26 stycznia 2020

Na celowniku - Rozdział 12 ostatni


 Zapraszam na ostatni rozdział. Nie wiem co będzie za tydzień i czy cokolwiek będzie. Muszę dobrze przemyśleć to co chcę wstawiać. Może sięgnę po Ogród malw. Już tekst zapomniany, dawno temu wydany. Ale jak pisałam jeszcze to muszę przemyśleć. Także za tydzień może nic się nie pojawić. 

Dziękuję za komentarze i zapraszam do zapoznania się z ostatnim kawałkiem układanki. :)



Patrzył jak Dravik przekręca się na plecy, a potem jak otwierają się jego oczy. Powieki mężczyzny zamrugały kilka razy, patrząc w sufit. Zauważył kiedy do prawnika powróciła świadomość, a potem mężczyzna poderwał się do siadu i z jego ust padło:
— John…
— Jestem tutaj — szepnął detektyw siedzący w kącie pomieszczenia, które wyglądało na piwnicę. Przez małe okno w górze wpadało trochę światła. Wokół unosił się kurz, a powietrze pachniało stęchlizną.
Dravik dostrzegając mężczyznę zerwał się z podłogi, ale zaraz upadł na kolana, ponieważ jego nogi nadal były zbyt słabe.
— To efekt środka usypiającego, który podali. Niedługo przejdzie — wytłumaczył John.
— Ty żyjesz — wydusił z siebie Rafael, na kolanach podszedł do kochanka i objął go z całych sił. W głowie mu się kręciło i nie czuł się najlepiej, ale to nie było ważne w porównaniu z tym, że Davis żył. — Kiedy zobaczyłem cię, że leżysz tam na ziemi... — Wziął drżący oddech. — Cholera — szepnął i wcisnął twarz w szyję mężczyzny odgarniając nosem kołnierz czarnej kurtki. Potrzebował dotknąć jego skóry i mieć poczucie, że to nie sen.
Davis owinął rękoma ciało, które do niego przylgnęło ciesząc się, że może go trzymać przy sobie. Chociaż wolał, aby Dravik był wolny, a nie zamknięty z nim w jakiejś piwnicy, która powoli doprowadzała go do ataku paniki. Nienawidził takich miejsc, w których jego wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach podpowiadając mu, że na pewno zabraknie powietrza, ściany mogą runąć, a on zginie pod zwałami gruzu. Wolałby zwyczajnie kulkę w łeb. Szybka, łatwa śmierć, a nie powolne umieranie.
— Gdzie jesteśmy? Jak długo tu jesteśmy? — zadawał pytania prawnik, odsuwając się od kochanka tylko na tyle, by móc rozejrzeć się.
— Nie wiem jak długo. Obudziłem się kilka… może kilkanaście minut temu.
— Dobrze się czujesz? — zapytał Dravik, przestając skanować pomieszczenie i spoglądając na twarz Johna. Przeczesał palcami jego włosy, odgarniając kilka kosmyków z czoła.
— Na razie tak. Jeszcze ściany nie chcą mnie zgnieść. — Zaśmiał się. Oparł ich czoła o siebie i tym razem to on głęboko westchnął by przynajmniej przez chwilę poczuć zapach kochanka.
— Nie pozwolę na to, abyś spanikował. Nie ma na to czasu. Musimy się stąd wydostać — powiedział Rafael.
— Nie ma jak. Sprawdziłem drzwi. Są zamknięte, a okno jest za wysoko. Zresztą żaden z nas nie przedostałby się przez ten lufcik.
— Ale przyjdą po nas, Davis i wtedy ich załatwimy.
— Zabrali nawet mój nóż. Jakoś wiedzieli, że mam go w bucie. Jakby mnie znali na wylot. Czyli znów na myśl przychodzi mi tylko Bronson. Jesteśmy skazani, aby tu siedzieć i czekać na śmierć. Może nas ta piwnica zabije najpierw.
Dravik łatwo wyczuł zrezygnowanie mężczyzny, które było pierwszą oznaką zbliżającej się paniki Johna. Nie był to przyśpieszony oddech, ani inne znane sytuacje, ale właśnie, zdaniem prawnika, głupie gadanie o śmierci. Przekręcił się i przełożywszy nogę przez uda mężczyzny usiadł na nim okrakiem. Objął go rękoma w wokół szyi i pocałował w szorstki policzek.
— Nikt nas nie zabije. Ani oni, ani ta piwnica. Kurwa! Nie po to cię odzyskałem, aby teraz głupio zginąć.
Davis spojrzał w oczy Rafaela. Przesunął rękoma po jego plecach. Z całych sił starał się myśleć tylko o nim, a nie o miejscu, w którym się znajdowali.
— Odzyskałeś mnie? — zapytał, ale w głosie nie była słyszana jego zwyczajowa zadziorność. Był w nim spokój, ciekawość i nadzieja.
— Tak. Sądzę, że tak. Nigdy nie przestałem cię pragnąć, Davis. Nigdy nie przestałem cię kochać.
— Czy musiano nas zamknąć w piwnicy, grozić nam utratą życia, abyś to powiedział? — Tym razem głos Johna był przepełniony zadziornością, na co Dravik w duchu odetchnął.
— Widocznie nie jesteśmy jak inni. Musimy być na czyimś celowniku, aby powiedzieć to, co powinniśmy mówić zawsze. Tylko jest jeden problem…
— Jaki?
— Taki, że nie wiem jak jest z tobą, John. Co ty czujesz?
— Czy tego nie widać? — Wychylił się i cmoknął usta Rafaela. — Jeżeli trzeba będzie oddam za ciebie życie, Dravik. Potrzebujesz więcej wyznań?
— Nie masz oddawać za mnie życia, draniu. — Prawnik położył dłonie na policzkach partnera. — Tylko byś spróbował. Skopałbym ci dupsko za takie coś.
— Musiałbyś mnie odnaleźć w piekle i ożywić. Byłbyś na to gotów? — Detektyw przesunął dłoń na szyję mężczyzny, głaszcząc skórę opuszkami palców. Bardzo żałował, że nie zrobił czegoś więcej, aby nie znaleźli się w tej sytuacji. Ciągle myślał jak mógł zadziałać, co wykombinować i dlaczego dał się schwytać. Wytłumaczenie miał tylko takie, że od początku przestał myśleć i ponownie stracił głowę dla Dravika. Wolał z nim uciekać i w ten sposób go chronić, niż stanąć otwarcie do walki z tymi, którzy chcą ich zabić.
— Zrobiłbym to — mówił Rafael, patrząc głęboko partnerowi w oczy. — Znalazłbym cię w najdalszych czeluściach piekła, nieba czy czegokolwiek co istnieje po drugiej stronie i sprowadził. Potem bym ci nakopał i powiedział, że nie masz prawa mnie zostawiać. — Połączył ich usta na małą chwilę, zaciskając powieki.
Davis wciągnął powietrze nosem i przytrzymując głowę prawnika sprawił, że pocałunek trwał o wiele dłużej i stawał się z każdą chwilą pełen desperacji oraz chęci, aby mogli tak zastygnąć w czasie i trwać w tej małej przyjemności. Kiedy rozłączyli swoje usta, John zadał pytanie na które odpowiedzi na początku nie chciał, ale teraz bardzo pragnął ją poznać.
— Dlaczego powiedziałeś „nie”?
Dravik ucałował mężczyznę w czoło, a potem odpowiedział:
— Bo byłem głupi? Może tak. Teraz to wiem, ale wtedy bałem się. Bałem się, że poślubisz mnie i nasza bajka się skończy. Znam wiele przykładów z życia osób z jakimi miałem do czynienia, że po ślubie wszystko się zmieniało, a para rozstawała się.
— Bo nie znali się tak dobrze jak my. Nie znali swoich potrzeb, słabości, wad. Tamtego dnia, wiedziałem, że chcę spędzić z tobą życie, Rafaelu. Moi rodzice byli dobrym małżeństwem. Bardzo się kochali przed i po ślubie. Owszem kłócili się jak każdy i nas by to nie ominęło, ale wiem, że przetrwalibyśmy.
— Wytłumaczyłbym ci wtedy wszystko — wtrącił prawnik, oplatając ramionami szyję kochanka — ale wyszedłeś i nie wróciłeś.
— Byłem zły, załamany i przekonany, że tak naprawdę chciałeś tylko mojego fiuta, a nie mnie, kłamałeś o miłości…
— Przez osiem lat, głupolu? Kocham twojego kutasa, ale ciebie kocham bardziej — powiedział prawnik, przysuwając się jeszcze bliżej. Nogi mu już trochę ścierpły od siedzenia okrakiem na udach mężczyzny, ale nie zamierzał się ruszać. — Nie kłamałem mówiąc co czuję. Nie kłamię też teraz.
— Wiem. Masz rację, byłem głupi. Wybrałem walkę z tobą niż rozmowę. To się zmieni, jeżeli tylko będziemy mieć szansę by kontynuować to co mieliśmy — rzekł Davis. Zapomniał, że znajdują się w piwnicy, o tym co im grozi i widział przed oczami jedynie człowieka, który dla niego był najważniejszy na świecie. Dravik sprawiał, że zmieniał się przy nim. Stawał się czuły nie tylko w łóżku, lubił dbać o niego, troszczyć się i być przy nim. — Jestem przy tobie lepszym człowiekiem.
Usłyszeli szczęk zamka w drzwiach i obejrzeli się w tamtą stronę. Dravik powoli podniósł się na nogi i pomógł wstać Davisowi. Nadal czuł się słaby, ale był gotów na walkę. Drzwi piwnicy otworzyły się, a do środka weszło kilku zamaskowanych mężczyzn.
— No, zakochane laleczki, koniec tych czułostek — powiedział jeden z nich. — Brać ich i wsadzić pod prysznic.
— Co, chcecie nas wykąpać zanim odstrzelicie nam głowy? — zakpił Davis. Wciąż odczuwał efekty środka usypiającego i mimo determinacji oraz woli walki, nie był pewny czy pokona w walce wręcz sześciu ogromnych facetów. Nawet dodając do tego umiejętności Rafaela, mogli nie mieć żadnych szans na wygraną. — Może lepiej nie marnujcie wody, rachunki trzeba zapłacić. Załatwcie to od razu. Ewentualnie może zabawimy się i zobaczymy kto jest silniejszy.
Kilku z zamaskowanych mężczyzn zaśmiało się, a potem podeszli do pary. Davis rzucił się na jednego z nich, a Dravik na drugiego zadając im ciosy których tamci uniknęli.
— Kurwa, przeklęty lek! — krzyknął prawnik do kochanka, mierząc prosto w szczękę przeciwnika i poczuł jak skóra mężczyzny jedynie ociera się o jego dłoń.
— Przestańcie się bawić! — wrzasnął przywódca grupy do swoich ludzi. — Nie ma na to czasu. Łapcie ich i mają się wykąpać. Szef chce z nimi gadać.
Davis wymierzył jeszcze kilka ciosów w chcących schwytać go mężczyzn. Dravik także nie był w tym gorszy, ale szybko poddali się tracąc siły i prawnik został schwytany, a potem do głowy przystawiono mu pistolet.
— Jeszcze chwila i dostanie kulkę — powiedział ten który trzymał Rafaela.
John spojrzał na niego, potem na kochanka i zdając sobie sprawę w jakim momencie się znalazł, zrozumiał, że obaj nie mają szans na ucieczkę. Nie w takim stanie w jakim się znajdowali. Gdyby przynajmniej miał nóż to załatwiłby tego, który groził jego partnerowi. Nie miał jednak nic i, mimo że obaj trenowali to jak z takiej sytuacji się wydostać, tym razem detektyw poddał się. Uniósł ręce i powiedział:
— Chętnie spotkam się z waszym szefem, by napluć mu w twarz.

*

Kazali im się umyć i ubrać w garnitury, które idealnie na nich pasowały. Powiedziano im, że szef lubi elegancko ubranych gości. Dostali też po zastrzyku, który całkowicie wyeliminował ich słabość po działaniu środka nasennego. Nawet nie chcieli zastanawiać się w ogóle co to był za specyfik.
Prowadzeni byli przez długie korytarze eleganckiego domu, którego podłogi wyłożono marmurem. Obaj czuli się niczym doskonale ubrane prosiaki, które prowadzono na rzeź. Ręce mieli skute za plecami, a grupa która ich nadzorowała była uzbrojona po zęby.
— Zachowują się jakbyśmy byli terrorystami — burknął Davis.
— Stul dziób! Nie gadamy. Pogadacie z naszym szefem.
— Jakoś, kurwa, idziemy i idziemy, i nie ma tego szefa — powiedział Dravik za co został popchnięty.
— Zostaw go! — krzyknął detektyw.
— No patrz jak go broni. — Zaśmiał się jeden z mężczyzn do drugiego, czym wszystkich rozbawił.
Wkrótce stanęli przed dwuskrzydłowymi drzwiami, które otworzyły się, kiedy jeden z zamaskowanych mężczyzn zapukał w nie. Ręce Dravika oraz Davisa zostały uwolnione i obu wepchnięto do pokoju.
— Co to, kurwa, jest? — wymsknęło się prawnikowi na to co zobaczyły jego oczy.
— Określiłbym to bardziej dosłownie, ale i tak może być — powiedział John pocierając nadgarstki po zbyt ciasno zapiętych kajdankach.
Obaj przyglądali się grupie osób, które doskonale znali poza jednym mężczyzną stojącym obok kapitana Bronsona. Niedaleko nich stał Alec Dravik przytulając swoją żonę, z tyłu siedział w głębokim fotelu, z drinkiem w dłoni prokurator Larry Stiles. Poza nimi w rozległym gabinecie znajdowali się też niektórzy z tych, którzy pracowali razem z Rafaelem i Johnem. Każdy z nich był ubrany elegancko, a w głębi gabinetu znajdował się stół z przekąskami oraz dobrze zaopatrzony barek.
— Witam panowie na waszym przyjęciu — odezwał się mężczyzna w średnim wieku, którego po raz pierwszy widzieli. Na sobie miał granatowy garnitur w prążki. Idealnie skrojony i nie tani, jak zauważył Dravik. Nieznajomy był szczupłym, bardzo wysokim mężczyzną o pociągłej twarzy i orlim nosie. Blond włosy uczesane na prawy bok i czujne oczy wraz z wąskimi ustami, dopełniały wyglądu. — Przepraszamy za wszystkie niewygody, których doświadczyliście przez ostatnie dni, ale to wszystko prowadziło do tego właśnie momentu.
— Jakiego momentu? Może ktoś nam to wyjaśni, zanim komuś wpierdolę!
— Rozumiem pańskie zdenerwowanie panie Davis…
— Nic pan nie rozumie. Co się tu u jebanego chuja dzieje?! — John spojrzał na swojego przełożonego. — Wyjaśnisz mi to?
Dravik nie denerwował się tym aż tak bardzo jak jego partner. Wsunął ręce do kieszeni garniturowych spodni i oparłszy się o ścianę czekał na to co usłyszy. Powoli coś do niego zaczynało docierać, bo rozpoznawał blondyna z telewizji, ale wolał wszystko usłyszeć z ust Bronsona, swojego przeklętego przybranego brata i całej reszty osób.
— To była gra — odezwał się kapitan. — To co was spotkało przez ostatnie dni było grą. Człowiek stojący obok mnie został przez nas wynajęty wraz ze swoimi ludźmi do zadania, które miało polegać na uświadomieniu wam obu tego, co każdy z nas wiedział, ale wy tego nie widzieliście. To jest nasz prezent urodzinowy dla was, przecież macie urodziny za kilka dni.
— Że co? — John nacisnął kąciki oczu. Pieprzył urodziny, które miał tego samego dnia co Dravik. — Albo ja jestem głupi, albo was popierdoliło.
— Zrobili to by nas znowu połączyć — przemówił Dravik. — To co nas spotkało było zabawą. Dla nas wyglądało to jak prawdziwe, ale dla nich każdy moment był dobrze wyreżyserowany.
— Właśnie tak — wtrącił Bronson. — Byłem pomysłodawcą całej akcji. Każdy szczegół został obmyślony już kilka miesięcy temu. Dużo rzeczy musiało być dokładnie zaplanowane. Jak na przykład strzelanina w barze po waszym wyjeździe. Musieliśmy być zawsze krok przed wami. Doskonale wiedziałem, że zabierzesz Rafaela do chaty w lesie. Przyjazd domniemanych gangsterów był już od dawna ukartowany. Sądzisz, Davis, że gdyby to byli prawdziwi zabójcy to nie szukaliby was w lesie? Zrobiliby wszystko, aby was zabić.
— To byli moi ludzie — rzucił właściciel firmy przygotowującej grę. — Doskonale wyszkoleni aktorzy.
— Czekaj. — Davis uniósł rękę. — Mówicie, że to była zabawa? Niech was szlag trafi! Myśleliśmy, że zginiemy. Ryzykowaliście życie ludzi. Mogłem kogoś zabić.
— To ryzyko jest zawarte w umowie. Moi ludzie są jednak doskonale wyszkoleni i zabezpieczeni, by nie dać się zabić.
— Poza tym mając Rafaela przy sobie, byłeś rozkojarzony — wtrącił tym razem Alec. — Normalnie byś wszystko przejrzał.
— Co ty nie powiesz. Myślałem, że jesteś moim przyjacielem — powiedział John do Aleca. — Ty i twoja żona. A wy — zwrócił się do swoich kolegów z wydziału — wydawało mi się, że dogadujemy się…
— Ciężko się było z tobą dogadać, kiedy cały czas wściekałeś się na Dravika. Wystarczyło, że się pojawił na chwilę, a potem przez kilka dni nie przestawałeś o nim gadać — wyjaśnił jeden z najbliższych współpracowników Davisa.
— Wiedząc co do siebie czujcie — kontynuował Bronson — podjąłem decyzję i wciągnąłem w to nas wszystkich. Zrobiliśmy to dla was. Zainscenizowaliśmy to, po to, abyście spędzili ze sobą trochę czasu.
— Strach o drugą osobę — głos zabrała Lisa Dravik — budzi najskrytsze uczucia, które my ludzie potrafimy przed sobą głęboko ukryć. Nie znałam Rafaela i całej waszej historii, ale po tym co słyszałam od Aleca kochaliście się bardziej niż ktokolwiek inny. Takie uczucie nie kończy się od tak. Raczej głupota je psuje, ale nie zabija.
— Trudno było patrzeć jak się męczycie. Daliście nam popalić przez ostatnie dwa lata. — Tym razem odezwał się milczący dotąd Larry Stiles. — Jako prokurator miałem z wami oboma do czynienia i zaręczam wam, że ciężko wytrzymać z jednym i drugim kiedy jesteście w stanie wojny.
— Dlatego zostaliście poddani grze, by wywołać to czego normalnie nigdy nie zrobilibyście — dokończył Alec. — Scena z piwnicy była wyjątkowa.
— Kamera. Była tam kamera — szepnął jakby do siebie Dravik. — Chyba nie…
— Nigdzie indziej nie było kamer — wyjaśnił Bronson. — Tylko w piwnicy. Dawaliśmy wam ten czas spokoju byście się do siebie zbliżyli. W motelu za długo siedzieliście i musieliśmy was stamtąd wykurzyć. Dzisiaj jest koniec gry i wygraliście.
— Co wygraliśmy? — warknął John.
— Siebie — podpowiedziała Lisa. Podeszła do Davisa i ucałowała go w policzek. — Wygrałeś miłość. Gratuluję. — Nawet nie drgnęła, kiedy detektyw popatrzył na nią groźnie.
Dravik słuchał tego wszystkiego w ogóle nie czując nerwów. Był gotów im podziękować za otworzenie oczu, ale musiał wyjaśnić kilka spraw. Nadal nie ruszając się ze swojego miejsca powiedział:
— Nie wszystko wyjaśniliście. Skąd wzięliście dane o Tisdale’u i tym, że przelał pieniądze za wykonanie wyroku na nas. Co z O’Brianem? Jak domyśliliście się, że pojedziemy do fabryki? I czy wiedziałeś kapitanie, że John przyjdzie do twojego domu? A mój samochód? Wyleciał, kurwa, w powietrze.
— Wszystko to zostało zainscenizowane. Dzięki zdolnościom Aleca, a dość dobrze go poznałem rok temu, szukając sprzymierzeńców do mojego planu, zainscenizowaliśmy kilka artykułów o O’Brianie. Dzięki cudom techniki, nie pytaj jak to zrobił, dostałeś artykuł o wyjściu mężczyzny z więzienia. Nic takiego nie miało miejsca. Czy widziałeś w telewizji jakąkolwiek wiadomość na ten temat? Alec nie szukał także żadnych informacji o przelewie z Kajmanów. Tisdale i O’Brian nie mają niczego ze sobą wspólnego. Co do fabryki… Znam Johna i wiedziałem, że będzie uciekał w stronę fabryki, by nie skrzywdzić niewinnych. Przypuszczałem też, że w końcu przyjdzie do mojego domu, ale nie sądziłem, że będzie tak śmierdział.
— No, dziękuję za przypomnienie o tym — burknął Davis zakładając ręce na piersi i stojąc w rozkroku. Obserwował wszystkich, którzy go wykołowali. Nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Najchętniej to skopałby tyłek każdemu z osobna. — Zamknąłeś mnie w piwnicy.
— Przepraszam — odparł kapitan. — Wiedziałem, że mając Rafaela u boku nie wpadniesz w panikę. Nie pozwoliłby na to. — Kapitan doskonale wiedział, że John Davis jako dziecko wpadł do piwnicy w opuszczonym domu i spędził tam dwie doby zanim go znaleziono. Od tego czasu bał się takich miejsc.
— Mój samochód! — przypomniał Dravik i tym razem to on się zdenerwował.
— Twój samochód jest bezpieczny. Podstawiliśmy inny, wzięty ze złomowiska i odrestaurowany. Wybuch bomby był inscenizowany. Nawet ludzie, którzy wtedy byli obok ciebie byli aktorami. Każdy, z kim mieliście do czynienia to aktor. Chłopak, który skierował was do motelu też był z firmy.
— Każdy? Nawet cywile w barze, na stacji? — dopytał John.
— Każdy — odparł spokojnie właściciel firmy. — Przewidywaliśmy każdy wasz krok.
— Jak? — zapytał Rafael i po chwili go olśniło. — Mieliście nadajnik w samochodzie Davisa?
— Tak. Ukryty starannie pod siedzeniem. — Tym razem odpowiedział jeden ze współpracowników Johna. — Nie patrz tak, stary. Jesteś mi winien, za połączenie cię z twoją miłością, kilka browarów — powiedział rozbawiony.
— Żebyś się tymi browarami nie udławił, Smith. — Spojrzał po wszystkich. — Jesteście nam winni jeszcze wiele wyjaśnień, na przykład co z moją chatą, ze zrujnowanym mieszkaniem Rafaela, ale zanim do tego dojdzie muszę się napić. — Davis podszedł do barku, nalał dwie pełne szklanki burbonu i podszedł do Dravika. Podał mu jedną, a potem chwycił mężczyznę za dłoń i wyprowadził na balkon, który już od dłuższego czasu go kusił. Potrzebował uciec od tych ludzi.
Zimny wiatr owiał ich, kiedy stanęli na balkonie, zamykając za sobą drzwi. Kilka płatków śniegu, który zaczął padać, w tym samym momencie, jakby ktoś wydał im rozkaz, opadło na ich szare garnitury. Znajdowali się gdzieś na odludziu, przypuszczali, że dom należał do właścicieli firmy organizującej grę. Możliwe, że to była ich główna siedziba, ale nie chcieli o tym rozmyślać.
— Pieprzę ich wszystkich — warknął Davis.
— Wolałbym, abyś pieprzył tylko mnie. Jestem trochę zazdrosny.
John zaśmiał się natychmiast rozluźniony. Wypił łyk mocnego alkoholu, który próbował wypalić mu gardło i spojrzał na Rafaela.
— Urządzili grę, aby nas połączyć. Wierzysz w to?
— Muszę. Zrobili dużo. Wplątali w to wszystkich. Nawet cholernego Aleca. Jeszcze bardziej go nie znoszę.
— A mnie lubisz? — zapytał zadziornie John. Wyraz jego oczu wyrażał wyzwanie, tak samo jak ton głosu.
— Ciebie? Trochę. Odrobinkę. — Dravik zbliżył się do kochanka i pocałował go mocno, mając gdzieś to, że inni widzą ich przez szerokie, oszklone drzwi.
— Miłe — zamruczał John. Objął jedną ręką Rafaela w pasie i przytrzymał przy sobie.
— Moje pocałunki są zawsze miłe.
— Nie wątpię. Ale mówiłem o nich. Może kiedyś im wybaczę.
— Może ja też. To co będzie dalej? — zapytał prawnik.
— Dalej to jesteśmy chyba już tylko my.
— A zapytasz mnie jeszcze kiedyś bym za ciebie wyszedł? — Rafael odstawił szklankę nietkniętego przez siebie alkoholu na małym stoliku i obiema rękami objął wokół szyi partnera.
— Pomyślę o tym. A co byś odpowiedział?
— Również o tym pomyślę — wyszeptał Dravik przybliżając usta do warg kochanka. Zanim go pocałował dodał: — Mój samochód jest cały.
— A ty tylko o tym. — Zaśmiał się John. — Może wreszcie mnie pocałujesz.
— Z przyjemnością, kochanie — odpowiedział Dravik, dla żartu cmokając policzek detektywa, na co ten warknął ze złością i sam sięgnął po jego usta, których nigdy nie będzie miał dość. Tak samo jak cholernego Dravika. Bo co jak co, ale kochał go i wierzył, że tym razem im się uda.
Kiedy skończyli się całować łapiąc głęboki oddech, śnieg padał obficie. John napił się jeszcze łyka burbonu i powiedział:
— A teraz chodź, na nasze przyjęcie urodzinowe, pomożesz mi skopać ich tyłki, za to, że otworzyli nam oczy i znów muszę się z tobą męczyć. — Jego oczy posyłały wesołe iskry w stronę Dravika, któremu zarzucił rękę na ramiona prowadząc go ku drzwiom balkonowym.
— Kutas z ciebie — rzucił prawnik śmiejąc się. — Dobrze, że wciąż jesteś sobą.
— Ty też, skarbie. Ty też.

Koniec

19 stycznia 2020

Na celowniku - Rozdział 11

Kochani, dziękuję za komentarze i zapraszam na przedostatni rozdział. :)


Davis usiadł okrakiem na krześle i położył ręce na oparciu. W dłoni trzymał plastikowy kubek kawy, z którego co jakiś czas popijał krzywiąc się przy tym.
— To jest naprawdę wstrętne.
— Ale pijesz to coś. — Dravik siedział naprzeciwko kochanka, skubiąc ostatni rogalik z dżemem starając się poukładać wszystkie fakty, które usłyszał i nijak mu to nie wychodziło. — Coś tu jest nie tak.
— To znaczy?
— Jesteś detektywem i to ja mam za ciebie myśleć? Dobra, zacznijmy od początku. Bronson powiedział ci, że Bruno Tisdale wydał wyrok na nas obu za to, że jego nieślubny syn siedzi w pace. Podobno go aresztowałeś, a ja go nie wybroniłem. I co, za to jesteśmy na celowniku? Nawet nie wiem o kim mowa. To wszystko kupy się nie trzyma. To jak scenariusz kiepskiego kryminału. — Odłożył rogalik, z którego większość okruchów znalazła się na papierowym talerzyku.
— Też mi coś tu nie pasuje. Taki ktoś jak Tisdale wyciągnąłby syna z więzienia lub wykorzystał sytuację — powiedział John. — Z drugiej strony miałem do czynienia z tym człowiekiem i to mściwy sukinsyn. Zabiłby cię tylko za to, że krzywo na niego spojrzałeś. — Po kolejnym łyku kawy zajrzał do kubka, po czym wstał. Podszedł do stojącego przy drzwiach łazienki kosza i wrzucił do niego kubek wraz z zawartością. — Za taką kawę powinni karać. To już nasz automat na posterunku robi lepszą.
— Schodzisz z tematu, Davis. Wiesz kim jest ten tajemniczy syn Tisdale’a?
— Jeden z najgorszych skurwysynów jakich aresztowałem. — Spojrzał na Dravika i dodał: — Simon O’Brian. Twój czarny wdowiec.
— Kurwa — zaklął Dravik ze złością uderzając pięścią w stolik. Rzeczy na blacie podskoczyły, a jeden z papierowych talerzyków spadł na podłogę. — Wiedziałem, że on za tym stoi, ale i tak odrzuciłem tę myśl. — Zerwał się z krzesła i zaczął chodzić po niewielkim pokoju. — Ten chuj wysadził w powietrze mój samochód! Mogłem być w środku!
— Wydaje mi się, że taką miał nadzieję — powiedział detektyw i podniósł ręce w obronnym geście, kiedy wściekły wzrok prawnika spoczął na nim.
— Teraz kiedy wiem o kogo chodzi powoli wszystko się układa. Puzzle wskakują na właściwe miejsca. — Ponownie zaczął wydeptywać dziurę w podłodze. — Ojczulek mający wpływy nawet w sądzie i prokuraturze, sprawia, że skazany na dwadzieścia pięć lat więzienia, co moim zdaniem jest zdecydowanie za mało za to co zrobił — wtrącił — morderca żon wychodzi na wolność po roku odsiadki.
Davis usiadł na krześle we wcześniejszej pozycji i przyglądał się kochankowi, słuchając go uważnie. Jemu też powoli wszystko zaczęło się układać.
— O’Brian ma plan i zaczyna się mścić. Nie Tisdale, tylko O’Brian, który przekonał ojca by przelał pieniądze, które miały stanowić zapłatę za moją śmierć. Po co jednak kończyć na mnie, jak można wydać wyrok i na ciebie. Prowadziłeś śledztwo przeciw niemu. Aresztowałeś go, więc zostałeś wybrany na cel. Ja niby byłem jego obrońcą, ale zrobiłem wszystko by został skazany. Tacy ludzie jak czarny wdowiec nie wybaczają. Będzie się mścił dopóki będzie żył.
— Z przyjemnością mu odstrzelę łepetynę — rzucił Davis, uśmiechając się szeroko, niemal szaleńczo.
Dravik prychnął i usiadł na łóżku. Oparł łokcie o kolana i wpatrując się w kochanka powiedział:
— Śmierć to dla takiego skurwysyna mała kara. Powinien siedzieć.
— I co dalej, Dravik? Tacy jak on dostaną osobną celę, duży telewizor, gry wideo i inne takie, zamiast pracę w kamieniołomie. Potem ojczulek zrobi swoje i ten Simon wyjdzie na wolność. Tylko kula go ukarze, a resztą zajmą się na tamtym świecie.
— Jednak wierzysz, że jest coś jeszcze?
— W piekło wierzę. Część ma je tu, na ziemi. Reszta tych wszystkich złych doświadczy go po drugiej stronie. Kadzie ze smołą już się gotują i czekają na O’Briana. Chętnie go tam dostarczę, będzie dobra zabawa. — Puścił oczko Rafaelowi. — Nie zamierzam dopuścić, by wygrał grę którą z nami podjął.
Dravik wolałby, aby prawo zajęło się tym człowiekiem. Biorąc jednak pod uwagę to, że prawo w które on tak wierzył, wypuściło na wolność okrutnego mordercę, może powinien zgodzić się z Davisem. To jednak byłoby niezgodne z tym w co wierzył.
— Słuchaj — odezwał się John — zabiję faceta jeżeli będę musiał wybierać pomiędzy nami, a nim. Pomiędzy tobą, a nim — dodał, a w jego głosie pobrzmiewała nuta ciepła, kiedy spojrzał na prawnika.
— Nie dasz mu mnie obedrzeć ze skóry? — zapytał Rafael, wstając i podchodząc do mężczyzny. Wsunąwszy palce w jego włosy, przeczesał je. Były miękkie i gęste, grube.
— A po co, przecież to moje zadanie. Pocałujesz mnie wreszcie czy będziesz się tylko gapił na moje usta?
— Lubię się gapić — odpowiedział Dravik. Przytrzymał mocniej kosmyki, by unieruchomić głowę Johna, a potem pochylił się i pocałował go tak, jakby to miał być ich ostatni raz.

*

Zostali w motelu jeszcze przez dwa dni, mimo że już ich nosiło. Chcieli wrócić do Louisville i postawić wszystko na jedną kartę. Cały ten czas poświęcili dla siebie. Na to by zatracić się w namiętności i uczuciach. Przez ten czas nie poruszyli tematu łączącej ich przeszłości. Uciekali przed tym, jakby to miało ich ponownie rozłączyć, a czego jeszcze parę dni wcześniej bardzo pragnęli. Natomiast stało się coś przeciwnego. Powoli, z każdym krokiem, byli bliżej siebie, uświadamiając sobie co stracili przez swoje charaktery. Tak naprawdę nigdy nie przestali się kochać, a słowa nienawiści, które kierowali wobec siebie były tylko ochroną niczym tarcza dla wojownika.
— Masz telefon który ci dałem? — zapytał John wrzucając torbę z ich rzeczami do bagażnika.
— Mam. Nigdzie jednak już beze mnie nie pójdziesz — przypomniał Dravik. — Ja prowadzę. — Wyciągnął rękę po kluczyki.
— Wiesz, że za bardzo się rządzisz? — Pomimo pytania rzucił kluczyki prawnikowi.
— Ktoś w tym związku musi to robić.
Davis przewrócił oczami na słowa mężczyzny.
— Co, nic nie odpowiesz? A gdzie riposta? — zapytał Rafael otwierając drzwi od strony kierowcy.
— Po tej nocy mój mózg nie jest w stanie żadnej wymyślić.
— Mówisz, że mózg ci się zlasował przez zbyt dużą porcję seksu? — Dravik rzucił kochankowi rozbawione spojrzenie.
— Gdybym… — urwał Davis, słysząc wystrzał. W ostatniej chwili padł na ziemię, kiedy rozległa się seria strzałów. — Kurwa! — krzyknął otwierając tylne drzwi i wczołgując się do środka.
— Wsiadaj! Chyba nas znaleźli! — Dravik przygotował się już do jazdy.
— Co ty nie powiesz. — W chwili kiedy prawnik ruszył, Davisem rzuciło i uderzył głową w przednie siedzenie. — Szlag! — Potarł czoło. — Tylko nie rozwal mi bryki. Twoja wyleciała w powietrze!
— To nie była moja wina! Trzymaj się, kurwa! — krzyknął Dravik, gwałtownie skręcając. Czuł jak potężna dawka adrenaliny zaczyna krążyć mu w żyłach. Kątem oka ujrzał jadący na nich czarny samochód z przyciemnianymi szybami. — Gdybyśmy wstali później, to by nas zaskoczyli!
— I tak nas zaskoczyli! — Davis przedostał się na przednie siedzenie pasażera. Wyjął broń odbezpieczając ją, podczas gdy prawnik nacisnął pedał gazu, by uciec tym, którzy ich ścigali. Samochodem mocno szarpnęło, ale tym razem detektyw był na to przygotowany. W ostatniej chwili by nie uderzyć głową w deskę rozdzielczą przytrzymał się jej.
— Tylko, kurwa, nie odstrzel sobie kolana! — wrzasnął prawnik kątem oka widząc , w jaką stronę John skierował lufę pistoletu.
— Miałbyś kulawego faceta!
— Miałbym? A kto powiedział, że go mam?! — Jego wzrok podążał do środkowego lusterka, w którym widział ścigający ich pojazd. Dravik polegał na swoim instynkcie prowadząc samochód i starał się uciec zanim zostaną staranowani lub zastrzeleni. Brał pod uwagę jedno i drugie. Chciał jak najszybciej opuścić te puste tereny i wjechać do miasta, w którym będzie łatwiej się ukryć.
— O tym pogadamy jak wyjdziemy z tego żywi! — odpowiedział mu Davis oglądając się. Żałował, że to nie on prowadzi, ale ufał umiejętnościom kochanka. Samochód za nimi był niebezpiecznie blisko. — Gaz do dechy! — krzyknął, a Dravik natychmiast go posłuchał. Davis słyszał jak silnik wyje co bardzo go bolało, bo zawsze dbał o swoje cacko, ale życie Rafaela było dla niego ważniejsze.
— Szybciej nie pojedzie. Zaraz będziemy w mieście.
— Oj, to będzie niezła zabawa. — Zaśmiał się detektyw, ale w tym śmiechu nie było nic z wesołości. — Zgubimy ich przy starej fabryce. Nie przejadą pod belkami, które przechodzą pomiędzy budynkami — poinformował. — Ich samochód jest za wysoki. Nie chcę do nich strzelać, bo nie mamy wiele amunicji.
— Miałeś ją załatwić! —Rafael rzucił okiem na mężczyznę, ale szybko ponownie skupił się na drodze i na swoich dłoniach zaciśniętych na kierownicy.
— Zapomniałem, stary! — odkrzyknął Davis. — Poza tym sądzisz, że w ciągu kilku godzin kupiłbym ją na czarnym rynku? Każdy przestępca w tym mieście mnie zna. Nic by mi nie sprzedali.
— Mówisz stara fabryka, tak?
— Tak powiedziałem. Nie możemy wjechać do centrum miasta, bo ktoś zginie. Dbasz o niewinnych!
Dravik ledwie zauważalnie skinął głową, a potem dojeżdżając do bocznej drogi szarpnął kierownicą i skręcili w lewo. Wolałby wjechać do miasta, ale Davis miał rację. Ktoś niewinny mógł ucierpieć, a na to nie mógł pozwolić.
— Kiedy wyjdziemy z tego cało upiję się — rzucił John. — Urządzimy imprezę stulecia.
— Już nie z okazji mojej śmierci? — dopytał Dravik, mając na oku czarny pojazd, który nawet na moment się nie oddalił.
— A po co? Dobry jesteś w łóżku, przydasz mi się.
— Kutas z ciebie, Davis — rzucił Rafael, a potem dziko uśmiechnął się do kochanka i gwałtownie skręcił na żwirową drogę.
Davis zaklął kiedy poleciał do przodu.
— Niech cię szlag, Dravik!
— Też cię kocham, stary, ale trzymaj się — poradził prawnik, naciskając hamulec i skręcając w bardzo wąską dróżkę. Tędy zazwyczaj przejeżdżali pracownicy do fabryki, która dziesięć lat wcześniej została zamknięta z powodu bankructwa. Prawnik pamiętał, że produkowali tutaj maszyny rolnicze, ale kiedy część produkcji przeniesiono do innego miasta, fabryka zaczęła podupadać. A po dużym pożarze pozostał w większości jej szkielet.
Davis nie kłócił się z mężczyzną i robił wszystko co ten mu kazał. Co jakiś czas oglądał się za siebie, by śledzić jak daleko za nimi znajduje się ścigający ich samochód. Nie doganiał ich, ale ciągle trzymał się na ogonie jakby na coś czekając. Domyślił się na co.
— To pułapka! — krzyknął John. — Zawracaj!
— Gdzie, kurwa? Nie ma miejsca.
Davis spojrzał w przód i teraz wjeżdżali pomiędzy dwie betonowe ściany, a świadomość, że ta droga prowadzi ich do zastawionej pułapki doprowadzała go do wściekłości.
— W jaki sposób wiedzieli, że tu nas skieruję?! — uderzył dłonią w drzwi. — Kto zna mnie na tyle… Bronson! Wykołował mnie! To zdrajca! Pierdolony zdrajca!
— Zamknij się! Tam dalej jest przerwa i ta belka. Uciekniemy im. — Ledwie skończył to mówić siarczyście zaklął, kiedy przed nimi pojawiły się kolejne dwa samochody, a obok nich stali zamaskowani ludzie trzymając wycelowaną w nich długą broń.
— No to jesteśmy w koziej dupie i to ja nas do niej wsadziłem! — wrzasnął Davis.
— Zostawmy kozią dupę w spokoju i myślmy jak mamy uratować nasze — rzucił Dravik i nie mając wyjścia musiał się zatrzymać. Rozglądał się wokół, ale nie widział stąd drogi ucieczki. Po bokach mieli ściany z betonu, a z tyłu i z przodu droga była zablokowana przez napastników.
— Musimy walczyć. — John podał broń prawnikowi. — Nie mamy za wiele amunicji, ale nie poddam się tak łatwo. Odstrzelę kilku zanim…
— Zamknij się, proszę. — Dravik puścił kierownicę i chwycił twarz Johna. — Zamknij się i myśl. Nigdy nie jest tak, że nie ma drogi wyjścia. Zawsze jakaś jest.
— Nie zabijemy ich wszystkich, kochanie — powiedział Davis, a potem został mocno pocałowany i dałby wszystko, aby to nie był ostatni raz kiedy jest przy nim Rafael. W chwili rozłączenia ich ust żałował, że stracili dwa lata życia i nie pozna powodów dla których Dravik nie chciał go poślubić.
— Nie, ale paru odstrzelimy jaja. — Dravik przeładował broń. Nie wiedząc jakie myśli ma kochanek rzucił mu ostatnie spojrzenie pragnąc zatrzymać czas.
— Kilka jaj. Pasuje mi to — odpowiedział John i wysiedli z samochodu od razu strzelając w stronę ludzi z karabinami. Ci natychmiast ukryli się za samochodami oddając po omacku ogień w ich kierunku. — Widzisz, nie umieją strzelać. Nie trafili nas. Pobawimy się chwilę. — Zaśmiał się złowieszczo Davis, a potem jęknął i spojrzał na pierś. — Co jest… — Nie zdążył nic więcej powiedzieć. Upadł.
— John! — krzyknął panicznie Dravik. Strzelając w stronę atakujących ich mężczyzn. Przerażony tym, że ktoś zastrzelił mężczyznę, którego kochał nad życie próbował przedostać się do niego.
Czuł, że w jego oczach pojawiają się łzy, a ból straty rozlewa się po jego ciele, kiedy prawie dotarł do leżącego na plecach Davisa. W sytuacji w jakiej się znajdował droga do Johna wydawała mu się niesamowicie długa, podczas gdy normalnie po paru krokach byłby przy nim. Nawet nie pomyślał, aby przejść do niego przez wnętrze samochodu zbyt przerażony tym, że zabili jego partnera. Oddał ostatni strzał nawet nie patrząc gdzie strzela, podczołgał się bliżej Johna i kiedy zobaczył go z zamkniętymi oczami wybuchła w nim ogromna rozpacz.
— John… — wyszeptał załamanym głosem, a potem poczuł ukłucie i nastała ciemność.