27 sierpnia 2013

Rozdział 21


Dziś spóźniony rozdział, ale do północy zdążyłam, by go dać 27. :DD
Dziękuję za komentarze. Wszystkie czytam, ale leń  bierze, żeby na nie odpisywać. 
Dajecie mi adresy do Waszych blogów, wybaczcie, ale ostatnio  nie czytam blogów poza tymi już mi znanymi, a i też je zaczynam zaniedbywać. 

Życzę miłego czytania. ^^







Ogień w ognisku płonął żywo, dając nie tylko światło, ale i ciepło. Noce w Elros w porównaniu z Lorin były dość chłodne. Czterech mężczyzn siedziało skupionych wokół paleniska, a jeden z nich wesoło opowiadał historię swego życia, racząc się przy tym jakimś mocnym trunkiem, który wprowadzał go w stan upojenia. Oczywiście pełen uprzejmości nieznajomy najpierw chciał poczęstować swoich wybawicieli, ale ci odmówili mu i powiedzieli, żeby sobie nie przeszkadzał.
Asmand nadal bacznie go obserwował. Wiele razy był świadkiem sytuacji, kiedy złodziej udawał pijanego, a jego nowi kompani tracili czujność, budząc się rankiem bez leita przy duszy. Sądząc po zapachu tego, co mężczyzna pił, musiał to być trunek pędzony na ziemiach Losland. Zdarzyło mu się smakować mareo i obiecał sobie, że nigdy więcej tego nie skosztuje. Dwa dni umierał po wypiciu kilku łyków. Cóż, widać ten człowiek był już wprawiony w pochłanianiu trunku.
Ja naprawdę panom jestem winien podziękowania – mamrotał człowieczek.
Niech pan powie, dokąd się pan wybierał. – Riven napił się wody z bukłaka.
Ja? Panoczki kochane. Przede mną daleka droga. Ojciec się zamartwia, że jego plan się nie powodzi. Mówiłem mu, że ja się tym zajmę, ale on nie zgodził się na to, mówiąc, że jestem głupi i nierozważny. Ale ja – przerwał, pociągając z glinianej butelki solidny łyk marea – taki nie jestem. Wiem, co robić. Niestety, tatuś wolał odnaleźć tego… jak mu tam... Człowiek nigdy nie przedstawiał się prawdziwym nazwiskiem. Można go było odnaleźć, szukając Szarego Wilka. Trunek się kończy.
Asmand drgnął i niepokój rozlał się po jego piersi. Czyżby sprawa okazała się prostsza niż przypuszczał?
Chciał odnaleźć tego Szarego Wilka, po co? – Zawrócił mężczyznę na właściwe myślenie.
Co? A tak, chciał go odnaleźć, żeby załatwił jakiegoś księcia. Dopiero niedawno dowiedziałem się, kogo. Niestety, ten człowiek do tej pory nic nie zrobił, a tygodnie mijają jeden za drugim. Zaproponowałem ojczulkowi, że się tym zajmę, już niejednego załatwiłem – mówił tak, jakby się chwalił. – Zgodził się i dostanę dom na własność, o ile zabiję tego...
Szarego Wilka? – podpowiedział Yavetil, zaczynając kojarzyć fakty szczególnie łatwo, od kiedy patrzył na twarz Delretha.
W Antiri posługuje się jakimś nazwiskiem. – Zmarszczył brwi, jakby usiłując sobie coś przypomnieć. Widać, że po pijanemu ciężko mu się myślało. – Nieważne. W każdym razie przygotowałem sobie wszystko, aby zabić tego kogoś i srebrnowłosego księcia.
Riven miał ochotę dopaść mężczyznę, zacisnąć rękę na jego gardle i wydrzeć z niego wszystko, co na ten temat wiedział, lecz Asmand odczytał jego intencje i powstrzymał go przed nierozważnym krokiem. Niczego się wszak nie dowiedzą, jeśli Riven go zaatakuje.
Dlaczego twój ojciec chce zabić tego księcia? – spytał Delreth, wbijając w niego swe przenikliwe oczy.
O to trzeba pytać ojca. Ale z tego, co podsłuchałem, chodzi o ziemię. Ma plany z kimś z Losland.
Riven poderwał się na równe nogi i odszedł od ogniska. Po chwili dołączył do niego Asmand.
O ziemię? Chcą zabić Aranela, bo chodzi o ziemię? Ale co Aranel ma z tym wspólnego?
Książę, wszystkiego się dowiemy już niedługo. Wątpię, by ten tu znał prawdę. Jak się postaramy i popędzimy konie, to gdy minie południe, wjedziemy do Noir. A ten człowiek będzie dobrym przetargiem w rozmowie. Ponadto dzięki niemu wiemy, że ten ktoś na razie wysłał swego syna, po nim będą inni. Dlatego nie ma co zwlekać.
Tylko co zrobimy, jak poznamy prawdę? – zapytał Saeros, opierając się o drzewo.
Nasza podróż jednak potrwa dłużej, jeżeli ktoś z Losland brał w tym udział. Pojedziemy do Quentar i poprosimy o audiencję u króla Margili. W sumie ty, panie. Ja jestem za bardzo znany w tamtej krainie.
Tak? Czemuż to? Zabiłeś tam zbyt wiele osób? – zadrwił książę.
Poniekąd. Pochodzę z Quentar.
Jesteś Loslandczykiem – stwierdził. – Można się było domyślić po twoich rysach twarzy.
Jestem. Wróćmy do ogniska. Chcę dowiedzieć się kilku rzeczy, zanim nasz pijaczyna zaśnie. – Nie czekał, aż książę pozwoli mu odejść. Przecież tutaj byli równi.

*~~*~~*

Mężczyzna przebudził się i skrzywił, chroniąc oczy przed ostrym światłem. Chciał się poruszyć, ale nie mógł. Otworzył więc oczy i stwierdził, że jest wczesny poranek, a polanę oświetlają promienie wschodzącego słońca.
Obudziłeś się, doskonale. Możemy wyruszyć – syknął Riven, stojąc nad mężczyzną.
Dlaczego jestem związany?
Riven obrzucił wzrokiem więzy, jakie leżący człowiek miał na rękach.
Po ognistym wypitku masz bardzo długi język. – Dołączył do nich Asmand i szarpnął swoim niedoszłym zabójcą, by ten się podniósł.
Kim wy jesteście? – zapytał przestraszony nowy przyjaciel.
Pamiętasz Szarego Wilka? To ja – szepnął złowrogo Delreth, popychając go ku jego koniowi. Wcześniej wszelką broń ukrył u siebie.
Jak to ty? – Potknął się o kamień i omal nie upadł.
Jedziemy właśnie na spotkanie z twoim ojcem – poinformował go Yavetil, wskakując na swego konia. – Będziesz doskonałą kartą przetargową.
Zobaczymy, jak dużo znaczysz dla swego staruszka. A tak w ogóle, to jestem Riven Saeros. Książę Saeros, mąż srebrnowłosego. I wiedz, że gdyby nie ten facet z czerwonymi włosami, już byś wąchał kwiatki od spodu. Nikt, podkreślam nikt, nie ma prawa podnieść ręki na mego małżonka! Jak to zrobi, będzie miał ze mną do czynienia! Wdrapuj się na swoją chabetę i wracamy do twego domu. Wybacz, ty wracasz z niemiłymi wieściami.
Ależ panowie, możemy się jakoś dogadać. Rozwiążcie mi ręce. Sznury są za ciasne. Porozmawiam z ojcem i dam gwarancję, że nikt więcej nie ucierpi. – Płaszczyła się marna podróbka mężczyzny.
Całe szczęście, jeszcze nikt nie ucierpiał, ale ty możesz być pierwszy. – As wyciągnął sztylet i przyłożył go do gardła skacowanego pijaczyny. – Wsiadaj na konia albo powleczemy cię za nim. Nadążysz galopem?
Dobrze, panie, już dobrze. – Trzęsącymi się, związanymi razem dłońmi złapał za łęk, a stopę umieścił w strzemieniu, z trudem wspinając się na grzbiet zwierzęcia.
Żadnych sztuczek, bo cię dopadnę i nie będziesz w stanie złapać oddechu, a pożegnasz się z życiem. Będziesz grzeczny, to dojedziesz cało do domu. – Delreth przesunął ostrzem po ubraniu mężczyzny. – Taki tchórz wyruszył, by mnie zabić? Podejrzewam, że ojciec wysłał cię tylko na przeszpiegi. Wróciłbyś, powiedział, co i jak, a potem prawdziwy zabójca zająłby twoje miejsce. Na szczęście nie dopuścimy do tego. Trzymaj się mocno.
Ja... chciałbym na stronę.
Lej w spodnie – powiedział Asmand i zostawił wystraszonego człowieka.
Po raz pierwszy Riven stwierdził, że cieszy się, iż jedzie u boku Delretha. Mężczyzna powstrzymał go przed niechybnym morderstwem i jest w stanie rozpoznać wszelkie zagrożenie. Zresztą Galdor pod tym względem też był bardzo dobry.

Jakiś czas później pędzili, ile sił w końskich nogach, aby jak najszybciej dotrzeć do Noir. Każda chwila jest ważna, żeby ochronić Aranela i poznać odpowiedzi na pytania, a tych zbierało się coraz więcej.

*~~*~~*

Mój drogi chłopcze. – Zielarz traktował Aranela bardziej jak swego syna, a nie księcia. – Miłość rzadko kiedy przychodzi nagle. Czasami trzeba miesięcy, nieraz lat, ażeby się zbudziła.
Książę odłożył pęk suszonych ziół i zapytał:
A skąd mam wiedzieć, czy ona jest, Haialdarze? Dla osoby, która zna uczucie, może łatwo jest ją rozpoznać, ale dla kogoś dopiero zapoznającego się z tą częścią życia przegapienie tego wydaje się możliwe.
Zielarz usiadł spokojnie przy swoim księciu. Wyraźnie rozpoznawał oznaki zaufania młodzieńca. Aranel potrzebował poczuć ojcowskie uczucia i odbyć ważne rozmowy.
Wydaje ci się, że to przegapisz. Zaręczam, młodzieńcze, iż będziesz wiedział, co to miłość. Być może już wiesz. Zastanów się, co czujesz w chwilach, kiedy jesteś z mężem blisko. – Widząc postępujące rumieńce u Aranela, odkaszlnął. – Miałem na myśli samą obecność.
Adantin zakłopotany, że tak wyraźnie było widać, o czym pomyślał, wziął do rąk kolejne gałązki alqu, ziela leczącego przeziębienia, a następnie zaczął je związywać sznurkiem.
Rozumiem, Haialdarze.
Opowiem ci coś. Gdy byłem w twoim wieku, mój ojciec chciał, bym ożenił się z pewną szlachcianką. – Starszy mężczyzna powrócił do wieszania przy suficie przygotowanych już pęków roślin. – Nie chciałem tego. Sam miałem na oku inną pannę, ale nie miałem wyjścia. Ślub odbył się szybko, jako że nie byłem nisko urodzony, nikt się temu nie sprzeciwił. Oboje z małżonką nie lubiliśmy się. Częste kłótnie nie wróżyły dobrego związku. Mijały tygodnie, miesiące. Na świat przyszedł nasz pierwszy syn, teraz jest już dorosły, ma dwadzieścia trzy wiosny. Nawet nie wiedzieliśmy z małżonką, że zbliżamy się do siebie. Przebywanie razem sprawiło, że zaczęliśmy się szanować, przywiązywać do siebie, z czasem się pokochaliśmy. Dziś mamy siedmioro dzieci i dwoje wnucząt. Nadal, po tylu latach, kocham ją. Nie wiem, jakie moje życie byłoby bez niej, ale to nie ma znaczenia, na pewno tkwiłoby w martwym punkcie. Teraz jest dobrze i nie mogłoby być lepiej, młodzieńcze.
Aranel słuchał tego, będąc pewnym, że spędziłby życie samotnie. Nikt nie zechciałby ślepego księcia. Riven nie był zły. Z początku obaj traktowali się chłodno, ale teraz było coraz lepiej. Nie czuł już złości na ten cały pakt, jaki zawarli ich ojcowie, albowiem to dało mu szansę na coś, co jak sądził, że nigdy nie nastąpi. Przecież mógł trafić gorzej. Riven mógł być złym człowiekiem, traktować go jak rzecz. Chyba zacznie dziękować za niego bogom. Za zmianę, jaka się dokonała i prosić, żeby jak najszybciej do niego wrócił.

*~~*~~*

Mury Noir powitały ich kolorowym widokiem. Każda ściana budynku przyozdobiona była barwnymi rysunkami lub roślinnością. Riven słyszał z opowieści, że to bardzo różnobarwne miasto, lecz dopiero dzisiaj mógł się przekonać o tym na własne oczy. Gdyby był tu jego mąż, opowiadałby mu o tym, co widzi. Po ulicach krążyli uśmiechnięci ludzie, pozdrawiając się wzajemnie, jakby nie mieli trosk.
Tu jest tak zawsze, Ermoth? – Udało im się wydrzeć od niedoszłego zabójcy, jak ma na imię.
Jest. Udają, że życie wśród kolorów będzie łatwiejsze. Sądzą, że wielobarwne spódnice kobiet, mury i męskie koszule przyciągną gości, którzy przyjadą się tu zabawić i zostawić leity.
Widzę, że mają rację, patrząc na wielu przechodniów. Widzę nawet Kavorczyków. Ich długie nosy i spiczaste uszy ciężko przegapić.
Są też Iensaurczycy, ludzie gór – dodał Asmand.
O tak, są. Oni zostawiają najwięcej kruszcu. Noir to zbieranina różnych osobowości. Miasto przygraniczne. Wychowałem się tutaj, więc wiem – powiedział Ermoth z dumą, jakby zapominając, że jest więziony przez trzech mężczyzn.
Powiedz lepiej, gdzie znajdziemy twego ojca i nie kłam, o ile ci życie miłe – odezwał się Galdor, a dla podkreślenia ostatnich słów położył dłoń na rękojeści krótkiego miecza.
Musimy dojechać do rynku, panie, a potem powiem, co dalej.
Ludzie schodzili im z drogi, kiedy konie stąpały po kocich łbach trochę zmęczone długą drogą, wszak od rana mieli tylko jeden postój. Niektórzy ciekawie patrzyli na podróżnych, inni wyglądali, jakby wywęszyli nowy zarobek, ale byli i tacy, którzy nie zwracali uwagi na nowych, będąc już przyzwyczajeni do obcych.
Rynek okazał się wielkim placem, pośrodku którego stały przekupki z bukietami kwiatów i nawoływały do ich kupna, obiecując, że tanio sprzedadzą swój towar.
Yavetil pomyślał o dniu, kiedy dał Terrikowi kwiaty i oświadczył mu się. Nie mógł się doczekać ich ślubu. Jak wróci, od razu zaciągnie go do króla i poinformuje oficjalnie władcę o planach.

Ermoth poprowadził ich uliczkami kawałek poza miasto do miejsca, gdzie swoje domy mieli bogaci mieszczanie. Każdy z nich zbudowany z kamienia był bogato ozdobiony i wyglądało na to, że poszczególni właściciele domostw walczyli w tym względzie ze sobą. Riven nie rozumiał tego, ale i nie komentował. Jedyne, co go interesowało, to spotkanie z człowiekiem, który kazał zabić jego męża.
Zatrzymali się na podwórzu przed budynkiem otoczonym kwiatami, które ustawione były w szerokich donicach wzdłuż ścian. Z pewnością były pod opieką kobiety, którą mogła być pani domu lub służąca. Podróżnicy z Lorin nie wątpili, że nie ma tu służby. W takich domach zawsze była.
Ojciec jest w domu – powiedział Ermoth, wyglądając na bryczkę, którą jeździł jego rodzic.
Doskonale. Wejdziesz i przedstawisz nas jako zainteresowanych kupnem tego domu lub po prostu tam wejdziemy. – Asmand miał na głowie kaptur, bo nie chciał, aby mężczyzna zbyt wcześnie go rozpoznał. – Nie zdradź się niczym, inaczej wiesz, co ci grozi. Chcemy z twoim ojcem porozmawiać bez służby, twojej matki i innych świadków.
Wejdźcie, panowie. – Drżącymi dłońmi otworzył drzwi, zapraszając niechcianych gości do środka. Zaraz na ich powitanie przyszedł służący, z trudem ukrywając zaskoczenie widokiem przybyłych podróżników.
Galdi, gdzie jest mój ojciec?
Jak zwykle w swoich komnatach, paniczu. Pana mama wybrała się do przyjaciółki.
Musimy porozmawiać z moim ojcem, nie przeszkadzaj nam.
Dobrze, paniczu.
Asmand uważnie obserwował otoczenie. Nikt po domu się nie kręcił poza tym służącym, co im sprzyjało. Poszedł za pozostałymi towarzyszami, już uśmiechając się w duchu na wyraz twarzy mężczyzny, który go wynajął.

*~~*~~*

Trudno mu było wytrzymać kolejny dzień bez Asmanda. Przez ten krótki okres przyzwyczaił się do niego. Tym bardziej, że serce na samą myśli o nim szalało w piersi. Wcześniej nawet nie pomyślał, że znajdzie się ktoś taki w jego życiu. Asmand był piękny, cudowny i doskonale się kochał. Nie, żeby Erki miał jakieś doświadczenia w tym względzie. Po prostu był to dla niego mężczyzna idealny, pomimo licznych wad.
Szedł sobie ścieżką po królewskich ogrodach i błądził oczami oraz myślami w obłokach. Nie zwracał uwagi na pracujących ogrodników, dopóki na jednego nie wpadł.
Uważaj, chłopcze, jak chodzisz! Podepczesz kwiaty i przy okazji mnie zabijesz! Kim ty w ogóle jesteś?! – Ogrodnik, mężczyzna w sile wieku, naskoczył na Ladrimę. – Uważaj, bo zawołam straże.
Aaa... ale ja tylko przechodziłem, przepraszam. Nie ma co się rozjuszać.
A kto tu się rozjusza?! To ty włazisz, gdzie...

Nieopodal siedzący na ławeczce Aranel usłyszał wrzaski, wziął swój kij i skierował się w stronę głosów. Jeden rozpoznał i gdy głosy były już blisko, odezwał się:
Co tu się dzieje?
Panie, wybacz, ale ten młodzik...
Kim ty jesteś? – zapytał nieznajomego Adantin.
Ogrodnikiem, jednym z kilku, książę. Ten młodzik chciał zdeptać kwiaty...
Nie chciałem nic deptać – wtrącił Erkiran. – Szedłem ścieżką, zamyśliłem się i wpadłem na tego człowieka. Przeprosiłem, a ten na mnie wrzeszczy.
Erkiranie, dotrzymaj mi towarzystwa, a pan niech wraca do pracy i będzie uprzejmy w stosunku do innych – powiedział twardo książę. Czując, że Erki stanął u jego boku, zwrócił się do niego: – Mam nadzieję, że masz czas.
Mam, dopóki mnie nie zawołają. Zrobiłem, co miałem zrobić, a że nikt nie zabraniał mi przebywania w ogrodach, wybrałem się na przechadzkę, więc z radością dotrzymam ci towarzystwa, panie.
Jak podasz mi swoje ramię, przejdziemy się w stronę stawu. Bez swojej osobistej służki nie chodzę tam, łatwo się potknąć.
Ze mną czujesz się bezpiecznie, panie? – Podał mu swoje ramię.
Odnoszę wrażenie, że mogę ci ufać. Poza tym, łączą nas nasi panowie.
Właśnie jeden z nich był obiektem moich myśli.
Pan Delreth. Przyznam, że wzbudza mój niepokój. – Aranel uśmiechnął się nieśmiało. Szli wolno, delektując się przestrzenią, jakiej księciu nie dawały pałacowe mury. Odnosił wrażenie, że w Erkim zaczynał odnajdywać bratnią duszę.
Mój też wzbudzał. Wiem, kim jest i mam nadzieję, że nie będzie już tego robił. Asmand jest bardzo tajemniczy i może pewnego dnia dowiem się, dlaczego zaczął zabijać. Poznam jego przeszłość.
Nie pytałeś?
Nie było czasu. Właściwie to pierwszy raz kochaliśmy się tej nocy, w której powstrzymałem... – urwał i zawstydzony spojrzał na Aranela. – Przepraszam. Przy tobie, książę, rozwiązuje mi się język.
Dobrze mieć z kim porozmawiać. – Czyli Erkiran też ma za sobą intymne doświadczenia, a tylko on... nie liczył tamtej nocy bólu, ani ostatniej, kiedy Riven... Ponownie poczuł gorąco na policzkach. Musi przestać myśleć o takich rzeczach i nauczyć się nie być tak zawstydzonym. Riven powiedziałby, że jest słodki.
Erkiran z zafascynowaniem patrzył na księcia. Jego mąż ma szczęście, mając u boku kogoś tak pięknego. Pokryte czerwienią policzki, lśniące włosy i promieniejąca twarz dodają mu wyglądu anioła. Jest księciem, a rozmawia ze mną, jak z równym sobie. Nie ma nic cenniejszego, kiedy przyszły król ma dobre serce. Był dumny z siebie, że uratował mu życie.
Spacerowali jeszcze długo, rozmawiając, głównie o trójce mężczyzn, którzy wyruszyli w daleką drogę. Obu połączyła tęsknota za partnerem.

*~~*~~*

Mężczyzna z siwiejącymi włosami podniósł na nich pytający wzrok, gdy weszli do dużego pomieszczenia służącego za gabinet. Odłożył pióro i zapytał:
Ermoth, kim są ci ludzie?
Tato, ja... Oni są... – zacharczał, kiedy ręka Galdora przystawiła mu sztylet do szyi.
Widząc to, gospodarz zerwał się zza biurka i cofnął.
Co tu się dzieje?! – krzyknął.
Proszę nie krzyczeć, o ile nie chce mieć pan tu kilku trupów. – Asmand wystąpił na przód i zdjął kaptur, jego zimny wzrok przeszył mężczyznę lodem. – Poznaje mnie pan, prawda? Miał pan okazję zobaczyć moją twarz jako jedyna z osób, od których przyjąłem zlecenie.

Asmand stanął przed swym nowym „pracodawcą” z zasłoniętą twarzą przez nieodłączny kaptur chroniący w znacznej części jego wygląd.
Natrudził się pan, żeby mnie znaleźć. Czyżbym miał pozbawić życia kogoś bardzo ważnego? Może ktoś pana okradł, a może grozi panu.
Nie będę rozmawiał z kimś, kogo twarzy nie znam.
Dla swego bezpieczeństwa zawsze ją skrywam. Moja praca nie polega na zwykłych obowiązkach. Zabijam i nie ma w tym nic, czym mogę się hołubić. Robię bardzo złe rzeczy. Rzeczy, za które czeka mnie śmierć lub wieczność w więziennych lochach – powiedział Asmand.
Ty widzisz mnie, jak chcę widzieć ciebie. Jestem wpływowym człowiekiem, jedno moje słowo i nie istniejesz.
Jedno moje pociągnięcie ostrzem i okryje cię ziemia, panie.
Wiem, kim jesteś, skąd pochodzisz. Wiem, kim była twoja pierwsza ofiara. Wiem, że miałeś brata. I wiem, gdzie się przez jakiś czas wychowywałeś. Musiało tam być bardzo ciężko, prawda? Chciałbyś trafić w podobne miejsce? Pokaż twarz, inaczej mój krzyk zaalarmuje moje straże i pożegnasz się z wolnością.
Asmand wiedział, że mężczyzna to zrobi. Nie da rady kilku ludziom, pomimo swego wyszkolenia w walce. Sama myśl o zamknięciu paraliżowała go. Ten człowiek i tak poznał jego prawdziwą tożsamość, więc ujrzenie jego twarzy nic nie zmieni. Sięgnął do materiału okrywającego głowę i zsunął go na szyję.

Delreth otrząsnął się od tego wspomnienia dość szybko. Przechylił głowę, nie spuszczając wzroku z przestraszonego człowieka.
Wyraźnie widać, że pan się boi. Dlaczego? Był pan taki odważny? A już wiem, chodzi o Ermotha? Spotkaliśmy go w drodze do Noir. Wszak, że on jechał do Antirii, nie ma tu znaczenia. – Zaczął przechadzać się po komnacie. – Postanowił zawrócić i nas ugościć.
Czego chcesz i kim oni są? – zapytał gospodarz.
Riven, powstrzymując chęć mordu, wystąpił do przodu.
Książę Saeros. Mąż mężczyzny, na którym miał zostać wykonany twój wyrok, człowieku.
Oczy starszego mężczyzny rozszerzyły się w szoku.
Ale ja nic...
Masz pecha... Właściwie jak się nazywasz? – spytał Saeros.
Michgon. Perdun Michgon – odpowiedział.
Perdun, powiesz nam po dobroci, dlaczego mój mąż miał zginąć, czy mamy sprawdzić, jak długo twój syn wytrzyma ból, jaki niewątpliwie go spotka? Nie oszukujmy się, ale ściąganie żywcem skóry trochę boli.
Tato, nie pozwól im.
Zamknij się – warknął Galdor.
Asmand był pod wrażeniem słów Rivena. Sam Michgon na nie zadrżał. Przemierzył pokój i schwycił mężczyznę za jego szaty. Rzucił go na krzesło wyściełane drogim materiałem i pochylił się nad nim.
Słyszałeś, co książę z Lorin powiedział? Dlaczego i kto kazał ci to zrobić? Nie wydaje mi się, by mieszczanin miał cel w pozbyciu się księcia Aranela – zawarczał Delreth.
Nic nie powiem. – Wtedy rozległ się krzyk Ermotha, któremu Yavetil naciął na szyi skórę, a po niej popłynęła stróżka krwi.
Tato, powiedz im.
Mężczyzna zacisnął zęby, przesuwając wzrokiem od Asmanda do syna i z powrotem.
Nic wam nie powiem!
Powiesz. Wiesz, kim jestem – szepnął groźnie zabójca.
Małym szczurem, który nie potrafił zamordować głupiego księcia.
Słysząc te słowa Riven odepchnął Asmanda i dopadł siedzącego mężczyznę. Zacisnął mu rękę na chudej szyi, dusząc go.
Pożegnasz się z życiem, jeżeli nie wyjawisz prawdy.
Perdun Michgon tym razem przeraził się nie tyle słów i tej ręki, ale oczu księcia. Pałały tak wielką nienawiścią pomieszaną z wściekłością i obiecywały ciężką oraz bolesną śmierć. Czuł, że zaczął się dusić i złapał za dłoń Rivena, chcąc ją od siebie odciągnąć.
Będziesz mówił? – zapytał i puścił go dopiero, jak ten z trudem kiwnął głową.
Wielu nie chciało, żeby Lorin i Elros się połączyły w jedną krainę – zaczął mówić mężczyzna, dotykając ostrożnie swojej szyi. - Szlachcice i właściciele ziemscy nie chcą tego, gdyż wtedy rządy obejmie bogatsza kraina. Pod rządami Lorin będziemy musieli oddać swe prawa do ziemi im. Nie chcemy tego.
Kłamiesz! Każdy głupi wie, że nawet połączenie krain nie zabiera ziem mieszkańcom. Wręcz przeciwnie, nowe traktaty pozwalają na jej zakup w dotąd niedostępnej krainie – powiedział Riven. – Znam prawo. Nie na darmo król ojciec uczył mnie wszystkiego. Nie wierzę, że o to chodzi. Kto ci tak kazał mówić?!
Mężczyzna nie odezwał się, a wtedy Asmand podszedł do Ermotha i odebrał go z rąk Galdora. Podprowadził syna gospodarza przed oczy ojca, uderzył Ermotha tak mocno, że ten upadł na drewnianą podłogę.
Zostawcie go!
To mów prawdę! Inaczej twój synek zostanie kaleką, o ile przeżyje! – Rozjuszony Delreth miał już dość zabawy. Był głodny, zmęczony i stęskniony za Erkim.
Tato, powiedz im! – wystękał nosowo Ermoth, trzymając się za złamany nos.
Wszystko ukartował pan z Saruy, z Losland! – padła odpowiedź.

:)

Wybaczcie, ale rozdział będzie wieczorem. Teraz nie ma mnie w domu, nie mam dostępu do swojego lapka. Piszę z komputera kuzynki.

20 sierpnia 2013

Rozdział 20

Byłam trochę zajęta i kompletnie wyleciało mi z głowy, że mam dziś dodać rozdział. No, ale już go wrzucam i życzę miłego czytania.



Trzej jeźdźcy, zmęczeni nie bardziej niż ich konie, zatrzymali się przy niewielkim zajeździe w pobliżu głównego traktu. Odprowadzili swoje zwierzęta pod opiekę stajennego, ufając, że zajmie się nimi należycie, za co otrzyma stosowną zapłatę. Sprawdzili jeszcze, czy siano i owies nie są stęchłe, ale wszystko wyglądało znakomicie. Zresztą, biorąc pod uwagę lokalizację miejsca i to, że mają wielu gości, musiało być wszystko w porządku. Wieści szybko się rozchodzą i nikt by się tutaj nie zatrzymywał.
Mężczyźni udali się do wnętrza gospody i nie zastali nikogo w głównej sali. Wyruszyli w podróż równe pięć wschodów słońca temu i to ich pierwszy taki przystanek. Chcieli zjeść, obmyć się i wyspać oraz zakupić nowe zapasy. Te działania na szlaku lub w lesie często były możliwe, a sama kąpiel w rzece też nie była najprzyjemniejszą czynnością. Mogli tylko się cieszyć, że do zimy było jeszcze kilka pełni księżyca.
Być może ktoś zaraz przyjdzie. Na pewno widzieli, że podjeżdżamy – powiedział Riven, rozglądając się po wybudowanej z drewna i kamieni izbie. W podróży nie chciał myśleć o mężu. Zaczynał za nim tęsknić. Sam się dziwił, że podróż się przedłużała. Posłańcy musieli znać skróty i dlatego dostarczanie telegramów i innych przesyłek nie trwało tak długo. Chociaż w sumie odległość była dobra, gdyż ten, kto wynajął Asmanda, nie miał z nim kontaktu przez cały czas.
Wygląda na to, że jedynymi gośćmi jesteśmy my – rzekł Asmand, odpinając swoją pelerynę i przewieszając ją przez ramię. Zastanawiał się, co teraz robi Erkiran. O tej porze zapewne wraca z pracy do domu. Gdy myślał o nim, odzywało się w nim, poza innymi, uczucie opiekuńczości. Doskonale je znał. Z odległych, jakby zapomnianych czasów. Czasów, do których powrót na zawsze zamknął.
Mam nadzieję, że mają dużo porządnego jedzenia. – Galdor usiadł na długiej ławie i przyjrzał się towarzyszom. Cała podróż zbliżała do siebie tak różnych ludzi. Księcia, mordercę i żołnierza. Pozornie nic ich nie łączyło, ale jakby tak bliżej się nad tym zastanowić, to każdy z nich zostawił kogoś w Antiri. Yavetil nie miał wątpliwości, że ten mały chłopak, któremu nie odejmował urody, był blisko z Delrethem. Nawet, jak wyjeżdżali, Erkiran w ostatniej chwili zdążył na pożegnanie.

Wyjeżdżali po cichu, będąc na tyłach stajni i żegnając się z Terrikiem oraz Aranelem. Parobcy nie pytali, gdzie ich książę się wybiera, ale po ich minach było widać zaciekawienie. On sam objął mocno Terrika, który nakazał mu używać maści, mimo że szrama na piersi nie odzywała się już tak często. Zwrócił uwagę, że Riven głaszcze męża po policzku i całuje w usta, a do Delretha podbiega Erki, tłumacząc się, czemu wczoraj nie przyszedł, a potem rzuca się na jego szyję.
Wrócimy najszybciej, jak się da.
Nie pozabijajcie się po drodze. Trzech temperamentnych mężczyzn razem... albo lepiej nie zróbcie czegoś, czego... – mówił Melisi, ale urwał.
Za dużo mówisz, kochanie. Po powrocie idziemy do króla po zgodę na ślub. Nie chcę czekać długo.
Najpierw wróć.
Galdor wiedział, że Terrik boi się tego, co może się stać. Nie wiadomo, z kim mogą mieć do czynienia nie tylko po dojechaniu na miejsce, lecz również w czasie drogi. Wspomniał napad w drodze do Telmar.
Pierwszy wsiadł na konia i czekał na swych towarzyszy, którzy żegnali się ze swymi partnerami, o ile Erki był partnerem Asmanda. Riven i Asmand nie popatrzyli na siebie ani razu.

Dziś to się zmieniło, wszak o wiele lepiej jest podróżować w miłej atmosferze. Chociaż Asmand nie był zbyt rozmowny, to nie odczuwało się do niego niechęci, z jaką wyruszył.

Po chwili z piętra zaczęło być słychać kroki i na schodach pojawiła się pulchna kobieta z zarumienioną twarzą. Poprawiała swoją suknię i włosy, co nie uszło uwadze mężczyzn. Mogli domyślić się, co robiła, zwłaszcza, że zaraz za nią zszedł mężczyzna w rozchełstanej koszuli. Chudy tak bardzo, że miało się wrażenie, iż może się złamać, zwłaszcza przy jego wysokim wzroście.
Wybaczcie, panowie, ale mieliśmy problem z łaźnią – broniła się kobieta. – Panowie u nas długo się zatrzymają? – Stanęła za kontuarem.
Tylko na jedną noc i chcemy coś zjeść oraz się wykąpać. – Riven podszedł do kobiety. – Potrzebujemy też zapasów. Przed nami jeszcze dwa dni drogi.
Wszystko da się zrobić. – Obrzuciła ich wzrokiem. Nie wyglądali na biednych ani na bogatych, ale leity zapewne mają, inaczej rozbiliby obóz w lesie. – Doleru, zajrzyj no do kuchni i powiedz Elmar, żeby przygotowała posiłki.
Od miesiąca jesteśmy małżeństwem, a ty już rozkazujesz – pomarudził wysoki mężczyzna, ale posłuchał żony i zniknął gdzieś na tyłach zajazdu.
Elmar powinna była wyjść do panów, ale pewnie znów zasnęła. Ostatnio omal nie padła, mając zupę na ogniu. Chcą panowie osobne pokoje?
Riven obejrzał się na nich, jakoś nie miał ochoty zostawiać Delretha samego, pomimo że nie wyglądało, jakby chciał uciec.
Jeden z trzema posłaniami. Jest taka możliwość?
Oczywiście. Mamy kilka różnych pokoi. Każdy dla różnych gości. Jak wróci Doleru, zaprowadzi panów do komnaty, wskaże łaźnię, a później zapraszamy na solidny posiłek. Zaręczam, że moja córka bardzo dobrze gotuje i warto poczekać.
Dziękujemy pani. – Saeros wolałby najpierw zapełnić żołądek, ale mógł poczekać na jedzenie, zwłaszcza, że nie będzie to suchy chleb i suszone mięso.

Niedługo później wrócił mąż kobiety i zaprowadził trójkę podróżników na piętro, żeby mogli wreszcie wypocząć oraz zmyć trudy podróży przed udaniem się na kolację. Za oknem już nastała noc, a ich myśli podążyły do tych, których zostawili.

*~~*~~*

Aranel siedział na balkonie, chłonąc chłód wieczoru. Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń. Pomagał przy ziołach. Właściwie to jego praca polegała na wiązaniu ich w pęki, które później zostały przywieszane do wiszących sznurów i suszyły się. Haialdar okazał się bardzo cierpliwym mężczyzną oraz niemłodym, na co wskazywał jego głos, a także doświadczenie. Aranel po dotyku i węchu rozpoznawał każdą drobną gałązkę, ale Haialdar tak układał ziela, aby młody książę miał łatwiej i żeby się nie pomylił.
Sądzisz, że niedługo wrócą? – zapytał towarzyszącego mu Terrika.
Wątpię w to. Tęsknisz za nim. – Wyraźnie można było odczytać to po twarzy Aranela.
Wiesz, czemu siadam tutaj każdego wieczoru, odkąd wyjechał? – Nie czekając na odpowiedź, Adantin kontynuował: – Gdyż wtedy jestem pod tym samym niebem, co Riven. Nie widzę gwiazd, ale wiem, że te same świecą dla nas obu.
Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że zaczynanie żyć w prawdziwym związku. – Odłożył czytaną książkę, ponieważ wiatr poruszał płomieniami świec, a te migotały światłem przy czytaniu i oczy zaczynały go boleć.
Aranel wziął głęboki oddech i odwrócił twarz ku miejscu, gdzie przebywał Melisi. Męczyło go coś i długo zastanawiał się, z kim ma porozmawiać na pewne tematy. Czuł się przy tym jak niedoświadczony, niepełnosprawny człowiek. W sumie taki był i nie dotyczyło to jego oczu, raczej sfer bardzo intymnych.
Terrik, ty jesteś... Sądzisz, że... – Westchnął i zaczął bawić się palcami swoich dłoni, które ułożył na kolanach.
Pytaj wprost. Uwierz, że żadne pytania nie są dla mnie zbyt kłopotliwe.
Czy spółkowanie, tak w pełni, cały czas boli?
Nie. Na początku trochę, ale ogółem nie powinno boleć. To przyjemne. Dla mnie bardzo. Dużo zależy od kochanka, ale i od ciebie. Jeżeli będziesz niespokojny, będziesz się denerwował, twoje ciało... – mówił z delikatnością i w duchu cieszył się, że Aranel się otwiera, co znaczyło, o ile tego Riven nie zepsuje, że niedługo Adantin i Saeros będą mogli oddać się swym pierwszym cielesnym doświadczeniom. Nie wiedział, że już zrobili, co do tego, pierwszy krok.
Książę, czując gorąco na policzkach, słuchał wszystkiego i układał sobie w głowie każde słowo. Przez te dni, kiedy w łożu był sam, a przyzwyczaił się do budzenia przy ciepłym ciele, zaczynał rozumieć, czego chce i był na to gotów.

*~~*~~*

Leżał na brzuchu z rękoma pod brodą i obserwował Leteno. Chłopak zachowywał się dziwnie od jakiegoś czasu. W sumie to było od tego wieczoru, w jaki nie mógł pójść zobaczyć się z Asmandem, gdyż Leto wyszedł z domu. Brat nie patrzył na niego i niewiele mówił. Nie znał go od wczoraj, żeby nie wiedzieć, że chodzi o coś ważnego.
Przeszkadza ci, że ja i Asmand... Wiesz.
Zaskoczony pytaniem Leteno odwrócił się do brata, zostawiając czesanie swoich świeżo umytych włosów.
Dlaczego tak uważasz? – Odpowiedziało mu wzruszenie ramion Erkiego. – Nie, nie mam nic przeciw temu. Nie wiem, czy Delreth jest odpowiednią osobą, ale widzę, jak na ciebie patrzy. Poza tym, umie walczyć i obroni cię, kiedy zaszłaby taka potrzeba. – Powrócił do czesania włosów. – Jak da ci szczęście, to się z tego cieszę.
Erkiran zerwał się z wąskiego łóżka i podszedł do brata, którego uścisnął z radości i pocałował w skroń.
Ej, co ty robisz? – Zaskoczonemu Leteno szczotka wypadła z ręki, a obaj omal nie polecieli na jego pościel.
Bałem się, że jesteś na mnie zły z tego powodu. Ale masz inny, żeby mnie unikać. – Odsunął się i usiadł obok.
Nie mam.
Znam cię. Coś planujesz. – Złapał starszego brata za rękę i patrzył na niego prosząco. – Nie odsuwaj się ode mnie, mamy tylko siebie i Kala.
Nieprawda. Ty już masz Asmanda. – Uniósł dłoń i pogłaskał Erkiego po policzku. – Nie spędzisz życia z braćmi, choćbyś nie wiadomo jak nas kochał. Wiesz, że jak zamieszkasz z Delrethem, to ja się będę musiał odsunąć.
Nie zgadzam się. Zamieszkasz z nami. – O czym Leteno mówił? Jak osobno? Głupek jeden. – Nie wyobrażam sobie życia bez was. Albo zamieszkamy w sąsiednich domach. Ożenisz się, będziesz miał dzieci i nadal będziemy razem.
Tak to widzisz? – Leteno przełknął gulę w gardle. Erki go znienawidzi, jak dowie się czegoś o nim. Asmand już wiedział i to było jego życzeniem, żeby zdradził swoją tajemnicę bratu, wtedy mężczyzna mu pomoże odnaleźć morderców rodziców.
Równie dobrze możesz być z mężczyzną, wiem, że od nich nie stronisz. Nie doczekamy się wtedy twoich dzieci, ale i tak będziemy razem – paplał wesoło Erkiran. Wiedział, że Kal ma mocny sen i mogą swobodnie rozmawiać.
Leteno wysunął swoją rękę z jego dłoni i przetarł nią twarz, odsuwając grzywkę z czoła. Serce mu tak szybko biło.
Erki, ja... Jestem zmęczony, chciałbym pójść spać. – Nie spojrzał mu w oczy.
O co chodzi? Co przede mną ukrywasz? – Szarpnął go za ramię.
Byłem u Asmanda prosić go o pomoc w sprawie rodziców.
Nie powinieneś go w to mieszać. W ogóle zakończ tę sprawę. – Powrócił na swoje posłanie i położył się. – Rozdrapujesz rany, braciszku.
One się nie zabliźnią, dopóki nie znajdę tych ludzi. – Sam wsunął się pod przykrycie, wcześniej gasząc świecę.
Erki tylko ciężko westchnął. Bał się o brata.
Na pewno tylko to bałeś się mi przekazać? Przecież wiedziałem, co chcesz zrobić.
W pomieszczeniu przez chwilę panowała cisza, zanim nie padło z ust Leteno:
Tak, tylko tyle.
Ale tylko najstarszy z chłopaków wiedział, że nie tylko to chciał powiedzieć.

*~~*~~*

Najedzeni położyli się w łożach w milczeniu i ciemności, gdyż jedyna świeca, jaka była w komnacie, którą zajmowali, wypaliła się szybko. Pomimo zmęczenia sen nie chciał nadejść na Asmanda i Rivena. Galdor, który zwinął się w kłębek na swoim posłaniu, od razu zasnął.
Delreth, mam nadzieję, że ten twój plan zadziała – szepnął Riven.
Też mam taką nadzieję. Na pewno ten człowiek dostał wiadomość o spotkaniu. Będzie na miejscu.
Powinniśmy jechać wraz z posłańcem, już bylibyśmy na miejscu. – Chciał dopaść tego człowieka.
Oni, książę, pędzą jak szaleni. Wymieniają konie w każdej ich stacji, a ty raczej nie chciałbyś zajeździć Anwara lub zostawić go obcym na wiele dni. Ważne, byśmy za trzy wschody słońca byli na miejscu, a będziemy szybciej.
Muszę wiedzieć, dlaczego komuś przeszkadza Aranel. – Odwrócił się na lewy bok, plecami do ściany, a twarzą ku Asmandowi. Nie, żeby się bał, iż ten mu coś zrobi.
Śpij, książę, jutro czeka nas długa droga.

Następnego poranka zjedli śniadanie i zakupili prowiant, wypytując jeszcze o drogę. Starannie unikali pytań gospodyni, której ciekawość dotyczyła głównie tego, czym się zajmują i czy są wolni, bo jej córka z pierwszego małżeństwa, czyli ta, która im gotowała, a której nie widzieli, jest już w wieku za mąż pójścia. A oni wyglądają na mężczyzn, przy których boku kobieta może uzyskać spełnienie w każdej części życia.
Droga pani, bardzo żałujemy, ale w domach zostawiliśmy nasze połówki – oznajmił Asmand, zarzucając na głowę kaptur i biorąc dwa z kilku tobołów, które miał przewiesić przy siodle. Nie były ciężkie, więc i dla jego konia, Lincela, pożyczonego z królewskich stajen, nie będzie to wielki ciężar.
Przykro mi to słyszeć, ale serce nie sługa. – Załamała ręce kobieta.
Riven rzucił jej na ladę wyliczoną sumę leitów i pożegnał się, wychodząc pierwszy z zajazdu. Był ciekawy, jak Anwar zniósł tę noc. Liczył na to, że ogier odpoczął. Słyszał, że jego dwaj kompani idą za nim, więc nie dyskutowali długo z kobietą.
Widzicie, panowie, jakby co, panna na nas czeka. – Zakpił książę.
Płeć nie ta, a i wyglądu nie znamy – powiedział Yavetil, zrównując się z księciem.
Wygląd nie najważniejszy, ale szkarady bym nie chciał.
Tym bardziej, że książę ma piękność przy boku – wtrącił Asmand. Sam uległby Aranelowi.
Nie zadowoli się już byle czym – dołożył swoje Galdor w momencie, gdy przekroczyli próg stajni.
Panowie, nie tylko o to chodzi, bo nadal sobie cenię piękne kobiety, ale odkryłem męskie walory i jestem nimi zainteresowany. – Saeros mówił swobodnie i nie przejmował się tym, że ktoś taki jak on w większym towarzystwie nie powinien poruszać pewnych spraw. Wszak teraz był zwykłym podróżnikiem, a i nigdy nie przejmował się królewską etykietą.
Co bardzo popieramy – pochwalił Yavetil, już myślami będąc przy swym kochanku.
Podeszli do śpiącego stajennego, budząc go. Być może z miłego snu, sądząc po uśmiechu, jaki miał.
Przyszliśmy po swoje konie. – Riven z daleka wypatrzył trójkę zwierząt. Wyglądały zdrowo.
Tak, panie, możecie je zabrać. – Poprowadził ich do boksów, które były zrobione z kilku zbitych desek. Odebrał od Saerosa zapłatę i zadowolony, że monety pobrzękują mu w garści, odszedł na swoje stałe miejsce dumania.
Mężczyźni przygotowali konie, zakładając im siodła, a te rżały radośnie, jakby czekały na dalszą część podróży. Riven przytwierdził przyniesione przez siebie tłumoki do siodła, ucałował konia w duży, czarny nochal i chwycił Anwara za uzdę.
Panowie, ruszamy do Noir, naszego głównego przystanku.

*~~*~~*

Odłożył łyżkę, którą jadł poranną zupę, będąc cały czas zamyślony po tym, co powiedział mu Terrik. Jedno tłukło mu się w głowie: „Nigdy nie traktuj bycia cieleśnie z mężem jako obowiązku, który musisz wykonać. To musi być twoja potrzeba, chęć. Nie, że mąż ci każe czy ktoś inny. Dlatego tak bardzo nie podoba mi się poślubny warunek, jaki musieliście spełnić. Teraz o nim zapomnij, bo to, co zrobisz, to tylko dlatego, że ty tego zechcesz”.
Aranelu, nie jesteś głodny? Dobrze się czujesz? – Głos Naeli wyrwał go z tego wspomnienia.
Dobrze, powinienem już iść do zielarza.
Ale wszystko w porządku? Masz rumieńce. – Zainteresowała się królowa.
To nic. Ja pójdę do Haialdara. Jest dzisiaj nowy zbiór ziół. – Sięgnął po swój kij i wstał. Drogę już znał. Zanim wyszedł, usłyszał:
Mamo, zawstydziłaś go, wspominając o rumieńcach. Sądzę, że myślał o Rivenie.
Myślał. Każdego dnia myślał i tęsknił. Niedawno temu dałby wiele, by mąż nie wracał, ale teraz odliczał każdą chwilę do jego powrotu.
Przeszedł długim korytarzem, mijając witającą się z nim służbę. Wielu traktowało go z szacunkiem i przyjaźnią. Odczuwał na swej skórze, że dawane dobro wraca. Zszedł po schodach na dół ku zewnętrznym krużgankom. Tam zawsze słońce z rana oświetlało ściany i mógł czuć na sobie jego promienie. Porankami w murach zamku było chłodno.
Książę Aranelu! – Adantin przystanął, usłyszawszy, że woła go znajomy głos i ktoś biegnie w jego stronę. – Książę, jak dobrze cię widzieć.
Erkiranie, to ty? – Upewniał się, gdyż od tamtej nocy spotkał go tylko przy wyjeździe mężczyzn.
Ja, panie. – Próbował uspokoić oddech. – Chciałem zapytać, czy są jakieś wieści od księcia Saerosa.
Nie ma, ale mówił, że wyśle posłańca, kiedy będą coś wiedzieć. Dotrzymasz mi towarzystwa? Idę do Haialdara.
Chętnie, panie. W kuchni powiedziano, że mam chwilę wolnego. Później czekają mnie większe zakupy. Ale wolę to niż być przy ubojni drobiu. Mój brat pewnie nie miałby nic przeciw takiej pracy, zwłaszcza, jakby mógł zjeść, ale ja... to nie dla mnie.
Masz brata? – Zaciekawił się Aranel, uważnie słuchając chłopaka, a i zwracając uwagę na drogę, którą szli. Pokój zielarza był niedaleko, tuż za zakrętem.
Mam, dwóch braci. Jeden starszy, a drugi ma dziesięć wiosen.
Wasi rodzice pracują w pałacu? – Spotykając się z milczeniem, zapytał: – Dlaczego nic nie mówisz, Erkiranie?
Nasi rodzice nie żyją. Mieszkamy sami.
Moja mama umarła, jak miałem piętnaście wiosen. Wiem, co czujesz.
Ale masz ojca, panie.
Jest taki, jakbym go nie miał. – Minął słup, przy którym orientował się, że jest na miejscu. Zbliżył się do jedynych w tym miejscu drzwi.
Przykro mi, książę. Pomóc ci?
Dziękuję, ale już jestem tu, gdzie mam być. Obiecuję, że dowiesz się czegoś o naszych panach, jak tylko dostanę wiadomość.
Dziękuję, książę. – Erki patrzył, jak Aranel znika za drzwiami i miał nadzieję, że jeszcze nieraz porozmawiają. Widział go wczoraj w ogrodzie, ale nie miał odwagi podejść. Chociaż nie powinien liczyć, że prawie ten sam wiek zjedna mu przyjaźń księcia. Przecież tak dużo ich dzieliło. On był nikim, podczas gdy Aranel miał być królem. Ale zawsze mogli ze sobą porozmawiać. Wrócił do kuchni gotowy na nowy dzień pracy.

*~~*~~*

Kolejny las liściasty powitał ich na szlaku, gdy słońce już zachodziło. Chwilami Galdor miał dosyć drzew. Wśród nich zawsze mogli się skryć bandyci. Aczkolwiek wąwozy w tym względzie były o wiele niebezpieczniejsze. Zazwyczaj miały wąskie wejścia, które można było zasłonić i podróżni wpadali w pułapkę. Na szczęście takie miejsca spotykało się tylko w krainie Iensaur, gdzie królowały góry.
Rozbijemy obóz na jakiejś polanie. Nie mam zamiaru włóczyć się nocą po nieznanych terenach – rzekł, siedząc pewnie na koniu, który szedł wolno po wcześniejszym kłusie obok swoich towarzyszy.
Masz rację, Galdorze, na obcych, zalesionych terenach lepiej... – Riven urwał, ponieważ doleciał ich odgłos panicznego rżenia konia i wycie wilka.
Ktoś ma kłopoty – powiedział Yavetil i pospieszył swego ogiera.
Dwaj mężczyźni pojechali za nim, od razu wyjmując broń. Pędzące konie wzbijały tumany kurzu na wysuszonej z braku deszczu drodze, a ich jeźdźcy coraz bardziej przekonywali się, iż ktoś jest w potrzebie, zwłaszcza, że jakiś człowiek krzyczał, starając się wezwać pomoc. Całą scenę zobaczyli z daleka. Dwa wilki obskoczyły jeźdźca, który pomagał swojemu szalejącemu koniowi odplątać się z krzaków, w jakie wpadł, chcąc zapewne uciec przez drapieżnikami. Zwierzęta zbliżały się do nich powoli.
Sądziłem, że wilki polują w nocy – warknął Saeros.
Nie na tych ziemiach, panie. Przychodzą z Losland. Tam jest ich o wiele za dużo. Polowanie w nocy często skutkuje tym, że napotkają inne sfory, więc nieliczni wybierają dzień na żer – mówił Galdor. – Ajajajaj! – zaczął krzyczeć. Nie miał zamiaru zabijać zwierząt, dopóki ich nie zaatakują. Liczył, że nie są tak głodne i uciekną na jego krzyk oraz hałas, jaki wzbudzały końskie kopyta.
Wilki rzeczywiście wystraszone obejrzały się i czmychnęły w znaną im stronę, w której zapewne mieściła się ich kryjówka.
Podróżnicy podjechali do przestraszonego człowieka i jego konia, którego uzda została już uwolniona.
Nic panu nie jest? – zapytał Yavetil, zeskakując z ogiera.
Panowie przybyli w samą porę. Gdyby nie wy, już by nas zjedli.
Nie masz broni? – Asmand podszedł do nieznajomego. W oczy rzuciła mu się broń umieszczona przy siodle.
Mam, ale nie jest moja. Jak wam się odwdzięczę?
Powiedz nam, gdzie możemy rozbić obóz? Nie widzę tutaj miejsca. Las jest bardzo zarośnięty. – Riven nie schodził z Anwara.
Asmand zmarszczył brwi. Jaki człowiek ma przy sobie broń i nie chce jej użyć? Co z tego, że do niego nie należy. Tu chodziło o jego życie. Najchętniej to by teraz zostawił tego mężczyznę i pojechał dalej.
Ja bym użył broni bez względu na wszystko – powiedział.
Byłem zdenerwowany – odpowiedział tamten. Wyglądał na blisko trzydzieści wiosen, a oczy miał rozbiegane, jakby nie mogły się skupić na jednym punkcie.
A gdzie wyruszasz z tym towarem? – Asmand dokładnie zaczął oglądać sztylety i miecz. – Wygląda na to, że są przeznaczone dla kogoś bogatego. Rękojeści mają wysadzane drogimi kamieniami.
To specjalne zamówienie. Pokażę panom polanę, o tam. – Wskazał palcem miejsce za wysokimi dębami.
Prowadź – powiedział Delreth, a gdy nieznajomy ruszył przodem, zatrzymał swoich towarzyszy. – Możecie się śmiać, ale wiem, kim ja jestem, miałem do czynienia z ludźmi mego pokroju i innymi. Zawsze czuło się od nich aurę zła. Nie ufam mu. Nie mam ochoty spędzać z nim nocy, ale też nie pojedziemy dalej, szczególnie, kiedy w lesie jest tyle wilków. Przy ogniu z ich strony nic nam nie grozi. Gorzej ze strony tego człowieka. Miejcie oczy otwarte – dodał, ruszając ku polanie.