10 listopada 2019

Na celowniku - Rozdział 1

Hej, hej :)

Od dzisiaj przez kolejne dwanaście tygodni, będę dodawać tekst, który powstał na początku tego roku. Także nie jest to nic starego jak tekst poprzedni. Chcę się z Wami podzielić historią Rafaela Dravika oraz Johna Davisa, bo są to bohaterowie, których uwielbiam. Wierzcie mi, można nie kochać bohaterów o których się pisze. :) Oni byli i są dla mnie wyjątkowi. Czasami żałuję, że napisałam o nich tylko jeden tom i w zamiarze ma pozostać tylko jeden. Mam nadzieję, że pokochacie ich i historia, którą będziecie czytać, a jeszcze jej nie czytaliście w postaci ebooka, porwie Wasze serca. Wiem, że ebook bardzo się podobał i to miód na moje serce. :) 
Opis tekstu macie w zakładce po lewej, gdzie będę umieszczać linki do rozdziałów. :)

Tekst w całości można kupić tutaj: https://bucketbook.pl/pl/p/Na-celowniku-e-book/269


Zapraszam na pierwszy rozdział i czekam na komentarze. :)



— Twoje dni są policzone, Dravik. — Usłyszał w słuchawce, a potem nastała nieprzyjemna cisza.
Spojrzał na telefon w taki sposób, jakby ten miał się na niego rzucić. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że nie jest sam. Opuścił rękę na udo, wciąż trzymając czarne urządzenie w dłoni. Przez moment milczał, zanim stanowczo powiedział:
— Mój klient jest niewinny i ty o tym wiesz. — Uniósł wzrok na prokuratora. Znajdowali się w gabinecie mężczyzny dyskutując o możliwościach jakie miał klient, którego bronił.
— Rafael, ten facet jest złodziejem. Możemy pójść na ugodę. Dostanie dwa lata odsiadki, jeżeli przyzna się do winy i wyda tych, z którymi współpracował.
— Nie masz dowodów na to, że był tego dnia w tamtej aptece. Wszystko co masz to tylko poszlaki. Ława przysięgłych go nawet nie skarze. Dlaczego jesteś taki uparty? — zapytał Rafael Dravik. Telefon wciąż ciążył mu w dłoni. To nie był pierwszy raz, kiedy ktoś do niego zadzwonił grożąc mu, ale po raz pierwszy zaczął się bać.
— Dlaczego ty jesteś taki uparty? — spytał postawny mężczyzna po pięćdziesiątce. — Jestem prokuratorem od dwudziestu pięciu lat, ale zanim ciebie poznałem, nigdy nie miałem do czynienia z takim prawnikiem. Jesteś jak wrzód na dupie.
Rafael zaśmiał się, po czym wzruszył ramionami.
— Dobre określenie, ale nie zbaczajmy z tematu. Mój klient jest niewinny i wiesz, że nie walczyłbym o tego faceta aż tak bardzo, gdyby było inaczej. Poszedłbym na ugodę, ale w tym przypadku nie ma o tym mowy. W czasie kiedy okradano aptekę był w domu przy chorym dziecku. Osoba, którą widziano w kamerze nie była nim. Widziałeś zdjęcia. Miała zakola, była niższa i dużo innych szczegółów się nie zgadza. Może to policja popełniła błąd i aresztowali niewinną osobę tylko dlatego, że jest podobna do przestępcy i kiedyś tam miała zatarg z prawem.
— Odciski…
— Ben, odciski w tej aptece były jego, bo chodził tam kupować leki. Dzień wcześniej był po leki dla córki. Poza tym, znajdowało się tam multum odcisków. To policja popełniła błąd, a ty chcesz skazać niewinnego.
— Naprawdę jesteś wrzodem na dupie — burknął prokurator i sięgnął po słuchawkę.
Rafael uśmiechnął się w duchu, bo to oznaczało, że jego wygrana była blisko. Liczyło się to dla niego szczególnie, ponieważ jego klient naprawdę był niewinny. Owszem zdarzało mu się pomylić w swoich osądach, ale tym razem miał pewność co do niewinności osoby, którą bronił.
Pół godziny później zadowolony z tego, że jeszcze raz zostanie przeprowadzone śledztwo, opuścił gabinet prokuratora i poszedł spotkać się ze swoim klientem. Po rozmowie z nim i podniesieniu mężczyzny na duchu, zjadł obiad w jednej z ulubionych restauracji. Wolałby samemu coś ugotować w domu, ale dzisiaj miał tak napięty harmonogram, że zanim wróci do mieszkania będzie noc. Jedząc pieczonego łososia w ziołach przeglądał na tablecie wiadomości z kraju i ze świata. Palcem co chwilę przesuwał po ekranie irytując się tym, że na każdej stronie widział tytuły z morderstwami i tym kto kogo przeleciał.
Jego uwagę zwrócił artykuł, w którym dziennikarz informował o wyjściu na wolność znanego przestępcy nazywanego Czarnym wdowcem. Mężczyzna wielokrotnie żenił się i zabijał swoje żony pozorując ich wypadek lub porwanie. Za każdym razem udawał, że bardzo cierpiał. Wszystko działo się do czasu, kiedy ostatnia żona cudem przeżyła atak. Miało to miejsce rok temu i wtedy Rafael jako obrońca stanął twarzą w twarz z mordercą. Nie był to jego pierwszy klient, który był oskarżony o zabicie kogoś, ale po raz pierwszy Dravik szczerze nienawidził osoby, której bronił. Oczywiście w czasie procesu był tylko tłem, nie starał się nawet przekonać ławy przysięgłych, że jego klient jest niewinny. Mężczyzna dostał dwadzieścia pięć lat, mimo że prokurator walczył o dożywocie. Tak czy owak nie było możliwości, aby ten człowiek wyszedł na wolność. Nie po tak krótkim okresie, który spędził w więzieniu o zaostrzonym rygorze.
— Czasami przestaję wierzyć w prawo — szepnął do siebie pod nosem, zapominając o posiłku. — Niewinni mają pójść siedzieć, a tacy, którzy dla spadku zabili pięć żon i okaleczyli szóstą, wychodzą na wolność.
Odłożył tablet i zapłacił za danie, którego nie zamierzał dokończyć. Stracił apetyt w tej sytuacji. Wychodząc z restauracji założył płaszcz, który chronił go przed przejmującym zimnem. Sięgnął po smartfon i odnalazł numer prokuratora, który pracował z nim nad sprawą Czarnego wdowca. Nie mógł uwierzyć w to, że nikt go nie poinformował o wyjściu na wolność tak niebezpiecznego przestępcy. Szczególnie, że ten groził mu śmiercią. Nie był jedyną osobą, która tak robiła, ale jego sobie zapamiętał, bo po raz pierwszy wierzył, że obietnice przestępcy mogą zostać spełnione.
— Larry, to ja. Nie waż się rozłączyć — powiedział do mikrofonu słysząc, że połączenie zostało odebrane. — Możesz mi z łaski swojej albo i nie, powiedzieć dlaczego Simon O’Brian wyszedł na wolność? — Wyjął z kieszeni kluczyki do swojego samochodu, który stał przy chodniku obok restauracji. — Chciałbym również dowiedzieć się, dlaczego nikt mnie o tym nie poinformował? — Wyciągnął rękę, aby wyłączyć alarm. — Wiesz, że jestem… — urwał resztę zdania, bo eksplozja, która nastąpiła nie tylko odebrała mu głos, ale powaliła na chodnik.
Rafael natychmiast ukrył głowę pomiędzy rękami i zaklął. Jego telefon znajdował się niedaleko i mógł słyszeć jak Larry Stiles coś krzyczy, docierały do niego także głosy innych ludzi. To pokazało Dravikowi, że wybuch nie uszkodził mu słuchu, pomimo że znalazł się blisko niego. Czuł na skroni coś mokrego i ból biodra, na które upadł.
— Szlag — zaklął, nie zważając na nic. Powoli poruszył się i jego oczom ukazał się makabryczny widok. Ofiarą detonacji padł jego samochód, który właśnie płonął. — O, kurwa! Kupiłem go miesiąc temu! — krzyknął, a ludzie stojący obok i próbujący pomóc mu wstać, patrzyli na niego jak na dziwoląga.
— Nic panu nie jest? Uderzył się pan w głowę — powiedziała do niego jakaś kobieta, której nie zamierzał słuchać. Jedynie patrzył bezradnie na dopalające się zgliszcza i  w głowie tłukła mu się myśl, że wydał masę pieniędzy na coś, co chwilę temu wyleciało w powietrze.

*

Tego dnia John Davis miał spokojny, piękny dzień pracy, podczas którego nic się nie działo, nikt niczego od niego nie chciał. Planował właśnie wyjść, pojechać do domu, rozsiąść się na kanapie z piwem w ręku i obejrzeć mecz. Wieczorem natomiast miał ochotę wpaść do jakiegoś klubu i kogoś zaliczyć. Miał nadzieję, że dopadnie faceta, którego wypatrzył tydzień temu, ale zanim mógł do niego zagadać otrzymał telefon z informacją, że ma zgłosić się na miejscu przestępstwa.
Dlatego zamierzał dzisiaj nie odbierać żadnych telefonów, nikomu nie otwierać drzwi i unikać każdego innego kontaktu. Potrzebował relaksu, seksu i przede wszystkim pieprzonego urlopu.
— Cześć, chłopaki. Współczuję wam, że musicie tu jeszcze siedzieć — zwrócił się do swoich kolegów z pracy. Kilku detektywów coś odburknęło.
— Tak, Davis, udanego wieczoru — powiedział jeden z nich. Ktoś zaśmiał się pokazując mu środkowy palec. Odpowiedział tym samym, mając na ustach szeroki uśmiech.
Założył kurtkę, z którą nigdy się nie rozstawał. Skutecznie ukrywała jego broń, którą miał za paskiem z tyłu spodni oraz w kaburze pod pachą. W jednym bucie także miał mały pistolet, a w drugim nóż. Zawsze uważał, że dzięki temu jest bezpieczny. Szczególnie, że nie łapał tylko małych złodziejaszków. Ostatnia akcja ze schwytaniem szefa handlarzy ludźmi prawie go zabiła. Miesiąc spędził w szpitalu, ale gdyby nie nóż to nie trafiłby do szpitala tylko do kostnicy.
Zadowolony, że w końcu idzie do domu ruszył ku wyjściu, ale zaraz skrzywił się, kiedy donośny głos kapitana zawołał:
— Davis, gdzie się wybierasz? Do mnie. Szybko!
— Tak jest, kapitanie — mówiąc to niemalże nie połamał sobie zębów, tak mocno je zacisnął.
— Davis nie udało się, co? — zapytał jeden z posterunkowych. Od razu jednak umilkł, kiedy lodowato błękitne spojrzenie Johna trafiło na niego. — Dobra, dobra. Już milczę.
John miał nadzieję, że chodziło o zadanie, którym mógł zająć się od jutra. Miał też nadzieję, że nie chodzi znowu o coś czego nie zrobił. W ostatnim tygodniu nikogo nie postrzelił. Nawet przypadkiem. Bardzo na to licząc wszedł do gabinetu kapitana mówiąc:
— Mam nadzieję, Bronson, że cokolwiek… — przerwał, bo jego spojrzenie znalazło się nie na przełożonym, który wezwał go na rozmowę, ale na prawniku wzbudzającym w nim najgorsze instynkty. Nienawidził tego dupka z całego serca. — Dravik, co ty tutaj robisz?
Rafael obejrzał się na niego wyglądając tak jakby zjadł coś niedobrego.
— Nie, nie możliwe — rzekł Dravik przenosząc spojrzenie na czarnoskórego łysego mężczyznę siedzącego za biurkiem. — W życiu się na to nie zgodzę. Prędzej pozwolę sobie zdjąć żywcem skórę.
— Chętnie bym w tym pomógł — wycedził Davis udając, że nie zauważył plastra na skroni prawnika. — Przyniósłbym nawet narzędzia. Zacząłbym od twojej niewyparzonej gęby, a potem…
— Davis, siadaj i przestań chrzanić! — krzyknął kapitan Jeremiah Bronson.
Jak za sprawą magicznej różdżki John zajął drugie wolne krzesło. Siedział na tyle blisko znienawidzonego mężczyzny, że mógł z łatwością zetrzeć pięścią z jego twarzy ten zarozumiały uśmieszek. Aż go ręce swędziały. Skupił się jednak na przełożonym, zanim ponownie narobi sobie problemów.
— Obaj jesteście siebie warci. Obaj jesteście dupkami i zamknijcie się, ja teraz mówię, więc macie mnie słuchać! Obu was znam od lat i od lat nie rozumiem… Zresztą nie o to tutaj chodzi. — Machnął ręką. — Dwie godziny temu samochód Dravika wyleciał w powietrze…
— Co? Ktoś rozwalił jego nową zabawkę? — John roześmiał się, za co został spiorunowany niebieskimi oczami prawnika. — Komu mam pogratulować?
— On się do tego nie nadaje — głos zabrał Dravik. — W ogóle to go nawet nie chcę. Może ja jestem dupkiem, ale ten tutaj — wskazał palcem na mężczyznę — jest dupkiem do potęgi entej. Mówię nie.
— Ja też mówię nie — rzucił Davis.
— Jak możesz tak mówić, jeżeli nie wiesz o co chodzi? — zapytał Bronson.
— Jeżeli to ma jakikolwiek związek z tym tutaj, to zawsze jest nie.
Kapitan potarł dłonią czoło, mając dość tych dwóch. Nie był pewny czy decyzja, którą podjął jest dobrym wyjściem.
— Może dowiesz się najpierw, o co chodzi — powiedział Jeremiah spokojnie, prostując się w wygodnym fotelu.
— Ciekawość to moja najgorsza cecha, więc słucham — zakpił John zakładając ręce na piersi.
— Kutas — szepnął Rafel, ale ukrył to słowo za kaszlem.
— Przestaniecie, czy mam wam skopać dupska? To ja tu jestem kapitanem i macie mnie słuchać, do cholery! — Bronson wyprowadzony z równowagi uderzył pięścią w blat biurka. — Powinienem już odejść na emeryturę. Po co tutaj siedzę to nie wiem. Mogę przedstawić sprawę? — zapytał i poczekał chwilę na ich odpowiedź. Żaden z nich nie odezwał się, więc odetchnął i zaczął mówić: — Od kilku dni ktoś grozi śmiercią Rafaelowi — powiedział ignorując prychnięcie Davisa. — Dostaje pogróżki przez telefon, wiadomości mailowe i smsowe. Dzisiaj ktoś wysadził w powietrze jego samochód. Eksperci wstępnie mówią, że to była… ­
— Bomba — dokończył za swojego przełożonego Davis.
— Skąd wiedziałeś? — zapytał kapitan.
— Bo to samo miałbym ochotę mu zrobić. — John wskazał na Dravika, który obrzucił go morderczym spojrzeniem.
— To w takim razie, na pewno już wiesz co należy do twojego zadania. — Uśmiechnął się chytrze Bronson obserwując jak zmienia się mina na twarzy podwładnego, którego wiele razy chciał udusić.
— Nie ma, kurwa, mowy! — krzyknął John.
— Nie, nie zgadzam się na niego. — W tym samym momencie co głos Davisa, rozbrzmiały słowa Dravika.
— Brawo, chłopcy, w czymś się w końcu zgadzacie. — Kapitan zaklaskał teatralnie. — Davis, nie możesz odmówić. To rozkaz.
— Nie może mi pan tego zrobić, kapitanie. Nie wytrzymam z nim pod jednym dachem dziesięciu minut i sam go ukatrupię — obwieścił John wstając z krzesła.
— Jesteś skończonym palantem, Davis — wypalił prawnik stając naprzeciwko mężczyzny. — Nawet przez chwilę nie zamierzałem pozwolić na to byś mnie ochraniał. W życiu ci nie zaufam.
— Ty mi? Może ja tobie, bo to ty masz inne podejście do prawa niż ja. Ja, kurwa, wsadzam za kratki przestępców, a ty ich wypuszczasz!
— Bronię niewinnych!
— Takich niewinnych, że chcą cię zabić! — wykrzyknął Davis.
— Zamknijcie się! — Donośny głos rozniósł się po całym gabinecie i nikt nie miał wątpliwości, że było go słychać również poza nim. — Jak dzieci. Davis, powtarzam, to rozkaz i nie przyjmuję odmowy. On jest teraz twoją sprawą i masz go chronić. Jak to zrobisz, nie chcę wiedzieć, ale ma mu włos z głowy nie spaść. Dowiemy się kto mu grozi. Wy macie zniknąć z miasta, a przede wszystkim z mojego gabinetu. Już! Wynocha mówię!
Obaj wyszli, zanim kapitan bardziej rozsierdził się i sam zaczął grozić śmiercią im obu. Spojrzeli najpierw na drzwi, a potem na siebie i jak jeden mąż prychnęli obrzucając się nienawistnym wzrokiem.
— W życiu nie pozwolę by ktoś taki jak ty mnie chronił, sukinsynie — warknął Dravik.
— Nawet nie mam takiego zamiaru, dupku — odpowiedział John.
Jeszcze przez chwilę patrzyli sobie w oczy, których kolor mieli taki sam, walcząc w milczeniu i czując jak po ich ciałach przebiegają dreszcze. Po chwili tej wymownej ciszy, podczas której powiedzieli sobie wszystko, rozeszli się.
John jednak w pewnej chwili zatrzymał się i uderzył pięścią w ścianę. Ból otrzeźwił go trochę i zaczął patrzeć na sprawę wyraźniej, niż kiedy czerwona mgła nienawiści przysłaniała mu rozsądek. Przeklął kilka razy zanim poszedł za prawnikiem, który wchodził do windy. Drzwi już się zasuwały, kiedy przytrzymał je ręką i zdążył wskoczyć do środka.
— Jeżeli mam chronić twoje dupsko, będziesz robić co ci każę — powiedział do prawnika.
— Chyba śnisz, Davis. Po moim trupie.
— Da się to załatwić. W sumie i tak ci to grozi.
Dravik spojrzał wściekle na policjanta, któremu czubkiem głowy sięgał do ramienia. Obaj jednak byli smukłej budowy bez przesadnego umięśnienia. Prawnik zazwyczaj nosił dobrze skrojone garnitury, które ukrywały to, że jego język potrafił być brzydki, wulgarny i pospolity, kiedy był sobą. Natomiast Davis nigdy nie ubierał się elegancko. Zawsze nosił dżinsy, koszulki i skórzaną, czarną kurtkę oraz ciężkie buty. Ich włosy też się różniły. Te należące do Dravika zawsze były zaczesane do tyłu i potraktowane żelem by się trzymały. Ich brązowy kolor przypominał odcieniem kasztany, a latem od słońca stawały się znacznie jaśniejsze. John za to miał włosy o których ułożenie nawet nie starał się. Czarne kosmyki sięgały mu karku i zawsze wyglądały jakby popieścił je wiatr. Kilkudniowy zarost na twarzy mężczyzny podkreślał jego dobrze zarysowane kości policzkowe i pełne usta, na których zbyt często gościł drwiący uśmieszek. Niezwykle podobny do tego, którym obdarowywał detektywa Dravik. Ponadto oliwkowa skóra Davisa wyglądała tak, jakby nawet w zimne miesiące smagało je słońce, porównując ją z bardzo jasną skórą prawnika. Bardzo różnili się wyglądem, ale charaktery mieli do siebie podobne i od samego początku gdy się tylko się poznali, darli ze sobą koty.
— Pojedziemy do ciebie moim samochodem, bo twój został pogrzebany przez wielkie bum — odezwał się John, kiedy wyszli z windy na podziemnym parkingu.
— Ha, ha, ha. Bardzo zabawne.
— Kiedy go kupiłeś? Miesiąc temu? Krótki miałeś z nim romans.
Przeszli pomiędzy samochodami do terenowego, czarnego Range Rovera, którego przedni zderzak ochraniała osłona wykonana ze stali nierdzewnej.
— Mój przynajmniej jest większy. — Odblokował drzwi.
— Nie masz się czym chwalić, Davis. Czym większy samochód tym mniejszy kutas — powiedział Dravik wsiadając do luksusowego wnętrza samochodu. Niestety nie miał wyjścia. Kiedy tylko na chwilę odszedł od Davisa, dostał kolejną wiadomość z pogróżkami. Tym razem opisywano w niej jak zginie. Ktoś faktycznie chciał go zabić i podczas gdy jego pierwsze podejrzenie padło na Czarnego wdowca, tak teraz nie był już pewny, że to on. Kiedy zgłosił się do kapitana Bronsona mężczyzna wezwał kilku techników, którzy pobrali wszystkie dane z jego komórki, laptopa i tabletu. Na szczęście nie zabrali żadnej z tych rzeczy i miał je wszystkie w teczce przy sobie wraz z power bankiem.
— Powiedziałbym, że raczej samochód odpowiada wielkości mojego fiuta. — John zatrzasnął drzwi i zapiął pas.
— Wielki fiut z małymi jajami to w pełni opisuje ciebie — wycedził prawnik. — Może byś w końcu ruszył te swoje cudowne cztery kółka.
Davis zaśmiał się i wyjechał z garażu. Było już po południu, więc na ulicach panował duży ruch, ale John nie zamierzał czekać. Postawił koguta na dachu i włączył syrenę, która umożliwiła mu przejazd bez czekania w korkach.
— Nigdy się nie zmienisz — rzekł Dravik opierając się o drzwi i spoglądając na mężczyznę.
— I kto to mówi?
W szybkim tempie dojechali do luksusowego osiedla gdzie dwa lata wcześniej Rafael kupił mieszkanie. Osiedle było chronione, więc musiał wpisać kod, by szlaban uniósł się, aby mogli wjechać. Zaparkowali na miejscu, które należało do prawnika i obaj udali się do drugiego z czterech budynków ustawionych w równym rzędzie, a mającego jedynie po pięć pięter.
— Dzień dobry, George. — Dravik przywitał się z portierem.
— Dzień dobry, panie Dravik. Widzimy się już dzisiaj trzeci raz.
Prawnik przystanął słysząc to co mówi mężczyzna.
— Jak to trzeci? Widzieliśmy się tylko rano, kiedy wychodziłem do pracy, a ty zaczynałeś swoją zamianę i teraz.
— Ależ nie. Dokładnie pamiętam jak z dwie, trzy godziny temu wchodził pan tutaj z innym mężczyzną. Nie rozmawiałem z panem, bo tylko pan przeszedł, ale kiwnął pan do mnie ręką i poszedł dalej. Był pan tak samo ubrany.
Lodowate dreszcze przebiegły wzdłuż kręgosłupa Dravika, a Davis zmrużył oczy i sięgnął po broń. Pociągnął ręką za płaszcz prawnika i obaj udali się do windy. W milczeniu dojechali na trzecie piętro i wysiedli. Drzwi do apartamentu Rafaela znajdowały się tuż obok i od razu dostrzegli, że były uchylone.
— Poczekaj tutaj — szepnął John odbezpieczając pistolet.
— Ani mi się śni — warknął prawnik, za co dostał mordercze spojrzenie od detektywa.
— Dobra, tylko się nie wychylaj. — Powoli skierował swoje kroki w stronę mieszkania i oparłszy się o ścianę nasłuchiwał hałasów. Cisza była taka, że Davis był pewny, że słyszy bicie swojego serca. Przesunął się i wycelował pistolet w kierunku mieszkania, do którego wpadł rozglądając się wokół.
— Jasna cholera. Skurwysyny — bąknął Dravik wchodząc za nim. — Rozwalili mi całe mieszkanie.
Davis nie słuchał mężczyzny tylko sprawdził wszystkie pomieszczenia. Dopiero kiedy upewnił się, że ten kto tu był już dawno zniknął, wrócił do prawnika.
— Spadamy stąd. Zabierz potrzebne rzeczy i znikamy.
— Dokąd? — zapytał Dravik.
— Najpierw do mnie, bo też coś muszę wziąć, a potem tam gdzie włos ci z głowy nie spadnie. Aczkolwiek jeżeliby to ode mnie zależało…
— Kutas z ciebie — wycedził Rafael idąc do sypialni po sportową torbę. Zapakował do niej kilka par bielizny i jakieś ubrania na zmianę. Nie był pewny dokąd Davis go zabiera, ale nie spodziewał się luksusów. Ten mężczyzna dbał jedynie o swój samochód, a zapominał o całej reszcie. Mógłby mieszkać w chlewie, byle tylko jeździć samochodem pełnym bajerów.
Z łazienki zabrał też golarkę i kilka kosmetyków oraz na wszelki wypadek trzy ręczniki. Miał nadzieję, że wylądują w jakimś porządnym hotelu, a nie w motelu z karaluchami. Na samą myśl o nich wstrząsnęły nim dreszcze. Zamienił też garnitur, który miał na sobie na zwyczajne spodnie i granatowy sweter, a płaszcz na kurtkę. Spakowawszy wszystko wrócił do salonu, gdzie Davis kończył rozmawiać przez telefon.
— Skontaktowałem się z Bronsonem. Przyśle ekipę, a my znikamy.
— Dokąd?
— Dokąd nas droga powiedzie. — Zaśmiał się detektyw ku irytacji Dravika, który po raz kolejny nazwał go kutasem.

15 komentarzy:

  1. Dziękuję za kolejne opowiadanie dodawane na tym blogu. Rozdział bardzo mnie zainteresował i czekam na dalszą część
    powodzenia i przesyłam wenę
    Akira

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapowiada sie ciekawie, tak jak zawsze zresztą. Gorąco bedzie zapewne.. Dzieki. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Boziu jakie to cudowne *-* Już ich pokochałam <3 :D Będę z niecierpliwością czekać na kolejne rozdziały :D :D
    Pozdrawiam i weny dużo życzę :)
    ~Tsubi

    OdpowiedzUsuń
  4. O wow ale ogień! Charaktery niesamowite, a kto się czubi ten się lubi. Oni są tak mocni, że jestem mega zainteresowana scena seksu, bo wydaje mi się, że będzie gorąco. Bardzo lubię klimaty kryminalistyczne, więc wątek LGBT chętnie przyjmę w takiej formie :)
    Dzięki za to, że to dodajesz ;)
    Życzę udanego tygodnia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kolejne super opowiadanie, już ich kocham

    OdpowiedzUsuń
  6. No no ja tu widze,ze niezła zabawa będzie, chyba chłopaki mieli jakaś wspólną przeszłość, że tak na siebie reagują...poczytamy,zobaczymy. Dziękuję Luano za kolejne opowiadania 😍

    OdpowiedzUsuń
  7. Zakupiłam w sklepiku :) W końcu! Strasznie długo zwlekałam z zakupami u dziewczyn, a akurat twoje powieści miałam w priorytecie (głównie ze strachu przed internetowymi płatnościami, ale teraz już jestem zaprawiona w boju XD) Nie mogę się doczekać aż w przyszłym roku postawię na półce cudownie namacalną Spontaniczną Decyzję <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, cieszę się i dziękuję za zakup oraz takie plany w przyszłości. :)
      Płatności internetowe nie są złe. Wystarczy tylko uważać i wszystko będzie okej. Dla mnie jest dużą wygodą to, że mogę robić zakupy w necie. A dużo książek tak kupuję, bo nawet z przesyłką wychodzą taniej. :)
      Pozdrawiam. :)

      Usuń
  8. Oczywiście czytam po raz pierwszy i jestem zaintrygowana. Widzę coś w rodzaju kryminału i chyba takiej serii u Ciebie jeszcze nie czytałam.
    Zapowiada się całkiem niezłe opowiadanie. Na razie za wiele się nie wypowiem. To dopiero początek, ale wiesz, że będę tu wpadać.
    W końcu masz we mnie swoją wierną czytelniczkę.
    Ściskam mocno i czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wow
    Jak to się mówi? Od miłości do nienawiści tylko jeden krok? Może tu będzie na odwrót?
    Chłopaki tak różni, a tak podobni, fajnie ;)
    Zapiwiada się jak zawsze super i już nie mogę się doczekać następnej części.
    Zobaczymy kto będzie łowcą a kto ofiarą, coś czuję że pan detektyw nie pozwoli tak go łatwo dorwać.
    Wwny i radości z pisania!
    MaWi

    OdpowiedzUsuń
  10. Zaczyna sie ciekawie i te kłótnie między nimi mnie bawią.
    Dziękuję za opowiadanie i ide czytać dalej.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Zupełnie inne opowiadanie, ale już bardzo mnie zaintrygowało :)
    Dwaj wrogowie, którzy walczą o sprawiedliwość, ale czasami stoją po dwóch różnych stronach barykady, co spowodowało, że nie przepadają za sobą :D Już mi się podobają ich potyczki słowne, a co będzie dalej, ciekawe, czy któryś w końcu nie wytrzyma i przywali, a może skończy się to zupełnie inaczej?
    Dziękuję za Twoją ciężką pracę :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Hejeczka,
    cudnie, och to będą dni, tygodnie pełne wzburzeń... ale i postać Bronsona polubiłam, nie ma za lekko z takimi dupkami...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  13. Hejeczka,
    wspaniale, och to będą dni, tygodnie pełne wzburzeń... ale i postac Bronsona polubiłam nie ma za lekko z takimi dupkami...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)