24 listopada 2014

Nie powiem dobranoc - Rozdział 2

Notki wstawiam tak, aby automatycznie się ukazały o danej godzinie i danego dnia. Dlatego czasami dłuższy czas po ukazaniu się rozdziału będę edytować wstęp. Chcę poinformować, że za tydzień, w poniedziałek wyjeżdżam na kilka dni. Może się zdarzyć, że wyjadę później. Nie jest to do końca pewne kiedy, ale rozdział ukaże się normalnie jakby co. Tylko na wszelkie pytania odpowiem po powrocie.


 Dziękuję za komentarze. :)


Zamknął drzwi, gdy przyjaciółka weszła do środka. Będąc na nią zły, nie odpowiedział nawet na jej "cześć", ponieważ z jego ust mogłoby wyjść coś, czego by później żałował. Jak zawsze w chwilach potrzebował czasu na opanowanie się. Przeszedł do kuchni i włączył czajnik elektryczny, aby zagotować wodę. Z górnej półki wyjął dwie duże filiżanki, które dostał w prezencie od Holly, kiedy się tutaj przeprowadził. Nasypał do nich po dwie łyżeczki kawy, przez cały czas czując na sobie wzrok kobiety. Był jej wdzięczny, że powstrzymała się od rozpoczęcia rozmowy. W sumie znali się nie od dziś, więc doskonale wiedziała, jak z nim postępować, kiedy czuł się zraniony.
Gdy woda się zagotowała, zalał ciemny proszek, a w kuchni zaczął unosić się aromatyczny zapach. Postawił filiżanki na stole i zanim usiadł, wziął jeszcze cukiernicę.
– Siadaj. – Podał  jej zabraną z szafki łyżeczkę. – Dlaczego mi nie powiedziałaś, że on przyjechał?
Holly westchnęła ciężko, wsypując cukier do napoju.
– Przepraszam, ale przyjechał wczoraj, nikogo nawet nie powiadamiając, że to zrobi. – Przytknęła krawędź naczynia do ust i upiła łyk czarnego napoju, który nęcił i kusił swym doskonałym aromatem. U Stevena zawsze mogła trafić na doskonałą kawę przygotowaną z palonych ziaren wysokiej jakości. – Wczoraj nie wiedziałam, jak ci o tym powiedzieć. Dlatego chciałam się z tobą dzisiaj spotkać. Nie miałam pojęcia, że Kieran przyjdzie do pizzerii, w której pracujesz.
– Czy ty przypadkiem nie uknułaś takiego planu, że on ma tam…
– No wiesz, co? – oburzyła się i odstawiła filiżankę na stół. – Nie bawiłabym się w takie podchody. Mówisz tak, jakbyś mnie nie znał, więc przestań insynuować takie rzeczy. Nie, nie uknułam czegoś w stylu: „wyślę tam brata, niech Stev go zobaczy, może coś z tego będzie”. Po co miałabym to robić?
Patrzył jej prosto w oczy, próbując wyczytać z nich kłamstwo. Holly przechyliła lekko głowę, a jej kolejne słowa upewniły go, że ta kobieta potrafi z niego czytać jak z otwartej księgi.
– Stev, tobie nie przeszło. Próbowałeś mi wmówić, że jest inaczej, ale nie reagowałbyś w ten sposób na jego pojawienie się. Przez chwilę uwierzyłam, że twoje uczucie minęło, bo zamykałeś się przede mną… Kurwa, ty naprawdę udawałeś!
Nic nie odpowiedział. Odwrócił głowę w stronę okna i wpatrzył się w nie z zaciśniętymi ustami. Firanka lekko poruszała się pod wpływem wiatru wpadającego przez uchylone okno.
– Nadal go kochasz – stwierdziła kobieta.
– Kocham, nie kocham, przeszło, nie przeszło, co to, kurwa, za różnica?! Jakie to ma znaczenie?! – Założył nogę na nogę i nieświadomie zaczął poruszać stopą. Zawsze tak robił, kiedy był zdenerwowany i nie wiedział, co powiedzieć. W dodatku zaczął nerwowo bawić się łyżeczką.
– Nie, nie ma znaczenia. To chciałbyś usłyszeć? Żebym przyznała ci rację? – zirytowała się. – Nie myśl, że to zrobię, chłopaczku! Powiem ci coś. Wiem, że to wszystko ma dla ciebie ogromne znaczenie. Możesz mi mówić, nawet sobie wmawiać, że nie, ale ma. Domyślam się, jak boli kochanie kogoś, z kim nigdy się nie będzie, więc udajesz, że o nim zapomniałeś. Jejku, nie masz już nastu lat, żeby tak się zachowywać.
– Przy nim czuję się tak, jakbym znów był osiemnastolatkiem i musiał uważać na każde słowo i gest, aby nie zdradzić się ze swoimi uczuciami. Wiesz, co miałem ochotę dziś zrobić? Wziąć go w ramiona i nie puścić – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Mieć go dla siebie.
– Tak jest, jak się kogoś kocha…
– Przyjechał z jakąś głupią lafiryndą – przerwał jej – i powiedział, że chce sobie z nią ułożyć życie. Z nią, nie ze mną, bo nie jestem kobietą!
– Jesteś zazdrosny jak nastolatka. – Pochyliła się w jego stronę, opierając łokcie na stole. – Jessica to miła i porządna dziewczyna. Raczej nie pasuje do niej słowo „lafirynda”. Posłuchaj. – Spojrzała mu stanowczo w oczy, kiedy zauważyła jego krzywy uśmiech. – Popełniłeś błąd, nie mówiąc mu o niczym.
– Jak niby miałem to zrobić i po co?! – Rzucił łyżeczką o blat, a ta odbiła się i upadła na podłogę, wydając głośny dźwięk. – Co by to zmieniło? Nie mógłby na mnie patrzeć.
Schylił się po łyżeczkę i wstał, żeby wrzucić ją do zlewu.
– On akceptuje homo. Wiesz o tym.
– Nie o tym mówię. – Zaczął nerwowo chodzić po kuchni. – Kurwa, kocham go na zabój i z przyjemnością wyznałbym mu swoje uczucia, ale po co? To nie ma sensu, nigdy nie miało. Jest hetero. Obaj czulibyśmy się dziwnie, gdybym mu powiedział. W dodatku nie chciałbym przysparzać mu problemów. Wiem, że nawet jakby nie dał mi w mordę, mógłby się martwić tym wszystkim.  Po co mam go męczyć? – Oparł się tyłkiem o szafkę, wkładając ręce do kieszeni. – Kiedy wyjechał, było lepiej. Jakoś żyłem. Teraz wszystko wróciło, bo on nie przyjechał na jeden dzień, tylko chce tu zostać na całe wakacje.
– A ty będziesz się męczył. Weź się w garść. – Podeszła do niego, stając na przeciwko i zakładając ręce na piersi. – Zachowujesz się jak panienka, która nie ma nadziei na zdobycie ukochanego.
Spojrzał na nią ostro.
– Ciekawe, co ty byś robiła, gdybyś kochała Zacka, a on byłby gejem?!
– Przyznaję, że nie wiem. Ale starałabym się poznać kogoś innego. Zdusić swoje uczucia. Na pewno nie byłabym sama, a ty do tego dążysz! – Patrzyła na niego z troską wymieszaną ze złością.
– Nie jestem sam! – Odepchnął się od szafki, ominął kobietę i z powrotem usiadł przy stole.
– Kiedy ostatnio z kimś się spotykałeś? To był ten Rafael, prawda? Ten, którego poznałeś na plaży?
Schował twarz za filiżanką, udając, że chce się napić. Znów zaczynała mówić o tym, co go tak denerwowało. Jak miał związać się z kimś, wiedząc, że tej osoby nie pokocha? Ten ktoś byłby zastępstwem, niczym więcej. Facetem, z którym by się pieprzył dla samej idei seksu. – Tak, Rafael – potwierdził.
– To było wieki temu. Jak długo z nim byłeś?
– Nie przestaniesz? – zapytał z nadzieją.
– Nie. – Zajęła swoje miejsce i dopiła kawę, nerwowo spoglądając na przyjaciela.
– Miesiąc. To nie był związek, tylko przygoda dla seksu – dodał po chwili milczenia.
– Czemu go zostawiłeś? – Podrapała się po nosie. Jej długie, wypielęgnowane paznokcie pokryte były czarnym lakierem w czerwone wzorki.
– Bo kocham twojego brata i nie potrafię o nim zapomnieć? Oddałem mu serce i nie spotkałem dotąd nikogo, kto wzbudziłby we mnie tyle uczuć, co on? To chcesz wiedzieć? – wypalił. – Nie zaprosiłem cię tutaj, żebyś odstawiała mi jakieś przesłuchanie.
– Taaa. Zrobiłeś to po to, by mnie opierdolić, bo nie powiadomiłam cię o powrocie starszego brata. Ze mną nie ma tak łatwo, mój drogi. Zastanów się, czy chcesz ukrywać tę miłość. Jeżeli nie, to mu o tym powiedz.
– Holly, co to da? I tak ze mną nie będzie.
– Ale poczujesz się lżej. Naprawdę! Nie patrz na mnie jak na wariatkę. Jeżeli chcesz ukrywać tę miłość, proszę bardzo, lecz działaj tak, aby nie zniszczyć związku Kierana. Ech. Wbiłabym ci do głowy jeszcze parę rzeczy, ale jesteś dorosły. Muszę już uciekać. Mam randkę z Zackiem. – Zaniosła pustą filiżankę do zlewu. Odwróciła się w stronę przyjaciela i położyła ręce na biodrach. – To co zrobisz? – zapytała z zaciętą miną.
– Nie zamierzam mu nic mówić. Na pewno nie o tym, co do niego czuję.
– Wybrałeś. W takim razie męcz się dalej, udając kumpla, ale nie zachowuj się jak zazdrośnik. Spadam. – Pochyliła się i pocałowała go w policzek, po czym wyszła, zostawiając Stevena z chaosem w myślach.
Tej nocy nie mógł zasnąć, nękany wspomnieniami słów Holly i spotkania z Kieranem. Powróciły pragnienia tak silne, że aż sprawiały mu ból - nie tylko fizyczny. Żałował, że w ogóle uświadomił sobie co czuje do kogoś, kto nigdy nie będzie jego. To było w trzeciej klasie liceum, kiedy mieli zajęcia na basenie. Nauczyciel połączył ich klasę ze starszym rocznikiem, z którym, ze zrozumiałych przyczyn, nigdy wcześniej nie mieli zajęć. Steven akurat siedział na brzegu basenu, mocząc stopy w wodzie, kiedy ujrzał Kierana wspinającego się po drabince na trampolinę. Nie potrafił oderwać od niego wzroku. Budowa ciała już wtedy nie miała zbyt wielu cech chłopięcych. Dużo ćwiczył, a pod skórą rysowały się mięśnie. Kieran był też bardzo pewny siebie. Stevenowi imponował tym, że pierwszy biegł, aby komuś pomóc swoją pogodą ducha, odwagą i mądrością. Bardzo mu się podobał. Za każdym razem, kiedy widział go w szkole, czy w domu podczas odwiedzin u Holly, nie potrafił oderwać oczu od jej brata. Starał się nie gapić na niego, jak na obiekt uwielbienia i zastanawiał się, co się z nim dzieje. Wtedy już wiedział, że jest gejem, ale nigdy tak za nikim nie szalał. W sumie Kieran był pierwszą osobą, która wzbudziła w nim coś więcej, niż tylko ciekawość. Przez te wszystkie miesiące, kiedy się znali, nie dotarło do niego to, co uświadomił sobie w momencie, gdy chłopak skoczył z trampoliny, lecąc w dół. Patrzył, jak pracują wszystkie mięśnie, poruszając się synchronicznie. Jak cała sylwetka wpada do wody, która rozpryskuje się na wszystkie strony. Kieran zniknął pod taflą, a po chwili wypłynął, potrząsając głową, by strząsnąć kropelki cieczy z włosów, a następnie spojrzał w jego stronę błyszczącymi oczami. To wtedy Steven zakochał się w nim. Nie, inaczej. Wtedy dotarło do niego, że jest zakochany, ponieważ to uczucie już wcześniej w nim tkwiło, tylko nie zdawał sobie z tego sprawy. Jego serce chciało wyskoczyć z piersi, gdy ich oczy się spotkały. Ledwo powstrzymał się, by nie podpłynąć do Kierana i rzucić mu się na szyję, wyznając przed dwiema klasami, że „właśnie zrozumiałem, że cię kocham”. Chłopak by go zabił, a Steven stałby się pośmiewiskiem całej szkoły. Całe szczęście, że zadziałał wtedy rozsądek i udało mu się uniknąć poniżenia. Do dziś ma świadomość, że nie może wyznać Kieranowi uczuć, mimo że ma już dwadzieścia cztery lata i nie jest wystraszonym nastolatkiem. A może jest wystraszonym dorosłym mężczyzną? Od tamtej pory nie potrafił zapomnieć o uczuciu. Znów będzie zmuszony zrobić to, co wtedy. Udawać. Będzie musiał znosić obecność innej osoby przy boku Kierana. Osoby, którą mężczyzna będzie obejmował i całował tak, jak on sam by chciał być obejmowany i całowany. Steven musi skądś wziąć siłę, by powstrzymać się przed wykrzyczeniem, że to on chce być na jej miejscu. Nie miał innego wyboru, jak ten, by uciekać od niego spojrzeniem, byle tylko nie zawiesić dłużej wzroku na chłopaku lub jego tyłku. To i tak było lepszym wyjściem, niż wyznanie mu prawdy. Prędzej przyznałby się publicznie, że jest gejem, co zapewne byłoby szokiem dla Kierana, niż wyjawił mu, jak bardzo jest w nim zakochany.
Jedno było pewne - nie ważne, którą z dróg wybierze, bo na pewno nie będzie ona usłana różami. Jeśli będzie udawał przyjaciela Kierana wystarczająco przekonywująco, to może sam w to uwierzy? Być może widzenie go z Jessicą będzie na tyle bolesne, że rozpaczliwie zacznie szukać kogoś, kto ukoi jego ból? Kto wie? Może uda mu się zakochać w kimś innym? Tylko jak to powiedzieć ciału i sercu, które ciągnęły do tego mężczyzny jak ćmy do ognia? Problem w tym, że ćmy ginęły w gorącu płomieni, a on chciał spalać się w cieple rąk Kierana, bo bez nich umierał. Ten mężczyzna był dla niego niczym magnes. Gdy był blisko, to przyciągał go tak bardzo, że choć Steven znosił katusze, to nie był w stanie powiedzieć „żegnaj”. Przebywanie w pobliżu Kierana bolało, ale spędzanie czasu z dala od niego sprawiało jeszcze większe cierpienie. Steven przekonał się o tym, gdy obiekt jego uczuć zrezygnował ze studiów w ich mieście i wyjechał. Tęsknota i ból były tak silne, że niemal wpadł w depresję. Wtedy od Holly i Zacka otrzymał taką reprymendę, że natychmiast podniósł się na nogi. Czy jeśli znów się przyzwyczai do spotkań z Kieranem, to sytuacja się powtórzy? Jeśli tak, to wolał być przy nim i udawać kumpla, niż nigdy więcej go nie zobaczyć. A może lepiej będzie uniknąć cierpienia, trzymając się na dystans tak długo, jak się da. Z głową pełną myśli udało mu się zapaść w niespokojny sen.

~*~

Wczesnym rankiem, ledwie słońce wzeszło, wziął prysznic i zrobił sobie śniadanie. Miał dziś wolny dzień, dlatego zamierzał zrealizować swoje wczorajsze plany. Plaża, książka i spokój - właśnie te trzy rzeczy były mu dziś potrzebne. Podjadając jajecznicę z pomidorami, starał się nie myśleć o Kieranie, swoich uczuciach i pracy. Zaplanował sobie miły dzień i tak zamierzał go spędzić. W czasie śniadania czytał powieść, którą od zawsze odkładał na bok, a dziś zamierzał wziąć ze sobą nad wodę. Książka tak bardzo go wciągnęła w świat potworów i ludzi chcących ochronić się przed złem, że dopiero po dłuższym czasie usłyszał dzwonek swojej komórki. Dawno już tak nie odleciał. Kiedyś bywało tak, że gdy zagłębił się w lekturę, mogło się palić i walić, a on by na to nie zareagował. Wyłączał się całkowicie z rzeczywistości, przenosząc się do miejsc, o których czytał.
– Tak, słucham – powiedział, obierając połączenie.
– Synuś, co tak długo? Dzwonię i dzwonię. Bałam się, że włączy się ta cholerna poczta głosowa, a wiesz jak nie lubię się nagrywać.
– Hej, mamo. Przecież mówiłem ci, że już ją wyłączyłem. Czytałem i dlatego nie odbierałem. Znasz mnie.
– Aż za dobrze.
– Co tak wcześnie dzwonisz? – zaniepokoił się. Miał nadzieję, że nic się nie stało.
– Mam do ciebie prośbę.
W czasie rozmowy, Steven usłyszał jakieś dziwne odgłosy stukania i wrzasków dochodzące w tle, więc przerwał mamie:
– Co tam się u was dzieje?
– Sąsiedzi zmieniają dach, a okno mam otwarte i hałas się niesie. No, ale posłuchaj, bo zaraz pędzę do pracy, a muszę jeszcze urwisom przygotować śniadanie – mówiła.
– A to oni rączek nie mają?
– Mają, mają, ale niech się trzymają od kuchni z daleka. Słuchaj, bliźniaki pojutrze kończą szkołę - och, będę ja miała z nimi przez wakacje urwanie głowy - a w szkole wychowawczyni zwołała jakieś spotkanie z rodzicami i chce umówić kilka spraw organizacyjnych w sprawie zakończenia roku. Nie wiem, po co, ale mniejsza z tym. Pracuję do późna i nie ma mnie kto zastąpić. Zdążyłabym na samą końcówkę, a wtedy to nie ma sensu się tam nawet wybierać.
– Aha, i ja mam iść na to zebranie – odgadł.
– Mógłbyś?
– A co innego mam zrobić? O której się zaczyna? – Wstał, nie dojadając śniadania do końca i odstawił talerzyk na szafkę przy zlewie. Zajmie się tym, gdy wróci. Musiał jeszcze zabrać kilka rzeczy, zanim pojedzie na plażę. Chciał tam być przed tłumami, by móc pobiegać.
– O siedemnastej. W sali siedemnaście, więc łatwo zapamiętasz. Dwie siedemnastki. – Kobieta zachichotała, jakby coś sobie przypomniała. – I jeszcze jedno. Bliźniacy mają zajęcia do późna, bo idą na dwunastą. Mają na ciebie zaczekać, bo nie chcą wracać autobusem, jeśli mogą mieć podwózkę.
– A co to ja, taksówkarz?
– Stev, to twoje rodzeństwo.
– Wiem, pamiętam.
– I zostaniesz u nas na kolacji.
– Miły podstęp, by mnie sprowadzić do domu.
– Trzeba czasem kombinować. Kończę, bo tata i bliźniacy czekają na śniadanie. – Usłyszał jeszcze cmoknięcie, a po nim sygnał przerwanego połączenia. Westchnął. Czekał go wieczór z rodzinką, jednak na to nie mógł narzekać. Chyba, że tata postanowi mu go uprzykrzyć.

Pół godziny później założył na siebie tylko krótkie spodnie. Do samochodu zapakował to, co będzie mu potrzebne i wyruszył na plażę. Z doświadczenia wiedział, że z rana nie było na niej dużo ludzi. Tłum zbierał się zazwyczaj koło południa, by leżeć i smażyć się na słońcu. Na szczęście znał takie miejsce, gdzie zazwyczaj nikt nie chodził. Znajdowało się ono tuż przy skałach i dawało dużo cienia, z którego chętnie korzystał. Gdy niedługo później zaparkował, zamknął auto i najpierw skierował się na plażę, aby pobiegać. Później wróci się po ręcznik i książkę. Miał tak napięte mięśnie, że wręcz marzył o aktywnym spędzeniu poranka. Bieganie zawsze sprawiało mu przyjemność. Było czynnością, do jakiej przyzwyczaił go ojciec i to była jedna z tych nielicznych rzeczy, która ich łączyła.
Przeszedł przez plażę, mijając kilku plażowiczów. Jedni dopiero rozkładali się na piasku, a inni już leżeli plackiem lub grali w piłkę. Jedna z wielu wieżyczek ratownika stała pośrodku, a jakiś dobrze umięśniony mężczyzna obserwował okolicę przez lornetkę.
Steven podszedł do brzegu. Mokry piasek oblepiający mu nagie stopy zaraz był spłukiwany przez wpływającą na brzeg wodę, która po chwili się cofała. Spojrzał na horyzont, gdzie ocean łączył się z niebem. Patrząc na to zjawisko, miał wrażenie, że chmury pieszczą wodę. Krajobraz uzupełniały wszędobylskie mewy, a szum oceanu igrał mu w uszach. Ten widok zawsze robił na nim wrażenie. Raz przyjechał tutaj o świcie, by obejrzeć wschód słońca. Żałował wtedy, że nie wziął aparatu, aby uwiecznić to zjawisko. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, by mógł to zrobić w przyszłości. Dziś fale były wysokie, więc na plaży po drugiej stronie laguny zapewne zebrali się surferzy, by korzystać z możliwości popływania na desce. Akurat ten sport jakoś nigdy go nie interesował. Nawet wtedy, kiedy spotykał się z Rafaelem, który był zapalonym surferem. Rozstał się z nim, bo mężczyzna zaczynał angażować się uczuciowo w coś, coś Steven określał mianem "seks spotkań". Wolał zranić mężczyznę od razu, niż być z nim i nigdy go nie pokochać. Raz „oddał” serce i ono nigdy do niego nie wróciło. Szybko otrząsnął się z tych myśli i zaczął biec. Koncentrował się na kolejno stawianych krokach, poruszając się do przodu. Czuł, jak mięśnie zaczynają pracować, a te, których dawno nie używał, nieznacznie piekły. Biegł, nie patrząc na czas, ani na tempo. Przed sobą widział tylko rozległą plażę i nic innego dla niego nie istniało.

~*~

Po godzinie intensywnej przebieżki dodatkowo się porozciągał. Kiedy słońce zaczęło już grzać mocniej, postanowił wrócić do samochodu. Czuł się przyjemnie zmęczony. Gdy ciało się ostudzi, miał w planach jeszcze popływać. Dotarłszy do samochodu, na moment aż przystanął, widząc niespodziewane towarzystwo. Towarzystwo, którego zamierzał unikać. Mężczyzna stojący przy pojeździe zauważył go i pierwszy zabrał głos:
– Wiedziałem, że to twój samochód. Od ilu lat już go masz?
– Około sześciu. Co tu w ogóle robisz? – Z kieszeni zasuwanej na zamek wyjął kluczyki od auta.
– Miałem w pobliżu jedną sprawę do załatwienia i zobaczyłem twojego staruszka. – Kieran poklepał dach samochodu.
– Ten staruszek wszędzie mnie wozi.
– Pamiętam, jak go kupiłeś.
– To było wielkie święto. Mój pierwszy samochód. W końcu przestałem być uzależniony od wozu rodziców. – Wytarł spoconą twarz ręcznikiem, który zawiesił sobie na ramieniu. Schylił się jeszcze do wnętrza auta po książkę i wodę. Miał nadzieję, że Kieran sobie pójdzie. Patrzenie na niego, gdy był ubrany tyko w krótkie spodnie i koszulkę bez rękawów odsłaniającą szerokie ramiona, powodowało u Stevena zarówno dyskomfort fizyczny, jak i psychiczny.
– Plażujesz dzisiaj?
– Ano. – Odkręcił nakrętkę od butelki i napił się wody.
– Odnoszę wrażenie, że nie chcesz ze mną rozmawiać – stwierdził Kieran, patrząc na niego tymi swoimi ciemnymi oczami, pod którymi Steven zaczynał czuć się, jakby znów miał osiemnaście lat.
– Wydaje ci się. – Zamknął samochód i skierował się w stronę miejsca, które zawsze zajmował, gdy tu przyjeżdżał. Ku jego niezadowoleniu towarzysz ruszył za nim. Steven obejrzał się na niego. Czarne, gęste włosy mężczyzny były artystycznym bałaganem. Chętnie zatopiłby w nich palce. – Czemu za mną leziesz?
– Ha, mam cię. – Kieran trącił go w ramię. – Nie chcesz ze mną rozmawiać. W innym wypadku zapytałbyś: „Mam odstąpić ci kawałek ręcznika?”.
W liceum Steven często tak robił, kiedy Kieran wybierał się na plażę, mając na sobie tylko kąpielówki. Mężczyzna nie wiedział, że Duncan pozwalał mu siadać obok siebie tylko dlatego, aby być blisko.
– Myślisz, że mnie znasz?
– Nie do końca. Gdybym nie wyjechał, rozszyfrowałbym twoją tajemnicę. O, widzisz. Czuję, że jakąś masz. – Kieran uniósł ręce do góry i poruszył ciałem, jakby tańczył.
O tak, to był jego szalony, dawny Kieran. Nigdy nie przejmował się tym, co kto o nim pomyśli. Miał ochotę zatańczyć na środku ulicy? Robił to. W wieku dwudziestu pięciu lat zapragnął zachowywać się jak pięciolatek? Robił to. To nic, że inni patrzyli się na niego jak na wariata. Kiedy było trzeba, potrafił też być poważny i skupiony. Przejmował się problemami innych, a i przywalić umiał, i to tak, że tej drugiej osobie ciężko było się zebrać. Właśnie takiego go kochał.
– Każdy ma jakieś tajemnice. – Skały, pod którymi zawsze siadał, były blisko, więc tylko zszedł niżej i w ich cieniu mógł rozłożyć ręcznik. Słońce miało zajrzeć tu dopiero za jakieś trzy godziny, więc do tej pory będzie miał trochę chłodu. Rozłożył ręcznik na piasku i usiadł na nim.
– To jak? Mam spadać, czy użyczysz mi kawałek tego niebieskiego materiału? – zapytał Kieran.
Steven roześmiał się i przesunął. Ręcznik był dostatecznie duży, by mogli zmieścić się na nim razem. Jak lata temu, kiedy z całą paczką wybierali się na plażę. Sam się katował, odstępując mu „kawałek” puchatego materiału, gdy jego rozbudzone ciało oraz bujna wyobraźnia sprawiały problemy. Kieran nawet nie był świadomy, ile razy Steven wyobrażał go sobie z nim w różnych sytuacjach i co w nich robili. Szczególnie wtedy, kiedy siedzieli blisko siebie i stykali się ramionami lub udami. Steven czuł zapach chłopaka, skórę nagiego przedramienia ocierającego się o niego i to wystarczało, by go pobudzić. Obecnie był dorosłym mężczyzną i potrafił panować nas swymi popędami, a może i miał w tym większe doświadczenie, ale jakoś nad uczuciami takiej kontroli nie posiadał. Przy Kieranie serce biło w piersi mu wręcz szaleńczo, natomiast żołądek ściskał się w supeł. Niemniej, radził sobie z tym już tyle czasu, to i teraz mu się uda, bo z tego, co widział, nie pozbędzie się intruza. Możliwe, że nawet tego nie chciał.
Kiedy niósł wzrok, ciekawy, dlaczego mężczyzna jeszcze nie usiadł, aż wstrzymał oddech. Kieran właśnie zdejmował swoją koszulkę, odrzucając ją gdzieś na bok i Steven naprawdę nie chciał się na niego gapić, lecz nic nie mógł poradzić na to, że mężczyzna przyciągał wzrok. Harmonijnie zbudowane ciało, umięśnione, ale nie do przesady, było apetycznie gładkie. W liceum wiele razy na niego patrzył i wydawało mu się, że jak własną kieszeń zna każdy kawałek skóry, każdy wzgórek, wklęśnięcie, dwa ciemniejsze dyski otaczające sutki, pępek, w który chciałby włożyć koniuszek języka i tę czarną linię włosów idącą w dół i chowającą się pod materiałem bermudów i bielizny. Teraz, gdy Kieran zmężniał, jego ciało nabrało jeszcze bardziej męskiego wyglądu, a Steven najchętniej by je wylizał, wtulił się w nie i nie puszczał. W tej chwili pragnienia zaczęły rządzić nim na równi z uczuciami. Poczuł, jak robi mu się gorąco, a w gardle powstaje pustynia. Szybko odwrócił wzrok od mężczyzny, nie wiedząc, jak długo się na niego patrzył. Sięgnął po półlitrową butelkę wody i od razu wypił zawartość, wlewając wszystko prosto do gardła.
– Oho ho. Spragniony jesteś. Uważaj, bo się utopisz.
– Tak, spragniony, ponieważ robi się gorąco.
– Dobry sposób na ochłodzenie jest za mną. Może popływamy? – Kieran wskazał palcem za siebie.
Wyobraźnia Stevena zaczęła działać. Widział mokre ciało Kierana wyłaniające się z wody i krople spływające z włosów i ślizgające się w dół po szyi, kusząc, by podążył za nimi język. Otrząsnął się i skupił swą uwagę na książce.
– Idź sam. Jak widzisz, ja muszę dowiedzieć się, czy główny bohater uratuje miasto. – Otworzył czytadło, chcąc zająć myśli czymś innym, niż jego towarzysz, który stał nad nim jak kat.
– Ej. – Kieran wyrwał mu z rąk lekturę i złapał za dłoń, podciągając Stevena do góry. – Będziesz czytał, jak wyjadę. Mam w końcu czas i chcę go spędzić z wami.
– Jakoś jestem tu tylko ja. – Pozwolił się pociągnąć i stał teraz naprzeciw mężczyzny dorównującemu mu wzrostem. – Nie widzę tu nikogo innego.
– Mają pecha, a ty szczęście, że masz wolny dzień. Pamiętasz, jak na ostatniej imprezie po zakończeniu szkoły bawiliśmy się na plaży?
– Jak mógłbym zapomnieć o tych wszystkich panienkach lepiących się do ciebie? – Och, jak wtedy chciał być jedną z nich. Miał, niestety, jedną wadę - był chłopakiem i nie mógł pozbyć się tych dziewczyn, zajmując ich miejsce.
– Ta. To były czasy. To co? Popływamy? Potem i tak muszę lecieć, to będziesz mógł sobie czytać.
Steven przewrócił oczami i ukucnął, aby pochować swoje rzeczy. Miał nadzieję, że nikt go nie okradnie. Zresztą, nigdy go to nie spotkało. Poza tym obok była wieża ratownika, a na niej okolicę patrolowała jakaś blondynka.
– Kto ostatni, ten ciapa – krzyknął Kieran i zaczął biec w kierunku oceanu.
– Dwudziestopięciolatek, a zachowuje się jak dzieciak – Steven mruknął do siebie, kiwając z niedowierzaniem głową. – Ej, czekaj, oszuście! – krzyknął, biegnąc za nim i tym samym zwracając na siebie uwagę coraz większej liczby plażowiczów. Czuł się dziwnie w tej sytuacji, lecz Kieran się tym nie przejmował, więc on też nie będzie. Stawiając stopy na piasku, już czuł bijące od niego ciepło, a jego drobinki jeszcze mocniej się rozgrzewały. Niestety, kolejny krok okazał się dość niefortunny. Umieszczając nogę na piasku, poczuł ból i upadł, od razu łapiąc się za bolące miejsce.
– Kurwa – przeklął, kiedy zobaczył na dłoni krew. – Kieran! – zawołał, chcąc zatrzymać mężczyznę, zanim ten oddali się lub wskoczy do wody.
– Co? Tchórzysz… – Kieran odwrócił się i jego rozbawiona mina szybko zamieniła się w poważną. Podbiegł do przyjaciela i uklęknął przy nim. – Co się stało?
– Coś rozcięło mi stopę.
– Pokaż. – Chwycił go za kostkę i uniósł tak, by móc widzieć ranę. – Rozcięcie nie wygląda na głębokie… chyba. Jednak jest zabrudzone piaskiem i krwawi. Jak dla mnie, nie wygląda to zbyt dobrze. Zakażenia można się wszędzie nabawić. Zabiorę cię do szpitala. – Puścił jego nogę i wstał, by pomóc podnieść się Stevenowi.
– Nie ma, kurwa, mowy, że pokażę się w szpitalu. – Nienawidził szpitali. Spędził w nich dostatecznie dużo czasu, by móc mieć traumę. Jako dziecko, często miewał zapalenie płuc. Raz omal na coś nie umarł, gdy miał dziesięć lat, a po wypadku ojca, szpital był jego drugim, do tego znienawidzonym, domem. – Nic mi nie będzie. Z takim małym cholerstwem na pewno tam nie pójdę. Musieli by mnie skuć i siłą tam zaciągnąć. Zawieź mnie po prostu do domu, ale najpierw przynieś moje rzeczy.
– Nic ci nie jest, skoro potrafisz tak pyskować – odparł Kieran. – To idę przynieść twoje skarby.
– Pierdol się. – Próbował wstać, ale tylko syknął i z powrotem usiadł na tyłku.
– Co się stało? – zapytał obcy głos i Steven dopiero teraz spostrzegł, że w jego kierunku idzie młody ratownik. Przystojny, ale nie w jego typie. Tak naprawdę, to nikt nie był - oczywiście poza Kieranem. Chętnie parsknąłby na to stwierdzenie.
– Jakieś cholerstwo rozcięło mi stopę – warknął. Nic na to nie poradził, że robił się zły za każdym razem, gdy coś mu dolegało.
W czasie, kiedy on się wkurzał, a ratownik zaczął szukać tajemniczego obiektu, wrócił Kieran z ręcznikiem i książką. Puste butelki po wodzie trzymał pod pachą.
– Wyrzucę je do kosza – powiedział. – Trzeba jeszcze owinąć czymś tę stopę.
– W aucie coś się znajdzie. Pomóż mi wstać.
– Służę.
 Steven podniósł się przy pomocy Kierana, lecz cały ciężar ciała musiał oprzeć na nim. W innych okolicznościach cieszyłby się z tego, jak blisko niego jest, ale teraz skupiał się tylko na kawałku cienkiej blachy, którą trzymał ratownik.
– Powinien pan pójść do szpitala, by nie wdało się zakażenie, jednak najpierw zajmę się panem i odkażę ranę, trzeba ją… – radził ratownik.
– Nie. Ma. Mowy. Sam. Pan. Idź. Do. Szpitala – wycedził każde słowo osobno, ignorując resztę wypowiedzi.
– Przepraszam za przyjaciela, ale boi się szpitali. – Kieran przytrzymał go mocniej w pasie.
– No, co ty nie powiesz? – Skrzywił się Steven. – Ja ich nienawidzę. Panie ratowniku, nic mi nie będzie. To tylko mała ranka. Jeśli koniecznie chce pan coś dla mnie zrobić, posprzątać plażę – burknął wściekły.
– Ty to masz dziś wyszczekane. Cicha woda brzegi rwie, co? – zapytał Kieran.
Steven już nic więcej nie powiedział, pozwalając zaprowadzić się do samochodu.

17 listopada 2014

Nie powiem dobranoc - Rozdział 1

To zaczynamy nowe opowiadanie. Zapraszam. 


Opowiadanie poprawia Akemi






Siedział nad kubkiem wystygłej kawy, gapiąc się bezmyślnie w okno i zachodzące za nim słońce. Czuł zniechęcenie przez to, co ostatnio działo się w jego życiu. Ciągle miał pod górkę, a dziś los już wyjątkowo postanowił z niego zadrwić. Jeśli do tej pory dysponował jeszcze jakimiś pokładami dobrego nastroju, to właśnie je stracił, gdy dowiedział się, że właściciel pizzerii, w której pracował, zabrał mu jedną piątą pensji, tłumacząc się wyższymi kosztami ubezpieczenia. Szkoda, że nie martwił się jego rachunkami i tym, co będzie jadł. Skurwiel! Już dawno mógł porzucić to miejsce na rogu Sunset i Kendell Street, lecz pomimo wkurwiającego szefa, miało swój urok. Poza tym lubił je i czuł wielki sentyment do tej pizzerii, z którą wiązało się wiele wspomnień. Zbyt wiele. Westchnął, przesuwając wzrok na smolisty napój i zamieszał w nim łyżeczką. Skrzywił się, ponieważ nienawidził zimnej kawy. Odsunął od siebie kubek.
Ile czasu mogło upłynąć, odkąd wrócił do domu i usiadł w fotelu? Z ciekawości spojrzał na zegarek ze srebrną bransoletą umieszczony na lewym nadgarstku. Wskazówki wyznaczały dwudziestą pierwszą trzydzieści, czyli przesiedział już godzinę. Przeczesał ręką swoje czarne, krótkie włosy. Miał ochotę wziąć długi prysznic i położyć się spać. Nie uśmiechała mu się kolejna bezsenna noc. O tak, wygodne łóżko było dobrym pomysłem. Wstał, rozciągając mięśnie zmordowane całodzienną pracą. Zanotował sobie w głowie, że musi odwiedzić siłownię lub wybrać się na plażę, aby pobiegać. Druga opcja zdecydowanie wydawała mu się przyjemniejsza. Uwielbiał wodę i gorący piasek. Szkoda, że teraz nie mógł tam iść. Pojutrze miał wolne, więc zapakuje swoje cztery litery do samochodu i spędzi cały dzień na plaży. Podszedł do okna, aby je zamknąć i ujrzał przez nie to, co przekonało go do wynajęcia tego mieszkania; wielki pas zieleni otaczający staw, plac zabaw dla dzieci, kort tenisowy oraz nieraz przez niego używane boisko do koszykówki. Pośród tego był duży plac, gdzie latem odbywały się darmowe koncerty i przedstawienia teatralne. Imprezy zwykle rozpoczynały się o dwudziestej i trwały do północy. Podobnie jak każdego wieczoru, tak i dzisiaj widział mnóstwo świateł rozświetlających park. Cienie drzew wyglądały niczym potwory, które przyciągały go, zamiast odstraszać. Nagle perspektywa snu oddaliła się. Pewnie i tak by nie zasnął, a niemiło jest być samemu w zimnej pościeli. Zamknął okno, sprawdził, czy ma telefon i z blatu w kuchni zgarnął klucze od mieszkania. W dużym pokoju, który służył mu równocześnie za salon oraz przedpokój, wsunął na stopy buty i wyszedł.
Do parku miał tylko kilkadziesiąt metrów, a jeszcze mniej, gdy skracał drogę, przechodząc w pobliżu małych, klimatycznych sklepików, w których zazwyczaj robił zakupy. Nie lubił bezosobowych domów handlowych. Pojawiał się w nich zazwyczaj wtedy, kiedy musiał lub gdy znajomi go tam zaciągali. Uśmiechnął się w duchu na wspomnienie Holly, która ostatnio zawlekła go tam siłą, bo w jednym z pubów umówiła mu randkę w ciemno. I choć spotkanie nie wypaliło, ponieważ nie był zainteresowany, tak samo, jak osoba towarzysząca, doskonale bawił się z Holly, po raz kolejny słuchając historii z jej dzieciństwa. Nawet urządzili zawody w tym, kto ile wypije whisky i nie padnie pod stół. Wygrała.
Nie to, żeby on padł. Po prostu wolał zachować trzeźwość myślenia. Napić dla towarzystwa, zabawy, tak, ale nie chciał, żeby coś na tyle zamroczyło mu umysł, by nie wiedział, gdzie jest lub co robił. Holly śmiała się z niego, że jest mięczakiem i dupkiem, ale nigdy nie obrażał się na takie słowa, ani żadne podobne. Wiedział, że przyjaciółka tylko żartuje. Znał ją kilka lat i gdyby chciała mu dokopać, zastosowałaby inne sposoby.
Z parku dochodziły odgłosy jakiegoś przedstawienia. Koncertu mógłby słuchać nawet w swoim mieszkaniu. Tłum ludzi śmiał się z wygłupów aktorów przebranych za jakieś dziwne stwory. Scena była wysoka, by każdy, nawet z daleka, mógł obserwować występ. Stanął pomiędzy ludźmi i przyglądał się chwilę widowisku. W pierwszej klasie liceum bawił się amatorsko w aktora. Niestety przedstawienie, w jakim grał, poniosło klapę głównie za sprawą kiepskiej reżyserii, więc się zniechęcił. Zresztą wolny czas wolał poświęcić innym celom. Celom, których nie udało mu się zrealizować. Pod koniec liceum w rodzinie zdarzyła się tragedia. Jego ojciec, pilot i nauczyciel latania, rozbił się, lecąc małą awionetką. Mężczyzna kilka miesięcy leżał w śpiączce, z której się wybudził, jednak od pięciu lat był sparaliżowany od pasa w dół. W tamtym czasie Steven musiał zająć się mamą i bliźniakami, którzy sprawiali, że czasem miał ochotę ich ukatrupić, bo wpieprzali się w jego życie. Mimo tego kochał ich ponad wszystko. Tak samo jak tatę, z którym niekoniecznie się dogadywał. Zresztą nigdy nie miał dobrego kontaktu z ojcem, a powodów było kilka. Jednym z nich było to, że mężczyzna chciał, aby syn został pilotem, podczas gdy on tego nie znosił. Chciał iść swoją drogą. Drugim powodem było to, że był gejem. Stary Anthony Duncan do tej pory nie pogodził się z tym, że pierworodny jest homoseksualistą. Steven szybko wyjawił rodzinie swoją tajemnicę, jednak ograniczył się tylko do niej. To z bliskimi chciał być zawsze szczery. Poza nimi wiedzieli tylko Holly i Zack, którym powiedział o sobie w dniu ukończenia liceum. Sądził, że ich drogi się rozejdą, a przyjaciele go odrzucą i wiedział, że nie będzie mu żal. Jednak ci nie tylko nie wyjechali na studia, ale zostali i byli przy nim. Zack był dobrym kumplem i partnerem życiowym Holly. Mieli się pobrać jesienią tego roku. Od zawsze byli razem, a on cieszył się z ich szczęścia. Czy inni o nim wiedzieli? Może. Nigdy nie pytali, a on nie czuł się w obowiązku im powiedzieć.
Rozejrzał się wokół, tracąc zainteresowanie przedstawieniem. Światła halogenowe dawały doskonały widok na resztę placu i zamknięty o tej porze kort tenisowy. Kilka osób stało koło siatek i żywo ze sobą dyskutowało, od czasu do czasu śmiejąc się z jakichś żartów. On sam zawsze w takich momentach czuł się dobrze. Bywały dni, kiedy kochał samotność, ale lubił się też zabawić. Dziś wolał być sam, ale i tak wyszedł do ludzi, starając się jakoś odreagować ten dzień i poprzednie. Przesunął wzrok w lewą stronę i nie miał wątpliwości, kim jest para, na którą teraz patrzył. Nawet w sztucznym świetle nie sposób było pomylić tych płomiennorudych włosów. Kobieta gestykulowała rękoma, jak to ona, tłumacząc coś narzeczonemu, a Zack tylko potakiwał. Steven miał ochotę się roześmiać, ponieważ przyjaciel długo zarzekał się, że nie będzie pod pantoflem. Podszedł do nich, zręcznie omijając tłum. Zaszedł Holly od tyłu, pokazując Zackowi, by nie zdradził się, że go widzi.
– Musimy zaprosić jeszcze ciocię z Wisconsin. To kuzynka… – dziewczyna nagle urwała zdanie, powstrzymując się przed piskiem, gdy jej oczy zasłoniły czyjeś dłonie. Od razu chwyciła za nie, uspokajając się, gdy pod palcami wyczuła ślad na skórze po opatrzeniu. – Stiv, ty cholerna mendo!
– Tylko nie mendo, maleńka. – Wiedział, jak ona nie znosi tego słowa. Odsunął dłonie, nie ukrywając rozbawienia, kiedy Holly spojrzała na niego wojowniczo.
– Nie jestem maleńka i to wcale nie jest zabawne.
– Jest – parsknął śmiechem.
– Gówniarz, a ty… – zwróciła się do narzeczonego, który przygryzał wargę, aby się nie roześmiać. – Drugi gówniarz. Kanalie jedne, ale obu was kocham. – Pocałowała przyjaciela w policzek, puszczając mu oczko, kiedy musiał pochylić się, by mogła do niego dosięgnąć. Narzeczony musiał zrobić to samo i dostał soczystego buziaka prosto w usta.
– Czemu on w usta, a ja w policzek? – Steven udał obrażonego.
– Ciebie powinien całować ktoś inny – odparła.
– Nie zaczynaj. Sami tu jesteście? – zapytał, zmieniając temat, żeby tylko nie zaczęła mówić o tym, że powinien się z kimś związać lub znaleźć seks kumpla.
– Grace poszła do kibelka. Martin ogląda przedstawienie, a David gdzieś się plącze. Dzwoniłam do ciebie, ale było: „abonent chwilowo niedostępny” – sparodiowała głos automatu.
– Pewnie nie włączyłem telefonu. – Wyjął z kieszeni przestarzałą już komórkę. Nie czuł potrzeby wymiany jej na nowszy model. Ta działała dobrze, więc póki dało się z niej dzwonić i pisać wiadomości tekstowe, nie zamierzał się jej pozbywać. Włączył aparat, na który od razu przyszło kilka powiadomień o nieodebranych rozmowach. – Dzwoniłaś tylko raz? – Zawiesił wzrok na przyjaciółce.
– Czy ja mówiłam, że raz? – Uniosła swoje idealnie wyprofilowane brwi. – To było jakieś pięć, sześć razy. No wiesz, nie chciałam byś samotnie siedział w domu.
– Ja bym posiedział – mruknął pod nosem Zack. – Fajny film puszczali dziś w telewizji.
– Typu zabili go i uciekł?
– Tak, myszko. Jeden z tych.
– Kochanie, na starość zafunduję ci wygodny fotelik, ciepły kocyk i filiżankę najlepszej na świecie herbaty. Podsunę też cały stosik filmów. Będziesz sobie siedział i oglądał. – Stanęła na palcach i cmoknęła go w pokryty zarostem policzek.
– A masaż do tego dokładasz?
– Wolę dać ci go od razu, jako zaliczkę, jak tylko wrócimy do domu. Nie obraź się, ale na starość nie będziesz mógł się tak ruszać. – Objęła narzeczonego w pasie, przytulając się do jego szerokiej piersi.
Steven lubił na nich patrzeć. Na ich bliskość, na to jak okazują sobie uczucie, planując zestarzeć się u swego boku, dzieląc szczęście i troski, które mogą ich spotkać w życiu. On był sam i starał się o tym nie myśleć. Żył z dnia na dzień. Każdego dnia wstawał rano, aby pójść do pracy lub spał dłużej i spędzał czas według własnego uznania. Czasami siedział sam, a innym razem spotykał się ze znajomymi. Dodatkowo starał się pomagać rodzinie na tyle, na ile mógł. Nie był w stanie sprawić, aby nogi ojca były zdrowe, a mężczyzna znów mógł robić to, co kochał. Nie potrafił pomóc mamie, aby lepiej zarabiała w pracy, albo żeby rodzeństwo było grzecznymi aniołkami. Mimo tego był z nimi zawsze, kiedy tego potrzebowali, nawet, jeśli ojciec źle na niego reagował. Wiódł normalne, może dla wielu nudne, życie, jednak był z niego zadowolony.
– A ty, co się tak gapisz? – zapytała żartobliwie Holly, odrywając się od ust swego jasnowłosego partnera. – Chłopa byś sobie znalazł, to by ci zrobił masaż i nie tylko.
Przewrócił oczami i na wszelki wypadek rozejrzał się, czy nikt jej nie słyszał.
– Mów ciszej. Nie zamierzam ogłaszać całemu światu: „Hej, halo, widzicie, jestem pedałem”.
– Stiv, nie mów tak o sobie. Pedały są przy rowerze – powiedziała.
– To mów ciszej.
– W porządku, ściszam głos. – Zamknęła usta pomalowane czerwoną pomadką i wykonała gest, jakby naciskała przycisk na pilocie.
– Co ty robisz? – spytał Zack.
– Ściszam głos.
– Jesteś rąbnięta – parsknął Steven.
– A ty gej. – Wyszczerzyła się szeroko, ostatnie słowo wypowiadając szeptem.
– Jestem i mnie to nie obraża, a ty właśnie przyznałaś, że świrujesz. – Wsunął ręce do kieszeni.
– Phi. Reszta nie wraca, a ja bym coś zjadła. Może kupimy hot doga w jednej z tych budek? – zapytała, obejmując się rękoma narzeczonego i wtulając plecami w jego pierś.
– Ja muszę wracać. Wpadłem tylko się rozejrzeć i odetchnąć świeżym powietrzem – powiedział Steven.
– Już idziesz? – Wydęła usta jak mała dziewczynka.
– Wstaję jutro o piątej i mam cały dzień harówki. Jestem jutro sam. A nie, zaraz, dziś też byłem sam na kuchni.
– Jak tam chcesz. O której masz jutro przerwę?
– Holly, pytasz, jakbym pracował tam od miesiąca. Wiesz, jak jest.
– Tak, wiem. Wpadnę po południu, bo chcę z tobą o czymś porozmawiać – powiedziała poważnym głosem.
– Może być. Znajdę chwilę dla ciebie. Pozdrówcie resztę zagubionych ludzi. – Podał rękę Zackowi, na końcu czochrając długie włosy przyjaciółki.
Pożegnał się z nimi, a przechodząc koło osób oglądających dobiegające do końca przedstawienie, w oczy rzucił mu się Martin rozmawiający z jakąś młodziutką dziewczyną. Ten podrywacz nigdy się nie zmieni. Steven pokręcił głową z dezaprobatą. Nie potrafiłby tak z kimś postępować. Poderwać, zabawić się i porzucić. Nie był takim typem. Chciał kochać i być na zawsze z tą jedną, jedyną osobą. Może miał przedpotopowe poglądy, lecz taki był i nie zamierzał się zmieniać. Nie miał zamiaru przejmować się, że innym to nie pasuje.
Zatrzymał się i spojrzał w niebo. W świetle halogenów nie widział gwiazd, ale wiedział, że tam były. Tak samo jak miał pewność, że jutro wstanie nowy dzień oraz, że już oddał komuś swoje serce.

                                                           ~*~

Nóż trzymany przez kucharza sprawnie kroił pomidora na cienkie plasterki, które chwilę później zostały zebrane i dodane na wielki, okrągły placek wysmarowany ketchupem. Do tego dołączyła wcześniej pokrojona cebula, której zapach roznosił się po kuchni, mieszając się z wonią przeróżnych ziół. Kucharz sprawnie uzupełniał danie w kolejne składniki, obficie posypując oregano. Robił wszystko z niezwykłą precyzją i przyjemnością, podśpiewując pod nosem.
– David, wstaw to do pieca – powiedział, idąc umyć ręce.
– Człowieku, ty to masz talent – pochwalił mężczyzna z ciemnymi włosami, które na czubku były postawione do góry. – Nic dziwnego, że tłumy przychodzą, by choćby uszczknąć kawałek twoich dzieł.
– Daj spokój, to tylko pizza. – Steven otarł dłonie w ścierkę i popatrzył na kumpla. – Co z tego, że klienci są, skoro szefuńcio wciąż narzeka, że nie ma kasy i obcina nam pensje? – Oprócz nich w kuchni nie było nikogo, więc mógł mówić swobodnie. Zresztą nie tylko on tak uważał. Chciałby mieć swój lokal i być dla siebie sterem, żeglarzem i okrętem. Marzenia ściętej głowy.
– Mary nieźle się wczoraj o to wkurwiła. – David włożył pizzę do pieca i go zamknął.
– Po cholerę traci nerwy? – Napił się coli i wziął pojemnik z mąką, by wykonać kolejne zamówienie. – Przypilnuj tych, które się pieką. Elis ma przerwę.
– Mhm. Spoko, mają jeszcze kilka minut. Holly, wspomniała, że byłeś wczoraj w parku. – David obserwował, jak Steven wyrabia ciasto. – Zawsze podziwiałem sposób, w jaki to robisz.
– To proste, lata praktyki. A co do wczoraj, to wpadłem tylko na trochę. Nawet się nie spodziewałem, że tam będziecie. – Zagniatał ciasto, które pod jego dłońmi zaczęło przybierać właściwą konsystencję. Mieli dziś urwanie głowy, a na kuchni był tylko on i Elis. Zresztą zazwyczaj sam robił dodatkowo milion rzeczy na raz. Mary stała za barem i przyjmowała zamówienia, a David rozwoził pizzę.
– Panowie. – Przez małe okienko zajrzała Mary. Była kobietą blisko pięćdziesiątki, która tej pracy trzymała się rękami i nogami. Chciała zarobić na studia córki, a nigdzie nie chcieli jej przyjąć w tym wieku. – Jedną Pugliese i Margheritę.
– Powiedz, że najwcześniej będą za półgodziny. I każ Elis wracać do pracy. Jej przerwa już minęła – powiedział Steven. – Nie mam zamiaru sam tu harować.
– Zaraz jej powiem.
Mógł narzekać, ale lubił hałas panujący tutaj i swoją pracę, mimo że była ciężka. Kochał gotować. Rozciągnął ciasto do właściwych rozmiarów, by zaraz wziąć się za krajanie cebuli. Zanim to zrobił, spojrzał jeszcze na zegarek. Dochodziło południe, a Holly miała zjawić się za kilka godzin. Nie zastanawiał się, co to za poważna sprawa, gdyż takowa ostatnio oznaczała u niej ślub, więc i teraz spodziewał się rozmowy o tym.
Do kuchni wpadła młoda kobieta o krótko obciętych, brązowych włosach. Elis rozpoczęła pracę tego samego dnia, co on, i w ciągu roku wiele się nauczyła. Niestety, bywała leniwa i wiele razy trzeba było poganiać ją ścierką, żeby wróciła do swoich obowiązków.
– Hej, ludki, miałam jeszcze minutę – powiedziała, udając oburzenie.
– Ta minuta dawno minęła – odparł Steven, podsuwając jej cebulę do krojenia.
– Eee, muszę? – Zrobiła minę zbitego szczeniaczka.
– Ja rządzę w tej kuchni, więc do pracy. – Wskazał na jarzynę. – Ruchy. Zamówienia dziś walą się drzwiami, oknami i telefonami.
– My zapierdalamy, a szefuńcio leci sobie na Bahamy – wycedziła Elis, zabierając się do pracy.
– Kiedyś i ty tam polecisz – wtrącił David.
– Wolę Kanary.
– To na Kanary i będziesz się wylegiwać na plaży, pić drinki z parasolką, a jakiś przystojniak będzie cię masował. – David pochylił się do jej ucha i położył rękę w dole jej pleców.
Elis spojrzała na niego, jak na głupka.
– Na pewno, nie będziesz to ty. I jak jeszcze raz mnie dotkniesz, to wiem, jak zrobić z tego użytek. – Pokazała mu nóż.
Mężczyzna, we wtórze śmiechu Stevena, wycofał się z uniesionymi do góry rękami.
– Nie wiesz, co tracisz.
– Wyobraź sobie, że wiem.
Steven już ich nie słuchał, powracając do robienia kolejnej pizzy.

                                                               ~*~

Dwie godziny później, kiedy największy natłok pracy mieli już za sobą, Steven mógł nareszcie odpocząć. Z ulgą myślał o jutrzejszym wolnym dniu. Musiał się jeszcze upewnić, czy Peter przyjedzie na swoją zmianę. Właściwie to obaj powinni dziś pracować, ale od czasu do czasu każdy musi mieć wolne. Zdjął fartuch, który chronił jego ubranie przed zabrudzeniem i powiedział Elis, że idzie na salę. Lubił siadać przy stoliku lub na stołku za barem i obserwować ludzi. Często zastanawiał się, co każdy klient myśli, co czuje, jakie ma radości i smutki. Po ich minach i zachowaniu rozsądzał, co komu może leżeć na sercu. Na przykład młoda, na oko szesnastoletnia dziewczyna i jej dwie koleżanki wyglądały bardzo beztrosko. Jadły pizzę i bawiły się telefonami, od czasu do czasu, pokazując coś sobie nawzajem, krzywiąc się i śmiejąc. Samotny mężczyzna zajmujący stolik nieopodal nich czytał gazetę. Obok niego stał talerz z jednym kawałkiem pizzy i filiżanka kawy. Pod oknem para staruszków płaciła rachunek, dziękując kelnerce za dobry posiłek. Wychodząc, minęli grupę nastoletnich chłopaków, którzy musieli przyjść tu zaraz po szkole, ponieważ mieli ze sobą plecaki. Steven też tak przychodził. Nigdy nie był tu sam, bo zawsze towarzyszyła mu ta jedna, jedyna osoba, na której mu zależało. Dzień, w którym pierwszy raz trafili do tej pizzerii, pamiętał, jakby to było zaledwie wczoraj. Od razu im się spodobała – mała, przytulna, z przyjemną atmosferą. Po prawej stronie baru stały loże z kanapami, a po lewej okrągłe, przykryte serwetami stoliki i krzesła. Zupełnie tak samo jak dziś. Naprzeciw były drzwi z małym dzwoneczkiem, który odzywał się, gdy wchodził klient. Jak na zawołanie rozbrzmiał głośny, lecz nienachlany dźwięk, przez co Steven automatycznie skierował wzrok ku jego źródle, a jego serce zamarło. Poczuł się, jakby czas zwolnił. Nie słyszał rozmów ludzi, brzęku sztućców, ani innych odgłosów świadczących o obecności klientów. Jego zmysły skupiły się tylko na jednej postaci. Na nim. Na słabości Stevena. Pierwszej i jedynej, jaką do tej pory miał; na niespełnionej miłości swego życia. Miłości, którą ukrywał przez całe lata. Co miał zrobić, skoro obiekt jego westchnień był zdeklarowanym hetero? Miał powiedzieć mu, co czuje i nigdy więcej go nie zobaczyć, nie móc być w pobliżu tego mężczyzny? Z drugiej strony, będąc w liceum myślał nieraz nad tym, aby wyznać prawdę i pozwolić, by tamten go odepchnął, żywiąc nadzieję, że uczucie przestanie go dusić. Na studiach przekonał się jednak, że odległość nie pomogła. Brak kontaktu, kiedy obiekt jego westchnień wyjechał, nie sprawił, iż jego uczucie zniknęło. Ono, jak na złość, trwało niczym przekleństwo, torturując go i nie pozwalając związać się z kimś innym.
Teraz myślał o tym, jak bardzo chciał uciec, schować się w kuchni i nigdy nie wychodzić, lecz było na to za późno. Mężczyzna, którego obserwował, spojrzał wprost na niego, jakby ściągnięty wzrokiem, i skierował się w jego stronę. Steven odetchnął kilka razy. Ostatni raz widział go rok temu, na urodzinach Holly, a i tak nie trwało to długo, ponieważ mężczyzna wyjeżdżał za granicę.
– Cześć – przywitał się przybyły.
– Cześć, Kieran. – Co on tu robi i dlaczego Holly nie powiadomiła go o powrocie brata? – Nic się nie zmieniłeś.
Steven przyjrzał się jego gładko ogolonej twarzy. Duże, ciemne oczy patrzyły na niego, mówiąc coś w stylu: „cieszę się, że cię widzę, kumplu”.
– Ty również. – Chłopak oparł się łokciami o ladę barową.
– Na długo przyjechałeś?
– Jeszcze nie wiem. Zaczynają się wakacje i może spędzę je tutaj. Spotkam się ze starymi znajomymi.
– Po podrywasz dziewczyny – podsunął swą myśl Kieranowi.
– Nie przyjechałem sam – powiedział chłopak.
– O, a z kim? – Na samą myśl, że mężczyzna z kimś się związał, krajało mu się serce, jednak odegnał ból i uśmiechnął się, przez lata dobrze nauczony, jak ukrywać prawdziwe uczucia. Musiał, bo inaczej ciężko by mu było przetrwać wszystkie związki Kierana.
– To Jessica.
Steven zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie jakąś Jessicę, ale nikt taki nie przychodził mu do głowy.
– Chyba nie kojarzę.
– Jessica Parker. Byłem z nią na urodzinach Holly. Nie poznałeś jej?
– Chyba nie miałem tej przyjemności. – Całe szczęście, że nie miał. Tym bardziej teraz, kiedy okazało się, że Kieran jest z nią związany już tyle czasu. Nie miał ochoty jej poznawać i doskonale zdawał sobie sprawę, że odzywała się w nim zazdrość.
– To ją poznasz. Powinniśmy się umówić na spotkanie.
– Ty i ona… To coś poważnego? – zapytał Steven, starając się utrzymać normalne brzmienie głosu, ale gula w gardle zaczęła go dusić. Pora zabić w sobie tę miłość - pomyślał i postanowił, że to w końcu zrobi.
– Pora się ustatkować. Słuchaj, wpadłem tylko się przywitać, bo przyjechałem wczoraj, a Holly mówiła, że tu pracujesz.
– Ta… – odchrząknął. – Tak, niedługo będzie rok.
– Lubiłem to miejsce, szczególnie jak przychodziliśmy tu po szkole. Stare, dobre czasy. No to lecę zobaczyć się z rodzicami. – Wyciągnął rękę, a Steven ją uścisnął.
Dotyk dłoni Kierana wzbudził w nim palącą potrzebę bliskości. Miał ochotę przyciągnąć go do siebie i mocno objąć. Poczuć jego ramiona i ciepło ciała wciskające się w jego własne. Tyle razy wyobrażał sobie, jakby to było i katował się tym całymi nocami. Zwłaszcza, kiedy miał te naście lat. Jak miał wyrzec się tego uczucia, skoro głupie podanie ręki działało jak narkotyk? Nie raz się obejmowali, lecz tylko jak zwyczajni hetero faceci, klepiąc się po plecach. Teraz po prostu miałby ochotę go przytulić. Jednak obawiał się, że gdyby to zrobił, już by go nie wypuścił. Całe szczęście, że lada powstrzymywała go przed tym błędem. Zabrał rękę, mając nadzieję, że nie przytrzymał jej dłużej niż było trzeba i powiedział:
– To trzymaj się. Ja wracam do pracy.
– Umówimy się kiedyś i wpadnę na jedną z tych twoich pizz. Pamiętam, jak robiłeś je jeszcze w domu. Zawsze wracałem do domu obżarty po wsze czasy. Do zobaczenia.
– Ano. – Nie czekał, aż Kieran wyjdzie. Minął Mary starającą się nie słuchać ich rozmowy i wszedł do kuchni. – Kurwa! Kurwa! Kurwa!
Nie zwracał uwagi na gapiącą się na niego Elis, która trzymała blachę ze świeżo upieczoną pizzą. Jeden zwykły dotyk wystarczył, żeby jego nagłe postanowienie, aby zniszczyć tę miłość, było tylko chwilowe. Nie był przygotowany na to spotkanie. Holly mogła do niego zadzwonić! Chyba on będzie musiał to zrobić i powiedzieć jej kilka słów. Przecież przyjaciółka wie, co Steven czuje do jej brata i jak reaguje na każde spotkanie. Zamiast mu powiedzieć o przyjeździe Kierana, nic nie zrobiła w tej sprawie. Zwykły sms byłby lepszy niż milczenie.
– Steven? Coś ty taki wzburzony? – zapytała Elis, ale zaraz umilkła, widząc jego wzrok. – Chcę tylko powiedzieć, że mamy dwa zamówienia do zrobienia.
– Zaraz – mruknął i odszedł na bok. Zadzwonił do Holly, która odebrała po pierwszym sygnale.
– Właśnie miałam do ciebie dzwonić. Możemy spotkać się u ciebie w domu? Nie wyrwę się z pracy. Koleżanka, która miała mieć po mnie zmianę, zachorowała i muszę zostać do dziewiętnastej – paplała jak najęta.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś, że on przyjechał i zostaje na dłużej? – zapytał wprost, bez owijania w bawełnę.
– Skąd wiesz?
– Był tu, w pizzerii. Wiesz, co się ze mną dzieje…
– Posłuchaj – przerwała mu. – Właśnie w tej sprawie chciałam się z tobą spotkać.
– Spotkasz się. O ósmej wieczorem u mnie. – Rozłączył się, nie czekając na jej odpowiedź i oparł czoło o ścianę, lekko w nią nim uderzając. Kieran, jego słabość, miłość, tęsknota i ból, wrócił.
– Steven?
– Tak, już idę. – Pozostało mu zająć się pracą, w której może na jakiś czas uda mu się przestać myśleć o obecnym problemie.