24 lutego 2019

Powrót do Limare - Rozdział 5

Dziękuję za komentarze i zapraszam na rozdział. :)



Obiadową porą Amare pękało w szwach. Dwie kelnerki uwijały się zbierając zamówienia oraz roznosząc posiłki. W kuchni panował ruch. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że nie ma tu ani ładu ani składu, ale gdyby przyjrzeć się bliżej, dostrzegało się znakomity porządek, jaki panował wśród pracowników. Każdy doskonale wiedział jakie jest jego zadanie i tym się zajmował. Paolo panował nad swoim zespołem, mimo lekkiego zdenerwowania, ale tak było zawsze kiedy po raz pierwszy zostawało wydawane danie główne, stworzone według jego własnego przepisu. Dzisiaj było to cannelloni w wersji mięsnej i wegetariańskiej. Długo pracował nad tymi przepisami i nad sosem do nich. Denerwował się tym bardziej, bo nie było go przez tydzień i nie miał szansy niczego dopracować. Przyjaciele, którzy przed jego wyjazdem próbowali próbnego dania zapewniali go, że wszystko jest bardzo smaczne. Ale dopóki nie pozna zdania klientów, nie pozbędzie się stresu. Klienci byli najważniejsi, a on chciał w Amare podawać wyśmienite posiłki. Szczególnie, że powoli bistro przekształcało się w niewielką restaurację, a wszystko dzięki doskonałemu zarządzaniu Domenico. Spełniało się marzenie jego babci, a zarazem lokal nie tracił swojego pełnego ciepła klimatu. Dlatego dzisiaj w Amare pojawił się wcześniej, by wszystko zapiąć na ostatni guzik.
– Szefie, smakuje im – powiedziała Camilla, wtykając głowę we wnękę, przy której wydawano posiłki. Dziewczyna była koleżanką Giovanny, którą zatrudnili tylko na chwilę, a z czasem została na dłużej i pół roku temu Paolo podpisał z nią stałą umowę o pracę.
– Świetnie, ale sukces będzie kiedy poproszą o dokładkę – rzekł DiCarlo.
– No właśnie proszą. – Kelnerka uniosła kciuk do góry. – Także poproszę trzy porcje canneloni według wersji naszego szefa.
Paolo mógł odetchnąć. Tak, to był sukces. Zadowolony z posiłku klient wróci ponownie.

*

Domenico po rozmowie z nową księgową, wyszedł z gabinetu. Udał się na dwór, bo jego brat miał niedługo przyjechać. Na zewnątrz wszystkie osiem stolików było zajętych, a przy jednym z nich spożywała posiłek Gianna z Orsolą, córką jednego z kucharzy. Dziewczynki zaprzyjaźniły się i często spędzały ze sobą czas. Obie śmiały się z czegoś, co oglądały na telefonie.
Nastolatki zajmowały stolik pod tym starym drzewem, na którego pniu wciąż wisiało lusterko. Od starszej rocznikiem, ale wciąż młodej duchowo klientki, poznał już prawie zapomnianą legendę. Podobno w dawnych latach, kiedy babcia Paolo była młodą dziewczyną, zostawił je bogaty przyjezdny. Bardzo się śpieszył i nie mając się przy czym ogolić, wbił gwoździa w pień, wtedy jeszcze młodego drzewa i zawiesił na nim lusterko, po czym wykonał toaletę na dworze. Zapomniał o nim podczas ucieczki przed wściekłym ojcem dziewczyny, która z nim umknęła z miasta. Słuch po nich zaginął, a lusterka przez długie dziesięciolecia nikt nie zdjął. Było ono świadkiem tego jak zmienia się świat oraz ludzie, w każdą pogodę trwało niczym strażnik.
Salieri podszedł do przybranej córki, którą chciałby adoptować, ale podobno nie miał do tego prawa. Nie był mężem jej taty.
– O, papa – zwróciła się do niego Gianna. Zaczęła go tak nazywać, a on nie mógł uwierzyć, że z taką łatwością go zaakceptowała. – Zobacz ten filmik. – Uniosła telefon i puściła film od początku. – Szalone psy, prawda? Słodkie są. O, ten myśli, że uda mu się przejść przez szybę w drzwiach. Zaraz zobaczysz jak taki śliczny szczeniak koziołka wywija goniąc kota. O, widzisz. – Zaśmiała się. – Moglibyśmy mieć psa, papo? – Spojrzała na niego błagalnie.
– Musimy o tym porozmawiać z tatą – wymigał się od odpowiedzi. Nie chciał jej niczego obiecywać, bo nie znał zdania Paolo w tej sprawie. Sam też nie był pewny, czy by tego chciał, bo kto niby opiekowałby się zwierzakiem, kiedy oni spędzaliby cały dzień w pracy, a Gianna w szkole. Aczkolwiek kiedy był dzieckiem chciał psa, kota, szczura, najlepiej cały zwierzyniec, ale rodzice bardzo nie znosili zwierząt i kategorycznie zabronili synom jakieś mieć. Nawet nie mógł pozwolić sobie na chomika. Niby dobrze, jeżeli dzieci wychowują się w domu, w którym są zwierzęta.
– Dobrze, papo, tak zrobimy. Porozmawiamy z tatą. Jeszcze dzisiaj, bo suczka Orsoli ma cudne szczeniaki. Można już je zabrać od matki. A może przywieziemy wieczorem jednego i przekupimy tatę. Jak spojrzy w te małe, cudniaste oczątka, to ulegnie – powiedziała zdrabniając słowa pewna siebie trzynastolatka.
– Lepiej najpierw z nim porozmawiać.
– Nie, to go nie przekona. Tata jest uparty. Prababcia opowiadała mi, że jak był w moim wieku miał psa. Bardzo go kochał, ale ten umarł ze starości i od tamtej pory tatko nie chciał żadnego w domu. Szczeniak zmiękczy mu serce. A za jakiś czas, gdy mały podrośnie pojedziemy do schroniska i jakiegoś zaadoptujemy.
– Wygląda na to, że już ułożyłaś plan. Postawimy twojego tatę przed faktem dokonanym.
– Czasami tak trzeba, papo – odparła, a jej nieśmiała przyjaciółka przytaknęła.
– Zobaczymy co da się zrobić. Zostawiam was, zjedzcie spokojnie obiad.
Jak tylko odszedł od nich usłyszał znajomy ryk silnika, a po chwili na pobliski parking, który miał jedno jedyne wolne miejsce, wjechało granatowe Maserati jego brata, za którego kierownicą siedział Ivo. Domenico uniósł brwi na ten niespodziewany widok. Jeszcze większa niespodzianka spotkała go w chwili, kiedy Fabiano i barista wysiedli z samochodu kłócąc się i nie zwracając na nikogo uwagi. Podszedł do nich.
– Jesteś pacanem, jeżeli sądzisz, że mój brat jest winny. Po cholerę tutaj przyjechałeś? – Usłyszał Domenico. Stanął obok nich, ale oni jakby go nie widzieli.
– Przyjechałem odpocząć, a nie go bronić. I przymkniesz się w końcu? Zamknąłeś japę tylko wtedy, kiedy spałem – odparł Fabiano, a jego brat zdziwił się, że ten nie panuje nad sobą tak jak zawsze to robił.
– To na następny raz musisz spać całą drogę – warknął Ivo.
– Jaki następny raz? Nie będzie następnego razu.
– Czyżby? Jeszcze zobaczymy. – Rzucił kluczyki prawnikowi. – Dzięki za przejażdżkę.
– Kłócicie się jak stare, dobre małżeństwo. – Domenico postanowił im przerwać, bo robili przedstawienie. Wsunął ręce do kieszeni szarych spodni. – Co z człowieka może zrobić jedna podróż. – Zaśmiał się i zakołysał na piętach. Zaraz jednak przestał robić obie te rzeczy, kiedy jak jeden mąż spiorunowali go wzrokiem. Uniósł ręce. – Poddaję się. Nie krzywdźcie mnie. Jestem jeszcze młody, życie przede mną – zażartował. – Jak minęła wam podróż? – Uśmiechnął się najsłodziej jak umiał.
– Drugi pacan. – Ivo przewrócił oczami poirytowany tym, że Fabiano powiedział mu, że nie wierzy w niewinność Nino i nie zamierza nic zrobić w sprawie, o którą oskarżany jest mężczyzna. Dodał jeszcze, że starszy Moretti powinien znaleźć się za kratkami oskarżony o próbę zabójstwa brata.
– Cześć, Ivo. – Gianna podbiegła do baristy. – Żółwik? – Wyciągnęła rękę, aby wykonać popularny gest na powitanie.
– Hej, jak tam? – zapytał, kiedy dotknął pięścią jej.
– Dobrze. Będziemy namawiać tatę na szczeniaka.
– Super, powodzenia.
– Dzięki, przyda się. – Swoją uwagę skierowała na Fabiano. – O, pamiętam cię. Przychodziłeś z tatą do domu opieki, w którym byłam. Potem widziałam cię w sądzie, ale najbardziej znam cię ze zdjęć. Jesteś bratem papy. Mogę nazywać cię wujkiem?
Tym pytaniem rozładowała wszelkie napięcie. Fabiano nie miał pojęcia jak się zachować, za to Ivo zaczął się śmiać.
– Wujek, wujaszek. Pasuje do ciebie – zwrócił się do prawnika. – Ładnie. Idę coś zjeść.
– Nie zabierasz bagażu? – zapytał Fabiano.
– Po co? – Moretti oparł dłonie na biodrach. – Przecież odwieziesz mnie do domu. Zobaczysz gdzie teraz mieszkam, mecenasie.
Salieri zazgrzytał zębami na to zagranie. Miał wielką ochotę coś mu odpowiedzieć, ale w końcu dostrzegł wgapiających się w nich ludzi i znowu przybrał na siebie jedną ze swoich masek. Jego silne emocje zdradzały jedynie oczy. Pozbyły się zwyczajnego lodu i pałały teraz ogniem gniewu. Patrzyły wściekle na Ivo, który patrzył na niego, a pomiędzy nimi rozgrywała się walka bez słów.
– Nie zajmę się sprawą twojego brata.
– Przekonamy się o tym.
Domenico patrzył to na jednego, to na drugiego i sam nie był pewny, czy dobrą decyzją było to, że ci dwaj znaleźli się blisko siebie. Z drugiej strony przetrwali razem dwa dni, nie pozabijali się jeszcze, to może ta krótka wojna szybko minie. Na pewno nie zamierzał się jej dłużej przyglądać. Klasnął w dłonie zwracając na siebie uwagę.
– Dobra, weźcie rozejm. Zabieram was na obiad, a potem pogadamy.
Popchnął ich obu w stronę wejścia do Amare. W środku powinny być już wolne niektóre stoliki, więc gdzieś usiądą. Tymczasem zadowolona z nowego wujka Gianna wróciła do przyjaciółki, by opowiedzieć jej o prawniku, dzięki któremu trafiła pod opiekę do taty.

*

Ivo jak tylko wszedł do wnętrza lokalu, od razu spojrzał w stronę swojego stanowiska pracy. Przy nowym ekspresie zakupionym ponad dwa miesiące temu stała Giovanna. Po chwili maszyna zasyczała i buchnęła parą, co doprowadziło do pisku kobiety, która odskoczyła.
– Źle to robisz – powiedział, kiedy do niej podszedł.
– On mnie nie lubi. Prycha, syczy i mówi nie. Jak faceci. Jak dobrze, że już jesteś. – Szybko objęła baristę patrząc na maszynę do kawy, jakby ta była potworem. – Tęskniłam.
– Ja też tęskniłem, ale powiedz co trzeba zrobić, a przygotuję to.
– Mój drogi, ratujesz mi życie. Nie umiem tego obsługiwać. Tyle tu pokręteł, przycisków i tych rączek do przesuwania.
– Masz na myśli wajchy?
– Zwał jak zwał. Mogłam cię zastępować przy starym ekspresie, ale nie przy tym. Poza tym muszę obsługiwać stoliki.
– Dlatego potrzebujemy kogoś do przyuczenia – powiedział Ivo – aby mnie zastępował, kiedy wezmę urlop lub nie będę mógł przyjść. Moglibyśmy pracować na zmiany w przyszłości.
– Paolo coś o tym wspominał, ale chce, abyś ty się tym zajął.
– Mhm. Popytam, może ktoś się znajdzie. Ale dobra, mów w końcu jakie kawy zostały zamówione. Zrobię je i idę jeść. – Popatrzył w stronę stolika, przy którym na razie siedział sam Fabiano, bo Domenico miał iść do kuchni powiedzieć Paolo, że już przyjechali i zamówić jedzenie.
– Fajnie, że już jesteś i to z nim. Co do kaw to dwa razy caffe macchiato, raz zwykłe espresso i marocchino. Tego ostatniego to bym nawet nie umiała zrobić.
– To proste. Marocchino to przepyszna mieszkanka stawiającego na nogi espresso i wykwintnego deseru. Potrzebujesz do tego obowiązkowo przeźroczystej szklanki, aby kolejne warstwy poszczególnych składników były dobrze widoczne. Na jedną porcję potrzebne jest espresso, kilka kostek gorzkiej czekolady… – przerwał, bo zauważył, że Giovanna mu się przygląda. – Co się tak patrzysz?
– Jesteś w swoim żywiole. Dobrze, że wróciłeś. Jak powiedziałam ja w życiu nie przygotowałabym tego czegoś. Nie byłabym baristką. – Zaśmiała się. – Wracam do klientów. Nowa kelnerka też by się przydała lub kelner.
– Pogadamy o tym z właścicielami – rzekł do niej, zabierając się za przygotowanie kaw. Nie lubił żadnego rodzaju, ale kochał je robić i ich zapach oraz chwile, kiedy je ozdabiał.
Fabiano odwrócił spojrzenie od baristy, by napotkać to należące do brata, który przysiadł się do stolika, a on nawet nie zauważył kiedy.
– Nie pytaj – zastrzegł prawnik.
– Nie zamierzałem o nic pytać. Ivo to dobry i porządny chłopak. Bardzo się zmienił w ciągu tego roku. Na parkingu wyglądaliście tak, jakbyście mieli się na siebie rzucić. Nie wnikam w jakim celu. – Pochylił się opierając łokcie na stole, a dłonie składając w piramidkę.
– Chłopak działa mi na nerwy. Przy nim tracę nad sobą kontrolę, czego nienawidzę.
– Pozwól, że jednak zadam ci pytanie, Fabiano. Zawsze i wszędzie musisz siebie kontrolować? Nie możesz czasami odpuścić?
– Wtedy nie byłbym sobą. – Odchylił się na oparcie i założył nogę na nogę. Zdjął okulary nerwowym ruchem i założył.
– Nieprawda. Byłbyś sobą. Czasami trzeba odpuścić. Wierz mi.
– Dlaczego go do mnie przysłałeś? – Fabiano zmienił temat.
– Pierwszy plan był taki, aby cię tu przywiózł. Najwyższy czas, żebyś odwiedził brata. Nie widzieliśmy się rok chłopie. To chyba trochę za długo.
Prawnik kiwnął głową. Wiele razy chciał wrócić do Limare, ale nigdy się jakoś na to nie złożyło.
– Drugi plan był taki, żebym bronił Nino Morettiego. Ten facet ma dużo na sumieniu. Moim zdaniem może być winny.
– „Może być” powiedziałeś – rzekł Domenico. – Zapomniałeś o tym jak mi ciągle powtarzałeś, że każdy jest niewinny, dopóki się tej winy nie udowodni.
– Ale, Domenico, podobno dowody świadczą przeciw Nino.
– Sęk w tym, że nie mają dowodów. – Przy stoliku pojawił się Ivo z dwiema kawami. Ulubione espresso Fabiano postawił przed nim, a przed Domenico latte. Dla siebie zamówił u Camilli zieloną herbatę. – Inaczej mój brat siedziałby w areszcie – dodał zajmując krzesło.
– Nie prowadzę spraw kryminalnych – przypomniał Fabiano, który czuł, że powoli zaczyna ponosić klęskę. Jeżeli tak się stanie, nie będzie szans by uwolnić się od Morettiego.
– Vittorio się tym zajmuje – odezwał się młodszy z Salierich. – Znalazłby chyba czas, aby tu przyjechać.
Ivo podziękował Camilli za herbatę, ale zanim się napił powiedział do Fabiano:
– Czyli znasz ludzi, którzy mogą pomóc mojemu bratu. Poza tym, sam możesz zacząć działać.
– Zginął diler. Sprawa dotyczy handlarzy narkotykami. Sądzicie, że to pójdzie tak łatwo? – warknął prawnik. – Kilka dni i gotowe? Nawet jeżeli ja znam ludzi, którzy znają innych ludzi, a ci mogą się czegoś dowiedzieć, to nie będzie to chwila. Sprawa może potrwać miesiącami. Vittorio teraz broni ważnego klienta, który też jest niewinny. Naprawdę niewinny. Nie może sobie pozwolić, aby tu przyjechać na tak długo. Co z kancelarią? On jest mi tam potrzebny. – Spojrzał na Ivo i zapytał: – Co zrobisz kiedy okaże się, że twój brat jest winien tego, o co jest podejrzany?
– Pójdzie do więzienia, a ja będę spokojny, bo zrobiłem wszystko, aby mu pomóc. Co jeżeli jest jednak niewinny? Pomożesz czy od razu go skreślisz? A podobno taki dobry z ciebie samarytanin. Boisz się pomóc w tej sprawie, bo jest kryminalna? – Pochylił się nieznacznie w stronę prawnika i patrząc na niego uważnie, jakby starał się wypalić w nim dziurę zapytał: – A może boisz się zupełnie czegoś innego?
Fabiano zmrużył oczy i zacisnął zęby tak mocno, że mógłby je sobie połamać. Nie zamierzał odpowiadać na pytanie, w którym było tak wiele prawdy. Tak, bał się czegoś innego. Pragnień, które nie powinny mieć miejsca. Pożądanie niszczy. Ileż to państw w przeszłości upadło, bo ktoś pożądał nie tej osoby. Nie podobało mu się to wszystko.
– Nie musisz odpowiadać. Wiem już wszystko – powiedział Ivo z nutą triumfu w oczach, która bardzo przeraziła prawnika.
Domenico przyglądał im się nic nie mówiąc. Ponownie zachowywali się tak, jakby byli tylko oni sami. Coś się pomiędzy nimi działo. Wiedział, że Moretti kocha jego brata, ale nie sądził, aby jakiekolwiek uczucia zostały odwzajemnione. Fabiano nie był gejem, ale jak tak na niego patrzył, to nie dałby sobie za to ręki uciąć. Coś w nim wyczuwał i chętnie oddałby go Ivo. To naprawdę dobry chłopak, pomyślał. Może brat był biseksualny, ale się ukrywał. Nawet przed nim, co go smuciło. Fabiano był niczym zamknięta księga. Nie wszystko o nim wiedział. Nie znał jego tajemnic, jak choćby tej, kiedy Fabiano zniknął na kilka tygodni mając osiemnaście lat. Nie miał z nim wtedy żadnego kontaktu, a rodzice powiedzieli tylko, że brat wyjechał na jakąś międzynarodową wymianę uczniów. Nie uwierzył im, bo wtedy w ich szkole żadna wymiana nie miała miejsca. Tej zagadki nie rozwiązał przez lata. Pamiętał tylko, że jak Fabiano wrócił był inny. Już się nie uśmiechał.
Odwrócił głowę, kiedy kątem oka ujrzał, że z ich posiłkiem zmierza do nich uśmiechnięty Paolo. Jego najukochańszy i najwspanialszy mężczyzna. Odpowiedział mu uśmiechem i wstał by mu pomóc z talerzami i uwolnić się chociaż na chwilę od panującej, cichej wojny pomiędzy Ivo i Fabiano. Wojny, która w ich przypadku mogła mieć wiele znaczeń. Na pewno burzyła mury, którymi otoczył się brat. Bo jeszcze nigdy nie widział w nim tego, aby Fabiano chciał uciec. A teraz wyglądał, jakby miał na to wielką ochotę.

17 lutego 2019

Powrót do Limare - Rozdział 4

Hejo, Kochani. Witam Was z kolejnym rozdziałem serii Amare i życzę udanego tygodnia. :)

Przypominam, że na Bucketbook.pl jest do kupienia Antologia opowiadań LGBT Miłość, w której znajduje się moja nowelka "Dwa serca". :)

Dziękuję za komentarze. :)



Wyciągnął rękę z kluczem w stronę Fabiano, który patrzył na to małe coś, jakby go miało ugryźć.
– Jeden pokój?
– A widzisz tutaj dwa klucze?
– Powiedziałem, żebyś zamówił dwa.
– Nie mają wolnych dwóch. Jeżeli chcesz to idź i ich zapytaj. Podobno nocuje tu jakaś wycieczka. – Ivo uniósł brwi mając niezłą zabawę z dyskomfortu jaki czuł Fabiano. Mówił mu prawdę, że w motelu, w którym się zatrzymali na noc, nie było dwóch wolnych pokoi. Nie powiedział mu jeszcze co dostali, ale to prawnik zobaczy na własne oczy. Wolał nie psuć mu niespodzianki. – To co, śpisz w samochodzie, czy mimo wszystko skusisz się na miękkie łóżko. Do pokoju jest przydzielona łazienka. Niepubliczna – kusił. – Wydaje mi się, że za sumę, którą zapłaciliśmy należy się coś porządnego. No co? – Pomachał kluczykiem.
Salieri pokręcił tylko głową. Żałował, że dał chłopakowi połowę pieniędzy na wynajęcie czegoś i nie poszedł z nim. Nie miał jednak sił walczyć o dwie jedynki. Otworzył bagażnik Maserati i wyjął bagaże. Wolał się nie odzywać, bo chłopak doprowadzał go do szału. On, któremu zawsze, nad wszystkim udawało się zachować kontrolę, nie potrafił tego zrobić przy tym wkurzającym dwudziestotrzylatku. Odzywało się w nim coś prymitywnego i najchętniej to by… Sam nie miał pojęcia co by zrobił, ale coraz bardziej żałował, że nie zostawił go na jednym z parkingów przy autostradzie, na którym zatrzymali się, aby coś zjeść i odpocząć. Co tam, nawet jakby próbował to zrobić, Moretti by na to nie pozwolił. Najbardziej denerwowało go w chłopaku to, że ten ciągle mówił, do czego Fabiano nie był przyzwyczajony. Zadawał też za dużo niewygodnych pytań, na które prawnik nie zamierzał mu nigdy odpowiedzieć. Do tego dochodziły próby dotykania go. Niby to przypadkiem zdarzało się jakieś muśnięcie, klepnięcie w ramię. Teraz dodatkowo musieli jeszcze spędzić noc w jednym pokoju. Mógł pojechać do jakiegoś hotelu. Tam na pewno znalazłyby się dla nich osobne pokoje. W sezonie wakacyjnym motele zawsze były przepełnione  Niestety po skręceniu z autostrady by znaleźć nocleg, to było pierwsze miejsce, do którego dotarli. W dodatku ściemniło się, więc postanowili tutaj zostać. Tym bardziej, że motel nie wyglądał na obskurny. Duży budynek został świeżo pomalowany, wszędzie było czysto. Tylko pokoi brak, pomyślał prawnik.
Ivo wziął swoją torbę i razem z mężczyzną udali się w stronę zewnętrznych schodów, wiodących na piętro. Do każdego pokoju prowadziły drzwi prosto z tarasu, a te do których mieli klucz znajdowały się na samym końcu.
– O, to tutaj – oznajmił barista.
Włożył kluczyk do zamka, przekręcił go dwa razy, a potem nacisnął klamkę. Wsunął rękę do środka macając w pobliżu ścianę, by odnaleźć włącznik światła. O jego umieszczeniu został poinformowany w recepcji. Nacisnął go. Lampa na suficie najpierw kilka razy zamigotała i po chwili rozświetliła pomieszczenie.
– Ty chyba sobie żartujesz? To jest żart tak? – odezwał się Fabiano, nie wierząc w to co widzi.
– Chyba nie boisz się ze mną spać. – Ivo wszedł do środka i postawił swój bagaż na jedynym w pokoju, podwójnym łóżku. – Miejsca jest dużo. Zmieścimy się. Poza tym to apartament małżeński, więc co sobie myślałeś?
Salieri miał ochotę zawrócić i faktycznie spędzić noc w samochodzie. Uniósł się jednak dumą i zamknął za sobą drzwi. W pokoju poza łóżkiem stojącym przy oknie, znajdującym się od prawej strony mebla, był jeszcze stolik z dwoma krzesłami oraz dwudrzwiowa szafa. To przy niej odstawił torbę i podszedł do obok znajdujących się drzwi. Uchylił je. Łazienka nie była duża, ale tak samo jak pokój czysta i utrzymana w kolorach zieleni.  Nie było tu nic więcej poza umywalką z wiszącym na niej pękniętym lustrem, sedesem i zwykłą, kwadratową kabiną prysznicową, w której mogła zmieścić się tylko jedna osoba. Na wieszakach wisiały czyste ręczniki.
– Pościel też jest czysta i pachnąca – poinformował Ivo. – Korzystasz pierwszy z łazienki czy ja mam to zrobić?
Fabiano odwrócił się by odpowiedzieć i zastał chłopaka bez koszulki. Pierś baristy ozdabiały dwa, małe różowe sutki, była szczupła, ale przyjemnie umięśniona jak i płaski brzuch. Krótkie spodnie lekko opadały odsłaniając pępek i górną część kości biodrowych. Na stopach Ivo nie miał butów, a przez to wydawał się jeszcze bardziej nagi. Prawnik poczuł jak zasycha mu w gardle i miał ochotę się czegoś napić. Najlepiej mocnego drinka. Przesunął wzrok ponownie w górę i napotkał uniesioną lewą brew.
Odchrząknął, zanim powiedział:
– Widziałem przylegający do motelu sklepik. Czynny jest całą dobę. Pójdę kupić wodę. Łazienka jest twoja. – Ledwie tylko dokończył zdanie już wychodził, sprawdzając tylko czy ma ze sobą portfel.
Na zewnątrz wciągnął głośno powietrze, jakby w pokoju było go zbyt mało, aby mógł oddychać. Oparł się o barierkę i spuścił głowę. Nie miał co się oszukiwać, chłopak mu się podobał. Jego idealny typ. Już rok temu to poczuł. Wtedy był w stanie to odepchnąć, bo widywał Morettiego okazjonalnie i ten nie paradował przed nim półnagi, mając złocistą, pachnącą słońcem skórę, której smak mimowolnie sobie wyobraził. Zacisnąwszy mocniej palce na barierce, marzył by ta miała kolce, które wbiłyby mu się w dłoń. Ból odgoniłby pożądanie i miał ochotę zaśmiać się, bo po raz kolejny mógł udowodnić ojcu, że leczenie nie pomogło. Odrzucał mężczyzn przez lata. Czasami ulegał, kiedy nie mógł wytrzymać z braku tego czego potrzebował. Nie potrafił walczyć, chociaż chciał być idealnym synem. Nigdy jednak nikogo nie pragnął tak bardzo jak Morettiego. Nie było w tym miłości. Miłość przecież nie istniała. To była tylko czysta, zwierzęca rządza, której nie chciał zaspokoić.
Zdenerwowany odepchnął się od barierki i szybkim krokiem pokonał taras. Zszedł na dół w międzyczasie wyjmując telefon i włączając go. Wyłączył iphona, kiedy rodzice zaczęli do niego bezustannie dzwonić. Napisał do nich tylko maila, że przeprasza i musiał nagle wyjechać. Aktualnie byłby na przyjęciu, pozwalając by osądzano wygląd, status kobiety, którą przyprowadziłby. Spekulowano by na temat ich związku, jak długo trwa i kiedy się pobierają. Przez chwilę przyszło mu na myśl, że może to byłoby lepsze, a wyjazd był złym pomysłem. Nic by go nie kusiło, nie traciłby kontroli nad sobą. Sam nie miał pojęcia co lepsze, a co jest gorsze.

*

Ivo po szybkim, chłodnym prysznicu założył bokserki i usiadł na łóżku. Dziwnie się czuł. Nie potrafił rozgryźć Fabiano i nie wiedział czy tego chce. Wdawanie się w jakąkolwiek relację z kimś, kto udaje heteroseksualistę, było złym wyjściem. Już to przeszedł i wolał do tego nie wracać. Nawet wtedy to raniło, a nie był zaangażowany uczuciowo, więc gdyby się wpakował w jakąkolwiek relację z Fabiano i to by nie wyszło, ból byłby ogromny.
Rok temu był dla prawnika niewidzialny, a kilka minut temu ten sam mężczyzna pożerał go wzrokiem. W oczach Fabiano było tyle tęsknoty, że Ivo miał ochotę go przytulić.
– Mamo, mówiłaś żebym o niego walczył. Wiem, że byłaby szansa zdobyć jego ciało, ale nie tego chcę. Złowienie jego serca to jak wyjście zimą na K–2. Upadek może być tragiczny w skutkach. Może to jak na mnie patrzył w mieszkaniu i dzisiaj, tylko sobie wyobraziłem i nic takiego się nie wydarzyło. Przecież nawet nie chce, abym go dotykał. – Za każdym razem kiedy próbował to zrobić, jak choćby klepnąć Fabiano w ramię niczym kumpel, mężczyzna odskakiwał.
Położył się na łóżku i spojrzał na zegarek. Prawnik wyszedł pół godziny temu, a sklepik znajdował się niedaleko. Do tej pory można by było ze sto razy zawrócić, pomyślał. Może ten wspólny pokój to zły pomysł. Ale nie kłamał z tym, że inne były zajęte, więc wziął co było. Cieszył się ze wspólnego pokoju, łóżka. Nie oczekiwał, że coś z tego wyniknie, ale każda chwila z Fabiano uszczęśliwiała go. Problem w tym, że mężczyzna nie cieszył się z jego towarzystwa. Nic nowego, pomyślał kładąc się na boku, przodem do skraju i podkładając złączone dłonie pod policzek.
Nie spał kiedy prawnik wrócił do pokoju. Obserwował jak mężczyzna postawił przy nim butelkę wody nawet nie patrząc w jego stronę. Potem wziął coś ze swojej torby i zniknął w łazience. Ivo usłyszał przekręcane zamknięcie i naszła go ochota na śmiech. Nawet nie pomyślał, aby tam wchodzić i mu przeszkadzać. Nie chciał się narzucać. Szczególnie, że nie był pewny, czy powinien o niego walczyć. Potrzebował chronić swoje serce. Tylko jak miał niby to zrobić, jak ono śpiewało miłosne piosenki, kiedy Fabiano pojawiał się w pobliżu.
Szum prysznica przerwał jego rozmyślania i z czasem prawie go uśpił, ale całkowity sen nie zdążył nadejść, kiedy prawnik wyszedł z łazienki. Akurat Ivo leżał od jej strony i miał bardzo dobry widok na mężczyznę. Salieri poza czarnymi bokserkami nie miał nic więcej na sobie. Schował rzeczy, które dzisiaj nosił do swojego bagażu. Wyłączył światło w łazience, a potem w pokoju. Ivo usłyszał jego westchnienie i dopiero po dłuższym czasie poczuł jak łóżko się ugina i porusza cienka kołdra. Mężczyzna musiał się położyć na samym skraju, co zdenerwowało Morettiego.
– Odsuń się jeszcze dalej, to może spadniesz.
– Zamknij się, Moretti – odpowiedział mu pełen lodu głos, który pomimo ciepła w pokoju sprawił, że barista miał ochotę założyć sweter. Tak jak wtedy w lodziarni, do której wybrał się z mamą.
Ivo nie odezwał się więcej i w krótkim czasie zasnął.
Fabiano za to jeszcze długo nie mógł usnąć, patrząc na zarys sylwetki chłopaka. Miał wielką ochotę, aby ich wspólna podróż się skończyła. Dopiero koło północy zmorzył go sen.

*

Dwudziestotrzylatka obudził dziwny dźwięk. Coś pomiędzy kwileniem a płaczem. Było to tak przejmujące, że przeszyło go na wylot zimnym dreszczem i współczuciem. Dźwięk powtórzył się wybudzając go całkowicie ze snu i dotarło do niego, że już to słyszał. Poprzedniej nocy kiedy przysypiał w fotelu. Natychmiast odwrócił się na drugi bok. W pokoju było ciemno, ale przez okno jedna z ulicznych latarni rzucała światło, które idealnie padało na rzucającego się po łóżku Fabiano. Mężczyzna oddychał szybko, zaciskał dłonie na prześcieradle, kołdrę odrzucił całkiem, a nogi poruszały się jakby chciały gdzieś iść lub biec. Na czole uwięzionego w koszmarze mężczyzny perliły się krople potu, a gdy Ivo przysunął się bliżej i położył dłoń na jego piersi, ta była śliska od potu.
Postanowił obudzić prawnika, którego głowa miotała się po poduszce, a z jego ust tym razem próbowało wydostać się coś bardziej przypominającego płacz.
– Fabiano, obudź się. – Poruszył ramieniem udręczonego mężczyzny, ale ten tylko zacisnął mocniej powieki, jakby mu dotyk przeszkadzał.
Ivo z bolącym sercem przez chwilę obserwował Fabiano wyglądającego tak bardzo bezbronnie. Włosy miał zmierzwione i wydawało się jakby ubyło mu lat. Ten mężczyzna o lodowatym spojrzeniu, dla którego w słowniku nie ma słowa miłość, przypominał teraz zranionego chłopca, a nie silnego, gotowego na wszystko prawnika.
– Nie chciał byś, aby ktoś cię takim widział – szepnął barista, przysuwając się bliżej do Salieriego. Odsunął z czułością z kącika jego oka zabłąkany kosmyk. – Obudź się, Fabiano. Proszę, obudź się.
W jego oczach pojawiły się łzy kiedy na wypowiedziane słowa śniący mężczyzna zareagował jedynie skuleniem się, a z jego ust wyrwało się ciche, udręczone:
– Zostaw. Już nie chcę. Nie będę. Proszę, nie.
Cała wcześniejsza złość na prawnika minęła. Mężczyzna wyglądał tak jakby się bronił, a jednocześnie chciał uciec. Przed czym, tego Moretti nie wiedział, ale przyciągnął go do siebie otaczając ramionami, a na policzku i oczach Fabiano zostawił kilka pocałunków, szepcząc:
– To ja, Ivo. Nie wiem gdzie jesteś i dlaczego nie możesz się obudzić, ale to ja. Przy mnie jesteś bezpieczny – powtarzał to w kółko trzymając mężczyznę w ramionach.
Bezpieczny, gdzieś pogrążony w głębi koszmaru, Fabiano usłyszał to słowo. Pomimo, że wciąż nie był w stanie się przebudzić, dodało mu to sił na tyle tylko, by zdołać wyrwać się z dręczącego snu do miejsca, w którym ciemność rozrzedzała się. Jak przez gęstą mgłę, przez którą nie mógł przedostać się żaden obraz, poczuł tylko, że ktoś go trzyma, a może nawiedził go kolejny sen. Jeżeli tak, to ten był miły i z tego nie chciał się obudzić.
Ivo poczuł, że mężczyzna uspokoił się, a potem zasnął. Mimo tego nie puścił go. Leżał przy nim i głaskał go po plecach. Nie miał pojęcia co myśleć o tym, czego był świadkiem. Jeszcze rok temu sądził, że dużo wie o Fabiano, kiedy Domenico opowiedział mu o nim. Jeszcze do wczoraj, wyobrażał sobie, że tego silnego człowieka nic nie męczy. Dzisiaj już nie mógłby tak powiedzieć.
Fabiano Salieri miał swoje koszmary, tajemnice, o których zapewne nawet brat prawnika nie miał pojęcia. Chciałby je wszystkie poznać i coś czuł, że kiedy mężczyzna opowiedziałby o nich, wyrzucając z siebie wszystko co bolesne, upiorne sny nie powróciłyby. Miał przeczucie, że w tych snach powraca przeszłość i dlatego tym bardziej chciałby się dokopać do sekretów. Nie z ciekawości. Po to tylko, aby pomóc komuś kogo bardzo kocha. Jak bardzo, przekonał się właśnie tej nocy, kiedy cierpiał razem z Fabiano. Wciąż go takim widział i najchętniej to już nigdy nie wypuściłby ukochanego ze swoich ramion.
Mężczyzna przy nim poruszył się przerzucając rękę przez jego ciało, a nogę wsuwając pomiędzy jego. Wciąż spał, ale teraz spokojnym snem dającym odpoczynek. Ivo bardziej zacisnął ręce wokół ciała i pocierając nosem ucho prawnika, wyszeptał:
– Kocham cię. – Tylko w takiej sytuacji mógł wypowiedzieć te słowa. Przyszłość może ułożyć się tak, że już nigdy ich nie wypowie.

*

Fabiano budził się powoli. Czuł się tak jakby przebiegł długie mile, a potem stracił przytomność, którą właśnie odzyskiwał. Coś pod jego prawym uchem stukało równym rytmem, a z każdą sekundą bliżej wyjścia ze snu rozumiał, że to było równomierne bicie czyjegoś serca. Uspokajało go to i byłby ponownie zapadł w sen, gdyby tak jak poprzedniego poranka nie wróciła pamięć. Otworzył oczy i zamrugał. Obraz nie był ostry, ale na pewno to nie bicie swojego serca słyszał. Należało ono do Ivo. Chłopak leżał na plecach, a on trzymał głowę na jego piersi. Lewa ręka przerzucona była przez ciało baristy, a dłoń spoczywała w okolicach biodra chłopaka, które przykrywała kołdra. Natomiast jedną nogę miał owiniętą o nogę dwudziestotrzylatka. Nie miał pojęcia jakim cudem znaleźli się w takiej pozycji. Bardzo mu się to nie podobało. Owszem jego penis miał o tym inne zdanie, kiedy przyciskał się do uda chłopaka. Na szczęście to Fabiano rządził swoim członkiem, a nie na odwrót.
Powoli, by nie obudzić Ivo i nie tłumaczyć się dlaczego spali niczym kochankowie, uniósł się i wyswobodził nogę. Kusiło go, aby spojrzeć na ciało chłopaka, ale powstrzymał się przed tym. Wstał i stąpając powoli po chłodnej, panelowej podłodze, podszedł do półki przy szafie, gdzie zostawił telefon. Zanim wczoraj, po długim spacerze, wrócił do motelu wyciszył go. Odblokował iphona, a ten od razu wyświetlił listę nieodebranych połączeń od rodziców. Nikt inny poza nimi nie próbował się z nim skontaktować. Na pewno są wściekli, pełni pretensji, gotowi do rzucania groźbami, które jego zdaniem już nie powinny mieć racji bytu. Był przecież trzydziestojednoletnim mężczyzną, a nie osiemnastolatkiem, z którym robili co chcieli. Niestety, wciąż mieli nad nim władzę.
Sprawdził godzinę. Dochodziła ósma, a to znaczyło, że najpóźniej za godzinę muszą wyruszyć. I tak dojadą później niż planował.
– Co ci się śniło?
Drgnął, kiedy usłyszał przecinający ciszę głos z poranną chrypką oraz pytanie, które uzmysłowiło mu, że tej nocy koszmary również złapały go w swoje szpony. Ostatnio często to się zdarzało.
– Ponawiam pytanie, co ci się śniło?
Zwrócił spojrzenie na leżącego Ivo i na łóżko wyglądające tak jakby w nocy zdarzyło się o wiele więcej niż spanie obok siebie.
– Nie interesuj się tym.
– Muszę, kiedy płaczesz… – Ivo przestał mówić, bo znów przeszyło go to lodowate spojrzenie, a na twarzy prawnika pojawiła się maska wściekłości.
– Nigdy więcej nie mów takich rzeczy, ani o to nie pytaj. Nigdy więcej też nie zamierzam spać z tobą w łóżku.
– Bym nie widział jak się po nim rzucasz? – Ivo usiadł. Włosy sterczały mu na wszystkie strony i z rana nie miał żadnego makijażu, który wczoraj zmył. Kołdra nadal zakrywała go od pasa w dół. – Czy może chodzi o to, bym nie czuł tego, że jednak nie jesteś tak do końca hetero? Nie kiedy twój penis cieszy się z mojej obecności w łóżku.
Po tych słowach Salieri uświadomił sobie, że chłopak musiał go czuć zanim wstał. To znaczyło, że nie spał, tylko udawał. Nawet teraz był jeszcze na wpół twardy, a stał w samych bokserkach. Gdyby potrafił to zrobić, mógłby się zawstydzić, ale akurat takie rzeczy nie przyprawiały go o wstyd, więc powiedział:
– Poranna reakcja każdego mężczyzny.
– Brawo, w tym wieku? Podobno już po trzydziestce libido spada i trzeba więcej, aby…
– Moretti?
– Słucham?
– Zamknij się.
– Tak jest, mecenasie. Ale gdybyś chciał pomocy w pozbyciu się napięcia to służę. – Odrzucił kołdrę i uniósł kącik ust, kiedy oczy Fabiano podążyły w stronę jego krocza. – Możemy pomóc sobie nawzajem.
– Och kurwa, zamknij się, Moretti – warknął Fabiano ukazując kolejne emocje, które chciał stłumić. Udał się do łazienki. Nie widział już, że na usta Ivo wkrada się szeroki, szczęśliwy uśmiech.
W ciągu trzydziestu kolejnych minut w ogóle nie rozmawiali. Fabiano jedynie rzucił słowami, że niedługo wyruszają, więc Ivo postanowił skorzystać z toalety i umyć się. Nie miał czasu na makijaż, więc machnął na to ręką. Zjedli coś na szybko, w tym czasie Salieri zadzwonił do brata informując go, że przyjadą trochę później.
Po niezbyt dobrym śniadaniu, wrzucili swoje rzeczy do bagażnika. Ivo skierował się w stronę siedzenia pasażera, kiedy zatrzymał go głos prawnika.
– Trzymaj. – Salieri rzucił bariście kluczyki. – Ty prowadzisz. – Nie czuł się na siłach i był za bardzo zdenerwowany, aby usiąść za kierownicą. Ivo coś wspominał, że zrobił niedawno prawo jazdy, więc miał nadzieję, że chłopak ich nie pozabija. Sam miał ochotę przespać się w drodze. Poza tym, kiedy Moretti będzie prowadził, to może nie wypluje z siebie kolejnych, głupich pytań na temat koszmarów. – Sprawdzimy ile jest warte to twoje prawo jazdy.
Barista patrzył przez chwilę na mężczyznę, jakby nie rozumiejąc co ten do niego mówi, a potem nie mógł uwierzyć, że siądzie za kierownicą Maserati. Ucieszył się z prezentu jak dziecko. Natychmiast wsiadł do środka i pierwsze co zrobił to opuścił dach.
– Kabrio jak się patrzy. Wsiadaj. Czeka nas droga do domu. Do Limare. Jak się czujesz wracając tam? – zapytał, kiedy Fabiano zajął miejsce pasażera.
– Moretti, ruszaj lepiej, a nie zadawaj pytań.
– Dobrze panie Salieri.