. Postanowił sam podjechać po partnera alf i jego przyjaciela. Całe szczęście, że odnalazł ich w jednym ze sklepów z butami i teraz mógł spokojnie czekać. Oparł się wygodniej o siedzenie i spojrzał przez otwarte okno. Wpatrzył się w leżącą na ulicy kartkę, już lekko przybrudzoną. Chwilami zawiewał silniejszy wiatr i przesuwał ją kawałek dalej. Raz odwiedziła ją mucha, która odpoczęła sobie po swoim locie, za chwilę owada przegnał kolorowy motyl. W końcu jadący z naprzeciwka samochód powiał ją pod siebie i Dario zorientował się, że minęło kolejne trzydzieści minut. Już miał wyjść i poszukać tego ludzkiego człowieka oraz smoka, kiedy ci dwaj wyszli z lodziarni trzymając w ręku jakąś reklamówkę. Ubrania już wcześniej załadowali do samochodu.
– Już myślałem, że będę was szukał.
– Nic się przecież nie stało. Moi partnerzy przesadzają. Nikt nie wie gdzie jestem. Jak po tym czasie mnie tu nie znaleźli, to nie znajdą. Kto mnie wyda ty, on? – Wskazał na Luisa.
– Wsiadajcie.
– Luisa, ubrania i lody odwieziemy do domu, a potem chcę pojechać do Langstonów. Jak nie masz czasu ktoś mnie podrzuci – powiedział zanim znalazł się na tylnym siedzeniu. Był zadowolony z tego dnia. Czegoś takiego potrzebował. Wyrwać się z Arkadii. Odetchnąć, chociaż zalążkiem tego, co miał w dużym mieście. Chodzenie po centrach handlowych pozwalało mu zapomnieć o przykrym pobycie w domu. W Arkadii nie miał tego problemu, ponieważ zdążył pokochać to miejsce, lecz potrzebował nuty samodzielności. Przeświadczenia, że nie jest niepełnosprawny i da sobie radę.
Odwieźli Luisa do domu wraz z zakupami, Chris zjadł witaminy, nie zaglądając do Daniela, który pracował i Dario postanowił sam zabrać młodego zmiennego do jego przyjaciela. Nawet był ciekaw farmy ich sąsiadów. Droga minęła im na miłej rozmowie o niczym. Poznali swoje zainteresowania i nawet zdążyli się polubić. Chris wybaczył mu porwanie jego przyjaciół.
– O, to ten wjazd – powiedział zmienny smok.
– Piękna posiadłość.
– Prawie bliźniacza do naszej.
Dario zatrzymał się przed głównym budynkiem i obaj wysiedli. Chris od razu skierował się do siedzącego przed domem młodego mężczyzny. Dario został przy samochodzie. Słyszał, że drugi przyjaciel partnera jego alf, boi się obcych, więc nie chciał swoją obecnością wprowadzać jakiegokolwiek zamieszania. Nagle zerwał się potężniejszy wiatr i zaczął przywiewać różne zapachy do jego nozdrzy. Poruszał skrzydełkami nosa, a wilk w nim zamruczał niespokojnie. Oczy Daria skierowały się na rozmawiającego z Christianem chłopaka, który zaraz jakby zesztywniał, gdy wiatr odwrócił się. Obaj spojrzeli na siebie i wilk Daria wyszeptał:
Partner.


18 lutego 2014

Jedwabny szal - Rozdział 10

Dziękuję za komentarze. :*


Teraz umieszczę małą reklamę. Nie jest to opowiadanie o miłości pomiędzy mężczyznami, ale pomiędzy kobietą i mężczyzną. Nie jest też publikowane na blogu, tylko wstawione za darmo do pobrania w wydawnictwie Wydaje.pl. 
Jest to opowieść (która mnie pochłonęła) o zmiennokształtnych wilkach i innych postaciach. Pierwszy tom nosi tytuł Czarownica, drugi Wilczyca. Będzie z czasem więcej tomów. Trzeba życzyć wytrwałości autorce. Polecam, może komuś się spodoba. 
Link:  http://wydaje.pl/u/kajko


--------------------------------


– Śpiochu wstawaj. – Ciepły, czuły głos i drobne pocałunki budziły Christiana, który wtulony w poduszkę starał się ponownie zasnąć. Miał taki piękny sen. – No, już. Muszę jeszcze Martina obu­dzić.
– To zajmij się nim pierwszym – zamruczał zmienny smok.
– Przez wasze gadanie już nie śpię. – Martin otworzył oczy i miał ochotę się roześmiać z wido­ku, jaki ujrzały jego tęczówki. Christian spał w poprzek łóżka z nogami na jego ciele, jedną ręką przerzuconą za siebie i skręconym tułowiem. Nie rozumiał jak można tak spać i zdążył już zauwa­żyć, że Chris w tej pozycji czuje się jak ryba w wodzie.
– Wstawać panowie. Mamy specjalnych gości – powiedział Daniel. Siedział na brzegu łóżka w spodniach w kant i czarnej jedwabnej koszuli rozpiętej pod szyją. Zawsze elegancki. Zawsze uwo­dzicielski.
– Dario? – Martin pogłaskał nogi Chrisa.
– Przyjechali w nocy.
– O czym wy mówicie? – Młody zmienny przeciągnął się, nieopatrznie stawiając stopę na kroczu Martina.
Ten syknął i chwycił stopę odsuwając ją od siebie.
– Kochanie uważaj. Ta część ciała może ci się jeszcze przydać.
– Przepraszam. To, co to za niespodzianka?
– Śpi w pokoju po drugiej stronie korytarza, ale najpierw prysznic i poczekamy, aż się zbudzą – rzekł Daniel wstając z łózka i poprawiając koszulę.
Zaintrygowany Christian szybko odrzucił kawałek kołdry, jakim był okryty i nagi stanął przed Danielem. Przyjrzał się uważnie jego twarzy. Wyczuwał emocje partnera, a było ich tak wiele, że zaczął się obawiać tej niespodzianki.
– Mam się bać?
– Nie, Chris przy nas nie musisz się bać. – Pogłaskał go po twarzy.
Zmienny smok odwrócił się do wstającego Martina i zmarszczył brwi. Ich zachowanie było dziwne.
– Co to za niespodzianka? – zapytał, a w głosie było wyraźnie słychać coś w rodzaju warczenia. Jego smok się denerwował, a to nie było dobre dla trójki zmiennych w brzuchu Christiana.

Pięć minut później w szlafroku szedł wraz z nimi zobaczyć „niespodziankę”. Nie reagowałby ta­kim napięciem, gdyby tego nie odczuwał od nich. Wyraźnie się obawiali jego reakcji, więc musiał wiedzieć, o co chodzi. Jak kupili mu psa, to, po co się bali? Lubił zwierzęta. Sam w jakimś stopniu należał do tego gatunku.
– Tylko się nie denerwuj.
– Daniel, ty mi tu tego nie mów, bo już jestem zdenerwowany. – Nacisnął klamkę, ale ta nie ustąpiła. Patrzył jak Daniel wyjmuje z kieszeni klucz, a potem wkłada do dziurki w zamku i ostroż­nie przekręca go. – Kto tam jest, że musi być zamknięty?
– To dla bezpieczeństwa, bo mogli się wystraszyć i chcieć uciec. – Alston nacisnął klamkę i drzwi się uchyliły. Christian wszedł z impetem do pokoju tonącego w błękitach i stanął jak wryty.
Dwa znajdujące się tutaj łóżka, były zajęte, a w nich spokojnie spali jego przyjaciele. Luis zaj­mował łóżko tuż pod oknem otoczonym białymi kotarami i firanką, która błyszczała w słońcu, gdyż miała wplecione srebrne nici, jakie tworzyły wzór rombów. Natomiast łóżko Sonii stało obok dużej trzydrzwiowej dębowej szafy, której góra była pięknie wyrzeźbiona. Nie wierzył, że ich tu widzi. Bardzo za nimi tęsknił, powiedział o tym partnerom, ale... Kolejny warkot doleciał w wnętrza ciała. Smok przejmował nad nim kontrolę. Smok chciał chronić te dwie osoby, a teraz oni są tutaj. Ze wściekłością obrzucił swoich partnerów wzrokiem i zawrócił do ich sypialni. Szedł szybko, wypro­stowany jak struna, a długie włosy powiewały za nim. Słyszał dobiegające z dołu rozmowy i krzą­taninę. Musiał pamiętać, że już nie są sami, wilki miały pełny dostęp do głównego domu. Bose stopy stąpały po miękkim dywanie, dłonie zaciskały się w pięści i gdyby Chris nie panował nad sobą ze względu na swoje dzieci, zamiast niego byłby tu teraz biały smok, którego skrzydła mieniły się jak diamenty. Spojrzał w górę. Sufit był wysoko, więc nie wybiłby w nim dziury, aż tak potężny nie był.
Wszedł do sypialni wpuszczając swych jakże cichych partnerów. Trzasnął drzwiami i rzucił:
– Naraziliście ich na niebezpieczeństwo! To wasza sprawka, że tu są, prawda?!
– Nie denerwuj się. – Martin chciał podejść do niego.
– Nie zbliżaj się do mnie! Sądziliście, że się ucieszę?!
– Tęskniłeś za nimi. – Tym razem głos zabrał Daniel.
– Za mamą też tęsknię, czy to znaczy, że doprowadzicie do jej zmartwychwstania?! – Zaczął krą­żyć po pokoju. – Uciekłem od nich, bo chciałem ich chronić. Tęskniłem, ale byłem gotów uciec na koniec świata, by im się nic nie stało. Natomiast wy sprowadziliście ich tutaj. Myślicie, że co teraz będzie?! Stone domyśli się, że są ze mną. Nie będą już mogli wrócić do domu. Bo ten facet coś im zrobi, by wyciągnąć informację o mnie. Jak mogliście im to zrobić? Ich rodzicom? – Popatrzył na nich w bólem w oczach. – Pomyśleliście, co oni poczują? Ich wspaniałe dzieci, jedyne dzieci zniknęły. Ci ludzie byli dla mnie także rodzicami, od kiedy mama odeszła. Co powiem Luisowi i Sonii, gdy się obudzą? Jak im wyjaśnię, to kim jesteśmy? – Po policzku spłynęła mu łza, lecz szybko ją starł.
– Wszystko przemyśleliśmy. Uwierz, że nie zrobiliśmy tego pod wpływem chwili. – Christian pozwolił Danielowi do siebie podejść. – Dario wysłał im coś w rodzaju hipnozy i wmówił, że twoi przyjaciele wyjechali na kilka dni.
– A co po tych „kilku dniach”? Co? – Położył ręce na brzuchu.
– Boli cię coś? – Zaniepokojony Martin już był przy nim i obaj z Danielem pomogli mu usiąść.
– Nie. Pomyślałem o naszych dzieciach. Co bym czuł, gdyby ktoś zrobił mi to samo, co wy tym rodzicom. O, jejku. – Ukrył twarz w dłoniach.
– Naprawdę wszystko przemyśleliśmy i nie mamy nic przeciw, abyś im powiedział, kim jeste­śmy. – Daniel uklęknął przed nim i położył mu ręce na kolanach, a Martin brodę na ramieniu. Wie­dział, że patrzą teraz na niego jak odtrącone szczeniaki.
– Chyba już za późno na zmianę waszego planu. Jak ich tu...
– Dario ich uśpił i przywiózł. Za godzinę się zbudzą.
– Powinienem być wtedy z nimi. – Wziął kilka głębokich oddechów i uspokoił się. Na co­kolwiek już za późno. Jego przyjaciele tutaj byli i zrobi wszystko, by się tu dobrze czuli. – Chcę wziąć prysznic, ubrać się i poznać tego Daria zanim do nich pójdę. I mam nadzieję, że nie oszaleją, jak dowiedzą się o mnie prawdy.
– Wybaczysz nam? – zapytał smutno Daniel.
– Chcieliście dobrze i kocham was, ale nie róbcie drugi raz czegoś takiego. Nie możecie narażać nikogo na niebezpieczeństwo. Mam nadzieję, że tamci nie śledzili waszego bety.
– Możesz być pewny, że wszystko jest dobrze. – Martin ucałował go w policzek. Obaj z Danie­lem odetchnęli z ulgą, kiedy Christian lekko się uśmiechnął, po czym wstał i poszedł do ich łazienki się wykąpać.

* * *

Dario pokłonił się głęboko przed partnerem jego alf. Już obu uznawał za swoich przywódców, a ich młody partner tym samym stawał się kimś, komu będzie wiernie służył, bronił i jak trzeba odda życie. Taki był beta. Był zastępcą, ale i wiernym kochającym żołnierzem swego pana.
Christian obserwował czarne długie do ramion włosy, gładko ogoloną twarz, grube brwi i piękne wprost niezwykłe oczy samca. Tak niezwykłe, że nie potrafił określić ich koloru. Miał wra­żenie, że zależy, w którą stronę spojrzał te raz były zielone, raz niebieskie.
– Mam nadzieję, że rodzicom moich przyjaciół nic złego nie grozi.
– Nie. Taureni nic im nie zrobią. Co najwyżej zapytają gdzie ich dzieci – odpowiedział Dario.
– Na pewno?
– Tak, partnerze moich alf. Odczytają z samej rozmowy, że twoi przyjaciele wyjechali odpocząć.
– Jestem Christian i tak się do mnie zwracaj.
Dario spojrzał na Daniela, szukając w jego oczach zgody na to, by tak mógł mówić do zmienne­go smoka. Sam się do swego alfy, kiedy byli na prywatnym gruncie, zwracał po imieniu, ale nawet na to musiał mieć za pierwszym razem zgodę. Na początku było mu trudno, potem przyjaźń połą­czyła ich obu i chociaż Dario nadal musiał być posłuszny, to bardzo szanował swojego alfę pod każ­dym względem.
– Dobrze, Christianie. Chciałbym powitać cię wśród nas. Wybacz, że nie zrobiłem tego wcze­śniej, miałem wiele obowiązków w naszej starej kwaterze.
– Sądzę, że nadrobimy czas i poznamy się lepiej. Teraz pójdę do swoich przyjaciół. Poproszę o klucz. – Wyciągnął rękę do Daniela. Dario skrył swój uśmieszek, bo już widział jak ten młodzieniec trzyma swych mężczyzn pod pantoflem. Wyglądał na delikatnego, ale biła od niego siła i zdecydo­wanie. Naprawdę więź partnerska połączyła tę trójkę idealnym połączeniem.

* * *

Rozglądała się po obcym pomieszczeniu z trwogą. Mając w pamięci wydarzenia, zanim straciła przytomność tym bardziej się bała. Luis usiadł obok niej na łóżku i wziął siostrę w ramiona. Chwilę wcześniej sprawdził czy mogą wyjść z pokoju, ale drzwi były zamknięte. Bali się, że zostali porwa­ni i uwięzieni. Wiezienie jest wiezieniem nawet, kiedy wokół panują luksusy.
– Gdzie my jesteśmy? – zapytała słabo Sonia. Bała się i martwiła o swoją kotkę. Nie chciała, by ktoś zrobił jej krzywdę.
– Nie wiem. – Zostawił siostrę i podszedł do okna. – Na pewno nie jesteśmy w mieście. Wszę­dzie widać lasy i łąki.
– Ci ludzie w naszym domu... Oni... Może to Stone?
– Wątpię czy by nas trzymał w takim pokoju. Spróbuję otworzyć okno. – Odsunął firankę i wte­dy szczęk zamka zwrócił jego uwagę. – Chyba zaraz dowiemy się, o co chodzi.
Sonia podeszła do brata i ścisnęła go za ramię. Ze zgrozą patrzyła na uchylające się drzwi i na postać, która się w nich ukazała. Zamrugała kilka razy nie wierząc swemu wzrokowi. Chciała coś powiedzieć, lecz z jej ściśniętego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
– Co tak stoicie i patrzycie jakbyście widzieli ducha? – zapytał Chris. Stanął pośrodku pokoju niepewny, co oni teraz zrobią.
– To naprawdę ty? – Pierwszy z tej dwójki odezwał się chłopak.
– A kto? Święty Mikołaj? Nawet w najmniejszym calu go nie przypominam. – Dobra, był zły na swoich kochanków za to co zrobili, ale tak wspaniale znów było widzieć tę dwójkę, że miał ochotę się popłakać z radości. Zamiast niego zrobiła to dziewczyna i w kilka sekund później wpadła w jego ramiona łkając i mocząc mu koszulkę, która z jednego ramienia opadała w dół. – A ty co, nie przytu­lisz mnie?
– Sądziłem, że już nigdy cię nie zobaczymy, kocie. – Luis także podszedł do nich i objął oboje.
Jaki ja tam kot. Mam nadzieję, że jakoś przyjmiecie nowe wiadomości o mnie. Wszystkie wiado­mości. Pomyślał wzruszony Christian, zostawiając sobie tę trudną rozmowę na później. Najpierw chciał się nimi nacieszyć i przygotować odpowiedzi na całą masę ich pytań. Te nadeszły w trymiga.
– Co to za dom? Skąd się tu wziąłeś? Kim są ci ludzie, co nas porwali? Co z naszymi rodzicami? – Pytała Sonia łapiąc go za rękę i ciągnąc na łóżko, gdzie usiedli, a Luis przysunął sobie krzesło.
– Mam wam tyle do opowiedzenia. Nie wiem jak to wszystko przyjmiecie. Zacznę może od tego, że z waszymi rodzicami wszystko dobrze, a ci, co was zabrali z domu to... – Potarł dłonią czo­ło dając sobie moment na przemyślenie odpowiedzi. – To jakby podwładni właścicieli tego domu. Moi też – dodał w myślach. – Trafiłem tutaj przypadkiem. Ukryłem się w piwnicy tego domu i ja­koś tak zostałem.
– Jakoś tak? – Luis nie wierzył, że obcy ludzie mogą tak dla kaprysu przyjąć uciekiniera pod swój dach. Jeszcze bogaci ludzie.
Co miał mu odpowiedzieć? Luis nie nabierze się na kłamstwo. Zresztą samo to, że tutaj są nie pozwoli utrzymać prawdy w tajemnicy.
– To dom kogoś, kogo kocham – odpowiedział.
– Eee, zaraz... Zaraz... – Dziewczyna podrapała się po nosie i spojrzała czujnie na niego. Pod obstrzałem zielonych oczu zaczynał się krępować jej pytań i swoich odpowiedzi. – Kogoś, kogo ko­chasz? To znaczy, że masz faceta?
Żeby tylko jednego miał.
– Mam jestem związany z kimś dla mnie ważnym.
– To znaczy, że już go znałeś? – Sonia dalej wierciła w nim dziurę. Jej ciekawość, teraz podsycana sy­tuacją tylko ją nakręcała.
– Poznałem go tutaj, a raczej... Kurde! – Wstał. Nie mógł siedzieć spokojnie. – Jak mam wam powiedzieć to, kim jestem, kim są właściciele tego domu? Nic o mnie nie wiecie. Znacie część mnie, ale nie resztę. Świat, w jakim żyjemy nie do końca jest taki, jakim go znacie.
– Tylko nie filozofuj. Mam dość tego w domu, jeżeli chodzi o ojca. Co cię brzuch boli? – Luis zwrócił uwagę, że Chris trzyma jedną rękę na brzuchu.
– Dlaczego? – Chłopak pokazał mu palcem, o co chodzi. – A nie. Nic mnie nie boli. To jedna z rzeczy, o jakich się dowiecie. Miałem nadzieję, że ta rozmowa będzie później, ale jak wam tego nie powiem, to nic nie będę wam w stanie wytłumaczyć. Jestem zmiennym smokiem, konkretnie dia­mentowym smokiem.
– A ja królewną Śnieżką. Bądź poważny – wycedził Luis. Nie podobała mu się ta zabawa.
– Mówię poważnie. Poza ludźmi na tym świecie żyją też inni. Poczekajcie tutaj. – Wiedział, że na korytarzu czekają na niego jego partnerzy, więc wyszedł do nich.
– Co on bredzi? – spytała Sonia, gdy zostali sami.
– Nie wiem, ale chyba potrzebuje psychiatry – odpowiedział, ale nie był tak do końca pewny czy przyjaciel ma urojenia. Te dziwne odczucia przy nim i tym mężczyźnie, który ich śledził nie mogły być racjonalnie wytłumaczone.


* * *

Tauren padł na podłogę ulegając potężnemu ciosowi, jakim obdarzył go jego pan i władca. Fio­letowa krew zaczęła kapać na jasny dywan.
– Zasnąłeś w kiblu czy pieprzyłeś się z jakąś dziwką?! – wrzeszczał Stone. – Przez ciebie gów­niarze zniknęli!
– Rodzice powiedzieli, że pojechali na wycieczkę.
– Na duperele pojechali! Gdzieś poleźli, ale ciebie nie było, bo miałeś ważniejsze sprawy – szepnął cicho nachylając się nad krwawiącym Winterem. – Ewidentnie ktoś im pomógł. Mam ocho­tę się ciebie pozbyć. Rozwalić ci łeb na miejscu! – Ostatnie zdanie wykrzyczał łapiąc Taurena, za wło­sy i ciągnąc w swoją stronę. – Ale mam lepszy pomysł. Skoro tak lubisz dupczyć, to może przydasz mi się do czegoś innego. Założę się, że będą chętni na twój tyłek! – Puścił mężczyznę, a ten popa­trzył na niego błagalnie.
– Szefie, ja jestem hetero. Ja...
– Mam gdzieś, kim jesteś! Od dziś jesteś pluskwą, którą zniszczę. To twoja wina, że tych dwoje zniknęło! Zapłacisz mi za to.
Winter zacisnął pięść. Dla kogoś, kto był wysoko w hierarchii zostanie dziwką było czymś gor­szym od śmierci. Stone gotów był zniszczyć swoich ludzi, żeby tylko zdobyć tego blondyna, co wy­glądał jak panienka. Gdy przyszli po niego koledzy, z którymi pracował, obiecał sobie, że Stone srogo zapłaci za to, co mu zrobił.
Stone zaryczał głośno uwalniając częściowo istotę będącą w nim. Czuł, że dzieciaki zaprowadzą go do jego chłopaczka i teraz co? Nie ma ich, nie ma Chrisa. Została mu tylko Star. I trop, że ktoś się interesuje Chrisem. Jak ona czegoś nie zrobi, to on rozniesie to miasto w pył!


* * *

Christian przyprowadził do pokoju młodego gammę. Liczył, że mały pokaz więcej powie jego przyjaciołom niż jakaś tam opowieść, w którą i tak nie uwierzą. W ręku trzymał szlafrok, by okryć chłopaka, gdy ponownie przemieni się w człowieka. Nie zmusił młodzieńca do pokazu, tylko zapy­tał czy jest gotów to zrobić, a ten się zgodził. Jeżeli by on sam miał o wszystkim decydować, zosta­wiłby przyjaciół w słodkiej niewiedzy i najdalej pojutrze odesłał ich do domu. Niestety przeczuwał, że ich pobyt tutaj przedłuży się, więc nie było możliwości, żeby zmienni przebywający na swoim terenie udawali kogoś, kim nie są. Wystarczy, że w mieście, ciągle będący pod okiem ludzi, musieli to robić.
– Błagam was, nie przestraszcie się. Matt przemieni się w wilka, a potem w człowieka.
– Bzdury gadasz. Nie wiem, co ci się stało, Chris, ale nie podoba mi się to – powiedziała dziew­czyna i zarumieniła się patrząc na chłopaka o brązowych włosach.
Luis milczał będąc coraz bardziej zaciekawiony tym, co ma się stać. Jeżeli faktycznie na miejscu tego chłopaka pojawi się wilk, to on już uwierzy we wszystko.
Matt spojrzał na partnera swego alfy Martina i dostał zgodę na przemianę. Zamknął oczy i wy­wołał swe wewnętrzne zwierzę. Wilka, który po kilku sekundach pojawił się na jego miejscu. Wy­wołało to krzyk paniki u dziewczyny, a Luis przez chwilę zapomniał, że ma oddychać.
– To... tto... to się nie stało? Mam przywidzenia? Śnię? – pytał chłopak. Przed nim stał potężny wilk. O wiele większy niż te normalne. Jego sierść lśniła w promieniach słońca padających przez okno i polizał sobie łapę.
– To zmienny wilk. Tak jak inni w tym domu – wyjaśnił Christian. – Ja jestem zmiennym smo­kiem, ale z powodu pewnych okoliczności nie mogę się zmienić. Natomiast... moi partnerzy...
– Partnerzy? Jacy partnerzy? – Ręce Sonii dygotały i musiała usiąść, nie mniej na usta cisnęło jej się mnóstwo pytań. – Czy on tak już zostanie? – Wskazała na wilka, który poruszył uszami.
– Nie. Matt. – Po chwili Matt znów był człowiekiem. Nagim człowiekiem, więc Christian zasło­nił go szlafrokiem. Cały czas czuł za drzwiami obecność swych ukochanych.
– Dlaczego on jest nagi?
– Dlatego, że w czasie zmiany nasze ubrania zostają porzucone tam gdzie nastąpiła zmiana – od­powiedział Matt opatulając się miękkim szlafrokiem. Nagość wśród wilków w czasie zmiany była czymś normalnym niezależnie od tego czy wśród nich były kobiety czy nie. – To ja już pójdę.
– Dziękuję, Matt.
– Dla partnera moich alf, wszystko. – Skłonił głowę, po czym uśmiechnął się i wyszedł.
– Ale jaaak? – zapytała dziewczyna.
– Opowiem wam wszystko od początku. Otóż moja mama... – Chris podjął swoją opowieść przysiadając na krześle. Przyjaciele słuchali go pochłonięci historią. Z trudem mogli uwierzyć w to wszystko. Zwłaszcza to, że istnieją wampiry. Musiał ich uspokajać, że one nie są takie jak w horro­rach. Wampiry piły krew. Ludzka im bardzo smakowała, ale woleli dzielić się swoją krwią z pobra­tymcami i pić od nich niż od ludzi. Tym samym nie narażali się na wydanie swej rasy. Chris opo­wiadał im o zmiennych, o sobie i swoich partnerach. O tym jak ich poznał i związał się z nimi.
Dwie godziny później zakończył opowieść i czekał na werdykt. Nie chciał ich stracić, ale jak nie będą chcieli znać istoty takiej jak on i reszta, nie będzie ich zmuszał do przyjaźni.
– Czułem to. – Po długim milczeniu głos zabrał Luis. Pochylił się opierając łokcie na kolanach. – Czułem, że ten ktoś, kto nas śledził nie jest normalny. Lecz nigdy nie przypuszczałbym, że to coś takiego. Gdyby ten młody nie zmienił się uznałbym, że zwariowałeś. – Roześmiał się. – Naprawdę jesteś smokiem?
– Naprawdę. W większości człowiekiem. Z tego, co wiem moim ojcem był człowiek.
– Powiedziałeś, że pan Russo nim nie jest, to, kto to jest? – spytała Sonia. Już doszła do siebie po zasłyszanych rewelacjach. Nawet zrobiła się głodna i zastanawiała się czy w tym domu jest coś co nadaje się do jedzenia.
– Nie wiem. Pewnie nigdy się nie dowiem. Mama wychowała mnie w przeświadczeniu, że moim ojcem jest ten drań. Chyba po to bym nie szukał mego rodzica. Sądziła, że wyszła za dobrego mężczyznę. – Ponownie położył ręce na brzuchu. Robił to nieświadomie, z czułością. Znów nie umknęło to uwadze przyjaciół. – Co tak patrzycie?
– Na pewno nic ci nie jest? Wiem, że masz ładny brzuch, sam bym się tak obmacywał gdybym taki miał, ale... Ałł – oberwał otwarta dłonią od siostry w tył głowy. – To boli.
– Phi.
– Ale co, Luis? – Chris był ciekaw, co dalej miał do powiedzenia siedzący naprzeciwko chłopak.
– Ale ty to cały czas robisz.
Russo wstał poprawiając koszulkę. Nie chciał im teraz mówić. Za dużo mieli rewelacji jak na je­den poranek, lecz nie potrafił zignorować ich pytającego wzroku, który nieprzerwanie wwiercał się w niego.
– Przedstawię wam moich partnerów. Cały czas stoją na korytarzu i może w końcu wejdą? – Obejrzał się za siebie na drzwi, w których pojawili się Daniel i Martin. Dwaj zmienni podeszli do niego i zaraz znalazł się w ich opiekuńczych ramionach.
Rodzeństwo musiało zbierać szczęki z podłogi na widok imponujących mężczyzn, którzy oto­czyli ich przyjaciela patrząc na niego z oddaniem.
– To Daniel i Martin. Moi partnerzy i ojcowie moich dzieci. – Jakoś obecność kochanków doda­ła mu odwagi do wyznania tej prawdy. Jak nie oszaleją na wiadomość, że mężczyzna jest w ciąży i nie uciekną to będzie dobrze.
– Adoptujecie jakieś? – Luis podniósł się z krzesła. Pragnął, by przyjaciel odpowiedział twier­dząco na pytanie.
– Jestem w ciąży.
Następnie wydarzenia potoczyły się same. Sonia wpadła w jego objęcia, ściskając go, gratulu­jąc i mówią, że nareszcie jakiś facet poczuje to, co czują kobiety. Wypytywała o termin porodu i wszystko inne, a Luis patrzył na nich zdumiony, aby po chwili zacząć się panicznie śmiać zginając w pół. Całe policzki mu poczerwieniały, a w oczach pojawiły się łzy.
– To ukryta kamera? Tak? Z tą ciążą to nieprawda?
– Sądzę, że powinniśmy zejść na śniadanie, a twój przyjaciel jak dojdzie do siebie to nas znaj­dzie. Przy śniadaniu omówimy też waszą sytuację – powiedział Daniel.
– Sytuację? – zapytał dziewczyna.
– Wasz pobyt tutaj i wasze milczenie o nas. Nie wolno wam pisnąć słówka o zmiennych. Lu­dzie...
– Wiem, jacy są. Wszelka inność im przeszkadza. Pacanie – zwróciła się do brata – oprzytom­niej, bo nie dostaniesz śniadania. Ja jestem głodna jak wilk. Ups sorry.
– W porządku. – Daniel uśmiechnął się do niej promiennie, na co się zarumieniła. Bardzo szyb­ko wyszła z szoku i przeszła do porządku dziennego z tym wszystkim. Lepiej to przyjęła niż jej brat, który nie potrafił uwierzyć w ciążę Chrisa.
W końcu Luis otarł łzy i spoważniał patrząc na zmiennego smoka. Chris trochę bał się jego reak­cji. Teraz się okaże czy nadal może nazywać go przyjacielem.
– To wszystko prawda?
– Tak, Luisie. Spodziewam się dzieci. Za trzy miesiące przez cesarskie cięcie urodzę troje zmiennych.
– Wow. – Przeczesał dłonią swoje krótkie czarne włosy. – Najpierw człowiek, który zamienia się w wilka, potem ta historia, teraz męska ciąża. Od tej pory jestem gotów uwierzyć, że wróżki istnie­ją.
– Istnieją, ale trudno jest je spotkać – odpowiedział Martin.
– Aha. – Luis wziął kilka głębokich oddechów. – To, co jest na to śniadanie? – Uśmiechnął się promiennie do Christiana. Nie ważne, kim jest jego przyjaciel. Ważne, że jest bezpieczny i z tego, co zdążył zauważyć to szczęśliwy i kochany, a do reszty z czasem się przyzwyczai. Czuł, że będą tu dłużej niż kilka dni.