25 czerwca 2013

Połączeni - rozdział 12

Przypominam, że nie wysyłam powiadomień z racji tego, że rozdziały są dodawane regularnie.

Dziękuję za komentarze. :D


W ciemnym pokoju kwilenie odbijało się od ścian. Chłopiec leżał na małym sienniku i płakał. Bał się. Tęsknił za braćmi, chciał do nich wrócić. Zatrząsł się ze strachu w momencie, gdy drzwi odgradzające go od porywacza uchyliły się, wpuszczając snop światła. Wysoka postać weszła do wnętrza pokoju ze świecą w dłoni. Jej światło oświetliło twarz pooraną bliznami, co dla chłopca było dość przerażające.
Zamknij się, bo nie mogę już słuchać tego wycia! – warknął Fuldros. Głos miał chropowaty i zimny, jakby nie z tego świata. – Jutro już cię tu nie będzie. Będziesz pracował u nowego pana na polu, a jak się spodobasz, to może weźmie cię do łoża.
Kal okrył głowę rękoma przerażony jeszcze bardziej. Błagał w myślach, żeby bracia go uratowali.
Nie dostaniesz dziś jeść. Taki płaczek nie zasługuje na to – powiedział i zaczął nasłuchiwać. – Chyba mamy gościa. Siedź cicho, bo ci rękę obetnę, chłopczyku – zagroził porywacz i zatrzasnął drzwi.
Przeszedł przez wytworny salon pełen złotych ornamentów i wyjrzał przez małe okienko przy drzwiach. Przed domem stała postać w czarnym płaszczu i kapturze. Nie mógł stwierdzić, kim była. Może ktoś przyjechał po tego dzieciaka? Już miał dosyć tych bachorów. Musi zająć się inną profesją. Ponowione pukanie kołatką zmusiło go do otworzenia ciężkich wrót domu.

*~~*~~*

Czekał cierpliwie. Kątem oka widział poruszenie w oknie. Gospodarz zapomniał, że ciemność nocy na zewnątrz i światło lamp w środku doskonale ukażą jego postać. Zastukał jeszcze raz. Co on tu w ogóle robi? W co on się wpakował? W tym mieście miał tylko wykonać zadanie, nie spoufalać się z osobnikami, nawet takimi urodziwymi jak bracia Ladrim.
Drzwi otworzyły się i na progu stanął człowiek o ogolonej głowie, złych oczach i dwóch rozległych szramach na lewym policzku, które sięgały szyi.
Czyżby już ktoś chciał się tobą zająć?, pomyślał Asmand.
– Czego?
– Przyjazny ton w stosunku do gościa powinien być uczony w dzieciństwie – rzekł As.
Nie znam cię. Nie gadam z obcymi i nie zamierzam być przyjazny – Fuldros wręcz syczał.
– Jak mnie poinformowano, w tym domu mieszka Teler Fuldros.
– Kto cię poinformował? – Obserwował z czujnością sylwetkę obcego.
Ktoś, komu zależy na pewnym małym chłopcu. Przyjechałem zobaczyć towar.
Fuldros pogapił się jeszcze na Delretha. Zamlaskał kilkukrotnie i odsunął się od drzwi.
– Zapraszam w skromne progi.
Asmand wszedł do środka. Od razu w jego oczy rzucił się bogato wystrojony salon. Marmury i inne drogie kamienie pokrywały ściany oraz podłogi. Wielka sofa z czarnym obiciem stała pośrodku komnaty, a za nią były szafki pełne kryształów i najlepszej ceramiki. Zdążył zauważyć, że obok schodów od lewej są drzwi, a obok kolejne. Ciekaw był, w którym z pomieszczeń Fuldros zamknął chłopca. Całe szczęście, że porwał tylko tego gówniarza i nie będzie musiał użerać się z innymi, kiedy skończy z Telerem.
Chciałbym zobaczyć chłopca. Mój pan poinformował mnie, żebym nie brał uszkodzonego towaru. – Asmand uwielbiał udawać inne osoby, a ciągle pozostając z nałożonym na głowę kapturem płaszcza, wyglądał groźnie i tajemniczo. Zwłaszcza, że materiał ledwie odsłaniał mu oczy. Do tego aura, że jest niebezpieczny, unosiła się wokół niego i Fuldros jakby zmiękł.
– Dobrze, zaraz go przyprowadzę.
Stój. Pójdę do niego, a ty w tym czasie przygotuj pustą sakwę. Dostaniesz zapłatę. Godziwą, o ile na nią zasłużyłeś. – O tak, na pewno dostanie nagrodę. – Gdzie jest chłopak?
– Te pierwsze drzwi od schodów. Proszę, weź świecę, bo tam jest ciemno. – Podał mu wspomniany przedmiot.
Asmand podążył we wskazaną stronę. Zdjął skobel i wszedł do środka. Świeca ledwie oświetlała mu widok na to zamknięte pomieszczenie. W rogu pokoju zobaczył ruszający się kłębek. Podszedł do chłopca i dotknął go. Dzieciak pisnął i jak zranione zwierzę odsunął się od niego, przytulając się do ściany.
Kal – szepnął, chcąc zwrócić na siebie uwagę małego. – Pamiętasz mnie? – Zdjął kaptur. – Byłem u was jakiś czas temu.
Chłopczyk, słysząc inny głos niż ten, którego się tak bał, odwrócił głowę. Światło świecy ukazało jego zapłakaną, czerwoną twarz. Zamrugał powiekami, gdyż płomień raził go w oczy.
– Pamiętam.
Twoi bracia wynajęli mnie, abym ci pomógł. Nie ruszaj się stąd, dopóki ja, Leto lub Erki po ciebie nie przyjdziemy. Cokolwiek by się nie działo, nie wychodź stąd. Rozumiesz? – Chłopiec przytaknął, a on wstał, zasłonił głowę stałym materiałem i wrócił do Fuldrosa.
Dzieciak jest w miarę dobrym stanie. Tylko czemu trzymasz go w ciemności? Chciałeś, aby oślepł?!
– Nie będę dawał światła takim śmieciom! I co cię to obchodzi?! Płać i zabieraj pętaka!
Nie unoś się, Fuldros. Dostaniesz wszystko to, co ci się należy. – Sięgnął za połę płaszcza. – Podaj tylko coś, do czego mógłbym wrzucić leity. Sakwa będzie jednak za mała. Chłopak spodoba się mojemu panu.
– Na stole leży pojemnik. – Wskazał uradowany, że dostanie więcej niż zawsze otrzymywał.
Asmand tylko na to czekał. Gdy mężczyzna odwrócił wzrok, wyciągnął spod płaszcza sztylet o srebrnej rękojeści i dopadł do mężczyzny od tyłu. Przystawił ostrze do jego szyi, drugą ręką trzymając tego człowieka.
– Nie ruszaj się, bo ci poderżnę gardło!
Co jest? – Zdezorientowany mężczyzna zaczął się rzucać. Krzyknął, gdy ostrze przecięło mu skórę.
– Chętnie ci poderżnę gardło, więc się nie ruszaj. Kim jest twój klient?
– Co? To nie jesteś od niego?
Widzisz, jaki głupi jesteś? – Trzymał go mocno. Fuldros, choć potężny, był słabszy od niego. A może to strach o własne życie go tak osłabił? Powinno być przeciwnie. – Uwierzyłeś, że facet z ulicy przyszedł kupić dzieciaka. Tak, wizja leitów osłabia czujność. Kim jest twój klient?
– Nic ci nie powiem – zacharczał. Po szyi ciekła mu krew.
Powiesz. Wyśpiewasz mi wszystko – wyszeptał mu do ucha. – Słyszałeś o skrytobójcy, który kocha torturować złych ludzi? – Cóż, on zabijał od razu, ale trochę kłamstwa nie zaszkodzi.
– Nie.
To właśnie usłyszałeś. Jak sądzisz, od której ręki mam zacząć zdzieranie skóry, co? Od prawej, a może lewej? Chociaż obie to lepszy wybór.
Dobra, powiem ci, ale mnie puść.
Chciałbyś. Pewnie masz tutaj pochowaną broń. Nic z tego. Gadaj!
– Mieszka w Lare. To pan Obelin. Jest jednym z czwórki właścicieli miasta – mówił szybko, znów charcząc, kiedy sztylet kierowany ręką Asmanda nacinał skórę szyi.
Obelin. Co jeszcze wiesz? Mów szybko. Może zaoszczędzę ci tortur. – Kątem oka zobaczył otwierające się drzwi. Przez nie wśliznął się Leteno. Delreth zawarczał. Kazał im zostać na zewnątrz, dopóki nie da im znaku. – Mów, Fuldros! – Wskazał chłopakowi głową drzwi, za którymi znajdzie brata.
– Nic nie wiem. Przysyłał tu swoich ludzi po dzieciaki. Pracowały w polu, a te urodziwe bez względu na płeć były brane do łoża.
Asmand skrzywił się. Nienawidził takich skurwysynów. Nie przepadał za smarkaczami, ale nie akceptował takich praktyk.
A teraz pożegnaj się z życiem – wycedził i wyczuł drżenie mężczyzny. – Taki niby odważny. Grożący całej dzielnicy i sprawiający, że ludzie drżeli przed nim, teraz sam się boi. Jesteś tchórzem, Fuldros. Tchórzem dorabiającym sobie na krzywdzie dzieci.
– A ty zabijasz, nie jesteś bardziej moralny ode mnie. – Ponownie się szarpnął.
– Nie ruszaj się! – Wbił mu bardziej ostrze w skórę. Fuldros syknął. – Nie mówiłem, że mam jakąkolwiek moralność. Zabijam tylko winne osoby. Osoby, które zasłużyły na śmierć za swoje występki.
– Morderca!
– Jestem nim. Zaraz dokończymy rozmowę. – Gdzie ten chłopak z bratem? Powinni już wyjść.
Nie dokończymy. – Fuldros uderzył go łokciem w brzuch i przydepnął stopę. Wyrwał się, kalecząc sobie bardziej szyję. Zaczął uciekać w stronę półek. Tam miał schowany zestaw noży. Jeden rzut i po obcym. Nie dane mu jednak było dojść do mebla.
Asmand zaatakował. Nie zamierzał pozwolić mu na żaden ruch.

*~~*~~*

Leteno tulił braciszka, który płakał i nie chciał go puścić. Już powinni iść, a nie mógł wstać, tak go Kal trzymał. Z drugiego pomieszczenia doszły go odgłosy walki. Może powinien pomóc Delrethowi? Najpierw musi wyprowadzić stąd Kala.
– Musimy iść. Puść mnie. Nie uniosę cię. Erki na nas czeka.
– Nie zostawisz mnie już? Nigdy?
Przyrzekam. Idziemy. – Podniósł się i wziął brata za rękę. Wyprowadził go z pomieszczenia. Jego oczom ukazał się widok dwóch walczących mężczyzn, z których jeden wyglądał, jakby się tylko bawił. Zwinniejszy i szybszy Asmand unikał ciosów pięścią, wyginając się lub odskakując. Leto domyślił się, że robi to tylko dlatego, aby Kal nie widział makabrycznych obrazów. Bawi się Fuldrosem, jak kot myszką.
– Leto...
– Musimy stąd wyjść.
Będąc tuż przy drzwiach, obejrzał się. To, co zobaczył, upewniło go w tym, że Delreth jest kimś więcej niż niebezpiecznym człowiekiem.
Asmand zrobił kolejny unik i miał serdecznie dość Fuldrosa. Napadł na mężczyznę i jednym ciosem wbił mu sztylet głęboko w serce. Teler nie zdołał już nic zrobić, upadł na podłogę martwy. Delreth pochylił się nad nim. Wyjął swoją broń z ciała mężczyzny i otarł ją o jego koszulę.
– Dziękuję za rozrywkę. – Uniósł wzrok na Leteno, który zasłaniał bratu oczy dłonią. – Znikać mi stąd!
Leteno kiwnął głową i wyszedł.

Znaleźli Erkiego stojącego w krzakach za domem. Kal dopadł do niego i nie potrafił się oderwać. Ponownie się rozpłakał. Oczy średniego brata nie pozostały na to obojętne.
– Musimy stąd uciekać – zarządził Leteno.
– Poczekamy na Asmanda. Muszę mu podziękować.
– On...
Wiedziałem, że tu będziecie. Mówiłem, abyście znikali. Noc nie wszystko ukryje. – Asmand stanął obok nich. Musiał pozbyć się ciała, najlepiej też domu, a oni tylko zawadzali.
– Dziękuję. – Erki oddał Kala w ręce starszego brata i podszedł do mężczyzny. W świetle księżyca Asmand wyglądał imponująco. Erkiran wtulił się w niego. – Dziękuję. – W ramionach tego mężczyzny poczuł się jak w domu.
Delerth nie wiedział, co robić. Zaskoczyło go to. Po raz pierwszy ktoś go tak zwyczajnie przytulił. Aż powrócił myślami do swego dzieciństwa. Do tego, jak pragnął przypomnieć sobie to uczucie, będąc osieroconym, trzynastoletnim chłopcem. Jeszcze bardziej osłupiał, gdy coś mniejszego złapało jego nogę i wtuliło się w udo. Spojrzał w dół. Kal patrzył na niego tymi swoimi smutnymi ślepiami. Coś w Asmandzie, jakaś bariera założona na serce lata temu, zarysowała się i zaczęła pękać. Wyciągnął rękę i poczochrał włosy dzieciaka, a Erkirana objął w pasie.
Leteno stał z daleka i patrzył na nich. Sam nie był typem, który lubi się przytulać. Przyszło mu na myśl, że we trójkę wyglądają jak rodzina. Jakby kawałki porozrzucanych części złożyły się w jedno. Co by było, gdyby Delreth mu ich zabrał? Nie chciał tego, ale może dzięki temu wyrwałby ich z tamtej dzielnicy. Sam miał zadanie do wykonania. Nie mógł odejść z domu. Tylko niepokoiło go to, kim jest ten człowiek. Kimkolwiek by nie był, nie będzie gorszy od typów, które kręcą się wokół Erkiego. Widział ich łakomy wzrok. A on nie odda brata takim osobom. Śmierdzącym, brudnym pijakom. Rozumiał, że nie zatrzyma Erkiego przy sobie, a bardzo by chciał. Kiedyś brat znajdzie sobie partnera i odejdzie. Liczył, że zajmie się też Kalem, gdyby go zabrakło. Czasami przeczuwał, że ma wyliczone tygodnie. Dlatego odda kochanego brata w dobre ręce. I chyba znalazł właściwe.
Zawstydzony Erkiran odsunął się od ciepłego ciała Asmanda. Dlaczego serce mu tak szybko bije? Zrzucił to na karb emocji minionego czasu.
Wracajcie do domu. Gdy zobaczycie dym, będziecie wiedzieć, że Fuldrosa już nie ma. I o tym, co się stało, nie wolno wam pisnąć choćby słówka – powiedział Asmand. Zawrócił w stronę domu Fuldrosa.
Kal złapał obu braci za ręce, nadal będąc wystraszony. Obejrzał się jeszcze i spojrzał w miejsce, gdzie zniknął ten tajemniczy człowiek.
Zapomniałem mu podziękować. Wiecie, on tam przyszedł i powiedział, że mi pomoże. Nie jest już na mnie zły, że go okradłem?
Nie jest – zapewnił Erkiran, mając taką nadzieję. Teraz skupił się na Kalu i bliskiej przyszłości. Chłopiec przeżył ciężkie chwile i nie będzie mu łatwo wrócić do równowagi. W dodatku sam musiał znaleźć pracę w pałacu i spłacić dług. – Wracajmy do domu.

Trochę czasu później czarny dym unosił się nad miastem, a czerwono–złote płomienie wystrzeliwały w górę. Płonął jeden z bogatych domów. Wszyscy rzucili się do gaszenia ognia. Wiele osób się bało, że ogień przeniesie się na ich domostwa.
Postać w czarnym płaszczu stała w oknie wynajętego pokoju z uśmiechem na ustach i pełną sakwą leitów. No cóż, Fuldrosowi się już nie przydadzą, a bracia Ladrim potrzebują ich bardziej. Odliczył sobie ukradzioną sumę. Jutro im to zaniesie. Chciał znów ujrzeć Erkirana. Może chłopak znów coś w nim zbudzi.

*~~*~~*

Rozbili obóz na dużej polanie wśród świerków. Woleli nie poruszać się nocą po tych terenach. Pełno tu było wilków, ale najgroźniejsza była zwierzyna, która chodziła na dwóch nogach i miała przy sobie broń. Niby mieli ze sobą straż, ale lepiej uważać. Mimo tego musieli rozpalić ogień, aby przygotować coś do jedzenia. Na ogniu odgrzewała się fasola, a konserwy pełne mięsa oraz chleb leżały na kocu. Galdor sam się wziął za rozdzielnie potraw. Pierwszą miskę wsunął w ręce Aranela.
– Smacznego, panie.
Dziękuję ci, Yavetilu. – Czuł się bezpiecznie z tym mężczyzną. Pamiętał ich pierwszą podróż. Gdyby nie on, to całkiem by się zagubił. Teraz było podobnie, chociaż miał u boku męża. Ale czym bardziej Riven się starał mu pomóc, tym bardziej Aranel był na niego zły. Saeros traktował go jak dziecko. Pilnował na każdym kroku, a Aranel chciał być samodzielny. Chciał udowodnić mu, że był mężczyzną. Nie dawał mu nawet pójść na stronę, bo chciał wlec się za nim, zawstydzając go. Dopiero interwencja Terrika uchroniła ich przed kłótnią. Z drobnymi wskazówkami i kijem od Naeli doskonale sobie radził. Wiedział, że Riven chciał mu pomóc i zatrzeć ślady felernej nocy, ale przesadzał. Niech nie sądzi, że nagle zapała do niego sympatią! Uprzejme zachowanie małżonka nic nie zmieni. Nie sprawi, że mu zaufa. Poza tym go dotykał, aż za bardzo, a to go jeszcze bardziej odpychało od Rivena.

Tymczasem Riven siedział obok i odczuł nutę zazdrości, kiedy Aranel uśmiechnął się do Galdora. Do niego się tak nie uśmiechał. Robiłby to, gdyby on zachował się wobec niego przyzwoicie i cierpliwie. Znów poczuł wyrzuty sumienia, przygniatały go w takich momentach. Nie wiedział, co miał zrobić. Mieli żyć razem, ale jak to zrobić, skoro Aranel go odpychał? Przecież nie zmuszał go do cielesnych zbliżeń. Chciał mu tylko pomagać. Co znów robił źle? Spuścił głowę w dół i zapatrzył się na kawałek chleba trzymany w dłoni. Nigdy nie czuł się tak niepewnie. Zawsze wiedział, co robić. Teraz czuł się zbity z tropu.

*~~*~~*

Nieopodal Terrik skończył posiłek i uśmiechnął się do kochanka. Yavetil był jakiś podekscytowany. Powiedział, że nie może doczekać się dotarcia na miejsce.
Nie powiesz mi, o co chodzi? – Pogłaskał go po kolanie. Nie obce mu były takie gesty. Wszyscy wiedzieli, kim są dla siebie. Chociaż Galdor, jako dowódca wojsk, starał się zachować w tym umiar. Teraz był tu przede wszystkim strażnikiem, nie kochankiem.
Cierpliwość to wielka cnota. Zamiast zajmować się myślami, co planuję, możesz porozmawiać ze swoim przyjacielem. Pierwszy raz widzę go takim. – Spojrzał w stronę księcia Saerosa siedzącego po przeciwnej stronie ogniska.
Przed ślubem miał wiele planów, jak zniszczyć niechcianego męża, a teraz ma inne. I coś mu nie wychodzą. Popełnił głupi błąd, więc tym trudniej będzie mu coś zmienić – szeptał. Rzucił okiem na Rivena, a potem wrócił do patrzenia na kochanka. – Ciężko jest sprawić, by ktoś, kto został skrzywdzony, zaufał ponownie. Pamiętasz, jak było ze mną.
To z nim porozmawiaj – zasugerował Yav. – Ja rozstawię straże, zanim udamy się na spoczynek.
Terrik westchnął i wstał. Minął innego wojskowego jedzącego mięso i podszedł do przyjaciela. Położył mu rękę na ramieniu. Dopiero wtedy Riven ocknął się z zamyślenia.
– Porozmawiajmy – rzucił Melisi i odszedł na bok.
Riven stanął obok niego i spojrzał w niebo. Było ciemne, całe obsypane gwiazdami i bezchmurne. Jutro będą mieli piękną pogodę.
Co mi chcesz wytknąć? – zapytał, przenosząc wzrok na Terrika. Bez światła pochodzącego z ogniska słabo go widział. Już mu to przeszkadzało. Pomyślał sobie, co czuł Aranel, nie widząc niczego. Nigdy nie zobaczy ani jego, ani nic innego. To mu uświadomiło, że Adantin nie wie, jak on wygląda.
Obserwowałem cię przez cały czas. Naprzykrzasz się Aranelowi. Jakbyś się czuł, jakby ktoś na każdym kroku dawał ci do zrozumienia, że bez pomocy sobie nie poradzisz? Nie widzisz, że twój mąż stara się być samodzielny? Może nawet stara się udowodnić ci, że jest w stanie sobie dać radę. Pokaż mu właściwą drogę, poprowadź, ale nie popychaj. Niech sam zdecyduje, jak iść. Ty bądź blisko jako zabezpieczenie od upadku. I jeszcze jedno, widzę, że wciąż go chwytasz za ręce. Dotykasz...
– Pozwolił mi się trzymać za dłoń.
Za dłoń. Nie za ramię, nie całym ciałem, kiedy chciałeś mu pomóc zejść z konia. Nie widzisz, że on się boi? Czekaj, aż sam do ciebie przyjdzie. Wiem, jak to jest.
Nie robię tego umyślnie. To przypadki – próbował wytłumaczyć się Saeros.
Sama sytuacja, jak chciał mieć chwilę dla siebie i pójść za krzaczek, była dla niego zawstydzająca, kiedy zaproponowałeś, że mu pomożesz. Wściekł się. Rozumiem go.
– Wtedy mnie odciągnąłeś na bok. Chcę mu pomóc. Nie proponowałem, że... no wiesz, pomogę w... Ekhem – odchrząknął. Obejrzał się za siebie. Aranel właśnie kierował się w stronę koni. – Gdzie on znów idzie?
Daj mu spokój. Jesteś mężem, nie opiekunką. Zobacz. Kieruje się do Zariona. Zna jego głos. Obok jest Yav, w razie potrzeby pomoże mu. Zobacz, jak on to robi. Widziałeś, jak podał mu miskę z jedzeniem? Ty byś zaraz chciał nakarmić męża. Musisz zaufać mu pierwszy. Wiedza, że da sobie radę, pomoże i tobie. Ja ułożę się już do spania. Bywaj.
Riven wcale nie poczuł się po tej rozmowie lepiej. Znów coś robił źle, ale wziął sobie do serca, żeby pozwolić Aranelowi na bycie samodzielnym. W pałacu sądził, że będzie łatwiej, na to wyglądało. Ale tutaj się przeliczył.

*~~*~~*

Aranel podszedł do swego konia. Ten zarżał przyjaźnie i pozwolił na pieszczoty. Mężczyzna czuł się senny, ale chciał jeszcze pobyć z Zarionem. Długo jechał na jego grzbiecie, co odczuł w tylnych partiach ciała, to zaś przypominało mu tamto przykre wydarzenie.
– Panie, potrzebujesz czegoś?
Galdor, dziękuję, ale sobie poradzę. Chciałem tylko życzyć mu dobrej nocy. – Pogłaskał konia. - Gdzie jest mój mąż?
Stoi w oddali i chyba na nas patrzy. Nie mogę tego stwierdzić dokładnie, ale jest zwrócony twarzą w tę stronę.
– Jest dość nachalny od wyjazdu – wyrwało mu się.
– Ja bym to nazwał opiekuńczością.
Może. Pójdę już spać.
– Panie?
– Słucham.
– Nie chcę się wtrącać, ale to nie jest zły człowiek.
Wiem, Galdorze. Ale... Nieważne. – Przecież mu nie powie, że nie ufa mężowi. Nie powie o tym, jak drży ze strachu na każdy dotyk. Nie boi się samego mężczyzny, ale tego, że ten zechce być z nim i złamie ich umowę na bycie razem bez spółkowania ze sobą. – Dobranoc.
– Dobrej nocy, panie. – Odprowadził go wzrokiem i widząc, że książę bez problemu wraca na swój koc przy ogniu, zajął się obowiązkami.

Aranel ułożył się na kocu i podłożył pod głowę swój płaszcz. Noc była ciepła, więc go nie potrzebował. Wyczuł, że obok ktoś przysiada. Po zapachu rozpoznał męża.
– Aranelu, wybacz, że jestem... – zaczął Riven. Szeptał tak, że tylko Adantin mógł go usłyszeć. – Po prostu chciałem ci pomagać, abyś nie czuł się źle w takim miejscu.
– Ja nie mam nic przeciw pomocy, ale jak chcesz mnie gdzieś poprowadzić, to podaj mi dłoń, nie macaj.
– Nie macam cię.
– Obejmujesz moje plecy, w pasie, nakierowujesz mnie w odpowiednim kierunku. Obiecałeś mnie nie dotykać.
– Ale to nie taki dotyk. Myślałem, że ci to nie przeszkadza. – Zwrócił uwagę na śmiejących się w oddali strażników.
– Mnie każdy twój dotyk boli. Dobranoc. – Odwrócił się do niego plecami.
Znów to uczucie bólu. Spotyka go kara za nieopanowanie się. I dobrze! Aranel miał delikatną duszę, a on ją skrzywdził. Pozszywanie rozdartych części będzie wymagało mnóstwa pracy, czasu i delikatności.
Słysząc równy, spokojny oddech męża, dźwięki nocnych ptaków i zwierząt oraz wydawane przez Galdora polecenia, żeby go obudzić w połowie nocy, aby stanął na warcie, ułożył się na plecach. Wpatrzony w firmament, księżyc i gwiazdy długo myślał nad sobą i całą sytuacją.

18 czerwca 2013

Połączeni - rozdział 11


WAŻNE:


Miałam nie wypowiadać się na temat krytyki, którą otrzymałam. Jednak postanowiłam to zrobić tylko raz. Więcej nie będę się wykłócać o to jak piszę. Zawsze staram się przyjmować krytykę jaką otrzymuję, jednak nie wtedy kiedy mnie obraża i miesza z błotem. Niektóre komentarze mnie bardzo zdenerwowały i zniechęciły. Ale nie dziwcie się, jeżeli ktoś pisze wam "jesteś głupia" nie czujesz się wtedy super rewelacyjnie. Będę pisać dalej, bo mam dla kogo. Mam ludzi, którzy lubią moje opowiadania, potrafią je skrytykować, nie zawsze na forum, często prywatnie, ale jednak robią to. Za co dziękuję. Szanuję wszystkich moich czytelników, jednak gdy czytam o tym, że "cofam się w rozwoju", nie biorę tego za krytykę tylko obrażanie mnie. Jak dla mnie krytyka to wykazanie błędów, powiedzenie co jest dobre, a co złe. Może wam się nie podobać to co piszę, rozumiem to, ale proszę o nie wyśmiewanie mnie czy ocenianie mojej osoby tylko na podstawie tekstów, które pisze. To nie jest krytyka, nie znacie mnie, nie wiecie jaka jestem. Nie zmuszam nikogo do czytania. Większość może uznać, że to nie jest argument, jednak ja uważam inaczej. Jeżeli coś mi się nie podoba, wtedy po prostu nie czytam raz po raz tego bloga/opowiadania. Może i czasem powiem co mi nie pasowało, jednak podaję przykład z tekstu. Zarzucono mi, że nie trzymam się faktów, ponieważ homoseksualizm karano w średniowieczu. Jednak ja nigdzie nie napisałam, że akcja dzieje się w tych czasach. Stworzyłam fikcję literacką, jak ktoś napisał w komentarzu już sam fakt błogosławienia ślubu przez biskupa jest dość znaczące, ponieważ już po tym można wywnioskować, że jest to najzwyklejszy w świecie romans fantasty. Co do słownictwa. Wielu znanych pisarzy używa specyficznego języka, który w dzisiejszych czasach nie jest używany, jednak nie są oni za to krytykowani. Moi bohaterzy mówią w taki sposób w jaki ich wykreowałam, ich styl pasuje do ich kraju. Nie twierdzę, że pisze genialnie i nigdy tak nie twierdziłam. Cały czas się uczę, czytam poradniki. Jednak kto powiedział, że na poszczególne tematy mamy rozmawiać w ten sam sposób? Każdy rozmawia o pewnych rzeczach tak jak lubi, potrafi czy preferuje. Nie każdemu musi się to podobać. Piszę zwykłe romanse, nie żądajcie cudów. Romanse SĄ i BĘDĄ schematyczne. Ja lubię ten rodzaj schematu, dlatego też o tym piszę. Jeżeli tak wolicie, to zapraszam za kilkanaście tygodni, do przeczytania całego opowiadania. Może będzie wam lepiej, ponieważ połączeni mają ponad 200 stron i 35 rozdziałów. Nie rozpisuję szybko akcji, ponieważ nie zależało mi na tym by moi bohaterowie pobrali się i uprawiali seks w tym samym rozdziale. Jeżeli ktoś będzie miał ochotę przeczytać dopiero po opublikowaniu epilogu, a będzie chciał być poformowany o tym, że to już koniec poproszę was o e-maile, numery gadu-gadu, a wtedy dam wam znać.
Posiadam jedną betę i szanuję Ay za jej pracę, jednak za każdą opublikowaną książką stoi kilku ludzi, często kilkunastu. Każda książka zostaje sprawdzona przez co najmniej dwóch korektorów. Przestawiam słowa w zdaniach, mam błędy interpunkcyjne, logiczne czy stylistyczne. Zdaję sobie z tego sprawę, jednak nie jestem w stanie ich wyeliminować, gdy nie wiem na co dokładnie zwracać uwagę. Wiem, że moje teksty nie są perfekcyjne, jednak nie chcę uważać na każde słowo w tekście, ponieważ takie zabiegi zniechęcają do pisania.
Nie wyrzucę do kosza moich opowiadań. Piszę je, ponieważ to lubię, a robię to nie tylko dla siebie, ale też dla osób, które lubią to co tworze. Wiem, że po tej wypowiedzi mogą pojawić się różne opinie, jednak powtórzę to co napisałam na samym początku. Nie zamierzam zabierać głosu w tej dyskusji.
Proszę was tylko o to byście się nie obrażali nawzajem, ponieważ to wcale nie jest miłe fajne i przyjemne.





Zapraszam na rozdział.

 
Nie powstrzymał łez. Nie posłuchały go. Zleciały z oczu jedna po drugiej. Ta ręka wywołała silne emocje, lecz to był wyłącznie strach, nie przyjemność.
Tylko nie zrób mi krzywdy.
Głupi dzieciak.
Wtedy Erkiran odważył się spojrzeć na mężczyznę przed sobą. Asmand trzymał w jednej dłoni koszulę, a drugą... owszem, dotknął go, ale to była raczej próba powstrzymania go przed zdjęciem spodni.
Głupi dzieciak – powtórzył Delreth. – Ubieraj się. – Zarzucił mu górną część odzieży na ramiona.
Nie chcesz mnie? – Był w szoku. – Nie podobam ci się? Sądziłem, że... Pomyliłem się. Przepraszam. – Chłopak zmieszał się i zaczął ubierać.
Płaczesz, bo sądziłeś, że wezmę cię brutalnie czy że mi się nie spodobasz?
Bo nie mam innej zapłaty za pomoc! – Żołądek odezwał się głośnym burczeniem.
Asmand nie wierzył, że o to zapyta. Nie troszczył się o nikogo. Cóż, to nie troska. Zwyczajnie nie chce, żeby chłopak mu tu z głodu zemdlał.
Kiedy coś jadłeś?
Erki otarł oczy, ale te wciąż wypuszczały mokre potoki. Już nic tu nie zdziała. Sam pójdzie do Fuldrosa i zaoferuje mu siebie w zamian za brata. Najwyżej facet go zabije.
Jak o coś pytam, to mi się odpowiada! – syknął Asmand.
Wczoraj. Nie miałem czasu, musiałem szukać Kala. Muszę już iść. – Skierował się w stronę drzwi.
Nie ma mowy! – Stanął mu na drodze. Co on, do diaska, robi? Powinien mu pozwolić wyjść. I lepiej, żeby chłopak nie wracał.
To czego chcesz? – zapytał roztrzęsiony Erki. Objął się rękoma.
Jeszcze nie wiem. – Przyglądał się kupce nieszczęścia przed sobą z dość sporą ciekawością. – Zostań tutaj. Znajdę cię, jak stąd wyjdziesz, a wtedy pożałujesz! Zaraz wracam. – Oszalał. Zwyczajnie oszalał.

Erkiran został sam i nie wiedział, co ze sobą zrobić. Leteno miał jeszcze szukać Kala w ich dzielnicy, pytać o niego oraz znaleźć adres, pod którym mieszkał Fuldros. Starszy brat obiecał nic nie robić na własną rękę. Wierzył mu. Leto nie zamierzał ginąć, zanim nie dokona swojej prywatnej zemsty. Sam chciał wiedzieć, kto zabił ich rodziców, ale wolał nigdy nie poznać prawdy, żeby tylko mogli wynieść się z tamtego miejsca i żyć, wspólnie wychowując Kala.
Podskoczył na dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzał w ich stronę już suchymi, ale zaczerwienionymi oczami.
Grzeczny chłopiec. Siadaj. – Asmand wniósł do pokoju tacę z czymś, co dobrze pachniało. Postawił to na stoliku przy oknie i przysunął do niego krzesło. – Siadaj i jedz. – Tym razem w głosie dało się słyszeć coś w rodzaju rozkazu.
Zdezorientowany Erki stał pośrodku pokoju i nie wiedział, co robić. Dlaczego ten obcy człowiek chce go nakarmić? Zresztą, nie to było ważne. Nie miał czasu na jedzenie i siedzenie tutaj, musi wyjść. Każdy skrawek czasu oddala go od brata.
Stopiłeś się z tymi deskami czy mam podejść i siłą zaciągnąć cię na to siedzisko?
Tego już Ladrim nie mógł zignorować. Wolał nie rozzłościć tego niebezpiecznego mężczyzny. Posłusznie przeszedł dwa kroki i usiadł na twardym krześle.
Dobrze. To teraz jedz. – Asmand podsunął mu ciepłą, mleczną zupę. Sam dla siebie miał drugą porcję. Nadal nie wierzył, że to robi. Nigdy z nikim nie zawierał znajomości. To było niebezpieczne zarówno dla tej osoby, jak i dla niego. Zawsze istniało ryzyko, że ktoś mógł go wydać straży lub wojsku. Nie wiedział, co gorsze.
Erkiran niepewnie chwycił za łyżkę.
Jedz. Nie wrzuciłem po drodze trutki. Nie chcę tu trupa – rzekł Delreth. – Dobrze tu gotują i potrafią być ślepi. Każdy zajmuje się swoimi sprawami. Dlatego wybrałem to miejsce.
Chłopak skiną głową i zabrał się za jedzenie. Po pierwszym skosztowaniu zupy w mig pochłoną całą miskę.
Asmand, posilając się, obserwował tego dziwnego chłopaka. Jak bardzo musiał kochać tamtego gówniarza, że gotów był mu zapłacić swoim ciałem? Owszem, chętnie skorzystałby z propozycji. Erki był smakowitym kąskiem. Uległym, ale i drapieżnym, o ile dobrze pamiętał go ze spotkania w domu. Ale coś go powstrzymało przed tym krokiem. Szkoda, bo sam już nie pamiętał, kiedy ostatnio z kimś był. W ostatnich miesiącach żył jak pustelnik.
Teraz mi powiedz, co konkretnie się stało. – Odsunął od siebie puste naczynie.
Po co ci to wiedzieć? I tak mi nie pomożesz. Nie powinienem tu przychodzić. – Chciał wstać, ale gorąca dłoń złapała go za ramię i pociągnęła z powrotem na miejsce. Pytający wzrok wymieszany z czymś groźniejszym zmusił go do mówienia. – Z naszej dzielnicy od roku ktoś porywa dzieci. Nie ciągle, co kilka tygodni. Czasami dwa miesiące mijają od ostatniej tragedii.
Rodzice pozwalają na to? Nic nie robią?
Wszyscy się boją Fuldrosa. To niebezpieczny człowiek. Pojawia się i znika. Nikt nic nie potrafi zrobić, bo boją się, że zabije ich bliskich. Zrozum, u nas też mieszkają dobrzy ludzie. – Poczuł się w obowiązku to powiedzieć. – Fuldros już raz prawie spalił dzielnicę, kiedy jakiś ojciec chciał zebrać grupę poszukiwawczą. Pamiętam tamten moment. Jeden z domów spłonął, a potem pojawił się ten porywacz i powiedział, żeby trzymali się od niego z daleka. I trzymają. Pozwalają, żeby zabierał im dzieci i oddawał je komuś, kto go wynajął! – podniósł głos.
Ale kto go wynajął i po co im dzieci? – spytał mężczyzna.
Ktoś ważny, bogaty. A po co? Po to, żeby pracowały na polu, po to, żeby dotrzymywały mu towarzystwa w łożu. – Chłopak się skrzywił, a w oczach pojawiły się łzy. – I do wielu innych rzeczy. Nieważna jest płeć. Ważny jest wygląd. Wczoraj przyszła kolej na mego brata. Wiem to, czuję tutaj. – Przycisnął dłoń do piersi. – Nie pozwolę, żeby jakiś chory i umierający z nudów człowiek zniszczył Kala. Przyrzekłem rodzicom opiekować się nim i choćbym miał stracić życie, to on wróci do domu! – Teraz wstał z rozmachem, omal nie przewracając krzesła. Popatrzył zdecydowanym i pełnym złości wzrokiem na Asmanda. – Jeżeli nie chcesz mi pomóc, to cię o to nie proszę, ale jak coś się stanie, to odnajdź Leteno i przekaż mu naszą rozmowę. Wie, że do ciebie poszedłem. Dziękuję za jedzenie. – Ruszył w stronę wyjścia.
Stać!
To jedno słowo zatrzymało dziewiętnastolatka w miejscu.
Czy ja powiedziałem, że ci nie pomogę?
Nie chciałeś mnie, a nie mam czym innym zapłacić, więc dałeś odpowiedź.
Może poproszę cię o inną przysługę w zamian za powrót twego brata. – Podszedł do chłopaka.
Przysł... Jaką? – Założył ręce na piersi w postawie obronnej.
Tak, drapieżny i uległy. Już mi się podoba, pomyślał Delreth.
Potrzebuję kilku informacji, a ty się do tego nadajesz i je dla mnie zdobędziesz. Sam pomyślisz, jak to zrobić. Tylko nie pytaj, na co mi one są potrzebne. Inaczej nie kiwnę palcem i twój brat przejdzie przez piekło w swoim dziesięcioletnim życiu. Wiedz, że nie lubię dzieciaków. – Widział, jak poruszyła się grdyka Erkiego podczas przełykania śliny.
Obiecuję, chociaż czuję, że nie powinienem tego robić. Pomożesz mi?
Pomogę. I tak się nudzę. A ty, jak nie dotrzymasz słowa... – urwał. – Wtedy bardzo tego pożałujesz.
Z oczu Asmanda bił taki lód, że Erki poczuł zimno ogarniające każdy jego kawałek skóry.
Dotrzymam słowa. – Nieważne, co będzie później. Kal był najważniejszy.
To gdzie mieszka ten Fuldros? Wiesz chociaż to?
Nie był w stanie odpowiedzieć, tylko powoli skinął głową.
Wiedział, że dzieciak się go boi. I dobrze, dzięki temu pomoże mu dowiedzieć się, gdzie jest sypialnia księcia Aranela i jakie ma zwyczaje. A jak się Erki dostanie do pałacu, to już jego problem.
To zaplanujmy parę rzeczy – powiedział Asmand i wskazał ręką krzesło. Uśmiechnął się w duchu, że ten go posłuchał bez sprzeciwu.

*~~*~~*

Naela nie potrafiła wyrazić swego zadowolenia, widząc przy stole jadalnym swego brata wraz z Aranelem. Poza jednym śniadaniem obaj unikali przebywania wśród rodziny. Smuciło ją to. Zawsze uważała, że powinni się trzymać wszyscy razem. Król ojciec ją strofował, że nie są zwyczajnymi ludźmi, aby mieć czas i bawić się w rodzinne spotkania. Rozumiała to. Sama była bardzo zajętą księżniczką. Przesunęła po wszystkich ciepłym wzrokiem, na końcu zatrzymując go na swym mężu. Dante patrzył na nią z miłością i uwielbieniem. Chciała, żeby w przyszłości jej brat miał w oczach to samo w stosunku do Aranela. Tymczasem obserwując ich obu, nie widziała więzi. U Aranela wybijały się zagubienie, samotność i utrata nadziei. Natomiast u Rivena, który starał się pomagać mężowi, była jakaś pustka. Coś ewidentnie go dręczyło. Chociaż jakby przyjrzeć się bliżej, to właśnie w nim była nuta nadziei. Postanowiła, że po śniadaniu porozmawia z oboma mężczyznami. Byli tak daleko od siebie emocjonalnie. Z tego, co wiedziała, to spędzili ze sobą intymnie noc, ale czuła, że to był niewypał. Jej brat był niecierpliwym mężczyzną. Nie potrafił panować nad sobą w wielu sytuacjach. Co, jeżeli skrzywdził młodego księcia? Widziała, że starają się przebywać dzisiaj ze sobą, ale to za mało na zbliżenie się do siebie. Do głowy wpadł jej interesujący, jej zdaniem, pomysł.
Uważam, że Riven i Aranel powinni odbyć podróż poślubną – przerwała ważną rozmowę ojcu z Terrikiem.
O czym ty mówisz, córko? – zapytał król.
O podróży, którą ja odbyłam z Dante.
Byłaś w Telmar w naszej wiejskiej rezydencji – zabrała głos królowa.
Tak i sądzę, że o tej porze roku jest tam przepięknie, więc mój brat z mężem mogliby spędzić tam ze sobą trochę czasu. Tutaj, ojcze i matko, Riven nie ma wolnych chwil, żeby poświęcić go na wspólne przebywanie z Aranelem. Młodzi małżonkowie powinni móc nacieszyć się sobą w bardziej sprzyjającej atmosferze. – Czuła na sobie wzrok wszystkich. Nawet Aranel skierował twarz w jej stronę i uważnie słuchał. – Powinni jeszcze dzisiaj się przygotować do drogi. Na miejscu służba wszystko przygotuje. Co wy na to, Aranelu i Rivenie? – Nie czekając na ich odpowiedź, mówiła dalej: – Król ojciec na pewno się zgodzi, żebyście mieli tydzień dla siebie i lepiej się poznali. Prawda, Wasza Wysokość?
Córko, kiedy tak mówisz, nie potrafię ci odmówić – powiedział król. – Wyślę zaraz posłańca do Telmar, żeby był tam przed wami i przekazał moje rozkazy. Służba przygotuje sypialną komnatę.
Wspaniale – ucieszyła się Naela.

Riven nie wiedział, czy się cieszyć, czy płakać. Tydzień czasu wyłącznie z Aranelem i służbą? Co on tam będzie robił? Oglądał widoki? Chociaż były przepiękne, gdyż w oddali widać było góry i lasy, ale właśnie przez to nie było tam pól, rozległych łąk, przestrzeni bez przeszkód. Wszędzie tylko góry, skały, wzniesienia. I po co Aranelowi widoki? Spojrzał na męża, zastanawiając się, co on o tym myśli.
Aranelu, w dużej mierze decyzja należy do ciebie i do mnie. Król nie wyśle nas tam, jeśli nie zechcemy. To daleka droga. Jeżeli wyruszymy niedługo po śniadaniu, co jest niemożliwe, zważywszy na to, że musimy się przygotować, to jedna noc i tak nas czeka pod gołym niebem.
Aranel odczuł te słowa, jakby Riven miał go za delikatnego chłopczyka, któremu przeszkadza spanie na gołej ziemi. I do tego jakby chciał nie jechać, żeby nie być z nim. Po odbyciu tej pierwszej podróży już nie był tak bojaźliwy i chociaż wolałby zostać tutaj, to propozycja Naeli bardzo go zaciekawiła.
Spanie na powietrzu jest bardzo zdrowe – powiedział Adantin. – O ile mogę ze sobą zabrać Agathe, to chętnie wyjadę i odpocznę od pałacowych murów.
Riven nie wierzył w to, co słyszy. Sądził, że jego mąż się nie zgodzi, a tu taka niespodzianka. W sumie chciał poprawić z nim swoje relacje i to był najlepszy na to sposób.
Wyjedziemy na siedem dni, ojcze, ale mam warunek – zwrócił się ku królowi z myślą, żeby dobrze wykorzystać ten czas.
Jaki? – Król miał doskonały nastrój od czasu dobrych wieści pochodzących z sypialni jego synów, bo dla niego Aranel stał się synem w dniu ślubu. Poinformował już króla Adantina z Elros o dobrych wiadomościach.
Po ostatnich przeżyciach mój przyjaciel Terrik potrzebuje odpoczynku. Sądzę, że dla mnie i Aranela byłby doskonałą podporą w drodze i Telmarze.
O czym ty mówisz? Nigdzie nie zamierzam wyjeżdżać – wtrącił Terrik. Chciał spędzić czas z Yavetilem. Od czasu powrotu ani razu go nie widział.
Przyjacielu, nie denerwuj się, proszę. To będzie dla nas dobry czas. Ja postaram się poznać bliżej męża – to mówiąc, chwycił Aranela za rękę, a ta lekko zadrżała. Rivena znów coś ukłuło w sercu. Jego mąż nie powinien się go bać. Musi go o tym przekonać. – A ty odpoczniesz i też będziesz miał szansę porozmawiać z moim partnerem.
Ale...
Myślę, że dowódca Galdor zaopiekuje się nami podczas podróży i pobytu w rezydencji – dodał młody Saeros.
Na tą wzmiankę Terrik ucichł, zgadzając się z nim.
Mam nadzieję, mężu – Riven zwrócił się do Aranela – że nie przeszkadza ci towarzystwo dodatkowych osób.
Bardzo chętnie poznam hrabiego Melisi – odpowiedział Aranel, mimo wszystko zaskoczony czymś takim, ale nie miał nic przeciw. Tym bardziej, że pojedzie Galdor. Chętnie z nim porozmawia.
Tym samym śniadanie zakończono w niedługim czasie, a król wydał stosowne dyspozycje, co do podróży.

*~~*~~*

Yavetil wyszedł ze sklepu z radosną miną i głową pełną planów. Kupił to, czego szukał. Nie stać go było na nic droższego, ale liczył, że jego ukochany nie będzie miał nic przeciw temu. Przecież w tym nie chodziło o to, by mieć najdroższy pierścień, tylko raczej o symbol. Symbol tego, o co zamierza go poprosić. Na samą myśl serce biło mu szaleńczo w piersi i nie potrafiło zwolnić. Teraz tylko musiał poczekać na upragniony moment i zadać to jedno jedyne pytanie. Czuł, że przyszedł najwyższy na nie czas. Chociaż bał się, że znajdą się przeciwnicy tego, co planował. Hrabia pozostający w nieformalnym związku ze zwykłym żołnierzem nie budził sprzeciwów. Lecz hrabia poślubiający żołnierza mógł wzbudzić sprzeciw. Księżniczka Naela wyszła za żołnierza, ale Dante miał tytuł, a on nie ma nic. Zwykły chłopak z ludu, bez majątku i własnego miejsca. Ale najważniejsze, że wiedział, jak bardzo kocha Terrika, a on jego. Przecież to się powinno liczyć we wszystkich kręgach.
Zawsze zastanawiało mnie, jak wyglądasz, kiedy się śmiejesz.
Yavetil prawie podskoczył na rozbawiony głos przy swoim uchu. Odwrócił głowę w stronę Dantego, a rozpuszczone włosy rozwiał mu wiatr i smagnął nimi jego twarz. Odsunął dłonią kosmyki.
A ty zawsze zachodzisz ludzi tak znienacka?
Nie, bo to niebezpieczne. Ale zawsze mam to przy sobie. – Poklepał swój sztylet. Był ubrany zwyczajnie jak na kogoś, kto był małżonkiem księżniczki. – Wracaj do pałacu. Trwają przygotowania do podróży. Aranel i Riven wyjeżdżają w podróż poślubną i zabierają ciebie.
Dziś? Ja miałem mieć wolny dzień, chciałem...
Zapytasz hrabiego o to, o co chcesz zapytać, już w Telmar. – Puścił mu oczko.
A skąd wiesz, że chcę go o coś zapytać? – spytał przyjaciela.
Nie na darmo stoisz przed sklepem z kosztownościami, a nie wonnościami. Rusz tyłek i wracaj do pałacu. Inaczej Terrik zwariuje, jeśli nie zdążysz na czas i nie pojedziesz z nimi.
A ty?
Ja pochodzę po mieście. Sprawdzę, czy wszystko w porządku. Ostatnio było dużo kradzieży – powiedział Dante.
I sądzisz, że twoja niedźwiedzia postawa przestraszy szajkę?
Mam oczy wokół głowy. Wiem, czego szukać. Skoro strażnicy sobie nie radzą, może żołnierz coś z tym zrobi.
Główny dowódca wojsk bawi się w poszukiwacza? To owocnej pracy.
A tobie owocnej współpracy z hrabią Melisim.
Gdyby był kobietą, to może i jakiś owoc by z tego powstał. – Zaśmiał się Galdor.
Ale tak czy owak, dobrą żoną będzie.
Tylko mu tego nie mów, bo cię rozszarpie.
Porozmawiali jeszcze chwilę na ten temat, po czym pożegnali się jak starzy przyjaciele i rozeszli w dwóch różnych kierunkach.

*~~*~~*

I co, tak po prostu tam wejdzie i zapyta o Kala? – zapytał Leteno, kiedy brat po powrocie do domu zdał mu relację z wizyty u Delretha.
Wiem, że to brzmi głupio, ale w ten sposób dowie się, czy Kal tam jest.
To kiedy mamy się z nim spotkać? – Nie podobało mu się to. Poszedłby chętnie do tego Fuldrosa i wyrwał mu brata z rąk.
Kiedy ostatnie promienie słońca będą znikać na horyzoncie. Mam nadzieję, że Kal jest u tego skurwysyna, inaczej nigdy go nie znajdziemy – powiedział smutny Erkiran.
Znajdziemy. – Podszedł do brata i go przytulił. Robił to bardzo rzadko, ale teraz wyczuwał, że Erki tego potrzebuje. Tak samo jak on. – Poza tym, Kal to nie jest zwykły chłopaczek. Pamiętaj, że przeszedł przez moją szkołę.
Erki odsunął się i przeszył starszego brata ostrym wzrokiem.
Szkołę, której nie aprobowałem. Ale jak się uda, to podziękuję ci za to. Tylko przyrzeknij, że skończysz z kradzieżami. Naprawdę można inaczej żyć.
Nic ci nie mogę obiecać. Już ci to mówiłem! – podniósł głos.
Nie krzycz na mnie! Porozmawiamy po tym, jak odzyskamy brata. I mam zamiar się stąd wynieść! Mam dość smrodu, bania się każdej nocy i chcę dać szansę Kalowi na lepszy start w życiu. – Ze zdenerwowania trzęsła mu się ręka, gdy nalewał sobie wody do kubka.
Też tego chcę!
Jak?! Siedząc w więziennym lochu?
Wiesz, co muszę zrobić i że potrzebuję pieniędzy.
Zostaw to wszystko. Nic nie zwróci życia rodzicom – Erkiran mówił już spokojnie. Odstawił kubek. – Idziemy do miasta. Tam poczekamy na odpowiedni moment. Nie wysiedzę tutaj ani chwili dłużej. – Musiał pomyśleć nad tym, jak dostać się do wnętrza pałacu. I po co Asmandowi wiedza, którą ma zdobyć? Wyczuwał, że nie jest to po to, żeby zrobił coś dobrego. Nie powinien był się na to zgadzać, ale brat był najważniejszy. Asmadnd podsunął mu, aby poszukał pracy w pałacu. W sumie pomysł dobry. Nigdy nie pytał tam o pracę. Zawsze bał się odmowy. Wolał szukać zajęcia na polach niż w samym budynku. Teraz musiał się tam dostać, ale tym zajmie się jutro.
Leteno skinął głową na zgodę i ruszył pierwszy do wyjścia.

*~~*~~*

Aranel był już gotowy do drogi. Pomagał mu inny służący, gdyż Agatha już wyjechała, aby wszystko na miejscu przygotować. Cieszył się na tak długi pobyt ze swoim wierzchowcem, chociaż i martwił, myśląc o tym, jak zniesie to jego obolała dolna część pleców. Nigdy nie wybaczy mężowi tamtej nocy. Ale postanowił dać mu szansę, więc będzie się starał. Riven cały czas to dziś robił. Z własnej woli zaprowadził go do komnaty. Opisał najbardziej obrazowo, jak potrafił, miejsce, do którego jadą i książę Adantin nie mógł się tego doczekać. Teraz, jadąc w nieznaną drogę, nie będzie sam, więc strach postanowił znaleźć sobie inne miejsce i nie męczyć go.
Jak długo jeszcze będziecie omawiać warunki mojej wygodnej podroży? – W końcu miał już dość i stanął obok Rivena oraz jego służącego. W każdym razie miał taką nadzieję, sądząc po bliskości głosów. – Jadę na Zarionie i nic tego nie zmieni. Jeżeli jeszcze raz, mężu, wypowiesz słowa „powóz” i „Aranel” w jednym zdaniu, to nie ręczę za siebie. Nie jestem chory, żebym musiał podróżować w innych warunkach niż ty.
Ja tylko chciałem dać ci szansę na odpoczynek w powozie nocą.
Nie ma mowy, Rivenie. To, że moje oczy nie widzą, nie daje ci umniejszać mojej osobie i traktować jak biedną, nic nie umiejąca kobietę! Jadę konno i to moje ostatnie słowo!
Riven był dumny z takiej stanowczości swego małżonka. Wiele kobiet, z którymi się umawiał, jazdę na grzbiecie potwora traktowały jak zło konieczne, podczas gdy Aranel uznawał to za jedną z podstawowych potrzeb. W tym wypadku cieszył się, że poślubił mężczyznę. Zaczynał rozumieć, że łączyło ich zamiłowanie do koni i jazda po bezkresach pól. Żałował, że Aranel nie widzi i nie mógł cieszyć się tym do woli, ale jak tylko wrócą i nie będzie zajmował się obowiązkami, nauczy go rozpoznawać teren tak, aby mąż sam mógł korzystać z przyjemności jazdy na grzebiecie tego zwierzęcia wokół pałacu, a razem będą wybierać się w dalsze okolice.
W takim razie wszystko gotowe i możemy wyruszać – powiedział Riven. Z chęcią poobserwuje męża poza murami pałacu.
W porządku. – Poczuł, jak Riven obejmuje jego dłoń i prowadzi ku wyjściu. W drugiej ręce trzymał swój kij, z którym nie zamierzał się rozstawać. Podekscytowanie w nim rosło z każdą chwilą. Do tego czuł na sobie wzrok męża i jakoś to dodawało mu odwagi. Wczorajsza rozmowa pomogła im obu. Chyba nie zniósłby ciągłego udawania obojętnego przez cały czas. Rozumiał, że spędzą go ze sobą bardzo wiele.

*~~*~~*

Asmand od jakiegoś czasu obserwował dom Fuldrosa. Niby zwyczajny budynek, ale jak to, co usłyszał, jest prawdą, to za tymi murami kryło się nieszczęście dzieci w różnym wieku i różnej płci.
Uwagę Delretha zwróciło poruszenie w dalszej części miasta. Oddalił się w tamtą stronę. Niewielki orszak wyjechał przez bramę pałacu i kierował się ku tej wyjazdowej z miasta. Na czele kilku strażników jechał sam książę Saeros, a obok niego młody, piękny mężczyzna. Sądząc z tego, co widział, musiała to być jego ofiara.
Dlaczego mój zleceniodawca chce cię zabić? Jesteś jak światło w ciemności. Twoje włosy przyciągają promienie słońca. Czym zawiniłeś, że muszę odebrać ci życie? Wyglądasz tak niewinnie, pomyślał. Zaniepokoiło go jednak to, że na zwykły wyjazd brano tyle bagaży i wojskowych. Czyżby opuszczali to miejsce? Złapał za rękaw przechodzącego obok mężczyznę. Ten popatrzył na niego z zaskoczeniem.
Co tu się dzieje? – zapytał nieznajomego.
Jak to co? Młoda para wybiera się w podróż poślubną. Idę ich zobaczyć. Zwłaszcza księcia Adantina. Rzadko zdarza się ktoś tak piękny i pełen gracji jak on. Mam nadzieję, że da szczęście księciu Rivenowi – mówiąc to, mężczyzna odszedł.
Lubicie swoją książęcą parę. Widać, że dobrze rządzą. Szkoda, że po ich powrocie będziecie płakać. Musiał to zrobić. Po wyjściu Erkirana odwiedził urząd pocztowy i czekała na niego ponaglająca wiadomość oraz groźby. Poprosił o jeszcze kilka dni i wiedział, że dobrze zrobił, sądząc po tej podróży. Z tą myślą powrócił pod dom Fuldrosa i zastał przed nim braci Ladrimów, którzy stali za drzewami.
Co tu robicie? Jeszcze nie czas...
Nasze miejsce jest tutaj – odpowiedział z zacięciem Erki. – I nie ruszymy się stąd. Choćbyś nas batami wyganiał.
Taki Erkiran mu się podobał. Spojrzał na słońce, było jeszcze wysoko na niebie, ale w trójkę czas upłynie im szybko.