Na
dworze ściemniło się, kiedy Domenico zszedł na parter, by z kuchni wziąć sobie
na noc coś do picia. Zamierzał położyć się wcześniej, aby rano zacząć dzień tuż
przed wschodem słońca i porobić zdjęcia. Jutro chciał też zwiedzić miasteczko,
poobserwować ludzi. Wprawdzie podejrzewał, że dla niego najlepszym obiektem do
obserwacji będzie właściciel tego domu, ale nie mógł stać się jego stalkerem.
Coraz bardziej ciekawił go ten mężczyzna. Nie widział go ponownie dzisiejszego
wieczoru. Paolo zamknął się u siebie w sypialni, a on nie chciał mu
przeszkadzać. Tym bardziej, że do niczego nie był mu potrzebny. Jak powiedział
mężczyzna, dom miał do swojej dyspozycji, dlatego z tego korzystał, a szczególnie
z kuchni, do której się udał. Zanim tam dotarł usłyszał huk, jakby coś upadało
na podłogę. Wzdrygnął się, po czym szybko ruszył w stronę pomieszczenia.
Zastał
tam Paolo, z ust którego padło kilka niecenzuralnych słów, kiedy podnosił
rondel z podłogi i wrzucił go do zlewu. Potem spojrzał do zeszytu, który
Domenico widział wcześniej, zaczął coś w nim zakreślać, zaznaczać i
przekreślać. Salieri nie był tego pewny, bo kucharz robił to z takim zacięciem,
że mogło to być wszystko. Jedyne czego był pewny to tego, że mężczyzna nadal
jest zdenerwowany. Nie, raczej wściekły. Przez chwilę miał ochotę zawrócić, ale
zatrzymał go głos:
–
Jeżeli zamierzasz tam stać to proszę bardzo, ale wolałbym abyś wszedł lub
zniknął.
– Tak
się zastanawiałem czy jeżeli wejdę, to nie skończę jak ten garnek –
odpowiedział Domenico z dłońmi w kieszeniach krótkich spodni, stawiając kolejne
kroki po czarnej, drewnianej podłodze. Zauważył, że na stole leżały otwarte
listy.
–
Nie mogę ci obiecać, że tak nie będzie. Ale przydasz mi się do degustacji. –
Ciemne oczy spoczęły na Domenico, który ponownie poczuł ten specyficzny dreszcz
pełzający mu po kręgosłupie.
–
Degustacji? – zapytał zanim dojrzał, że w piekarniku coś się piecze. – Ciasto?
– Z
bakaliami. Mój przepis, ale ciągle coś mi w nim nie pasuje.
Salieri
nie jadał tak późno słodyczy, ale mógł się skusić na to co proponował
gospodarz. Dlatego nie odmówił, kiedy ten otworzył piekarnik i wyjął okrągły
placek. Odłożył go na szafkę, stawiając gorącą blachę na drewnianej desce.
Odrzucił ochronną rękawicę skupiając spojrzenie na swoim dziele.
–
Lubisz miód? – zapytał gościa.
–
Lubię.
– To
dobrze, bo i tak musiałbyś go zjeść – rzekł kucharz i odwrócił się do
przygotowanego kubka, w którym zrobił miodową polewę. – Nie jesteś uczulony na
orzechy? – dopytywał nakładając polewę na placek.
–
Nie, ale pewnie i tak kazałbyś mi je zjeść.
– Nie,
bo byś umarł, a z pozbyciem się ciała zawsze są kłopoty – zażartował, na co
Domenico się zaśmiał.
– No
tak. A ja bym ci w tym nie pomógł, bo już byłbym martwy.
– Dokładnie.
– Odstawił pusty kubek do zlewu i nalał do niego gorącej wody. Później wziął z
szafki dwa talerzyki oraz z wciąż odsuniętej szuflady widelce i nóż. – Ciasto
jest na gorąco, ale można je jeść też na zimno – mówił odkrawając dwa trójkątne
kawałki. Skupił się na gotowaniu, po tym co przeczytał w wiadomości z banku.
Tak jak się spodziewał, nie były to dobre wieści. Nie rozumiał wszystkiego co
napisali, ale jedno wiedział, że jego pobyt w tym domu się kończy. Gdyby nie
gotowanie, które go uspokajało, nie miał pojęcia co by zrobił. Na pewno nie
rozmawiałby tak spokojnie z Salierim. Jeżeli byłoby go stać na
adwokata, może jakoś udałoby mu się
wyjść z kłopotów, w które nawet sam się nie wpędził.
– To
na ten wypiek masz spisane składniki w zeszycie? – zapytał Domenico zdradzając
się z tym, że myszkował mu w prywatnych zapiskach.
– Wiesz,
że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? – Podał gościowi talerzyk z ciastem
i wbitym w nie widelczykiem. Nie był zły, że ten zajrzał do zeszytu. Nie było
tam nic prywatnego. – Odpowiadając na twoje pytanie, to nie. Nie na to. Ono
wpadło mi do głowy ot tak. – Pstryknął palcami w powietrzu. – Kombinuję po
prostu z nowymi przepisami. Jak zdążyłeś się zorientować nie zawsze mi to
wychodzi. – Usiadłszy przy stole, od razu złożył listy i schował je do kopert.
Jego tymczasowy współlokator był ciekawski, więc wolał mu nie podsuwać pod nos
takich rzeczy. Żadna z nich go nie dotyczyła. Za jakiś czas wyjedzie, wróci do
swojego świata i nie spotkają się nigdy więcej.
Domenico
zajmując miejsce po drugiej stronie stołu nie skomentował tego. Czasami lepsze
jest milczenie, pomimo że jego ciekawość chciała zwyciężyć. W zamian skosztował
ciasta mrucząc z przyjemności, kiedy smak słodkiego, bakalii i miodu rozlał się
po jego języku. Przymknął powieki delektując się ucztą. Dawno nie jadł czegoś
tak dobrego. Od razu przypomniały mu się czasy i babcia, tradycyjna włoszka,
która dużo mówiła i uwielbiała gotować dla całej rodziny. Jej wypieki miały
niepowtarzalny smak. Niby proste, zwyczajne, nie wymyślne, a najlepsze ze
wszystkich.
– Wyśmienite.
– Otworzył oczy napotykając te należące do Paolo. Mężczyzna wpatrywał się w
niego spijając każdą reakcję jaką nieświadomie mu posłał. Serce mu
zatrzepotało, bo DiCarlo patrzył tak jak wcześniej, kiedy prawie doszło do
pocałunku. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale zrezygnował z tego, bo nie
był pewny czy wydobyłby z siebie jakiekolwiek słowa. Spojrzenie Paolo
doprowadzało go do tego, że ręce znów mu drżały, a on sam zaczął zastanawiać
się jak smakują jego usta. Nie przyjechał tu romansować. Chciał odpocząć,
zregenerować siły, znaleźć swoje miejsce, a tymczasem chyba te małe
wakacje nie będą tak spokojne jak myślał. Aczkolwiek to co czuł nie było
niemiłe. Znajdowanie się pod obstrzałem zainteresowania takiego mężczyzny
sprawiało przyjemność.
Paolo
zapomniał o swoim kawałku ciasta, kiedy Domenico konsumując słodycz wyglądał
tak, jakby przeżywał czystą ekstazę. Przeszło mu przez myśl, co by było gdyby
to jego ręce i usta doprowadzały tego mężczyznę do takiej reakcji. Nie powinien
o tym myśleć. Przecież przyrzekł sobie, że koniec z mężczyznami, ale z drugiej
strony nie był z kamienia. Do tego kto mu zabroni patrzeć. Szczególnie
wtedy kiedy dostrzegał zakłopotanie w oczach drugiego mężczyzny, ale pojawiała
się też w tym nuta zainteresowania. Mógłby wstać, obejść stół i nachylić się do
Domenico, a potem nawet walący się świat nie przeszkodziłby mu we wzięciu tego
czego chce. Dlatego nic nie zrobił i po chwili ciszy pełnej napięcia
powiedział:
–
Jeżeli moje ciasto wywiera na tobie takie wrażenie, to na pewno wejdzie do
menu.
Zanim
dotarło do Domenico co powiedział kucharz został sam. Dzięki temu miał chwilę,
aby zapanować nad swoim pożądaniem, które uderzyło w niego niczym taran.
Przebiło się przez wszystkie jego zasady, rozdarło na strzępy każdą wątpliwość
i zagnieździło się w jego ciele. Wszystko przez te oczy, które jasno
przekazały mu to, co Paolo DiCarlo by z nim zrobił.
Nadal
było mu gorąco, kiedy szedł na górę do swojej sypialni. Zapomniał o szklance
wody, o pozostawionym późnym deserze licząc tylko na to, że uda mu się zasnąć.
Gdy obudzi się jutro, pomyśli, że to był tylko sen i nic więcej. Tylko zwykła
mara.
*
Budzik
zaczął dzwonić o czwartej rano. Domenico zamruczał coś sennie i wyciągnął
rękę do telefonu, aby wyłączyć alarm. Nie był w stanie otworzyć oczu, a co
dopiero wstać tak wcześnie jak planował. Nie miał pojęcia, o której zasnął, ale
na pewno długo po północy. Przez cztery godziny, tak dokładnie to wiedział,
leżał i gapił się w sufit rozważając cały wczorajszy dzień. Z tego najwięcej
czasu poświęcił seksownemu, ponuremu kucharzowi, który nieświadomie mieszał w
jego głowie. Najgorsze było to, że podobali mu się tacy faceci, wysocy, z
kilkudniowym zarostem na twarzy, czarnymi, nieprzeniknionymi oczyma i gęstymi,
grubymi, nieposkromionymi włosami, którzy sprawiali, że roztapiał się pod ich
spojrzeniem. Oni też zazwyczaj byli problemem. Chcieli się zabawić na jedną
noc, a Domenico nie był kimś na jednorazowy numerek.
– Cholera,
facet sprawia, że za dużo myślę. – W pewien sposób to odwracało jego uwagę od
tego przed czym uciekł, dzięki czemu znalazł się w Limare, ale pakowanie się w
coś na jedną chwilę, co może było tylko jego wybujałą wyobraźnią lub skrytymi
pragnieniami, nie mogło przynieść dla niego nic dobrego.
Poderwał
się kiedy usłyszał pisk zawiasów drzwi obok, które musiały się otworzyć.
Gospodarz domu był już na nogach. W sumie prowadząc taki lokal nie mógł sobie pozwolić
na późne wstawanie. To sprawiło, że Domenico całkiem się obudził i wstał z
łóżka. Miał na sobie tylko luźne bokserki i nic więcej, więc nie mógł tak wyjść
i po prostu zagadać do DiCarlo. Poza tym wczoraj nie brał prysznicu, bo
nie miał na to ochoty. Do tego na pewno nie grzeszył świeżym oddechem, co tylko
opóźniło spotkanie się z mężczyzną. W ogóle to powinien siedzieć w pokoju i nie
wychodzić dopóki nie zostanie sam w domu. Unikanie Paolo wyszłoby na lepsze,
ale chciał go zobaczyć. Upewnić się czy wszystko w porządku i jaki humor
towarzyszy mu tego ranka.
Dlatego
postanowił się pośpieszyć. Ciesząc się, że do jego pokoju przylega łazienka,
wziął kilka ubrań oraz kosmetyki i wszedł do niej. Pomieszczenie nie było duże,
ale wszystkie potrzebne rzeczy się w nim mieściły. Skorzystał z toalety, a
potem rozebrał się i wszedł pod prysznic.
*
– Niech
to szlag! – krzyknął Paolo kiedy potknął się próbując zrobić sobie kawę w ekspresie.
Dzisiaj na szczęście nie zaspał i nie musiał się tak śpieszyć, ale chciał
wybrać się na bazar, kupić świeżą zieleninę i warzywa. Potem pojedzie do Amare
i zajmie się gotowaniem zanim przyjdą jego pracownicy i nim będzie musiał
iść ukręcić łeb dupkowi, który chciał zniszczyć jego życie, a zarazem był
ojczymem jego córki. Jak on nienawidził tych bogatych dupków, którzy sądzą, że
mając wysokie wykształcenie i masę pieniędzy na koncie mogą utrudniać
życie innym.
–
Wyglądasz jak chmura gradowa.
Paolo
słysząc głos faceta, który wynajmował u niego pokój, uniósł palec do góry
mówiąc:
–
Nie odzywaj się do mnie zanim nie napiję się kawy.
– Zrzędliwy
i wściekły przed otrzymaniem dawki kofeiny. – Zaśmiał się Domenico próbując nie
wgapiać się w mężczyznę, który stał do niego bokiem.
– Grabisz
sobie – warknął kucharz uderzając dłonią w nieposłuszny ekspres, który przerwał
nalewanie kawy. – Działaj ty głupia kupo złomu.
–
Nie wyżywaj się na ekspresie. – Podszedł do Paolo niewiele robiąc sobie z jego
złego humoru. – Odsuń się.
DiCarlo
posłuchał natychmiast. Posłuchałby każdego kto by mu pomógł z tą ledwie zipiącą
maszyną, nie chcącą dać mu dawki życia, jakim dla niego była poranna kawa.
– Zaciął
się. Trzeba po prostu jeszcze raz wcisnąć ten przycisk i voilà gotowe. –
Ekspres pod wpływem sztuczki nowego mieszkańca zasyczał i po chwili kawa znów
zaczęła spływać do białego kubka.
Paolo
zerknął na mężczyznę, który uratował jego poranny rytuał. Domenico miał dzisiaj
na sobie jasne, lniane, długie spodnie i prostą koszulę, której dół układał się
na jego biodrach, a dwa guziki przy szyi, były rozpięte. Wilgotne włosy
zaczesane do góry podpowiadały mu, że mężczyzna chwilę wcześniej brał prysznic.
Był nieogolony, przez co szczęka pokryła się czarnym cieniem zarostu i musiał
przyznać, że kręciło go to. Chciał wyciągnąć rękę do jego policzka i go
dotknąć. Przesunąć po nim palcami, a potem po jego pełnych ustach. Dolna warga
gościa była szersza od górnej i pragnął obie polizać. Pół nocy myślał o
Salierim. Spędził z nim jeden wieczór, potem poczęstował go ciastem i stwierdził,
że Domenico zalazł mu za skórę. Co w nim takiego było, że nawet zamykając oczy
widział go z tym jego szerokim uśmiechem? Co ciekawsze, ten uśmiech nie za
każdym razem sięgał jego oczu, w których coś się czaiło. Może smutek, może
zawód, a może zupełnie coś innego.
– Proszę,
twoja kawa – powiedział Domenico podając kubek z gorącym płynem. – Czarna jak
smoła.
– Co?
– Paolo ocknął się. – A tak. – Wziął swoją kawę ostrożnie, aby nie dotknąć
palców drugiego mężczyzny. Kubek był gorący, lecz to mu nie przeszkadzało. Odszedł na bok
opierając się tyłkiem o szafkę, na której lekko przysiadł. Jedną ręką podparł
się o blat, a długie nogi skrzyżował w kostkach. Popatrując na
towarzysza uniósł kubek.
Domenico
patrzył jak dwie lekko wąskie wargi rozchylają się, a potem obejmują brzeg
naczynia i żałował, że nie robią tego samego z jego ustami. Na tę myśl znów coś
mu w piersi załomotało i z trudem przypomniał sobie, że to było jego serce.
Teraz już nie był taki pewny czy dobrze zrobił schodząc na dół. Po prysznicu
nawet się nie ogolił, bojąc się, że Paolo wyjdzie zanim go zobaczy. Zdążył
tylko wyszorować zęby i zaczesać włosy tak, aby nie wpadały mu do oczu i zbiegł
na parter, niczym podlotek chcący zobaczyć obiekt swoich westchnień. Był
żałosny. Na szczęście tylko on o tym wiedział.
– Wstajesz
bardzo wcześnie – zagadnął robiąc dla siebie latte, na które przyszła mu
ochota. Zamiast kubka podstawił szklankę przeznaczoną do tego rodzaju napojów.
Już wczoraj je wypatrzył.
–
Muszę. Zanim otworzę lokal to trzeba w nim wiele zrobić. Czasami wstaję o trzeciej,
aby ludzie na śniadanie mieli świeże bułki. Ciasto musi wyrosnąć, zanim poddam
go dalszej obróbce – odpowiedział nie czując już tej wściekłości, która nim
targała. Na pewno kilka łyków kawy nie złagodziło tego. Zrobił to ten
mężczyzna, a to wcale nie było dobre. Powoli zaczynał żałować, że wynajął mu
pokój.
–
Dużo pracy. Gdzie uczyłeś się gotować? – zapytał Domencio aby jakoś pociągnąć
rozmowę.
– Jestem
samoukiem. Jeżeli pytasz jakie specjalistyczne szkoły skończyłem to żadnych.
Sam uczyłem się gotować. Najpierw z pomocą babci, a potem nawet ją
przewyższyłem.
–
Uczeń przerósł mistrza.
–
Poniekąd tak – odparł kucharz. – A ty co tak wcześnie robisz na nogach?
– Sądziłeś,
że chłopak z wielkiego miasta będzie spał do późna? – spytał Domenico posyłając
mu spojrzenie zanim napił się latte. Kiedy tylko Paolo wzruszył ramionami nie
odrywając od niego wzroku, dodał: – Lubię robić zdjęcia. Chciałem sfotografować
wschód słońca.
–
Masz szansę. – Wskazał na okno, za którym było widać jak na wschodzie tworzy
się jasna linia. – To mi przypomniało, że muszę jechać.
– Do
Amare? – zapytał Salieri i pożałował głupiego pytania. Przecież to oczywiste.
Nie miał pojęcia czemu za wszelką cenę chce z nim rozmawiać. W końcu mężczyzna
i tak wyjdzie. Czekały go obowiązki, w których nie mógł mu przeszkadzać.
– To
później. Dzisiaj bazarek jest otwarty od piątej. – Umył kubek i odstawił go na
suszarkę. – O tej porze można nabyć najświeższe, nie zmęczone jeszcze upałem
warzywa i zieleninę.
– Kupujesz
na bazarku? Nie masz dostawców? – dopytał Domenico kończąc swój kawowy napój.
–
Mam, ale oni mi nie przywiozą produktów prosto z pól. – Ruszył do wyjścia
starając się nie myśleć, że musiał zapłacić dostawcom. Nie będą dłużej czekać.
– A takie rzeczy kupię tylko od gospodarzy, którzy harują całymi dniami, aby
móc się za to utrzymać. Poza tym na bazarku kupię rzeczy taniej, a są zdrowsze
i świeższe.
–
Czekaj! – krzyknął Salieri. – Chcę pojechać z tobą.
DiCarlo
mając przekroczyć próg w przejściu pomiędzy kuchnią, a korytarzem, zatrzymał
się i obejrzał na swojego gościa. Nie chciał brać go ze sobą. Domencio musiał
to wyczuć, bo dodał:
– Limare
o tej porze musi wyglądać pięknie. Chcę to zobaczyć i sfotografować. Weźmiemy
mój samochód… – urwał, kiedy kucharz zaczął się śmiać. – Co takiego
powiedziałem?
– Widziałeś
tutejsze uliczki? Samochód tak duży jak twój to tylko problem. Szczególnie dla
nietutejszych.
– To
czym pojedziemy? – Domenico nie zamierzał odpuścić. Powinien, ale chęć
spędzenia z nim więcej czasu działała zbyt silnie. Miał dwadzieścia dziewięć
lat, a zachowywał się według siebie idiotycznie napraszając się. W końcu sam
mógł wybrać się do miasta, tak jak planował.
– Nie
powiedziałem, że cię zabiorę – prychnął Paolo opierając się ramieniem o framugę.
– Nie
powiedziałeś też, że tego nie zrobisz. – Salieri uniósł ciemne brwi czując
niesamowitą pewność siebie. – Jestem twoim gościem, więc winien mi jesteś
przejażdżkę po mieście.
Paolo
DiCarlo miał zamiar powiedzieć, że on by mu chętnie dał przejażdżkę, ale innego
rodzaju. Na szczęście odnalazł filtr na ustach, dzięki któremu nie wypowiedział
tych słów. W zamian rzekł:
– Nie
jestem ci nic winien, ale nie odpuścisz, więc widzę cię przy moim skuterze za
piętnaście minut.
– Oczywiście.
Tylko umyję szklankę, wezmę aparat i będę gotowy. – Uśmiechnął się
szeroko, dziwnie szczęśliwy.
Tak
jak powiedział, wcześniej niż zapowiadane piętnaście minut, z małym plecakiem
na ramieniu, w którym trzymał lustrzankę, zjawił się u boku właściciela
skutera, który siedział na dwuosobowym siedzeniu. Zamknął jeszcze dom na klucz,
który schował do kieszonki w plecaku.
– Wsiadaj
– zarządził DiCarlo zaczynając odczuwać irytację, że wszystko tak się
przedłuża.
–
Nie masz kasków?
–
Nie? Wsiadaj.
– W
porządku. – Domenico przerzucił nogę przez siedzenie, a potem obie stopy
ustawił na specjalnych stopkach. Rozejrzał się niepewny czego ma się trzymać.
Wtedy Paolo jakby czytając w jego myślach powiedział:
– Złap
się mnie. Nie gryzę. No chyba, że ktoś tego chce – dodał z premedytacją tym
razem pozbywając się z ust filtra.
Domenico
poczuł jak przez jego kręgosłup przebiega przyjemne uczucie kierując się w dół
do jego jąder i penisa. Serce zabiło mu mocniej i zaklął w myślach. Pożądanie
było jednak silną potrzebą. Biorąc się w garść, uniósł ręce i położył dłonie na
bokach siedzącego przed nim mężczyzny o szerokich, seksownych plecach, na
których opinała się zielona koszulka z takim samym dołem jak ta z wczoraj.
Naszła go ochota by przytulić policzek do tych pleców, ale został uratowany
odgłosem silnika, a potem ruszyli i na szczęście jego myśli pobiegły w innym
kierunku.