28 października 2018

Ucieczka do Limare - Rozdział 3

Dziękuję za komentarze, życzę udanego tygodnia i zapraszam na kolejny rozdział. :)



Na dworze ściemniło się, kiedy Domenico zszedł na parter, by z kuchni wziąć sobie na noc coś do picia. Zamierzał położyć się wcześniej, aby rano zacząć dzień tuż przed wschodem słońca i porobić zdjęcia. Jutro chciał też zwiedzić miasteczko, poobserwować ludzi. Wprawdzie podejrzewał, że dla niego najlepszym obiektem do obserwacji będzie właściciel tego domu, ale nie mógł stać się jego stalkerem. Coraz bardziej ciekawił go ten mężczyzna. Nie widział go ponownie dzisiejszego wieczoru. Paolo zamknął się u siebie w sypialni, a on nie chciał mu przeszkadzać. Tym bardziej, że do niczego nie był mu potrzebny. Jak powiedział mężczyzna, dom miał do swojej dyspozycji, dlatego z tego korzystał, a szczególnie z kuchni, do której się udał. Zanim tam dotarł usłyszał huk, jakby coś upadało na podłogę. Wzdrygnął się, po czym szybko ruszył w stronę pomieszczenia.
Zastał tam Paolo, z ust którego padło kilka niecenzuralnych słów, kiedy podnosił rondel z podłogi i wrzucił go do zlewu. Potem spojrzał do zeszytu, który Domenico widział wcześniej, zaczął coś w nim zakreślać, zaznaczać i przekreślać. Salieri nie był tego pewny, bo kucharz robił to z takim zacięciem, że mogło to być wszystko. Jedyne czego był pewny to tego, że mężczyzna nadal jest zdenerwowany. Nie, raczej wściekły. Przez chwilę miał ochotę zawrócić, ale zatrzymał go głos:
– Jeżeli zamierzasz tam stać to proszę bardzo, ale wolałbym abyś wszedł lub zniknął.
– Tak się zastanawiałem czy jeżeli wejdę, to nie skończę jak ten garnek – odpowiedział Domenico z dłońmi w kieszeniach krótkich spodni, stawiając kolejne kroki po czarnej, drewnianej podłodze. Zauważył, że na stole leżały otwarte listy.
– Nie mogę ci obiecać, że tak nie będzie. Ale przydasz mi się do degustacji. – Ciemne oczy spoczęły na Domenico, który ponownie poczuł ten specyficzny dreszcz pełzający mu po kręgosłupie.
– Degustacji? – zapytał zanim dojrzał, że w piekarniku coś się piecze. – Ciasto?
– Z bakaliami. Mój przepis, ale ciągle coś mi w nim nie pasuje.
Salieri nie jadał tak późno słodyczy, ale mógł się skusić na to co proponował gospodarz. Dlatego nie odmówił, kiedy ten otworzył piekarnik i wyjął okrągły placek. Odłożył go na szafkę, stawiając gorącą blachę na drewnianej desce. Odrzucił ochronną rękawicę skupiając spojrzenie na swoim dziele.
– Lubisz miód? – zapytał gościa.
– Lubię.
– To dobrze, bo i tak musiałbyś go zjeść – rzekł kucharz i odwrócił się do przygotowanego kubka, w którym zrobił miodową polewę. – Nie jesteś uczulony na orzechy? – dopytywał nakładając polewę na placek.
– Nie, ale pewnie i tak kazałbyś mi je zjeść.
– Nie, bo byś umarł, a z pozbyciem się ciała zawsze są kłopoty – zażartował, na co Domenico się zaśmiał.
– No tak. A ja bym ci w tym nie pomógł, bo już byłbym martwy.
– Dokładnie. – Odstawił pusty kubek do zlewu i nalał do niego gorącej wody. Później wziął z szafki dwa talerzyki oraz z wciąż odsuniętej szuflady widelce i nóż. – Ciasto jest na gorąco, ale można je jeść też na zimno – mówił odkrawając dwa trójkątne kawałki. Skupił się na gotowaniu, po tym co przeczytał w wiadomości z banku. Tak jak się spodziewał, nie były to dobre wieści. Nie rozumiał wszystkiego co napisali, ale jedno wiedział, że jego pobyt w tym domu się kończy. Gdyby nie gotowanie, które go uspokajało, nie miał pojęcia co by zrobił. Na pewno nie rozmawiałby tak spokojnie z Salierim. Jeżeli byłoby go stać na adwokata,  może jakoś udałoby mu się wyjść z kłopotów, w które nawet sam się nie wpędził.
– To na ten wypiek masz spisane składniki w zeszycie? – zapytał Domenico zdradzając się z tym, że myszkował mu w prywatnych zapiskach.
– Wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? – Podał gościowi talerzyk z ciastem i wbitym w nie widelczykiem. Nie był zły, że ten zajrzał do zeszytu. Nie było tam nic prywatnego. – Odpowiadając na twoje pytanie, to nie. Nie na to. Ono wpadło mi do głowy ot tak. – Pstryknął palcami w powietrzu. – Kombinuję po prostu z nowymi przepisami. Jak zdążyłeś się zorientować nie zawsze mi to wychodzi. – Usiadłszy przy stole, od razu złożył listy i schował je do kopert. Jego tymczasowy współlokator był ciekawski, więc wolał mu nie podsuwać pod nos takich rzeczy. Żadna z nich go nie dotyczyła. Za jakiś czas wyjedzie, wróci do swojego świata i nie spotkają się nigdy więcej.
Domenico zajmując miejsce po drugiej stronie stołu nie skomentował tego. Czasami lepsze jest milczenie, pomimo że jego ciekawość chciała zwyciężyć. W zamian skosztował ciasta mrucząc z przyjemności, kiedy smak słodkiego, bakalii i miodu rozlał się po jego języku. Przymknął powieki delektując się ucztą. Dawno nie jadł czegoś tak dobrego. Od razu przypomniały mu się czasy i babcia, tradycyjna włoszka, która dużo mówiła i uwielbiała gotować dla całej rodziny. Jej wypieki miały niepowtarzalny smak. Niby proste, zwyczajne, nie wymyślne, a najlepsze ze wszystkich.
– Wyśmienite. – Otworzył oczy napotykając te należące do Paolo. Mężczyzna wpatrywał się w niego spijając każdą reakcję jaką nieświadomie mu posłał. Serce mu zatrzepotało, bo DiCarlo patrzył tak jak wcześniej, kiedy prawie doszło do pocałunku. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale zrezygnował z tego, bo nie był pewny czy wydobyłby z siebie jakiekolwiek słowa. Spojrzenie Paolo doprowadzało go do tego, że ręce znów mu drżały, a on sam zaczął zastanawiać się jak smakują jego usta. Nie przyjechał tu romansować. Chciał odpocząć, zregenerować siły, znaleźć swoje miejsce, a tymczasem chyba te małe wakacje nie będą tak spokojne jak myślał. Aczkolwiek to co czuł nie było niemiłe. Znajdowanie się pod obstrzałem zainteresowania takiego mężczyzny sprawiało przyjemność.
Paolo zapomniał o swoim kawałku ciasta, kiedy Domenico konsumując słodycz wyglądał tak, jakby przeżywał czystą ekstazę. Przeszło mu przez myśl, co by było gdyby to jego ręce i usta doprowadzały tego mężczyznę do takiej reakcji. Nie powinien o tym myśleć. Przecież przyrzekł sobie, że koniec z mężczyznami, ale z drugiej strony nie był z kamienia. Do tego kto mu zabroni patrzeć. Szczególnie wtedy kiedy dostrzegał zakłopotanie w oczach drugiego mężczyzny, ale pojawiała się też w tym nuta zainteresowania. Mógłby wstać, obejść stół i nachylić się do Domenico, a potem nawet walący się świat nie przeszkodziłby mu we wzięciu tego czego chce. Dlatego nic nie zrobił i po chwili ciszy pełnej napięcia powiedział:
– Jeżeli moje ciasto wywiera na tobie takie wrażenie, to na pewno wejdzie do menu.
Zanim dotarło do Domenico co powiedział kucharz został sam. Dzięki temu miał chwilę, aby zapanować nad swoim pożądaniem, które uderzyło w niego niczym taran. Przebiło się przez wszystkie jego zasady, rozdarło na strzępy każdą wątpliwość i zagnieździło się w jego ciele. Wszystko przez te oczy, które jasno przekazały mu to, co Paolo DiCarlo by z nim zrobił.
Nadal było mu gorąco, kiedy szedł na górę do swojej sypialni. Zapomniał o szklance wody, o pozostawionym późnym deserze licząc tylko na to, że uda mu się zasnąć. Gdy obudzi się jutro, pomyśli, że to był tylko sen i nic więcej. Tylko zwykła mara. 

*

Budzik zaczął dzwonić o czwartej rano. Domenico zamruczał coś sennie i wyciągnął rękę do telefonu, aby wyłączyć alarm. Nie był w stanie otworzyć oczu, a co dopiero wstać tak wcześnie jak planował. Nie miał pojęcia, o której zasnął, ale na pewno długo po północy. Przez cztery godziny, tak dokładnie to wiedział, leżał i gapił się w sufit rozważając cały wczorajszy dzień. Z tego najwięcej czasu poświęcił seksownemu, ponuremu kucharzowi, który nieświadomie mieszał w jego głowie. Najgorsze było to, że podobali mu się tacy faceci, wysocy, z kilkudniowym zarostem na twarzy, czarnymi, nieprzeniknionymi oczyma i gęstymi, grubymi, nieposkromionymi włosami, którzy sprawiali, że roztapiał się pod ich spojrzeniem. Oni też zazwyczaj byli problemem. Chcieli się zabawić na jedną noc, a Domenico nie był kimś na jednorazowy numerek.
– Cholera, facet sprawia, że za dużo myślę. – W pewien sposób to odwracało jego uwagę od tego przed czym uciekł, dzięki czemu znalazł się w Limare, ale pakowanie się w coś na jedną chwilę, co może było tylko jego wybujałą wyobraźnią lub skrytymi pragnieniami, nie mogło przynieść dla niego nic dobrego.
Poderwał się kiedy usłyszał pisk zawiasów drzwi obok, które musiały się otworzyć. Gospodarz domu był już na nogach. W sumie prowadząc taki lokal nie mógł sobie pozwolić na późne wstawanie. To sprawiło, że Domenico całkiem się obudził i wstał z łóżka. Miał na sobie tylko luźne bokserki i nic więcej, więc nie mógł tak wyjść i po prostu zagadać do DiCarlo. Poza tym wczoraj nie brał prysznicu, bo nie miał na to ochoty. Do tego na pewno nie grzeszył świeżym oddechem, co tylko opóźniło spotkanie się z mężczyzną. W ogóle to powinien siedzieć w pokoju i nie wychodzić dopóki nie zostanie sam w domu. Unikanie Paolo wyszłoby na lepsze, ale chciał go zobaczyć. Upewnić się czy wszystko w porządku i jaki humor towarzyszy mu tego ranka.
Dlatego postanowił się pośpieszyć. Ciesząc się, że do jego pokoju przylega łazienka, wziął kilka ubrań oraz kosmetyki i wszedł do niej. Pomieszczenie nie było duże, ale wszystkie potrzebne rzeczy się w nim mieściły. Skorzystał z toalety, a potem rozebrał się i wszedł pod prysznic.

*

– Niech to szlag! – krzyknął Paolo kiedy potknął się próbując zrobić sobie kawę w ekspresie. Dzisiaj na szczęście nie zaspał i nie musiał się tak śpieszyć, ale chciał wybrać się na bazar, kupić świeżą zieleninę i warzywa. Potem pojedzie do Amare i zajmie się gotowaniem zanim przyjdą jego pracownicy i nim będzie musiał iść ukręcić łeb dupkowi, który chciał zniszczyć jego życie, a zarazem był ojczymem jego córki. Jak on nienawidził tych bogatych dupków, którzy sądzą, że mając wysokie wykształcenie i masę pieniędzy na koncie mogą utrudniać życie innym.
– Wyglądasz jak chmura gradowa.
Paolo słysząc głos faceta, który wynajmował u niego pokój, uniósł palec do góry mówiąc:
– Nie odzywaj się do mnie zanim nie napiję się kawy.
– Zrzędliwy i wściekły przed otrzymaniem dawki kofeiny. – Zaśmiał się Domenico próbując nie wgapiać się w mężczyznę, który stał do niego bokiem.
– Grabisz sobie – warknął kucharz uderzając dłonią w nieposłuszny ekspres, który przerwał nalewanie kawy. – Działaj ty głupia kupo złomu.
– Nie wyżywaj się na ekspresie. – Podszedł do Paolo niewiele robiąc sobie z jego złego humoru. – Odsuń się.
DiCarlo posłuchał natychmiast. Posłuchałby każdego kto by mu pomógł z tą ledwie zipiącą maszyną, nie chcącą dać mu dawki życia, jakim dla niego była poranna kawa.
– Zaciął się. Trzeba po prostu jeszcze raz wcisnąć ten przycisk i voilà gotowe. – Ekspres pod wpływem sztuczki nowego mieszkańca zasyczał i po chwili kawa znów zaczęła spływać do białego kubka.
Paolo zerknął na mężczyznę, który uratował jego poranny rytuał. Domenico miał dzisiaj na sobie jasne, lniane, długie spodnie i prostą koszulę, której dół układał się na jego biodrach, a dwa guziki przy szyi, były rozpięte. Wilgotne włosy zaczesane do góry podpowiadały mu, że mężczyzna chwilę wcześniej brał prysznic. Był nieogolony, przez co szczęka pokryła się czarnym cieniem zarostu i musiał przyznać, że kręciło go to. Chciał wyciągnąć rękę do jego policzka i go dotknąć. Przesunąć po nim palcami, a potem po jego pełnych ustach. Dolna warga gościa była szersza od górnej i pragnął obie polizać. Pół nocy myślał o Salierim. Spędził z nim jeden wieczór, potem poczęstował go ciastem i stwierdził, że Domenico zalazł mu za skórę. Co w nim takiego było, że nawet zamykając oczy widział go z tym jego szerokim uśmiechem? Co ciekawsze, ten uśmiech nie za każdym razem sięgał jego oczu, w których coś się czaiło. Może smutek, może zawód, a może zupełnie coś innego.
– Proszę, twoja kawa – powiedział Domenico podając kubek z gorącym płynem. – Czarna jak smoła.
– Co? – Paolo ocknął się. – A tak. – Wziął swoją kawę ostrożnie, aby nie dotknąć palców drugiego mężczyzny. Kubek był gorący, lecz to  mu nie przeszkadzało. Odszedł na bok opierając się tyłkiem o szafkę, na której lekko przysiadł. Jedną ręką podparł się o blat, a długie nogi skrzyżował w kostkach. Popatrując na towarzysza uniósł kubek.
Domenico patrzył jak dwie lekko wąskie wargi rozchylają się, a potem obejmują brzeg naczynia i żałował, że nie robią tego samego z jego ustami. Na tę myśl znów coś mu w piersi załomotało i z trudem przypomniał sobie, że to było jego serce. Teraz już nie był taki pewny czy dobrze zrobił schodząc na dół. Po prysznicu nawet się nie ogolił, bojąc się, że Paolo wyjdzie zanim go zobaczy. Zdążył tylko wyszorować zęby i zaczesać włosy tak, aby nie wpadały mu do oczu i zbiegł na parter, niczym podlotek chcący zobaczyć obiekt swoich westchnień. Był żałosny. Na szczęście tylko on o tym wiedział.
– Wstajesz bardzo wcześnie – zagadnął robiąc dla siebie latte, na które przyszła mu ochota. Zamiast kubka podstawił szklankę przeznaczoną do tego rodzaju napojów. Już wczoraj je wypatrzył.
– Muszę. Zanim otworzę lokal to trzeba w nim wiele zrobić. Czasami wstaję o trzeciej, aby ludzie na śniadanie mieli świeże bułki. Ciasto musi wyrosnąć, zanim poddam go dalszej obróbce – odpowiedział nie czując już tej wściekłości, która nim targała. Na pewno kilka łyków kawy nie złagodziło tego. Zrobił to ten mężczyzna, a to wcale nie było dobre. Powoli zaczynał żałować, że wynajął mu pokój.
– Dużo pracy. Gdzie uczyłeś się gotować? – zapytał Domencio aby jakoś pociągnąć rozmowę.
– Jestem samoukiem. Jeżeli pytasz jakie specjalistyczne szkoły skończyłem to żadnych. Sam uczyłem się gotować. Najpierw z pomocą babci, a potem nawet ją przewyższyłem.
– Uczeń przerósł mistrza.
– Poniekąd tak – odparł kucharz. – A ty co tak wcześnie robisz na nogach?
– Sądziłeś, że chłopak z wielkiego miasta będzie spał do późna? – spytał Domenico posyłając mu spojrzenie zanim napił się latte. Kiedy tylko Paolo wzruszył ramionami nie odrywając od niego wzroku, dodał: – Lubię robić zdjęcia. Chciałem sfotografować wschód słońca.
– Masz szansę. – Wskazał na okno, za którym było widać jak na wschodzie tworzy się jasna linia. – To mi przypomniało, że muszę jechać.
– Do Amare? – zapytał Salieri i pożałował głupiego pytania. Przecież to oczywiste. Nie miał pojęcia czemu za wszelką cenę chce z nim rozmawiać. W końcu mężczyzna i tak wyjdzie. Czekały go obowiązki, w których nie mógł mu przeszkadzać.
– To później. Dzisiaj bazarek jest otwarty od piątej. – Umył kubek i odstawił go na suszarkę. – O tej porze można nabyć najświeższe, nie zmęczone jeszcze upałem warzywa i zieleninę.
– Kupujesz na bazarku? Nie masz dostawców? – dopytał Domenico kończąc swój kawowy napój.
– Mam, ale oni mi nie przywiozą produktów prosto z pól. – Ruszył do wyjścia starając się nie myśleć, że musiał zapłacić dostawcom. Nie będą dłużej czekać. – A takie rzeczy kupię tylko od gospodarzy, którzy harują całymi dniami, aby móc się za to utrzymać. Poza tym na bazarku kupię rzeczy taniej, a są zdrowsze i świeższe.
– Czekaj! – krzyknął Salieri. – Chcę pojechać z tobą.
DiCarlo mając przekroczyć próg w przejściu pomiędzy kuchnią, a korytarzem, zatrzymał się i obejrzał na swojego gościa. Nie chciał brać go ze sobą. Domencio musiał to wyczuć, bo dodał:
– Limare o tej porze musi wyglądać pięknie. Chcę to zobaczyć i sfotografować. Weźmiemy mój samochód… – urwał, kiedy kucharz zaczął się śmiać. – Co takiego powiedziałem?
– Widziałeś tutejsze uliczki? Samochód tak duży jak twój to tylko problem. Szczególnie dla nietutejszych.
– To czym pojedziemy? – Domenico nie zamierzał odpuścić. Powinien, ale chęć spędzenia z nim więcej czasu działała zbyt silnie. Miał dwadzieścia dziewięć lat, a zachowywał się według siebie idiotycznie napraszając się. W końcu sam mógł wybrać się do miasta, tak jak planował.
– Nie powiedziałem, że cię zabiorę – prychnął Paolo opierając się ramieniem o framugę.
– Nie powiedziałeś też, że tego nie zrobisz. – Salieri uniósł ciemne brwi czując niesamowitą pewność siebie. – Jestem twoim gościem, więc winien mi jesteś przejażdżkę po mieście.
Paolo DiCarlo miał zamiar powiedzieć, że on by mu chętnie dał przejażdżkę, ale innego rodzaju. Na szczęście odnalazł filtr na ustach, dzięki któremu nie wypowiedział tych słów. W zamian rzekł:
– Nie jestem ci nic winien, ale nie odpuścisz, więc widzę cię przy moim skuterze za piętnaście minut.
– Oczywiście. Tylko umyję szklankę, wezmę aparat i będę gotowy. – Uśmiechnął się szeroko,  dziwnie szczęśliwy.
Tak jak powiedział, wcześniej niż zapowiadane piętnaście minut, z małym plecakiem na ramieniu, w którym trzymał lustrzankę, zjawił się u boku właściciela skutera, który siedział na dwuosobowym siedzeniu. Zamknął jeszcze dom na klucz, który schował do kieszonki w plecaku.
– Wsiadaj – zarządził DiCarlo zaczynając odczuwać irytację, że wszystko tak się przedłuża.
– Nie masz kasków?
– Nie? Wsiadaj.
– W porządku. – Domenico przerzucił nogę przez siedzenie, a potem obie stopy ustawił na specjalnych stopkach. Rozejrzał się niepewny czego ma się trzymać. Wtedy Paolo jakby czytając w jego myślach powiedział:
– Złap się mnie. Nie gryzę. No chyba, że ktoś tego chce – dodał z premedytacją tym razem pozbywając się z ust filtra.
Domenico poczuł jak przez jego kręgosłup przebiega przyjemne uczucie kierując się w dół do jego jąder i penisa. Serce zabiło mu mocniej i zaklął w myślach. Pożądanie było jednak silną potrzebą. Biorąc się w garść, uniósł ręce i położył dłonie na bokach siedzącego przed nim mężczyzny o szerokich, seksownych plecach, na których opinała się zielona koszulka z takim samym dołem jak ta z wczoraj. Naszła go ochota by przytulić policzek do tych pleców, ale został uratowany odgłosem silnika, a potem ruszyli i na szczęście jego myśli pobiegły w innym kierunku.

21 października 2018

Ucieczka do Limare - Rozdział 2

Dziękuję za komentarze i zapraszam na drugi rozdział. Przypominam, że ten tom oraz dwa kolejne można zakupić w całości na Bucketbook.pl
O Beezar.pl nie wspominam za bardzo, bo tam wciąż są problemy. :/




Wąskie uliczki małego, włoskiego miasteczka miały w sobie osobliwy urok, ale nie wtedy kiedy trzeba było, aby dwa samochody minęły się. Miejscowi mieli w tym wprawę, w przeciwieństwie do niego. Przyzwyczajony do ulic Rzymu ledwie przecisnął się pomiędzy ścianą jakiegoś budynku, a drugim pojazdem. Odetchnął kiedy wyjechał na szerszy plac prowadzący w stronę morza Tyrreńskiego. Zgodnie z tym co mu warcząco powiedział Paolo, miał skręcić w prawo i drogą, kilka metrów oddaloną od przystani, przy której stały przymocowane łodzie, przejechać na stąd widoczne wzgórze. Tak też zrobił i po chwili główna ulica poprowadziła w lewo, a on ujrzawszy znak „Teren prywatny” skręcił nieznacznie, by krętą dróżką, po bokach której rosły tysiące polnych kwiatów, pojechać do celu. Po chwili jego oczom ukazał się duży, prostokątny dom o dwóch kondygnacjach z elewacją utrzymaną w piaskowym kolorze i drewnianymi okiennicami w ciepłym odcieniu oraz płaskim dachem. Budynek wyglądał zjawiskowo i Domenico czuł, że już się w nim zakochał. Do tego wokół było pełno naturalnej zieleni oraz tej rosnącej w wazonach z kamienia, często tak dużych, że zastanowił się przez chwilę jak je tu wstawiono. Do domu prowadziły trzy wejścia, a jego front dodatkowo przez całą długość ozdabiał taras, którego kwadratowe kamienne kolumny przytrzymywał daszek. Nie było żadnych schodów, płotków, barierek. Prostota i piękno zawarte w urzekającym obrazie. To przyszło mu na myśl, kiedy zaparkował przed domem.
Wysiadł z samochodu, a do jego uszu dotarł śpiew ptaków oraz spokojny szum morza, którego z miejsca gdzie stał nie było widać. Podszedł do bagażnika otworzył go i wyjął torbę sportową, a także dużo mniejszą, w której trzymał laptopa. Zatrzasnął klapę i ze swoimi rzeczami ruszył w stronę budynku, który sprawiał, że serce biło mu mocniej.
Wszedł środkowym wejściem i zaraz po przekroczeniu progu uderzył go chłód panujący w pomieszczeniu, tworząc duży kontrast z ciepłem rządzącym na dworze. Kolejną rzeczą, którą zauważył był długi korytarz biegnący wzdłuż budynku. Do niego można było również wejść przez pozostałe drzwi. Naprzeciwko środkowego wejścia umiejscowiono schody, duże, zakręcone z balkonem u samej góry i zdobną balustradą. Przy nich znajdował się również korytarz, który prowadził do salonu. Łukowe przejście odsłaniało pomieszczenie pełne słońca.
Domenico odstawił bagaże i poszedł w tamtą stronę jakby ciągnięty na niewidzialnej nici. Napotkał przestronne wnętrze, ogromne mógłby rzecz, ale tak umeblowane, że nie czuło się wielkości salonu. Pośrodku, naprzeciwko siebie, stały dwie skórzane, brązowe kanapy. Pomiędzy nimi drewniany stolik do kawy, na którym leżały jakieś listy i gazety. Po prawej stronie pokoju pod ścianą znajdowało się pianino. Podszedł do niego i przesunął po nim palcem. Po chwili uniósł klapę przykrywającą klawisze i wystukał na nich kilka nutek. Ciekawiło go czy kucharz gra na nim, a może instrument to po prostu zwykły mebel. Miał nadzieję, że się przekona.
Bardzo spodobał mu się kącik przy oknie wychodzącym na tył domu. Okrągły stolik i dwa głębokie, wyglądające na wygodne fotele zapraszały by usiąść z filiżanką herbaty. Powstrzymał się jednak, bo chciał poznać dom dopóki był sam. Pomieszczenia były tak ułożone, że miały po dwoje drzwi. Jedne wychodziły na szeroki korytarz, a drugie do innego pokoju. Kuchnia była duża, nowoczesna z wieloma sprzętami mającymi pomóc w gotowaniu. Wolał coś bardziej klasycznego, ale i tak mu się tutaj podobało. Wokół panowała czystość, ale jego wprawne oko dostrzegło, że jednak jest używana. Na stole stał kubek po porannej kawie, drzwiczki w szafce były niedomknięte, szuflada odsunięta, jakby ktoś się śpieszył i o niej zapomniał, a na jednym z blatów leżał zeszyt oraz długopis. Gdy do niego zajrzał, bo nie mógł powstrzymać ciekawości, ujrzał składniki przepisu. Jedne były wykreślone, inne pokreślone, pod nimi opisane wykonanie dania, a wszystko to spisane szerokim, niezbyt starannym pismem. Jakby każde słowo wypisywane było na szybko, a ten kto je pisał był lekko zdenerwowany. Wskazywały na to przekreślenia, które omalże nie rozdarły kartki. Gospodarz musiał być nerwowym człowiekiem, o czym zdążył się już przekonać.
Z kuchni przeszedł do jadalni. Duży owalny stół i sześć ustawionych wokół niego krzeseł oraz dwa kredensy przy ścianie, to były jedyne meble jakie tu królowały. Ten pokój wydał mu się najbardziej pusty, bez duszy. Nikt go nie używał. Podejrzewał, że właściciel domu jadał w kuchni. Od razu przyszła mu na myśl jadalnia w domu jego rodziców. Duża, elegancka z miejscami przy stole dla dwunastu gości, a nawet większej liczby kiedy go rozłożono. Do tego liczne kwiaty, ogromny kryształowy żyrandol i ludzie, którzy przewijali się przez pokój. Na tę myśl poczuł lekkie ukłucie w piersi i położył na nią dłoń. Nie może o tym myśleć, wszystko było jeszcze zbyt świeże.
Potarł twarz dłońmi i wrócił do swoich bagaży. Drugą część parteru zwiedzi później. Teraz udał się na piętro do swojego pokoju, w którym nie miał pojęcia na jak długo zostanie. Paolo nie chciał go tutaj i dziwnie czuł się z tego powodu, bo miał dość tego, że go nie chcą. Dlatego zamierzał nie naprzykrzać się gospodarzowi, chociaż ta myśl jakoś mu się nie spodobała. Nie chciał go unikać i chować się przed nim. Wprost przeciwnie, najchętniej to znów siedziałby mu na głowie słuchając jego warczenia.
– Dziwny jestem – burknął pod nosem wchodząc do pokoju, którego okno i drzwi balkonowe wychodziły na morze upajając tym widokiem. Otworzył je nasłuchując szumu. O wiele bardziej wolał to, niż hałas rzymskich ulic dolatujący do jego mieszkania. Naprawdę mogło mu się tutaj podobać. Ten klimat, dom, te widoki, a także przystojny właściciel posiadłości sprawiały, że myśl o wyjeździe stąd wydawała mu się być trudną do zrealizowania.
Położył torbę na dużym, dwuosobowym łóżku pokrytym szarym kocem. Obok łóżka po dwóch stronach stały stoliczki nocne, a na nich dwie lampki. W sypialni znajdowała się też szafa z jasnego drewna z dwoma szufladami na dole i z drzwiami, na których umocowane były lustra. Na podłodze leżał puchaty szaro-biały dywan. Cały pokój utrzymany był w tych kolorach, ale Domenico nie zwracał na to uwagi wypakowując swoje rzeczy. Miał ochotę wyjść na podwórko, wziąć aparat i porobić zdjęcia. Jego małe hobby, którym ostatnio bardzo się zainteresował.

*

Paolo zamknął Amare koło godziny osiemnastej. Kuzynka wyszła dużo wcześniej, więc on musiał wszystko posprzątać i przygotować kuchnię na jutro. Klientów dzisiaj mieli dość sporo i we dwójkę ledwie się wyrabiali, ale nie żałował, że nikogo nie wezwał do pomocy, bo dzień był naprawdę dobry, a ludziom też należy się wolne. Ze śniadaniem było małe opóźnienie, ale dzięki pomocy Domenico szybko, sprawnie poszło i klienci byli zadowoleni z posiłku. Jedynie on był niezadowolony z gościa, który na niego czekał. W każdym razie miał nadzieję, że czekał, a nie wróci do domu i zastanie go splądrowanego. Jakoś nie uważał, że Salieri jest złodziejem, ale patrząc tylko na człowieka nie można wiedzieć. Nie uśmiechało mu się jednak nieustanne zajmowanie gościem. Nie miał na to ochoty, a ostatnio w ogóle ledwie co znosił jakiekolwiek towarzystwo. Zawsze był spokojnym człowiekiem, a obecnie nawet Giovanna go denerwowała. Aczkolwiek ona potrafiła go zawsze wkurzać. Dzisiaj owszem, szczególnie działała mu na nerwy, kiedy co jakiś czas wspominała, że ich niespodziewany gość jest przystojny. Co z tego, że był przystojny? Sam też na to zwrócił uwagę, bo przecież miał oczy. Fakt, przyjemnie patrzyło się na Domenico, ale to nic nie znaczyło. Poza tym pozostanie dla niego tajemnicą, dlaczego zgodził się na wynajęcie mu pokoju. Przecież nie zamierzał tego robić, ale to stało się samo.
Podszedł do zaparkowanych nieopodal bistra skuterów. To był idealny środek lokomocji w miasteczku z wąskimi uliczkami. Jeden z nich należał do niego i nie interesowało go to, że on jako wielki facet wyglądał na nim dziwnie. Dawniej miał motor. Prawdziwą, wielką, głośno mruczącą, czarną maszynę. Po tym jak ją rozwalił i ledwie wyszedł cało z wypadku, przeniósł się na coś o wiele mniejszego i wolniejszego. Wsiadł na czerwony pojazd i podpierając się długimi nogami sięgnął do sakiewki przymocowanej przy pasie. Palcami natrafił na listy, które do niego dzisiaj dotarły. W końcu będzie musiał je otworzyć. Wiedział co znajdzie w środku i najchętniej to wyrzuciłby wszystko do śmieci. Niestety nie mógł tego zrobić, tak jak i kopnąć problemów w tyłek, by odeszły. Tak się dzieje tylko na filmach. Za to w życiu realnym nic nie przychodziło łatwo, a cuda też się nie zdarzały.
Wrócił do domu, kiedy słońce powoli chyliło się ku zachodowi. O tej porze roku ciemność szybko nie nadchodziła. Popołudnia były piękne i nie tak upalne jak środek dnia. To był też ten czas, kiedy miał wolne chwile i mógł je spożytkować tak, jak tylko chciał. Tym bardziej oczekiwał tego po dzisiejszym dniu pełnym harówki. Miał nadzieję, że tymczasowy współlokator mu nie przeszkodzi. Ten od razu rzucił mu się w oczy siedząc przy stoliczku na tarasie i oderwawszy wzrok od laptopa spojrzał na niego. Paolo dziwnie się poczuł ze świadomością, że wracał do domu, w którym ktoś na niego czekał. Przez ostatnie miesiące jego dom witał go pustką. Tak bardzo się do niej przyzwyczaił i do samotności, że zapomniał jak to jest, kiedy nie mieszka się samemu. Co prawda czasami nocowała u niego córka, ale jej matka bardzo rzadko na to pozwalała. Walczył z tą kobietą o większe prawa względem małej, ale kobieta miała lepszych prawników, na których nie mógł sobie pozwolić. Jeden weekend w miesiącu, który mógł spędzić ze swoim dzieckiem to zbyt mało. Gianna miała już dwanaście lat, a on z każdym rokiem tracił coraz więcej.
Domenico przyglądał się mężczyźnie. Najpierw zwrócił uwagę na jego ubranie. Nie miał już na sobie stroju kucharza, tylko obcisłe dżinsy podkreślające jego długie nogi i koszulkę, której dół z przodu i z tyłu był dłuższy, a boki krótsze. Do tego krótkie rękawy i głębszy dekolt w serek odsłaniały doskonale opaloną i apetyczną skórę. Facet był naprawdę gorący. Nie to jednak najbardziej zwróciło jego uwagę, tylko zamyślenie, jakby DiCarlo nagle znalazł się w innym świecie i to dosyć nieciekawym, bo kiedy do niego podszedł, dwie brwi były zmarszczone, tworząc pomiędzy sobą głęboką zmarszczkę. Jego gospodarz musiał mieć poważne problemy. Samo to, że przychodziły do niego listy z banku, na których było napisane „upomnienie” nie wróżyło nic dobrego. Miał ochotę wypytać go o co chodzi, ale w sumie to nie była jego sprawa. Spędzi tutaj kilka dni, może z dwa tygodnie, a potem wyjedzie. Tylko zastanawiał się gdzie, bo Rzym już nie był jego miastem, a dom domem. Bolało go, że już nie miał swojego miejsca na ziemi. Nie o tym jednak chciał myśleć. Bardziej obchodziło go to, aby wyciągnąć rękę i  wyprostować zmarszczkę, która wręcz krzyczała o kłopotach. Zapragnął zmyć je z tego mężczyzny. Zanim zapanował nad tym co robi wyciągnął dłoń i przesunął palcami pomiędzy jego brwiami. Wtedy DiCarlo się ocknął i niemalże czarne oczy spojrzały na niego.
– Co robisz?
Speszony swoim zachowaniem Domenico zabrał rękę i odpowiedział:
– Po prostu poczułem potrzebę jej wygładzenia.
– Czego? – DiCarlo zszedł ze skutera.
– Zmarszczki. Tej pomiędzy brwiami. – Pokazał miejsce na swojej twarzy karcąc siebie w myślach, że nie powstrzymał się przed dotknięciem mężczyzny. Nie miał prawa tego robić. Nawet się nie znali. Byli dla siebie nikim. Zaledwie dwie godziny spędzone razem nie dawały mu żadnych praw.
– Aha – skomentował kucharz, po czym brzęcząc kluczykami, które trzymał w dłoni, ruszył w stronę wejścia do domu. Nie miał pojęcia co ma myśleć o tym co zrobił jego gość, więc wolał zamknąć ten temat. – Znalazłeś pokój?
– Tak. W ogóle to masz piękny dom – pochwalił Salieri idąc za nim. – Musisz być dumny z posiadłości.
– Nie wiem jak długo jeszcze będzie moja – burknął Paolo kierując się w stronę schodów, które po chwili pokonywał po dwa stopnie na raz, zostawiając Domenico z tyłu. Na górze obejrzał się na niego i uśmiechnął mówiąc: – Teraz to ty masz zmarszczone brwi.
Domenico dotknął czoła i zaśmiał się, po czym, aby nie przeszkadzać gospodarzowi wrócił do swojego laptopa i zajął się przeglądaniem zdjęć, które dzisiaj zrobił. Głównym ich elementem był dom i wszystko to, co go otaczało. Spędził tu tylko kilka godzin, ale już zakochał się w tym miejscu. Nie chodziło tylko o subtelne piękno tego wszystkiego, ale o to jak się tutaj czuł. Bał się o tym myśleć, jednak wydawało mu się, że w końcu odnalazł swoje miejsce na ziemi. Odkąd się urodził nawet rodzinny dom nie był do końca tym, gdzie było mu dobrze. Zawsze czegoś poszukiwał i wiedział, że to nie było to. Natomiast tutaj, gdy stanął na tej ziemi, przed tym domem, coś kliknęło, jakby związał się z tym miejscem, które miał wrażenie, że otacza go miłością. Głupie, ale tak to odczuwał. W sumie nie potrafił tego nazwać. „Są na tym świecie rzeczy, które nie potrzebują nazwy, wystarczy, że się je czuje.” Przypomniał sobie słowa babci. Kobiety o złotym sercu i duszy romantyka, która odeszła dwa lata temu i bardzo mu jej brakowało. Jedyna osoba, która go rozumiała. Jedyna, która kochała go takiego jakim był.

*

Paolo pozostawiwszy przywiezione listy w swojej sypialni, która znajdowała się obok wynajętego pokoju, zszedł na dół. W kuchni nalał do dwóch szklanek soku pomarańczowego i wyszedł na patio przed dom, spodziewając się właśnie tam zastać gościa. Musiał dowiedzieć się na jak długo mężczyzna zostanie i obliczyć cenę za wynajem. Powinien to zrobić wcześniej, ale wtedy to nie była odpowiednia pora. Rano był zbyt krytycznie nastawiony do tego, aby mieć współlokatora nawet na krótki czas. Potem zrozumiał, że w jego sytuacji każdy pieniądz się liczy, ale to i tak nie uratuje go przed utratą tego co kochał. Może tak byłoby lepiej. Mógłby wyjechać, znaleźć pracę w jakiejś dobrej restauracji. Kłopot w tym, że już raz tego spróbował i wrócił do Limare, bo tu było jego miejsce.
Postawił szklankę soku przy mężczyźnie, a potem usiadł na krześle po drugiej stronie okrągłego stolika.
– Dziękuję – powiedział Domenico. – Pozwoliłem sobie wcześniej zrobić kawę oraz coś zjadłem.
– Dobrze. Nie chciałbym, abyś padł z głodu – odparł DiCarlo na spokojnie przyglądając się Salieremu. Mężczyzna zaczesywał ciemne włosy do tyłu. Szare oczy okolone były drobnymi rzęsami, nie to co u niego. Sam miał gęste rzęsy, długie, a brwi szerokie, których kształt dodawał mu drapieżności. Powrócił jednak do kontemplowania wyglądu swojego towarzysza. Wyglądał inaczej niż kiedy się poznali. Wcześniej miał na sobie białą koszulę i czarne spodnie od garnituru. Zastąpił je jasną koszulką polo i krótkimi spodniami. Ciało miał długie, smukłe, lekko umięśnione, twarz ładna, jego zdaniem za ładna jak na mężczyznę, pociągła, a skóra jasna jakby promienie słońca nie miały do niej dostępu. Dłonie delikatne i na pewno gładkie w przeciwieństwie do jego o szorstkiej skórze. Te należące do Salieriego nie wyglądały na skalane pracą fizyczną. Trafił mu się ktoś, kto całe dnie spędzał w biurze nad papierkami. Nie wyglądał mu na księgowego, ani urzędnika. Na szczęście, bo tych ostatnich bardzo nie lubił. Wpieprzali się w jego życie tak jak i bankowcy.
Domenico czuł specyficzny dreszcz przechodzący mu po kręgosłupie, wiedząc, że jest obserwowany. Przez chwilę wpatrywał się w ekran laptopa, potem śledził pszczołę przysiadającą na kwiatkach stojących w kryształowym wazonie na stoliku. Dopiero później uniósł spojrzenie na Paolo. Spojrzeli sobie w oczy, a dreszcz spotęgował się. Nie lubił gdy patrzono na niego tak natarczywie, ale jakoś dziwnie nie przeszkadzało mu to kiedy robił to ten mężczyzna.
– Nie wiem co chcesz odczytać z mojej duszy, ale zaręczam, że nie chowam tam brudnych sekretów – powiedział, uśmiechając się.
– Wolę się upewnić, w końcu będę spać pod jednym dachem z kimś kogo nie znam – odpowiedział DiCarlo kiedy przestał torturować swoim spojrzeniem drugiego mężczyznę.
– Może po prostu zapytaj. – Domenico sięgnął po sok. – Nie obiecuję jednak, że odpowiem na każde pytanie – zastrzegł i napił się.
– Skąd przyjechałeś?
– Z Rzymu. Urodziłem się tam i wychowałem.
– Co cię wygoniło, by spędzać wakacje w Limare?
– Trafiłem tutaj przypadkiem. I nic mnie nie wygoniło. – Kłamca, szepnął jego wewnętrzny głos. – No dobrze, powiedzmy, że czasami dzieją się rzeczy, które zmuszają człowieka do opuszczenia swojego gniazda.
Paolo uniósł brwi. Zaintrygowało go to, co powiedział jego gość, ale z natury nie był tak ciekawski, jak siedzący naprzeciwko mężczyzna, więc nie drążył tematu. Każdy ma swoje sekrety. Nie znał nikogo kto by ich nie miał. Różniły się one tylko tym, że jedne były proste, inne bez znaczenia, a jeszcze inne brudne i śmierdzące. Nie wydawało mu się, aby Domenico Salieri był obdzielony tymi ostatnimi. Aczkolwiek mógł się mylić.
– Na jak długo chcesz zostać? – zapytał zakładając nogę na nogę. Dłoń w której trzymał szklankę soku oparł o kolano. Zmrużył oczy, bo zachodzące słońce oświetliło mu  twarz pieszcząc na dobranoc.
– Jak wspominałem to nie wiem. Dwa tygodnie najdłużej. Chyba, że wygonisz mnie stąd wcześniej, to może wtedy znajdę pokój w jakimś hotelu.
– Jest tutaj tylko jeden, jak się zorientowałeś. Mamy też dwa porządne motele, ale pokoje szybko się nie zwolnią. Sądzę, że się jakoś dogadamy, o ile nie będziesz wchodził do mojej kuchni.
– Tutaj czy w bistro? – Domenico uśmiechnął się szeroko.
– Przecież, że w Amare. Tutaj dom masz do dyspozycji. Cena pokoju… – urwał, bo jego gość nie pozwolił mu dokończyć.
– Zapłacę z góry za dwa tygodnie. Jeżeli postanowię zostać to dopłacę. Powiedz mi tylko ile.
DiCarlo wymienił cenę pokoju sądząc, że będzie zbyt wysoka, bo taką ustaliła jego babcia, ale Domenico nawet nie mrugnął. Cena nie była wygórowana, a na pewno mniejsza niż ta, którą zapłaciłby za pokój w hotelu.
– Później dam ci pieniądze.
– Musimy jeszcze spisać umowę, by wszystko było na papierze i bezpieczne dla obu stron. Umowy słowne nie liczą się– powiedział kucharz. – Zawsze byś mógł zapłacić, a potem ja mógłbym cię wyrzucić mówiąc, że nic mi nie dałeś lub ty mógłbyś mnie oszukać. Poza tym dasz mi pieniądze w dzień wyjazdu. Tak się chyba robi.
– Dobrze. Tak będzie najlepiej. – Domenico wolał nie myśleć o tym dniu. Chciałby nigdy stąd nie wyjechać. Zapatrzył się na zachód słońca, urzeczony pięknem jaki tworzyła ta chwila. Wziął aparat i włączył go. Spojrzał na mały ekranik i ustawił ostrość w obiektywie. Nacisnął przycisk robiąc serię zdjęć. Potem skierował aparat na siedzącego naprzeciwko mężczyznę i sfotografował go. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciw.
– Nie jestem fotogeniczny – stwierdził Paolo ponownie obserwując gościa. Ten wydawał się wyluzowany, wesoły, pewny siebie, ale wyczuwał, że spina się przy nim kiedy nie jest pewny jego reakcji. To były tylko mignięcia, ale wyłapywał je. Zawsze był dobrym obserwatorem.
– Przeciwnie – rzekł Domenico przeglądając na aparacie wykonane przed chwilą fotografie. – Spójrz. – Wstał i podszedł do DiCarlo. Nachylił się w jego stronę podsuwając mu aparat. Przysunął swoją głowę bliżej jego, by też coś widzieć. – Aparat cię lubi.
Paolo nie był zainteresowany swoim zdjęciem. Wiedział jak wygląda. Za to skierował uwagę na to jak blisko znajdował się drugi mężczyzna. Niemalże dotykali się głowami. Poza tym jak miał się skupić, kiedy do jego nosa doleciał zapach, który nosił na sobie Domenico. To nie było nic ciężkiego, duszącego. To były czyste nuty mięty, rozmarynu i czegoś morskiego. Energetyzujące i orzeźwiające. Krystalicznie czysty zapach przywodził mu na myśl spokój i dom. Coś dobrego, coś czego nie potrafił opisać. Znał się tylko na gotowaniu, a nie na pięknych słowach.
Odwrócił głowę w tym samym momencie w którym zrobił to Salieri. Wstrzymał oddech, bo ich twarze znalazły się zbyt blisko siebie. Za blisko jego zdaniem. Ich oczy wpatrujące się jedne w drugie, rozchylone usta dzieliło tak niewiele. Mógłby nawet… Mógłby… Zanim mózg przetrawił to co mogłoby się wydarzyć, rozdzwoniła się jego komórka, przerywając chwilę. Obaj oprzytomnieli odsuwając się od siebie tak szybko, jakby nagle jeden drugiego oparzył.
Z mocno bijącym sercem i czymś ściskającym się wewnątrz niego Domenico wrócił na swoje krzesło. Odłożył aparat, który omalże nie wypadł mu z drżących rąk. Na szczęście właściciel domu nie widział tego, oddalając się by porozmawiać. Spojrzał na jego szerokie plecy, których mięśnie napięły się pod koszulką. Znów wyglądał na zdenerwowanego. Chciałby ponownie widzieć go spokojnego. Spuścił wzrok na ekran laptopa, kiedy DiCarlo odwrócił się w jego stronę.
Paolo był pewny, że Domenico na niego patrzył, a teraz udawał, że jest zajęty. Głos wewnątrz niego krzyczał, żeby mężczyzna ponownie na niego spojrzał. Tamten jednak tego głosu nie mógł usłyszeć. Może to i dobrze, pomyślał kucharz kontynuując rozmowę z kuzynką, która nie miała pojęcia w jakiej chwili zadzwoniła. Nadal miał miękkie nogi po tym co omal się nie wydarzyło. Tak niewiele brakowało, a pocałowałby tego faceta. Nie tego przecież chciał. Musiał trzymać się od mężczyzn z daleka. Próbował nawet wmówić sobie, że Salieri jest heteroseksualny, ale prawda była inna. To jak patrzył na niego w tej jednoznacznej chwili dużo mówiło. Poza tym DiCarlo to czuł. Zawsze czuł kiedy znajdował się w pobliżu homoseksualisty. Nigdy się nie pomylił. Szczególnie w tym, że się komuś podobał. Zdarzało się, że dawniej wykorzystywał swój wygląd, ale przestał to robić. Czasami to wprowadzało go w kłopoty. Ale to już była przeszłość. Obecnie z nikim się nie umawiał i nie zamierzał tego zmieniać. Owszem chciałby. W końcu miał dopiero trzydzieści dwa lata, niezły apetyt seksualny, marzenia o związku, ale były sprawy ważne i ważniejsze. Nadal musi tak być, a Domenico to tylko zwykły gość i pozostanie nim do chwili wyjazdu. Potem znów zostanie sam w tym wielkim domu. Ta myśl boleśnie ugodziła go w pierś.
– DiCarlo, jesteś tam czy odleciałeś? – Głos kuzynki przebił się przez jego myśli.
– Jestem, jestem. – Przesunął dłonią po karku.
– To jeszcze raz radzę ci otworzyć te durne listy, bo jak tego nie zrobisz dzisiaj, to jutro skopię ci dupę i sama to zrobię. Mam gdzieś tę całą tajemnicę korespondencji.
– Zrobię to. Do jutra – powiedział chłodno. Po czym rozłączył się i schował do kieszeni wysłużoną już starą Nokię. Przeczesał włosy dłońmi i nawet nie spojrzawszy na Domenico przeszedł koło niego i po chwili zniknął wewnątrz domu zły na kuzynkę, że zepsuła ten wieczór.
Salieri obejrzał się za mężczyzną nie próbując go zatrzymać. Nie miał pojęcia z kim rozmawiał i co go tak wkurzyło, ale żałował, że miłe chwile skończyły się, a zachód słońca musi oglądać sam.