30 października 2016

Buntownik - Rozdział 17

Klik Do końca głosowania pozostało już kilka dni, ale już widać, że książka z nowym opowiadaniem fantasy byłaby milej widziana nawet od Połączonych. :)

Teraz ważna wiadomość dla tych którzy chcieliby otrzymać opowiadanie "Druga szansa". Bądźcie czujni, bo  niedługo na tym blogu: Klik ukaże się możliwość udziału w losowaniu. Tym razem będzie decydował łut szczęścia. Pod postem który się pojawi, nie powiem kiedy, zostawicie komentarz z dwoma słowami "Zgłaszam się". Wśród osób, które się zgłoszą zrobię losowanie. Tak jak już raz zrobiłam. Także zaglądacie, bo na to będzie dwa góra trzy dni.


Dziękuję za komentarze. :)





Trącił nosem nos Kamila. Przyciągnął chłopaka do siebie i objął. Odetchnął głęboko. Przyda mu się ta chwila ukojenia. Od rana starał się załatwiać wszystko to, co będzie potrzebne na zbiórkę pieniędzy. Wczoraj zadzwonił do sołtyski i długo z nią na ten temat rozmawiał. Energiczna kobieta podjęła się tak trudnego zadania, jak uzyskanie zgody na zbiórkę funduszy na niedzielnym festynie. Nie wątpił, że jej się to uda, głównie z powodu licznych znajomości, którymi od czasu do czasu pochwaliła się podczas popołudniowego, prywatnego spotkania. Czekało ich mnóstwo pracy, ale wierzył, że ona nie pójdzie na marne. W tej chwili jego znajomi przygotowywali plakaty informujące o sytuacji i odwołujące się do ludzkich serc. Zawarte na nich słowa nawoływały do wsparcia śmiertelnie chorego chłopca i jego walczącej o ostatnie godne miesiące, a może i lata, rodziny.
– Dobrze się czujesz? – zapytał Kamil, ciesząc się z tej chwili sam na sam, na co pozwolili sobie w gabinecie Szymona. Żałował, że tak mało mają czasu, żeby pobyć razem bez towarzystwa innych osób.
– Jestem potwornie zmęczony psychicznie. – Odsunąwszy się, opadł na kanapę. Odchylił się i ułożył głowę na oparciu. – Wolałbym zaorać kilkanaście hektarów pola, niż brać udział w wymyślaniu co zrobić, żeby ludzie chętnie wpłacali pieniądze na synka Jacka. Najlepiej grube pieniądze. Trzeba im coś dać, żeby się dobrze bawili i płacili, bo ot tak sobie nie wyjmą kasy z portfeli.
– Wpadnij do wody. – Zarzycki usiadł przodem do Szymona, podkulając jedną nogę pod siebie.
Bieńkowski otworzył jedno oko.
– Jak to „wpadnij do wody”?
– Tak dla hecy. Ludzie to lubią. W Amerykańskich filmach, gdy odbywają się jakieś festyny, zawsze jest facet, który siedzi na specjalnie wybudowanej platformie, a pod nim znajduje się pojemnik z wodą. Ludzie płacą za każdą próbę, podczas której rzucając piłeczką, próbują trafić w środek tarczy uruchamiającej mechanizm siedziska. Gdy im się uda, klapa opada, strącając siedzącego na nim mężczyznę do wody. Świetna zabawa… dla rzucających. – Podrapał się po nosie. Właśnie zaproponował, żeby jego partner dla dobra sprawy wykąpał się parę razy w ubraniu.
– Widziałem coś takiego. – Usiadł twarzą na wprost twarzy chłopaka. Położył ręce na jego udach. – Twój dziadek i mój tata mogliby skonstruować coś takiego. A ludzie, którzy chętnie by mnie w ten sposób wykąpali, zapłacą krocie na szczytny cel. – Pochylił się do przodu i złapał wargami usta Kamila. – Genialny pomysł. Potrzebujemy takich jeszcze kilka, na wczoraj – szepnął i zaczął go całować. Robił to najpierw powoli, z czasem coraz namiętniej pogłębiając pocałunek. Pragnął więcej, dużo, dużo więcej. Najchętniej położyłby się obok Kamila i doprowadził do czegoś, co nie skończyłoby się tylko na ognistych pocałunkach. One już przestawały mu wystarczać. Ciało domagało się swoich praw, potrzebując spleść się z drugim, najlepiej nagim, ciałem. Pragnął się kochać z Kamilem, a nie wiedział, jak długo jeszcze będzie musiał czekać. Nie rozmawiał z nim na ten temat, ale sądząc po tym, z jakim żarem jego partner oddawał pocałunki, przypuszczał, że chłopak chce tego samego. Naparł na niego i położyli się na kanapie. Wsunął nogę pomiędzy nogi Kamila, który ze swoją zrobił to samo, co było łatwe, kiedy leżeli bokiem.
Kamil westchnął. Jego język badał wnętrze ust Szymona, od czasu do czasu splatając się z jego językiem, by po chwili wpuścić go do swoich ust. Szymon bardzo dobrze całował. Potrafił jednym pocałunkiem rozpalić wszystkie jego zmysły. Poczuł, jak dłoń partnera wkrada się pod jego koszulkę, głaszcząc brzuch, a potem przesuwa się w stronę biodra i dalej. Przez cienki materiał krótkich spodni wyczuł na pośladku, jak gorące palce obejmują go i ściskają. Sam nie pozostawał bierny. Jego ręce błądziły po ciele Szymona, sięgając tam, gdzie tylko mogły. Wsunął dłoń pod jego koszulkę i paznokciami przejechał po kręgosłupie mężczyzny. Udami ścisnął udo Szymona i poruszył delikatnie biodrami, żeby się chociaż trochę o niego otrzeć. Powinien się od niego odsunąć, ale nie chciał. Pragnął Szymona. Ostatnie noce były ciężkie. Od lat nie miał tak realnych snów erotycznych, po których budził się z potężnym wzwodem, a obrazy niczym z realnego świata ciągle krążyły mu po głowie. Potrzebował bliskości Szymona.
Ciało Kamila w jego ramionach parzyło. Chłopak był podniecony i jemu niewiele brakowało do pełnego wzwodu. Zatracił się, całując partnera, niemalże kładąc się na nim. Biodra Kamila, tak samo jak i jego nie pozostały spokojne. Szczególnie, kiedy udo chłopaka tarło strategiczne rejony. Przesunął się z pocałunkami na szyję partnera, a dłoń wsunął pod spodnie i bieliznę Kamila, dotykając nagiego pośladka. Aż westchnął na to wrażenie. Nie powinni tutaj tego robić. Ktoś mógł wejść w każdej chwili, ale nie potrafił się od niego odlepić. Kamil mu się podobał, pociągał go, a on był podniecony i nie myślał trzeźwo. Szczególnie, kiedy ręce chłopaka znalazły sobie dogodne miejsce na jego pośladkach, miętosząc je niecierpliwie.
Dał się lizać po szyi, odchylając głowę. Ciężar Szymona dodatkowo go rozpalał. Ponownie westchnął przeciągle, kiedy udo partnera mocniej się do niego docisnęło.
– Ależ mnie fajnie przycisnąłeś – szepnął.
– Wiem – odparł pewny siebie Szymon, łącząc ich usta. Chciał go rozebrać lub obu ich doprowadzić do orgazmu samym ocieraniem się, ale wtedy zabrudziliby ubrania. Gdy jedną ręką sięgnął do guzika krótkich spodni Kamila, rozległ się dzwonek telefonu Zarzyckiego. – Nie odbieraj. – Rozpiął guzik i obsunął lekko spodnie, dotykając cienkiego paska włosów sięgających do pępka. Parę razy zagapił się na nie podczas pracy, kiedy chłopak chodził bez koszulki, z nisko obciągniętymi spodniami.
– Nie mam zamiaru. – Dał się całować, mając ochotę już wyskoczyć z ubrania, ale telefon nie przestawał dzwonić. – Szlag. Ktoś chce oberwać. Nie dadzą nam spokoju.
– Odbierz. – Szymon trochę oprzytomniał. – Może to i lepiej. Ktoś tu może wejść, a możemy dokończyć później. – Cmoknął go w brodę.
Kamil niemalże jęknął z frustracji. Później? Ale jak to? Nie teraz, kiedy był tak twardy? Przystał jednak na ten pomysł i sięgnął po komórkę do kieszeni koszulki zasuwanej na zamek, z żalem żegnając obecność drugiego ciała przy sobie. Czuł satysfakcję, że Szymon, próbuje się uspokoić, będąc podnieconym tak samo jak on. Miał nadzieję, że po rozmowie będą kontynuować, kiedy tylko zamkną drzwi na klucz.
Usiadł i odebrał połączenie.
– Anka, nie mam teraz czasu. – Próbował mówić tak, aby głos brzmiał normalnie. Jego myśli podążyły do Szymona i tego, co przed chwilą robili. Zorientował się, że Anka coś mówiła, ale jej nie usłyszał: – Możesz powtórzyć? Nie słyszałem cię.
– Nie wiem, co ci tak odwraca uwagę, ale powiedziałam, że Świrus  nie żyje.
Wiadomość zmroziła go do tego stopnia, że odniósł wrażenie, jakby krew do tej pory będąca wrzącą lawą, zamieniła się w lód. Przecież trzy dni temu rozmawiał z nim na Facebooku.
– Żartujesz sobie ze mnie.
Szymon zmarszczył brwi. Kamil wyglądał tak, jakby dostał bardzo złą wiadomość. Chłopak zbladł, a ręce widocznie zaczęły mu drżeć. Podniecenie natychmiast opadło, a zamiast niego miejsce zajął niepokój.
– Nie żartuję – odparła płaczliwym głosem Anka. – Ostatnio wdał się w jakieś szemrane towarzystwo. Nie chciał być od nich gorszy…
– Nie pieprz mi tu, tylko powiedz, co się stało – warknął. Wstał i poprawił spodnie. Przytrzymał telefon ramieniem przy uchu i doprowadził się do porządku. Zaczął kręcić się po pokoju, omijając partnera opartego tyłkiem o biurko.
– Właśnie chcę to zrobić i łaskawie nie warcz na mnie. Nie chciał być od nich gorszy, a wiesz, że Tomek lubił od czasu do czasu brać używki. No więc… kupił skurwysyński dopalacz, bo oni kupili. To gówno go zabiło – rozpłakała się.
– Szlag! Szlag! Szlag! – Chwycił palcami włosy, próbując je sobie wyrwać z głowy. Jak dziś pamiętał, że kiedy wyjeżdżał, Tomek dał mu paczkę papierosów. Taki prosty gest. Wtedy widział go ostatni raz. – Mam nadzieję, że oni zdechli!
– Jeden tak, drugi walczy o życie. Zresztą, co tam oni. W sobotę o czternastej ma być pogrzeb Tomka. – Przyjedziesz?
– Nic mnie od tego nie powstrzyma. – Koniecznie musiał tam jechać. – Nie wiem kiedy, ale przyjadę na pewno. Do zobaczenia, Aniu. – Popatrzył na Szymona, chowając telefon do kieszeni w koszulce. – Mój kolega nie żyje. Spróbował dopalacza… Muszę jechać na pogrzeb. Dasz mi kilka dni wolnego?
– Jasne. – Podszedł do Kamila, chcąc go przytulić, tym samym dodając otuchy, ale chłopak cofnął się.
– Nie. Nie. Chcę być sam. Nie potrzebuję cię. – Nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić, ale nie zamierzał dać się tulić, pocieszać, a tym bardziej okazać słabość. Nie przy kimś, a tym bardziej przy Szymonie.
Bieńkowskiego zabolały te słowa. Chciał być podporą dla Kamila, taką, jaką miał nadzieję, że on jest dla niego. Może się co do tego bardzo mylił.
– Chciałbym ci pomóc…
– Nie, Szymek. Nie potrzebuję… – Miotał się jeszcze przez chwilę po pomieszczeniu, po czym z niego wypadł, chcąc od wszystkiego uciec. Bycie przez jakiś czas samemu okazało się dla niego ważniejsze od Szymona, rodziny, przyjaciół.
Pobiegł w stronę stajni i osiodłał Zefira. Jacek próbował do niego zagadać, ale nie odezwał się do mężczyzny. Wyprowadził konia ze stajni. Kątem oka dostrzegł biegnącego ku nim Szymona. Wsiadł na ogiera i pogonił go w stronę otwartej bramy.
Tymczasem Szymon przystanął, mając ochotę wziąć któregoś z koni i pogalopować za chłopakiem, lecz postanowił dać mu spokój. Przecież Kamil go nie potrzebował.

*

Zeskoczył z konia. Przywiązał Zefira do gałęzi i sam odszedł szybkim krokiem w głąb lasu, po czym wrzasnął ile sił w płucach, by wyładować złość szarpiącą boleśnie jego trzewiami.
– Idiota! Kretyn! Debil! – krzyczał, kopiąc leżące na trawie gałązki, liście, kamienie wszystko, co się nawinęło. W tej chwili byłby w stanie rozszarpać każdego, kto by przed nim stanął. – Niech cię szlag trafi, Świrus, za twoją głupotę! Miałeś wyjebane na życie, to ono pokazało ci, że ma wyjebane na ciebie! – krzyczał, a potem jeszcze raz głośno wrzasnął i opadł na kolana. Dotknął swojej twarzy i stwierdził, że ma mokre policzki. Płacze i nawet o tym nie wie. Dlatego chciał być sam, by nikt nie widział, że czasami i on nie potrafi wytrzymać.
Usiadł na trawie, podsuwając się w stronę drzewa, aby się o nie oprzeć. Nogi wyprostował, krzyżując je w kostkach. Zaczął rozmyślać o Tomku, o tym, jakim dobrym był kumplem. Był taki czas, że Kamil się w nim podkochiwał. Krótkie chwile zaślepienia, tuż po tym jak zerwał z nim chłopak, a on potrzebował z kimś pogadać. Świrus mu wtedy pomógł. Na szczęście Tomek nigdy nie dowiedział się o jego chwilowej słabostce. Ta szybko minęła. Nie trwała tak jak uczucia Anki do niego. Cholernie za nią zatęsknił. Za Bogdanem również, i Dorotą. To byli ludzie, którym potrafił pokazać swoją duszę. Już nigdy nie spotkają się w piątkę, bo Prus musiał wziąć dopalacz.
– Trzeba było się naćpać koki, jak tak tego potrzebowałeś. Przynajmniej by cię nie zabiła, gdybyś jej nie przedawkował. – Tyle w telewizji, w radio, Internecie trąbią o tych świństwach, o tym ilu ludzi zabiły dopalacze, a i tak bezmózgowcy je kupują. Bo chcą czegoś spróbować, bo presja grupy, bo mają problemy. Zapominają, że życie i zdrowie ma nad tym wszystkim większą władzę. Grupie można się postawić, problemy nie uciekną po naćpaniu się, a jak ktoś chce czegoś spróbować, niech zje psią kupę, zdaniem Kamila.
– Do dupy z tym! – Uderzył ze złością pięścią w kolano. Wytarł oczy i pociągnął nosem. Wyjął z kieszeni zapalniczkę i zaczął się nią bawić. Musiał trzeźwo pomyśleć nad tym jak dotrzeć do Zamościa. Autobusem podróż potrwa za długo, ale mógłby pojechać pociągiem. O ile taki był. Powinien skontaktować się z Bogdanem i zapytać, czy mógłby zatrzymać się u niego na kilka dni. Z pieniędzmi nie powinien mieć problemów, bo ma to, co odłożył na czarną godzinę.
– Cholernie mi się chce palić – stwierdził, przyglądając się zapalniczce. Wstał. W jego pokoju czekała na niego nieotwarta paczka papierosów. Na razie wrzucił do ust listek jabłkowej gumy do żucia i ruszył w stronę Zefira.

*

– Przykre – powiedziała Karolina siadając na leżaku.
– Chciałem mu pomóc, a on powiedział, że mnie nie potrzebuje – żalił się Szymon, siedząc w ogrodzie na drugim leżaku i przyglądając się, jak Ewelina i Mateusz taplają się w nadmuchiwanym basenie dla dzieci. – Zabrał Zefira i gdzieś pojechał.
– Zrozumiałe, że chce być sam. – Napiła się zimnej, cytrynowej lemoniady. – Wiesz, jak ja reaguję na pewne sytuacje. Uciekam od ludzi. Ten zmarły kolega to był tylko kumpel czy ktoś więcej? – Odstawiła szklankę na mały stoliczek, obok picia dla dzieciaków.
– Chyba kolega. Nie wiem. Ewelina, nie ochlapuj brata wodą, bo tego nie lubi.
– Dobra, wujku.
– Nie martw się. – Karolina poklepała brata po kolanie. – Pewnie jak wróci, przyjdzie się przytulić.
– Ta. Jedzie na pogrzeb. Pewnie nie wróci do czasu festynu. Chciałem tam z nim pójść.
– W takiej sytuacji nie miałby nastroju na zabawy.
– Idę się przejść. Zobaczę, czy czasami nie wrócił. Jest upał, nie chcę, żeby przemęczył Zefira.
– Wujek, gdzie idziesz? – zapytała Ewelina, wpatrując się w niego ciekawsko.
– Do stajni.
– Pójdę z tobą. – Zaczęła wychodzić z basenu.
– Zostań z ciocią.
– Pójdę – upierała się.
– Nie. Powiedziałem, żebyś została z ciocią! – podniósł głos, na co sześciolatka się rozpłakała. Chciał do niej podejść, ale Karolina wyprzedziła go i przytulając małą, posłała mu wrogie spojrzenie.
– Lepiej idź, wyżyj się na czymś innym – rzekła twardo.
– Przepraszam. – Był nie tylko przybity zachowaniem partnera, ale w dodatku zły, co ujawnił przed chwilą.
Potwierdził swoją teorię, kiedy wchodząc do stajni, zobaczył Zefira pokrytego pianą w okolicach pyska i Kamila zdejmującego siodło ze zwierzęcia.
– Mogłeś go zajeździć na śmierć – warknął. – Jeżeli masz problem, to nie musisz wyżywać się na koniu.
Kamil obrzucił go takim wzrokiem, że Szymon omal się nie cofnął, czując, jakby chłopak go fizycznie kopnął. Bieńkowski zauważył czerwone oczy partnera, ale nic nie powiedział na ten temat.
– Nie wyżyłem się na nim. Co ty sobie wyobrażasz? Zachowujesz się tak, jakbym chciał mu zrobić krzywdę. Biegł galopem, tylko trochę się spocił. Zaraz się nim zajmę. No, chyba że twoim zdaniem coś spierdolę. Jak tak, to ty go wyczyść, ja umywam rączki. – Wyrzucił ręce na boki. Zmrużył wściekle oczy.
– Proszę, proszę, Kamilek pokazuje dawne pazurki. – Schował ręce do kieszeni. Złość za słowa chłopaka nakręcała go. – Jest taki wściekły.
– Mam powody!
– Jaki ty jesteś biedny. Masz powody, żeby mnie nie potrzebować, mimo że…
– Nikogo nie potrzebuję. – Stanął twarzą w twarz z Szymonem. – Ciebie też nie.
– Jestem ciekaw, co ja ci zrobiłem. Chciałem tylko pomóc. Wesprzeć cię, a ty nie chcesz ode mnie tego przyjąć, jakbyśmy byli obcy. To co ci zrobiłem? – Założył ręce na piersi. – Zabiłem ci kolegę?
– Pierdol się, Szymon! – wydarł się, aż Zefir i inne konie zarżały niespokojnie. – Na razie chcę być sam. Sam! Rozumiesz, co to słowo znaczy? – Nie przestawał patrzeć wojowniczo w oczy Szymona.
– Co to znaczy, jeżeli chodzi o nas? – zapytał spokojnie.
– Daj mi spokój! – Próbował odejść, ale Szymon złapał go za rękę i zatrzymał.
– Co znaczy „sam”?
– Po prostu to, co znaczy. Sam to sam, bez ludzi u boku. – Wyrwał rękę.
– I bez partnera?
– Tak. Zajmij się lepiej Zefirem. Dzisiaj wyjeżdżam. Nie wiem, kiedy wrócę. – Odwrócił się, by odejść i usłyszał:
– Jak dla mnie możesz nie wracać.

*

Wkurzony Kamil wpadł do domu, na szczęście nie zastając w nim nikogo.  Nie chciał myśleć, co oznaczały słowa Szymona i czy nadal był z nim związany, czy właśnie chwilę temu rozstali się w nieporozumieniu. Wpadł do swojego pokoju, wyciągnął plecak z szafy i zaczął wkładać do niego najpotrzebniejsze rzeczy. Z szuflady biurka wyjął paczkę papierosów i zapalił jednego. Zaciągnął się głęboko dymem, przymykając powieki. Tak, tego mu było trzeba. Włączył komputer, żeby sprawdzić, czy w najbliższym czasie znajdzie jakiś pociąg, który zawiezie go na stare śmieci. W międzyczasie zadzwonił do Bogdana.
– Halo?
– Boguś, to ja. Słuchaj, stary, Anka powiedziała mi, co się stało.
– Wiem, byłem wtedy przy niej. Chujowa sprawa. Nadal nie mogę w to uwierzyć.
– Myślisz, że ja mogę? – Wziął podstawkę spod kwiatka i strzepał do niej popiół z papierosa. – Mam sprawę. Mogę się u ciebie zatrzymać na kilka dni?
– Pewnie. Kiedy przyjedziesz?
– Zaraz sprawdzę w necie połączenia. Przyjadę z piwskiem, więc przygotuj się na ostre chlanie. – Tego również potrzebował, by nie myśleć o Tomku i Szymonie, i tym, czy nadal są razem. A może wszystko zepsuł i skończyło się to, co miało tak dobry start. Zamyślił się na chwilę, ale szybko się z tego otrząsnął. Rozmawiając z Bogdanem, sprawdził informacje na stronie stacji kolejowej w Rzeszowie. – Dobra, za półtorej godziny coś jest. – Wyjął drugiego papierosa i zapalił. – Patrząc na to, o której pociąg dojedzie do Zamościa, to najpóźniej będę u ciebie na ósmą wieczorem.
– Nie ma sprawy. Powiem mamie, że będziesz.
– Spoko. Ja ze swoją pewnie będę miał niezłą przeprawę, i z ojcem. Ale tak czy inaczej wsiadam w pociąg i wieczorem jestem u ciebie, a moi niech się pierdolą.
– Wiesz, ile u nas będziesz, bo jak coś, to zdejmiemy z moim starym łóżko ze strychu, żebyś nie spał na podłodze.
– Nie przejmuj się tym. Ile będę? – Wciągnął dym papierosowy w płuca i wypuścił nosem. Na razie nie chciał myśleć o niczym innym niż o pogrzebie kumpla, ale jedno nasuwało mu się na myśl: –  Nie wiem, czy w ogóle tutaj wrócę.

27 października 2016

W sidłach miłości tom 3 - Rozdział 16

Info w sprawie głosowania: Klik

Dziękuję za komentarze. :)

Im dłużej czekał, tym bardziej się denerwował. Z Richiem musieli przyjechać do przychodni przy szpitalu, bo jego lekarz miał urlop. Naprawdę starał się nie myśleć, co mu może być, pomimo że obaj z Richiem spodziewali się najgorszego. Tak bardzo chciał, żeby to nie było to, o czym myśli. Nawet modlił się, żeby to było tylko jakieś zapalenie. Przecież w jego wieku niemożliwe, żeby miał raka jądra.
Richie przyglądał się partnerowi. Ręce Jonathana drżały. Powstrzymywał się przed tym, aby  nie prawić mu kazań, nie pytać dlaczego nie poszedł do lekarza, kiedy zauważył, że coś jest nie tak. Sądził, że w ich związku, życiu w końcu wszystko wychodzi na prostą, a tu nie wiedział, co będzie. W każdym razie starał się myśleć pozytywnie i nie snuć czarnych scenariuszy. W domu powiedział Jonathanowi, że chce być z nim bardzo długo, i miał wielką nadzieję, że tak będzie.
Jonathan wyprostował się, kiedy z gabinetu lekarskiego wyszła osoba, która była przed nim zarejestrowana.
– Moja kolej.
– Ej. – Richie złapał go za rękę. – Wierzę, że wszystko będzie dobrze.
– Musi być, prawda? To wszystko przez to, że oglądaliśmy kiedyś ten film i przychodzi nam do głowy najgorsze. Idę. – Puścił jego rękę i po chwili zapukał do gabinetu.
– Proszę wejść – odezwał się głos zza zamkniętych drzwi.
Nacisnąwszy klamkę wszedł do pomieszczenia o zielonych ścianach i bardzo sterylnym, prostym wyglądzie. Zamknął za sobą drzwi i dopiero spojrzał na siedzącego za biurkiem lekarza. Zdębiał. Miał ochotę zawrócić.
– Mogę prosić o zmianę lekarza? – zapytał.
Ethan uniósł wzrok znad wypełnianego dokumentu, spoglądając na kolejnego tego popołudnia pacjenta.
– Jonathan? Jaki ten świat mały. – Uśmiechnął się szczerze.
– Za mały dla nas dwóch. To mogę prosić o innego lekarza?
– Nie. Jestem sam na dyżurze, więc jesteś skazany na mnie. – Nie było to prawdą, ale Johnny nie musiał o tym wiedzieć. – W razie konieczności mogę zawołać kogoś, bo jestem jeszcze stażystą, ale myślę, że z bólem gardła czy palca sobie poradzę. Nie mogę tylko wypisywać zwolnień lekarskich – wytłumaczył. – Z tym to już każę pójść do kogoś innego. – Wstał. Obszedł biurko i usiadł na brzegu, zakładając ręce na piersi. – Jesteśmy dorosłymi mężczyznami. Wyobraźmy sobie, że wspólnej przeszłości nie było. Jestem lekarzem, ty pacjentem. Co panu dolega?
– Los naprawdę bywa okrutny. Miałem nadzieję nigdy cię nie spotkać.
– Ja też. Niemniej, jak widzisz, jesteś na mnie skazany – powiedział Ethan. – To co ci jest?
To była bardzo żenująca sytuacja. Bardziej niż jakby miał o tym opowiadać komuś obcemu i zdejmować przed nim spodnie. Natomiast Ethan Larsen nie był obcy, a w przeszłości był kimś więcej. Nie miał jednak wyjścia, bo gdy stąd wyjdzie bez badania, Richie go zabije.
– Cieszę się, że udało ci się skończyć studia. – Usiadł na kozetce.
– Był moment, kiedy prawie to rzuciłem, kiedy mnie zostawiłeś…
– Miałeś o tym nie wspominać– warknął Johnny. – Sam do tego doprowadziłeś.
– Masz rację. Nie zmienia to faktu, że byłeś jedynym facetem, którego kochałem.
– Ethan, bo wyjdę. 
– Wybacz. Już zamieniam się w lekarza. W czym mogę ci pomóc? – zapytał profesjonalnie. 
– Od paru dni czuję dziwny ciężar w mosznie. Dzisiaj wyczułem, że jedno z jąder jest powiększone. Nic mnie nie boli, ale niepokoi mnie to.
– I dobrze, że cię niepokoi. – Ethan wyrwał z kartonowego pudełka stojącego na biurku parę jednorazowych rękawiczek i założył je. – Zdejmuj spodnie. Muszę cię zbadać. 
Jonathan posłuchał go z ociąganiem, starając się nie myśleć, jak dawno temu powiedziane przez Ethana „Zdejmuj spodnie” znaczyło coś zupełnie innego. Opuścił spodnie wraz z bielizną i odwrócił głowę, kiedy Ethan zaczął dotykać go w intymnym miejscu. Zauważył, że mężczyzna robił to naprawdę profesjonalnie i był mu za to wdzięczny. Ostatnio Ethan dotykał go tam w całkiem inny sposób i z innych powodów.
– Zakaszl – poprosił Larsen, wyraźnie wyczuwając, że lewe jądro Jonathana jest nienaturalnie powiększone, przez co moszna wydaje się być opuchnięta, poczuł też mały guzek. – Dobra. Ubierz się. – Zdjął rękawiczki i wyrzucił do kosza. Poszedł umyć ręce, jak to robił po każdym badaniu, nawet kiedy używał rękawiczek.
– I? To tylko zapalenie, tak? Nie mam raka?
– Bez badań nie mogę ci nic powiedzieć. Musi cię zbadać jeszcze jeden lekarz, ale na pewno to nie jest zapalenie – powiedział bardzo poważnie Ethan.
– Aha. – Usiadł na kozetce z mocno bijącym sercem, nie mając pojęcia, co dalej będzie. – Tylko mnie nic nie boli.
– Johnny, nie potwierdzę ci czy to rak, czy coś innego, ale jeżeli nowotwór jądra, to w większości przypadków choroba przebiega bezboleśnie. Niedawno w naszym szpitalu przeprowadzano akcję dotyczącą tego, żeby skłonić mężczyzn do robienia badań. – Usiadł za biurkiem i wziął kartę pacjenta należącą do Jonathana. – W tym właśnie kontroli własnego ciała i samobadania. Tak jak kobietom mówi się, żeby badały swoje piersi, tak mężczyznom w różnym wieku, nawet chłopcom, zalecamy właśnie samobadanie jąder. Nie ma znaczenia, w jakim jesteś wieku. Choroby czepiają się każdego i nie można lekceważyć jakichkolwiek objawów.
– Tak mam od paru dni. Mój partner zmusił mnie do przyjścia tutaj.
Ethan spojrzał na niego, słysząc słowo „partner”.
– Dobrze zrobił. Wczesne wykrycie choroby daje możliwości wyleczenia.
– Choroby, czyli raka – powiedział Wilson z rezygnacją.
– Nic takiego nie powiedziałem.
– Nie musisz. Widzę to w twoich oczach, Ethan. Co będzie dalej?
– Trzeba będzie ci zrobić badanie USG jąder. To jako pierwsze.
– A potem mi to wytniecie?
– Wszystko zależy, co wyjdzie na badaniach.
– A jeżeli to rak, to skąd będziecie wiedzieć jaki? – Jonathan był coraz bardziej roztrzęsiony. Spodziewał się najgorszego, snując czarne scenariusze, ale okazało się, że nie jest na to gotowy. Mina Ethana bardzo dużo mówiła, a znał tego  człowieka i wiedział, że nie jest z nim dobrze.
– Szczegółowe rozpoznanie choroby nowotworowej opiera się najczęściej na wyniku badania histopatologicznego jądra usuniętego z dostępu pachwinowego. Z tym że ja nie mogę jednoznacznie potwierdzić, co ci jest.
– A poza rakiem co to może być?
– Zapalenie wykluczam, to dość rzadka przypadłość i najczęściej dotyczy obu jąder. Występuje bardzo silny ból, połączony z gorączką, a ty tego nie masz. Krwiak, żylaki, torbiele powrózka nasiennego. Wodniak.
– Co to jest wodniak? Mów do mnie po ludzku.
– Co do wodniaka to takie rozpoznanie można postawić dopiero po badaniu ultrasonograficznym. Niestety, może on towarzyszyć guzowi jądra. Jest to rodzaj torbieli gromadzącej płyn surowiczy pomiędzy błoną otrzewną a błoną surowiczą jądra.
– Aha. Czyli wyszliśmy z lasu na tę samą drogę.
– Powiem ci coś, nawet jeżeli to rak, to jest we wczesnym stadium i masz sto procent szans na wyleczenie. Każdy kolejny tydzień zwlekania może zmniejszyć na to szanse. Dobrze, że przyszedłeś i nie oszukiwałeś się, że to nic takiego.
– Oszukiwałem. Na pewno dzisiaj. Zanim od partnera nie dostałem kopniaka, to okłamywałem sam siebie.
– Muszę go pochwalić za szybką reakcję. Napiszę ci skierowanie na USG. Zadzwonię do doktora Kadena Hyla, ma dzisiaj dyżur, i powiem mu, żeby jeszcze dzisiaj wykonał to badanie, bo czasami godziny mają znaczenie. Dopiero po badaniu będziemy wiedzieć co dalej, kiedy obejrzy cię urolog.
– Onkolog pewnie też.
– Tego nie można wykluczyć.
– Rób co trzeba. Muszę być zdrowy. – Dla Richiego, dla siebie samego, dla rodziny, dla wszystkich.


* * *


Z każdą upływającą minutą kiedy Johnny nie wychodził z gabinetu lekarskiego, Richie zaczynał czuć lęk o partnera. Inni pacjenci zaczęli się już denerwować czekaniem, mówiąc coś w stylu: „Siedzi tam i siedzi”. Miał ochotę coś im niemiłego odpowiedzieć. Ciekawe czy któraś z tych kobiet nie pójdzie tam i nie spędzi na plotkowaniu godziny, wyliczając przy okazji, na co to jest chora, bo przeczytała w Internecie o objawach. Natomiast jego partner mógł być poważnie chory i na pewno nie był hipochondrykiem.
Dopiero po półgodzinie Jonathan opuścił gabinet, blady jak ściana, z wystraszonym wzrokiem. Richie dzięki temu domyślił się, że nie jest dobrze.
– Co ci powiedział? – spytał, podchodząc do niego, a Johnny, zanim odpowiedział, przytulił go.
– Bez konkretnych badań nie może postawić jednoznacznej diagnozy, ale na dziewięćdziesiąt procent to… – Pokręcił głową, nie kończąc zdania.
– Co teraz?
– Mam tu skierowanie do lekarza na badanie. – Odsunął się od niego i pokazał trzymaną w dłoni kartkę. – Pewnie czeka mnie dokładny przegląd mojego ciała przez paru doktorków. – Zaśmiał się, lecz w tym śmiechu nie było nuty radości. – Nie łudzę się, Richie, że to nic poważnego.
– To chodź. Niech cię przyjmą, zbadają. – Wziął go za rękę, mając gdzieś to, kto i co sobie o nich pomyśli. – Zostanę z tobą, dopóki nie będziemy wiedzieć co i jak. – Pociągnął go w stronę drzwi prowadzących do budynku szpitala.
– To może trochę potrwać. Ethan powiedział, że nawet kilka godzin.
– Ethan? – Zmarszczył brwi.
– Lekarz, który mnie badał.
– Jesteś z nim po imieniu? – Szli długim korytarzem, od czasu do czasu mijając lekarzy i innych ludzi.
Jonathan z początku nie zamierzał mówić mu, kim był dla niego w przeszłości ten lekarz, ale z własnego doświadczenia wiedział, że kłamstwa i ukrywanie wszystkiego o przeszłości niszczą związek.
– Bo go znam. Parę lat temu on i ja spotykaliśmy się. W sumie tworzyliśmy parę.
– Aha. – Zacisnął mocniej dłoń na ręce Johnny’ego. Nie miał zamiaru być zazdrosny o przeszłość, ale niepokoiło go co innego. – Mówiłeś, że nigdy nie byłeś związany z mężczyzną. Był Patrick, a potem ten chłopak z twojej grupy tanecznej i to był tylko kumpelski seks, to on?
– Nie. – Przystanął. – Ethan to jeszcze ktoś inny. Ktoś, o kim nie chciałem mówić, myśleć. Zniszczył to, co chciałem z nim stworzyć.  Zdradzał mnie, a potem miał mi za złe, że ja go zostawiłem. Nigdy nie zrozumiał, że to była jego wina. Pokrętna duszyczka z niego i mam nadzieję, że się zmienił. Czasami potrafi się uśmiechać, a gdy się odwrócisz, może wbić ci nóż w plecy.
– Ale mnie mogłeś o nim powiedzieć. Mimo wszystko rozmyślnie zataiłeś przede mną ten związek.
– Przepraszam. – Położył dłoń na policzku Richiego. Nie mógł patrzeć w te smutne, pełne zawodu oczy. – Dla mnie ten związek nie istniał. To była mała przygoda. Ethan to dupek. Nie chciałem niczego przed tobą ukrywać. Wybaczysz mi?
– Dlaczego miałbym ci nie wybaczyć? Jednak nie ukrywaj takich rzeczy przede mną, bo czuję się przez to źle.
– Przepraszam. – Przytulił go bardzo mocno.
Richie odetchnął, obejmując go rękoma wokół pleców.
– W porządku. Mimo wszystko dziwnie się czuję, że dzisiaj dotykał cię tam twój były.
– To mimo wszystko lekarz. Wierz mi, zrobił to jak profesjonalista.
 – I bardzo dobrze. Lepiej mnie puść i chodźmy do kogoś z tym skierowaniem.
– Jeszcze chwilę. – Nie chciał go puszczać. Musiał się nim nasycić, jakby Richie był lekiem na wszystko. Dopiero po dłuższej chwili go uwolnił. – Jestem gotów. Mamy znaleźć jakiegoś doktora Kadena Hyla. Ma mi pomóc i tak dalej.
– Hyla? Casey mówił, że ktoś o tym nazwisku go badał. Podobno fajny jest. To taki wysoki, dobrze zbudowany doktorek, jak mówił. Szybko go wypatrzymy.
– Dla mnie najważniejsze, żeby był dobry w tym, co robi.
– Powinniśmy zawiadomić twoją rodzinę.
– Może kiedy będziemy coś wiedzieć. Rodzice wciąż odpoczywają na urlopie. Nie chcę ich przedwcześnie martwić. Hm? Co tak patrzysz?
– A potem Alex urwie mi łeb.
– Przynajmniej poczekajmy, aż będzie po badaniu USG, co?
– W porzo. No, chodź. – Znów wziął go za rękę, dodając tym samym otuchy sobie i Jonathanowi.
Przez wielkie, oszklone drzwi weszli na teren szpitala prosto w zgiełk tworzący się od dzwoniących telefonów, gadających ludzi, płaczących dzieci. Spodziewali się, że izba przyjęć o tej porze będzie pusta, a tu niespodzianka.
– Dobra, zapytam w recepcji, gdzie znajdę tego Hyla – powiedział Johnny. Podszedł do lady, omijając biegające wokół dziecko. – Dzień dobry. To znaczy dobry wieczór.
– Słucham pana? – zapytała dużo od niego starsza kobieta, uśmiechając się do niego uprzejmie.
– Szukam doktora Kadena Hyla. Mam do niego skierowanie.
– Doktor Hyle jest w pokoju zabiegowym. O tam, na końcu korytarza. – Wskazała ręką. – Pokój numer trzy – przekrzykiwała dzwoniący obok niej telefon.
– Dziękuję pani bardzo.
– Proszę.
Johnny wrócił się do swojego chłopaka i obaj udali się we wskazanym kierunku. Pokój numer trzy odnaleźli bez większych problemów. Akurat drzwi były otwarte, więc zajrzeli tam. Lekarz rozmawiał z pielęgniarką i śmiał się, popijając coś z białego, plastikowego kubka. Mężczyzna, zauważywszy ich, zapytał:
– Pan Wilson?
– Jonathan Wilson. Mam tu skierowanie na badanie. – Wszedł do środka z drepczącym za nim Richiem i podał lekarzowi kartkę.
– Ethan dzwonił, że pan się pojawi. Zaraz będzie tutaj urolog i zbadamy pana. Proszę poczekać na korytarzu, pójdziemy do innego pokoju.
– Dziękuję. – Wciąż trzymając Richiego za rękę, niczym koło ratunkowe lub oparcie w trudnych chwilach, wyszedł na korytarz.
Nic nie mówili, bo żaden z nich nie czuł takiej potrzeby. Wystarczyło, że byli obok siebie. Po chwili jednak Richie przerwał ciszę:
– Może dobrze, że znasz tego Ethana. Ruszył coś nie coś i zajmą się tobą, a nie będziesz czekał tygodnie na badanie.
– Może.
Niedługo później przyszedł urolog i Johnny, przytuliwszy jeszcze raz swojego chłopaka, udał się z lekarzami na badanie, które miało o wszystkim zadecydować.


* * *


– No, niech to szlag. – Alex spojrzał na swoje ubranie, na które nieopatrznie wylał kawę, po tym jak się potknął. – Jeszcze tego mi brakowało. – Zerwał z haczyka ścierkę i zaczął wycierać koszulkę oraz spodnie.
– Lepiej idź się przebierz – poradziła mama, odstawiając na bok garnek z zupą. – Najlepiej wrzuć to do pralki, i tak zaraz muszę nastawić pranie.
– Miałem zamiar to jutro zrobić. Nie wiedziałem, że tak szybko wrócicie.
– Daj spokój, pogoda tam była tak okropna, że zrezygnowaliśmy. Co mi za wyjazd, kiedy muszę siedzieć w hotelu. Postanowiliśmy z ojcem, że lepiej posiedzieć w domu. Za to ugotowałam na jutro pyszną zupę. Trzeba tu posprzątać. Kurzu w ogóle nie ścieraliście. – Przejechała palcem po brzegu okapu.
– Johnny prawie przeprowadził się do Richiego. W sumie to trzeba go zawiadomić, że wróciliście. A ja siedzę tutaj sam, a mam tyle nauki, że nie mam czasu posprzątać. – Tak, ma naukę. Szczególnie przed ekranem komputera i pornosami. Nadal nie wykorzystał kupionego wibratora.
– Dajże spokój, chwila czasu na sprzątanie zawsze się znajdzie. – Nalała wody do czajnika i postawiła go na zapalonym palniku. – A jak test z historii? Mieliście mieć go chyba wczoraj.
– Przełożyli na przyszły tydzień, bo lekcję mieliśmy z kimś innym. Idę się przebrać.
W swoim pokoju szybko zmienił ubranie, a brudne zaniósł do łazienki i wrzucił je do pralki. W ostatniej chwili przypomniał sobie, że nie wyjął ze spodni telefonu. Znów komórka zostałaby wyprana, a przeżyłby to bardziej niż sytuację sprzed roku. Na telefonie miał numer do Josha i cokolwiek by się działo, nie zamierzał go skasować. Komórkę schował do kieszeni dżinsów, które miał na sobie, i kiedy planował wyjście z łazienki, w pomieszczeniu pojawiła się matka. Kobieta od razu zabrała się za segregowanie rzeczy do prania.
– Co u Jonathana, poza tym, że mieszka u Richiego? Mógłbyś nasypać do szufladki proszku?
– Mhm. Prawie mieszka. – Schylił się, żeby otworzyć pojemnik z proszkiem do prania. – Wszystko u niego dobrze. Mamo, naprawdę przez te parę dni nic się nie zmieniło. – Nabrał do plastikowej miarki malutkie granulki i wsypał w przeznaczone w pralce miejsce.
– Martwię się, bo wyjeżdżam na trochę, wracam, a w domu syf. Nieposprzątane, pranie niezrobione, prasowanie, które obiecaliście zrobić, leży nieruszone i nawet dywany niepoodkurzane. – Wrzucała kolejne kolorowe rzeczy do pralki. – Nawet jak Jonathana nie ma w domu, to ty musisz o wszystko dbać. Ja niczego za ciebie nie zrobię. Chcesz w przyszłości ze swoim partnerem żyć w chlewie?
– Mamuś, ja nie zamierzam mieć partnera. Nikogo.
– Teraz tak mówisz. – Zatrzasnęła drzwiczki pralki i ustawiła odpowiedni program prania.
– Mówię poważnie. Nie uśmiechają mi się związki. U nas w szkole widać, że wiosna nadeszła, bo co rusz tworzą się nowe pary. Mnie do tego nie ciągnie.
– Miłość wisi w powietrzu. Ciebie też strzała Amora trafi. – Nacisnęła przycisk i maszyna do prania wydała buczący dźwięk i zaczęła pobierać wodę. – Idź odkurz dywany, ja już podłogi umyję – powiedziała.
– Już się ro… – Nie dokończył, bo zaczęła dzwonić jego komórka. Spojrzał na wyświetlacz. – O, Richie. Pewnie chce, bym mu pomógł w lekcjach.
– To odbierz. Za ten czas wypiję swoją kawę.
– No, co tam? – Usiadł na pralce i nie obchodziło go, że ta jest włączona. – Co? Za głośno? A, to pralka. Rodzice wrócili godzinę temu, powiedz o tym swojemu facetowi, i mama robi generalne porządki. A ty co masz jakiś taki dziwny głos?

* * *

– Dziwny? Możliwe. Słuchaj, Alex, może to i dobrze, że wasi rodzice wrócili, bo i tak by wrócili. – Cały roztrzęsiony stał na szpitalnym korytarzu, nie wiedząc, jak przekazać to, co powinien. Niby to zadanie należało do jego partnera, ale Johnny nie potrafił im tego powiedzieć. – Johnny i ja jesteśmy w szpitalu.
– Mieliście wypadek? Co się stało? – Usłyszał zaniepokojony głos przyjaciela.
– Nie było żadnego wypadku. Mnie nic nie jest, natomiast Jonathan jest po badaniach i zostawiają go w szpitalu.
– Dlaczego? Mów, do cholery, a nie kręcisz!
– Bo nie wiem, jak mam ci to powiedzieć – wysyczał przez zęby. – Johnny wyczuł u siebie, że coś jest nie tak z jego jądrem. Pojechaliśmy do szpitala, skierowali go na badania i podejrzewają najgorsze.
– To znaczy co?
– Nowotwór jądra.
– Co?! – Richie odsunął telefon od ucha, kiedy przyjaciel wydarł się na cały głos. – Zaraz tam będziemy. W którym szpitalu jesteście?
– W tym naszym, rejonowym. Jesteśmy  na urologii.
– Dlaczego na urologii?
– Na ten oddział został przyjęty. Chyba chcą go operować. Tak podejrzewam, ale nic jeszcze nie wiemy. Przywieźcie mu jakąś piżamę, bieliznę, kapcie i nie wiem co tam jeszcze. Alex, jesteś tam? – spytał, gdy w głośniku nastała cisza.
– Jestem. Przywieziemy. Cześć.
– Cześć. – Potarł nasadę nosa, czując się bardzo zmęczony, a to dopiero pierwszy dzień, właściwie wieczór, jeden z wielu. Po skończonej rozmowie wrócił na salę, w której chwilę temu umieścili Jonathana. Chłopak leżał na łóżku i gapił się w okno.
– Lekarz ma przyjść i ze mną o tym pogadać. Wykryli mi jakiegoś nasieniaka czy nienasieniaka. Podobno te cholerstwa są złośliwe, ale wykrycie ich we wczesnym rozwoju daje olbrzymie szanse na wyzdrowienie. Prawdopodobnie nie ma przerzutów, ale co oni tam wiedzą.
– Wiemy – odezwał się w progu głos chirurga urologa, który miał operować Jonathana. – Pozwólcie, że poczęstuję was medyczną trucizną. – Mężczyzna przysunął sobie taboret i spojrzał na Richiego po tym, jak usiadł. – Właściwie pana nie powinno tutaj być, bo nie należy pan do rodziny, ale poproszono mnie, żeby i panu przekazywać informacje.
– Nawet na piśmie im to dałem – wtrącił Johnny.
– Tak więc, rak jądra – najczęstszy nowotwór złośliwy z grupy guzów litych w grupie młodych mężczyzn pomiędzy dwudziestym a trzydziestym piątym rokiem życia. Potoczne określenie "rak jądra" obejmuje całą grupę nowotworów, które można podzielić na nowotwory zarodkowe i niezarodkowe. Przeważającą większość guzów jądra, dziewięćdziesiąt pięć, dziewięć procent, stanowią nowotwory zarodkowe. Biorąc pod uwagę cechy kliniczne, można je podzielić na nasieniaki i nienasieniaki, pana, panie Wilson, jest nienasieniakiem, co i tak dopiero się okaże podczas badania histopatologicznego. Wszystkie nowotwory zarodkowe z wyjątkiem dojrzałego potworniaka cechują się dużą złośliwością histologiczną i agresywnym przebiegiem klinicznym. – Widząc ich przerażone miny dodał: – Ale spokojnie, panowie. Słuchajcie mnie dalej. Są to jednocześnie jedne z niewielu nowotworów "litych", które można wyleczyć nawet w zaawansowanym stadium z przerzutami odległymi. Szansę na wyleczenie pacjenci z guzami zarodkowymi zawdzięczają dużej wrażliwości tych nowotworów na chemioterapię i radioterapię.[1] U pana, Johnny, jest to dopiero początkowe stadium. Prawdopodobnie po wycięciu jądra będzie pan zdrowy jak rydz. Oczywiście przeprowadzimy odpowiednie badania, ale z tego co widziałem na wynikach USG, nowotwór jeszcze nie zdążył zrobić przerzutów. Dlatego, jak panowie widzą, ważna jest profilaktyka i samobadanie. Z jakimikolwiek zmianami, podejrzeniami bez wstydu lepiej zgłosić się do lekarza. Czasami to nic, a czasami może być za późno. Wstyd nie uratuje życia, a podkreślam, że umieralność pacjentów z rakiem jądra jest również dość spora. Często przez udawanie, że nic mi nie jest, lub lekarza bagatelizującego problem.
– Kiedy mnie chcecie operować? – zapytał Jonathan, ściskając dłoń Richiego. Pomimo dużych szans, że po zabiegu będzie zdrowy, i tak bardzo się bał.
– Jutro. Czym prędzej tym lepiej. Po zabiegu będzie pan żył z jednym jądrem normalnie. Z uprawianiem seksu też nie będzie problemów. Nic się nie zmieni.
– Poza tym, że ukradniecie mi jedno jajko i no wie pan.
– Chodzi panu o wygląd? Z tym też nie ma problemów. Można wszczepić protezę jądra, która zastąpi to brakujące, i zaręczam, że po takiej korekcji kosmetycznej nie będzie widać różnicy i moszna będzie wyglądać normalnie. Taki zabieg trwa do trzydziestu minut. Możemy wszczepić ją od razu. Dobierzemy tylko wielkość.
– Dziękuję.
– Przyjdę do pana za godzinę. Zabieg zostanie przeprowadzony jutro do południa. Zostawiam panów samych. – Lekarz wstał i wyszedł.
Jonathan westchnął ciężko.
  O czym myślisz? – zapytał Richie.
– O tym jak to w jednej chwili wszystko może się zmienić. Dzwoniłeś do domu?
– Tak. Niedługo powinni tutaj być.
– Dziękuję. – Przymknął powieki.
Richie siedział przy nim i patrzył, jak jego partner śpi. Do sali w tym czasie wróciło dwóch pacjentów zajmujących łóżka obok. Najstarszy, około sześćdziesiątki, prowadzący ze sobą stojak z kroplówką popatrzył na niego, wzruszył ramionami i położył się. Młodszy, może o kilka lat starszy chłopak, przyglądał mu się przez chwilę, a potem zajął się czytaniem książki.
Sam Richie nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Właściwie dowiedział się o tym, że zasnął, w chwili, w której go obudzono. Ujrzał obok siebie Alexa i jego rodziców. Johnny nadal spał.
– Co z nim? – zapytał pan Wilson.
– Lekarze mówią, że wszystko będzie dobrze. Jutro ma zabieg. Po zabiegu wyślą jądro do badania. Wtedy wszystko się okaże, ale, jak mówiłem, lekarze są dobrej myśli. Nie może być inaczej. – Przytulił policzek do dłoni Jonathana, zażarcie się modląc, żeby wszystko poszło dobrze, a nowotwór nie zrobił przerzutów. Jutro czeka ich wszystkich bardzo ciężki dzień.





[1] Wiadomości zaczerpnięte z Wikipedii i ogólnie z Internetu.