31 lipca 2016

Buntownik - Rozdział 4

Kochani, przypominam, że wydałam nowego ebooka. "Ogród malw"  można kupić tutaj: KLIK

Błąd z logowaniem został usunięty. :)

EDIT: Kto już kupił "Ogród malw" i pobrał to niech to zrobi jeszcze raz, bo niestety w niektórych rozdziałach nie zmieniłam koloru poprawek z czerwonego  na czarny. Teraz już powinno być dobrze. :)

Dziękuję za komentarze. :)



Babka mocno uścisnęła Kamila. Potem odsunęła się i wpatrywała w niego, jakby widziała wnuka po raz pierwszy w życiu. Jej długie do szyi, proste blond włosy pokryte siwizną, okalały naznaczoną zmarszczkami twarz. Wąskie usta uśmiechały się szeroko.
– Coś musiało się stać, że w końcu do nas zawitałeś? Inaczej pewnie przyjechałbyś dopiero na mój lub dziadka pogrzeb.
– Zośka, daj mu spokój – wtrącił się dziadek Staszek, klepiąc wnuka po ramieniu. – Ważne, że przyjechał. Lepiej zaproś ich na śniadanie, bo pewnie są głodni.
– Trochę jesteśmy. Rano nic nie zjedliśmy – powiedziała Beata Zarzycka. Jazda zajęła im dwie godziny, bo kobieta wolała jechać powoli i zgodnie z przepisami.
– O której wyjechaliście? – zapytała babcia Zosia, prowadząc ich do domu.
– O szóstej – odpowiedziała mama Kamila.
– Wcześnie. Zrobię wam jajecznicę. Akurat ukradłam kurom świeże jajka. – Podchodząc do werandy, wzięła stojący na schodku koszyk z jajkami. – Po śniadaniu się wypakujecie. Kamil, możesz zająć swój stary pokój.
– Spoko. – Przystanął i rozejrzał się. Od czasów kiedy był tutaj ostatnim razem, dużo się zmieniło. Dom nadal był ten sam, drewniany, ale duży i do tego z piętrem. Ozdabiała go nowa weranda, dach oraz rosnące wszędzie kwiaty w doniczkach. Obok domu stał długi, drewniany stół z ławkami i zielona huśtawka. Za nimi rosła winorośl, wspinając się po specjalnie przygotowanej konstrukcji. Pamiętał, że pomagał ją robić dziadkowi, by przesadzić roślinę z dala od domu. Wcześniej rosła tuż przy ścianie budynku, zasłaniając ją całą, przez co w domu zaczął pojawiać się grzyb. Przed domem rosły też dwie wiśnie rzucające cień na stół, dzięki czemu nie musiano stawiać parasola czy dachu, żeby skryć się przed palącym słońcem.
– I jak oględziny? – zapytał dziadek, który z nim został.
– W porządku. Gdy wyjeżdżałem, na tym miejscu stał rozklekotany stół. Pamiętam, że trzeba było coś podstawiać pod nogę, bo się przewracał. Wiśnie były niższe.
– Minęło sześć lat.
– W sumie.
– Dzień dobry – zawołał jakiś głos i Kamil obejrzał się przez ramię. Przy ogrodzeniu z siatki stał młody, chudy chłopak z czarnymi włosami opadającymi mu na twarz.
– O, dzień dobry, Konrad – odpowiedział dziadek. – Potrzebujesz czegoś?
– Tata pyta, czy by pan później do niego nie przyszedł, bo jeden z koni coś kuleje.
– Przyjdę zaraz po śniadaniu. – Dziadek Staszek był weterynarzem. Chociaż już przeszedł na emeryturę, to nadal pomagał zwierzętom.
– Dobra, powiem mu. – Ciemne oczy zatrzymały się na chwilę na Kamilu, a potem chłopak odwrócił się i pobiegł w stronę dużego domu, którego nie było, gdy Zarzycki się wyprowadzał. Z tego co pamiętał, to wcześniej były tu połacie łąk i pól.
– To Konrad Bieńkowski. Ma siedemnaście lat i jest oczkiem w głowie matki. – Odgonił sprzed nosa natrętną pszczołę. – Kilka miesięcy po tym jak się wyprowadziliście, Bieńkowscy kupili tutaj spory kawał działki. Niedługo później zaczęli budować dom, stadninę. Kupili dużo pola. Mają ponad sto hektarów. Przyjęli ludzi do pracy, ale dużo robią sami. Poznasz ich. Przecież to u nich masz pracować.
Kamil przeniósł spojrzenie z dziadka na duży, jednopiętrowy budynek. Akurat w tym samym momencie z domu wyszedł ten czarnowłosy chłopak i wsiadł na rower. Kamil zmrużył oczy. Może nie będzie tutaj do końca tak źle, jak myślał.
– Chodź, później pooglądasz, co się zmieniło, bo za chwilę babcia będzie wołać na śniadanie, a jak się spóźnimy, to gotowa nam nic nie dać. Sami jeszcze nie jedliśmy, bo chcieliśmy się zająć zwierzętami. A po śniadaniu, jak wrócę od sąsiadów, coś ci pokażę. No, chodź.
Weszli do dużej sieni. Z niej drewniane schody prowadziły na piętro, a poszczególne drzwi obok do różnych pomieszczeń. Dziadek poprowadził go do kuchni i Kamil zauważył, że w niej także dużo się zmieniło. Na ścianie naprzeciwko wejścia znajdowały się nowe meble kuchenne, w które wbudowana została kuchenka gazowa. Na niej babcia właśnie smażyła smakowicie pachnącą jajecznicę. Mama w tym czasie nakrywała do stołu.
– No, nareszcie jesteście – powiedziała babcia. – Myjcie ręce i siadajcie do stołu.
Kilka minut później, z czystymi rękoma, Kamil poczuł, jak bardzo jest głodny. Stało się to za sprawą tego, co miał na talerzu. Kochał to, jak gotowała babcia Zośka. Nawet mama nie była tak dobrą kucharką jak ona.
– Jak dzwoniłaś, zapomniałam ci powiedzieć – mówiła babcia, zwracając się do córki – że tydzień temu umarła Maryśka Porębska. Wiesz, córka Zdziśka Kopeckiego.
– Ale ona miała ze trzydzieści lat. Jak ostatnio tutaj byłam, to rozmawiałam z nią. Dobrze się czuła.
– Podobno miała tętniaka w głowie. Nic o nim nie wiedziała. Chodziła z nim długo. Zabrali ją do szpitala, ale zmarła zaraz po przewiezieniu. Dobra z niej dziewucha była. Robotna, mądra. Zostawiła dwójkę małych dzieci. Jej dzieci to takie fajne skarbeńki.
– A co z jej mężem? – zapytała pani Beata.
– Nie wiem, co z nim będzie. Załamał się. Ostatnio ciągle widuje się go w barze. Rodzice Maryśki zajmują się wnukami – odpowiedział starszy mężczyzna, śledząc wzrokiem tor lotu muchy, która wpadła przez uchylone okno. – Zośka, daj no mi tu ino klapkę na muchy, załatwię tę czarownicę.
– Muchę, Staszek, muchę. Sam se weź, jest w pokoju. Ale najpierw zjedz, bo ci jajecznica wyzimnieje.
– Jak zjem, to muszę iść do Bieńkowskich. Któryś z koni kuleje.
– Pewnie znowu ta Ariadna. Śliczna kobyłka, ale ma słabe nogi – ciągnęła babcia. – Smarują je różnymi maściami, weterynarz przyjeżdża i Staszek pomaga, a i tak, gdy za dużo pobiega, to zaraz kuleje na prawą nogę. Powinni ją dać na tę hipoterapię.
Kamil przysłuchiwał się rozmowie, oczyszczając swój talerz. Miał niby pracować u tych Bieńkowskich w ich stadninie. Nie chciał być niczyim parobkiem czy służącym. Pewnie jakiś bogacz kupił sobie pole i działkę pod budowę, i teraz udaje łaskawego pana rolnika. Jedynie co, to będąc tam, może bliżej pozna tego chłopaka, Konrada. Chociaż i tak nie powinien się nim interesować, bo jak znał życie, dzieciak jest hetero i ma dziewczynę.
– Kamil, pójdziesz z dziadkiem. Poznasz pana Bieńkowskiego, bo od poniedziałku zaczynasz tam pracę.
– Mamo, pamiętam. – Napił się herbaty. – Mogę już odejść od stołu? Chcę się wypakować.
– Idź. Tylko posprzątaj po sobie – zażądała matka.
Przewrócił oczami. Zawsze po sobie sprzątał i nie zostawiał na stole brudnych naczyń. Wziąwszy talerz i kubek, zaniósł je do zlewu. Odkrył, że obok stoi zmywarka, jedna z tych nowoczesnych.
– Co sądziłeś, że my tu na wsi żyjemy bez udogodnień? – zapytała babcia.
– Nie. Ale zawsze byłaś przeciwna takim rzeczom. Mówiłaś, że za dużo wody biorą.
– Rzadko jej używam, ale teraz, kiedy będzie nas więcej, przyda się. Poza tym, jak Hanka Paluchowa ma, to ja też – odpowiedziała staruszka.
– Nie ma to jak zazdrość, Zośka. – Dziadek Staszek machnął ręką i pokręcił głową. – Jedna naprzeciw drugiej. Co ta ma, tamta musi mieć i na odwrót. A zauważ, że to dwie przyjaciółki i znają się od dzieciństwa – powiedział dziadek do wnuka. – Kamil, zanim zaczniesz się rozpakowywać, to najpierw chodź, pójdziemy do Bieńkowskich, a potem ci coś pokażę.
Chłopak zmarszczył brwi, bo dziadek już kolejny raz o tym wspominał. Ciekaw był, co to takiego mogło być. Nie pytał o to, bo i tak nie dowie się tego wcześniej niż po powrocie od sąsiadów. Nie chciało mu się iść do tych ludzi. Najchętniej to padłby do góry brzuchem i się nie ruszał się przez cały dzień. Chciał w końcu zajrzeć na Facebooka, sprawdzić maile. Znajomi pewnie napisali już do niego tonę wiadomości, jak to oni. Na telefonie nie mógł tego zrobić, bo skończył mu się pakiet internetowy.
Z ociąganiem poszedł za dziadkiem. Przeszli przez bramę w ogrodzeniu i kawałek poszli chodnikiem do drugiej bramy. Bieńkowscy byli najbliższymi sąsiadami, bo kolejni znajdowali się o wiele metrów dalej i stąd było widać tylko zarys ich domów. Mały plus mieszkania na uboczu wsi, a nie w jej centrum. Otworzył furtkę i obaj weszli na podwórko. Dobiegło ich szczekanie i przyleciał do nich ogromny, czekoladowy labrador. Dziadek od razu go pogłaskał.
– No, zaprowadź mnie do swojego pana. Chociaż nie, Szymon ma wrócić dopiero koło południa. To zaprowadź mnie do Mariusza lub Konrada.
Pies zaszczekał i zainteresował się Kamilem. Chłopak wyciągnął do niego rękę, żeby labrador go powąchał, a dopiero potem pogłaskał zwierzę.
– Chodź, pewnie są w stajni, na tyłach domu – powiedział dziadek i zaprowadził wnuka na ogromny teren za domem. Jedna jego część była zajęta przez duży ogród, a druga, z pięćdziesiąt metrów dalej, mieściła stajnię, padok i wszystko to, co było potrzebne w stadninie. Po prawej też widział jakieś zabudowania, z których rozpoznał stodołę.
– Nieźle – przyznał Kamil.
– Wszystko to powstało w ciągu czterech lat.
– Kasy musieli mieć zaje… bardzo dużo.
– Mieli i mają. Stadnina to ich oczko w głowie. Hodują konie, sieją zboża. Mają też stado kur i innego domowego ptactwa też sporo. Wszystko jest tutaj podzielone na sektory. Normalnie do stadniny wjeżdża się przez drugą bramę – tłumaczył mężczyzna, kiedy szli po częściowo skoszonym trawniku. – Mają sporo klientów i oni z niej korzystają. Szymon prowadzi też hipoterapię, ale dopiero zaczyna.
– Szymon?
– Brat Konrada. Skończył studia w tamtym roku. Ma papiery, czy co tam trzeba, aby prowadzić takie zajęcia. Poza tym jeździ na traktorach, robi orki, sieje. Pojętny i robotny chłopak. Jest jeszcze Mariusz, ich ojciec, i Mikołaj, najstarszy brat, ale nie mieszka tutaj. No i matka chłopców, Barbara oraz ich siostra, Karolina.
Kamil próbował sobie zapamiętać to wszystko, co mówił dziadek i jedyne, co tłukło mu się po głowie, to pytanie, czy ci ludzie mają jeszcze więcej dzieci. On był jedynakiem, ale jego znajomi mieli po kilkoro rodzeństwa i zawsze zastanawiał się, jak by to było mieć brata czy siostrę. Co więcej, zawsze mu się marzyło, żeby jego chłopak miał dużą rodzinę, skoro on jej nie ma.
– Słuchasz mnie, Kamil?
Otrząsnął się z rozmyślań i dopiero wtedy zauważył, że stali przy jednym z wybiegów dla koni, a do nich szedł siwowłosy mężczyzna, któremu towarzyszył Konrad. Dopiero teraz Kamil przyjrzał się uważnie chłopakowi. Nie był w jego typie. W sumie nie miał określonego typu, ale ten dzieciak był dosyć ładny. Miał pociągłą twarz i oczy nieokreślonego koloru. Tak ogólnie wyglądał dość pospolicie. Zastanawiał się, jaki ten chłopak jest, co robi. Kiedy zorientował się, że Konrad patrzy na niego zmrużonymi oczami, bynajmniej nie odwrócił spojrzenia, bo nie miał zamiaru ustąpić. Konrad również nie i dalej patrzyliby na siebie, gdyby dziadek nie trącił go ręką, żeby poznać go z panem Mariuszem Bieńkowskim.
– To mój wnuk, który ma u was pracować w stadninie. Ma na imię Kamil i w tym roku zdawał maturę.
– A słyszałem, słyszałem. Jak ci poszło? Konrada to dopiero czeka.
– Nie wiem. Chyba dobrze, trzeba czekać na wyniki.
– Tak, rozumiem. Karolina rok temu zdawała maturę. Teraz jest na studiach, mieszka w akademiku, ale w połowie czerwca ma wrócić. Może Konrad cię oprowadzi, a ja zabiorę twojego dziadka do Ariadny.
Konrad odwrócił się bez słowa, a Kamil z ociąganiem poszedł za nim. Już wiedział, że nie lubi tego chłopaka albo on jego. W każdym razie nie wyglądało na to, by mogli się dogadać. Tym bardziej, że Konrad tylko szedł i nic nie mówił, a Zarzycki nie zamierzał przerywać ciszy. No to miał jeden problem z głowy. Nawet nie będzie próbował interesować się tym gówniarzem. Co z tego, że chłopak był od niego młodszy tylko o dwa lata. Gówniarz i tyle.
– Dlaczego tak się na mnie gapiłeś? – zapytał Konrad, kiedy weszli do stajni. Pogłaskał pysk jednego z koni, który wyjrzał ze swojego boksu, by z ciekawości sprawdzić, kto wszedł.
– Nie gapiłem się. To ty się gapiłeś. – Obok niego przeleciał ten sam czekoladowy labrador, którego już poznał. – Jak się wabi? – zmienił temat.
– Ares. To pies Szymona. Szymon…
– To twój brat. Słyszałem. Co miałbym tu robić? – Rozglądał się wokół, trzymając ręce w kieszeniach. Dużo boksów było pustych, więc pewnie zajmowały je te konie, które widział na wybiegu.
– To, co każdy. Czyścić boksy, dawać zwierzętom żreć, dbać o nie, codziennie je szczotkować. Wozić siano. Dbać o uprząż, ale tego nauczy cię Szymon. – Konrad wyjął z kieszeni kotkę cukru i podał ją na otwartej dłoni ciemnobrązowemu ogierowi. – To Zefir. Nasz ogier rozpłodowy. Za bardzo się do niego nie zbliżaj, bo nie lubi obcych. Jest dla nas bardzo cenny. Dlatego tylko ja lub Szymon u niego sprzątamy.
– Aha.
– W tamtym pomieszczeniu trzymamy siano, a obok uprząż. Nauczysz się też, jak osiodłać konie, bo będziesz je przygotowywał pod jazdę wierzchem. Mamy trochę klientów, którzy tu przyjeżdżają, aby pojeździć po okolicach konno. Umiesz jeździć?
– Nie. Nie miałem okazji się nauczyć – prychnął. Co jeszcze miałby robić? Może podcierać gówniarzowi tyłek? 
– To się nauczysz. Tata nie będzie miał nic przeciwko. Sprawy finansowe obgadasz z tatą lub Szymonem. Ja tu tylko bawię się w przewodnika.
– I nie podoba ci się to. – Podeszli do białej klaczy, która wyciągała do nich łeb.
– Nie mam na to czasu. Do tej pory zdążyłbym już przywieźć trochę siana.
– To idź, poradzę sobie.
Konrad odwrócił się do niego.
– Słuchaj, jesteś tu nowy. Dopiero od poniedziałku będziesz się bawił w stajennego…
– Nie będę stajennym – warknął Kamil.
– Będziesz, bo taka praca została ci przydzielona. Jeżeli ci się nie podoba, to spieprzaj.
– Konrad! – Chłopak podskoczył na dźwięk głosu ojca. – Co ci odwaliło? Jak możesz tak się zachowywać?
– Powiedział, że nie będzie stajennym. To kim? Królem? A może zechce tym rządzić?
– Wiesz co, gówniarzu? – zabrał głos Kamil. – Nie mam zamiaru tutaj pracować i słuchać takich wymoczków jak ty – warknął prosto w twarz siedemnastolatka.
– Kamil. – Tym razem dziadek Staszek postanowił interweniować.
– No co?
– Dobra, spokojnie. – Mariusz Bieńkowski uniósł ręce. – Mój syn i twój wnuk nie przypadli sobie do gustu. Nic się nie stało. Sądzę, że Kamil powinien porozmawiać najpierw z Szymonem, a potem sam podejmie decyzję, czy chce tutaj pracować.
Na pewno nie będzie tutaj pracował. Miałby pozwolić, żeby ten gówniarz mu rozkazywał czy jak? Nigdy w życiu! Prędzej wyjedzie stąd jutro najbliższym autobusem. Zresztą, to by oznaczało, że stchórzył. To może lepiej zostanie. Nie pozwoli sobą pomiatać. Głupi, wsiowy chłopaczek z tego Konrada. I on na tym chłystku dłużej wzrok zawiesił? Chyba przez ten moment oślepł. Miał ochotę stąd wyjść i zapalić. Niby miał rzucić, ale przecież nie zmarnuje paczki, którą dostał od Świrusa.
Dźwięk motoru zmącił jego myśli i złość gdzieś wyparowała.
– Chyba Szymon wrócił – rzucił Konrad i poszedł do wyjścia. Pies pobiegł za nim, wesoło poszczekując.
– Wrócił szybciej, niż mówił. – Pan Bieńkowski spojrzał na zegarek. – Pewnie nic nie załatwił. Mówiłem mu, żeby w sobotę nigdzie się nie wybierał.
Chwilę później pies wbiegł z powrotem do stajni, piszcząc wesoło i machając ogonem. Zaraz za nim, w szerokich drzwiach, pojawił się seks na dwóch nogach, jak przemknęło przez myśli Kamila. Mężczyzna był wysoki, szczupły. Miał na sobie wąskie spodnie opinające mu nogi, czarną koszulkę widoczną spod rozpiętej, skórzanej kurtki. W ręku trzymał rękawice. Poruszał się sprężyście i dziko jak kot. Jego ciemnorude włosy były nastroszone na czubku głowy, a po bokach równo ułożone i Kamil mógłby przysiąc, że oczy tego faceta, gdy spoczęły na nim, sprawiły, że przeszedł go dreszcz. Przełknął ślinę, nadal obserwując zbliżającego się mężczyznę. Gorącego mężczyznę. Poczuł drgnięcie w kroczu i oderwał spojrzenie od tego kogoś, zatrzymując je na Konradzie. Wtedy Kamil zrozumiał, że Konrad wszystkiego się domyślił i serce zaczęło mu szybciej walić w piersi. Czy ten gówniarz odczytał coś w jego oczach? Musiał uważać, żeby się z niczym nie zdradzić.
– Szymon, co tak wcześnie wróciłeś? – zapytał Mariusz Bieńkowski.
– Miałeś rację, że sklep może być zamknięty. Urząd też. Mogłem zadzwonić. Przejechałem się tylko. – Wzrok Szymona ponownie zatrzymał się na nieznanym mu chłopaku. – Hej, jestem Szymon. – Wyciągnął do niego rękę.
– Kamil. – Podał mu rękę. Poczuł, że dłoń Szymona jest duża i twarda. Taka naprawdę męska i z odciskami na wewnętrznej stronie.
– A, ten… Kamil, który ma pode mną pracować.
– Po moim trupie – wypalił Zarzycki, wyrwał dłoń z uścisku i po prostu wyszedł. Nie widział nikłego uśmieszku wkradającego się na usta Szymona.

29 lipca 2016

Mój nowy tekst do kupienia





Kochani, jestem szczęśliwa, że nareszcie mogę oddać do sprzedaży  "Ogród malw" romantyczną obyczajówkę. Ten tekst darzę wielkim sentymentem, jestem z niego bardzo zadowolona. Kilka miesięcy pracy, włożonego w to serca dało efekt i zapraszam do kupna. 
Dziękuję za każdy zakup, który jest dla mnie wielką pomocą i znakiem, że chcecie czytać to co tworzę. Ten tekst nigdy nie będzie publikowany na blogu.
Jest dostępny fragment, więc można sobie przeczytać pierwszy rozdział.

 

"Ogród malw"  można kupić tutaj: KLIK


Trzeci rozdział "Sideł miłości"  do poczytania tu: KLIK

Wiadomość z facebooka Beezar.pl

-- KOMUNIKAT --
Zidentyfikowaliśmy problem z logowaniem do portalu.
Usterki zostaną usunięte najszybciej po weekendzie.
Przepraszamy za nieudogodnienia.
 

Po weekendzie. Ech. Życzę wszystkim i sobie cierpliwości. A najlepsze, to gdybym do nich nie napisała to by nic nie wiedzieli. Bo jak napisałam to pytali o co chodzi i z czym mam problem. :/

28 lipca 2016

W sidłach miłości tom 3 - Rozdział 3



 Zacznę może małym/dużym przemówieniem. Po pierwsze informacja, która jest ważna dla tych, którzy czekają na kolejny mój tekst, a który będą mogli kupić już od jutra. Tutaj pojawiła się mała zapowiedź: Klik
Tekst jest romantyczną obyczajówką. Zaczęłam go pisać rok temu, ale po napisaniu dwóch rozdziałów chęci uciekły i dopiero wróciłam do niego w lutym tego roku. Zakończyłam jego pisanie 22 maja. I nareszcie po przeszło dwóch miesiącach mogę go pokazać światu.  Jest dla mnie ważny, jestem z niego bardzo zadowolona i jego akcja dzieje się w Polsce. Tak w Polsce. I tutaj parę słów dla tych, którzy narzekają, że akcja Buntownika dzieje się w Polsce. 
Powiem ostro, jest to dla mnie dziecinne. Można nie lubić tekstu, można postaci, ale jakie znaczenie ma w jakim kraju dzieje się akcja. Sama tak postępowałam. Odrzucałam teksty, bo jest akcja w Polsce, bo jest o tym, owym, bo to fanficki, a potem się okazało, że coś co odrzuciłam czytało się wyśmienicie. Od tej pory wiem, że najważniejsza jest treść, a nie miejsce akcji. Dlatego odrzucanie tekstu, bo to Polska... 
Napiszę jeszcze niejedno opowiadanie, którego akcja będzie się dziać w naszym kraju. Pomysły jakieś są i może nie szybko, ale będę zrealizowane. 

A teraz zapraszam na rozdział i dziękuję za komentarze. :)


Alex schodził właśnie na parter, żeby coś przekąsić, zadowolony, że jest w domu sam. Ostatnio lubił być sam. Rodzice wybrali się do kina i na kolację z okazji rocznicy ślubu, a Jonathan jak zwykle był z Richiem. W każdym razie miał taką nadzieję, bo stracił ją, kiedy na przedpokoju omal nie zderzył się z bratem.
– Co tu robisz? Myślałem, że jesteś z Richiem.
– Jak widzisz, nie jestem – odparł wrogo nastawionym głosem Jonathan, pokonując kolejne stopnie.
– Co się stało? – Zaintrygowało go to, bo o ostatnich miesiącach takie zachowanie nie było podobne do Jonathana.
– Idź i zapytaj swojego przyjaciela.
– Chyba pójdę. – Tym razem uzyskał pewność, że działo się coś niedobrego. Przecież przez ostatnie tygodnie ta para obrastała w tęczę i lukier – albo takie sprawiała wrażenie. Po tym, co mówił wczoraj Richie, nie było tak wesoło, jak wyglądało.
Zarzucił na ramiona bluzę, założył buty i wziął klucze od domu. Po wyjściu zamknął drzwi, bo nie wierzył, że ten jełop, jego brat, to zrobi. Na dworze już było bardzo ciemno. Drogę do domu przyjaciela oświetlały uliczne lampy, przy czym jedna dość mocno migała. Tylko czekać, aż żarówka się spali. Tata już dawno dzwonił do elektrowni w tej sprawie, ale dotąd nikt nie przyjechał.
Przeszedł przez typową na przedmieściu ulicę. Kilka kroków później już wchodził do domu Richiego, notując sobie w głowie, żeby opieprzyć go za niezamknięcie na klucz drzwi. To była spokojna dzielnica, ale nigdy nie można było być pewnym, że jacyś złodzieje się w pobliżu nie kręcą. 
– Richie? – W przedpokoju paliło się światło, w dużym pokoju i kuchni też, co ujrzał po wejściu do salonu połączonego z kuchnią. – Widzę, że masz dużo kasy na rachunki. – Wyłączył światło, a potem udał się tam, gdzie mógł zastać przyjaciela.
Richie leżał na łóżku w swoim pokoju, przykryty kołdrą aż po czubek głowy. Wystawały spod niej tylko blond kosmyki.
– Richie, to ja. – Postać schowała się jeszcze bardziej. – Ej, co się ukrywasz? Kosmici wylądowali czy co i boisz się, że cię porwą? – Odłożył bluzę na krzesło i usiadłszy na łóżku, chwycił róg kołdry. – Złotko? – Odsłonił leżącą w pozycji embrionalnej i płaczącą postać. Natychmiast spoważniał. – Co jest?
– Zostawił mnie – wydusił Richie, znajdując się niemal w hiperwentylacji.
– Nie wierzę…
– A jak ktoś mówi, że nie chce cię już widzieć, to co sądzisz, że ma na myśli?! To moja wina. To wszystko moja wina. To, że taki jestem.
Alex rozejrzał się po pokoju, szukając jakichś chusteczek. Spostrzegł, że jedna paczka leży na biurku, więc udał się po nią.
– A jaki jesteś?
– Taki do dupy. – Znów chlipnął. Nie potrafił się uspokoić.
– Co ty nie powiesz. – Wyjął jedną papierową chusteczkę i podał mu ją. – Wytrzyj nos  i powiedz mi, co się stało.
– Co się miało stać? – Usiadł, wykonując polecenie przyjaciela. – Po… Po prostu zapytałem się go, czy może by chciał, żebym to ja jego… wiesz co.
– Aha. – Trochę żartował  z tym, że przyjaciel mógł to zaproponować jego bratu. Widać Richie wziął to na poważnie. – No i?
– No i… on powiedział, że się na to nigdy nie zgodzi, że nie nadaję się do tego, aby go pieprzyć, i do tego się go brzydzę, bo nie mogę go dotknąć. Że nie myślę o nim, tylko ciągle o swojej przyjemności. Tak wywnioskowałem z tego, co powiedział. I miał rację. Jestem totalną ciotą. Takim nikim. – Podciągnąwszy do piersi kolana, oparł na nich głowę. Nie umiał przestać płakać. Jak Johnny może chcieć kogoś takiego jak on? Chłopak zranił go, ale on Jonathana cały czas ranił. Zachciało mu się seksu. Teraz wiedział, że nie był na niego gotowy, na nic nie był gotowy. Wiedział też, że popełnił błąd, nie mówiąc mu o incydencie z tamtym facetem. – Jestem głupi. Tak bardzo, bardzo głupi. – Aż nim trzęsło, kiedy ryczał jak małe dziecko. Chciało mu się wyć. Zniknąć stąd na zawsze.
– Nie jesteś głupi. Jesteś po prostu sobą. – Alex wdrapał się na łóżko i przyciągnął przyjaciela do siebie. Oparł brodę na czubku jego głowy, która znalazła sobie dogodne miejsce na jego piersi. – Popełniłeś błąd, ale kto ich nie popełnia.
– Moje błędy sprawiły, że ktoś, kogo kocham, odszedł. Zasłużyłem sobie na to. Tamten facet powinien mnie zgwałcić, może bym zmądrzał.
– Nie mów tak. On i tak cię zgwałcił. Nie musiał cię wziąć siłą, żeby to zrobić. Zmusił cię do seksu oralnego, a to już gwałt. Powinieneś wtedy donieść na niego policji, a nie bać się, nie wstydzić. Powiedzieć prawdę Johnny’emu też się wstydziłeś, prawda?
– I tak myśli, że jestem napalonym, myślącym tylko o sobie skurwielem. A ja tylko chciałem tego co inni. Kochać się ze swoim partnerem, którego kocham nad życie i tak długo na niego czekałem. Myśli, że tylko chciałem brać. Ja po prostu nie potrafiłem… Nigdy nie będę potrafił. Powinienem przestać istnieć.
– Nie mów tak. Nigdy tak nie mów. – Alex zacisnął powieki. Doskonale zdawał sobie sprawę, jakie uczucia targają Richiem. Po tym, jak Josh go zostawił, pragnął zasnąć na wieki. Do tej pory czuł ból, ale nigdy nie winił siebie za rozstanie. Z Richiem jest inaczej. Tym bardziej się o niego martwił. Poza tym przyjaciel to nadwrażliwy chłopak. Inny niż wszyscy wokół i za dużo do siebie bierze. Nie zawsze, ale w takich chwilach na pewno.
– Będę mówił, bo mogę. Nic mi już nie zostało. Bez niego nie ma nic.
– Nie wierzę, że to, co ci powiedział, oznaczało koniec waszego związku. Nie przez głupi seks i sprawy z nim związane. Powinniście szczerze pogadać. Obaj.
– To już nie ma sensu. Nic nie ma sensu. Nic.
Richie powiedział to takim pustym, oddalonym głosem, że Alexa przeszyło lodowate zimno. Zawsze wesoły chłlopak, którego wszędzie było pełno, brzmiał, jakby pogrążył się w totalnej pustce bez nadziei na lepsze jutro.


* * *


Niedzielny poranek też nie należał do najlepszych. Richie nie miał ochoty wstać z łóżka, jeść. Wypił tylko kilka łyków kakao przygotowanego przez Alexa. Przyjaciel dał mu w nocy ziołową tabletkę na uspokojenie, którą znalazł w domowej apteczce, dzięki czemu przespał spokojnie kilka godzin. Najchętniej to nadal by spał.
– Muszę iść do domu, umyć się, przebrać – powiedział Alex, a tak naprawdę to chciał pogadać z bratem.
– Idź. Nie martw się, nie popełnię samobójstwa. Nie dam swojego ścierwa Luckowi.
– Słuchaj, Jonathan na pewno nie zerwał.
– Dla mnie „nie chcę cię widzieć” oznacza, że to koniec.
– W wściekłości tyle rzeczy się mówi. Robi się je po to, aby zranić. Śpij. Wrócę niedługo. – Najlepiej jakby to Jonathan tutaj przyszedł. Tym bardziej że jeszcze trochę i Richie nie będzie musiał popełniać samobójstwa, własnoręcznie go udusi. W nocy przyjaciel nieźle działał mu na nerwy. Dobra, czuł się zdradzony, porzucony, ale czy musiał ciągle w kółko to samo opowiadać, przy okazji wbijając sobie w serce coraz to więcej cierni? – I jeszcze coś. Cokolwiek będzie, masz powiedzieć mojemu bratu prawdę.
– To już nie ma sensu. Komu powiem? Powietrzu? – Richie odwrócił się przodem do ściany, wtulając twarz w poduszkę z zamiarem przespania kilku dni i nadzieją, że wtedy przestanie boleć.
Alex zostawiwszy przyjaciela samego, wrócił do domu. Niedzielny poranek był tą chwilą, kiedy wszyscy zbierali się przy wspólnym śniadaniu. Tym razem przy stole zastał tylko Jonathana pijącego swoją niby kawę. Rodzice musieli jeszcze spać, a to mu podpowiedziało, że wrócili bardzo późno ze swojej randki.
Nastawił wodę i odwrócił się do brata, zaplatając ręce na piersi.
– Idź do niego. Sądzi, że z nim zerwałeś. – Nie doczekał się żadnej reakcji, więc mówił dalej: – Domyślam się, o co chodzi. Richie czasami potrzebował pogadać na pewne tematy, więc to mi się zwierzał. Czujesz się przez niego odrzucony. On się tobą nie brzydzi. On… On ma problemy i nie umie sobie z nimi poradzić. Nie rozumie, że byś mu pomógł. Sądził, że idąc z tobą do łóżka, pokona to, co…
– Długo jeszcze będziesz prowadził swój monolog? – warknął Jonathan.
– Tyle, ile będzie trzeba. – Nasypał kawy do kubka, gdy zagotowała się woda.
– To wyjdę, a ty gadaj sam ze sobą.
– Richie został zgwałcony – wypalił Alex, zalewając pachnący nektar i jego ratunek wodą. Nie on powinien to mówić, ale czuł, że bez tego nic nie zdziała. Jonathan zawsze był uparty i ciężko byłoby go przekonać do pójścia do Richiego. 
– Co powiedziałeś? – Zmarszczył brwi, już bardziej koncentrując się na swoim młodszym bracie.
– On ci to powinien powiedzieć. To stało się kilka miesięcy temu. – Trzymając kubek w dłoni, oparł się tyłkiem o blat. – Nie został zgwałcony tak, jak sądzisz.  Nie doszło do tego, bo Richie uciekł, ale facet zmusił go do orala. Od tamtej pory Richie bał się dotyku. Pamiętasz, że tylko na twój nie uciekał. Z czasem to się uspokoiło, lecz coś w nim zostało. On potrzebuje pomocy, rozmowy, cierpliwości, a nie porzucenia go.
– Nie porzuciłem go. Musiałem od niego odpocząć. – Zły wylał lurę do zlewu i wypłukał kubek. Jak Richie mógł mu czegoś takiego nie powiedzieć? Miał ochotę pójść do niego i wykrzyczeć mu prosto w twarz, co sądzi o tak głupim i dziecinnym zachowaniu. Zresztą był też zły na siebie, że nie pomyślał, iż musi istnieć jakaś przyczyna takiego zachowania. W sumie dlaczego miałaby istnieć? Znał jednego chłopaka, kiedy jeszcze jeździł z zespołem, któremu zależało tylko na jednym i na swojej przyjemności. Nie obchodziło go, żeby się odwdzięczyć. Dlatego Richiego też przyłączył do tej kategorii. Od dłuższego czasu głosik w nim powtarzał tylko to jedno, nie pozwalając poszukać prawdy. Wczoraj nie wytrzymał, powiedział za dużo. Nie czuł się z tym dobrze, ale też nie pragnął od razu biec i przepraszać. Jego chłopak – bo przecież nadal nim był – nie umiał z nim rozmawiać, nie zaufał mu, a to nie było fajne uczucie. Pragnął w związku szczerości, zaufania, partnerstwa, gdy tymczasem okazało się, że tego nie było. Czego się bał? A może to jego wina, że Richie mu nie ufa? Może to on jest do niczego? Skoro jego chłopak nie potrafi mu powiedzieć tak ważnej rzeczy, to może to z nim jest coś nie tak.
– Nie można ciągle przebywać ze sobą, więc odpoczynek czasami jest dobry, lecz nie w takich okolicznościach.
– Mój braciszek dzieli się swoim doświadczeniem. – Poklepał Alexa po policzku. – Szkoda, żeś swoich rad nie wykorzystał, by utrzymać swój związek – zakpił.
Alex ze złością odtrącił rękę brata.
– Odpieprz się, Johnny. – Zamaszyście postawił kubek na szafce, rozlewając trochę kawy i wyszedł z kuchni, woląc uniknąć ostrzejszej wymiany zdań. Nie miał ochoty się kłócić.
Starszy z braci wziął ścierkę i wytarł blat, przeklinając siebie, że czepił się Alexa. Zresztą co mu tam, niech chłopak nie daje mu rad, które on sam dobrze zna.
– I co ja mam teraz zrobić? – zapytał sam siebie. Serce chciało jednego, rozum drugiego, przez co czuł się rozdarty. Do tego głupi charakter też dodawał swoje. – Richie, Richie, co ja mam z tobą zrobić? Jak sprawić, żebyś mi zaufał?


* * *


JD zgodził się na randkę pod warunkiem, że pojadą do kina na jakiś dzienny seans, na którym jest mało widzów. Nie był gotów na wieczorne wypady, gdzie tłum ludzi będzie przeciskał się, popychał, śpieszył i gapił na niego jak na ufoludka. Powiedział to głośno, na co Casey zaśmiał się, kładąc elegancką, czarną koszulę na deskę do prasowania.
– Ty to masz wyobraźnię. Na pewno jesteś pierwszą osobą na wózku, którą zobaczyliby. – Włączył żelazko, stawiając je na metalowej stopce umocowanej do deski.
– Pff.
– Prychaj, prychaj. Ja i tak postawię na swoim, nie pozwolę zamknąć ci się w domu. Tego byś chciał. – Czerwone światełko w żelazku zgasło, więc wziął się za prasowanie. Zamierzał ubrać ich dzisiaj elegancko, bo po kinie chciał zabrać JD na obiad. Stać go było na zamówienie stolika w jakiejś niedrogiej restauracji i sprawienie przyjemności swojemu partnerowi.
– Gówno powinno cię obchodzić, czego ja bym chciał.
Casey ze złością odstawił żelazko i spojrzał złowrogo na JD.
– Gówno powinno mnie obchodzić? A może to ciebie gówno obchodzi, co ja czuję, kiedy tak mówisz.
JD zmieszał się wyraźnie i spuścił głowę. Wpatrzył się w swoje nic nieczujące kolana. Zaraz jego głowa została uniesiona, kiedy Casey chwycił go za brodę.
– Obchodzi mnie to, czego byś chciał. Wiem, czego chcesz. Wiem też, że to jest możliwe. Już jutro możemy zapisać cię na rehabilitację. Skierowanie od lekarza leży w barku w salonie.
– Po co? Powiedziałem ci, że nie chcę sobie robić nadziei.
– Nadzieję zawsze trzeba mieć. – Pochylił się nad nim i pocałował usta chłopaka długo i namiętnie, smakując je z rozkoszą. – Bo bez niej życie jest ciężkie – szepnął, ledwie odrywając ich wargi od siebie. – A teraz wyprasuję ci tę koszulę i powoli będziemy się zbierać do wyjścia. – Chciał się odsunąć, ale został przytrzymany przez JD. – Hm?
– Nic, tylko możesz mnie jeszcze pocałować, a nie już uciekasz.
– Kotek, powiedziałeś, że nie chcesz się śpieszyć do czegoś więcej, a ja jestem napalony jak diabli. Wierz mi, że ledwie trzymam ręce z dala od ciebie, bo cały czas bym cię macał i macał – mówił, wciąż pochylając się nad nim.
Patrzył w pełne głodu oczy Caseya. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, czego chłopak pragnął, ale on nie był pewny, czy będzie gotów mu to dać. Niby sprawdzał w Internecie, jak to jest z seksem u niepełnosprawnych, i mało kto nie może. Nawet jak nie ma czucia, oni są w stanie się kochać, przeżywając przyjemność mentalnie. On ma czucie w tym miejscu, nie mógł tak do końca narzekać. To mu też podpowiadało, że może faktycznie mógłby odzyskać pełną sprawność w nogach. Niestety bał się, że się nie uda, i to też wzbudzało w nim złość, którą wyładowywał na innych.
– Kiedy będziesz gotów, powiedz mi, a jak nie, dam radę i bez tego – szeptał McPherson, stykając ich czoła ze sobą. – Bo cię kocham i jestem z tobą nie po to, żeby się z tobą bzykać.
– Ale chętnie byś mnie bzyknął? – zapytał zaczepnie JD.
– Chętnie to ja bym się z tobą kochał – powiedział do ucha JD, chwytając płatek małżowiny między zęby.
Po plecach JD przepłynęło mrowienie, kumulując się w brzuchu. Chyba też tego chciał, lecz wstydził się pierwszy raz w życiu i nie zamierzał się do tego przyznawać. Dlatego wolał poczekać. Co też powiedział swojemu chłopakowi.
– Powiedziałem, Emośku, że będę czekał tyle, ile zechcesz. – Ucałował go jeszcze raz i wrócił do prasowania. – Samo to się nie zrobi. I jeszcze jedno.
– Co? – Przechylił głowę na bok.
– Uważaj, co mówisz, bo słowami można kogoś bardzo zranić i czasami nie da się już czegoś cofnąć.
JD nic nie odpowiedział, przypatrując się, jak jego chłopak prasuje. Sam wiedział, że słowami można zranić. Jego dawni znajomi, którzy odeszli z dnia na dzień, potrafili bardzo dokopać. Nigdy nie chciał nikogo zranić, ale teraz po prostu ciężko mu było nad sobą panować. Musi się starać to zrobić, bo nie chce dowalać Caseyowi, przecież go kocha.
– Nie znoszę prasować rękawów. Zawsze  w jednym miejscu wyprasuję materiał, w innym się wymnie. Nawet to coś na rękawy nie pomaga. – McPherson zmienił temat. – Masz krawat?
– Krawat? – Uniósł brwi. – Jak ja będę wyglądał w krawacie, z kolczykami?
– Atrakcyjnie, seksownie, zajebiście, oszałamiająco? Pominąłem coś? – Casey powiesił koszulę JD na wieszaku i zabrał się za prasowanie swojej. Niebieskiej, w której, jak mu raz JD powiedział, wygląda tak, że tylko go schrupać. – To masz ten krawat?
– Pewnie coś jest, ale ja nie chodzę w krawatach, i kto widział, żeby tak być ubranym do kina.
– Do kina można iść ubranym, jak się chce. Zresztą nie założymy garniturów. To będzie się świetnie komponować z czarnymi, wąskimi spodniami. Założysz te swoje rurki i długie buty.
– Długie buty? Takie na metr długie?
– Nie czepiaj się. Miałem na myśli te z długimi cholewkami i tymi fajnymi sprzączkami z boku.
– To są glany.
– A myślałem, że mokasyny. Człowiek uczy się całe życie. – Wyszczerzył się, zabierając się za kolejne prasowanie.
JD tylko pokręcił głową, rozbawiony podjeżdżając do biurka i włączając laptopa. Otworzył folder z muzyką, zatapiając się w utworach zespołu Quinn i podpierając brodę na dłoni, wciąż popatrywał na pracującego chłopaka.


* * *


Jonathan poderwał się z łóżka, słysząc kroki brata na korytarzu. Otworzył drzwi swojego pokoju, w którym spędził bezczynnie dwie ostatnie godziny.
– Gdzie idziesz?
– Do Richiego, bo mój szanowny brat nie potrafi ruszyć swoich czterech liter i z nim porozmawiać. Pewnie mu własna duma na to nie pozwala. Wiesz co? – Alex wymierzył w brata wskazujący palec. – Obaj jesteście siebie warci.
– Dzwoniłeś może do niego?
– Tak. Co jakiś czas dzwonię. Wiem, że już się obudził na dobre. Kazałem mu zjeść to, co mu rano zrobiłem.
– Wątpię, czy to zrobi.
– To idź do niego i namów do jedzenia. – Włożył dłonie do kieszeni spodni, czekając na decyzję Jonathana, i się jej nie doczekał. – Idę do niego i nie wiem, kiedy wrócę. – Idąc korytarzem, którego podłoga wyłożona była zielonym dywanem, odwrócił się jeszcze do brata. – On jest w naprawdę kiepskim stanie. Rozpada mu się psychika, jeśli nie potrafisz mu pomóc, to naprawdę lepiej się z nim nie spotykaj. – Już miał się odwrócić, kiedy jego starszy brat wypadł z pokoju jak burza, wyminął go i zbiegł po schodach. – To się nazywa hiper szybkość. – Wrócił do swojego pokoju z zamiarem pouczenia się i z dobrymi myślami.
Tymczasem Jonathan pchany jakąś siłą biegł go domu Richiego, jakby go coś goniło. Po słowach brata trochę się przestraszył. Nie chciał, żeby Richie z jego powodu zrobił to samo co Patrick. Musiał z nim porozmawiać i zachować się jak dorosła osoba, a nie obrażony dzieciak. Chowanie się, milczenie nic nie da. Tym bardziej że blondas miał swoje miejsce w jego sercu i nie zamierzał go stamtąd wyganiać.
Wszedł do domu, zastając w nim tylko i wyłącznie ciszę. Od razu udał się do pokoju chłopaka, lecz pomieszczenie zastał puste. Zauważył, że zawsze leżący w fotelu pod oknem koc zniknął. Ileż razy siedzieli pod tym kocem i oglądali film lub słuchali muzyki. Uśmiechnął się na to miłe wspomnienie. Następną rzeczą, która rzuciła mu się w oczy, było ogromne lustro, wiszące tak, żeby nie było nic widać z łóżka, a Richie miał wolną przestrzeń do ćwiczeń. Prawdę mówiąc spodziewał się go zastać podczas jednej z takich sesji. Zawsze to pozwalało Richiemu wyciszyć się. Tym razem było inaczej, a to nie wróżyło dobrze.
Opuścił pokój, kierując się do salonu. Odetchnął z ulgą. Richie, przykryty kocem, leżał na kanapie, gapiąc się pustym wzrokiem w jakiś nieokreślony punkt przed sobą. Musiał go nie zauważyć, więc Johnny dał sobie trochę czasu na przemyślenie tego, co chciałby mu powiedzieć. Problem w tym, że nic rozsądnego nie przychodziło mu do głowy. Nadal był zawiedziony zachowaniem swojego chłopaka i miał do niego, poza uczuciem żalu, tak wiele pytań. Choćby to dlaczego tak bardzo śpieszyło mu się do seksu, jeżeli miał takie problemy. To z jego ust pragnął usłyszeć odpowiedź. W końcu zrozumiał, że nie może tak stać i przekroczył próg salonu. Dopiero wtedy Richie zauważył go i natychmiast odwrócił się przodem do oparcia kanapy, przykrywając kocem nawet głowę.
– Pokazałeś właśnie, jak dorosły jesteś. – Jonathan nie mógł powstrzymać się przed tymi gorzkimi słowami. Rozdrażniło go zachowanie Richiego i przyszła mu wielka ochota, żeby wyjść. Powstrzymał się przed tym niechybnym ruchem. Pewnie gdyby był na jego miejscu, postąpiłby tak samo. Richie ukrył się, bo wciąż zapewne pamiętał o tym, co usłyszał. „Nie chcę cię widzieć” musiało boleć.
Przysiadł na kraju kanapy i wyciągając rękę, dotknął ramienia chłopaka. Ten zareagował tak, jak się tego Johnny nie spodziewał. Skulił się jeszcze bardziej, próbując wbić się w oparcie mebla. To już nie  było zabawne, a złość natychmiast mu przeszła. Zaniepokoił się i nie wyjdzie stąd, dopóki obaj nie porozmawiają.
– Richie, nie bądź zły na Alexa, ale on troszczy się o ciebie i powiedział mi coś, co mnie bardzo zdenerwowało. Poniekąd dzięki temu mogę zrozumieć twoje zachowanie, ale nie to, czemu mi nie zaufałeś.
Richie, którego serce nie umiało zaznać ukojenia, odrzucił koc, przekręcając się na plecy. Widok tak oddalonego Jonathana sprawiał mu cierpienie i naprawdę nie wiedział, co chłopak tutaj robi. Dopiero po chwili dotarło do niego, co Johnny powiedział.
– Alex wygadał się o tamtej nocy?
– Powiedział tylko, że jakiś facet zmusił cię do seksu oralnego.
Richie pokręcił się niespokojnie na kanapie. Bardzo się tego wstydził.
– Powinieneś był mi powiedzieć, zaufać. Jak takie miałeś trudności, to dlaczego zdecydowałeś się na seks?
– Bo chciałem czuć się normalnie, jak każdy chłopak – wydusił z siebie Richie. – Chciałem być z tobą blisko. Wiedzieć, jak to jest. – Spuścił wzrok na swoje dłonie. – Chciałem… Móc się kochać. Powinienem przestać istnieć. Byś miał lepiej, gdybym nie istniał. – Po raz kolejny tego dnia łzy zaczęły mu płynąć po policzku. Głos się chwilami załamywał. – Związałbyś się z kimś fajnym. Kto nie byłby taki jak ja. Ktoś interesujący, mądry, silny. Nie takie coś jak ja. Nic. Totalne zero.
W Jonathanie zawrzało. Chwycił w obie dłonie twarz Richiego i powiedział stanowczym głosem:
– Jesteś fajnym chłopakiem, jesteś sobą. Nie starasz się być kimś innym, to mi się w tobie podoba. Jeśli innym nie pasuje to jaki jesteś, to oni mają problem, nie ty, nie ja. Kocham cię takiego, jakim jesteś, rozumiesz? Trzeba było mi powiedzieć. Nie odrzuciłbym cię. To, co się stało, nie było twoją winą.
– Kusiłem go.
– Potem powiedziałeś „nie”. Powinien to zrozumieć. Ty też zrozum, że bym ci pomógł. Razem powoli byśmy przez to przeszli. Nauczyłbym cię dotyku i wszystkiego. Razem poradzilibyśmy sobie. Razem – podkreślił po raz kolejny.
– Ja… się ciebie nie… brzydzę, chcę, po prostu… nie potrafię – powiedział płaczliwym głosem Richie. Nie umiał nad tym zapanować. Coś go dusiło i musiał dać temu upust.
– Teraz to wiem. – Przytulił go do siebie. – Dlatego musimy ze sobą rozmawiać. Jest tylko jeden problem…
– Jaki?
– Boli mnie to, że mi nie ufasz. Nie potrafię przejść nad tym do porządku dziennego. – Zaczął głaskać Richiego po głowie, pozwalając mu moczyć łzami koszulkę. Dopiero teraz spostrzegł, że przebiegł przez dwór w koszulce na krótki rękaw i nie poczuł zimna. – Może chcesz mieć czas na przemyślenie sobie wszystkiego? Czy na pewno chcesz być ze mną. Może powinniśmy od siebie odpocząć?


* * *


Zaskoczyło go to, że kino, do którego pojechali, miało przygotowane podjazdy i do tego tak wykonaną salę kinową, że znalazło się kilka miejsc dla wózków inwalidzkich. Niestety dla JD, Casey wybrał taką salę, która akurat nie była przystosowana dla osób niepełnosprawnych. Chłopak powiedział mu, że to po to, aby na czas filmu zapomniał o wszystkim. Sam go wniósł do niedużego pomieszczenia i posadził w wygodnym fotelu. Wózek zostawił w szatni i cały zadowolony kupił im po coli i jeden kubełek popcornu. Dla JD to było całkiem nowe i relaksujące doświadczenie. Od dwóch miesięcy widział tylko ściany szpitalne, tracił nadzieję, że jego życie może być jeszcze dobre, a dzięki upartemu Caseyowi siedział właśnie na seansie Hobbita i to nie w domu przed telewizorem.
– To druga część – wyjaśnił McPherson. – Wiem, że nie widziałeś tego, a tutaj wyświetlają też i starsze produkcje, nie tylko premiery. To cię tu zabrałem.
– Wiem, że druga część. Zapamiętałeś, że lubię Tolkiena – dodał po chwili.
– Miałbym zapomnieć? Raz gadałeś o tym pół dnia.
– Ale ty tego nie lubisz.
– Lubię – odparł Casey. – Może nie uwielbiam, jak ty, ale lubię filmy. Poza tym to jest dla ciebie. Jakoś się przemęczę. I cicho, bo koniec reklam.
JD wsunął rękę do kubełka, żeby nabrać popcornu, i napotkał tam dłoń Caseya. Ich palce otarły się o siebie. Uśmiechnął się pod nosem. Teraz już rozumiał, po co tylko jedno opakowanie. Zawsze istniała szansa, że sięgną w tym samym momencie po prażoną kukurydzę. Tym razem miał ochotę zaśmiać się w duchu do tego. Romantyczność Caseya przejawiała się właśnie w takich małych i bardzo miłych sytuacjach.
Romantyczność również przemówiła, kiedy partner zabrał go do restauracji. Wiedział, że pójdą na obiad. Czyli dla niego oznaczało to jakąś pizzerię, przez co bardziej elegancko niż zwykle  ubrany jakoś nie mógł znaleźć wytłumaczenia dla swojego stroju. Okazało się, że jego przypuszczenia były całkiem mylne. Casey musiał już wcześniej zarezerwować stolik, ponieważ kelner od razu zaprowadził ich na miejsce. Z jednej strony stolika nie było krzesła, więc tam „zaparkował”. Jego chłopak zajął miejsce po drugiej stronie okrągłego stolika i wziął do ręki menu. Jedno z nich podał jemu.
– Zaskoczyłeś mnie. To nie są miejsca dla mnie. Nigdy nie były. Czuję, że wszyscy się na mnie gapią.
– JD, nikt się na ciebie nie gapi. Ciesz się miłym towarzystwem…
– Miłym? Nie widzę tutaj takiego. – Uśmiechnął się kpiąco.
– Bardzo śmieszne. Ciesz się fajnym jedzeniem. Wypytałem ludzi i mówili, że dobrze tutaj karmią.
– Skarbie, to restauracja, nie pyta się, czy dobrze karmią, tylko ile co kosztuje.
– Nie zdzierają z ludzi. To zwykły lokal, a nie taki, do których chodziłem ze starymi. Grrr. Wolę o tym nie myśleć. Mam nadzieję spędzić ze swoim chłopakiem fajny dzień i miłe chwile.
– Zazdroszczę temu twojemu chłopakowi.
Casey pochylił się w jego stronę.
– Wierz mi, jest fantastyczny. Kocham te jego postrzępione, pazurkowate włosy z grzywką wiecznie zasłaniającą mu oko. Ten wredny, ale słodki charakterek i to, że on mnie też kocha. I coś jeszcze.
– Co?
– Przestał palić.
– Bardzo śmieszne. – JD udał obrażonego. – Zmuszono mnie do tego. Nikt mi nie dał nawet jednego papieroska. Jak tylko kupię sobie paczkę, to wypalę całość od razu.
– I pochorujesz się.
– I pochoruję się.
Obaj zaśmiali się, po czym zajrzeli w kartę dań. Wspólne chwile mijały im spokojnie. Zbliżyły ich do siebie. Casey był szczęśliwy, że sprawił swojemu chłopakowi przyjemność, a JD po raz pierwszy od poznania prawdy o tym, że nie będzie mógł chodzić, poczuł, że żyje.
– Dziękuję – powiedział JD, ocierając usta serwetką po zjedzeniu naprawdę wyśmienitej ryby.
– Nie słyszałem. – Casey nadstawił w stronę swojego chłopaka ucho.
– Powiedziałem dziękuję, i idź sobie uszy umyj.
– Myłem i nie ma za co, JD.
Ich spojrzenia się spotkały, a każdy z nich odczytał w nich wszystko to, co czuli. Nie tylko dzięki temu, że spędzili ze sobą miło te kilka ostatnich godzin.