Obiadową porą Amare pękało w szwach. Dwie kelnerki
uwijały się zbierając zamówienia oraz roznosząc posiłki. W kuchni panował ruch.
Na pierwszy rzut oka wydawało się, że nie ma tu ani ładu ani składu, ale gdyby
przyjrzeć się bliżej, dostrzegało się znakomity porządek, jaki panował wśród
pracowników. Każdy doskonale wiedział jakie jest jego zadanie i tym się
zajmował. Paolo panował nad swoim zespołem, mimo lekkiego zdenerwowania, ale
tak było zawsze kiedy po raz pierwszy zostawało wydawane danie główne, stworzone
według jego własnego przepisu. Dzisiaj było to cannelloni w wersji mięsnej i
wegetariańskiej. Długo pracował nad tymi przepisami i nad sosem do nich.
Denerwował się tym bardziej, bo nie było go przez tydzień i nie miał szansy
niczego dopracować. Przyjaciele, którzy przed jego wyjazdem próbowali próbnego
dania zapewniali go, że wszystko jest bardzo smaczne. Ale dopóki nie pozna
zdania klientów, nie pozbędzie się stresu. Klienci byli najważniejsi, a on
chciał w Amare podawać wyśmienite posiłki. Szczególnie, że powoli bistro
przekształcało się w niewielką restaurację, a wszystko dzięki doskonałemu
zarządzaniu Domenico. Spełniało się marzenie jego babci, a zarazem lokal nie
tracił swojego pełnego ciepła klimatu. Dlatego dzisiaj w Amare pojawił się
wcześniej, by wszystko zapiąć na ostatni guzik.
– Szefie, smakuje im – powiedziała Camilla, wtykając
głowę we wnękę, przy której wydawano posiłki. Dziewczyna była koleżanką
Giovanny, którą zatrudnili tylko na chwilę, a z czasem została na dłużej i
pół roku temu Paolo podpisał z nią stałą umowę o pracę.
– Świetnie, ale sukces będzie kiedy poproszą o
dokładkę – rzekł DiCarlo.
– No właśnie proszą. – Kelnerka uniosła kciuk
do góry. – Także poproszę trzy porcje canneloni według wersji naszego szefa.
Paolo mógł odetchnąć. Tak, to był sukces. Zadowolony
z posiłku klient wróci ponownie.
*
Domenico po rozmowie z nową księgową, wyszedł z
gabinetu. Udał się na dwór, bo jego brat miał niedługo przyjechać. Na zewnątrz
wszystkie osiem stolików było zajętych, a przy jednym z nich spożywała
posiłek Gianna z Orsolą, córką jednego z kucharzy. Dziewczynki zaprzyjaźniły
się i często spędzały ze sobą czas. Obie śmiały się z czegoś, co oglądały na
telefonie.
Nastolatki zajmowały stolik pod tym starym drzewem,
na którego pniu wciąż wisiało lusterko. Od starszej rocznikiem, ale wciąż
młodej duchowo klientki, poznał już prawie zapomnianą legendę. Podobno w
dawnych latach, kiedy babcia Paolo była młodą dziewczyną, zostawił je bogaty
przyjezdny. Bardzo się śpieszył i nie mając się przy czym ogolić, wbił gwoździa
w pień, wtedy jeszcze młodego drzewa i zawiesił na nim lusterko, po czym
wykonał toaletę na dworze. Zapomniał o nim podczas ucieczki przed wściekłym
ojcem dziewczyny, która z nim umknęła z miasta. Słuch po nich zaginął, a
lusterka przez długie dziesięciolecia nikt nie zdjął. Było ono świadkiem tego
jak zmienia się świat oraz ludzie, w każdą pogodę trwało niczym strażnik.
Salieri podszedł do przybranej córki, którą chciałby
adoptować, ale podobno nie miał do tego prawa. Nie był mężem jej taty.
– O, papa – zwróciła się do niego Gianna. Zaczęła go
tak nazywać, a on nie mógł uwierzyć, że z taką łatwością go zaakceptowała. –
Zobacz ten filmik. – Uniosła telefon i puściła film od początku. – Szalone
psy, prawda? Słodkie są. O, ten myśli, że uda mu się przejść przez szybę w
drzwiach. Zaraz zobaczysz jak taki śliczny szczeniak koziołka wywija goniąc
kota. O, widzisz. – Zaśmiała się. – Moglibyśmy mieć psa, papo? – Spojrzała na
niego błagalnie.
– Musimy o tym porozmawiać z tatą – wymigał się
od odpowiedzi. Nie chciał jej niczego obiecywać, bo nie znał zdania Paolo w tej
sprawie. Sam też nie był pewny, czy by tego chciał, bo kto niby opiekowałby się
zwierzakiem, kiedy oni spędzaliby cały dzień w pracy, a Gianna w szkole.
Aczkolwiek kiedy był dzieckiem chciał psa, kota, szczura, najlepiej cały
zwierzyniec, ale rodzice bardzo nie znosili zwierząt i kategorycznie zabronili
synom jakieś mieć. Nawet nie mógł pozwolić sobie na chomika. Niby dobrze,
jeżeli dzieci wychowują się w domu, w którym są zwierzęta.
– Dobrze, papo, tak zrobimy. Porozmawiamy z tatą.
Jeszcze dzisiaj, bo suczka Orsoli ma cudne szczeniaki. Można już je zabrać od
matki. A może przywieziemy wieczorem jednego i przekupimy tatę. Jak spojrzy w
te małe, cudniaste oczątka, to ulegnie – powiedziała zdrabniając słowa pewna
siebie trzynastolatka.
– Lepiej najpierw z nim porozmawiać.
– Nie, to go nie przekona. Tata jest uparty.
Prababcia opowiadała mi, że jak był w moim wieku miał psa. Bardzo go kochał,
ale ten umarł ze starości i od tamtej pory tatko nie chciał żadnego w domu.
Szczeniak zmiękczy mu serce. A za jakiś czas, gdy mały podrośnie pojedziemy do
schroniska i jakiegoś zaadoptujemy.
– Wygląda na to, że już ułożyłaś plan.
Postawimy twojego tatę przed faktem dokonanym.
– Czasami tak trzeba, papo – odparła, a jej
nieśmiała przyjaciółka przytaknęła.
– Zobaczymy co da się zrobić. Zostawiam was,
zjedzcie spokojnie obiad.
Jak tylko odszedł od nich usłyszał znajomy ryk
silnika, a po chwili na pobliski parking, który miał jedno jedyne wolne miejsce,
wjechało granatowe Maserati jego brata, za którego kierownicą siedział Ivo.
Domenico uniósł brwi na ten niespodziewany widok. Jeszcze większa niespodzianka
spotkała go w chwili, kiedy Fabiano i barista wysiedli z samochodu kłócąc się i
nie zwracając na nikogo uwagi. Podszedł do nich.
– Jesteś pacanem, jeżeli sądzisz, że mój brat jest
winny. Po cholerę tutaj przyjechałeś? – Usłyszał Domenico. Stanął obok nich,
ale oni jakby go nie widzieli.
– Przyjechałem odpocząć, a nie go bronić. I
przymkniesz się w końcu? Zamknąłeś japę tylko wtedy, kiedy spałem – odparł
Fabiano, a jego brat zdziwił się, że ten nie panuje nad sobą tak jak zawsze to
robił.
– To na następny raz musisz spać całą drogę –
warknął Ivo.
– Jaki następny raz? Nie będzie następnego razu.
– Czyżby? Jeszcze zobaczymy. – Rzucił kluczyki
prawnikowi. – Dzięki za przejażdżkę.
– Kłócicie się jak stare, dobre małżeństwo. –
Domenico postanowił im przerwać, bo robili przedstawienie. Wsunął ręce do
kieszeni szarych spodni. – Co z człowieka może zrobić jedna podróż. – Zaśmiał
się i zakołysał na piętach. Zaraz jednak przestał robić obie te rzeczy, kiedy
jak jeden mąż spiorunowali go wzrokiem. Uniósł ręce. – Poddaję się. Nie
krzywdźcie mnie. Jestem jeszcze młody, życie przede mną – zażartował. – Jak minęła
wam podróż? – Uśmiechnął się najsłodziej jak umiał.
– Drugi pacan. – Ivo przewrócił oczami poirytowany
tym, że Fabiano powiedział mu, że nie wierzy w niewinność Nino i nie zamierza
nic zrobić w sprawie, o którą oskarżany jest mężczyzna. Dodał jeszcze, że
starszy Moretti powinien znaleźć się za kratkami oskarżony o próbę
zabójstwa brata.
– Cześć, Ivo. – Gianna podbiegła do baristy. –
Żółwik? – Wyciągnęła rękę, aby wykonać popularny gest na powitanie.
– Hej, jak tam? – zapytał, kiedy dotknął pięścią jej.
– Dobrze. Będziemy namawiać tatę na szczeniaka.
– Super, powodzenia.
– Dzięki, przyda się. – Swoją uwagę skierowała
na Fabiano. – O, pamiętam cię. Przychodziłeś z tatą do domu opieki, w którym
byłam. Potem widziałam cię w sądzie, ale najbardziej znam cię ze zdjęć. Jesteś
bratem papy. Mogę nazywać cię wujkiem?
Tym pytaniem rozładowała wszelkie napięcie. Fabiano
nie miał pojęcia jak się zachować, za to Ivo zaczął się śmiać.
– Wujek, wujaszek. Pasuje do ciebie – zwrócił się do
prawnika. – Ładnie. Idę coś zjeść.
– Nie zabierasz bagażu? – zapytał Fabiano.
– Po co? – Moretti oparł dłonie na biodrach. –
Przecież odwieziesz mnie do domu. Zobaczysz gdzie teraz mieszkam, mecenasie.
Salieri zazgrzytał zębami na to zagranie. Miał
wielką ochotę coś mu odpowiedzieć, ale w końcu dostrzegł wgapiających się w
nich ludzi i znowu przybrał na siebie jedną ze swoich masek. Jego silne emocje
zdradzały jedynie oczy. Pozbyły się zwyczajnego lodu i pałały teraz ogniem
gniewu. Patrzyły wściekle na Ivo, który patrzył na niego, a pomiędzy nimi
rozgrywała się walka bez słów.
– Nie zajmę się sprawą twojego brata.
– Przekonamy się o tym.
Domenico patrzył to na jednego, to na drugiego i sam
nie był pewny, czy dobrą decyzją było to, że ci dwaj znaleźli się blisko
siebie. Z drugiej strony przetrwali razem dwa dni, nie pozabijali się jeszcze,
to może ta krótka wojna szybko minie. Na pewno nie zamierzał się jej dłużej
przyglądać. Klasnął w dłonie zwracając na siebie uwagę.
– Dobra, weźcie rozejm. Zabieram was na obiad, a
potem pogadamy.
Popchnął ich obu w stronę wejścia do Amare. W środku
powinny być już wolne niektóre stoliki, więc gdzieś usiądą. Tymczasem
zadowolona z nowego wujka Gianna wróciła do przyjaciółki, by opowiedzieć jej o
prawniku, dzięki któremu trafiła pod opiekę do taty.
*
Ivo jak tylko wszedł do wnętrza lokalu, od razu
spojrzał w stronę swojego stanowiska pracy. Przy nowym ekspresie zakupionym
ponad dwa miesiące temu stała Giovanna. Po chwili maszyna zasyczała i buchnęła
parą, co doprowadziło do pisku kobiety, która odskoczyła.
– Źle to robisz – powiedział, kiedy do niej
podszedł.
– On mnie nie lubi. Prycha, syczy i mówi nie. Jak
faceci. Jak dobrze, że już jesteś. – Szybko objęła baristę patrząc na maszynę
do kawy, jakby ta była potworem. – Tęskniłam.
– Ja też tęskniłem, ale powiedz co trzeba zrobić, a
przygotuję to.
– Mój drogi, ratujesz mi życie. Nie umiem tego
obsługiwać. Tyle tu pokręteł, przycisków i tych rączek do przesuwania.
– Masz na myśli wajchy?
– Zwał jak zwał. Mogłam cię zastępować przy starym
ekspresie, ale nie przy tym. Poza tym muszę obsługiwać stoliki.
– Dlatego potrzebujemy kogoś do przyuczenia –
powiedział Ivo – aby mnie zastępował, kiedy wezmę urlop lub nie będę mógł
przyjść. Moglibyśmy pracować na zmiany w przyszłości.
– Paolo coś o tym wspominał, ale chce, abyś ty się
tym zajął.
– Mhm. Popytam, może ktoś się znajdzie. Ale dobra,
mów w końcu jakie kawy zostały zamówione. Zrobię je i idę jeść. – Popatrzył w
stronę stolika, przy którym na razie siedział sam Fabiano, bo Domenico miał iść
do kuchni powiedzieć Paolo, że już przyjechali i zamówić jedzenie.
– Fajnie, że już jesteś i to z nim. Co do kaw to dwa
razy caffe macchiato, raz zwykłe espresso i marocchino. Tego ostatniego to bym
nawet nie umiała zrobić.
– To proste. Marocchino to przepyszna
mieszkanka stawiającego na nogi espresso i wykwintnego deseru.
Potrzebujesz do tego obowiązkowo przeźroczystej szklanki, aby kolejne warstwy
poszczególnych składników były dobrze widoczne. Na jedną porcję potrzebne jest
espresso, kilka kostek gorzkiej czekolady… – przerwał, bo zauważył, że Giovanna
mu się przygląda. – Co się tak patrzysz?
– Jesteś w swoim żywiole. Dobrze, że wróciłeś. Jak
powiedziałam ja w życiu nie przygotowałabym tego czegoś. Nie byłabym baristką.
– Zaśmiała się. – Wracam do klientów. Nowa kelnerka też by się przydała lub
kelner.
– Pogadamy o tym z właścicielami – rzekł do niej,
zabierając się za przygotowanie kaw. Nie lubił żadnego rodzaju, ale kochał je
robić i ich zapach oraz chwile, kiedy je ozdabiał.
Fabiano odwrócił spojrzenie od baristy, by napotkać
to należące do brata, który przysiadł się do stolika, a on nawet nie zauważył
kiedy.
– Nie pytaj – zastrzegł prawnik.
– Nie zamierzałem o nic pytać. Ivo to dobry i
porządny chłopak. Bardzo się zmienił w ciągu tego roku. Na parkingu
wyglądaliście tak, jakbyście mieli się na siebie rzucić. Nie wnikam w jakim
celu. – Pochylił się opierając łokcie na stole, a dłonie składając w piramidkę.
– Chłopak działa mi na nerwy. Przy nim tracę nad
sobą kontrolę, czego nienawidzę.
– Pozwól, że jednak zadam ci pytanie, Fabiano.
Zawsze i wszędzie musisz siebie kontrolować? Nie możesz czasami odpuścić?
– Wtedy nie byłbym sobą. – Odchylił się na
oparcie i założył nogę na nogę. Zdjął okulary nerwowym ruchem i założył.
– Nieprawda. Byłbyś sobą. Czasami trzeba odpuścić.
Wierz mi.
– Dlaczego go do mnie przysłałeś? – Fabiano zmienił
temat.
– Pierwszy plan był taki, aby cię tu przywiózł.
Najwyższy czas, żebyś odwiedził brata. Nie widzieliśmy się rok chłopie. To
chyba trochę za długo.
Prawnik kiwnął głową. Wiele razy chciał wrócić do
Limare, ale nigdy się jakoś na to nie złożyło.
– Drugi plan był taki, żebym bronił Nino Morettiego.
Ten facet ma dużo na sumieniu. Moim zdaniem może być winny.
– „Może być” powiedziałeś – rzekł Domenico. –
Zapomniałeś o tym jak mi ciągle powtarzałeś, że każdy jest niewinny, dopóki się
tej winy nie udowodni.
– Ale, Domenico, podobno dowody świadczą przeciw
Nino.
– Sęk w tym, że nie mają dowodów. – Przy stoliku
pojawił się Ivo z dwiema kawami. Ulubione espresso Fabiano postawił przed nim,
a przed Domenico latte. Dla siebie zamówił u Camilli zieloną herbatę. –
Inaczej mój brat siedziałby w areszcie – dodał zajmując krzesło.
– Nie prowadzę spraw kryminalnych – przypomniał
Fabiano, który czuł, że powoli zaczyna ponosić klęskę. Jeżeli tak się stanie,
nie będzie szans by uwolnić się od Morettiego.
– Vittorio się tym zajmuje – odezwał się młodszy z
Salierich. – Znalazłby chyba czas, aby tu przyjechać.
Ivo podziękował Camilli za herbatę, ale zanim się
napił powiedział do Fabiano:
– Czyli znasz ludzi, którzy mogą pomóc mojemu bratu.
Poza tym, sam możesz zacząć działać.
– Zginął diler. Sprawa dotyczy handlarzy
narkotykami. Sądzicie, że to pójdzie tak łatwo? – warknął prawnik. – Kilka dni
i gotowe? Nawet jeżeli ja znam ludzi, którzy znają innych ludzi, a ci mogą się
czegoś dowiedzieć, to nie będzie to chwila. Sprawa może potrwać miesiącami.
Vittorio teraz broni ważnego klienta, który też jest niewinny. Naprawdę
niewinny. Nie może sobie pozwolić, aby tu przyjechać na tak długo. Co z
kancelarią? On jest mi tam potrzebny. – Spojrzał na Ivo i zapytał: – Co zrobisz
kiedy okaże się, że twój brat jest winien tego, o co jest podejrzany?
– Pójdzie do więzienia, a ja będę spokojny, bo
zrobiłem wszystko, aby mu pomóc. Co jeżeli jest jednak niewinny? Pomożesz czy
od razu go skreślisz? A podobno taki dobry z ciebie samarytanin. Boisz się
pomóc w tej sprawie, bo jest kryminalna? – Pochylił się nieznacznie w stronę
prawnika i patrząc na niego uważnie, jakby starał się wypalić w nim dziurę
zapytał: – A może boisz się zupełnie czegoś innego?
Fabiano zmrużył oczy i zacisnął zęby tak mocno, że mógłby
je sobie połamać. Nie zamierzał odpowiadać na pytanie, w którym było tak wiele
prawdy. Tak, bał się czegoś innego. Pragnień, które nie powinny mieć miejsca.
Pożądanie niszczy. Ileż to państw w przeszłości upadło, bo ktoś pożądał
nie tej osoby. Nie podobało mu się to wszystko.
– Nie musisz odpowiadać. Wiem już wszystko –
powiedział Ivo z nutą triumfu w oczach, która bardzo przeraziła prawnika.
Domenico przyglądał im się nic nie mówiąc. Ponownie
zachowywali się tak, jakby byli tylko oni sami. Coś się pomiędzy nimi działo.
Wiedział, że Moretti kocha jego brata, ale nie sądził, aby jakiekolwiek uczucia
zostały odwzajemnione. Fabiano nie był gejem, ale jak tak na niego patrzył, to
nie dałby sobie za to ręki uciąć. Coś w nim wyczuwał i chętnie oddałby go Ivo.
To naprawdę dobry chłopak, pomyślał. Może brat był biseksualny, ale się
ukrywał. Nawet przed nim, co go smuciło. Fabiano był niczym zamknięta księga.
Nie wszystko o nim wiedział. Nie znał jego tajemnic, jak choćby tej, kiedy
Fabiano zniknął na kilka tygodni mając osiemnaście lat. Nie miał z nim wtedy
żadnego kontaktu, a rodzice powiedzieli tylko, że brat wyjechał na jakąś
międzynarodową wymianę uczniów. Nie uwierzył im, bo wtedy w ich szkole żadna
wymiana nie miała miejsca. Tej zagadki nie rozwiązał przez lata. Pamiętał
tylko, że jak Fabiano wrócił był inny. Już się nie uśmiechał.
Odwrócił
głowę, kiedy kątem oka ujrzał, że z ich posiłkiem zmierza do nich uśmiechnięty
Paolo. Jego najukochańszy i najwspanialszy mężczyzna. Odpowiedział mu uśmiechem
i wstał by mu pomóc z talerzami i uwolnić się chociaż na chwilę od panującej,
cichej wojny pomiędzy Ivo i Fabiano. Wojny, która w ich przypadku mogła mieć
wiele znaczeń. Na pewno burzyła mury, którymi otoczył się brat. Bo jeszcze
nigdy nie widział w nim tego, aby Fabiano chciał uciec. A teraz wyglądał,
jakby miał na to wielką ochotę.