27 listopada 2018

Świąteczne życzenie czeka na Was.

Tak, Kochani, jak głosi tytuł posta "Świąteczne życzenie" czeka na to by je zamówić. Już od dzisiaj zarówno książka, ebook, jak i pakiet są do kupienia na: Bucketbook.pl

 Ebook na Beezar.pl ukaże się tydzień przed świętami. Mimo że wciąż mają problemy i boję się tam cokolwiek dodawać, to wrzucę go tam tylko dla opornych osób, które nadal nie zdecydowały się kupować na Bucketbook. Zrobię to jednak z opóźnieniem, bo ze względu na książkę sklepik Bucketbook ma pierwszeństwo.

25 listopada 2018

Ucieczka do Limare - Rozdział 7

Dziękuję za komentarze. :)



Siekał, kroił i przyprawiał robiąc to automatycznie. Dla niego było to tak naturalne jak oddychanie. Nie myślał o tym co robił. Po prostu wiedział jaką potrawę tworzył, co ma do niej dodać, w jakich ilościach. Robił to od dziecka. Jedne dzieciaki jeździły na rowerach, inne biegały, a on gotował z babcią, która zawsze była wesołą kobietą. Gdy zginęła miała sześćdziesiąt osiem lat, a nieraz mu powtarzała, że wciąż czuje się jakby dopiero skończyła czterdzieści. Tęsknił za nią. Mamy nigdy nie znał, bo jak to mówią urodziła go i poszła w świat. Po latach babcia dostała wiadomość, że jej córka zapiła się na śmierć i znaleźli ją martwą w jakimś pokoju hotelowym na Capri. Nie miał pojęcia kto jest jego ojcem. Dziadek zmarł kilka lat temu i ostatecznie został z ciotką, Giovanną i  córką, którą chciał mieć przy sobie.
– To my już idziemy, szefie – poinformował go Enrico. – Do jutra.
– Tak, do jutra i… Enrico?
– Tak? – Mężczyzna zatrzymał się przy wyjściu.
– Dziękuję – powiedział Paolo.
Dzisiaj wszyscy pracownicy, poza jego zastępcą, chodzili wokół niego na paluszkach. Drugi kucharz nigdy nie przejmował się jego warczeniem tylko robił swoje. Za to go lubił. Mężczyzna nie podkulał ogona, a jak trzeba było, to powiedział mu kilka słów prawdy. W sumie był od niego sporo starszy i Paolo uważał, że czasami to on powinien Enrico słuchać, a nie na odwrót. Martwił się też o niego. Z pięćdziesiątką na karku trudno mu będzie znaleźć pracę w Limare. Mężczyzna miał żonę, dwie nastoletnie córki, które pragnęły się kształcić, a na to potrzebne były pieniądze. Dlatego nie mógł się poddać. Powinien też jemu i pozostałym powiedzieć jaka jest sytuacja, bo każdego dnia byli coraz bliżej utraty pracy. Zresztą na pewno wyczuwali, że coś jest nie tak, więc nie powinien ich dłużej trzymać w niepewności.
– W poniedziałek będziecie wszyscy i chciałbym porozmawiać z tobą oraz pozostałymi. To ważne – powiedział kucharz.
– Dobrze, przekażę im. Mamy przyjść wcześniej?
– Nie. Nie trzeba. To nie potrwa długo.
Enrico skinął głową i odwrócił się do wyjścia. W drzwiach minął się z Domenico, który miał potargane włosy, jakby często wsuwał w nie palce. W dłoni trzymał szarą papierową teczkę oraz długopis. Pożegnał się z wychodzącym mężczyzną, a potem zwrócił uwagę na niego.
– Musisz podpisać parę rzeczy.
– Nie może to poczekać? Robię…
– Nie, nie może – rzekł ostro Salieri. Miał dość. Cały dzień spędził zamknięty w czterech ścianach próbując wyprostować cały ten bałagan. – Jeżeli zależy ci na Amare, to ruszysz ten swój tyłek do tego stołu, usiądziesz i podpiszesz dokumenty. – Położył wyjęte z okładki kartki na blacie i wysunął rękę z długopisem w stronę Paolo.
DiCarlo westchnął jakby to, co miał zrobić było najcięższą pracą jaką musiał wykonać. Umył ręce i wytarł w ścierkę, po czym podszedł do Domenico. Wyjął mu długopis z dłoni pytając:
– To gdzie mam podpisać?
– Tutaj. – Salieri pokazywał mu miejsca, w których musiał złożyć podpis na każdej ze stron. – Jeszcze tutaj.
– Nawet nie pytam co podpisuję. Równie dobrze mógłby tobyć wyrok śmierci.
– Na szczęście nie. – Złożył dokumenty jedno na drugi i schował je do przyniesionej teczki. – Uporządkowałem jedną czwartą twojego bałaganu. Przejrzałem rachunki, ty wiesz ile straciłeś na dostawcach?
– Domenico, nie jestem w nastroju by tego słuchać. – Wstał i jeszcze raz umył ręce po tym powrócił do swojej pracy.
– Powinieneś. Masz jednak szczęście, bo na dzisiaj mam dość. – Wsunął ręce do kieszeni i podszedł do mężczyzny. Przez chwilę przyglądał się jak sieka rozmaryn, a ręka z nożem porusza się w szybkim tempie. – Ja bym sobie palce poucinał.
– Dlatego ty nie robisz tego co ja.
– Mhm. Co to będzie?
– Fritatta z ziołami. – Wciąż denerwował się tym wszystkim, a gotowanie go uspokajało. Dzisiaj siedząc jeszcze długo w samotni Ivo, po tym jak chłopak odszedł, był pewny, że da się wszystko jakoś rozwiązać. Po powrocie nachodziły go wątpliwości. Do tego telefon od córki nie pomagał się rozluźnić. Jego ciało było napięte tak bardzo, że miał wrażenie jakby mięśnie zamieniły się w kamień.
Domenico przyglądał się mężczyźnie, który pewnie sądził, że nie wyczuwa jego nerwów, niepokoju. Może nie znał go długo, ale Paolo jego zdaniem nie był tak trudny w obsłudze. Zdecydowanie był za prosty i to mu się podobało. W jego życiu pojawiali się mężczyźni, których nie zawsze potrafił odczytać. Zawsze potrafili go okłamać, coś przed nim ukrywać, jak choćby zdrady. Za to Paolo nie potrafił niczego zachować w sekrecie. Nie przed nim. To było tak jakby nagle został połączony z tym mężczyzną niewidzialnymi nićmi, które pomagały mu widzieć więcej.
– Nie denerwuj się tak. Uratujemy twój dom, Amare, a przede wszystkim córka zamieszka z tobą. – Drgnął, kiedy Paolo rzucił nóż na marmurowy blat i wściekły odwrócił się do niego.
– Tak? Jak niby? Cudem chyba, ale w cuda nie wierzę. Mam iść do kościoła modlić się i prosić Boga o pomoc?! A może powinienem pojechać do Watykanu i tam na kolanach błagać o audiencję u Papieża, żeby to on wstawił się w mojej sprawie u Pana Boga! Mam po prostu dość. Od miesięcy każdego dnia jest coraz gorzej. – Trzęsącą ręką potarł kark. –Wiesz co się stało? Po rozmowie z Ivo wracałem tutaj i zadzwoniła moja córka. Prosiła mnie, abym ją wziął do siebie. Płakała. Chciałem jej obiecać, że tak się stanie, ale po co? Nie dotrzymałbym słowa! I tak nie było mi dane nic powiedzieć, bo ktoś zaczął na nią krzyczeć, że ukradła telefon i ma się rozłączyć. Potem połączenie zostało zerwane. Jak mam się nie denerwować?! Powiedz mi do cholery jak?! Wszystko się nawarstwia we mnie, jakby ktoś dodawał każdego dnia kolejny kawałek do wieży, która wkrótce runie.
Paolo był coraz bardziej wściekły i roztrzęsiony i zraniony do głębi tym, że chcą odebrać mu dziecko. Salieri nie mógł na niego patrzeć. Serce go bolało, a kucharz mówił i mówił wyrzucając z siebie wszystko. Całą tą nienawiść jaką czuł do matki Gianny, do bankiera, który uwziął się na niego i do całego świata, któremu nie zrobił nic złego. Domenico nawet nie próbował mu przerwać czy zapewniać go, że wszystko będzie dobrze. Po prostu zadziałał instynktownie i uniósłszy ręce położył je na obu nieogolonych policzkach mężczyzny, a potem cmoknął jego usta, co sprawiło, że Paolo przestał mówić. Wpatrywał się tylko w niego szeroko otwartymi oczami ciężko oddychając. Potem gdy pierwszy szok minął chwycił Domenico i przyciągając go do siebie i pocałował tak, że Salieri w pierwszym momencie zapomniał jak się oddycha.
Oderwali usta od siebie i spojrzeli w oczy, by po chwili znowu złączyć ze sobą wargi, tym razem w pocałunku pełnym głodu i agresji. Domenico pozwolił Paolo kontrolować pocałunek, kiedy ich języki otarły się o siebie. DiCarlo wsunął palce w jego włosy przekręcając mu lekko głowę, by z łatwością pożerać jego usta, a on na to pozwalał czując, że zaczyna mu się kręcić w głowie z przyjemnych odczuć łaskoczących jego ciało.
Położył ręce na biodrach mężczyzny i przyciągnął je do swoich. Poczuł na brzuchu twardą męskość zaskoczony, że Paolo tak szybko się podniecił. Ale sądząc po sile i desperacji z jaką go całował przypuszczał, że mężczyzna od dawna nikogo nie miał. Całe jego ciało dygotało jakby spragnione doznań o wiele większych niż wzajemne pochłanianie swoich ust. Nie ważne z jak wielką namiętnością całował go. I tak wyczuwał, że dla Paolo to było zbyt mało. Nagle w tej chwili zapragnął go całym sobą. Chciał upaść przed nim na kolana i dać mu wszystko czego ten potrzebował, ale mężczyzna napierał na niego, przyciskając jego tyłek do szafki, więc nie miał za wiele swobody ruchu. Paolo był silny, trzymał go mocno, a on nawet gdyby chciał nie mógłby odepchnąć od siebie kucharza. Sęk w tym, że pragnął czegoś zupełnie odwrotnego. Zaczął go potrzebować tak samo mocno jak on jego. Rękoma przesunął po plecach DiCarlo podciągając koszulę do góry, by dostać się pod nią i dotknąć nagiej skóry.
Paolo nie miał zamiaru tak całować Salieriego, ale kiedy już zaczął nie potrafił przerwać. Oderwał się od jego ust tylko po to by nabrać powietrza i z powrotem wrócił spijając z żarem każdy pocałunek. Kąsał i lizał usta Domenico, ssał jego język, a biodrami napierał na niego, by chociaż na moment ulżyć swojemu twardemu penisowi, co nie pomagało, powodując tylko większe rozniecenie ognia. Mógłby śmiało rzec, że trawi go już rozszalały pożar, a gdy poczuł gorące dłonie na rozgrzanej skórze pleców prawie doszedł. Tak dawno nikt go nie dotykał, że wszystko czuł teraz ze wzmożoną siłą i tak wiele chciał, a zarazem miał świadomość, że nie może zerwać ubrań z Domenico i po prostu go sobie zawłaszczyć. Mimo tego tak bardzo pragnął szczytować, że nie potrafił się odsunąć, raz po raz uderzając biodrami w stronę mężczyzny.
– Pozwól mi – powiedział Domenico, kiedy jego zmaltretowane usta zostały uwolnione, a szyja zaatakowana przez język kucharza. Sięgnął do jego fartucha i rozwiązał go w chwili kiedy znów był szaleńczo całowany.
DiCarlo tylko zamruczał nie mając pojęcia co powiedział Salieri. Opętała go jedna myśl, że musiał dojść, bo bez uwolnienia znajdzie się na ostrym dyżurze z powodu nieustającej erekcji. Po chwili nie miał pojęcia czy to on jęknął czy całowany przez niego mężczyzna, a może zrobili to obaj, kiedy dłoń wsunęła się w jego bokserki, a długie palce owinęły wokół trzonu. Pchnął w dłoń, a ustami zjechał po szczęce, aż do szyi Domenico, by wcisnąć w nią twarz, starając się nie wydawać żadnych dźwięków, kiedy było mu tak dobrze.
– Ale jesteś mokry – wyszeptał Domenico poruszając dłonią po śliskim od preejakulatu członku. Ledwie trącił kciukiem główkę, a mężczyzna przytulony do niego jęknął w jego szyję. Całe ciało napięło się, a potem Paolo doszedł.
Ciało kucharza jeszcze przeżywało przyjemność, kiedy uniósł głowę i posłał gorące, usatysfakcjonowane, a zarazem zdeterminowane spojrzenie Domenico, któremu serce chciało wyrwać się z piersi. Odsunął mężczyznę od szafki, a potem odwrócił go plecami do siebie, by ten się o niego oparł. Nakrył jedną dłonią jego krocze, a drugą zaczął rozpinać jego spodnie. Opuścił je trochę by tylko odsłonić zarys kości biodrowych i czarne loczki otaczające penisa. Paolo nie zamierzał być jedynym szczytującym i chciał go doprowadzić do końca, zanim znów powróci do rzeczywistości żałując swoich czynów.
Domenico westchnął odrzucając głowę do tyłu i opierając ją o ramię mężczyzny za nim, odsłaniając przy tym szyję dla jego pocałunków. Nie zważając na to, że jedna z dłoni jest brudna od spermy, oparł obie o uda Paolo, który w swoją dużą, pokrytą odciskami dłoń ujął jego członek. Jedna z rąk mężczyzny owinęła się wokół jego klatki piersiowej trzymając go przy sobie, a druga robiła mu dobrze szybko doprowadzając do orgazmu i sprawiając, że wił się w ramionach Paolo jęcząc cicho. Uspokajał się powoli delektując błogim uczuciem spełnienia oraz bliskością mężczyzny, który nie przestawał składać drobnych pocałunków na jego szyi.
– To co się stało w ogóle nie powinno mieć miejsca, Domenico – powiedział Paolo leniwym głosem. – Gdyby nas ktoś tutaj nakrył... Nawet nie zamknęliśmy wejścia do Amare. Nie byliśmy pewni czy wszyscy pracownicy wyszli.
– Wyszli, widziałem. – Odwrócił twarz w jego stronę, by spojrzeć kucharzowi w przestraszone oczy. – Wiem czego się boisz.
– Mieliby większy argument, by odebrać mi córkę. – Upewniając się, że Salieri pewnie stoi na nogach, odsunął się i poszedł do zlewu umyć ręce. Rozsądek wrócił ze zdwojoną siłą. – Gdyby ktoś zrobił zdjęcia, że zabawiam się z mężczyzną w kuchni, w której gotuję ludziom koniec nastąpiłby natychmiast. To nie jest miejsce na seks.
Domenico również umył ręce, a kiedy je wytarł zapiął spodnie, po czym położył dłoń na policzku mężczyzny mówiąc:
– Może zamiast się dobijać i rozmyślać nad tym, że daliśmy sobie obaj przyjemność, której potrzebowaliśmy, pomogę ci zrobić naszą kolację, a później posprzątamy i wrócimy do domu. Musisz też uprać swoje ubranie robocze, bo chyba je trochę pobrudziliśmy. – Uśmiechnął się dodając DiCarlo otuchy.
Paolo skinął głową i po prostu przytulił mężczyznę, który dał mu cudowną satysfakcję oraz sprawiał, że nie był sam.
– Nie żałuję, że wynająłem ci pokój w moim domu – szepną całując go w skroń.
– Ja też nie żałuję, że to zrobiłeś. – Spojrzał w oczy kucharzowi. – W ogóle nie żałuję tego, że coś mnie tu przyciągnęło, a ja temu uległem. Niewiele brakowało, a ominąłbym Limare.
– Tego miasta nie da się ominąć. – Ucałował jeszcze Domenico w czubek nosa i odsunął się, by dokończyć robienie ich posiłku. – Nie tak łatwo też z niego wyjechać. Znam ludzi, którzy tu przyjechali i zostali.
– Ja nie mam dokąd wracać. Jeżeli bym wyjechał to tylko gdzieś dalej, na południe. Nie do Rzymu. W czym mogę ci pomóc?
– Dlaczego nie do Rzymu? Możesz podsmażyć cebulę na patelni. Już ją pokroiłem.
– Na całe szczęście, bo bym zalał się łzami. – Zaśmiał się Salieri wlewając na patelnię przygotowaną oliwę i postawił ją na jednym z kilku palników. Uruchomił go ustawiając niewielki ogień.
– Dlaczego nie chcesz wracać do Rzymu? – ponowił pytanie DiCarlo.
Domenico nie odpowiedział od razu. Gdy oliwa się rozgrzała wrzucił do niej drobno pokrajaną cebulę i dopiero zabrał głos.
– Wspominałem, że dla mojej rodziny umarłem. Szanowana, konserwatywna rodzina restauratorów, wydająca obiady nawet dla biskupów, nie miała w planach syna homoseksualisty, który postanowił się ujawnić. Przeżyli szok, kiedy zobaczyli w prasie moje zdjęcia z byłym już kochankiem. Odszedł dzień po ukazaniu się artykułu. Podejrzewam, że dużo mu zapłacili. Wspominałem ci o tym, ale nie dodałem, że potem chcieli abym sprostował w prasie informacje mówiąc, że to kłamstwo. Nie zrobiłem tego. – Drewnianą łopatką zamieszał cebulę, która wyśmienicie pachniała nęcąc jego żołądek. Ostatnie co jadł to obiad, który wmusił w niego Paolo, kiedy on zapomniał o jedzeniu. To było w południe, a teraz był już głodny. – Odebrali mi wszystko, bo tak naprawdę nic nie było moje. Zarządzałem restauracją. Odsunęli mnie od tego. Jedyne co jest moje to mieszkanie i samochód. To pierwsze wystawiłem na sprzedaż. Tym drugim się poruszam. Nie chcę tam wracać, bo nie mam do czego. Nawet mój rodzinny dom nigdy nie był moim domem. Także wydarzenia, które mam za sobą sprowadziły mnie tutaj, gdzie czuję się tak jakbym był na miejscu.
– Przykro mi z powodu twojej rodziny. To paskudne, kiedy najbliżsi nie chcą cię, bo nie żyjesz zgodnie z ich życzeniem – rzekł Paolo. – Jeżeli cebula jest już miękka, to przełóż ją na talerzyk, a ja ułożę plastry ziemniaka na patelni.
– Paskudne. Jest jednak ktoś kto się nie odwrócił. – Zrobił z cebulką tak jak mu radzono i po chwili namysłu dodał: – Mój brat. Będzie tutaj jutro i pomoże w twojej sprawie. Jest najlepszym prawnikiem jakiego znam. – Ciemne oczy spoczęły na nim, a on odczytał w nich ogromne niedowierzanie. – Nie patrz tak. Fabiano Salieri wyciągnie cię z kłopotów i odda córkę w twoje ręce – powiedział z pewnością siebie Domenico. Kiedy nie doczekał się odpowiedzi dodał: – Po prostu powiedz dziękuję. – Mrugnął do niego biorąc ziemniaki by ułożyć je na patelni, bo Paolo chyba zapomniał co miał robić. Jedynie stał i patrzył na niego.
– Nie wiesz, że tak się stanie. Ludovico Salerno… – Tak bardzo nie chciał robić sobie nadziei. Poza tym jak zapłaci temu człowiekowi?
– To facet, którego mój brat zdepcze bez względu na to jakie ten ma znajomości. Poza tym coś mi w tym wszystkim nie pasuje. Fabiano dowie się tego. Ale zanim to nastąpi może zróbmy w końcu fritattę i coś zjedzmy. Jestem głodny.
DiCarlo był w stanie tylko kiwnąć głową, która wyjątkowo była zajęta natłokiem myśli. Coś czuł, że tej nocy się nie wyśpi.

18 listopada 2018

Ucieczka do Limare - Rozdział 6

 Ważna informacja pojawiła się na moim fanpage'u, która dotyczy mojej papierowej, świątecznej książki. Zapraszam do zajrzenia: https://www.facebook.com/Luana-225809461327440/


Zapraszam na kolejny rozdział w którym dowiecie się do kogo dzwonił Domenico. 

Dziękuję za komentarze. :)



Odłożył na bok podpisane dokumenty. Sprawdził e–maile, z których większość była zwykłym spamem, a druga część zawierała zaproszenia na przyjęcia. Wszystko usunął zostawiając tylko wiadomości, na które musiał odpisać i zamierzał to zrobić od razu, by nie mieć zaległości. Dlatego poprosił swoją asystentkę o filiżankę kawy, która była nieodłączną częścią jego życia. Uwielbiał kawę, bez niej nie funkcjonował.
– Panie Salieri, przyszedł pan Falcone – poinformowała kobieta przez interkom kilkanaście minut później.
– Wpuść go i proszę przynieś mi akta sprawy pana Cateno.
– Dobrze proszę pana.
Wysłał ostatnią wiadomość, kiedy otworzyły się drzwi do jego wielkiego, narożnego gabinetu z dwoma oszklonymi ścianami. Do środka wszedł wysoki mężczyzna o szerokich ramionach. Trzyczęściowy szary garnitur leżał na nim idealnie. Bystre oczy lustrowały go, a grube brwi marszczyły się kiedy ich właściciel siadał naprzeciwko.
– Czy ja dobrze usłyszałem? – zaczął przybyły. – Wyjeżdżasz? Fabiano Salieri robi sobie wakacje? W końcu?
– Vittorio, nie błaznuj. Nie wyjeżdżam na wakacje tylko do pracy. Chciałbym abyś zajął się wszystkim do mojego powrotu – przerwał kiedy do gabinetu weszła jego asystentka z dokumentami o które prosił.
– Podać panu coś do picia? – zapytała uprzejmie Vittoria Falcone, który był jej drugim szefem. Starała się przy tym nie zarumienić na widok tego mężczyzny.
– Nie, dziękuję – odpowiedział chłodno nie patrząc na nią tylko na swojego wspólnika. Ciekawiło go dlaczego ten wyjeżdżał, mimo że nigdy tego nie robił. Praca zawsze była najważniejsza.
– Dziękuję, Gisela, to wszystko. – Fabiano poczekał aż kobieta wyjdzie i spojrzał na wspólnika, a zarazem jedynego przyjaciela. – Podobasz jej się.
– Ona mnie nie interesuje – odpowiedział Falcone pochylając się do Fabiano. – Jesteś taki jak ja. Liczy się praca, a nie romanse z asystentkami. Powiedz mi lepiej jakie sprawy odciągają cię od kancelarii?
– Mój brat potrzebuje pomocy i zamierzam mu jej udzielić – odpowiedział Salieri siadając prosto w swoim wygodnym fotelu. W nocy kiedy Domenico do niego zadzwonił, wpierw trudno było mu uwierzyć, że go słyszy. Od kilku dni czekał na wiadomość od niego, ciągle próbując się z nim skontaktować. Miał zamiar dać mu jeszcze trochę czasu, a potem zacząć go szukać. Ze swoimi znajomościami, które zawarł w ciągu kilku lat pracy jako prawnik, odnalezienie go nie trwałoby długo.
– Sądziłem, że wasza rodzina… – zaczął Vittorio, ale przerwał dostrzegając zimno w oczach Fabiano. Nie było to nic nowego, bo piwne oczy mężczyzny zawsze pałały chłodem, ale kiedy pojawiało się w nich coś jeszcze i wiadome było, aby odpuścić. Znał Fabiano od czasów studiów i wiedział jak bezwzględnym prawnikiem potrafi być ten człowiek. Wygrał tyle spraw, że on mógłby jedynie o tym pomarzyć. Doskonały, nie poddający się i idący do celu mężczyzna był idealnym wspólnikiem. Za to jako przyjaciel, prywatnie dosyć trudnym do zrozumienia człowiekiem. Nawet lata znajomości z tym trzydziestoletnim mężczyzną, chroniącym się za prostokątnymi okularami, drogimi garniturami i pracą, nigdy nie pozwoliły mu poznać go do końca. Mimo to ich przyjaźń trwała już długie lata. Vittorio znał kobiety, z którymi spotykał się Fabiano, ale ich znajomości nigdy nie trwały więcej niż dwie noce. W tym względzie byli do siebie podobni. Wiązanie się na stałe żadnemu z nich nie pasowało. Już dawno temu wzięli ślub ze swoją pracą, a drobne romanse odchodziły w zapomnienie, kiedy tylko kobiety, z którymi spędzili noc znikały z ich oczu.
– Moja rodzina nie ma tutaj nic do rzeczy. Nie wiem jak długo mnie nie będzie, więc chciałbym, abyś doprowadził do końca sprawę Cateno. – Salieri wychyliwszy się wziął teczkę z dokumentami i podał ją wspólnikowi. – Pomagałeś mi przy tym, więc wiesz o co chodzi. Rano rozmawiałem z panem Cateno i nie ma nic przeciw temu, że ty to zakończysz. Reszta klientów może poczekać dopóki nie wrócę. – Wstał i podszedł do wieszaka, który stał w rogu gabinetu. Zdjął z niego swoją marynarkę.
– Już wychodzisz?
– Tak. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Również ze swoją rodziną. Potem wyjeżdżam. Zadzwonię do ciebie gdy będę na miejscu. – Założył marynarkę, która tak jak pozostała część granatowego garnituru w prążki, leżała na nim jak druga skóra. Wrócił do biurka. Pochylił się po swoją teczkę i spakował do niej laptopa. – Gdyby coś się działo dzwoń, ale nie wrócę dopóki nie rozwiążę sprawy z bratem. – Spojrzał na przyjaciela. – O co chcesz zapytać?
– Czy to prawda co ludzie mówią, że twój brat i wasza rodzina…
– Wchodzisz na niebezpieczny grunt. Powiem ci tylko, że Domenico zawsze będzie moim bratem. Bez względu na wszystko.
Vittorio poniósł się i podszedł do przyjaciela. Położył rękę na ramieniu niższego od siebie o kilka centymetrów mężczyzny.
– Dobrze wiedzieć, że jest ktoś, kto wzbudza w tobie ciepłe uczucia. Inaczej mógłbym sądzić, że zostawiłeś serce gdzieś w lodach Arktyki. 
– I kto to mówi. – Fabiano odsunął się. Nie lubił być dotykany. – Pod pewnymi względami jesteśmy tacy sami.
– I dlatego jesteśmy idealnymi wspólnikami. – Falcone uśmiechnął się. W tym tkwiła pomiędzy nimi różnica. Dla niego uśmiech był czymś naturalnym. Za to Salieri chyba już nie pamiętał jak ułożyć usta by wywołać na nich ten naturalny gest. Vittorio nie przypominał sobie sytuacji, by coś takiego miało miejsce i czasami zastanawiał się czy to kiedykolwiek się zmieni.
Fabiano posłał wspólnikowi jedno ze swoich chłodnych spojrzeń, po których miało się ochotę ubrać futro i marzyć, by znaleźć się w nim pośrodku tropikalnej wyspy. Potem wziął swoją teczkę ruszając do wyjścia. Nie żegnał się, nie tłumaczył niczego. Falcone doskonale wiedział co robić, a on nie czuł potrzeby kierowania nim jak dzieckiem.
Opuścił swój gabinet będąc myślami przy spotkaniu z rodziną, której za nic w świecie nie zamierzał powiedzieć dokąd jedzie i z kim się spotka. Dla nich Domenico Salieri umarł, ale nie dla niego. Dlatego chwilę później dzwonił do brata informując go, że następnego dnia koło południa dotrze do Limare.

*

Zadowolony z rozmowy z bratem Domenico powrócił do przeglądania dokumentów dotyczących Amare. Zajmował się tym od rana i ciągle nie widział końca swojej pracy. Nie wierzył w to, że Paolo w ciągu kilku miesięcy narobił takiego bałaganu. Wprost nie mieściło mu się w głowie, że mężczyzna nie potrafił zorientować się nawet w zwykłych rachunkach. Gdyby i tak nie wiszące nad DiCarlo kłopoty, to sam by się w nie wpakował, a za jakiś czas mógłby ogłosić bankructwo. To jasno mu mówiło, że Paolo nie nadawał się do zarządzania. Nie znał się na tym w najmniejszym stopniu. Mógł gotować i być w tym mistrzem, ale do prowadzenia Bistro potrzebował kogoś kto się na tym zna. Kogoś takiego jak on, przebiegło mu przez myśli i nie było to wywyższanie, czy chwalenie się. Po prostu miła wydała mu się myśl, że miałby powód, aby zostać. Już przecież kiedy przyjechał do Limare poczuł, że to miejsce byłoby dla niego dobre. Nie musiałby już dłużej szukać, a czuł, że nigdzie nie znalazłby tego co odkrył w tym mieście i domu nad wzgórzem. Potrzebował tylko usprawiedliwienia, aby zostać. Nie ekscytował się tym za bardzo, bo równie dobrze Paolo mógłby go tutaj nie chcieć. Ta myśl w jakiś niepokojący sposób sprawiała mu ból.
– Czy chciałbyś mnie tutaj? – zapytał sam siebie patrząc na jeden z rachunków, ale tak naprawdę niczego nie widząc, bo myślami był gdzieś indziej. Na tyle daleko, że ocknął się słysząc pytanie:
– Ja ciebie? Tutaj?
Domenico uniósł spojrzenie na stojącego przy wejściu mężczyznę. DiCarlo w swoim zwyczajowym stroju kucharza miał uniesione brwi czekając na odpowiedź.
– Nie słyszałem jak wszedłeś. – Salieri poczuł gorąco i miał nadzieję, że jego policzki właśnie nie oblały się czerwienią. Nie zapanował nad swoimi myślami wypowiadając je, co doprowadziło do pytań mężczyzny. Nie zamierzał jednak podkulać ogona i odpowiedział: – Narobiłeś takiego bałaganu w papierach, że nawet jak je uporządkuję, a potem wyjadę, to zrobisz ponownie to samo. Potrzebujesz kogoś kto będzie zarządzał lokalem. Owszem możesz się z czasem wyszkolić…
– Nie zamierzam się uczyć. Nie nadaję się do tego, co ty właśnie robisz.
– Dlatego chcę ci pomóc i chętnie zająłbym się tym na stałe – wypalił wprost, bo obaj zdawali sobie sprawę z tego do czego to zmierza.
– Chcesz, żebym cię zatrudnił? – DiCarlo wszedł głębiej do niewielkiego pomieszczenia i założył ręce na piersi. – Czy może opatrznie zrozumiałem twoje słowa?
– Znasz kogoś kto wyciągnie cię z tego gówna? – Domenico przesunął ręką przez biurko zawalone papierzyskami.
– Nie wiem czy jest sens mnie z czegokolwiek wyciągać. Do końca miesiąca nic nie będzie moje.
– Założymy się? – Salieri wstał, obszedłszy biurko i oparł się o nie pośladkami. Dłonie wsunął swobodnie w kieszenie jasnych spodni.
Paolo nie był pewny czy się śmiać, czy brać tę propozycję na poważnie. Przesunął spojrzeniem po ciele mężczyzny. Domenico tak jak wczoraj, miał na sobie jasne ubrania. Domyślał się, że zakładał je nie po to, aby chronić się przed parzącym słońcem, ale po prostu lubił ubierać się na jasno, niemalże biało.
– Chcesz się założyć, że tego nie stracę? Przegrasz.
– Nie sądzę, Paolo. To co? – Wyciągnął rękę.
DiCarlo spojrzał na jego dłoń, a potem podszedł bliżej i podał swoją. Mocno uścisnęli je, ale kiedy Salieri chciał wyjąć swoją został przytrzymany.
– O co się zakładamy? Jakaś nagroda być musi – powiedział Paolo niemalże szeptem, nie opuszając wzroku z mężczyzny, którego rękę tak dobrze mu się trzymało. Domenico naprawdę miał delikatne dłonie. Dlatego musiał niezwykle mocno odczuwać jego szorstką, stwardniałą skórę.
Młodszemu mężczyźnie serce zaczęło bić zdecydowanie szybciej, a igły przyjemności z dotyku kłuły jego ciało. To był tylko zwykły uścisk, a z nim działo się coś szalonego. Jeszcze nigdy nie przeżył tak silnego odczucia, z tak nikłego powodu i wiedział jedno, nie chciał, aby mężczyzna uwolnił jego rękę. To było lepsze niż cokolwiek innego. Lepsze niż pocałunek, aczkolwiek nie odmówiłby go sobie. Szczególnie kiedy DiCarlo śledząc oczami jego twarz zatrzymał się na ustach. Nie na długo, bo zaledwie na chwilę będącą tylko trochę dłuższą niż mrugnięcie okiem. Poczuł skurcz w brzuchu mając ochotę przyciągnąć mężczyznę do siebie, a potem opleść nogami jego biodra i poddać się jego pocałunkom. Zamiast tego co podsunęła mu wyobraźnia, zrobił coś zdecydowanie przeciwnego. Wysunął swoją dłoń, a potem wrócił za biurko jakby chcąc w ten sposób stworzyć barierę pomiędzy nimi. Dostrzegł zdezorientowanie Paolo, który tak samo jak on czuł, że coś się między nimi dzieje. Za to nie wiedział, że on wolał nie mieszać się w coś takiego, bo znał siebie. Potrafił bez końca zatracić sięw drugim mężczyźnie. Zarówno jeżeli chodziło o seks, jak i o uczucia. Przez to wszystko tylko cierpiał, a tego na swojej drodze w ostatnim czasie miał zbyt wiele.
– Jeżeli wygram, robisz dla mnie kolację nad morzem na plaży. Chcę stołu nakrytego białym obrusem, świeczek, dobrego wina i jedzenia.
– I czego jeszcze? – dopytał Paolo, a prawy kącik jego ust uniósł się nieznacznie.
Domenico ugryzł się w język zanim dodał, że gorącego seksu na plaży, kiedy to fale rozbijałyby się o ich splecione nogi, a po którym pewnie zostaliby aresztowani.
– To już sam wymyśl. Nie trudno mnie zadowolić.
– Zapamiętam to sobie. – Paolo pochylił się opierając dłonie na blacie.
Mógłby wyciągnąć ręce i chwycić mężczyznę za koszulę, a potem przyciągnąć go w swoją stronę. Nie ulegało wątpliwości, że go pragnął. Tym bardziej kiedy to samo pragnienie odczytał z oczu Salieriego. Zanurzenie się w przyjemności z tym mężczyzną byłoby takie łatwe. Nie mógł jednak temu ulec. Pamiętał o córce, którą jej matka i ojczym chcą mu odebrać za to, że lubi mężczyzn. Od tak dawna pilnował się, że nawet nie pamiętał jak to jest czuć męskie ręce na sobie i przyzwyczaił się do tego. Do dnia kiedy w jego domu zamieszkał seksowny mężczyzna, nie myślał nawet o seksie. Od czasu do czasu zadowolił się pod prysznicem i to mu wystarczało. Do czasu. W chwili kiedy prawie się pocałowali, jego ciało przypomniało sobie jak to jest kiedy się kogoś pożąda. Tyko nie rozumiał swojego serca, które biło zdecydowanie za mocno i za szybko przy Domenico, a które chciało po prostu spleść z nim palce, leżeć na kanapie i przytulać się oglądając film. Bał się tego wszystkiego i tego co mogło nastąpić, kiedy by nad sobą nie zapanował. Dlatego też dał mu spokój i wyprostował się.
– Kolacja, plaża, świece. Czemu nie. Ale nie wierzę, że przegram. Nie ma szans.
– Szanse są. Nie stracisz córki i nie stracisz domu oraz Amare. Poczekaj do jutra to dowiesz się dlaczego tak mówię.
– Ten wieczór, czy kolejny. Wszystko jedno. – Odwrócił się by odejść, ale zatrzymał go głos Domenico.
– Jeszcze jedno. Jeżeli wygram będę prowadził biurowe sprawy w Amare, a ty w pełni poświęcisz się temu co kochasz.
DiCarlo obejrzał się na niezwykle pewnego swej wygranej mężczyznę i podziwiał jego optymizm. Nawet przez chwilę pozwolił sobie myśleć, że może się uda. Może on za bardzo widzi wszystko w czarnych barwach.
– Dobra, czemu nie. Za to jeżeli ja wygram, pozwolisz mi wyjechać z sobą tam gdzie nas tylko oczy poniosą. – Nie wyobrażał sobie pozostania w Limare kiedy wszystko by stracił. Szczególnie chodziło mu o córkę. Bez niej nie byłoby nic, co by go trzymało przy życiu.
– Musisz walczyć, Paolo – powiedział Salieri wyczuwając, że kucharz już się poddał. Nawet jeżeli tak było, to on będzie walczył za niego i dla niego. Z jego tajną bronią uda im się. Wprawdzie zdarzało się Fabiano przegrywać, ale wygranych sprawna swoim koncie miał o wiele więcej i wydawało się, że beznadziejnych.
– Staram się. To nie jest takie łatwe. W każdym razie dziękuję, że mi pomagasz.
– Ty możesz pomóc mi w jednym – zagadnął jeszcze Paola. – Poproś Ivo o jego najlepszą kawę.
– Ivo nie ma. Nie przyjdzie do pracy może jeszcze przez dwa, trzy dni. Nie po tym co mu powiedziałem.
– Twoja w tym głowa, żeby przyszedł. Przeproś go. Nie patrz na mnie tak jakby to, co powiedziałem było najtrudniejszą rzeczą na świecie. 
Paolo prychnął nic już nie mówiąc, bo pomysł o przeprosinach wydał mu się niedorzeczny. Na pewno nie zamierzał tego robić. Nie nadawał się do tego. Może i potraktował chłopaka za ostro, ale nie jego winą było to, że Ivo nie potrafił zejść mu z drogi. Chciał kogoś zranić, by nie musieć samemu cierpieć i zrobił to. Ścisnęło mu się serce na wspomnienie jak dwudziestodwulatek uciekł z płaczem. Nie poczuł się po tym lepiej. Żałował, że Salieri przypomniał mu o nim.
Domenico patrzył jak mężczyzna wychodzi. Najchętniej poszedłby za niego do Ivo, ale nie znał chłopaka, nie miał pojęcia gdzie mieszka i to nie było jego zadanie. W jakiś sposób czuł, że Ivo należał do Amare i chłopak musiał tu wrócić. Tak samo jak on chciał tu zostać. Może i podstępnie wyprosił swoją nagrodę w zakładzie, ale zrobił to dla nich obu. Po prostu to było silniejsze niż cokolwiek innego, a co podpowiadało mu serce. Przegrana nie wchodziła w grę. Inny głosik w nim zapytał się go, a co jeżeli stanie się wręcz przeciwnie. To i tak wygra, bo Paolo wyjedzie z nim i razem będą szukać swojego miejsca na ziemi.
– Razem? Za dużo byś chciał, Domenico. Zdecydowanie za dużo – szepnął do siebie powracając do piętrzących się rachunków.

*

Ivo Moretti siedział w swoim ulubionym miejscu na skałach ze szkicownikiem w jednej dłoni i ołówkiem w drugiej. Wiatr biegnący z nad morza muskał jego czarno-białe włosy lekkimi podmuchami. Chłopak wpatrywał się w widok, by co jakiś czas nanosić na powstający rysunek linie, które miały imitować wodę. Nie był z niego zadowolony, więc co chwilę poprawiał swoje dzieło, by dojść do perfekcji. Nie wychodziło mu to, przez co coraz bardziej denerwował się mając ochotę wyrwać kartkę i ją zmiąć. Od dawna mu się to nie przytrafiło, ale dzisiaj nie potrafił skupić się na rysunku. Za dużo się wczoraj wydarzyło, a nigdy nie wierzył w to, że nieszczęścia chodzą parami. Najpierw jego szef, który był dla niego wzorem i w którym dawno temu się podkochiwał, wściekł się na niego wyzywając od najgorszych. Wypomniał to, że maluje się i farbuje włosy jak kobieta, a przecież zawsze mówił, że nie ma nic przeciwko. Tymczasem nazwał go dziwakiem, a on w ten sposób stracił drugie miejsce, w którym czuł się dobrze. Potem spotkały go kolejne przykrości i przez to z samego rana przyszedł tutaj, w miejsce odosobnione, gdzie z góry mógł obserwować wodę, wyciszyć się, rysować i być sobą chociaż przez chwilę. Poza tym przyzwyczajał się do samotności. Przecież tak spędzi życie. Dziwak taki jak on, w małym miasteczku nie znajdzie mężczyzny ze swoich snów i marzeń. Samotność przecież nie jest taka zła, pomyślał.
Narysował nową linię mającą sprawiać wrażenie, że patrząc na rysunek widziało się poruszającą na nim wodę. Do niej dołączyła kolejna nie sprawiając mu zadowolenia. Chwycił ołówek ustami i złapał palcami kartkę chcąc ją wyrwać.
– Nie robiłbym tego, bo będziesz żałować. – Usłyszał za sobą. – Rysunek jest piękny. – Paolo zrobił kolejny krok i pochylił się, by wyjąć ołówek z ust chłopaka. Usiadł obok niego na trawie opierając łokcie o zgięte kolana.
Ivo wpatrywał się milcząco w przybysza, zastanawiając się jak głęboko musiał się zamyślić, aby nie usłyszeć, kiedy ten się zbliżał. Ewentualnie to szum morza zagłuszył jego kroki.
– Co tu robisz? – zapytał. Nie pytał o to skąd Paolo zna to miejsce. Kucharz i mama byli dwójką osób, która wiedziała gdzie mogą go znaleźć. Nikomu więcej, kogo znał nie powierzył tej tajemnicy.
– Nie przyszedłeś do pracy. – Nie patrzył na chłopaka. Wstyd mu było.
– Nie myślałem, że jeszcze mam pracę. Oddaj mi ołówek. – Miło mu było, że DiCarlo przyszedł do niego.
– Nic nie sprawi, abym cię zwolnił. Potrzebujesz tej pracy, a ja wybitnego baristy. Myślę, że tworzymy dobry zespół. – Spojrzał na Ivo oddając mu przy okazji skradzioną rzecz, za pomocą której Moretti rysował swoje cuda, które pozostawały, a nie były tak ulotne jak rysunki na kawie.
– Kucharz i dziwak. Niezłe połączenie. – Zaśmiał się smutno. Odważył się popatrzeć na Paolo, kiedy ten warknął, aby tak siebie nie nazywał. – Dlaczego? Dla wielu taki jestem. Kocham się malować. Czarna kreska, w której chodzę do pracy i którą mam dzisiaj to nie wszystko. Z daleka widać, po moim zachowaniu, że jestem prawie stereotypowym gejem. Ostatni facet, z którym się spotykałem, zerwał ze mną wczoraj przez SMS–a. Napisał, że szuka męskiego geja, a nie baby z fiutem. Ale nie bolało. Bo mi nie zależało. Po prostu seks z nim był dobry i tyle – rozgadał się, bo tego potrzebował, a wbrew pozorom to właśnie DiCarlo zawsze potrafił go wysłuchać. – Wiesz co jest najśmieszniejsze? Też chciałbym w swoim życiu spotkać męskiego homo faceta. Takiego, przy którym mógłbym być sobą, a nie udawać. Który także byłby niesamowicie uległy i również dominujący w łóżku i dla kogo byłbym wyjątkowy.
– A Domenico ci się nie podoba? – zadając to pytanie DiCarlo już tego pożałował. Na samą myśl, że ten mężczyzna należałby do kogoś innego czuł zazdrość.
– Nie. Nie w ten sposób. Dlatego rysuję mu na kawie łabędzia. Mógłby być dobrym przyjacielem. Facet, który podbije moje serce dostanie kawę z rysunkiem serca. Jeszcze nikomu takiej nie dałem.
– Dasz – odpowiedział Paolo wyciszając się podczas rozmowy z Ivo. Przy nim nie musiał dużo mówić. Chłopak gdy się rozgadał, to mówił cały czas. Potrafił też milczeć. Szczególnie wtedy kiedy rysował. Tak jak robił to teraz skupiając się całkowicie na swoim dziele. Podobało mu się to co tworzył, więc nie wiedział dlaczego Moretti chciał wcześniej zniszczyć rysunek.
Poczekał aż skończy, a potem klepnął go ręką w plecy przez co Ivo się skrzywił. To zaniepokoiło Paolo. Nie pytając o nic przekręcił się bardziej w jego stronę i po prostu podniósł mu koszulkę na plecach. Zaklął widząc ogromny, nowo powstający siniec. Dość duży, by wiedzieć, że Ivo nie zrobił sobie tego przypadkiem.
– Nic nie mów. – Moretti odsunął się poprawiając koszulkę.
– Kiedy ci to zrobił?
– Mój brat...
– Nie broń go.
– Po prostu mnie popchnął i tyle. – Zamknął szkicownik. – Nie chcę o tym myśleć. Nino jest porywczy. Łatwo się denerwuje, a wolę, aby uderzył mnie niż mamę. Jest za słaba, aby znieść jego ciosy. – W oczach chłopaka pojawiły się łzy, kiedy spojrzał na Paolo.
Nie musiał nic mówić, DiCarlo zrozumiał, że z Chiarą Moretti jest źle. Kobieta miała nowotwór i dzielnie walczyła z nim przez lata robiąc to dla synów, których sama wychowywała.
– To ostatnie stadium – szepnął chłopak wpatrując się w morze. Po chwili poczuł obejmującą go rękę. Skorzystał z okazji i przytulił się bokiem, kładąc głowę na ramieniu mężczyzny. Starał się nie myśleć o przyszłości. Jednego czego był pewny to tego, że da sobie radę, bo obiecał to mamie. Lepiej by było gdyby przy jego boku ktoś stał, ale na to nie liczył. Jakoś nie wierzył, że nagle stanie się cud i spotka mężczyznę ze swoich marzeń, który pomoże mu przetrwać chorobę mamy i to co najgorsze, czyli jej śmierć, oraz ochroni go przed coraz bardziej agresywnym bratem. Bratem, który go kiedyś zabije. Bratem dla którego nie znaczy więcej niż śmieć i który go nienawidzi za jego orientację i w ogóle za to, że się urodził.
– Słuchaj, Ivo… – odezwał się jakiś czas później Paolo, kiedy wciąż siedzieli blisko siebie. – Nie umiem przepraszać, ale…
– Spoko, przeprosiny przyjęte. Jeżeli mogę wrócić do pracy to tym bardziej.
– Dla mnie możesz przyjść do pracy i w sukience – zażartował kucharz i zamarł, kiedy chłopak się odsunął i patrząc na niego z powagą w oczach powiedział:
– Naprawdę? Jesteś taki kochany. Tylko będziesz mi musiał pomóc wybrać krój, bo nie chcę rozkloszowanej, by mnie nie pogrubiła.
– Żartujesz prawda?
Ivo wzruszył ramionami i wstał. Plecy go bolały, ale był do tego przyzwyczajony. Spojrzał z góry na wpatrzonego w niego, zszokowanego mężczyznę.
– Może tak, może nie. – Mrugnął do niego. – Pora wracać do pracy. – Zanim odszedł, otworzył szkicownik i wyrwał rysunek, który kilka minut temu skończył. – To dla ciebie. Niech ci się przypomina ta chwila. – Zaśmiał się, a potem odszedł zdecydowanie w lepszym nastroju.
To w nim podziwiał Paolo. Cokolwiek by nie działo się w życiu Ivo, to chłopak nadal potrafił się śmiać. Zazdrościł mu tej siły i wiary. Powinien się od niego uczyć. Szczególnie tego, żeby umieć śmiać się przez łzy oraz nie poddawać się tak łatwo.
Spojrzał na otrzymany prezent i uśmiechnął się. W dole rysunku z prawej strony znajdował się podpis jego baristy oraz dopisek „Dla Przyjaciela”.
– Żartowałeś z tą sukienką, co nie? – zapytał, ale nikt mu nie odpowiedział poza hulającym wietrzykiem.