5 lipca 2020

Mój powrót i adres do nowego bloga

Hejo :)

Ten blog, jak wspominałam, przez liczne błędy na nim zostaje zamknięty. Wszystko co jest tutaj, zostaje tutaj. Od dzisiaj będę teksty publikować na nowym blogu i mam nadzieję, że tam również będziecie ze mną. Już dzisiaj pojawił się pierwszy rozdział "Skrawka nadziei", a więcej info już na nowym blogu tutaj: 

https://opowiesci-luany-mm.blogspot.com


12 maja 2020

Odmienione serce już w sprzedaży.

Hejo. :) Wpadam z wiadomościami, że mój kolejny tekst już można kupić tutaj: https://bucketbook.pl/pl/p/Odmienione-serce-tom-1-e-book-/297

29 kwietnia 2020

Hejo :)

Wpadam z paroma informacjami. 

Po pierwsze. Znacie MoNoMu i jest teksty? Jeżeli znacie, odwiedzaliście jej starego bloga, to wiecie, że przeniosła się na nowy. Jeżeli nie znacie, to macie okazję je poznać. Podaję link do nowego bloga: https://monomu-opowiadania-lgbt.blogspot.com/
Oczywiście link do bloga pojawił się we spisie blogów po prawej stronie.

Po drugie. W maju, liczę, że w pierwszej połowie maja, ukaże się mój kolejny tekst pod tytułem: "Odmienione serce". 

Po trzecie, czwarte i piąte itd. Od poniedziałku zaczynam pisanie drugiego tomu "Partnerów", trzymajcie kciuki, aby mi poszło to sprawnie, były pomysły, wena oraz czas na tworzenie tej historii. :) 

Ściskam i pozdrawiam. :)

20 kwietnia 2020

Wattpad i ja

Hej :)

Nigdy, ale to nigdy nie lubiłam strony Wattpad.com. Co więcej, zakładając tam konto w 2015 roku, zrobiłam to tylko dlatego, by poinformować osoby, które ukradły moje teksty i nie tylko moje, które udawały, że to ich teksty, o tym, że są złodziejami, nie sądziłam, że wrócę na tę stronę. Dzisiaj się to stało. W sumie dziękuję za tę sugestię  Dream Winchester.
Nadal pozostanę na Blogspocie, w przyszłości na nowym blogu, ale również pojawiłam się tutaj: Moja strona na Wattpad.

Ja nastawiona negatywnie do tej strony przez wiele lat, zaczęłam dzisiaj widzieć jakieś plusy, po instalacji aplikacji Wattpada, na której bardzo dobrze się czyta. Jak to mówią, tylko krowa nie zmienia poglądów. Pamiętam, że rękami i nogami broniłam się przed Facebookiem. W końcu pojawił się mój fanpage. W dzisiejszych czasach, by być zauważonym, zdobyć czytelników, trzeba korzystać z takich stron i wielu innych.  

Także serdecznie zapraszam na moją stronę na Wattpad. Na razie jest na niej cały rozdział "Partnerów". Oczywiście całość dostępna jest wyłącznie tutaj: Bucketbook/Luana

7 kwietnia 2020

Nowy tekst Partnerzy.



Hejo :) 

Przychodzę dzisiaj do Was z wiadomością, że mój nowy tekst "Partnerzy" jest już do kupienia. Jest to pierwszy z trzech tomów, jakie planuję napisać. Aczkolwiek nie jest przesądzone, że trzeci tom będzie ostatnim. Ze mną różnie bywa i zależy od tego, czy Wam się seria spodoba i czy mnie będzie chciało się ją pisać.

Tekst jest już do nabycia tutaj: https://bucketbook.pl/pl/p/Partnerzy-tom-1-e-book-/293


9 lutego 2020

Ogród malw - Rozdział 1


Całość tekstu jest do kupienia tutaj: Ogród malw



– Dlaczego ja? – zapytał szefa. – Są inni, którzy mogliby się tym zająć.
– Do tego zadania najlepiej nadajesz się właśnie ty – odpowiedział Jerzy. Siedział za dużym, ciężkim, starym biurkiem zawalonym tonami papierzysk. Łysiejący mężczyzna z pociągłą twarzą o wklęsłych policzkach porośniętych gęstą brodą patrzył na pracownika wnikliwie. – Zobacz, co tu mam. – Wskazał ręką wszystko to, czym został niejako obłożony. – To teksty ludzi chcących stać się pisarzami. Czytam je każdego dnia i mam dość. Nie widzę w nich nic dobrego. – Popukał placem stos wydruków. – Jeden na dwadzieścia ma jakiś potencjał, dopóki nie trafię na pięciostronicowy opis o niebie lub drzewie. Minęły czasy, gdy oczekiwano takich właśnie rozbudowanych charakterystyk. Teraz ludzie chcą czytać lekkie, proste teksty, interesujące, z miarowymi opisami, a nie ciężkie na miarę Tolkiena. – Jerzy Lasek od dawna słynął z nielubienia wszelkiej twórczości J.R.R. Tolkiena. Jego zdaniem „Władca pierścieni” to przereklamowane dzieło dla dziewczynek. Jednakże z chęcią wydawał podobne dzieła, bo dobrze się sprzedawały, a jemu chodziło o zarabianie pieniędzy. – Niemniej czasami trafia się coś naprawdę dobrego, ale ostatnio coraz rzadziej, a nie zamierzam wydawać szmiry i tracić renomy.
Darek nerwowo założył nogę na nogę, usiłując zrozumieć, do czego dąży szef, wygłaszając to krótkie przemówienie.
– Kiliński, chodzi mi o to, że nikt z tych pseudo pisarzy nie stanie się gwiazdą, autorem bestsellera, a tego właśnie potrzebujemy. Dlatego masz się podjąć zadania, do którego cię przydzieliłem.
– Na Boga, szefie, jestem tylko korektorem, nie negocjatorem. – Poruszył się niespokojnie na krześle.
– Ale masz to coś, potrafisz przekonywać. Daję ci miesiąc na przyciągnięcie do nas Michała Sobolewskiego.
– Słyszałem, że zniknął. Przerwał pisanie powieści i gdzieś się zaszył. Po co nam ktoś taki?
– Zrezygnował ze współpracy z wydawnictwem Tygrys. – Konkurencyjne wydawnictwo od lat rywalizowało z jego. – Nie wiem, o co im poszło, ale nie wierzę, że przestanie pisać. Zawsze do tego wraca. To jego życie. Ty potrzebujesz powietrza, żeby żyć, a on pisania. Tym razem też się tak stanie i chcę, aby swoją następną współpracę podjął z naszym wydawnictwem. Twoim zadaniem będzie przekonanie go do tego. Spraw, żeby Sobolewski znów pisał. Od jutra masz miesiąc urlopu od wszystkiego, poza tym facetem. Przywieź go do nas, najlepiej z zaczętą powieścią.  Zrób to, nawet jeżeli znajdziesz go na końcu świata.
Darek Kiliński próbował protestować, ale jego szef już go nie słuchał. Opuścił więc gabinet, przeklinając w myślach Jurka Laska – wydawcę i właściciela Luny. Przełożony ubzdurał coś sobie i chce, żeby to on spełnił jego marzenie. Owszem, zdobycie takiego autora, jak Sobolewski, było prestiżem. Wiele wydawnictw walczyło o pisarza, tak samo jak Michał Sobolewski kilka lat temu walczył o ich uwagę, prosząc o wydanie swojej pierwszej powieści przygodowej. Wydawnictwa zamykały mężczyźnie drzwi przed nosem. W końcu któreś zdecydowało się wydać jego książkę. Ta nieoczekiwanie znalazła się w dziesiątce najchętniej kupowanych pozycji. Dopiero wtedy jej autor musiał się odganiać od propozycji współpracy.
Mieć możliwość wydawania powieści młodego, a już tak znanego autora oznaczało korzyści nie tylko finansowe. Obecnie po paru latach wciąż każde z wydawnictw chciałoby podpisać z nim kontrakt, tym bardziej, że Sobolewski zerwał umowę z Tygrysem – do dzisiaj  nikt nie wie dlaczego. Właściciele wydawnictw zaczęli batalię o tak poczytnego autora, jednak niefortunnie dla nich okazało się, że Michał Sobolewski oficjalnie oświadczył, iż rezygnuje z pisania. Nie zamierzał do tego wracać. Dlatego Darek wzdragał się przed podjęciem swego zadania. Od razu zajmował przegraną pozycję. Sobolewski skończył z pisaniem. Uciekł z miasta i nikt nie wie dokąd. Nie odbiera telefonów, maili. Zniknął. Darek obawiał się, że odnalezienie go to pierwszy trudny krok, który będzie dopiero początkiem drogi. A przekonanie go do pisania i współpracy z Luną…
– Misja niemożliwa – szepnął do siebie, idąc wąskimi korytarzami budynku, w którym pracował.
Jego pokoik – inaczej nie można go było nazwać – z białymi ścianami i oknem mieścił jedno duże biurko, dwa krzesła i tyleż samo regałów z piętrzącymi się na nich segregatorami zawierającymi teksty. Zawsze lubił wydrukować sobie treść poprawianego materiału, nad którym zaczynał pracę. Wtedy widział błędy, które nawet jego wprawne oczy mogłyby przegapić, patrząc na ekran komputera. Owszem, lubił korygować teksty na komputerze. Naniesienie poprawek stawało się łatwiejsze, ale pierwszą korektę zawsze robił na wydrukach.
Opadł na wysłużone krzesło i przeczesał dłońmi ciemne włosy. Teraz rozczochrane nadawały mu wygląd niegrzecznego chłopca o poranku po upojnej nocy. One, plus jego zielone oczy, a nawet niewielki garb na nosie pozostały po złamaniu w dzieciństwie, przyciągały wzrok płci pięknej niczym magnes. Kobiety w różnym wieku wodziły za nim tęsknym wzorkiem i cierpiały, kiedy nie zwracał na nie uwagi. Zdecydowanie wolał mężczyzn. Problem w tym, że nie miał u nich powodzenia. Nie, żeby się nie podobał i nie był podrywany. Chodziło raczej o to, że wolał czegoś więcej niż seksu na pierwszej randce. Wyznawał zasadę, że do bliższych kontaktów dopuści dopiero na trzecim lub czwartym spotkaniu. Szkoda, że większość mężczyzn, z którymi próbował się spotykać, nie docierała nawet do drugiej randki. Wszystkim chodziło tylko o jedno. Powtarzał sobie, że to ich strata. Natomiast on nie tracił pewności siebie i wiary w to, że kiedyś jakiś miły mężczyzna powie mu, że jest dla niego całym światem.
Pokręcił głową, niedowierzając temu, na jaką drogę nieopatrznie skierował swoje myśli. Powinien zająć się pracą. Planował dokończyć korektę jednego tekstu, a potem pomyśleć, jak znaleźć Sobolewskiego. Chodziły słuchy, tuż po wyjeździe mężczyzny, że zaszył się na którejś z bieszczadzkich wsi. Dla Darka, typowego mieszczucha, to koniec świata. Jeżeli pisarz gdzieś tam jest, to pozostało dowiedzieć się, na której wsi go szukać. W Bieszczadach nie było ich dużo, ale nie mógł przeczesywać każdej, chodzić od domu do domu i pytać o niego. Jeżeli go znajdzie, to będzie prawdziwy cud.
Uśmiechnął się chytrze. Cudom można dopomóc. Podniósł słuchawkę telefonu stacjonarnego i wykręcił jeden z wewnętrznych numerów. Po chwili usłyszał w głośniku kobiecy głos z lekką chrypką.
– Hej, Agnieszko, jesteś mi potrzebna.
– Uuu… A co, przypiliło cię?
– Nie do tego, zboczuchu. – Roześmiała się tak głośno, że musiał trochę odsunąć słuchawkę od ucha. – Uspokoiłaś się, to słuchaj. Ty wiesz wszystko…
– Prawie. Co chcesz wiedzieć? – Musiała coś jeść, bo zaczęła mlaskać.
– Dowiedz się, gdzie obecnie zamieszkał Michał Sobolewski lub znajdź kogoś, kto może to wiedzieć.
– Nie ma sprawy. Poszukam tu i ówdzie. Masz do niego sprawę?
– Poniekąd. Nasz szef ma. – Tym razem usłyszał zgrzyt i chrupanie. – Co tam szamiesz?
– Landryny. Co to za sprawa?
– Opowiem ci za godzinę przy kawie.
– Bosko. Do tej pory pogrzebię po necie. Cosik znajdę. Chociaż już mogę ci powiedzieć, że jego żona może coś wiedzieć.
– To on ma żonę? – zdziwił się. Czytając jego wywiady, nigdy nie znalazł wzmianki o żonie. Zresztą, do tej pory nie bardzo interesował się tym człowiekiem.
– To stare dzieje. Wszystko ci opowiem przy kawie.
Zamienił z nią jeszcze parę zdań, nim się rozłączył. Agnieszka uchodziła za osobę, która wszystko potrafi znaleźć, wszystko wie, a czego nie wie, to poszuka i się dowie, zawsze pomoże. Lubił tę dziewczynę, ale nie chciałby mieć w niej wroga, bo wtedy ujawniała się w niej wrodzona złośliwość, którą chętnie obdarowywała tych, którzy nadepnęli jej na odcisk.
Uruchomił komputer i parę minut później zabrał się za korektę romansu. W takich chwilach żałował, że te wszystkie typowe Harlequinowskie – o ile tak można napisać o tego typu tekstach stworzonych w Polsce – nie są opowieściami o miłości dwóch mężczyzn.
– Nie można mieć wszystkiego – szepnął do siebie, jak miał w zwyczaju, i pozwolił pochłonąć się pracy.

k

Kawiarenka w wydawnictwie Luna została niedawno otwarta. Niewielkie pomieszczenie po niepotrzebnym magazynie odremontowano w szybkim tempie i zagospodarowano w ciągu miesiąca. Mieścił się tutaj bar, kilka okrągłych stolików ze szklanymi blatami oraz pomieszczenie gospodarcze, do którego wstęp miał wyłącznie właściciel lokalu. A właścicielem był doskonale wykształcony barista. Młody chłopak nie mogąc po szkole znaleźć pracy w kawiarniach, postanowił sam coś otworzyć. Długo namawiał Jerzego Laska na to, by mu pozwolił założyć kawiarenkę w jego wydawnictwie. Potem zdobył wszystkie pozwolenia i w końcu z czasem wystartował. Parzył tak doskonałe kawy, że wszyscy pracujący w Lunie starali się bywać tutaj jak najczęściej. Serwowano też drobne przekąski i kanapki oraz ciasta. W jedno z nich Agnieszka wbiła widelczyk.
– Ulala. Masz nie lada wyzwanie. Sobolewskiego nic nie przyciągnie do Warszawy. Z jakiegoś powodu zniknął i wątpię, aby wrócił. – Rozejrzała się po prostym wystroju tego miejsca. Podobały jej się ściany pomalowane na jasny błękit. Miała wrażenie, że wchodząc do kawiarenki, wchodzi do nieba. Na trzech oknach wisiały kremowe zasłony, a na parapetach pyszniły się kolorowe kwiaty. Nic dziwnego, że każdy czuł się tutaj jak w domu. – Nie chcę źle wróżyć…
– To nie wróż. – Wycelował w nią łyżeczką. – Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to misja niemożliwa. – Skrzywił się na samą myśl o tym. Napił się swojej Caffe Latte.
– Powiedzmy, że go znajdziesz. To nie będzie trudne. – Stuknęła widelczykiem o talerzyk, nabijając na niego ostatni kawałek Wuzetki. – Dopiero później możesz mieć pod górkę. Co prawda to są tylko przypuszczenia. – Wzięła do ust ciasto. Kilka okruszków spadło na jej białą bluzkę, więc je strzepnęła. Zaczęła mówić dopiero wtedy, gdy przełknęła. – W ostatnim czasie miała z nim do czynienia Elka Polanowska. Wywiad nie wyszedł, bo on nic nie mówił. Nie wiem, po co się na niego zgodził. Z drugiej strony ta suka mogła zapytać o coś, o czym nie chciał mówić. Zawsze zastrzegał sobie, że nie odpowie na pytania, które wdzierały się do jego prywatności. – Zamieszała swoją czarną kawę i napiła się, a potem zabrała za kolejny kawałek ciasta. Raz się żyje i nie szczędziła sobie od czasu do czasu takich rzeczy. – Namówienie go do pisania będzie trudne. Podobno ma wielką blokadę. Ale ja nic nie wiem. – Uniosła dłoń do góry. Miała swoje źródła informacji, których nie chciała zdradzać. – Wszystko to przypuszczenia. Wiem tylko, że w Tygrysie przed zerwaniem kontraktu była potworna awantura. To po niej wycofał się ze wszystkiego – powiedziała zachrypniętym głosem. Zawsze taki miała, niski, głęboki i w dzieciństwie dzieci śmiały się, że mówi jak chłopak. A ją z tego powodu rozpierała duma. Wolała to, niż mówienie wysokim, cienkim, piskliwym głosikiem, którym chwaliła się nielubiana przez nią dziennikarka Elżbieta Polanowska – prywatnie jej znajoma. Ich miłość do siebie znali wszyscy. Dawniej było inaczej, ale od kiedy Elka zabrała jej narzeczonego, robiąc to z premedytacją, zaczęła darzyć tę kobietę równie mocnym uczuciem jak nieustające mrozy. A każdy wiedział, że zimy i mrozów nienawidziła z całej duszy.
– Ale wiesz, Dareczku, ja nic nie mówię.
– Nie, ty nic nie mówisz. Jakbyś nie zauważyła, cały czas to robisz. Szkoda, że nie o tym, co chciałem wiedzieć – rzekł, przyglądając się jej szarym oczom, ustom w kształcie serca pomalowanym różową pomadką, które teraz zamykały się na kawałku ciasta orzechowego. Jej czarne włosy, gładko uczesane, bez względu na sytuację, czas i miejsce zawsze pozostawały związane w koński ogon ozdobiony wściekle różową frotką. Znał Agnieszkę od paru lat i nigdy nie widział jej w rozpuszczonych włosach, ani też bez czegoś różowego na sobie. To był jej ulubiony kolor i gdyby mogła, chodziłaby tak ubrana od stóp do głowy. Ale jak powtarzała, nie będzie robić z siebie Barbie, bo jeszcze ludzie pomyślą, że jest pusta i głupia.
– Dobsze, jusz szi mówię. – Przełknęła i dopiero kontynuowała: – Nikt nie wie, gdzie Sobolewski się ukrył. Jedynym źródłem informacji jest Jagoda Sobolewska, jego była żona – poinformowała, podkreślając mocnym akcentem ostatnie dwa słowa.
– Zachowała jego nazwisko? – Niedobrze mu się robiło, kiedy kobieta pochłaniała kolejne kawałki ciasta. On unikał tak dużej dawki słodyczy, bo zaraz waga rosła w górę, a na studiach pozbył się zbędnych kilogramów i chciał, żeby tak zostało. Natomiast Agnieszka pożerała słodkie i jej nie przybywało, a dla odmiany chciałaby przytyć. Większość kobiet w wydawnictwie jej zazdrościła.
– Tak. Tym bardziej, że za panny nazywała się Ciapa. – Siorbnęła kawy.
– Gdzie mogę ją znaleźć?

k

Kobieta paląca papierosa, siedząc wygodnie w fotelu, patrzyła na gościa intensywnym spojrzeniem niebieskich oczu. Obok niej, na niskim kwadratowym stoliku przykrytym haftowaną serwetą stała kryształowa popielniczka i filiżanka gorącej, aromatycznej zielonej herbaty, którą kilka minut temu zaproponowała przybyszowi, on jednak wolał szklankę wody.
– Mówi pan, że szuka mojego męża…
– Męża? Sądziłem…
– Tak czasami mówię. Lubię go tak od czasu do czasu nazywać, mimo że rozwiedliśmy się wiele lat temu. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Wygląda pan na zaskoczonego. Nie dziwię się, mało par po rozstaniu pozostaje w dobrych stosunkach. – Strzepnęła popiół do popielniczki i ponownie się zaciągnęła. Dużo paliła. Kochała to robić i nie zamierzała się z tym kryć w swoim domu. – Czego pan od niego chce?
– Najpierw muszę dowiedzieć się, gdzie mogę go znaleźć. Więcej wyjaśnię jemu. – Walczył z tym, aby nie skulić się pod jej bacznym spojrzeniem. Czuł się tak, jakby wrócił do lat szkolnych i znalazł się na dywaniku u nielubianej dyrektorki, która karała za najdrobniejsze przewinienia.
Założyła nogę na nogę.
– Michał wyjeżdżając, jasno powiedział, że nie życzy sobie odwiedzin, telefonów, ponieważ chce odpocząć.
– Rozumiem, ale…
– Panie Kiliński, jeżeli nie powie mi pan, dlaczego szuka Michała, to nie mamy o czym rozmawiać – powiedziała chłodno.
– Mamo? – Do pokoju wpadł może z trzynastoletni chłopak z jabłkiem w dłoni. – O, dzień dobry – przywitał się, gdy ujrzał gościa. Zdmuchnął z czoła długą grzywkę, ale ta natychmiast opadła na swoje stałe miejsce.
– Co tam? – zapytała kobieta.
– Idę do Kacpra. Nie wiem, kiedy wrócę. – Ugryzł jabłko, które aż zachrzęściło pod jego zębami.
– Masz wrócić na kolację – nakazała. – Nie będziesz ciągle jadł u Kacpra. Pamiętaj, że jutro wyjeżdżasz na obóz i musisz się spakować.
– Aha. – Po chwili już go nie było, niczym tornado, które pojawia się na chwilę, robi swoje i znika.
Oszołomiony Darek zamrugał. Rzadko miał do czynienia z dziećmi, ale w takich sytuacjach jedno zauważał. Dzisiejsze dzieci i młodzież nie pytały, czy mogą wyjść do kolegi, koleżanki, tylko oznajmiały, że wychodzą i tyle.
– Na czym stanęliśmy? – zapytała Jagoda, gasząc peta. Wzięła w dłoń filiżankę z nadrukiem kwiatowych bukietów i powoli zamieszała płyn łyżeczką, rozniecając wokół przyjemny zapach.
– W żaden sposób nie przekonam pani do zdradzenia miejsca, w którym przebywa pan Sobolewski?
Upiła łyk napoju, lustrując mężczyznę. Podobały jej się te czarne włosy z dłuższą grzywką zaczesaną na prawy bok i przedziałkiem. Taka klasyczna, męska fryzura. Zielone oczy uciekały trochę od jej osoby, ale potrafiły zatrzymać się na dłużej. Natomiast na policzkach miał dwudniowy zarost, który pocierał co jakiś czas ręką, jakby się denerwował, a może był zakłopotany. Zwróciła też uwagę na jego nos. Dodawał mu czegoś i sprawiał, że jej gość nie wyglądał idealnie i to właśnie powodowało, że budził w niej sympatię. Mimo tego nie zamierzała jednak łatwo ustąpić. Zależało jej na Michale.
– Dlaczego go pan szuka?
Westchnął. Nie ucieknie przed powiedzeniem jej prawdy. Chciał tego uniknąć, ponieważ sądził, że gdy była żona usłyszy, dlaczego szuka jej męża, nie zechce pomóc. Nie mógł udawać jakiegoś jego starego znajomego, bo pogorszyłby tym sytuację. Przejrzałaby go na wylot. Tym bardziej, że ona i pisarz znali się od liceum i kłamstwo o jakimś znajomym nie miałoby sensu. Dlatego, dając sobie chwilę wytchnienia na zwilżenie ust wodą, uległ, zdradzając prawdziwy powód przybycia do niej.
Słuchała uważnie i ze szczerym zainteresowaniem. Również uważała, że jej były mąż powinien wrócić do pisania. Owszem, dużo się ostatnio wydarzyło, ale z pasji nie powinno się rezygnować. Odetchnęła, kiedy okazało się, że człowiek siedzący przed nią to nie wścibski dziennikarzyna poszukujący taniej sensacji. To tylko prosty człowiek, korektor w wydawnictwie i ktoś, kto podjął się tajnej misji.
– Mój mąż przebywa w domku odziedziczonym po swojej zmarłej cioci. Jest w Utopii[1]. – Michał ją zabije.
– Utopii?
– To malutkie miasteczko w Bieszczadach. Jeszcze kawał drogi za Sanokiem. – Podniosła się z fotela i podeszła do długiego regału zastawionego książkami w takim stopniu, że nie można było wcisnąć pomiędzy nie palca. Zdjęła z górnej półki atlas. – Pokażę panu gdzie dokładnie.
– Dlaczego tak nagle mi pani pomaga? – zapytał, mimo wszystko zaaferowany jej nagłą życzliwością.
– Polubiłam pana. Jest w panu coś, co może namówić Michała go pisania.
– Co takiego?
– Urok osobisty – odpowiedziała szczerze, podając mu atlas. Wskazała palcem na maleńką kropeczkę. – To tutaj. Na pewno pan trafi.

k

Spakował się. W Internecie znalazł malutki pensjonat w Utopii i zarezerwował pokój. Zadzwonił do Agnieszki, informując ją o planach oraz godzinie wyjazdu. Dzisiaj już się tam nie wybierał, bo musiałby jechać w nocy, a tego nie znosił. Zjadł prostą kolację składającą się z owoców i kromki chleba z dżemem. Wykąpał się i dość wcześnie poszedł spać. Zamierzał dobrze wypocząć przed podróżą, bo miał do przejechania prawie czterysta kilometrów. Niestety, jakkolwiek próbował wcześniej zasnąć, tak męczył się, przewracając się z boku na bok aż do pierwszej w nocy.
O piątej obudził go dzwonek, ale nie telefonu, co spostrzegł, próbując wyłączyć budzik. Szybko zrozumiał, że to ktoś dobija się do drzwi jego mieszkania. Wstał z łóżka i jeszcze na śpiąco powlókł się otworzyć intruzowi. Jeżeli to sąsiad ze skargą, że znów mu zalał mieszkanie, to chyba zatrzaśnie mu drzwi na jego idealnym, prostym nosie. Jednak sąsiad nie okazał się sąsiadem, ale filigranową kobietą o szerokim uśmiechu, w czarnych szortach i różowej bluzce na ramiączkach.
– Co ty tu robisz? – Potarł lewe oko.
– Jadę z tobą – oznajmiła Agnieszka wesoło.



26 stycznia 2020

Na celowniku - Rozdział 12 ostatni


 Zapraszam na ostatni rozdział. Nie wiem co będzie za tydzień i czy cokolwiek będzie. Muszę dobrze przemyśleć to co chcę wstawiać. Może sięgnę po Ogród malw. Już tekst zapomniany, dawno temu wydany. Ale jak pisałam jeszcze to muszę przemyśleć. Także za tydzień może nic się nie pojawić. 

Dziękuję za komentarze i zapraszam do zapoznania się z ostatnim kawałkiem układanki. :)



Patrzył jak Dravik przekręca się na plecy, a potem jak otwierają się jego oczy. Powieki mężczyzny zamrugały kilka razy, patrząc w sufit. Zauważył kiedy do prawnika powróciła świadomość, a potem mężczyzna poderwał się do siadu i z jego ust padło:
— John…
— Jestem tutaj — szepnął detektyw siedzący w kącie pomieszczenia, które wyglądało na piwnicę. Przez małe okno w górze wpadało trochę światła. Wokół unosił się kurz, a powietrze pachniało stęchlizną.
Dravik dostrzegając mężczyznę zerwał się z podłogi, ale zaraz upadł na kolana, ponieważ jego nogi nadal były zbyt słabe.
— To efekt środka usypiającego, który podali. Niedługo przejdzie — wytłumaczył John.
— Ty żyjesz — wydusił z siebie Rafael, na kolanach podszedł do kochanka i objął go z całych sił. W głowie mu się kręciło i nie czuł się najlepiej, ale to nie było ważne w porównaniu z tym, że Davis żył. — Kiedy zobaczyłem cię, że leżysz tam na ziemi... — Wziął drżący oddech. — Cholera — szepnął i wcisnął twarz w szyję mężczyzny odgarniając nosem kołnierz czarnej kurtki. Potrzebował dotknąć jego skóry i mieć poczucie, że to nie sen.
Davis owinął rękoma ciało, które do niego przylgnęło ciesząc się, że może go trzymać przy sobie. Chociaż wolał, aby Dravik był wolny, a nie zamknięty z nim w jakiejś piwnicy, która powoli doprowadzała go do ataku paniki. Nienawidził takich miejsc, w których jego wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach podpowiadając mu, że na pewno zabraknie powietrza, ściany mogą runąć, a on zginie pod zwałami gruzu. Wolałby zwyczajnie kulkę w łeb. Szybka, łatwa śmierć, a nie powolne umieranie.
— Gdzie jesteśmy? Jak długo tu jesteśmy? — zadawał pytania prawnik, odsuwając się od kochanka tylko na tyle, by móc rozejrzeć się.
— Nie wiem jak długo. Obudziłem się kilka… może kilkanaście minut temu.
— Dobrze się czujesz? — zapytał Dravik, przestając skanować pomieszczenie i spoglądając na twarz Johna. Przeczesał palcami jego włosy, odgarniając kilka kosmyków z czoła.
— Na razie tak. Jeszcze ściany nie chcą mnie zgnieść. — Zaśmiał się. Oparł ich czoła o siebie i tym razem to on głęboko westchnął by przynajmniej przez chwilę poczuć zapach kochanka.
— Nie pozwolę na to, abyś spanikował. Nie ma na to czasu. Musimy się stąd wydostać — powiedział Rafael.
— Nie ma jak. Sprawdziłem drzwi. Są zamknięte, a okno jest za wysoko. Zresztą żaden z nas nie przedostałby się przez ten lufcik.
— Ale przyjdą po nas, Davis i wtedy ich załatwimy.
— Zabrali nawet mój nóż. Jakoś wiedzieli, że mam go w bucie. Jakby mnie znali na wylot. Czyli znów na myśl przychodzi mi tylko Bronson. Jesteśmy skazani, aby tu siedzieć i czekać na śmierć. Może nas ta piwnica zabije najpierw.
Dravik łatwo wyczuł zrezygnowanie mężczyzny, które było pierwszą oznaką zbliżającej się paniki Johna. Nie był to przyśpieszony oddech, ani inne znane sytuacje, ale właśnie, zdaniem prawnika, głupie gadanie o śmierci. Przekręcił się i przełożywszy nogę przez uda mężczyzny usiadł na nim okrakiem. Objął go rękoma w wokół szyi i pocałował w szorstki policzek.
— Nikt nas nie zabije. Ani oni, ani ta piwnica. Kurwa! Nie po to cię odzyskałem, aby teraz głupio zginąć.
Davis spojrzał w oczy Rafaela. Przesunął rękoma po jego plecach. Z całych sił starał się myśleć tylko o nim, a nie o miejscu, w którym się znajdowali.
— Odzyskałeś mnie? — zapytał, ale w głosie nie była słyszana jego zwyczajowa zadziorność. Był w nim spokój, ciekawość i nadzieja.
— Tak. Sądzę, że tak. Nigdy nie przestałem cię pragnąć, Davis. Nigdy nie przestałem cię kochać.
— Czy musiano nas zamknąć w piwnicy, grozić nam utratą życia, abyś to powiedział? — Tym razem głos Johna był przepełniony zadziornością, na co Dravik w duchu odetchnął.
— Widocznie nie jesteśmy jak inni. Musimy być na czyimś celowniku, aby powiedzieć to, co powinniśmy mówić zawsze. Tylko jest jeden problem…
— Jaki?
— Taki, że nie wiem jak jest z tobą, John. Co ty czujesz?
— Czy tego nie widać? — Wychylił się i cmoknął usta Rafaela. — Jeżeli trzeba będzie oddam za ciebie życie, Dravik. Potrzebujesz więcej wyznań?
— Nie masz oddawać za mnie życia, draniu. — Prawnik położył dłonie na policzkach partnera. — Tylko byś spróbował. Skopałbym ci dupsko za takie coś.
— Musiałbyś mnie odnaleźć w piekle i ożywić. Byłbyś na to gotów? — Detektyw przesunął dłoń na szyję mężczyzny, głaszcząc skórę opuszkami palców. Bardzo żałował, że nie zrobił czegoś więcej, aby nie znaleźli się w tej sytuacji. Ciągle myślał jak mógł zadziałać, co wykombinować i dlaczego dał się schwytać. Wytłumaczenie miał tylko takie, że od początku przestał myśleć i ponownie stracił głowę dla Dravika. Wolał z nim uciekać i w ten sposób go chronić, niż stanąć otwarcie do walki z tymi, którzy chcą ich zabić.
— Zrobiłbym to — mówił Rafael, patrząc głęboko partnerowi w oczy. — Znalazłbym cię w najdalszych czeluściach piekła, nieba czy czegokolwiek co istnieje po drugiej stronie i sprowadził. Potem bym ci nakopał i powiedział, że nie masz prawa mnie zostawiać. — Połączył ich usta na małą chwilę, zaciskając powieki.
Davis wciągnął powietrze nosem i przytrzymując głowę prawnika sprawił, że pocałunek trwał o wiele dłużej i stawał się z każdą chwilą pełen desperacji oraz chęci, aby mogli tak zastygnąć w czasie i trwać w tej małej przyjemności. Kiedy rozłączyli swoje usta, John zadał pytanie na które odpowiedzi na początku nie chciał, ale teraz bardzo pragnął ją poznać.
— Dlaczego powiedziałeś „nie”?
Dravik ucałował mężczyznę w czoło, a potem odpowiedział:
— Bo byłem głupi? Może tak. Teraz to wiem, ale wtedy bałem się. Bałem się, że poślubisz mnie i nasza bajka się skończy. Znam wiele przykładów z życia osób z jakimi miałem do czynienia, że po ślubie wszystko się zmieniało, a para rozstawała się.
— Bo nie znali się tak dobrze jak my. Nie znali swoich potrzeb, słabości, wad. Tamtego dnia, wiedziałem, że chcę spędzić z tobą życie, Rafaelu. Moi rodzice byli dobrym małżeństwem. Bardzo się kochali przed i po ślubie. Owszem kłócili się jak każdy i nas by to nie ominęło, ale wiem, że przetrwalibyśmy.
— Wytłumaczyłbym ci wtedy wszystko — wtrącił prawnik, oplatając ramionami szyję kochanka — ale wyszedłeś i nie wróciłeś.
— Byłem zły, załamany i przekonany, że tak naprawdę chciałeś tylko mojego fiuta, a nie mnie, kłamałeś o miłości…
— Przez osiem lat, głupolu? Kocham twojego kutasa, ale ciebie kocham bardziej — powiedział prawnik, przysuwając się jeszcze bliżej. Nogi mu już trochę ścierpły od siedzenia okrakiem na udach mężczyzny, ale nie zamierzał się ruszać. — Nie kłamałem mówiąc co czuję. Nie kłamię też teraz.
— Wiem. Masz rację, byłem głupi. Wybrałem walkę z tobą niż rozmowę. To się zmieni, jeżeli tylko będziemy mieć szansę by kontynuować to co mieliśmy — rzekł Davis. Zapomniał, że znajdują się w piwnicy, o tym co im grozi i widział przed oczami jedynie człowieka, który dla niego był najważniejszy na świecie. Dravik sprawiał, że zmieniał się przy nim. Stawał się czuły nie tylko w łóżku, lubił dbać o niego, troszczyć się i być przy nim. — Jestem przy tobie lepszym człowiekiem.
Usłyszeli szczęk zamka w drzwiach i obejrzeli się w tamtą stronę. Dravik powoli podniósł się na nogi i pomógł wstać Davisowi. Nadal czuł się słaby, ale był gotów na walkę. Drzwi piwnicy otworzyły się, a do środka weszło kilku zamaskowanych mężczyzn.
— No, zakochane laleczki, koniec tych czułostek — powiedział jeden z nich. — Brać ich i wsadzić pod prysznic.
— Co, chcecie nas wykąpać zanim odstrzelicie nam głowy? — zakpił Davis. Wciąż odczuwał efekty środka usypiającego i mimo determinacji oraz woli walki, nie był pewny czy pokona w walce wręcz sześciu ogromnych facetów. Nawet dodając do tego umiejętności Rafaela, mogli nie mieć żadnych szans na wygraną. — Może lepiej nie marnujcie wody, rachunki trzeba zapłacić. Załatwcie to od razu. Ewentualnie może zabawimy się i zobaczymy kto jest silniejszy.
Kilku z zamaskowanych mężczyzn zaśmiało się, a potem podeszli do pary. Davis rzucił się na jednego z nich, a Dravik na drugiego zadając im ciosy których tamci uniknęli.
— Kurwa, przeklęty lek! — krzyknął prawnik do kochanka, mierząc prosto w szczękę przeciwnika i poczuł jak skóra mężczyzny jedynie ociera się o jego dłoń.
— Przestańcie się bawić! — wrzasnął przywódca grupy do swoich ludzi. — Nie ma na to czasu. Łapcie ich i mają się wykąpać. Szef chce z nimi gadać.
Davis wymierzył jeszcze kilka ciosów w chcących schwytać go mężczyzn. Dravik także nie był w tym gorszy, ale szybko poddali się tracąc siły i prawnik został schwytany, a potem do głowy przystawiono mu pistolet.
— Jeszcze chwila i dostanie kulkę — powiedział ten który trzymał Rafaela.
John spojrzał na niego, potem na kochanka i zdając sobie sprawę w jakim momencie się znalazł, zrozumiał, że obaj nie mają szans na ucieczkę. Nie w takim stanie w jakim się znajdowali. Gdyby przynajmniej miał nóż to załatwiłby tego, który groził jego partnerowi. Nie miał jednak nic i, mimo że obaj trenowali to jak z takiej sytuacji się wydostać, tym razem detektyw poddał się. Uniósł ręce i powiedział:
— Chętnie spotkam się z waszym szefem, by napluć mu w twarz.

*

Kazali im się umyć i ubrać w garnitury, które idealnie na nich pasowały. Powiedziano im, że szef lubi elegancko ubranych gości. Dostali też po zastrzyku, który całkowicie wyeliminował ich słabość po działaniu środka nasennego. Nawet nie chcieli zastanawiać się w ogóle co to był za specyfik.
Prowadzeni byli przez długie korytarze eleganckiego domu, którego podłogi wyłożono marmurem. Obaj czuli się niczym doskonale ubrane prosiaki, które prowadzono na rzeź. Ręce mieli skute za plecami, a grupa która ich nadzorowała była uzbrojona po zęby.
— Zachowują się jakbyśmy byli terrorystami — burknął Davis.
— Stul dziób! Nie gadamy. Pogadacie z naszym szefem.
— Jakoś, kurwa, idziemy i idziemy, i nie ma tego szefa — powiedział Dravik za co został popchnięty.
— Zostaw go! — krzyknął detektyw.
— No patrz jak go broni. — Zaśmiał się jeden z mężczyzn do drugiego, czym wszystkich rozbawił.
Wkrótce stanęli przed dwuskrzydłowymi drzwiami, które otworzyły się, kiedy jeden z zamaskowanych mężczyzn zapukał w nie. Ręce Dravika oraz Davisa zostały uwolnione i obu wepchnięto do pokoju.
— Co to, kurwa, jest? — wymsknęło się prawnikowi na to co zobaczyły jego oczy.
— Określiłbym to bardziej dosłownie, ale i tak może być — powiedział John pocierając nadgarstki po zbyt ciasno zapiętych kajdankach.
Obaj przyglądali się grupie osób, które doskonale znali poza jednym mężczyzną stojącym obok kapitana Bronsona. Niedaleko nich stał Alec Dravik przytulając swoją żonę, z tyłu siedział w głębokim fotelu, z drinkiem w dłoni prokurator Larry Stiles. Poza nimi w rozległym gabinecie znajdowali się też niektórzy z tych, którzy pracowali razem z Rafaelem i Johnem. Każdy z nich był ubrany elegancko, a w głębi gabinetu znajdował się stół z przekąskami oraz dobrze zaopatrzony barek.
— Witam panowie na waszym przyjęciu — odezwał się mężczyzna w średnim wieku, którego po raz pierwszy widzieli. Na sobie miał granatowy garnitur w prążki. Idealnie skrojony i nie tani, jak zauważył Dravik. Nieznajomy był szczupłym, bardzo wysokim mężczyzną o pociągłej twarzy i orlim nosie. Blond włosy uczesane na prawy bok i czujne oczy wraz z wąskimi ustami, dopełniały wyglądu. — Przepraszamy za wszystkie niewygody, których doświadczyliście przez ostatnie dni, ale to wszystko prowadziło do tego właśnie momentu.
— Jakiego momentu? Może ktoś nam to wyjaśni, zanim komuś wpierdolę!
— Rozumiem pańskie zdenerwowanie panie Davis…
— Nic pan nie rozumie. Co się tu u jebanego chuja dzieje?! — John spojrzał na swojego przełożonego. — Wyjaśnisz mi to?
Dravik nie denerwował się tym aż tak bardzo jak jego partner. Wsunął ręce do kieszeni garniturowych spodni i oparłszy się o ścianę czekał na to co usłyszy. Powoli coś do niego zaczynało docierać, bo rozpoznawał blondyna z telewizji, ale wolał wszystko usłyszeć z ust Bronsona, swojego przeklętego przybranego brata i całej reszty osób.
— To była gra — odezwał się kapitan. — To co was spotkało przez ostatnie dni było grą. Człowiek stojący obok mnie został przez nas wynajęty wraz ze swoimi ludźmi do zadania, które miało polegać na uświadomieniu wam obu tego, co każdy z nas wiedział, ale wy tego nie widzieliście. To jest nasz prezent urodzinowy dla was, przecież macie urodziny za kilka dni.
— Że co? — John nacisnął kąciki oczu. Pieprzył urodziny, które miał tego samego dnia co Dravik. — Albo ja jestem głupi, albo was popierdoliło.
— Zrobili to by nas znowu połączyć — przemówił Dravik. — To co nas spotkało było zabawą. Dla nas wyglądało to jak prawdziwe, ale dla nich każdy moment był dobrze wyreżyserowany.
— Właśnie tak — wtrącił Bronson. — Byłem pomysłodawcą całej akcji. Każdy szczegół został obmyślony już kilka miesięcy temu. Dużo rzeczy musiało być dokładnie zaplanowane. Jak na przykład strzelanina w barze po waszym wyjeździe. Musieliśmy być zawsze krok przed wami. Doskonale wiedziałem, że zabierzesz Rafaela do chaty w lesie. Przyjazd domniemanych gangsterów był już od dawna ukartowany. Sądzisz, Davis, że gdyby to byli prawdziwi zabójcy to nie szukaliby was w lesie? Zrobiliby wszystko, aby was zabić.
— To byli moi ludzie — rzucił właściciel firmy przygotowującej grę. — Doskonale wyszkoleni aktorzy.
— Czekaj. — Davis uniósł rękę. — Mówicie, że to była zabawa? Niech was szlag trafi! Myśleliśmy, że zginiemy. Ryzykowaliście życie ludzi. Mogłem kogoś zabić.
— To ryzyko jest zawarte w umowie. Moi ludzie są jednak doskonale wyszkoleni i zabezpieczeni, by nie dać się zabić.
— Poza tym mając Rafaela przy sobie, byłeś rozkojarzony — wtrącił tym razem Alec. — Normalnie byś wszystko przejrzał.
— Co ty nie powiesz. Myślałem, że jesteś moim przyjacielem — powiedział John do Aleca. — Ty i twoja żona. A wy — zwrócił się do swoich kolegów z wydziału — wydawało mi się, że dogadujemy się…
— Ciężko się było z tobą dogadać, kiedy cały czas wściekałeś się na Dravika. Wystarczyło, że się pojawił na chwilę, a potem przez kilka dni nie przestawałeś o nim gadać — wyjaśnił jeden z najbliższych współpracowników Davisa.
— Wiedząc co do siebie czujcie — kontynuował Bronson — podjąłem decyzję i wciągnąłem w to nas wszystkich. Zrobiliśmy to dla was. Zainscenizowaliśmy to, po to, abyście spędzili ze sobą trochę czasu.
— Strach o drugą osobę — głos zabrała Lisa Dravik — budzi najskrytsze uczucia, które my ludzie potrafimy przed sobą głęboko ukryć. Nie znałam Rafaela i całej waszej historii, ale po tym co słyszałam od Aleca kochaliście się bardziej niż ktokolwiek inny. Takie uczucie nie kończy się od tak. Raczej głupota je psuje, ale nie zabija.
— Trudno było patrzeć jak się męczycie. Daliście nam popalić przez ostatnie dwa lata. — Tym razem odezwał się milczący dotąd Larry Stiles. — Jako prokurator miałem z wami oboma do czynienia i zaręczam wam, że ciężko wytrzymać z jednym i drugim kiedy jesteście w stanie wojny.
— Dlatego zostaliście poddani grze, by wywołać to czego normalnie nigdy nie zrobilibyście — dokończył Alec. — Scena z piwnicy była wyjątkowa.
— Kamera. Była tam kamera — szepnął jakby do siebie Dravik. — Chyba nie…
— Nigdzie indziej nie było kamer — wyjaśnił Bronson. — Tylko w piwnicy. Dawaliśmy wam ten czas spokoju byście się do siebie zbliżyli. W motelu za długo siedzieliście i musieliśmy was stamtąd wykurzyć. Dzisiaj jest koniec gry i wygraliście.
— Co wygraliśmy? — warknął John.
— Siebie — podpowiedziała Lisa. Podeszła do Davisa i ucałowała go w policzek. — Wygrałeś miłość. Gratuluję. — Nawet nie drgnęła, kiedy detektyw popatrzył na nią groźnie.
Dravik słuchał tego wszystkiego w ogóle nie czując nerwów. Był gotów im podziękować za otworzenie oczu, ale musiał wyjaśnić kilka spraw. Nadal nie ruszając się ze swojego miejsca powiedział:
— Nie wszystko wyjaśniliście. Skąd wzięliście dane o Tisdale’u i tym, że przelał pieniądze za wykonanie wyroku na nas. Co z O’Brianem? Jak domyśliliście się, że pojedziemy do fabryki? I czy wiedziałeś kapitanie, że John przyjdzie do twojego domu? A mój samochód? Wyleciał, kurwa, w powietrze.
— Wszystko to zostało zainscenizowane. Dzięki zdolnościom Aleca, a dość dobrze go poznałem rok temu, szukając sprzymierzeńców do mojego planu, zainscenizowaliśmy kilka artykułów o O’Brianie. Dzięki cudom techniki, nie pytaj jak to zrobił, dostałeś artykuł o wyjściu mężczyzny z więzienia. Nic takiego nie miało miejsca. Czy widziałeś w telewizji jakąkolwiek wiadomość na ten temat? Alec nie szukał także żadnych informacji o przelewie z Kajmanów. Tisdale i O’Brian nie mają niczego ze sobą wspólnego. Co do fabryki… Znam Johna i wiedziałem, że będzie uciekał w stronę fabryki, by nie skrzywdzić niewinnych. Przypuszczałem też, że w końcu przyjdzie do mojego domu, ale nie sądziłem, że będzie tak śmierdział.
— No, dziękuję za przypomnienie o tym — burknął Davis zakładając ręce na piersi i stojąc w rozkroku. Obserwował wszystkich, którzy go wykołowali. Nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Najchętniej to skopałby tyłek każdemu z osobna. — Zamknąłeś mnie w piwnicy.
— Przepraszam — odparł kapitan. — Wiedziałem, że mając Rafaela u boku nie wpadniesz w panikę. Nie pozwoliłby na to. — Kapitan doskonale wiedział, że John Davis jako dziecko wpadł do piwnicy w opuszczonym domu i spędził tam dwie doby zanim go znaleziono. Od tego czasu bał się takich miejsc.
— Mój samochód! — przypomniał Dravik i tym razem to on się zdenerwował.
— Twój samochód jest bezpieczny. Podstawiliśmy inny, wzięty ze złomowiska i odrestaurowany. Wybuch bomby był inscenizowany. Nawet ludzie, którzy wtedy byli obok ciebie byli aktorami. Każdy, z kim mieliście do czynienia to aktor. Chłopak, który skierował was do motelu też był z firmy.
— Każdy? Nawet cywile w barze, na stacji? — dopytał John.
— Każdy — odparł spokojnie właściciel firmy. — Przewidywaliśmy każdy wasz krok.
— Jak? — zapytał Rafael i po chwili go olśniło. — Mieliście nadajnik w samochodzie Davisa?
— Tak. Ukryty starannie pod siedzeniem. — Tym razem odpowiedział jeden ze współpracowników Johna. — Nie patrz tak, stary. Jesteś mi winien, za połączenie cię z twoją miłością, kilka browarów — powiedział rozbawiony.
— Żebyś się tymi browarami nie udławił, Smith. — Spojrzał po wszystkich. — Jesteście nam winni jeszcze wiele wyjaśnień, na przykład co z moją chatą, ze zrujnowanym mieszkaniem Rafaela, ale zanim do tego dojdzie muszę się napić. — Davis podszedł do barku, nalał dwie pełne szklanki burbonu i podszedł do Dravika. Podał mu jedną, a potem chwycił mężczyznę za dłoń i wyprowadził na balkon, który już od dłuższego czasu go kusił. Potrzebował uciec od tych ludzi.
Zimny wiatr owiał ich, kiedy stanęli na balkonie, zamykając za sobą drzwi. Kilka płatków śniegu, który zaczął padać, w tym samym momencie, jakby ktoś wydał im rozkaz, opadło na ich szare garnitury. Znajdowali się gdzieś na odludziu, przypuszczali, że dom należał do właścicieli firmy organizującej grę. Możliwe, że to była ich główna siedziba, ale nie chcieli o tym rozmyślać.
— Pieprzę ich wszystkich — warknął Davis.
— Wolałbym, abyś pieprzył tylko mnie. Jestem trochę zazdrosny.
John zaśmiał się natychmiast rozluźniony. Wypił łyk mocnego alkoholu, który próbował wypalić mu gardło i spojrzał na Rafaela.
— Urządzili grę, aby nas połączyć. Wierzysz w to?
— Muszę. Zrobili dużo. Wplątali w to wszystkich. Nawet cholernego Aleca. Jeszcze bardziej go nie znoszę.
— A mnie lubisz? — zapytał zadziornie John. Wyraz jego oczu wyrażał wyzwanie, tak samo jak ton głosu.
— Ciebie? Trochę. Odrobinkę. — Dravik zbliżył się do kochanka i pocałował go mocno, mając gdzieś to, że inni widzą ich przez szerokie, oszklone drzwi.
— Miłe — zamruczał John. Objął jedną ręką Rafaela w pasie i przytrzymał przy sobie.
— Moje pocałunki są zawsze miłe.
— Nie wątpię. Ale mówiłem o nich. Może kiedyś im wybaczę.
— Może ja też. To co będzie dalej? — zapytał prawnik.
— Dalej to jesteśmy chyba już tylko my.
— A zapytasz mnie jeszcze kiedyś bym za ciebie wyszedł? — Rafael odstawił szklankę nietkniętego przez siebie alkoholu na małym stoliku i obiema rękami objął wokół szyi partnera.
— Pomyślę o tym. A co byś odpowiedział?
— Również o tym pomyślę — wyszeptał Dravik przybliżając usta do warg kochanka. Zanim go pocałował dodał: — Mój samochód jest cały.
— A ty tylko o tym. — Zaśmiał się John. — Może wreszcie mnie pocałujesz.
— Z przyjemnością, kochanie — odpowiedział Dravik, dla żartu cmokając policzek detektywa, na co ten warknął ze złością i sam sięgnął po jego usta, których nigdy nie będzie miał dość. Tak samo jak cholernego Dravika. Bo co jak co, ale kochał go i wierzył, że tym razem im się uda.
Kiedy skończyli się całować łapiąc głęboki oddech, śnieg padał obficie. John napił się jeszcze łyka burbonu i powiedział:
— A teraz chodź, na nasze przyjęcie urodzinowe, pomożesz mi skopać ich tyłki, za to, że otworzyli nam oczy i znów muszę się z tobą męczyć. — Jego oczy posyłały wesołe iskry w stronę Dravika, któremu zarzucił rękę na ramiona prowadząc go ku drzwiom balkonowym.
— Kutas z ciebie — rzucił prawnik śmiejąc się. — Dobrze, że wciąż jesteś sobą.
— Ty też, skarbie. Ty też.

Koniec