Dziękuję za komentarze. :)
Kolejne
dni upływały Kamilowi głównie na wykonywaniu powierzonych mu zadań. Praca przy
koniach dawała mu spokój, szczególnie gdy miał z nimi bezpośredni kontakt
podczas czyszczenia. Rozmawiał wtedy z nimi i ktoś mógł się z niego śmiać, ale
wierzył, że one go rozumiały. Szymon nadal go denerwował, ale musiał uczciwie
przyznać, że mężczyzna wiedział, co robi. Naprawdę miał łeb na karku, potrafiąc
nad tym wszystkim zapanować. Musiał zajmować się nie tylko zwierzakami, pracą w
polu, zarządzaniem ludźmi, ale i wszystkimi dokumentami oraz finansami, by móc
prowadzić działalność rolniczą i nie tylko.
Zarzycki
nie chciał się sam przed sobą przyznać, że poczuł do niego nić sympatii. Może
to po prostu był podziw, bo chłopak w tak młodym wieku, pomimo pomocy rodziców,
wiele osiągnął sam. Kamil dowiedział się, że tak naprawdę to wszystko należało
do Szymona, który jakimś cudem kupił sto hektarów ziemi, maszyny i zatrudnił
ludzi do pomocy. Bieńkowski kochał to, kochał wieś, pracę na polu, w
przeciwieństwie do niego. Chociaż po dwóch tygodniach Kamil z ociąganiem musiał
przyznać, że nie jest tak źle. Opiekował się zwierzętami, karmił je i robił to
już bez pomocy Szymona czy jego ojca, a tym bardziej bez, pożal się Boże,
Konrada. Dawanie koniom kostek cukru i marchewek prosto z ręki, za co go
uwielbiały, nie stanowiło dla niego problemu. Przywoził taczkami siano, trawę,
owies iskładował je w odpowiednim do tego miejscu. Nawet pomagał przy Ariadnie,
która już czuła się lepiej i została wyprowadzona na zewnątrz. Naprawdę lubił
to wszystko robić. Kiedy wieczorami kończył pracę, był wykończony. Po powrocie
do domu ledwie się umył, a już padał na łóżko, zasypiając twardym snem.
Wszystko przez to, że nie był przyzwyczajony do ciężkiej pracy i dzień
wykańczał go fizycznie. Podczas gdy Szymon będący w pełni sił wsiadał
wieczorami na motor i jechał spotkać się ze znajomymi, Kamil leżał na obolałych
plecach, nie mogąc się ruszyć. Pewnie też się przyzwyczai do takiego trybu
pracy. Musiał przyznać, że i tak było lepiej i łatwiej niż na początku, kiedy
po trzech pierwszych dniach wszystkie mięśnie tak go bolały, że ledwie mógł się
ruszać. Zakwasy do dzisiaj chwilami dawały o sobie znać.
Przez to
wszystko miał bardzo mało czasu dla siebie. Laptopa uruchamiał wieczorami tylko
na kilka minut, żeby odebrać wiadomości i na nie odpisać. Raz zasnął z głową na
klawiaturze. Dobrze, że wtedy nic do nikogo nie pisał, bo pewnie powysyłałby
dość ciekawe, zaszyfrowane wiadomości typu: „dfkjfdkfhjkfh”.
Ze
znajomymi rozmawiał rzadko, najczęściej z Bogdanem, który informował go, że u nich
dobrze. Anka też się miała dużo lepiej, co go cieszyło. Nadal trwał w
postanowieniu, że we wrześniu się stąd wyniesie i chciał, żeby do tej pory już
jej minęło zauroczenie.
Czasami
widywał się z Iwoną. Fajnie jej się pracowało z jego mamą. Dogadywały się.
Dziewczyna bardzo dużo o sobie mówiła. Cieszyła się, że w lipcu idzie na wesele
do kuzynki. Na przyjęcie zostało zaproszone pół wsi. Coś o tym wiedział, bo
jego rodzina oraz Bieńkowscy także zostali poproszeni o przyjście.
Nie
bardzo miał ochotę iść i raczej nie poszedłby, bo i po co. Co z tego, że znał
pannę młodą? Niestety, w pierwszą sobotę lipca wciśnie się w garnitur, bo
będzie towarzyszył Iwonie. Dziewczyna nie ma pary i wybłagała u niego, żeby z
nią poszedł. Zgodził się, bo co miał innego zrobić. Tym bardziej, że dostał od
niej paczkę miętowych gum do żucia i ładny, błagalny uśmiech.
Ostatnimi
jego papierosami były te, które dostał w paczce od Świrusa. Nie stać go było,
by kupić sobie kolejną. Za to zapalniczkę ciągle nosił przy sobie, traktując ją
jak talizman.
Z
Konradem w ogóle się nie dogadywał. Chłopak był do niego nastawiony wrogo.
Próbował nim rządzić, na co Kamil nie zamierzał mu pozwalać. Wystarczyło, że
musiał słuchać jego brata. Ten to przynajmniej coś wiedział, a Konrad… Po
prostu lubił rządzić. Kamil zauważył w relacji braci, że obaj żarli się ze
sobą, kiedy chodziło o dziewczynę młodszego z nich. Bernadetta Kawecka,
córeczka nauczycielki i siostrzyczka Artura. To właśnie… a raczej ta właśnie
rodzina, była powodem niesnasek pomiędzy braćmi. Kamil, chcąc nie chcąc, gdyby
musiał wybierać, stanąłby po stronie Szymona. Może pani Kawecka była dobrą
nauczycielką i nic do niej nie miał, ale jej syn dał mu się we znaki. Nawet
myślami nie bardzo chciał wracać do tamtych chwil, ponieważ miał ochotę samemu
sobie przywalić za to, jaką był wtedy pipką w stosunku do starszego chłopaka. W
ogóle za długo był taką ciotą, która płacze, jak tylko ktoś na niego krzywo
spojrzy. Nie lubił takich ludzi. Wkurwiali go. Małe, wystraszone gnojki. Na
szczęście on już taki nie jest. W końcu wszystko się zmieniło i stał się
górą.
– Usiądź
i trzymaj się. Nie bój się – głos Szymona sprawił, że Kamil powrócił z dalekiej
wędrówki, odsuwając na bok wszystkie myśli. Stał oparty o ścianę stajni,
popijając oranżadę i przyglądał się, jak Szymon będący na wybiegu dla koni
prowadzi zajęcia z hipoterapii.
Ten
facet naprawdę jest niesamowity. Nie dość, że ukończył uniwersytet rolniczy z doskonałym
wynikiem, zdobył tam papiery instruktora jazdy konnej, to jeszcze wyszkolił się
na hipoterapeutę. Dlatego teraz, jako wykwalifikowana osoba, prowadził zajęcia
z dziećmi w jakimś stopniu niepełnosprawnymi, czy to emocjonalnie, czy
fizycznie. Widać było, że ta praca sprawia mu wiele satysfakcji.
Kamil
nigdy by się na to nie zdobył. Nie był takim samarytaninem i filantropem.
Złapał się na tym, że podziwia Szymona za to, co robi. Prychnął niezadowolony.
Jeszcze tego by brakowało, że go polubi i będzie problem. Podziwiać mógł coś
innego. Na przykład jego motor. Przepiękna maszyna. Dwukołowy potwór. Chętnie
by się na nim przejechał. Nie mógł tego zrobić, bo nie miał prawa jazdy nawet
na samochód, a co dopiero na motor. Mógłby poprosić Szymona, żeby go kiedyś
przewiózł, ale tego nie zrobi.
–
Przytul się do szyi konia – ciepły głos Szymona ponownie wdarł się do uszu
Kamila. Naprawdę nie miałby tyle cierpliwości i chęci pomocy komuś, ile
niezaprzeczalnie posiadał Bieńkowski. Owszem, zwierzętom pomógłby natychmiast,
ale ludziom nie. Uważał, że oni muszą sobie radzić sami, a zwierzaki są raczej
bezbronne. W tym względzie – pomimo że Szymon również niósł pomoc wszelkiego
rodzaju stworzeniom – byli ulepieni z innej gliny.
Skończywszy
oranżadę, którą pił o wiele za długo, odstawił butelkę do stojącego w cieniu
transportera przeznaczonego na puste butelki. Konieczność powrotu do pracy
zmusiła go do przerwania gapienia się na młodego instruktora.
*
Skończywszy
kolejne zajęcia z dziećmi pożegnał się z nimi lub ich opiekunami. Zmęczony oraz
zadowolony i spełniony, zajął się końmi. Były to zwierzęta specjalnie
wyszkolone i wybrane do tego typu zajęć. Spokojne, zrównoważone i lubiące
dzieci. Spojrzał na Ariadnę chodzącą po wybiegu obok. Dobrze byłoby, aby mogła
się nadać do tego typu zajęć, bo inaczej nie wiedział, co z nią będzie. Nie
nadawała się na długie wędrówki. Jej ścięgna naprawdę były słabe. Obawiał się,
że może będzie musiał podjąć trudną decyzję, jeżeli klacz nie nada się do
hipoterapii.
Przybiegł
do niego Ares. Szymon ukucnął i pogłaskał psa.
– Hej,
piesku. Idziemy do Kamila? – Pies zamerdał szybciej ogonem i odbiegł od niego,
wołając go szczeknięciem. – Mądry zwierzak. Doskonale wiesz, kto to jest Kamil.
– Widział, że chłopak przez pewien czas stał i mu się przyglądał, a potem
zniknął.
Szymon
zamierzał zaproponować mu naukę jazdy konnej. Gdyby Kamil się tego nauczył,
mogliby wybierać się razem na przejażdżki z psami. Ares i Mili bardzo się
lubili. Kamil nawet przyprowadził suczkę parę razy i psy bawiły się w ogrodzie,
dopóki zmęczone nie padły w cieniu pod drzewami, dając ludziom spokój.
Wszedł
do stajni i odszukał Kamila. Zastał go sprzątającego boks Lajli, klaczy
należącej do jego siostry.
– Kamil?
– Wszedł do boksu.
– No co?
– Nabrał na widły gnoju i wrzucił go na taczkę.
– Nauczę
cię jeździć. – Po co pytać, lepiej od razu postawić chłopaka przed faktem
dokonanym.
– Na
czym? – Oparł się o styl od wideł, wpatrując się uważnie w Bieńkowskiego.
Szymon
ugryzł się w język, zanim złośliwie powiedziałby na głos coś, co przyszło mu na
myśl w związku z nauką ujeżdżania. Brakowało mu seksu, a nie miał ochoty na
przygodne znajomości.
Odchrząknął.
– Nie
sprecyzowałem na czym. Na koniu. Choćby na Zefirze. Lubi cię za te dostarczane
mu kostki cukru.
– Nie
wiem, może i lubi. Co do jazdy, fajnie byłoby się nauczyć jeździć konno.
–
Świetnie. Po południu zapraszam na pierwszą lekcję. Pomogę ci z tym gnojem.
Będzie szybciej. – Wyszedł na chwilę ze stajni.
Kamil
tylko wzruszył ramionami. Dla niego to i lepiej. Nie namęczy się tak bardzo,
chociaż dzisiaj i tak miał wysprzątać trzy ostatnie boksy i wyścielić je słomą.
Po chwili Szymon wrócił w kaloszach na nogach i z łopatą. Zaczął zbierać to,
czego nie dało się nabrać widłami.
– Kiedy
mój braciszek przyjdzie ze szkoły, to umyje ściany boksów i wysprząta żłoby.
– Będzie
pyskował i mówił, że to moja robota. – Wrzucił na taczkę kolejną porcję gnoju.
– Niech
pyskuje. Nie ma nic innego do roboty. Miał wczoraj wykosić trawę, bo już
urosła, to powiedział, że nie ma czasu i nie ma zamiaru robić syzyfowej roboty.
Dopiero co kosił dwa tygodnie temu i nie jego winą jest to, że urosła. –
Chwycił rączki taczki i przejechał nią do innego boksu.
– Jak go
pierwszy raz spotkałem, kiedy prosił mojego dziadka, żeby przyszedł do Ariadny,
to pomyślałem, że jest spoko. – O wiele przyjemniej mu się pracowało w czasie
rozmowy.
– Bo
jest. Po prostu młoda Kawecka robi mu papkę z mózgu.
– Za co
jej tak nie lubisz?
–
Gówniara robi z moim bratem co chce, a on jej na to pozwala. Do tego mam stare
z jej bratem porachunki.
Kamil
nie chciał wypytywać, o co chodziło z Arturem, bo to nie jego sprawa, lecz
zduszenie ciekawości nie było takie proste. Z doświadczenia wiedząc, że jeżeli
ktoś chce się o czymś dowiedzieć, musi zdradzić jakąś swoją tajemnicę,
przerwał pracę i powiedział:
– Kiedy
miałem dwanaście, trzynaście lat, zanim stąd wyjechałem, Artur przezywał mnie,
zabierał mi kasę, zastraszał, a ja mu się tak dawałem jak ostatnia ciota.
Nienawidzę go. Nie umiałem mu się wtedy przeciwstawić.
– Artur
zwodził Karolinę, moją siostrę. Była w nim ślepo zakochana, a on się nią bawił.
Zażądał od niej dowodu miłości, a kiedy mu go nie dała, próbował wziąć go sobie
na siłę – wyznał Szymon, ściskając styl od łopaty. – Na szczęście zapobiegłem
temu. Znalazłem się w dobrym miejscu i we właściwym czasie. Myślałem, że go
zabiję. Karolina powstrzymała mnie przed rozpieprzeniem mu buźki. Od tamtej
pory on i ja mamy na pieńku. Robi, co chce i jest całkowicie bezkarny. Nawet
policja nic mu nie zrobi, bo Kaweccy mają ich w łapie, że tak powiem. Zresztą,
omal cię nie przejechał.
–
Skurwiel – wyrwało się Kamilowi. – W sumie dzięki za tamto. Znów byłeś w dobrym
miejscu i we właściwym czasie. – Uśmiechnął się ciepło do Szymona. Szybko
jednak odwrócił od niego wzrok, skupiając go na zapełnionych taczkach.
– Do
usług. – Przyglądał mu się chwilę w milczeniu, a potem dodał: – Co do
skurwiela, to masz rację. Bernatka też ma swoje za uszami. Traktuje Konrada jak
zero, a ten za nią łazi z wywieszonym jęzorem, bo mu da… – syknął pomiędzy
zębami i przejechał taczkami do kolejnego boksu. – Mój brat myśli nie tą głową,
co trzeba. Kiedy przejrzy na oczy, może to być dla niego przykry upadek. Seks
to nie wszystko. Jest bardzo ważny, ale w udanym, dobrym, pełnym zaufania
związku, a nie w czymś, gdzie jedna strona wykorzystuje drugą i się nią
bawi – mówił coraz bardziej zły.
– Miłość
jest ślepa. Wiem coś o tym.
– Chyba
każdy wie. Konrad dopiero się o tym przekona. Szkoda, bo jest na to za młody, a do
tego wrażliwy. – Wziął widły od Kamila i ze złością zaczął nakładać gnój. – Lubi rządzić, jest leniwy, ale i wrażliwy.
Gdy zerwała z nim jego pierwsza dziewczyna, przyszedł do mnie i płakał jak
dziecko. Po Bernacie będzie jeszcze gorzej. Dlatego wolałbym, żeby kopnęła go w
tyłek, zanim się w niej zakocha. Nie… – urwał, bo odezwała się jego komórka. Po
wyjęciu jej z kieszeni spojrzał na wyświetlacz. – O, to mama.
– To z
nią pogadaj, ja to wywiozę. – Wskazał na niezły ładunek na taczkach.
Zawiózł
zawartość na przeznaczone do tego miejsce i wyładował. Wracając, napotkał
Szymona w drzwiach stajni.
– Muszę
lecieć. Karolina dojeżdża pociągiem do Rzeszowa i muszę po nią wyjechać. W końcu
wraca. Zdała ostatnie egzaminy dopiero wczoraj, bo były jakieś trudności. Ale o popołudniu
pamiętam. Godzina szesnasta. – Uśmiech rozjaśnił mu twarz.
– Super.
Dokończę to i pójdę do domu na obiad.
– Nie
zjesz u nas?
– Nie.
Powiedziałem twojej mamie, że dziś jem w domu.
Szymon
skinął głową i odszedł. Kamil zagapił się za nim, a kąciki jego ust nieznacznie
poszły w górę.
*
Zdarzało
się, że jadał obiady u Bieńkowskich, na dworze, wraz z innymi pracownikami i Szymonem
oraz jego ojcem, ale robił to rzadko. Wolał wracać do domu na posiłek. Jeżeli
miał taki zamiar, mówił pani Basi, żeby nie przygotowywała dla niego porcji.
Dzisiaj tym bardziej chciał wrócić do domu, bo babcia robiła placki
ziemniaczane, które kochał. Przygotowała też kalafiorową, której nie znosił,
ale przełknie ją dla placków, bo inaczej ich nie dostanie.
Po
umyciu się usiadł przy stole naprzeciwko dziadka. Babcia kręciła się po kuchni
z marsową miną.
– Coś
się stało? – zapytał.
– Nie
pytaj – uprzedził dziadek Staszek, ale zrobił to za późno.
– Niech
pyta – rzekła babcia. – Niech wie. Byłam dzisiaj u Hanki Kowalikowej zapytać
się, czy nie potrzebuje w czymś pomocy. – Przerzuciła placki z patelni na
talerz i nałożyła kolejne porcje do smażenia. – Ma osiemdziesiąt pięć lat,
mieszka sama i ogólnie dobrze sobie radzi, ale nie ze wszystkim. Córka
wyjechała do miasta, syn też, oboje robią kariery. Wnuki założyły już swoje
rodziny i wszyscy mają starą babkę gdzieś. Widzą ją wtedy, kiedy dostaje
emeryturę. Od razu się pojawiają i wyciągają ręce po kasę. Już bym im dała, ale
po kilka razów przez tyłek. – Nałożyła parę placków na mały talerzyk i
postawiła przed wnukiem. – Nie musisz jeść zupy.
–
Dziękuję. – Ucieszył się.
– Wracając
do Kowalikowej. – Do głębokiego talerza nalała kalafiorówki i podała mężowi.
Powróciła do smażenia kolejnych placków. – Wiecie, co ta posrana rodzinka, dla
której Hanka wypruwała sobie żyły, harując w polu i pracując całymi dniami w
fabryce, postanowiła? Ukochane dzieci chcą ją wysłać do domu starców. Jak ona
mi się żaliła z tego powodu, jak płakała. Miała nadzieję, że na starość któreś
ją weźmie do siebie, ale nie, bo nie ma miejsca. Pewnie, nie ma, bo nikt się
nie chce starą babką opiekować. – Machała widelcem w powietrzu. – Co za
niewdzięczność. Im i ich dzieciom pieluchy zmieniała, dupy podcierała, a tu
proszę… Jedno by się mogło do niej wprowadzić, a nawet tak by wolała, bo jak
mówi, starych drzew się nie przesadza. Ale oczywiście nie ma mowy, bo karierę
robią, pracę dobrą mają. A kto im dał pieniądze na kształcenie się? Hanka dała.
We wszystkim pomogła, a teraz się jej pozbywają jak śmiecia. Nikt jej nie chce.
Najłatwiej to ją gdzieś wysłać i pewnie jeszcze nie odwiedzać, zapomnieć.
Zamiast zająć się nią… Co się na Boga teraz dzieje z tymi ludźmi? Nie idzie ku
dobremu. Ja wam to mówię. Skoro nastały takie czasy, że nie szanuje się
starszych, nie daje się im godnie żyć i umierać, tylko traktuje źle i się ich
pozbywa… Kiedyś i oni się zestarzeją. Nadzieja w tym, że poczują to samo
na własnej skórze i wspomną, co zrobili z ojcem, matką. – Obok talerza zupy
postawiła mężowi kopczyk placków i dołożyła kilka wnukowi. – Już zapowiedziałam
Beacie, że jak zechce nam zrobić to samo, to nigdy się na to nie zgodzimy. Tu
jest nasz dom i tu umrzemy. Nie w jakimś domu opieki. – Usiadła przy stole,
biorąc się za jedzenie.
Kamil
przeżuwał spokojnie kolejny placek, słuchając biadolenia babci. Jak ją znał, to
dzisiaj do końca dnia będzie mieć podły nastrój. Trochę żałował, że przyszedł
na ten obiad. Nie odzywał się, bo na ten temat nie miał zdania. W sumie, jak
tak się nad tym zastanowić, to sam nie chciałby, żeby jego dzieci pozbyły się
go na starość jak starego mebla czy wywoziły do szpitala na święta, bo rodzinka
przyjedzie lub zamknęły w komórce i tam zostawiły. Zresztą, on nie ma co liczyć
na dzieci. Chyba że za kilka lat będzie miał stałego partnera, zalegalizują
związki partnerskie, a najlepiej, jak w Irlandii, dopuszczona zostanie
możliwość małżeństw homoseksualnych i będzie pozwolenie na adopcję dzieci. Czy
on chce mieć dzieci? Nie. Na pewno nie. Nie za bardzo je lubi. Podejrzewał, że
Szymon przeciwnie. Opiekował się dzisiaj tymi dzieciakami, które przyjechały.
Czy Szymon Bieńkowski chciałby w przyszłości mieć dzieci? Pewnie tak, ale
raczej to niemożliwe.
– Nalać
ci kompotu? – zapytała babcia Zosia. – Z truskawek jest. Dzisiaj je zebrałam.
– Tak,
poproszę. – Odkroił widelcem kawałek placka i podał go siedzącej pod stołem
suczce.
–
Widziałam. Nie karm jej, bo potem będzie gruba jak beczka. Ma do tego
tendencje. Miała pełną michę i wszystko zżarła.
– Tylko
kawałek. Gruba będzie, kiedy zostanie szczenna. Co, Mili?
– Jak
skończy rok, zostanie wysterylizowana – odezwał się dziadek. – Nie będziemy
produkować kolejnych psów, żeby potem biedactwa trafiały do schroniska, bo się
znudzą właścicielom, albo, co gorsza, siedziały na krótkich łańcuchach
zostawione same sobie.
Kamil
musiał przyznać dziadkowi rację. Ileż to razy robił wojnę ludziom o złe
traktowanie zwierząt. One nie są rzeczą, tylko czującą, żywą istotą. Nerwy go
zawsze brały, kiedy ktoś mówił inaczej.
Babcia
postawiła przed nim szklankę kompotu i wypił od razu połowę. Słodki, chłodny…
tego mu brakowało. Jak kochał oranżadę, tak kompot z truskawek wygrywał ze
wszystkim.
– Po
południu idę plewić w ogródku – powiedziała babcia. – Znów w marchewce urosła
trawa. Nic innego tak nie rośnie, jak ta przeklęta trawa. Ogórki już niedługo
będą do zbioru. Dobrze, że te ślimaki wszystkiego nie zżarły, jak rok temu.
Kamil, nałożyć ci jeszcze placków?
– Nie.
Jestem pełen. – Poklepał się po płaskim jak deska brzuchu. – Szymon ma mnie
uczyć jeździć konno i wolałbym do tego czasu to przetrawić.
– Jak ci
się u niego pracuje? – zapytał dziadek. – Nie wkurzasz się jak na początku. Nie
będę tam robił, nikt mi nie będzie rozkazywał i tak dalej. – Wymieniał frazy
często powtarzane przez wnuka.
– Ja tak
mówiłem? Na pewno nie ja. Dziadek, a co mam robić? Potrzebuję kasy. Nawet nie
mam na głupią gumę do żucia. – Nic mu nie dawali, nawet mama, bo wiedział, że
to była solidna lekcja za tą kradzież. Rodzinka chciała mu uświadomić, że nie
ma nic za darmo i na wszystko trzeba ciężko pracować, czy to intelektualnie,
czy fizycznie. – Trochę trudno było na początku, ale przyzwyczajam się. Poza
tym Szymon mi pomaga i gdy z urlopu wróci Jacek Topolski, zawsze będę miał
jakieś wolne dni. Chociaż w sumie lubię pracować przy koniach.
– Nadal
się tak dobrze spisuj. Rozmawiałem z Mariuszem. Powiedział mi, że Szymon cię
chwalił. – Podobało mu się to, że wnuk wyciszył się i już tak łatwo nie wpadał
w szał. – Wciąż nie może się ciebie nachwalić.
Ta
nowość zaskoczyła Kamila i mile połechtała. Nie sądził, że Szymon miał o nim
dobre zdanie. Co prawda jako o pracowniku, ale w ogóle się czegoś takiego nie
spodziewał. Od wieków nikt go w niczym nie pochwalił, a wiecznie była ta sama
śpiewka, że wszystko, co robi, robi źle. Dlatego po tym, co usłyszał,
postanowił dobrze wykonywać swoją pracę.
– Szymon
też jest spoko – odpowiedział, dopijając kompot. Na talerzu leżał ostatni
kawałek placka ziemniaczanego i oddał go Mili. Babcia tylko skarciła go
wzrokiem, ale nic nie powiedziała. Spojrzał na zegarek. Było dopiero po
czternastej, więc najpierw chwilę odpocznie, potem wróci do pracy, a jeszcze
później czekała go lekcja jazdy konnej. Chciałby, żeby już była czwarta po
południu.
Kurcze jestes masochista :) szkoda ze publikujesz buntownika raz w tygodniu. Na poczatku bylam sceptycznie nastawiona na to opowiadanie, poniewaz nie przepadam za takimi "gowniarzami" jak Kamil ale po kazdym rozdziale nie moge sie doczekac nastepnego :) mam przeczucie ze chlopak odrobine zlagodnieje.
OdpowiedzUsuńOgolnie to przeczytalam wszystkie Twoje opowiadania na blogu plus zakupilam 3 tom Sidel milosci, jednak jest to moj pierwszy komentarz tutaj. Uwielbiam je. Wszystkie. Prawdopodobnie zakupie tez "Buntownika" bo pewnie nie wytrzymam tyle tygodni. Twoj blog jest jednym z pierwszych jakie regularnie odwiedzam i musze Ci podziekowac za tak swietne opowiadania :) Dzieki Tobie po wieloletniej przerwie w czytaniu czegokolwiek wrocilam do starego nalogu.
Pozdrawiam
Kamil zaczął ogarniać dupę i dobrze. Bo już myślałam, że się nie polubimy, ale zaczyna sie robić ok. Poprawia mu się, uspokoił się i mam nadzieję, że znowu nie zacznie odpieprzać jak nienormalny :D
OdpowiedzUsuńMyślę, że za jakiś czas mu się Szymon po prostu zacznie podobać i sobie to uzmysłowi. Wtedy może się wkurzyć na samego siebie, albo już zupełnie złagodnieć.
Też bym chciała buntownika częściej. Serio, najlepiej od razu wszystko :D. Albo żeby rozdziały były jeszcze raz takie. Też mam ochotę go sobie kupić, bo aż mnie skręca, co będzie dalej. Muszę sobie to przemyśleć :D
Czekam na następny rozdział.
Pozdrawiam ;)
Ja tam Kamila lubię od początku ;)
OdpowiedzUsuńAah, nie mogę sie doczekać nowego rozdziału... W końcu będzie wtedy ich lekcja :D Chociaż szczerze mówiąc czekam juz aż stanie się COŚ co zburzy nam ten spokój :))
/A
Mówiąc o psach wyrzucanych np. W rzekę:
OdpowiedzUsuńMoi rodzice spacerowali kiedyś brzegiem Wisły z psem. Była zima. Pies nagle wbiegł w rzekę. Wołają, wołają i nic. Jednak po chwili pies wynurza się i wypływa na brzeg; w pysku trzyma jeszcze ślepego szczeniaka. Wetertnarz powiedział, ze piesek nie przezyje- dostał w łeb od babci, ze jest głupi. W ostateczności szczeniak( suczka, owczarek) przeżyła 12 lat i był to najbardziej oddany nam pies.
~A.Wolvin (wolvin119)
Czytałam twój blog już jakiś rok, może dwa lata temu i jakos tak nagle zrobiłam sobie przerwę od wszystkich opowiadan tego typu, ale coś mnie wzięło i zaczęłam czytać blog twój i obsesji od nowa. Świetne uczucie czytać to opowiadanie po tak długim czasie, wspomnienia i te sprawy hahah :D Ja tam Kamila przez chwilę miałam ochotę udusić, ale już mi przeszło xd Plus straaasznie dziwnie widzieć moje miasto (Rzeszów) choćby jedynie wspomniane w opowiadaniu xd Nie łudzę się że to przeczytasz bo już szmat czasu, ale weny życzę ��
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam. Każdy komentarz przychodzi mi na maila, więc niezależnie pod jakim rozdziałem by się ukazał ja to przeczytam.
UsuńDziękuję ślicznie za komentarz.
Pozdrawiam. :)
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, och jak fantastycznie, Kamil nie może doczekać się tej jazdy konnej, Kamil, do jasnej ciasnej... jesteś przecież pracownikiem... a co chciałeś być szefem?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia