29 stycznia 2013

Jeden krok do miłości - rozdział 5

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze. Tak, tak nawet te negatywne. Mnie też się nie wszystko podoba w różnych opowiadaniach, więc każde zdanie szanuję. Ale podkreślam jedno jak ma być jakaś krytyka to proszę o uzasadnienie, a nie pisanie "beznadziejny". Beznadziejny, ale dlaczego?

Jutro wyjeżdżam i istniała możliwość, że nie będzie mnie dość długo, a z tego powodu za tydzień nie mielibyście rozdziału. Ale wracam w poniedziałek i w dodaniu nowej notki termin nie ulega zmianie. Kolejny rozdział za tydzień.


Żadna pora nie była dobra do wstąpienia w paszczę lwa, ale tchórzem nie był i równo o dziesiątej nacisnął dzwonek do rezydencji Harnera. Ten zaczął wygrywać serię kurantów, które kończyły się i zaczynały od początku. Po chwili umilkły, ale Cody cierpliwie czekał. Czekał i nasłuchiwał, czy ktoś się zbliża do drzwi. Nacisnął dzwonek drugi raz i kiedy to zrobił, drzwi się otworzyły. Stanął w nich półnagi facet, którego skóra mieniła się od wilgoci. Nie potrafił nie popieścić wzrokiem całej sylwetki Harnera. Spodnie od dresu ledwie trzymały się na biodrach i poza nimi nic na sobie nie miał. Gładka klatka piersiowa i dwa ciemne sutki sprawiały, że Cody'emu zrobiło się gorąco.
Dlaczego on ukrywa takie ciało pod garniturem?, pomyślał.

Myślał, że diabli go wezmą, jak go zobaczył. I po cholerę ten... Adison tak się na niego gapi? Gdyby wiedział, że to on, to by coś na siebie założył. Tak, to wyszedł z siłowni w tym stanie. I jeszcze był cały spocony. Zachowuje się jak dziewica broniąca swojej cnoty.
– Czego pan chce? Jeszcze raz dobrać się do mnie? – warknął.
– Nie. Ja... – Cody wziął głęboki oddech. – Słuchaj pan, panie idealny i niedotykalski. Tylko pokazałem, czego chciał Madson. Inaczej bym się nawet do pana nie zbliżył. – Teraz to by się zbliżył i to bardzo. Nawet, jakby to groziło utratą życia. Musi sobie znaleźć kochanka. Napięcie jakoś byłoby wyrównane, miałby go kto zaspokoić. Na dłuższą metę, gdy widzi się takie ciacho przed oczyma, własna ręka nie zaspokoi do końca. – Wczoraj zostawiłem tutaj tablet i moją koszulę. Wróciłem tylko po to i już znikam sprzed pańskich piwnych zwierciadeł.
James przyglądał mu się chwilę i odsunął od drzwi. Gdy mężczyzna wszedł, zaprowadził go do salonu.
– Niech pan tu zaczeka. Wezmę prysznic i się przebiorę.
Cody przyjął to z ulgą. Zasłonięcie tego seksownego ciała to dobry pomysł.
Nie powstrzymał się przed obejrzeniem pokoju. Jak to wszystko pasowało do jego wyobrażeń, marzeń, że może kiedyś coś podobnego uda mu się urządzić. Męski, a zarazem rodzinny salon. Harner nie zaproponował mu, by usiadł, więc tego nie zrobił, a chętnie by wypróbował miękkość kanapy.
– Kim jesteś?
Spojrzał w stronę wejścia. Mała dziewczynka stała na progu, trzymając w dłoniach dużą lalkę podobną do niemowlaka.
– Jestem Cody. Pracuję... Pracowałem dla pana Harnera. Twojego...
– Brata. James to mój brat. A co tu sam robisz? – Usiadła na kanapie i wpatrzyła się w niego jak w obrazek.
– Twój brat zaraz przyjdzie. – O czym miał z nią rozmawiać?
– Jestem Sarah. A to Anna. – Pokazała na lalkę. – Płakała i muszę ją teraz ponosić. James dał mi ją na urodziny.
– A ile masz lat? – Ukucnął przed nią.
– Pięć. Ale James mówi, że czasem zachowuję się, jakbym miała więcej. Boi się, że za szybko dojrzeję. Jest jeszcze Victoria i Alex. Oboje jeszcze śpią. To znaczy Alex śpi, a siostra udaje, że to robi. Gada z koleżankami przez telefon – wygłosiła dziewczynka. – Ja nie mam się z kim bawić, bo James ćwiczył. Ale potem się pobawimy. Pobawisz się ze mną? Ładny jesteś. – Sięgnęła do jego kucyka. Dziś wyjątkowo związał go wysoko. – Jeszcze nie widziałam chłopaka z tak długimi włosami. Ładne są. Fajny jesteś.
– Ty też. A Anna to twoja córeczka? – zapytał urzeczony komplementami. Co z tego, że powiedziała je mała dziewczynka?
– Moja. Nie ma tatusia. Będziesz jej tatusiem?
– Raczej twój brat nie byłby z tego zadowolony. Mogę być wujkiem.
– Nim się nie przejmuj. Potrafię go ugłaskać. A robi się potulny, gdy ma przed sobą sernik z malinami. Jadłeś? Pycha. – Posadziła lalkę na kolanach. – Nam go piecze Chloe.
– Moja mama robi najlepszy.
– Nieprawda, bo moja niania jest bezkon... bezkoktu... – Skrzywiła się, usiłując wypowiedzieć słowo.
– Bezkonkurencyjna?
– Tak. – Uśmiechnęła się do niego szeroko. – Trudne słowo. To co, pobawisz się ze mną?
– Ekhem. Sarah, nie męcz pana. – James chwilę przysłuchiwał się ich rozmowie. Nie był zadowolony, że jego siostra już dogadała się z Adisonem.
– Braciszku, nie męczę go. Lubię Cody'ego. – Podbiegła do brata. Ten wziął ją na ręce i pocałował w czoło.
– Pana Adisona. – Poprawił ją. – A teraz idź obudzić Alexa i każ Victorii przestać gadać. – Postawił ją na dywanie.
– Mam nadzieję, że tu będziesz, jak wrócę – powiedziała do nowo poznanego i jej zdaniem miłego mężczyzny.
Cody milczał.
– Zapraszam pana na górę. Weźmie pan swoje rzeczy i tyle się widzimy. – James ruszył pierwszy, a Adison podreptał za nim, zgrzytając zębami. Co za sztywniak!

W gabinecie zastał niemały bałagan. Papiery i książki leżały na podłodze, jakby ktoś je zmiótł ze stołu. Harner musiał sobie trochę poszaleć po ich pocałunku.
James nie był tu od przedwczoraj i zapomniał, co zrobił. Nie dał jednak po sobie poznać zakłopotania. Miał nadzieję, że Adison weźmie swoje rzeczy i sobie pójdzie.
Cody odnalazł swoją koszulę tam, gdzie ją zostawił, ale nie widział drugiej, ważniejszej rzeczy. Przeszukał wzrokiem wszystko i zobaczył to. Tablet leżał na podłodze. Dopadł do niego z nadzieją, że nie jest uszkodzony. Podniósł sprzęt i oklapł zupełnie. Tylko nie to. Odkładał długo na ten najlepszy tablet ze wszystkimi bajerami i programami. Pracował na nim dniami i nocami. Był jego przepustką do dalszej pracy. I jakby nie było, Cody przywiązywał się do rzeczy. Patrzył teraz na pęknięty ekran. I coś latało w środku. Ogarnął go smutek.
– Jak był pan na mnie zły, to musiał się nie mścić na czyichś rzeczach – wyszeptał słabo.
– Słucham?
Cody wstał i podszedł do Harnera. Pokazał mu uszkodzony sprzęt.
– Zwolnił mnie pan z pracy. Muszę szukać nowej, a chciałbym w swoim zawodzie. Jak pan sądzi, na czym będę pracował? – Wpatrzył mu się uważnie w oczy. – Mógł pan rzucać czymś innym, a nie tym. Może pana stać na kupno coraz to nowszego sprzętu, mnie nie.
James poczuł się głupio. Był wtedy zły i nawet nie wiedział, że tablet leży na tym stole. Lecąc, musiał uderzyć o glinianą doniczkę, w której rosła palma.
– Nie zrobiłem tego specjalnie. Odkupię panu to lub dam pieniądze na nowy.
– Teraz i tak to nie ma znaczenia. – Zamrugał powiekami, gdy łzy pojawiły się w oczach. James zdążył je zauważyć, nim zostały odegnane. – Może ktoś to naprawi. – Mężczyzna odwrócił się od Jamesa i wyszedł pierwszy. Chciał już wrócić do domu, bo się chyba rozbeczy. Nie był płaczką. Nigdy nie płakał. Prawie nigdy. Na jego drodze stanął kolejny problem, a on miał już tego dość. W dodatku kopał siebie mentalnie za to, że jeszcze kilkanaście minut temu prawie ślinił się do Harnera. I ten dupek, którego nic nie obchodzi, a tym bardziej czyjeś rzeczy, szedł teraz za nim, milczący i wyprostowany jak kij od szczotki.
Z radością powitał parter. Z kuchni dobiegały jakieś odgłosy. Chciał stąd wyjść natychmiast.
– Niech pan nie unosi się dumą, tylko weźmie pieniądze. Ile to kosztowało? Dwa tysiące, trzy? – Oniemiał na widok mokrych oczu tego faceta. Adison zawsze z nim wojował. Pokazywał się z twardej strony. A teraz zachowywał się tak, jakby powietrze z niego uszło.
Cody się zatrzymał.
– Przyślę rachunek za naprawę. – O ile da się to naprawić.
– Cody! – Sarah wyszła z kuchni i podbiegła do mężczyzny. Złapała go za rękę. – Obiecałeś, że jeszcze się ze mną zobaczysz. Chcę się z tobą pobawić.
– Twój brat raczej nie będzie z tego zadowolony. Poza tym, muszę już iść.
– Cody. – Zrobiła smutną minkę.
– Cody nie ma czasu – wyjaśnił James. Kątem oka zobaczył, że z kuchni wyszła reszta jego rodzeństwa.
– Tylko chwilę. Wyglądasz, jakbyś go nie lubił. Co on złego zrobił? Ja go lubię – mówiło dziecko, patrząc na brata wojowniczo.
James już otwierał usta, aby coś jej odpowiedzieć, ale drugi raz tego dnia rozbrzmiał w całym domu dzwonek do frontowych drzwi. Poszedł je otworzyć.
– Witaj, misiaczku – przywitała go Marisa soczystym pocałunkiem. Owinął ramię wokół jej talii osy i oddał pocałunek szybko, po czym się odsunął. Nie zamierzał robić tu przedstawienia.
– Cześć. Sądziłem, że przyjedziesz później.
– I miałabym mniej czasu spędzić z tobą? – Piskliwy głosik odbił się od jego uszu. Kobieta w zielonej, opinającej każdy cal ciała sukience i brązowych włosach spiętych w luźny kok spojrzała na obecne w holu osoby. – Wszyscy czekacie na mnie? Jak miło. O, widzę nową twarz – rzekła, gdy jej oczy zatrzymały się na Cody'm, do którego wciąż przyczepiona była Sarah. – Pan niania? Och, kochanie, dobrze się składa. – Uwiesiła się na ramieniu Jamesa.
– Dlaczego, pysiu? – Dobiegło go parsknięcie Alexa. Ten chłopak naprawdę jej nie lubił.
– Bo pan niania zajmie się dziećmi, a my możemy pojechać na pole golfowe. Rozgrywać się tam będzie turniej. Tatuś tam gra. – Powszechnie było wiadome, że Marisa jest wielbicielką golfa, podczas gdy James strasznie się przy tym nudził.
– Ależ Mariso, pan Adison nie jest nianią.
– To kim jest? – Zainteresowała się.
Co miał jej odpowiedzieć? Moim byłym pracownikiem. Wtedy zapyta, co tu robi i dlaczego jest byłym. Popatrzył na przysłuchującego się im Adisona, na kobietę i z powrotem na mężczyznę. Zmrużył oczy, jakby ostrzegał go przed sprzeciwem.
– Jest moim gościem i zostanie dzisiaj u nas. Nie wypada zostawiać gościa samego. Nie uważasz, Mariso?
Cody ledwie powstrzymał szczękę przed wypadnięciem z zawiasów. Co Harner powiedział? Ma spędzić z nimi dzień?
– Ale fajnie. – Sarah zaczęła podskakiwać, będąc całą w skowronkach. Wprost przeciwnie do dwóch mężczyzn mierzących się w wzrokiem.


~*~*~


Co on tu robił? Siedział przy basenie i patrzył na mieniącą się wodę. Było za zimno na kąpiel, ale latem chętnie by skorzystał z tego zbiornika. Całe towarzystwo zostawił w środku. Na nerwy mu działała ta Marisa. Nie lubił takich kobiet. Wypindrzona od stóp do głowy i strasznie nachalna. W życiu nie związałby się z kimś takim. Ona w ogóle nie daje powietrza Harnerowi. Ciągle jest przy nim jak cień. W związku też trzeba trochę wolności. Pozwolić drugiej osobie na przestrzeń. Irytująca kobieta. Co ten facet w niej widzi? W ogóle powinien wyjść od razu, jak Harner zaproponował mu zostanie. A on stał jak cielę i nic nie zrobił. Sarah zaraz przedstawiła rodzeństwo i chyba został ze względu na nią. Polubił ją od razu. Jej optymizm był zaraźliwy. Ta starsza milczała jak zaklęta, przyglądając mu się, a brat ledwie ukrywał swą złość. Nie dziwił mu się, też nie chciałby, aby jego brat spotykał się z taką małpą. Nie obrażając małp.
Wstał z krzesła i wrócił do salonu. Jego były szef stał przy oknie i rozmawiał o czymś z tą kobietą. Złapał się na tym, że chciałby wiedzieć, o czym rozmawiają. Tylko po co mu to wiedzieć? Powinien już iść. Może się wymknie po cichu. A potem Harner powie, że stchórzył.
– Nienawidzę jej.
– Słucham?
– Tego babsztyla – powiedział Alex. – Powinna już iść. A pan kim właściwie jest? – Młodsza kopia Harnera zmierzyła go wzrokiem.
– Pracowałem dla twojego brata. A ta Marisa to jego narzeczona? – A to po co mu wiedzieć?
– Całe szczęście nie. Ona z nich wszystkich jest najgorsza. Co on w niej widzi?
– Też się nad tym zastanawiam – mruknął Cody. – A ty... – Rozejrzał się, ale chłopak już zniknął. Victoria przeglądała książkę, a Sarah bawiła się na kanapie swoją lalką, którą teraz karmiła z butelki. Czuł się tu jak piąte koło u wozu. Przysiadł się do niej. Dziecko uśmiechnęło się.
– Mój brat nie lubi nikogo, kto kręci się w pobliżu Jamesa – powiedziała Victoria. Jak na swój wiek była bardzo poważna. – A James na siłę chce nam znaleźć matkę. Sądzi, że my tego nie wiemy.
– Marisa nas nie lubi – szepnęła mu do ucha Sarah.
Po tych dwóch godzinach spędzonymi z tymi dzieciakami mógł stwierdzić, że są bardzo mądre i dobrze wychowane. Nie pytał, co się stało z ich rodzicami. Uważał, że to nie jego sprawa, a plotki, jakie krążyły, wiele o tej sprawie mówiły. Znów skierował swoje oczy na Harnera. Ten wyglądał na poirytowanego.

~*~*~


Nie mógł już słuchać tego jojczenia. Marisa nie widziała nic poza czubkiem własnego nosa. Nie spotkał się z nią tylko kilka ostatnich dni, bo był zajęty, a ona tego nie rozumiała. Co, zamknie go w złotej klatce i nie wypuści? Z żalem odkrywał jej złe strony. Aż dziwne, że wcześniej tego nie widział. Była przecież zawsze taka uśmiechnięta, uczynna. Nie chciało mu się wierzyć, że to mogłaby być gra. Chociaż nie do końca mogła udawać. Była taka, dopóki robił to, co ona chciała.
– I nie zaniedbuj mnie. Siedzę w domu i myślę, że moje kochanie jest ode mnie daleko. Uważam, że powinniśmy ze sobą zamieszkać. – Położyła mu dłoń na policzku. Jej szpony pomalowane na zielono miały kilka centymetrów.
– Zamieszkanie ze sobą to poważny krok. Znamy się od miesiąca. Nie będę się spieszył. Jak ci się coś nie podoba, to droga wolna. Możesz iść i znaleźć sobie innego frajera. – Źle czuł się z wiedzą, że obok jest Adison i patrzy na nich. Nie chciał, by odkrył jego słabości.
– Nie, nie, Misiu. Poczekam. – Ponownie go pocałowała, a on to przyjął biernie. Ta jej pomadka pierwszy raz w życiu mu przeszkadzała.


~*~*~



Cody uważał, że Małpa nie ma wstydu. Dobiera się do faceta na oczach jego i dzieci. Nie miał ochoty na to patrzeć.
– Możecie mi powiedzieć, gdzie jest toaleta? – zapytał dziewczynek.
Obie wskazały, gdzie ma się kierować i czym prędzej wyszedł. Był trochę zły, że Marisa może całować Harnera, a on nie wpadnie przez to we wściekłość. Co więcej, pewnie pójdzie z nią do łóżka. A jego by nawet nie tknął.
W łazience skorzystał z toalety, jak już tam był. Umył ręce i odczekał jeszcze chwilę. Liczył, że w końcu para się od siebie odkleiła. Nie mógł na nich patrzeć.
Gdy wrócił na dół, nie zastał już w salonie ani byłego szefa, ani dziesięciolatki. Natomiast Marisa patrzyła groźnie na Sarah. Ta stała obok niej ze łzami w oczach.
– Nie będę się z tobą bawić, gówniaro. Co ty sobie myślisz? I jeszcze mam bawić się tym czymś? – Złapała lakę pięciolatki i rzuciła nią w kąt pokoju. Sarah pobiegła za lalką i rozpłakała się. – Gdyby nie wy, wasz brat już byłby mój. Mam dość udawania i odgrywania dla was mamusi, smarkaczu!
– Może by tak pani zamknęła swoją niewyparzoną gębę i nie odzywała się tak do dziecka?! – Cody podszedł do Sarah i wziął ją na ręce. Coś się w nim wzburzyło, widząc ją płaczącą. Potem groźnie popatrzył na kobietę. – Pani nie ma w sobie za nic uczuć. Jesteś pustą kopułą niczego.
– Jak śmiesz tak do mnie mówić?! – pisnęła. – Co tu robisz? Nie jesteś przyjacielem Jamesa. Nie znam cię. Nie wyglądasz na bogacza!
– Jestem bogaty. Bogaty w uczucia, których ty, panienko, nie masz! – Sarah płakała przytulona do niego. – Nie jesteś w stanie ich nikomu dać. Jesteś pusta. Patrzysz tylko, jak bardzo wypchaną kieszeń ma twój facet. Co on w tobie widzi, to nie mam pojęcia. Jeszcze raz potraktujesz tak dziecko, to jak mama nauczyła mnie traktować kobiety z szacunkiem, tak to odrzucę na małą chwilę i zapomnę, co to szacunek!
– Phi. Znalazł się obrońca dzieciaków! Za ich mamusię się uważasz?! Jesteś nikim! W przeciwieństwie do mnie. Jestem tu przyszłą panią. A one to... to małe... wrrr – Jak ona nienawidziła dzieci. Małe plugastwo chodzące na tej ziemi. A te jeszcze przeszkadzały w zdobyciu Jamesa. I musiała udawać miłą. – Mała beksa namolna, jak nie wiem, a teraz płacze, tamta druga to jakaś milczka, a najgorszy jest ten chłopak. Jeszcze musiałam odebrać to chłopaczysko ze szkoły. Musiałam zdobyć parę punktów.
– Co musiałaś? – Zwabiony podniesionymi głosami James zakończył pilną rozmowę telefoniczną i wrócił do pokoju. Nie tylko on tu zszedł. Alex i Vicky też tu już byli. Usłyszał wiele ciekawych rzeczy. Właściwie, to wszystko. I aż ciepło mu się na sercu zrobiło, że ktoś stanął w obronie jego skarbów.
Marisa się spięła i uśmiechnęła się przymilnie.
– Ten pajac mnie zdenerwował. Nie myślałam o tym, co powiedziałam.
– Wynoś się z mego życia i mojego domu – powiedział to najspokojniej, jak umiał. – Nie chcę cię na oczy widzieć.
– Misiu. – Wyglądała, jakby zaraz miała paść na kolana i błagać go, by pozwolił jej zostać.
– Nawet czołganie się u moich stóp ci nie pomoże.
– Właśnie, spadaj, paniusiu – wtrącił się Alex.
Po raz pierwszy James nie miał ochoty go upominać.
– Tak chcecie? – Wyprostowała się i wypięła dumnie pierś. – Proszę bardzo. Nie będę się poniżać. – Chwyciła swoją torebkę i wyszła, kołysząc biodrami.
– To pozbyliśmy się wiedźmy. – Alex potarł dłonie o siebie. – James, obiecałeś grę w kosza. Zagramy? Może się pan przyłączy? – zapytał Adisona.
– Ja... raczej... – Popatrzył na Harnera.
– Gra w kosza to dobry pomysł. – Co mu tam, rozerwie się, a przy okazji porozmawia z Adisonem. Pochlebił mu, stając w obronie Sarah. Podszedł do niego i wziął siostrę na swoje ręce. Podczas odbierania dziecka mężczyźni dotknęli się rękoma. To był ich kolejny dotyk. Przypadkowy, jak ten podczas pracy nad projektem i taki naturalny. James jednak nie zabrał rąk. Nie ze strachu o siostrę. Nie upuścił by jej. Mała trzymała za szyję Cody'ego i nie zamierzała go wypuścić.
– To mój obrońca. Muszę mu podziękować.
Siłą rzeczy Cody stał bardzo blisko Jamesa. Czuł jego znajomy już zapach. Widział te smakowite usta i przeklinał siebie, że chętnie znów by go pocałował. Nigdy to się nie stanie. Ale w zamian dostał ogromnego całusa w policzek od Sarah, już szeroko uśmiechniętej. Dziewczynka po tym już bez problemów przeszła na ręce brata.
– Ja naprawdę muszę już iść. – Chciał, a po drugie jutro nie zastanie czynnego serwisu, więc dziś musiał to załatwić.
– Jak pan chce, ale wpierw musimy porozmawiać – Rzekł James. Postawił dziewczynkę na podłodze. – Przejdźmy się po ogrodzie. – Mimo wszystko wolał nie zamykać się z nim w jednym pomieszczeniu.

Szli obok siebie dobrą chwilę, zatapiając stopy w zielonej trawie, zanim James nie zabrał pierwszy głosu.
– Niech mi pan opowie, nie pokazuje niczego – zastrzegł – o tym zakładzie.
– To było głupie. Wiem to. To, co zrobiłem...
– O tym nie wspominamy. Chcę wiedzieć, co Madson miał zrobić w razie przegranej. – Powrócił do niego fragment rozmowy Harry'ego o sukience.
– Ubrać się w sukienkę i przez tydzień sprzątać nasze... no, agencję. – Jak on kochał takie miejsca. Ogród, zieleń, która zaczynała przeistaczać się w złote kolory. Nad nimi wisiało błękitne niebo, po którym płynęły białe obłoki. Przed nimi stała duża, drewniana altana. Móc tak posiedzieć w niej, najlepiej wieczorem, i poprzytulać się do ciepłego ciała - zamarzyło mu się. Wieki temu przytulał się do męskiego ciała.
– To znaczy za pocałunek on by musiał... – Starszy mężczyzna zaczął się śmiać.
Cody'ego to zaskoczyło. Harner pozwolił sobie na coś takiego w jego obecności? Zawsze się ograniczał. Uważał na każdy gest. Bywał posągiem bez uczuć. Teraz śmiał się na cały głos. I Cody już wiedział, że cała ta otoczka, jaką pokazywał mężczyzna, była po części maską. Po jednej części, bo po drugiej to nie był pewny. Facet tak czasami patrzył.
A James już wiedział, co zrobi. Tylko czy się na to zdobędzie? Przestał się śmiać. Miałby to zrobić? Byłby w stanie, żeby tylko dać nauczkę Madsonowi? Musi to przemyśleć.
– I ten pocałunek jaki miał być? – zapytał Adisona.
– Jak pocałunek kochanków. Chyba. Gorący, namiętny. Rozpalający trzewia. – Dlaczego on go o to pyta? – Ma pan jeszcze jakieś pytania, bo chciałbym już iść?
– Mam nadzieję, że miał pan zapisany projekt nie tylko na tablecie.
– Mam w laptopie, ale teraz to nie ma znaczenia.
– Ma, bo w poniedziałek widzę pana w pracy.
Cody otworzył usta, ale nie wypadło z nich żadne słowo.
– To nagroda za stanięcie w obronie Sarah. – Wytłumaczył od razu James.
– Nie zrobiłem tego po to, żeby coś zyskać.
– Wiem. Ale jesteś dobrym rysownikiem. Masz rewelacyjne pomysły. Jeden incydent z... – Nie potrafił tego wypowiedzieć. Nie chciał o tym myśleć. I znów mówił do niego na „ty”. – Nie może przesądzić o utracie pracy. Zawsze byłem sprawiedliwym szefem, więc taki pozostanę. – Poprowadził go w stronę domu. – I za tablet przepraszam. Zapłacę rachunek z naprawy.
– Codyyy – Sarah przybiegła do mężczyzny, jak tylko znaleźli się w domu. – Wychodzisz?
– Tak. Mam sporo spraw do załatwienia. – Czuł się tak, jakby płynął w chmurach. Znów ma pracę. Może spłacać kredyt i tak dalej. Szkoda tylko, że z Beauty Cosmetics nici.
– Przyjdź do nas jeszcze kiedyś. – Sarah zrobiła smutną minkę.
– Sądzę, że pan Adison ma lepsze plany niż siedzenie i bawienie się z tobą – rzucił James. Nie zamierzał go tu za często gościć, a i nie mógł pozwolić, by mała traktowała mężczyznę jak swego kolegę.
– Może jeszcze kiedyś się zobaczymy. – Cody poczochrał jej włosy. Później się pożegnał. Wziął jeszcze swoje rzeczy, których by ponownie zapomniał i wyszedł. Akurat autobus miał za kilka minut. Znów czuł, że żyje.


~*~*~


Reszta weekendu minęła szybko. Cody widział się z Agnes i ta powiedziała, że on chyba zawsze spadnie na cztery łapy. W poniedziałek zjawił się, o dziwo, punktualnie w agencji. Postanowił, że od dziś nie da Harnerowi powodu do tego, by był z niego niezadowolony. Poskromi też swój język, ale niech szef nie myśli, że stanie się potulny jak baranek.
– Pojawiłeś się w pracy? Sądziłem, że już twoje wymówienie leży na biurku szefa. – Jak zawsze Madson przywitał się uprzejmie.
– Chciałbyś.
– A jak uwodzenie szefa? – Na te słowa w całym pokoju, w którym pracowało dziesięć osób, zrobiło się cicho. – Będziesz w stanie go najpóźniej pojutrze pocałować? Wiesz, jaka była umowa. Ma pocałunek oddać. I zrobić to z ochotą.
– Szykuj sukienkę. – Cholera, co on robi? Szlag. – Wracaj lepiej do pracy. Inaczej na nią nie zarobisz. Ja zrobię sobie herbatki.
– O, mi też, skarbie, zrób. – Usłyszał Agnes.
– A mnie kawy. Zasypiam.
– Peter, to coś ty robił w weekend? – zapytała Claudia.
Cody ich już nie słuchał. Poszedł do aneksu kuchennego i nalał wody do czajnika. Jak dobrze tu znów być.


~*~*~


James wyszedł ze swego gabinetu i oddał ważne dokumenty nieśmiałej Lilly.
– Proszę, niech mi pani to skseruje. – Zawsze wszystko robiła dokładnie, nic nie myliła, więc tylko jej powierzał pieczę nad takimi sprawami. Rzucił okiem na Madsona. Mężczyzna uśmiechał się tak, jakby wygrał na loterii. Na ekranie jego komputera dojrzał niewybraną prezentację. Natomiast kątem oka zobaczył Adisona, który rozdawał napoje kolegom. Sam popijał coś z kubka. Nie coś. Herbatę. James jakimś cudem wiedział, że jego ulubiony pracownik nie lubi kawy.
Wystarczy podejść. Zrobić to i tyle.
Cały czas o tym myślał i nabierał odwagi. Przecież to nic takiego. Jakby komuś robił usta-usta. Ale co potem? Wszyscy będą go mieć za pedała? Nie, tego nie musi się obawiać. Ma swoją reputację. Wiedzą, że jest psem na baby, a to mogą uznać za słabość. Wszyscy wiedzą o zakładzie, ale nie wiedzą, że on wie. Wyjdzie na to, że Cody go uwiódł. A co tam. Raz kozie śmierć. Może jakoś wytrzyma.
– Och, Cody, jesteś nareszcie – powiedział, idąc w stronę mężczyzny. Ten omal nie upuścił kubka, słysząc swoje imię z jego ust. – Wiedziałem, że się nie spóźnisz. Nie przywitasz się ze mną? Sobota była naprawdę przyjemna.
– Hm?
No tak, mógł mu powiedzieć, co planuje. Musi działać, zanim Adison zniszczy plan swoją głupią miną. Wyciągnął mu z ręki kubek i odstawił na czyjeś biurko. Czuł, że wszyscy na nich patrzą, jakby byli w kinie. Brakuje im popcornu i coli.
– Powinieneś się ze mną przywitać, jak należy. – Złapał go jedną ręką w talii, drugą owinął wokół pleców i przyciągnął do siebie. Blisko, bardzo blisko. To on tu rządził. Zaskoczone oczy Adisona rozszerzyły się w szoku. Nie pozwolił, aby inni to zobaczyli. Przywarł ustami do jego warg i rozpoczął taniec, do którego z trudem się zmusił.
Cody nie wiedział, co się dzieje. Sapnął na ten dotyk. Na bliskość i.. O, kurwa, pocałunek. Harner go całował. I to jak całował. Rozchylił wargi, nawet nie zastanawiając się nad tym, co robi. Pragnął znów poczuć smak tego mężczyzny. Również go objął.
Zrobił to. Naprawdę to zrobił. Przycisnął go do swego ciała i pogłębił pocałunek, kiedy Adison się poddał. Wsunął mu język do ust i zaczął badać ich wnętrze. Pieścił podniebienie, policzki, a kiedy Cody splótł swój organ z jego i zassał się, stało się coś dziwnego. Coś, czego się nie spodziewał. Po jego kręgosłupie przeleciała jakaś iskra. Przestraszył się. Chciał się odsunąć, ale nie mógł. Cody smakował dobrze. Nie napierał na niego. Po prostu bawił się jego językiem. Oplatał swoim, a ich wargi napierały na siebie. Ich ciała dotykały się na każdym centymetrze, pasowały w każdym zagłębieniu do siebie.
Twarde wargi napierały na niego coraz mocniej. Cody nie miał szans na walkę z tym mężczyzną o przejęcie kontroli nad tym, co się działo. Mógł tylko dołączać się do tego tańca, zatracając się zupełnie. Zawsze chciałby być tak całowany. Tak dotykany. Przesunął dłońmi po plecach mężczyzny i podrapał przez koszulę.
James się wygiął do tego drapania i mocniej docisnął do siebie całowanego. Nawet nie zwrócił uwagi na to, co robi. Na to, jak stara się pieścić ustami usta drugiego mężczyzny. Jak zsunął rękę na jego biodro, zacisnął. Po chwili podążyła ona dalej i zatrzymał ją tuż nad pośladkami Cody'ego. Dziwnym trafem zaczynał odpływać. Ciało ogarnęło gorąco. I co go bardzo przerażało, to zaczynało mu się podobać. Trzymanie tego twardego ciała i czucie pracujących mięśni pleców posłało kolejne iskry po każdej jego komórce. Nie powinno mu się to podobać, ale podobało. Jego członek zaczął się pobudzać, a gdy jeszcze Adison docisnął swoje biodra do jego i gdy poczuł, że robi się twardy, to krew zaczynała zmieniać się w lawę w jego żyłach. Wrzała. Umysł zaczynał się bronić, że to nie tak, nie może tego czuć. Przecież ostatnio było inaczej. Ale przegrywał z tymi nowymi doznaniami. To było takie inne, nowe, przyjemne. On panował nad wszystkim. On napierał. Trzymał. Był mężczyzną całującym mężczyznę i to było... ekscytujące. Chciał go... chciał... Czego chciał? Nie potrafił myśleć. Potrzebował więcej tego kontaktu. Więcej tego spotkania. Ciało zaczynało o to krzyczeć. Penis stał i wołał o głębsze zainteresowane się tym mężczyzną. Serce mu biło szybko, a mózg zamieniał się w galaretę. Gdzieś w oddali jego umysłu usłyszał klaskanie. Powoli docierało do niego, po co całuje tego mężczyznę. Dlaczego nie są sami? Dlaczego musiał pożegnać te miękkie, a zarazem męskie wargi? Musiał wziąć się w garść i to przerwać, inaczej wszyscy będą mieć przedstawienie roku i rozbierze Cody'ego, a potem... I tak nie wiedział, co robić. I dlaczego o tym myśli?! Czemu mu się to podoba?! Wysunął język z jego ust, nie omieszkawszy ich jeszcze polizać.
Nie odsuwaj się ode mnie, proszę.
Cody tylko w myślach był w stanie błagać o to Jamesa. Z trudem docierało do niego, co się stało i po co się stało. Chciał go więcej. Jak miał teraz być przy nim i udawać, że nie czuje tego, co czuje? Pragnął go. Pożądał. I Harner o tym wiedział. Jego członek wbijał się w krocze mężczyzny. I co go cieszyło, to nie tylko on tu potrzebował bliższego kontaktu. Chciał się o niego ocierać i dojść. Pieprzył wszystkich ludzi tu obecnych. Ale nie, Harner musiał to przerwać!
Rozłączył ich wargi i otworzył oczy. Cody patrzył na niego tymi swoimi niebieskimi ślepiami zasłoniętymi mgiełką pożądania. Czuł, jak chłopakowi nogi się uginają, więc przytrzymał go bardziej. Ale czy bardziej się dało? Stali tak ze sobą złączeni, jakby ktoś ich do siebie przykleił. Chciał znów zatopić się w jego ustach. Lizać ich wnętrze. Całować bez opamiętania.
– Może to powtórzymy? – zapytał James.

22 stycznia 2013

Jeden krok do miłości - rozdział 4

Bardzo dziękuję za komentarze. :*

Dzisiaj nie powiadamiam o rozdziale, jestem chora i tylko wstawiłam notkę.  Na dworze wszytko skute lodem jest do kitu. :/


Wściekłość, nawet po wielu godzinach, targała nim na wszystkie strony. Jak ten pieprznięty Adison śmiał go tknąć?! Znalazł sobie obiekt zakładu! Co za świr! I jeszcze jak go trzymał! Jak panienkę, żeby mu nie uciekł. James zazgrzytał zębami, schodząc na parter. Jak go zobaczy, to nogi z dupy mu powyrywa, a najlepiej skopie do nieprzytomności.
Wszedł do kuchni, gdzie jego rodzeństwo jadło śniadanie przygotowane przez Natalie, zastępczynię Chloe. Dziewczyna o niebiesko-czarnych włosach przywitała się z nim i z trudem powstrzymał się przed zawarczeniem na nią. Dlatego, że były tu dzieci.
– Nasz brat nie w humorze – zacmokał Alex.
– Pilnuj własnego nosa. – James ostrzegł go tymi słowami, że jak jeszcze coś powie, to będzie źle. Alex już nie był dzieciakiem.
– Nie odzywaj się tak do Alexa. Ciągle się kłócicie – wtrąciła Sarah. Trzymała w ręku mały, kolorowy kubek w kształcie głowy misia.
James obrzucił ją cieplejszym wzrokiem, a także cichą Victorię. Wziął filiżankę z kawą i podszedł do okna. Wisiała na nim biała firanka w fantazyjne wzory. Za nią na parapecie stało jakieś zielsko, ale mężczyzny to nie interesowało. Spojrzał przez szklaną taflę. Na dworze świeciło słońce. Pomimo tego dzień zapowiadał się na chłodniejszy od tego wczorajszego. Wskazywała na to nie tylko temperatura, chociaż w ciągu dnia z dziesięciu stopni się podniesie, na termometrze wiszącym zamocowanym do ramy okna, ale też wiatr hulający w gałęziach drzew i poruszających nimi. Po chwili już tego nie widział. Wyobraźnia zaprowadziła go do gabinetu i tej znienawidzonej sceny. Znów poczuł ten na siłę wpychający się do jego ust język Adisona i skrzywił się z obrzydzenia. Facet napadł na niego, jak na pierwszą lepszą męską kurwę. Czuł, że powinien go zwolnić, kiedy się dowiedział o jego... skłonnościach. Gdy ten wyszedł, miał ochotę rozwalić gabinet. Gotowało się w nim i zmiótł ręką wszystko to, co leżało na niskim stole, przy którym pracowali. Miał ochotę komuś urwać łeb. I wiedział, komu. Uspokoił się dopiero, jak dotarło do niego, że musi odebrać małą z przedszkola. Dzięki temu nie zburzył całego domu. Chociaż i tak chodził rozdrażniony. Dopiero, gdy przyszła noc, nieprzespana noc, dostawał na powrót białej gorączki.
Pieprzony Adison. I jego zakład. Madson, tak? Harry, Harry, pogadamy sobie dzisiaj.
Na usta wstąpił mu szyderczy uśmieszek. Dopił kawę i odstawił puste naczynie na szafkę. Od razu napotkał wzrok Victorii. Dziewczynka patrzyła na niego przenikliwie. Jakby czytała w myślach.
– Zbierajcie się, zaraz będzie autobus. – Tak, nawet po bogatych dzieciaków podjeżdżał zwykły, szkolny gimbus. Tym bardziej po nich. On nie zamierzał ich wozić w luksusach i oddzielać od kolegów, wożąc autem, a oni, szczególnie Alex, też woleli nie mieć na głowie dorosłego brata. Tylko pięciolatka miała zaszczyt być podwożona przez niego do przedszkola. Ewentualnie przez nianię.
– James, cokolwiek się stało, na pewno to nic złego. – Victoria poprawiła bordową spódniczkę od mundurka. Jak na swój wiek dziesięciolatka była wysoka i jak tak dalej pójdzie, za rok, dwa dogoni Alexa. – Jedź do pracy i się nie przejmuj.
Zmarszczył brwi. Ona go nie raz zadziwiała. Miała wiele z charakteru mamy.
– Zbieraj się już – powtórzył James.
– Odwieziesz mnie dziś do przedszkola? – Sarah uczepiła się jego nogi i pociągnęła za nogawkę spodni w kant.
– O ile będziesz gotowa w ciągu minuty.
– Będę.
Wiele go kosztowało panowanie nad sobą. Ale wiedział, że to się skończy, jak zostanie sam. I niech ma się każdy na baczności, kto stanie mu na drodze.


~*~*~


Wszystko stracone i to z jego wrodzonej głupoty. Po co to zrobił? Po co go pocałował? I jeszcze nie zapanował nad tym. Może nie powinien tego robić tak. Tylko oswoić Harnera ze sobą. I faktycznie uwieść. Cody miał ochotę zaśmiać się histerycznie. Nawet, jakby był najprzystojniejszym facetem na świecie, a nie był, i jedyną osobą na ziemi, nic by to nie dało. Harner był hetero. A tacy w większości panikują, jak gej jest w ich pobliżu. Nie zdążyłby zmienić płci w ciągu tych paru dni, żeby mężczyzna go nie odepchnął.
Głupi. Głupi. Głupi.
Walił głową w poduszkę. Leżał jeszcze w łóżku, robił to od czasu, jak wrócił do domu, nie mając ochoty wstać. Właściwie to nawet nie było takiej potrzeby. Przecież nie miał już pracy. Nie miał prezentacji dla Beauty Cosmetics. Niczego. Nawet tego mieszkania.
Ukrył twarz w męczonej wcześniej poduszce schowanej w zielono-żółtej poszewce. Nerwy na siebie przechodziły z powrotem do smutku. Zawiódł siebie, rodziców, Agnes, która tak ciężko z nim pracowała nad pomysłem na reklamę. Harry wygra podwójnie. Będzie miał po raz kolejny swoją godzinę chwały i pozbył się konkurencji. Nieważne, że ta konkurencja sama się załatwiła. I czuła się teraz podle.
Chciał po prostu zasnąć i obudzić się w innym świecie. Gdyby miał możliwość cofnięcia czasu... Nie. Lepiej jest tak, jak wyszło. Nie było świadków jego upokorzenia. Jakby to się stało w agencji, byłby to dla niego koniec świata. Wyśmiewaliby go do następnej wpadki. Harner coś w nim wypalił, gdy go tak popchnął oraz tym, co powiedział. Mógł być silny, ale bywały chwile, że zwyczajnie wolałby się nie urodzić. Wracały wspomnienia ze szkoły. W liceum mimo wszystko, jako dzieciak, przejmował się tym, jak go nazywano. A wszystko przez to, że ktoś zauważył, jak wodzi wzrokiem za szkolną gwiazdą futbolu. I wtedy też był głupi, zakochał się w heteryku. Nigdy nawet nie zbliżył się do niego. Tylko patrzył. Futbolista i tak rzucił mu w twarz: „Pedale, jak zbliżysz się do mnie, wylądujesz na wózku”. Bolało. Bardzo. A teraz nie kochał, nawet nie lubił, a pocałował i co? Też boli, ale z innego powodu.
– Jestem debilem. Bezrobotnym kretynem.
Zadzwonił telefon. Wyciągnął po niego rękę tylko po to, by rzucić nim o ścianę. Nie chciał nikogo widzieć, z nikim rozmawiać. Chciał nie istnieć.

~*~*~


Agnes nie rozumiała, dlaczego o dziesiątej jej kuzyna jeszcze nie ma w pracy. Mieli zrobić te poprawki, a i jeszcze tyle innej pracy czekało. Położyła komórkę na biurku. Spróbuje później zadzwonić.
– Widziałaś Harnera? – Diana usiadła na brzegu jej biurka.
– Niestety. Bez kija nie podchodź. – Westchnęła.
– Właśnie. Będziemy mieli przewalony dzień. Miałam go poprosić o wolne w poniedziałek. Mój synek ma w szkole przedstawienie, chciałam iść, ale nie zbliżę się do Harnera na krok.
– Tu się pracuje czy plotkuje?! – Usłyszały podniesiony głos szefa. Nie zauważyły, jak wyszedł z gabinetu. Akurat patrzył na nie. – Drogie panie, może byście tak poszły na targowisko i tam poplotkowały jak przekupki. I gdzie jest Madson?!
– Będzie o jedenastej. Sam pan dał... – zaczął Travis, jeden z największych podlizuchów. W ustach mielił swoją kanapkę.
– Panie Noriss, niech pan nie mówi do mnie z pełnymi ustami. Nikt pana nie nauczył dobrego wychowania? Może czas wrócić do szkoły! – Trzasnął drzwiami, wracając do pomieszczenia.
– Trzymaj te statystyki. – Diana podała wydruk koleżance i wróciła do swego miejsca pracy.
Agnes nawet nie spojrzała na to, co trzymała w dłoni. Zastanowiło ją to, dlaczego szef jest tak nabuzowany. Cody'ego nie ma. Czy coś się wczoraj stało? Że też musiała „zastrajkować”. Odwróciła się do Petera. Mężczyzna po raz kolejny skreślał coś w notesie.
– Pet, słuchaj, długo Cody i szef ze sobą pracowali?
– Nie mam pojęcia. – Postukał czarnym pisakiem o brulion. – Wyszli po kilku minutach i żaden nie wrócił.
To teraz poczuła niepokój. Co Cody zmalował? Zadzwoniła jeszcze raz do niego i znów nic.
– Pet – ponownie zwróciła się do kolegi. – Mam pilną sprawę. Gdyby szef zauważył, że mnie nie ma...
– Powiem, że masz spotkanie z klientem.
– Fajny z ciebie facet. – Podniosła się z obrotowego krzesła. Wzięła żakiet i torebkę, po czym wymknęła się z pokoju.

~*~*~


Z tego, co zauważył, Adisona nie było. Słusznie. Powinien przygotować mu zwolnienie z pracy. Tylko jakby to uargumentował? Zwolnił go, bo facet rzucił się na niego i spenetrował mu usta językiem? James oparł łokcie na biurku, a czoło na dłoniach. Dlaczego wciąż o tym myśli? Wielu mężczyzn pocałowało kobiety na siłę w taki sposób i te tak nie roztrząsały wszystkiego z drobnymi detalami. Ale to nie była ta sama płeć!
Całe szczęście jutro weekend i do poniedziałku nie musi się zajmować niczym innym, jak chwilą odpoczynku z rodziną. No i Marisą. Jutro zobaczy, czy kobieta byłaby dobrą... matką? Nie. Opiekunką raczej, dla jego rodzeństwa.
Uruchomił laptopa. Musiał popracować. Inaczej zmarnuje dzień na myślenie o tym... tym... Uderzył ręką w biurko.
Adison, wypad z mojej głowy. Jeszcze mnie popamiętasz. Będę twoim najgorszym koszmarem. Madsona też. Poczekajcie do poniedziałku.
Z tymi myślami uruchomił program do grafiki. Co mu przypomniało, że również w poniedziałek musi się wycofać z walki o kontrakt z Beauty Cosmetics. Nie chciał tego. To zapewni mu zysk i lepsze zabezpieczanie dla dzieciaków na przyszłość. Jeszcze się nad tym zastanowi, ale jak coś, to będą inne, silne na rynku firmy, a projektu Madsona na pewno nie zamierza przedstawiać nikomu.
Pukanie do drzwi przerwało jego rozmyślania. Znów nie wiedział, kiedy w nie zatonął.
– Czego? – warknął, nie unosząc wzroku znad ekranu.
Do gabinetu zajrzała Stella. Najstarsza osoba z pracowników, miała blisko czterdziestki i bardzo lubiła wtrącać się w nieswoje sprawy. Jej przenikliwe, zielone oczy szybko i po raz kolejny oceniły stan szefa.
– Przepraszam, czy mogłabym w czymś panu pomóc?
– W czym? – Oderwał wzrok od komputera i zmierzył jej postać. Nie lubił jej, ale była jednym z lepszych strategów. On był najlepszy.
– Pan jest bardzo zdenerwowany. – Podeszła bliżej. Długa do ziemi spódnica w kolorze khaki zafalowała.
– Ach, tak? – Złożył dłonie w piramidkę. Czy ona nie rozumie, że dużo ryzykuje, próbując coś wskórać?
– Tak. Ledwie pan wszedł, a już ustawił pan wszystkich. Tylko zastanawiamy się, czy możemy jakoś panu pomóc. Czy z firmą są problemy?
– Kto się zastanawia? – Podniósł brwi.
– Rob, Travis i ja.
– To widać, że nie mają państwo dużo pracy. Zapewne to, co państwo robią, wiele czasu nie zajmuje. – Wstał i podszedł do regału dużego na całą ścianę. Przeszukał półkę i wyjął gruby segregator.
– Jesteśmy zajęci, ale...
– Ale bardziej interesuje państwa mój zły humor niż to, co macie robić. To jest spis wszystkich badań rynku z ostatniego półrocza. To, co klienci kupują, czym się interesują. Jak działają na nich nasze reklamy i tak dalej. Sądzę, że nie muszę tego tłumaczyć oraz tego, co trzeba zrobić. Miałem się tym zająć osobiście, ale skoro moi pracownicy nie mają co robić, to proszę. – Podał jej segregator. Kobieta wzięła go z taką miną, jakby to był wyrok śmierci. – Jak jeszcze ktoś mi przeszkodzi, to pożegna się z pracą. – Tylko tak będzie miał spokój. – No, chyba że wróci Madson. Wtedy ma tu być natychmiast!
James nie traktował źle swych pracowników, zazwyczaj to na nerwy działał i działa mu Adison, ale dziś go nosiło i byłby gotów ich zesłać na Saharę bez jedzenia i wody na cały miesiąc. Stella już nic nie dodała, tylko wyszła. Co z tego, że była od niego starsza? To on tu był szefem, a ona ze swą zbytnią ciekawością wkraczała w jego życie i to, co się wczoraj stało.
Jak dobrze, że Adison zdecydował się mu powiedzieć o zakładzie w jego domu. Nikt nie był świadkiem tego, jak pocałował go mężczyzna. Tfu. Miał ochotę splunąć.
Nie myśl o tym. Nie przejmuj się.
Czuł się taki zmęczony. I jeszcze miał zjeść obiad z Marisą. Nie ma mowy. Wyjął telefon i zadzwonił do niej. Znów się nasłucha, że ją zaniedbuje.


~*~*~


Od dzisiaj będzie przeklinał dzień, w którym dał Agnes klucz do mieszkania. Tak na wszelki wypadek. Przecież chodzą one po ludziach. I żałował tego jak jasna cholera. Teraz siedział w kuchni, nadal ubrany w ulubioną czarną piżamę i słuchał jej gderania.
– Nie rozumiem, jak możesz jeszcze leżeć w łóżku. – Wymachiwała rękoma, spacerując nerwowym krokiem po małym pomieszczeniu.
– Teraz siedzę. – Założył ręce na piersi. – A leżeć miałem zamiar. Dziś jedyne, co chciałem robić, to użalać się nad swoją egzystencją. – Włosy miał rozczochrane, głównie przez to, że część nadal była związana, a cześć popodnosiła się, chcąc uciec spod frotki lub już dawno spłynęła swobodnym pasmem po prawej stronie twarzy.
– Właśnie. – Uniosła palec do góry i wycelowała w niego. – Co ty i Harner wczoraj robiliście?
– Co ci do tego? Pracowaliśmy.
– To musiałeś nieźle go wkurwić. – Położyła ręce na biodrach. – On roznosi biuro niczym tornado. Wścieka się o paproch na czyimś ubraniu. Jest... – Urwała swój wywód widząc, że kuzyn przeciera czoło dłonią. – Gadaj, bo ci nie dam spokoju. – Przysiadła na drewnianym krześle. Wpatrzyła się w mężczyznę wyczekująco. – No już. Słucham.
– Pojechaliśmy do jego domu. Osoba, która opiekowała się jego rodzeństwem musiała wyjść i nikt nie mógł pojawić się na zastępstwie. Harner może pracować w domu, więc mnie tam zabrał. Po kilku godzinach postanowiłem, że mu powiem o zakładzie – wypowiedział po jakiejś minucie ciszy.
– CO?!
– Ciszej. – Skrzywił się. Ona miała mocny głos.
– Powiedziałeś mu i co? – Nie mogła usiedzieć na miejscu. Musiała zająć czymś ręce, więc wzięła się za robienie kanapek.
– Nie przyjął tego dobrze, a potem pokazałem mu, co miałem zrobić. – A może to było na odwrót.
– To znaczy? – Umyła pomidora.
Cody przewrócił oczami.
– Pocałowałem go.
Trzask opuszczanego noża o brązowe kafelki, na które spadł, rozszedł się po kuchni.
– Zaraz, zaraz. Pocałowałeś? A on? Nie, wróć, jak go pocałowałeś? I dopiero mów, co on zrobił? – Domyślała się, że Cody coś zmalował. Chociaż była pewna, że się tylko pożarli. Ponownie zajęła swoje miejsce.
– Poniosło mnie. Chciałem mu tylko pokazać, o co chodzi, a potem świat zaczął wirować. Ciśnienie podskoczyło i nie powstrzymałem się przed zbadaniem jego ust.
– Pozwolił ci na to? – Jej oczy zrobiły się okrągłe jak spodki.
– Przez moment nie wiedziałem, co robi, chyba się wyrywał, a potem poczułem, jak lecę na podłogę. Zaczął krzyczeć. W każdym razie skończyło się na tym, że wywalił mnie ze swego biura i pracy. Ałł. – Rozmasował sobie bok głowy. – Czemu mnie bijesz?
– Walnę cię jeszcze raz. Coś ty zrobił?! Wszystko spieprzyłeś! Nasz projekt, swoją pracę, masz durniu kredyt! I co teraz? – Rozłożyła bezradnie ręce. – Miałeś jakoś do niego dotrzeć. Powoli. Albo powiedzieć mu, co masz robić, a nie wpychać mu jęzor do ust i wylizywać je. I co teraz? – Oparła czoło o stół okryty białą ceratką w brązowe romby.
– Nie wiem! – Poderwał się z siedziska. – Nie wiem! Może dam ci projekt i jakoś go udobruchasz? Gdy mnie zobaczy, to po mnie. A swoją drogą rozumiem, że się wczoraj wkurzył, ale nadal to robi? Jesteś pewna, że o to chodzi?
Kobieta popatrzyła na niego jak na tumana.
– A o co? Prasując spalił sobie żelazkiem ulubioną koszulę?
To przypomniało Cody'emu, że ma zrobić pranie.
– Dam ci projekt i... – Zamarł.
– No i? Cody? Ziemia do ciebie.
– Mój tablet. Koszula. Gdzie laptop? – Wybiegł z pomieszczenia do pokoju, który pełnił rolę wypoczynkowego. Szara kanapa okryta kolorowym kocem, pod którym lubił nocami siedzieć i pracować oraz stojący przed nią stolik z jasnego drewna były jedynym wyposażeniem tego miejsca. Cody na razie pieniądze przeznaczył na zrobienie sypialni i kuchni. Ostatnio dokupił mały, okrągły dywan, aby siadając na kanapie boso nie marzły mu nogi od paneli. Te na szczęście zostały po dawnym właścicielu. Nie musiał się trudzić z robieniem podłogi.
Mężczyzna odetchnął z ulgą. Ukochany komputer leżał sobie spokojnie na tym małym stoliku do kawy.
– Zobaczyłeś ducha? – Agnes stanęła przy nim.
– Gorzej. Moje rzeczy zostały w domu Harnera i muszę po nie iść.
– Aha. – Tylko tyle była w stanie powiedzieć.


~*~*~


James powarczał na innych, zanim wyszedł na obiad, ale już spokojniej. Sam. Marisa biadoliła mu przez kilka minut, jaki to on jest zły, a ona taka biedna. Zawsze tak było. Denerwowało go to, ale spotykał się z nią. Po tej rozmowie nawet nie był pewny, czy chce utrzymać z nią ten niby związek. Oczywiście ona miała już w planach ślub z nim. On jeszcze się zastanawiał. Jutro podejmie decyzję.
Teraz siedział w jednej z restauracji o bardzo dobrej, pięciogwiazdkowej opinii. Zazwyczaj zamawiał łososia przyrządzanego każdego dnia w inny sposób. Dzisiaj ryba była grillowana, a on nie tknął nawet kęsa. Siedział i obserwował ludzi. To, co jedzą, z kim są. Myślał, czy tych dwóch mężczyzn przy oknie to znajomi, przyjaciele czy para. Tak jakoś przyszło mu to ostatnie do głowy. Nie widać po nich gejostwa. Po tym kretynie Adisonie też. Tacy są najgorsi. Niczego się nie spodziewasz i gwałcą twoje usta. Stop. Koniec. To jedzenie naprawdę smacznie wygląda. I już chwycił za widelec, kiedy z innej sali wyszedł nie kto inny, jak Harry Madson. Mężczyzna skierował się w stronę toalet, więc zdecydowany na rozmowę z nim James ruszył za nim. Jak będzie trzeba, to obije mu mordę w publicznym miejscu, ale wybije z łba głupie pomysły. Swoją drogą, który z nich wpadł na to, by całował się z Adisonem? Przekroczył próg męskiej toalety, ale Harry musiał być już w jednej z kabin. James stanął przed dużym lustrem. Poprawił włosy, jak zawsze układały się doskonale. Wtedy dotarła do niego nieznana mu melodia. Telefon musiał należeć do Madsona, bo inne kabiny były puste. Wszystkie drzwi pozostawały uchylone. Nie zainteresował się odebraną rozmową, tylko umył ręce, ale gdy usłyszał swoje imię zagłuszone przez odległość i ściankę, ciekawość odegrała główną rolę. Skręcił do wolnego obok małego pomieszczenia z sedesem i przymknął drzwi. Ten śmiech mu się nie podobał. Zaczął podsłuchiwać rozmowę, pomimo że wiele razy strofował rodzeństwo za taki czyn.

– Tak, będę miał swoją szansę z Beauty Cosmetics. Adison nie zdecyduje się pocałować szefa. A nawet jakby, to Harner go zwolni, a ja wygram. Przecież Harner nie ma lepszego projektu i będzie zmuszony wziąć mój. Pracuję w HarnerTeam od kilku lat. I nie pozwolę, by ta ciota Adison zabrał mi sprzed nosa kąsek wybicia swego nazwiska – mówił do kogoś Harry, a James z każdym słowem zaciskał pięści. – Co? … E, nie. Nie trzeba mi sukienki. Wygram to. Spokojna głowa, siostra. Będzie kasa i wszystko. I pozbędę się konkurencji. Mam nosa do takich ludzi jak Adison. Szybko się uczą i są świetni. On już rysuje jak zawodowiec. Pomysły też ma niezłe. Muszę to przyznać. Może mnie wygryźć, więc upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. Naprawdę wielkie ryby, a to wieloryby wśród rekinów, jakie z nami współpracują, zobaczą, co potrafię i Adison zniknie raz na zawsze. Liczę, że pocałuje Harnera. Ten też jest dupkiem. Pracuję u niego i zamiast wybrać moją prezentację, skusił się na tego pedała. To dostanie, czego chce. Pewnie się porzyga, jak go facet pocałuje. Ja bym to zrobił. Kończę, bo siedzę w kiblu. Wpadnę wieczorem to pogadamy. … Nie, nie w agencji. Teraz jestem na obiedzie z jednym tłustym kolesiem. Ciągle gada o tych swoich hamburgerach. Gdyby nie płacił nam tyle za reklamę, to bym nawet nie odebrał od niego telefonu. Co? … Wiesz, że tylko kasa się liczy. To na razie, siora.

Rozmowa się urwała, a James nie dość, że już nie miał ochoty na rybę, to jeszcze wiedział więcej niż się tego spodziewał.
Dupek? Grabisz sobie, chłopie.
Jak wcześniej miał ochotę rozwalić mu nos, tak teraz był zdecydowany przyjąć inną strategię. Madson pożałuje, że tak go nazwał oraz kazał pocałować. I może teraz władała Jamesem taka dziecinna chęć zemsty, to pozwolił jej na to. Pytanie tylko, co będzie musiał zrobić, by dać kopa Madsonowi.
Słyszał, jak mężczyzna myje ręce i wychodzi z toalety. Sam poczekał jeszcze kilka minut, zanim to zrobił. Tak na wszelki wypadek, by nie natknąć się na niego. Po chwili opuścił restaurację. Nie martwił się płaceniem, od dawna miał tu otwarty rachunek.


~*~*~


Kolejne godziny mijały pod znakiem zapytania. Co będzie dalej? James zastanawiał się nad swoją mała zemstą, a Cody nabierał odwagi na pójście po swoje rzeczy do Harnera. Agnes opieprzyła go za tchórzostwo i wyrecytowała prawie śpiewnie, że nigdy się tak nie zachowywał i ma być sobą, a nie chowającym się w domu palantem. A użalanie się nad sobą ma zwyczajnie wyrzucić do kosza przeznaczonego na takie sprawy. I ma się ogarnąć, bo pożałuje, że się urodził, jak ona tu wpadnie następnego dnia.
Ale Cody nie był gotów tam iść. Powinien zadzwonić do szefa... byłego szefa i powiedzieć mu o tym. To znaczy, o tablecie i koszuli, a nie o tym, co teraz czuje. A co czuje? Przygnębienie. Stres. Wstyd. To ostatnie dlatego, że pozwolił się ponieść. Powinien był go tylko cmoknąć. Nie, nie powinien nic robić, tylko wytłumaczyć wszystko.
Dziś nie miał odwagi tam pójść. Jutro, na pewno zrobi to jutro, da radę. Przejdzie mu to, co teraz odczuwa. Weźmie się garść. U Cody'ego zazwyczaj stan depresyjny trwał jeden dzień, podczas którego potrzebował wylizać rany. W samotności.
Zgasił lampkę nocną i sypialnia pogrążyła się w mroku. Nie położył się do łóżka. Przespał pół dnia. Przysunął sobie krzesło do okna i usiadł na nim okrakiem. Ręce oparł na oparciu, a brodę na nich. Wpatrzył się w miasto nocą. Mieszkanie na jednym z najwyższych pięter daje duże plusy. Nie raz zastanawiało go, kto mieszka w tym czy innym bloku. Jacy ludzie. Czy się kochają, a może nienawidzą. Ilu gejów tam gdzieś żyje. Kto cierpi lub przeciwnie, śmieje się w pełen głos. I gdzieś tam, daleko, po drugiej stronie miasta jest rezydencja. W niej mieszka ktoś, kogo jutro być może zobaczy ostatni raz i z tego powodu jakoś smutno mu się zrobiło.


~*~*~


Stał w oknie swojej sypialni w samych spodniach od piżamy. Trzymał w dłoni drinka. Nareszcie się uspokoił. Nawet musiał się na to zdobyć. Miał jutro zaplanowany dzień. Nie chciał go zepsuć. Alex marudził, że chciałby iść do kolegów, ale w końcu uległ siostrom. Zwłaszcza Sarah. Gdyby byli obaj, znów by się pokłócili. Jak nie o szkołę, to o kolejne kobiety Jamesa. Alex pytany, co się dzieje, tylko prychał i znikał. Często na całe wieczory.
James dopił alkohol do końca. Odstawił szklankę o grubym szkle na parapet. Nie trudził się zasuwaniem beżowych zasłon. Rano słońce go zbudzi lub Sarah. Wsunął się pod przykrycie po jednej stronie łóżka. Druga strona zawsze pozostawała pusta. Czekała na kogoś, z kim się zwiąże. Nigdy nie spał w nim z żadną z kobiet, jakie z nim były. Nie podobało im się to. Pytały, dlaczego nie pozwala im na nocowanie w tym łóżku. Odpowiadał, że było ono kupowane z myślą o tej najważniejszej osobie. Kobiecie, jakiej jeszcze nie spotkał. Kogoś, kto pokocha na pierwszym miejscu dzieci, potem on wchodził w grę. W agencji, gdzie uchodził również za playboya, uśmialiby się, gdyby wiedzieli, że szuka właściwej osoby. Idealnej kobiety. Czasami sam przed sobą to ukrywał. Przecież jest silnym mężczyzną, a nie uczuciowym marzycielem.
Zasnął szybko z tego względu, że poprzedniej nocy nie przespał. Adrenalina krążyła mu w żyłach i nawet w dzień nie chciało mu się spać. Teraz odpłynął w sen, a zegar na korytarzu wybił dwudziestą trzecią.