Asher
Poszukiwania trwały. Nadal nikt nic nie
wiedział, a Noah wciąż się nie znalazł. Bałem się. Nie, to niedopowiedzenie.
Byłem przerażony jak diabli. Odnosiłem wrażenie, że żołądek zawiązał mi się w
supeł, a klatkę piersiową coś ściskało, dusząc mnie. Nigdy nie czułem takiego
strachu, jaki mnie opanował. Co będzie, jeżeli go nie znajdziemy lub
odnajdziemy jego ciało? Wiadomość o jego zaginięciu mnie na tyle przeraziła, że
w pierwszej chwili nie byłem w stanie zarządzić akcji poszukiwawczej. Tak
nie powinno być. Moi ludzie stali i patrzyli na mnie, czekając na rozkazy, a ja
zawiodłem. Nie mogłem im przecież powiedzieć, że boję się o kogoś, kogo kocham.
Na szczęście w miarę szybko się opamiętałem, ale i tak naraziłem się Lou, który
powiedział do Tima: „Wiedziałem, że tak będzie”. Zabolało. Może kiedyś będzie w
stanie mi zaufać, a ja już nigdy nikogo nie zawiodę. Na pewno Noaha, którego
muszę odnaleźć żywego i zdrowego.
Przemierzaliśmy właśnie pontonem
spiętrzoną po ulewie rzekę. Mogłem sobie wyobrazić, jak to wszystko wyglądało
podczas burzy, która miasteczko chwyciła tylko ogonem, za to jej epicentrum
uderzyło w tym miejscu. Tu musiało rozegrać się piekło i cud, że nic
nikomu się nie stało. Tylko mój Noah… Tak, był mój. Nawet jeżeli nigdy nie
zechce mnie widzieć, to na zawsze pozostanie mój. Byle tylko żył, powtarzałem
sobie w duchu.
Dobiliśmy do brzegu, gdzie znajdował
się obóz, do którego mieli dotrzeć uczestnicy spływu. Tam już czekał wyczerpany
Kevin Sammer owinięty kocem. Naszła mnie ochota, aby go uderzyć za to, że
pozwolił Noahowi na wypłynięcie. Na całe szczęście utrzymałem nerwy na wodzy.
Preston nie był dzieckiem, aby mu nakazać, co może robić, a czego nie.
Podszedłem do Kevina, którego, mimo
upływu lat, bardzo dobrze pamiętałem. Dopiero kiedy przy nim stanąłem, zauważył
mnie, a ja, zadając pytanie, nie powstrzymałem lodu w swoim głosie.
– Nie wiedziałeś, jaka będzie pogoda? –
Wkurzało mnie też to, że musiałem patrzeć na niego w górę.
– Burze miały być dopiero w południe.
Do tego czasu dotarlibyśmy do tego obozu. Nie wszystko da się jednak
przewidzieć.
– Taa. – Rozejrzałem się. Nie wszystko
było w idealnym stanie, bo burza i tutaj wyrządziła szkody, ale gdyby dotarli
do tego obozu na czas, to Noah byłby cały i zdrowy. Niektóre namioty były
uszkodzone, inne nadal stały rozstawione, kilka już zwiniętych. Na środku
znajdowało się ognisko, a niedaleko kilka ławek ze stołami. Te na stałe
wplątane były w leśną głuszę. Jako nastolatek często biwakowałem tutaj z
chłopakami. Bez dziewczyn. Taka męska wyprawa na ryby.
– Jesteś wkurzony. Też się o niego
martwię – zaczął Kevin, a ja spojrzałem na niego, mając nadzieję, że dobrze
ukryłem swój strach, jednocześnie zadając sobie pytanie, czy on coś o nas wie.
– Nie wiem, jak to się stało. Skręcił w inne koryto rzeki, a przestrzegałem
go przed tym. Wtedy wiatr rzucił jego ponton na skałę – mówił, otulając się
kocem. Drżał z zimna i poniekąd żałowałem, że na razie nie ma upału, bo
pomyślałem, że Noah gdzieś tam jest i też może być mu zimno. – Ponton się
wywrócił – kontynuował, mając taką minę,
jakby przeniósł się do tamtych chwil. Bardzo to przeżywał, martwił się, ale nie
potrafiłem nie być na niego zły. – Ludzie z niego wypadli. Rzuciliśmy się z
moją grupą na ratunek… Ktoś krzyknął, że Noah poszedł pod wodę. Skoczyłem do
rzeki i zacząłem go szukać. Nie wiem, jak długo to trwało, ale pamiętam, że
ktoś mnie wyciągnął z wody – przerwał, kiedy podszedł do nas rudowłosy Roger
Withword, który był strażakiem i ratownikiem górskim, a także prowadził sklep z częściami
do samochodów.
– Szeryfie, przeszukaliśmy rzekę w tych
okolicach. Nic. To dobry znak. Szukamy dalej. Prąd mógł go znieść, wyrzucić na
brzeg. Posłałem ludzi, by przeszukali oba brzegi. Niestety, wciąż mam ich za
mało, aby powiększyć obszar poszukiwań.
– Też nie mam wielu ludzi. Z miasta
przyjechali ochotnicy. Nie wszyscy jeszcze dotarli – odpowiedziałem, zaciskając
pięści tak, że czułem, jak paznokcie wbijają mi się w skórę. – Nie
przestawajcie szukać, choćby nas noc zastała.
– Nie przestaniemy – powiedział Roger i
oddalił się.
– Nie zamierzam stać bezczynnie czy
wrócić bez niego. – Spojrzałem stanowczo w oczy Kevina i miałem gdzieś, że
jest wyższy ode mnie. – Jeżeli coś mu się stanie, zapłacisz za to – zagroziłem,
a on uśmiechnął się i zacząłem się zastanawiać, czy jest aby zdrowy na umyśle.
Kto w sytuacji, kiedy mu grożą, uśmiecha się?
Nie chciałem z nim dłużej rozmawiać,
więc oddaliłem się. Tym bardziej, że nareszcie dotarli inni, którzy mieli
pomóc. Każdemu przydzieliłem zadania, a sam, wziąwszy kompas i coś do picia
oraz krótkofalówkę, ruszyłem na poszukiwania. Powinienem był kogoś ze sobą
zabrać, ale potrzebowałem samotności, bo inaczej czułem, że zacznę wrzeszczeć.
Minęły dwie godziny, a po Noahu nie było śladu. Przeszedłem na nogach drogę do
miejsca, gdzie wydarzył się wypadek. Tutaj też pracowały ekipy poszukiwawcze.
Dowodził nimi Lou i doskonale sobie radził. Nie wtrącałem się. Przystanąłem i
zacząłem myśleć, gdzie prąd zniósłby Noaha. Gdzie mógłby go wyrzucić na brzeg.
Musiałem go znaleźć i obiecałem sobie, że kiedy już to zrobię, to skopię mu
tyłek za to, co on mi właśnie robi.
*
Minęło popołudnie. Po facecie, którego
kocham, nie było śladu. W lesie ściemniało się szybciej, bo zachodzące słońce
nie miało jak zajrzeć pod gęste korony drzew. Traciłem nadzieję, a tak bardzo
nie chciałem jej stracić. Byłem zmęczony, zły, przerażony i przysięgałem, że zrobię
wszystko, czego będzie chciał, byle się tylko odnalazł. Nawet jeżeli oznaczać
to będzie, że mam dać mu spokój.
Moja krótkofalówka zabzyczała, a potem
usłyszałem głos Rogera.
– Szeryfie, znaleźliśmy Prestona. Żyje.
Aż przystanąłem, a moje serce podwoiło
swoje bicie. Znaleźli go. Ulga, która mnie zalała sprawiła, że zakręciło mi się
w głowie.
– Gdzie jest? Nic mu nie jest?
– Nie wiemy. Ważne, że żyje. Prąd
zniósł go dalej niż sądziliśmy. Jakimś cudem wydostał się z rzeki, ale wpadł do
wąwozu przy starej leśniczówce. Tej opuszczonej, w której mówią, że
straszy.
– Dobra, wiem, gdzie to jest. Postaram
się być tam jak najszybciej – powiedziałem, zawracając w stronę jednego z
obozów, które urządzono, aby ludzie mogli się czegoś napić.
Kiedy tam dotarłem, panowało
poruszenie. Nikt jednak nie wiedział nic więcej od tego, co powiedział mi
Roger. Wziąłem jeden z samochodów terenowych i ruszyłem drogą prowadzącą
pomiędzy drzewami. Chciałem jechać szybko, aby jak najszybciej znaleźć się przy
Noahu, ale zaraz myśl, że mógłbym wtedy przywalić w któreś z drzew, skutecznie
utemperowała moje chęci.
Stara leśniczówka, która od lat była
opuszczona, wiele razy stawała się przedmiotem miejscowych legend. Nie
wychowałem się w Lake Forest, ale kiedy tylko zamieszkałem tu z rodzicami,
miejscowi podzielili się historią o leśniczym, który zaginął w tajemniczych
okolicznościach. Powiadali, że jego duch każdej pełni przychodzi do starego
domu i zwiedza pokryte kurzem i pajęczynami kąty. Niewiele osób w to wierzyło,
ale dzieciakom napędzało to strachu. Niektórzy byli ciekawi, czy to prawda i pamiętam,
jak jednej nocy wybrałem się z kolegami sprawdzić, czy legenda jest prawdziwa.
Skończyło się na tym, że nie odnaleźliśmy żadnego ducha, zostaliśmy ukarani, a
Terry Corn złamał nogę, kiedy wpadł do wąwozu, w którym teraz znaleziono Noaha.
Jechałem dalej, aż straciłem z oczu
rzekę. Tutaj droga była lepsza, szersza, więc przyspieszyłem. Nie na tyle, aby
nagle nie zahamować, bo równie dobrze mogła mi przed koła wybiec jakaś
zwierzyna, której tutaj było dość dużo. Podróż wydawała mi się niekończąca i
coraz bardziej traciłem cierpliwość. Odetchnąłem, kiedy w oddali zamajaczył
zarys leśniczówki, a potem z każdym metrem zbliżałem się do niej. Z daleka,
mimo szarości kończącego się dnia, było widać, że dawno nikt tutaj nie
zaglądał. Zarośnięta dzikimi krzakami, z zawalającym się dachem, małym, wąskim
ganeczkiem i wybitymi oknami swoim wyglądem straszyła bardziej niż ten
niby duch, który ją nawiedzał.
Zaparkowałem obok karetki, innych
samochodów i grupy ludzi. Nie bacząc na nic, wypadłem z pojazdu i podbiegłem do
właśnie wkładanych do karetki noszy, na których leżał Noah. Był dobrze okryty i
miał zamknięte oczy. Jego twarz pokrywały drobne ranki, prawdopodobnie powstałe
w wyniku upadku. Chciałem podejść bliżej, ale Roger zastąpił mi drogę.
– Szeryfie…
– Czy coś mu jest? – zapytałem,
spoglądając nie na niego, tylko na rannego mężczyznę, który zniknął mi za
zamkniętymi drzwiami pogotowia. Niepokoiło mnie to, że był nieprzytomny.
– Nie ma żadnych złamań, ale może mieć
wewnętrzne obrażenia. Zabierają go do szpitala w Hambston.[1]
Więcej okaże się na miejscu. Chłopak nie ma rodziny, a ty jako szeryf…
– Już tam jadę – wtrąciłem, bo nie
wyobrażałem sobie, że mogłoby mnie przy nim nie być.
Noah
Łeb mnie niemiłosiernie napierdalał i
miałem ochotę wyrzucić z głowy stado biegnących słoni. Skrzywiłem się, kiedy
otworzyłem oczy, bo prosto w nie ktoś poświecił mi latarką.
– Zabierzcie to, bo oślepnę –
wymamrotałem, ale ten ktoś mnie nie posłuchał, tylko zaczął mi zaglądać do
jednego oka, a potem do drugiego. – Co jest?
– Niech pan leży spokojnie, jest pan w
szpitalu – poinformował mnie męski głos tego kogoś, kto prześwietlał mi oczy.
Zacząłem się zastanawiać, dlaczego jestem w szpitalu i przypomniałem sobie
burzę, wodę, która chciała mnie wciągnąć na dno oraz to, jak przemoczony
wyczołgałem się na brzeg, po czym padłem. Obudziłem się jakiś czas później,
mogła to być godzina, dwie lub więcej. Usiadłem, sprawdzając, czy niczego sobie
nie połamałem. Dotarło do mnie, że jestem w dole rzeki. Rozpoznałem to miejsce,
bo jako dziecko przyjeżdżałem tu z tatą na ryby, czyli dobry kawałek musiałem
walczyć z prądem. Gdy jako tako odzyskałem siły, wstałem, odlałem się, a
potem... Przeszedłem chyba kawałek i pośliznąłem. Zacząłem spadać.
– Potem to już historia – powiedziałem
do siebie.
– Słucham? – zapytał znów ten przyjemny
dla ucha głos. Chciałem zerknąć na, jak przypuszczałem, mojego lekarza, ale
stał do mnie tyłem i zapisywał coś w karcie.
– Nie, nic. To jak, doktorze, kiedy
stąd wyjdę?
– Ma pan wstrząs mózgu, a
powiedziano mi, że mieszka pan sam, więc na pewno dzisiaj nie wypuścimy pana do
domu. – Odwrócił się, a ja mogłem w końcu mu się przyjrzeć. Wyglądał na
starszego ode mnie, ale niewiele. Był przystojny i bardzo chłopięcy. Na nosie
nosił okulary w półokrągłych oprawkach. Jasnobrązowe włosy wpadały lekko w
bardzo ciemny kasztan, a wąskie usta zaciskał, kiedy spoglądał w moją kartę.
Powiedziałbym, że stoi przede mną ciasteczko, gdyby nie moja łepetyna, która
znów dała o sobie znać.
– Nie możecie dać mi nic na ból głowy?
– zapytałem.
– Już dostał pan leki przeciwbólowe.
– Nie działają, doktorku. I co moje
wyjście do domu ma wspólnego z tym, że mieszkam sam?
– Musi się ktoś panem opiekować.
Przynajmniej przez jedną noc.
– To się nie uda, bo jestem sam. – Sama
myśl o pozostaniu w szpitalu potęgowała ból głowy.
– Nie jest sam – odezwał się za bardzo
znajomy głos, a ja zdusiłem przekleństwo. Przesunąłem spojrzenie z lekarza na
Ashera i zadrżałem, sam nie wiem dlaczego. Wyglądał niczym chmura gradowa,
patrząc wprost na mnie. – Doktorze, czy mogę zostać z panem Prestonem sam?
– Wolałbym… – zacząłem, ale lekarz,
którego imię bardzo chciałem poznać, po prostu wyszedł mówiąc, że musi iść do
pacjentów.
– Czy ty postradałeś rozum? – zapytał
Jarvis, zamykając drzwi i wchodząc w głąb pokoju, w którym poza nami nie było
nikogo innego. – Rozmawiałem z facetami, z którymi płynąłeś. Zachciało ci
się przygody?
Przygody? Ach tak. To też pamiętam.
Marzyłem o przygodzie. O czymś, co odwróci moje głupie myśli. Potrzebowałem
szaleństwa. Tak, nawet spokojny facet z księgarni tego potrzebuje. Faceci, z
którymi płynąłem nudzili się i bardzo chcieli coś przeżyć, dlatego zamiast
płynąć za całą grupą, odłączyłem się. Akurat byliśmy w środku burzy i Kevin
chyba zarządził, że mamy dobić do brzegu. Nie tego chciałem. Skręciłem w inną
odnogę rzeki, tę ze skałami i stało się.
– Może odskoczni – rzuciłem, posyłając
mu ostre spojrzenie. Po naszej ostatniej rozmowie musiałem odreagować, ale
wolałem mu o tym nie wspominać.
– Ryzykowałeś życie ich i swoje. Gdybyś
nie leżał w tym łóżku, skopałbym ci dupsko. – Założył ręce na piersi, stając w
rozkroku. Był tak skurwysyńsko gorący, że ja pierdolę. Co mnie jeszcze bardziej
wkurzyło. Ten facet był dla mnie niebezpieczny. Nie chciałem powtórki z
rozrywki.
– A co ja, mały chłopiec, abyś mnie
strofował? Jestem dorosły i mogę robić, co chcę. A wiesz, czego chcę? Trzymać
się od ciebie z daleka, więc wypierdalaj stąd. – Zaśmiał się, na co zmrużyłem
oczy. Nienawidziłem go.
– Trzymanie się ode mnie z daleka
będzie dosyć trudne, ponieważ obiecałem lekarzom się tobą zająć i dlatego
wrócisz ze mną do domu i tej nocy będę cię pilnował.
Patrzyłem na niego tak, jakbym zobaczył
ducha. Nie wierzyłem, że to powiedział. Miałbym spędzić noc z nim pod jednych
dachem? Nie. Nie. Nie.
– Co, chcesz mnie trzymać za
rączkę, może jeszcze pomóc mi się wysikać? – prychnąłem ze złością. Ten
człowiek tak bardzo mnie wkurzał i bałem się go jak cholera, bo nie ufałem
sobie, mojemu ciału, sercu.
– Zmieniłeś się – stwierdził,
podchodząc bliżej łóżka. Wsadził dłonie w kieszenie spodni i dopiero teraz
dotarło do mnie, że ma na sobie mundur. Wyglądał w nim poważnie, ale i
seksownie. Założyłbym się, że dziewczyny z miasteczka śliniły się na jego
widok. Pewnie Gloria latała za nim jak kot z pęcherzem. Głupia suka. Nie
nazywałem tak kobiet, ale jej nie oszczędzałem. Tak, nasza obopólna nienawiść
ani trochę nie uległa zmianie.
– Zmieniłem? Sądziłeś może, że wrócisz,
a ja nadal będę tym zahukanym, nieśmiałym chłopakiem, którego przelecisz, a
potem zostawisz, jakby nic nie znaczył? – Żałowałem, że to powiedziałem, jak
tylko skończyłem. Ale to samo wydostało się na zewnątrz dyktowane przez serce,
którego się nie pozbyłem. Na pewno nie tej części, która kochała Ashera Jarvisa
najmocniej na świecie. Która pragnęła być z nim, spędzać czas, leżeć na kanapie
przed telewizorem, jeść wspólne posiłki, dzielić łazienkę, sypialnię i kochać
się z nim całe noce. Chciało go nawet po tym, co mi zrobił. Po długim czasie
rana zasklepiła się, ale jego powrót na nowo ją otworzył, pozwalając wypłynąć z
niej śmierdzącej ropie.
– Noah… – próbował coś powiedzieć po
tym, jak się wzdrygnął na moje słowa, które były najszczerszą prawdą.
– Długo sobie radziłem z tym, aby
o tobie zapomnieć – mówiłem, nie chcąc go dopuścić do głosu, a jednocześnie
potrzebowałem wylać tłoczące się we mnie żale do niego. Zawsze mój stan mogłem
zrzucić na leki i wstrząs mózgu. Zacisnąłem dłonie na kołdrze wpatrując się w
niego. – Teraz wróciłeś i nie potrafisz dać mi spokoju. Prosisz o przyjaźń.
Ja dziesięć lat temu prosiłem o miłość twoją do mnie. Pozwoliłeś mi myśleć, że
mnie kochasz. Wiesz, co czuje osoba, która po raz pierwszy oddaje swoje ciało
komuś, kogo kocha, a potem budzi się rano i tej osoby nie ma? – Z każdym
kolejnym słowem mówiłem coraz głośniej, nie przejmując się tym, że jestem w
szpitalu. – Albo później, kiedy człowiek się dowiaduje, że został sam. Złamałeś
mi serce, złamałeś mnie i za to cię nienawidzę. – Patrzyłem, jak się cofnął, a
potem odwrócił i wyszedł. Krzyknąłem za nim: – Znów uciekasz!
Mogłem się domyślić tego, że to zrobi,
bo co innego mógłby? Jak ktoś raz podkuli pod siebie ogon i zwieje, będzie to
robił zawsze. Wściekły uderzyłem pięścią w okrycie, bo co innego mogłem zrobić.
Leżałem w tym pieprzonym łóżku, a ból głowy ponownie wzmógł się. Próbowałem
oddychać spokojnie, ale sama myśl o Asherze podnosiła mi ciśnienie. Niech go
szlag! Marzyłem, aby po tym, co powiedziałem, uciekł i nigdy nie wrócił.
Pragnąłem, aby przestał mnie niepokoić, bo jedyne, czego teraz chciałem, to żyć
spokojnie, a on na to nie pozwalał, ponownie czyniąc rozszalałą burzę z mojego
życia, moich uczuć, emocji. Nawet przez chwilę żałowałem, że nie utonąłem.
Zaraz jednak odrzuciłem te myśli, bo były złe. Umieranie było złe, znałem to i
nie chciałem tego powtarzać.
Przymknąłem powieki, chcąc odpocząć.
Jeżeli już przyszło mi pozostanie w szpitalu, to przynajmniej wykorzystam
ten czas na spanie. Po kilku minutach, a może sekundach usłyszałem skrzypnięcie
drzwi i kroki zbliżające się do łóżka, a potem ten ktoś zabrał głos:
– Nieprawda. – Niemalże podskoczyłem,
słysząc to i chcąc upewnić się, że dobrze rozpoznałem właściciela głosu,
otworzyłem oczy. Stał, patrząc na mnie prowokująco, a w moim gardle
utworzyła się gula. – Za bardzo się wściekasz – powiedział. – Za bardzo to
przeżywasz. Gdybyś mnie nienawidził, to wykopałbyś mnie za drzwi już pierwszego
dnia, kiedy tylko do ciebie przyszedłem.
– Spierdalaj – rzuciłem szeptem, a on
uniósł brwi, uśmiechając się kącikiem ust.
– Jeszcze kilka godzin temu pewnie
bym to zrobił. W chwili, kiedy cię szukaliśmy, powiedziałem sobie, że zrobię
to, co będziesz chciał, byle cię odnaleziono. Po twojej przemowie zmieniłem
zdanie. – Nachylił się, prawie zawisając nade mną, a ja wcisnąłem głowę w
poduszkę, chcąc uciec.
Poczułem skurcz w brzuchu, kiedy tak
patrzył to w moje oczy, to na usta z tym swoim zadziornym uśmieszkiem. I mimo
że ja nie byłem już chuderlakiem, to on wciąż wydawał mi się większy,
potężniejszy i wciąż mnie to kręciło. Moje serce chciało mi wybić dziurę w
klatce piersiowej, a w ustach zaschło mi, kiedy pochylił się nade mną bardziej.
Zamarłem w chwili, kiedy jego wargi ledwie dotknęły kąciku moich ust. Lekkie
muśnięcie, a ja odniosłem wrażenie, że w tym momencie czas się zatrzymał,
cofnął i znów obaj byliśmy nastoletnimi chłopakami, zakochanymi w sobie.
Bez trosk, bez bagażu przeżytych lat. On i ja.
Przymknąłem powieki, rozkoszując się
tym, a kiedy je uniosłem napotkałem piwne oczy Ashera, intensywnie wpatrujące
się we mnie. Było w nich wszystko. Żal, przeprosiny, miłość, pożądanie. Co
miałem z tym zrobić? Jedna strona mnie chciała go niczym powietrza, druga odrzucała, a ja musiałem podjąć
decyzję, co z tym fantem zrobić. Powinienem chronić siebie, ale tak bardzo za
nim tęskniłem i bałem się, a strach był silniejszy ponad wszystko inne.
– Wynoś się – szepnąłem.
Asher
Kiedy to powiedział, chcąc mnie jak
zawsze wyrzucić nie tylko z sali szpitalnej, ale i ze swojego życia,
uśmiechnąłem się. Odgarnąłem mu grzywkę z czoła i pochylając się, ucałowałem
je. Chyba go to zaskoczyło, bo nie tego się spodziewał. Chociaż chciałem wpić
się w jego usta i na zawsze tak zostać, to nie była chwila na takie coś. Nie
teraz, nie dzisiaj. Wystarczająco namieszałem mu w głowie. Zresztą nie tylko
ja, on zrobił mi to samo. Po tym, co powiedział, wciąż mam mętlik i czuję złość
do siebie za to, co zrobiłem w przeszłości. Niełatwo naprawić stare błędy.
– Przyniosą ci dzisiaj wypis –
poinformowałem go, prostując się. Wsunąłem ręce w kieszenie, aby nie
chwycić jego dłoni, której palce ciągle zaciskały się na poszwie od kołdry.
– Ale, nie…
– Dzwoniłem do Phoebe. Zaopiekuje
się tobą. Już się cieszy na oglądanie filmów i popcorn. – Nie wiem, czy
dostrzegłem w jego oczach rozczarowanie. Możliwe, ale zbyt szybko je ukrył pod
obojętną miną.
– Komedie romantyczne. Kocham je –
rzekł, a ja pragnąłem poznać jego myśli i dowiedzieć się, czy żałuje, że
to nie ja spędzę tę noc w jego domu.
– Ona również – odparłem. – Była
przerażona, kiedy zaginąłeś, moi rodzice także.
– A ty? – zapytał, mając w oczach
wyzwanie.
– A jak sądzisz? – odpowiedziałem
pytaniem na pytanie, nie dając mu jednoznacznej odpowiedzi. Odwróciłem się na
pięcie i wyszedłem, zostawiając go tak. Zaśmiałem się, kiedy krzyknął za mną
„dupek”. Chciałem z nim zostać, zaopiekować się, ale może faktycznie to byłoby
zbyt trudne. Mimo wszystko obu nas zabija napięcie, nie czujemy się swobodnie w
swoim towarzystwie i to faktycznie jeszcze nie ten czas, kiedy bez kłótni
przetrwalibyśmy dłużej niż godzinę. Noah potrzebował teraz spokoju i mogłem
cieszyć się z tego, że jest twardzielem. Udało mu się przeżyć. Cud, że nic
poważnego mu nie jest i będzie zdrów.
Wróciłem na posterunek, mimo że była
już dwudziesta i zacząłem pisać raport z tego dnia. Dyżur miał dzisiaj Lou, ale
nie rozmawialiśmy. Wciąż czułem od niego dystans i wolałem się nie narzucać. W
końcu był ode mnie dużo starszy. Mogłem po prostu swoją pracą sprawić, aby z
czasem zmienił o mnie zdanie. Byłem już w połowie składania sprawozdania na piśmie,
kiedy usłyszałem dzwonek telefonu. Odebrał Right i po chwili wszedł do mojego
gabinetu.
– Dzwoniła z płaczem Laura Corn. Terry
znów popił i mu odwaliło. Musimy po niego jechać.
Skinąłem głową, zabrałem odznakę oraz
broń i poszedłem za Lou do radiowozu. Wyjaśnił mi, że chodzi o Laurę Raiston,
która wyszła za mąż za Terry’ego, który regularnie ją tłucze, ona mu jednak
ciągle wybacza. Zawsze dziwiłem się takim kobietom. Nie wierzyłem, że miłość
potrafi być taka głupia i ślepa. Laura na pewno nie była sama, aby nie móc do
kogoś pójść, poprosić o pomoc. Wątpiłem, aby Gloria, w liceum jej
najlepsza przyjaciółka, była w stanie jej pomóc, kiedy jedyne, co widziała, to
czubek własnego nosa, ale od czegoś była rodzina.
Zajechaliśmy pod dom Cornów mieszczący
się przy wschodnim wyjeździe z miasta i jak tylko wysiedliśmy, usłyszeliśmy
wrzaski mojego dawnego kumpla z klasy i drużyny futbolowej. Terry zawsze był
nerwowy i nieobliczalny. Nienawidził przegrywać. Kiedy się napił, odwalało mu.
Jako trzeźwy potrafił być tak zwanym misiem.
Podeszliśmy do drzwi i zatłukłem w nie
pięścią.
– Tu szeryf Jarvis, otwierać! –
krzyknąłem.
Nastąpiła cisza, po czym drzwi
otworzyły się z rozmachem. Stanął w nich potężny mężczyzna z piwnym brzuchem,
któremu już w wieku dwudziestu ośmiu lat wypadły włosy na czubku głowy.
– Czego, kurwa, chcecie? Ja tu ze swoją
kobietą gadam. Ta suka zadzwoniła po was? Ja już jej, kurwa, pokażę! Pożałuje.
Może się jeszcze z wami puszcza! Co, Jarvis? Jebiesz moją żonę?!
– Jesteś pijany. Uspokój się…
– Uspokoić?! A co ja robię? Tresuję tę
rudą wywłokę, bo przed każdym, kto ma chuja, nogi rozkłada! – krzyczał, a ja
kątem oka widziałem, jak z sąsiednich domów wyglądają ich mieszkańcy.
– Terry, to nieprawda. – W drzwiach
pojawiła się zapłakana Laura. Na twarzy miała dopiero co pojawiający się
siniak, bluzkę rozerwaną, ręce jej się trzęsły. Nie przypominała dziewczyny,
którą zapamiętałem.
– Zamknij się, suko, bo ci jeszcze raz
przywalę. Od zawsze się puszczałaś na prawo i lewo!
– Nie mów tak, Terry. Jestem ci wierna.
– Powiedziałem, zamknij się! – wrzasnął
i uniósł rękę, zawijając ją w pięść. Zamachnął się na kobietę, która
zapiszczała, ale nie zdążył jej uderzyć, bo chwyciłem go za nadgarstek,
odwróciłem go tyłem do siebie i skułem kajdankami. Zaczął wrzeszczeć i rzucać
się. Lou pomógł mi zaprowadzić go do samochodu. W czasie drogi poinformowałem
Corna o jego prawach.
Kiedy zapakowaliśmy mężczyznę do radiowozu,
wróciłem do Laury stojącej w drzwiach.
– Zamkniemy go na noc, ale jutro
przyjdź na posterunek, by złożyć przeciw niemu zeznania. – Nie czekałem na
odpowiedź, bo rozdzwoniła się moja komórka. Odszedłem na bok i odebrałem.
Phoebe poinformowała mnie, że Noah jest już w domu i właśnie robią prażoną
kukurydzę. Chciałbym być tam z nim zamiast niej, ale tak było lepiej. Wróciłem
do samochodu, by zająć się aresztowanym
i dokończyć pisanie raportu. Przede mną zapowiadała się długa noc.
Bardzo się cieszę, że N się znalazł, cały i zdrowy :)
OdpowiedzUsuńPomyśleć, że taka sytuacja zmusiła A do zmiany decyzji, myślę, że teraz będzie walczył o względy N, że przestanie być tchórzem, oby mnie nie zawiódł.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Smutno mi. Czuję rozczarowanie i niedosyt. Krótki ten rozdział coś :( chce więcej.
OdpowiedzUsuńNoah jest świetnym bohaterem.
OdpowiedzUsuńJestem w nim zakochana!
Intryguje mnie ten lekarz, czyżby mógł troszkę namieszać?
Pozdrawiam!
Patrycja.
A tak przed czytaniem zastanawiałam się co się Noah stanie, czy złamanie czy coś innego. Na szczęście nic poważnego. Szkoda, że Asher się nim nie zaopiekował ��
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dużo weny ;)
~ Tsubi
Ha, wiedziałam, że jego praca odegra tu rolę. Podoba mi się czułość Pana Aszera i współczuję mu w pewnym sensie, bo to serio wkurzające, jak człowiek się zmienił, ale nikt mu nie wierzy. Oby Laura poszła po rozum do głowy i się ogarnęła co do tego jej "faceta". :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam te zagrywki i napięcie między N i A. Buzia sama się rozpromienia 😆😆 Mam nadzieję, że Laura złoży te zeznania i Terry odpowie za znęcanie się.
OdpowiedzUsuńWeny kochana Lu, rodział świetny jak i całe opowiadanie 😍
Zawsze mnie zastanawiało, co siedzi w facetach, że mają chorą obsesję na punkcie dominacji i lania kobiey jak worki treningowe (oczywiście tylko Ci powaleni). Nigdy tego nie zrozumiem, ale z chęcią bym takich za jaja powiesiła, odwdzięczyła się tym samym i potem wykastrowała :D
OdpowiedzUsuńWracając do opowiadania - fajnie to żeś wymyśliła. Może jednak Asher jakoś się tam zmienia/zmieni... Dobrze że nie rzucał się na niego, tylko lekko w czółko ucałował i siostrzyczkę 'zatrudnił' do pomocy dla Noah. Serio, dobry motyw. Aż czuję się wewnętrznie pogodzona z tym, tak samo bym chyba napisała :D
Podoba mi się elektryzująca relacja pomiędzy tą dwójką. To się cały czas czuje, aż strach, że się oberwie tą iskrą 😂.
Hejka, hejka,
OdpowiedzUsuńcałe szczęście Noah znalazł się cały i zdrowy... Asher staraj się, staraj...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia