30 kwietnia 2017

Pod błękitnym niebem (Buntownik 2) - Rozdział 14

Zanim przeczytacie rozdział, to zapytam czy pamiętacie Lady Makbet? Pewnie tak. Dlaczego pytam? Dlatego, że tutaj: Klik ukazał się pierwszy rozdział jej nowego tekstu. :)

Poza tym  na Book-Self pojawiła się też Silencio i tam też możecie kupić jej teksty. A Mercury Eff opublikowała "Kontrapunkt" na Book-Self i na Beezar.pl. Linki do tych stron macie po prawej stronie. :)

Poza tym ukończyłam pisanie drugiej części "Szczęścia od losu". Nie jest to tekst zbyt długi. Nie ma nawet 80 stron. Taki mi wyszedł. Myślałam o czymś dłuższym, ale pomysłów mi brak (nie tylko co do tego tekstu). Powiedzmy, że ta część to jest dodatek do głównego tomu. Pojawi się w sprzedaży dopiero kiedy zostanie poprawiony. Kiedy? Na to potrzeba troszkę czasu, ale na pewno w maju tekst się ukaże. :)

Teraz dopiero zapraszam na rozdział. :)



Dom babci Szymona był dużym piętrowym budynkiem otoczonym świerkami oraz różnymi liściastymi drzewami. Przez to miało się wrażenie, że parcela znajduje się w lesie. Kamil był tutaj tylko raz, pod koniec stycznia. Wtedy cała przyroda spała, natomiast teraz wszystko budziło się do życia. Podobało mu się tutaj. Chyba naprawdę wychodził z niego chłopak kochający wieś i spokój.
– Kiedy byłem dzieckiem, uwielbiałem to miejsce, nadal je kocham – powiedział Szymon, spacerując z Kamilem po ogrodzie, który wyglądał jakby nie miał końca. – Z kuzynką i Mikołajem bawiliśmy się w Robin Hooda. Dziadek zrobił nam domek na drzewie. W wakacje przesiadywaliśmy w nim całymi dniami, chowając się przed całym światem. To był nasz azyl.
– Ile miałeś lat?
– Dwanaście lub trzynaście.
– To ja wtedy miałem z siedem i szedłem do pierwszej klasy. Taki młody byłem. Z ciebie to już jest stary koń.
– Mówisz, że w porównaniu do ciebie jestem starym koniem? – Pociągnął go za rękę, przyciągając do swojego ciała.
Kamil położył dłonie na jego piersi.
– No, dla mnie jesteś w sam raz. Idealny. Nie chcę gówniarza. Ale nie zmienia to faktu, że szybciej się zestarzejesz. – Zaśmiał się, kiedy Szymon za karę zaczął go łaskotać. Cienka bluza w żaden sposób nie chroniła przez atakami partnera. Tutaj, pomiędzy drzewami, nikt z sąsiadów babci nie mógł ich zobaczyć, więc tym bardziej nie udawali kolegów.
– Stop. – Odskoczył od niego. – Poddaję się. Nie jesteś stary. Jeszcze. – Zaczął biec przed siebie, żeby nie dać się złapać ścigającemu go partnerowi. Może i zachowywali się jak dzieciaki, ale miał to gdzieś.
– Poczekaj no tylko. – Pobiegł za Kamilem. Najpierw pozwolił mu się oddalić, a potem przyśpieszył i na swoich długich nogach w mgnieniu oka złapał Kamila w pół, przyciągając jego plecy do piersi.
– Pozwoliłem ci się złapać – zastrzegł Zarzycki, by potem Szymon nie chwalił się, jaki jest szybki.
– Na pewno. – Chwyciwszy palcami jego brodę, odwrócił twarz chłopaka do siebie. – Tak bardzo cię kocham – szepnął. Zwilżył usta językiem, po czym delikatnie pocałował wargi Kamila.
Chłopak rozchylił lekko usta, odwracając się w jego stronę i przechylając głowę na bok. Szymon położył dłoń na policzku partnera, zaczynając głaskać go kciukiem. Ich języki spotkały się ze sobą, usta połączyły, pocierając wzajemnie. Poruszył końcem języka wokół czubka języka partnera, by po chwili owinąć go swoim. Kamil odpowiadał na każdy jego ruch, jakby był zaprogramowany tylko i wyłącznie dla niego. Całował go długo, wolno i spokojnie, delektując się smakiem partnera oraz bliskością nie tylko tą fizyczną.
– Ekhem, bo oślepnę.
Głos Konrada przedarł się do ich umysłów skupiających się na pocałunku. Oderwali od siebie wargi, by spojrzeć na chłopaka kołyszącego się na piętach.
– Czego chcesz?
– Braciszku, co tak ostro? Jeszcze będziesz miał okazję go całować, a tymczasem babcia zaprasza na deser.
– Już zjedliśmy tort urodzinowy. – Przesunął nosem po dokładnie ogolonym policzku Kamila. Dyskretnie wciągnął zapach wody kolońskiej, którą chłopak się spryskał. Doprowadzała go do szaleństwa.
– Lody, będą lody. – Ucieszył się Konrad, szybko żałując tych słów po tym, jak Kamil i Szymon na siebie spojrzeli. – Bosz, wam to tylko jedno w głowie.
– Kamil, chodź, bo jeszcze mój młodszy brat zacznie sobie wyobrażać coś, czego by nie chciał. – Zaśmiał się Szymon, łapiąc dwudziestolatka za rękę i prowadząc do domu babci. Musieli przejść kawałek, zanim znaleźli się na szerokiej werandzie. Na niej latem zawsze stał stolik i dwie kanapy. Można tu było spokojnie wypocząć.
Weszli do środka, udając się do dużego pokoju. Panował tutaj ruch, bo dzieci Mikołaja skakały uradowane, krzycząc, że będą lody, a cała rodzina przegadywała się wzajemnie, ponieważ każdy chciał coś powiedzieć. O tak, rodzina Szymona była zdecydowanie bardzo głośna, gdy wszyscy zbierali się w jednym miejscu. Ciocia Ewa, młodsza o rok siostra Mariusza, robiła najwięcej rabanu, bo miała bardzo tubalny głos. Rozdawała miseczki z lodami, opowiadając coś Barbarze Bieńkowskiej. Jej mąż dawno temu wyjechał za granicę i nie zamierzał wracać. Tam ułożył sobie życie z inną kobietą, a żonę poprosił o rozwód. Nie interesował się ich córką Joanną, która po ukończeniu studiów także opuściła Polskę, ku rozpaczy Ewy. Teraz w tym dużym domu, który wybudował dziadek Szymona, mieszkała ona i jej matka. Starsza pani mimo swoich osiemdziesięciu lat wciąż była krzepką kobietą uwielbiającą się elegancko ubierać i pić popołudniowe herbatki ze swoimi przyjaciółkami.
– To kto jeszcze nie dostał lodów?
– Ja, ciociu! Ja! – Ewelina podniosła rękę.
– Ej, masz już jedną porcję, wystarczy – skarciła ją Agata. – Ona by tylko lody jadła. Nic jej nie smakuje, tylko lody i lody.
Cała rodzina wraz z Kamilem usiadła przy stole. W przeciwieństwie do dzieci i Konrada spokojnie zajęli się jedzeniem deseru. Po jakimś czasie, kiedy pozbierano miseczki i podano kawę, Teresa Bieńkowska położyła dłoń na dłoni Szymona.
– Tak, babciu?
– Słuchaj, wiesz, że my z Ewą mieszkamy tutaj same i czasami przydałaby nam się męska ręka. Trzeba uprzątnąć strych, wyrzucić to, co jest niepotrzebne, a my same tego nie zrobimy. Nie przyszedłbyś kiedyś i nie pomógł nam z tym wszystkim? Wiem, że pewnie masz teraz dużo pracy w polu, ale może w któryś dzień znalazłbyś czas. Kamilek by ci pomógł. Pytałam Mikołaja, ale on ma wolne tylko w niedziele, a ja niedzielą nie będę się posługiwać, żeby coś zrobić. To święty dzień przeznaczony dla Pana Boga.
– Spokojnie, babciu, mogę wpaść jutro po czternastej. Akurat Kamil do południa jest w sklepie, więc mi później pomoże, co nie?
Kamil, do tej pory zajęty pogaduszkami z Agatą, zwrócił uwagę na toczącą się obok rozmowę dopiero wtedy, kiedy usłyszał swoje imię.
– Co?
– Pomożesz mi jutro wysprzątać strych u babci?
– Pewnie. I tak nie mam nic do roboty.
– To fajnie. Konrada też weźmiemy, bo jutro ma mało lekcji i będzie w domu dużo wcześniej. Także, babcia, spodziewaj się nas tak po drugiej, dobrze?
– Doskonale. Zjecie u mnie obiad. Wiedziałam, że na ciebie zawsze mogę liczyć. Gdyby żył twój dziadek, byłby z ciebie dumny.
Szymon nie powiedział, że tak naprawdę to tylko marzenie babci. Dziadek Franek nie akceptował jego homoseksualizmu i od czasu gdy dowiedział się prawdy o wnuczku, nie rozmawiał z nim. Nawet przed śmiercią, kiedy chorował, ani razu nie chciał go zobaczyć. Ale tych ran Szymon wolał już nie rozdrapywać, bo stały się przeszłością. Uśmiechnął się tylko do babci.
– Częstujcie się. To wszystko ma być zjedzone – powiedziała Teresa zadowolona, że na jej urodziny przybyła cała jej najbliższa rodzina. Cieszyła się, że są szczęśliwi, szczególnie jej ukochany wnuk Szymon. Polubiła Kamila dlatego, że go uszczęśliwiał i z radością przyjęła do swojej rodziny.
Natomiast Kamil czuł się doskonale, siedząc u boku partnera, rozmawiając z jego bliskimi, którzy go akceptowali, polubili. Poczuł, jak Szymon splata palce ich dłoni ze sobą, tym jednym gestem zastępując wszelkie słowne wyznania. Anka rano przed wyjazdem powiedziała mu:
– To ten mężczyzna wydobył z ciebie wszystko, co najlepsze.
Dzięki temu dzisiaj może docenić każdą chwilę z nim spędzoną.

*

Poniedziałkowe popołudnie powitało Jabłonkowo pogodnym niebem i pięknym słońcem. Szymon wraz z Kamilem i Konradem, bardzo niezadowolonym, że musi wybyć z domu, zamiast grać online z kolegami, pojechali do babci Teresy. Tam cała trójka zjadła obiad i po chwili odpoczynku udała się na strych zagracony starymi meblami oraz pudłami zawierającymi przeszłość dziadków. Ciocia pokazała im, co muszą powynosić, a także poustawiać tak, aby śmieciarze zbierający wielkogabarytowe rzeczy mogli wszystko wziąć. Mieli przejrzeć zawartość pudeł, by wyrzucić stare książki i zeszyty z czasów szkolnych, należące do starszej pani, Mariusza, a nawet dziadka. Nikomu nie było to już potrzebne. Wszystko miało zostać przeznaczone na makulaturę lub podpałkę do pieca.
– Okno jest duże, więc światła macie pod dostatkiem. Gdybyście nie wiedzieli, czy daną rzecz trzeba wyrzucić, znieście ją na dół, bo będę wszystko przeglądać. Najwyższy czas tutaj posprzątać. – Kichnęła z powodu otaczającego ją kurzu.
– Poradzimy sobie, proszę pani. – Kamil z ciekawością rozglądał się po pomieszczeniu.
– Lepiej idź, nie powinnaś tutaj przebywać – poradził Konrad. Ciocia miała astmę i już to, że była w takim miejscu, mogło grozić atakiem. Zbyt dobrze się tutaj nie oddychało. Otworzył okno, by wpuścić odrobinę świeżego powietrza.
– To ja będę na dole. – Wyszła, zostawiając ich samych.
– Chłopaki, zabieramy się do roboty – powiedział Szymon, zakładając rękawice.
Pracowali w pocie czoła, układając, wynosząc, przenosząc co się dało. Ustawiali przy ścianach to, co musiało zostać, jednocześnie starając się zrobić łatwe przejście do każdego ze stosów kartonów. Przeglądali rzeczy z pudeł. W jednym Konrad znalazł zeszyty ojca i nie mogąc się powstrzymać, przejrzał każdy z nich ochotą.
– A mówił, że z matmy był dobry. Miał dwa, a dawniej to jak nasza jedynka. – Przerzucił kartkę. – O, ale tutaj jest piąteczka minus.
– Konrad, nie baw się, tylko pracuj. – Szymon przesunął na bok komodę, która podobno miała iść do renowacji. – Musimy to wynieść.
– Kamil ci pomoże.
– Kamil jest na dole. Ustawia tam te rzeczy do wywozu.
– To czekaj, jeszcze polaka zobaczę. – Sięgnął do kartonu, najpierw wyjmując dużą papierową teczkę obwiązaną zwykłym sznurkiem. – „Dokumenty. Ważne” – przeczytał. Wzruszył ramionami i odłożył to na bok. Zaczął przeszukiwać pudło w poszukiwaniu reszty zeszytów.
Szymon zmarszczył brwi. Podszedł do brata, ukucnął i wziął teczkę. Musi to oddać babci lub ciotce. Jeżeli w środku było coś ważnego, to warto to zatrzymać. Chociaż z drugiej strony kobiety nie wyniosłyby czegoś, co miałoby istotne znaczenie. Możliwe, że to po prostu stare rachunki. Wolał to sprawdzić.
Zdejmując rękawice, usiadł na taborecie przy oknie. Rozwiązał sznurek i otworzywszy teczkę, wziął pierwszy z brzegu dokument.
– Konrad, wiesz co to jest?
– Co? Cholera, on chyba wszystkie zeszyty z polaka spalił czy coś. Nic nie ma.
– Ty nie pamiętasz, ja też, bo skąd, ale tata mówił, że w latach siedemdziesiątych dziadek z babcią mieli sklep. W tamtych czasach było to naprawdę coś. To są papiery z tego sklepu. Jakieś umowy. – Zaczął po kolei przeglądać dokumenty. Przy niektórych zatrzymywał się na dłużej, by je przeczytać. Jego mina rzedła z każdą upływającą chwilą i coraz uważniejszym wczytywaniem się w tekst.
– A czym handlowali? – Konrad, szczęśliwy, że w końcu znalazł resztę zeszytów ojca, nie patrzył na brata, zajęty odkrytymi skarbami. – Szymon?
– Hm?
– Czym handlowali? Długo był ten sklep?
– Sprzedali go w dziewięćdziesiątym roku. Handlowali artykułami rolniczymi, nasionami, takimi tam.
– A to nie te czasy, kiedy podobno półki były puste i kupowało się coś na kartki? Czy to było później? A może wcześniej? – Brat ponownie mu nie odpowiedział, więc w końcu na niego spojrzał. – Co się dzieje? Masz taką minę, jakbyś nagle dowiedział się, że twoi przodkowie to kosmici.
– Gorzej. – Nie wierzył w to, co czytał. Człowiek niewyszkolony w tworzeniu umów nic by nie zauważył, ale on już wiele takich podpisał i napisał. Wszak prowadzenie gospodarstwa to nie tylko jeżdżenie w pole. Poza tym to były proste umowy i widział wszystko czarno na białym. Ale poza nimi było coś jeszcze. Coś, czego nie chciał znaleźć.
– Jak kto gorzej?
– Co się dzieje? – Na strych wszedł Kamil. – Czemu nic nie wynosicie? Czekam i czekam.
– Mój brat bawi się w biuro. Znalazł jakieś stare dokumenty ze sklepu, który podobno należał do dziadka.
– A to wtedy byli jacyś prywaciarze? – zapytał Zarzycki.
– Wiesz tyle samo co ja, czyli nic. A Szymek coś wie. Brat, pytałem dlaczego gorzej?
– Bo to kłamcy. Cholerni kłamcy! – Zacisnął zęby. – Dziadek, babcia nawet tata. Wychodzi na to, że… – Nie dokończył. Jego idealna rodzina nagle okazała się taką nie być. – Wiecie co? Czasami zna się ludzi, żyje z nimi przez tyle lat, uważa ich za porządnych, takich, którzy nikogo by nie skrzywdziliby, a raczej pomogli i nagle wszystko się zmienia. Ci ludzie okazują się być zupełnie inni. – Przesunął ręką przez włosy.
Kamil dostrzegł jego trzęsące się ręce.
– Co się dzieje?
– Boże, jeśli jeszcze raz usłyszę „co się dzieje”, to przysięgam, że komuś wpierdolę! – wybuchnął dwudziestosiedmiolatek, wstając. – Jeszcze jedno słowo…
– Spokojnie. – Kamil próbował uspokoić partnera. – Sądzę, że powinniśmy porozmawiać. Konrad, zostaw nas samych i niech nikt nam nie przeszkadza.
– Dobra. – Chłopak wziął kilka starych zeszytów i po chwili słychać było pisk zamykanych drzwi.
– Co…
– Nic nie mów – warknął Bieńkowski.
– Nie uciszaj mnie. – Podniósł lekko głos. – Widzę, w jakim jesteś stanie i chcę ci pomóc. Powiedz, o co chodzi.
Szymon przymknął na chwilę powieki, a gdy je otworzył, jego oczy były pełne udręki.
– Nie znam swojej rodziny. – Podał partnerowi teczkę, którą przejrzał. – Zobacz.
– I tak się na tym nie znam. – Odłożył teczkę i chwycił jego dłonie. – Jestem tu dla ciebie, aby ci pomóc. Proszę, porozmawiaj ze mną. Nie możemy być razem tylko wtedy, kiedy jest dobrze. – Pogłaskał jego policzek wierzchem dłoni. – Szymon.
– Wszystko to, co mam, te pieniądze, które babcia dała mi na rozkręcenie gospodarstwa, co otrzymali rodzice, oparło się na kłamstwie i nieszczęściu innej rodziny – szepnął Bieńkowski. – Odebrali im wszystko. Zniszczyli tę rodzinę, żeby…
– Czekaj, o czym ty mówisz? Siadaj. – Poczekał, aż Szymon usiądzie na taborecie, a sam przysiadł obok na parapecie. Wciąż trzymał jego dłoń. Tak bardzo nie chciał, żeby Szymon uciekł, zamykając się w swojej skorupie. Pragnął, aby mężczyzna mu ostatecznie zaufał. Bał się, że partner nie otworzy się przed nim. On już się tego nauczył, ale Szymonowi mimo wszystko sprawiało to trudność.
Bieńkowski westchnął ciężko. Pochylił się i położył głowę na kolanach Kamila, nie zważając na zakurzone ubranie chłopaka. Poczuł, że partner wsuwa palce w jego włosy i zaczyna lekko drapać go po głowie. To go rozluźniło, ale mimo wszystko nie chciał mówić. Wstydził się za swoich bliskich. Za ojca, z którym potrzebował porozmawiać, ale najpierw musiał ochłonąć, bo może powiedzieć za dużo.
– Szymek? Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć. Nie zostawię cię.
– Wiem. Ale jak mam ci to powiedzieć?
– Prosto, tak, żebym zrozumiał. Mówiłeś coś o sklepie dziadka. W tamtych czasach nie każdy mógł mieć coś własnego.
– Jeśli miało się takie kontakty jak mój dziadek, to wszystko można było załatwić. – Uniósł głowę i wpatrzył się w szare oczy Kamila. – Mój dziadek miał przyjaciela. Z tego co pamiętam z jego opowiadań, to razem postanowili otworzyć sklep z artykułami ogrodniczymi, rolniczymi. Założyli spółkę, mieli razem prowadzić sklep, rozwijać się, ale w pewnej chwili dziadkowi było mało. Nie chciał się dzielić. Zapragnął mieć wszystko. Zdradził przyjaciela i zabrał to, co do niego należało. Wiesz, co zrobił? Doniósł władzom, że jego wspólnik jest zdrajcą, że działa przeciw nim, nazwał go złodziejem. Skłamał – wyjaśnił. – Nakłamał tak, że jego przyjaciela zamknęli na wiele lat. Wtedy się nie patyczkowali. Kto działał przeciw nim… To zniszczyło rodzinę tego człowieka. Odebrano im wszystko. Dziadek dostał drugą połowę sklepu. Pławił się w szczęściu. W umowach jest zapis, że wspólnik niby sprzedał mu swoją połowę za kilka groszy. Rozumiesz? Kilka groszy. Moja babcia i tata, który wtedy był chyba w twoim wieku, trochę może starszy, o wszystkim wiedzieli. Zgodzili się na to. Poświadczyli przeciw temu człowiekowi.  To wszystko jest w tych papierach, bo one nie dotyczą tylko sklepu. Tam jest wszystko. Listy dziadka, umowy, zeznania. – Ścisnął dłonie Kamila. – Wiesz, co to znaczy? To co mam, zostało stworzone…
– Nie prawda. Sam stworzyłeś to, co masz. Wziąłeś kredyty, ciągle je spłacasz. To co masz, powstało z twojej ciężkiej pracy.
– Ale część pieniędzy na dom, na stajnię dostałem od babci Tereski. A te pieniądze pochodziły z tego sklepu. Te pieniądze nie są moje. One należą do tej poszkodowanej rodziny. – Kiedy to mówił, miał łzy w oczach. – Do rodziny zniszczonej przez ludzi, których myślałem, że znam. Jak bardzo można się pomylić co do bliskich? – Ponownie ułożył głowę na kolanach partnera. Jak dobrze, że go ma. – Donieśli na nich, pogrążyli…
– Cii. Nie zmienisz tego, co się stało. Przykro mi, kochanie, ale niczego nie da się naprawić. – Pochyliwszy się, pocałował go w głowę.
– Da. – Bieńkowski podniósł się. Wziął teczkę. – Tu są dane tej rodziny. Jak się nazywali, gdzie mieszkali. Odnajdę ich i zwrócę to, co do nich należy.
– Ci ludzie pewnie nie żyją, a nawet jeśli, to są już staruszkami jak twoja babcia.
– Ta kobieta była w ciąży. Odnajdę to dziecko. Nie zaznam spokoju, dopóki tego nie zrobię. Pomożesz mi czy jesteś przeciw mnie?
Serce Kamila zgubiło jedno bicie na te słowa. Wstał. Podszedłszy do Szymona, wziął jego twarz w dłonie i powiedział:
– Pomogę ci. Odnajdziemy tę rodzinę. –  W jego głosie przemawiała duża pewność i stanowczość.
Szymon odetchnął. Skinął głową.
– Ale najpierw muszę porozmawiać z moją rodziną. A to będzie cholernie trudne. – Oparł ich czoła o siebie, czerpiąc siłę z Kamila, swojej podpory, a Bóg mu świadkiem, że teraz będzie tego bardzo potrzebować. 

 






23 kwietnia 2017

Pod błękitnym niebem (Buntownik 2) - Rozdział 13

Hej. 

Dopiero wczoraj wróciłam do domu. Odpoczęłam. Mam nadzieję, że wróciłam z nowymi siłami do pisania. Chociaż przyznam, że ciężko się za to zabrać. :/
Kolejnym tekstem, który chcę ukończyć to druga część "Szczęścia od losu". Ta opowieść nie będzie długa. To będzie taki dodatek do pierwszego tomu. 

Na Book-Self pojawiła się nowa autorka Inga. Jak widzicie sklepik się powoli rozwija. W dodatku ma ciekawą propozycję dla osób piszących, i którzy ukończyli 18 lat, teksty LGBT. Chodzi o serię Tęczową. Zajrzycie do tej zakładki: Tutaj i zjedzcie na dół do działu "Opublikuj mikropowieść".

EDIT: Chciałam Was zaprosić na ten blog: http://yaoidreams.blogspot.com Jego autorka dopiero zaczęła pisać i prosi o opinie, rady na temat jej tekstu. Link też wrzucam do linków po prawej stronie. 

Dziękuję za komentarze i zapraszam na rozdział.



Za godzinę mieli dojechać do Zamościa. Wyjechali dopiero rano w sobotę, bo Szymonowi długo zeszło sianie zboża. Plany o piątkowym wyjeździe musiały zatem ulec zmianie, ale nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kamil tego dnia odciążył mamę w sklepie, która po awanturze ze swoim mężem nie czuła się najlepiej.
Chłopcy musieli wrócić do Jabłonkowa jutro przed południem, bo później Szymon wybierał się na urodziny babci, mamy swojego taty, która mieszkała razem z córką. Kamil także został zaproszony, jako osoba towarzysząca.
– Szymon, możesz mi powiedzieć, dlaczego twoi rodzice potrafią być tak dobrymi ludźmi? Zgadzają się ze sobą, nadal patrzą na siebie jakby jedno bez drugiego nie potrafiło żyć i są tacy… idealni.
– Nie są idealni. – Włączył kierunkowskaz i zjechał na prawy pas po tym, jak wyprzedził zbyt wolno jadący samochód dostawczy. – Kłócą się jak każdy. Nie znam związku, w którym para nie pokłóciłaby się. Poza tym związek moich rodziców nie zawsze był idealny. Mój tata potrafił w młodości zaszaleć i latać za spódniczkami. Nawet kiedy poznał mamę, to podobno niewiele brakowało, by nie doszło do ślubu, bo pojawiła się jakaś kobieta. Przyznaję jednak, że moi rodzice się kochają i chyba ta ich miłość pokonała przeszkody. – Zdjął rękę z drążka biegów i pogłaskał udo Kamila. – Twoi rodzice też by się nie żarli, gdyby…
– Gdyby mój staruszek przestał pić. Wczoraj schlał się niemalże w trupa. Doszło już do tego, że powinien się leczyć, nie?
– Bez jego zgody nic nie możecie zrobić. On musi tego chcieć.
Kamil prychnął. Już widział jak jego ojciec chce się leczyć. Potarł twarz dłońmi.
– Wkurza mnie to, martwię się. Ech. – Wpatrzył się w boczną szybę i mijający za nią krajobraz.
Szymon nic nie odpowiedział. Cieszyło go to, że Kamil nie chowa się w swojej skorupie, tylko potrafi z nim o tym wszystkim rozmawiać. Pamiętał, jak zachowywał się chłopak po tym, kiedy zmarł mu przyjaciel. Pokłócili się i partner właściwie od niego uciekł, bo chciał być sam. Wtedy Kamil nie potrafił do niego przyjść, przytulić się i powiedzieć, że mu źle.
– Trzeba być dobrej myśli.
– Szymek, chyba sam w to nie wierzysz. – Popatrzył na niego.
– Gdybym w pewne rzeczy nie wierzył, nie czekałbym na ciebie po naszym rozstaniu. Chociaż wtedy tak naprawdę żaden z nas nie powiedział, że to koniec.
– Wierzyłeś, że wrócę?
– Tak. Nawet kiedy wmawiałem sobie, że cię nienawidzę. – Już potrafił o tym mówić, nie czując ciężaru w sercu i złości na Kamila.
– A co jeśli to, co się stało, było po coś?
– To znaczy? – Zerknął na niego, ale szybko powrócił do obserwowania drogi.
– Bo to, co teraz mamy, możemy docenić. Wiemy, jak łatwo coś można stracić, no nie?
– Mhm. Tu się mogę z tobą zgodzić – przyznał Bieńkowski.
– Dziękuję. – Wyciągnął rękę i zmienił stację w radiu, by poszukać czegoś innego niż smętnej muzyki. – W ogóle to wiesz, że Bogdan wciągnął się w oglądanie tych filmików na Youtube, które nagrywa twój kolega?
– Dominik?
– Ano.
– Wieki chłopaka nie widziałem. Wpadniemy kiedyś do Wiktorii i Darka, to może zastaniemy Fiołka. Tylko na razie nie chcę do nich zaglądać, bo Wiki niedawno urodziła. Niech mają trochę spokoju.
Kamil pamiętał co się działo, kiedy Dariusz zadzwonił do Szymona i poinformował go, że Szymek został wujkiem. Jego partner szalał ze szczęścia. Wysłał kurierem duży bukiet białych róż, a następnego dnia pojechał do szpitala zobaczyć się z przyjaciółką. Widział wtedy jej córeczkę i przez kolejny dzień zachwycał się nią. Kamil nie miał pojęcia, czym tu jest się zachwycać. On mógłby rozpływać się nad szczeniakami, ale dziećmi? W życiu.
Do Zamościa dojechali na dziewiątą. Zaparkowali przed blokiem, w którym jeszcze kilka miesięcy temu wynajmował mieszkanie z przyjaciółmi. Anka z Bogusiem do tej pory mieszkali sami. Nie chcieli brać współlokatora, bo jak mówili, raz trafiła im się taka dziewczyna, która dała im popalić, że teraz wolą we dwójkę radzić sobie z opłatami. Poza tym babcia Bogdana zaczęła im pomagać po tym, jak byli u niej na święta, więc nie mogli narzekać na finanse.
– Dam im znać, że dojechaliśmy. – Z tego co zaplanowali, znajomi mieli zejść do nich, aby już we czwórkę wybrać się na stare miasto. Kiedy byli u nich w lutym, pogoda tak bardzo się zepsuła, że właściwie cały czas przesiedzieli w mieszkaniu, oglądając filmy i grając w gry planszowe.
Zadzwonił do Ani. Dziewczyna po chwili odebrała.
– Już jesteście?
– Tak.
– Zaraz zejdziemy, tylko zaleję ziemniaki wodą, bo właśnie skończyłam je obierać.
– To czekamy. – Rozłączył się. – Zaraz zejdą. – Wysiadł z samochodu. Przeciągnął się.
– Tęsknisz za tym? Za miastem? – Szymon, oparłszy się o auto, przyglądał się Kamilowi.
– Wiesz co, że nie? To już nie jest moje miasto. – Rozwinął z papierka jabłkową gumę do żucia. – Kiedy pierwszy raz stąd wyjeżdżałem, byłem wściekły. – Wsunął listek do ust. – Przez całe zeszłe lato myślałem o tym, jak wrócić do domu. Potem zrozumiałem, że moje miejsce jest tam. Nadal tak sądzę. Poza tym mój dom zawsze będzie tam gdzie ty – dodał. Miał ochotę go objąć i pocałować, jednak tutaj musieli się powstrzymać. Śmiać mu się chciało, bo przecież w małej wiosce, na kompletnym zadupiu nie musiał udawać.
– Cieszę się. I mój dom…
– Zakochane gołąbeczki ćwierkają – zanuciła Anka, podchodząc do nich. – Dobrze cię widzieć. – Objęła Kamila.
– Ciebie też. Super, że dzisiaj nie macie zajęć, nie pracujecie. W końcu mogliśmy się ponownie spotkać.
– Też tak myślę. Szymon, ciebie też dobrze widzieć.
Kiedy Ania przytulała Szymona, Bogdan przywitał się z Kamilem, obejmując go i klepiąc po plecach.
– Anka od rana przygotowuje wszystko do obiadu i nuci pod nosem. Taka jest zadowolona z waszej wizyty. Mam nadzieję, że po wycieczce, którą wam zafundujemy, będziecie głodni jak wilki.
– Będą, bo to ja zrobię obiad. – Wyśmienicie nauczyła się gotować i chwaliła się tym wszystkim. – To co, gdzie jedziemy najpierw? Może Zoo, no bo jak to tak być w Zamościu i nie odwiedzić zwierzątek. Potem zwiedzimy resztę, hm?
– Prowadź, nasza przewodniczko – powiedział Kamil i mimo że doskonale znał całe miasto, chętnie pozwoli się komuś oprowadzić.

*

Przez pół dnia zwiedzili tyle miejsc, że kiedy weszli do mieszkania padli na kanapę bez życia. Właściwie zrobił to Kamil, bo Szymon mający doskonałą kondycję nie wykazywał dużego zmęczenia.
– Chłopie, kończysz się. – Śmiech Bogdana rozległ się w pokoju. Mężczyzna postawił na stoliku szklanki z wodą.
– Szymon, musisz zadbać o jego kondycję – poradziła Anka, kierując się do łazienki.
Bieńkowski ugryzł się w język zanim powiedział, że dba o kondycję partnera, ale w łóżku.
– Złaźcie ze mnie – warknął Kamil, wyciągając nogi przed siebie i przymykając oczy. – Mam kondycję, ale w życiu nie łaziłem aż tyle. Anka, jesteś niezmordowana.
– Zawsze byłam, zapomniałeś? – Wyjrzała z łazienki, wycierając ręce. – Czasami tylko udawałam, że jestem słabiutka.
– Tak, szczególnie wtedy kiedy przed maturami popiliśmy trochę u Świrusa, a potem umierałaś, puszczając pawia do kosza na przystanku.
– Nie przypominaj mi tego. I ja jeszcze domagałam się piwa. Blee. To obleśne.  – Aż nią wstrząsnęło. – Dobra, dokończę obiad. Za pół godzinki powinien być gotowy.
– Pomóc ci w czymś? – zaproponował Szymon.
– Jaki uprzejmy – jęknęła. – Ci dwaj tacy nie są. – Wskazała palcem na partnera i kolegę. – Dzięki, ale poradzę sobie. Kamil, trzymaj się go. Masz dobrego faceta, mądrego, przystojnego, więc go nie puszczaj.
– Nie mam takiego zamiaru. – Zarzycki, sięgnąwszy po dłoń Szymona, zaczął bawić się jego palcami.
– Szymek, nie lubię rudzielców, ale twój rudy to jak kasztanowy, nie pomarańczowy, więc w porządku – wypaliła ni stąd ni zowąd.
Bieńkowski zgłupiał i spojrzał na Bogdana, nie mając pojęcia o co chodzi. Chłopak wzruszył ramionami i rzekł:
– Nie pytaj. Stara historia.
– Były Anki, jeszcze z liceum, był rudy – wyjaśnił Zarzycki. – Nie znosi faceta, bo ją zdradził. Każdego rudzielca z nim porównuje.
– Stare urazy – powiedziała głośno Anka, stawiając patelnię na gazie. – Nie bierz tego do siebie.
Pół godziny później, kiedy zupa pomidorowa się odgrzała, ziemniaki ugotowały, a kotlety usmażyły z pomocą dziewczyny, usiedli do obiadu. Przez cały czas rozmawiali o wszystkim. Najwięcej mówiła Ania, opowiadając o pracy, studiach, licealnej przeszłości ich, wtedy jeszcze, piątki. Z tego tematu przeszli na Dorotę, która wciąż mieszkała za granicą. Pozbierała się po śmierci Tomka i podobno ma kogoś. Powspominali również Świrusa. Wcześniej byli u niego na grobie. Kamil za każdym razem, kiedy był w Zamościu, kupował znicz i szedł go zapalić oraz porozmawiać w myślach ze zmarłym przyjacielem, w którym przez jakiś czas się podkochiwał.
– Tomek był spoko. Mam wrażenie, że wtedy był najlepszy z naszej piątki – mówiła dziewczyna, popijając kompot z wiśni.
– Ale odwaliło mu, przez co wpakował się w gówno – dodał Kamil. Jakaś jego część zawsze będzie zła na chłopaka za to, że wszedł w złe towarzystwo, wziął się za dopalacze i umarł. Przyszedł mu na myśl kuzyn, który prowadzał się z nieciekawymi ludźmi. Obawiał się, że Paweł może skończyć podobnie. I chociaż go nie znosił, nie życzył ani jemu, ani rodzinie takiej tragedii.
Wstał od stołu i wyszedł na niewielki balkonik, na którym przeważnie Ania suszyła pranie. Oparł się o ścianę i westchnął.
– Co się dzieje? – Szymon dołączył do niego.
– Historia Świrusa przypomniała mi o Pawle. Opowiadałem ci, że prowadza się z podejrzanymi typkami. Piotrek mówił, że Paweł nie raz od nich oberwał. A najgorsze jest to, że chyba ćpają. A na pewno czymś handlują. W czwartek byli pod sklepem, bo Paweł przyjechał kupić papierochy. Śmiecili, więc zagroziłem im, że zadzwonię po gliny. Wystraszyli się. Usłyszałem, jak jeden z nich mówi coś o tym, że nie chcą mieć nic wspólnego z glinami, bo ci mogą wywęszyć ich towar. Jak myślisz, o co może chodzić?
Szymon oparł się obok niego o ścianę i chwycił go za rękę.
– Boisz się, że Paweł skończy jak ten wasz Tomek Prus.
– Tak.
– Wujek Anety jest policjantem. Może by tak z nim pogadać…
– Nie chcę, żeby Paweł poszedł siedzieć, gdyby okazało się, że mam rację. – Chciało mu się palić. Obiecał jednak sobie, że musi z tym skończyć i na razie udawało mu się wytrwać w postanowieniu. Za to wrzucił do ust kolejną gumę zaczynając ją żuć.
– Chyba lepiej, żeby trochę odsiedział, niż skończył w grobie. Z tego co mówiłeś wcześniej, to nie są zwykli chuligani, tylko zorganizowana grupa. Obiło mi się o uszy, że syn szefa firmy przewozowej w Zydlu ma wiele na sumieniu. Siedział już za handel prochami.
– Pewnie to ten Gargamel czy jak  mu tam. Nie znoszę Pawła, ale to mój kuzyn. Babcia by się wykończyła, gdyby mu się coś stało. Ostatnio wszyscy udają, że nasza rodzinka się kocha – prychnął. – Historia z Tomkiem przypomniała mi, jakie życie jest kruche. – Ścisnął dłoń Szymona.
– Pogadamy z Anetą, a ona z wujkiem i zostawimy wszystko jemu, co?
Kamil spojrzał na partnera. Uniósł jego dłoń do ust. Pocałował jej wierzch.
– Dobrze, że mam ciebie.
– Zawsze masz mnie. – Pogłaskał go po policzku.
– A ty mnie. – Już wiedział, że cokolwiek by się działo w ich życiu, nie ucieknie. Będzie trwał przy Szymonie jak najtwardsza ze skał, opierając się każdej burzy.
– Chłopaki, no chodźcie, pogramy w coś.
Kamil przewrócił oczami. Anka potrafiła zepsuć każdy, nawet najbardziej intymny nastrój.
– Czasami mam ochotę zrobić jej coś niemiłego.
– Wybacz jej, chce być w centrum uwagi. – Zanim weszli do środka, przytulił na chwilę Kamila. Pocałował go w skroń, dopiero po tym pozwalając odsunąć się.

*

Było już późno w nocy, a oni jeszcze siedzieli i rozmawiali. Kamil przysypiał z głową na ramieniu Szymona. Anka siedziała oparta o swojego chłopaka i śmiała się z jego głupich żartów. Niedługo mieli kłaść się spać, ale żadnemu z nich się do tego nie śpieszyło.
– A jak się mają te wasze koteczki? – zapytała jedyna kobieta pośród nich. – Widziałam zdjęcia. Urosły.
– Imbir, ten trójkolorowy, najwięcej rozrabia. Kocha firanki mojej mamy i wspinaczkę po nich – odpowiedział Bieńkowski. – Do tego przegania nasze starsze koty.
– Imbir Imbirem – wtrącił Kamil – ale to Latino uwielbia Szymona. Za każdym razem próbuje wleźć mu na kolana i tulić się.
– Mnie lubi? Przecież jak jesteś u siebie w domu, to tylko tam przesiaduje. Ma jakiś czujnik ustawiony na ciebie, mówię ci.
– A kto się ciągle ociera o twoje nogi, kiedy tylko cię zobaczy?
– Ty? – Szymon uśmiechnął się kąśliwie, uniósłszy prawą brew. Skrzywił się, kiedy Kamil uderzył go łokciem w bok. – Ałć.
– To było lekko, nie przesadzaj.
– Fajni jesteście. – Anka patrząc na nich, wiedziała, że ci dwaj trafiając na siebie wygrali los na loterii. Zresztą jej też się poszczęściło. – A co się stało z tym facetem, który porzucił koty? Coś mówiłeś ostatnim razem, że mu groziłeś, a raczej jego córce. Chyba nie skrzywdziłbyś tej małej.
– Nigdy w życiu. Ale nie zapanowałem nad sobą. Moje poglądy mogą kogoś przerażać, lecz rozszarpałbym każdego, kto krzywdzi jakiekolwiek zwierzę. – Szymon nie ukrywał tej części siebie.  Za dużo w życiu widział cierpienia i bólu, żeby być delikatnym w stosunku do ludzi robiących krzywdę zwierzakom. – Poza tym na pewnych ludzi działa tylko twarda retoryka i trzeba wytoczyć silny oręż, żeby się bali. Założę się, że teraz ten człowiek dwa razy pomyśli nad swoimi czynami, zanim coś zrobi.
– Jestem taki sam – rzucił Kamil. – Dlatego lepiej niech nikt z nami w tym względzie nie zadziera, bo obaj staniemy za sobą murem i to inni będą mieć kłopoty.
– To mi się w was podoba. Na szczęście ja nie muszę się was bać – zażartowała Anka, podnosząc się z podłogi, na której cała czwórka się rozsiadła. – Spać. Idę spać.
– My też się zbieramy. Jutro czeka nas jeszcze wizyta u mojej babci, a nie chcę wyglądać niczym zombie. – Szymek uniósł się. Pomógł wstać partnerowi, który przez cały wieczór lepił się do niego jak rzep.
– Jak coś, to łazienka jest wasza – poinformowała Anka, która wcześniej się wykąpała.
– Spoko, przyjaciółko. Dobranoc.
– Dobranoc.
Razem z Szymonem udali się do dawnego pokoju Kamila. Nic się tutaj nie zmieniło. Ania już wcześniej rozesłała im wersalkę, więc teraz mogli się tylko umyć i pójść spać. Kamil już zasypiał.
– Wykończony? – zapytał Bieńkowski. Widział jak oczy partnera zamykają się, a i chłopak ledwie trzyma je otwarte.
– Żebyś wiedział. Poza tym jest już druga w nocy. Idę się odlać i spać. Rano wezmę prysznic. Nie przeszkadza ci to?
– Wiesz, że nie. Zresztą będziemy tylko spać. – Objął go, opierając brodę o jego ramię. – Wiesz, co mnie cieszy?
– Hm? – Wtulił nos w szyję Szymona.
– To, że mamy szczęście w życiu. Znaleźliśmy siebie i trafili nam się super przyjaciele, znajomi. A największą radością napawa mnie to, że w razie potrzeby staniesz za mną murem.
– Bo to jest prawda. – Ziewnął. Uniósł głowę i spojrzał Szymkowi łagodnie w oczy. – Tamten Kamil odszedł. Wiem, powtarzam to, ale ten, który stoi przed tobą, pomimo że ma dopiero dwadzieścia lat, dojrzał i bardzo cię kocha.
– A ja kocham jego. – Pochylił się, łącząc ich usta w czułym pocałunku pokazującym, jak wiele Kamil dla niego znaczy. – I chcę być z tobą… na zawsze.
Zarzycki uśmiechnął się na te słowa, burząc obawy Szymona, że chłopak się ich przestraszy.
– A ty myślisz, że ja tylko tak na chwilę… Pobawimy się w związek i tyle? Szymon, chciałbym się z tobą zestarzeć. To wystarczające słowa, żeby upewnić cię, czego chcę?
– Tak – odpowiedział krótko, a potem pocałował go mocniej i żarliwiej, pławiąc się trawiącym go szczęściem.