Szli brzegiem rzeki, przyglądając się ludziom wokół i
samej przyrodzie. Zarówno Jaemin jak i JunHo lubili to miejsce i w letnie dni
często tu przychodzili uczyć się. Co prawda Cheong robił to z mniejszą chęcią.
W przeciwieństwie do Lee, który po prostu lubił się uczyć. Teraz przyszli nad
rzekę pospacerować i porozmawiać. Wcześniej coś zjedli w przydrożnej budce, by
ciężarny chłopak nie musiał się śpieszyć do domu. Prawda była taka, że mu się
nie śpieszyło. Na pewno Daesoon już tam był. Chłopak dostał klucze od domu,
więc nie musiał czekać przed drzwiami.
Jaemin pokręcił głową, zły na siebie, że cokolwiek by
nie robił, to i tak jego myśli podążają
do Kima. Tak było przez cały dzień w szkole. Nie rozmawiał z Dae, nawet na
niego nie patrzył – a chłopak też trzymał się od niego z daleka – ale i tak
łapał się na tym, że przez głowę przemykały mu myśli o nim. Chyba musiał się do
tego przyzwyczaić.
–
To powiesz mi, o co chodzi czy mam
siłą to z ciebie wyciągać? – zapytał JunHo, kończąc pisać esemesa.
Jaemin wzruszył ramionami. Udało mu się przez cały dzień
unikać pytań przyjaciela, bo byli w szkole, a Lee ostatnio był na świeczniku i
każdy chętnie by chciał ich podsłuchać, aby mieć temat do nowych plotek.
–
Nie mów, że nic się nie dzieje. Nie
chodzi mi o tego skurwiela, SuJonga. Swoją drogą myślałem, że jest inny.
– Ja też.
– No, gadaj. –
Lekko trącił Jaemina łokciem. – Coś z dzieckiem?
–
Z dzieckiem w porządku. Cheong
przewrócił oczami.
–
Czy ja muszę siłą wszystko z ciebie wyciągać?
Dawniej tak nie było.
–
Daesoon powiedział, że chce, aby
nasze dziecko umarło – wypalił. Już samo mówienie o tym sprawiało mu ból.
–
O… Czy jego popierdoliło? –
Przystanął, patrząc na przyjaciela. – Przecież to jego dziecko. Jak może chcieć
jego śmierci?
–
Bo jest dupkiem. Nie zaszedłem sam
ze sobą w ciążę. – Lee uświadomił sobie, jak wiele się zmieniło. Dawniej
przesiadywali nad rzeką, rozmawiali o szkole, nauce, grach, studiach, a nie
ciążach, dzieciach i Daesoonie.
– Jemu chyba
naprawdę coś na mózg odbiło.
– Padło.
– Jak zwał, tak
zwał. – JunHo machnął ręką.
–
Taa… Potrafi dowalić tam, gdzie
najbardziej boli – powiedział smutno Jaemin. – Nie mam ochoty go widywać.
–
I dobrze. W szkole da się go jakoś
unikać. – JunHo pochylił się, zebrał kamień z ziemi i wrzucił go do wody. –
Poza nią i tak nie…
–
Mieszka u nas. – Wsunął ręce do
kieszeni, popatrując na chłopaka. Gdyby był w innym humorze, to roześmiałby się
z jego miny.
– Co?
–
Rodzice… Mama wyrzuciła go z domu.
A moja mama o złotym sercu, która przygarnęłaby pod swój dach nawet złodzieja,
i jeszcze pokazała, gdzie trzyma pieniądze, zaprosiła go do nas. – Spojrzał w
niebo pełne chmur. Znów zapowiadało się, że będzie padać. Ogólnie przez cały
dzień pogoda nie była ciekawa, a chłód rozprzestrzeniał się wokół. Jaemin już
tęsknił za latem.
– Mieszka u was? Aha.
–
Sam rozumiesz, dlaczego do domu mi
się nie śpieszy. Czym mniej czasu z nim spędzę tym lepiej.
–
No. – JunHo przygryzł wargę na
chwilę. Zawsze to robił, gdy myślał, a Jae doskonale znał ten gest.
–
Pytaj. – Odgarnął włosy z czoła.
– No bo… Gdyby nie powiedział
tego, co powiedział…
–
Wczoraj rano pojechał ze mną na
badanie USG. Był normalny. Zamurowało go, gdy zobaczył dziecko na monitorze.
Jeszcze jest małe, bo dopiero się rozwija. Wszystko się kształtuje… A potem
lekarz dał nam zdjęcia. Jeszcze kiedy wróciliśmy, Daesoon wpatrywał się w to,
które dostał. – Powrócił myślami do tamtych chwil. – Potem otrzymał wiadomość
od matki i wszystko uległo zmianie. Wkurzył się… Wyznał przy tym, co myśli.
–
Zapytam jeszcze o coś, tylko się
nie denerwuj. – Cheong przeniósł ciężar ciała na drugą nogę. – Jesteś w nim zakochany?
Lee zatopił spojrzenie w wodzie. Jej tafla poruszała się
wolno, biegnąc korytem wzdłuż miasta, by dosięgnąć celu, do którego biegła. Nie
miał pojęcia, jak odpowiedzieć na pytanie przyjaciela.
– Twoje milczenie
już odpowiedziało mi na pytanie.
–
Gdy miałem piętnaście lat,
zadurzyłem się w nim jak głupiec. Budziłem się z myślą o nim i szedłem spać.
Nigdy mu tego nie powiedziałem. Bałem się, że mnie odepchnie. Tak by było. Z
czasem zakopałem te uczucia głęboko w sobie. W końcu sądziłem, że minęły.
Tamtej nocy, którą z nim spędziłem… Wszystko wróciło. Dae był czuły, delikatny,
inny, jakby to nie był on. Otworzył furtkę do wszystkiego, co tak skrzętnie
ukrywałem również przed sobą. Potem jeszcze łudziłem się, że to na pewno nie
to. Nadzieja wzrosła wbrew mojej woli, kiedy wczoraj pojechał ze mną na badanie
i zabrał mnie na ciastko. To było takie… Normalne. Sam nie wiem. Nie potrafię
ci tego wytłumaczyć. On, ja i nasze dziecko. Nie jestem w nim tylko zakochany,
JunHo. Kocham go i zastanawiam się, kiedy przestanę. Nawet po tym, co mi
zrobił… – Zacisnął usta, nie chcąc więcej mówić, a JunHo wyczuwający cierpienie
przyjaciela też nie potrafił nic odpowiedzieć, więc stali w milczeniu, patrząc
na wodę.
Gdzieś za nimi zaśmiało się dziecko, co zwróciło uwagę
Jaemina. Chłopak obejrzał się i uśmiechnął delikatnie. Mały chłopiec trzymający
się dłoni rodziców wyglądał na szczęśliwego. Natomiast kobieta i mężczyzna
mówili coś do niego, od czasu do czasu popatrując na swoją drugą połówkę z
miłością. Lee pozazdrościł im tego. Chciałby tak. On, Daesoon i ich dziecko na
spacerze, trzymające ich za ręce. Pomarzyć zawsze można. Ale nie powinien tak
myśleć, kiedy chłopak odrzuca ich oboje.
– Muszę wracać do
domu. Czas na leki, muszę się pouczyć.
– Może zostaniesz u
mnie na kilka dni? Rodzice nie będą mieli nic
przeciw.
– Nie, ale
dziękuję. Nie będę uciekał z własnego domu, JunHo. Przeżyję jego obecność.
– Wybaczysz mu?
– Coś takiego
trudno wybaczyć. Przeprosił, ale…
– Mhm. To chodź,
powinniśmy mieć niedługo autobus.
– Wybacz, że tak
tylko o mnie gadaliśmy – zaczął Jae.
– O to chodziło, co
nie? Musimy częściej robić wypady nad rzekę i
gadać.
– Czemu nie, Jun.
– A jak trzeba, to
mów, rozkwaszę nos temu dupkowi.
Jaemin
zaśmiał się. Wyobraził to sobie. Szkoda tylko, że prędzej role by się odwróciły
i to JunHo oberwałby, patrząc na jego posturę.
–
Dobry z ciebie przyjaciel.
–
Z ciebie też, Jae. – Zdaniem JunHo
Daesoon jest ślepy, że nie widzi, jakim wspaniałym chłopakiem jest Jaemin.
Gdyby lubił facetów, to sam by się w Lee zakochał. Nie powiedział mu jednak
tego. Za to, by odwrócić myśli chłopaka od Kima, zaczął temat o zbliżającym się
teście, którego jak zwykle i tak nie zda.
~*~
Deszcz lał jak z cebra. O szybę uderzały grube krople,
mieszając się z muzyką płynącą z odtwarzacza na laptopie. Jaemin, pochłonięty
nauką, w ogóle nie zwracał uwagi na to, co się dzieje na dworze. Musiał dużo
nadrobić, by nie być w tyle w stosunku do innych uczniów. Tym bardziej że nic
nie przeszkadzało w ukończeniu szkoły i późniejszej nauce. Dziecko nie było
chorobą. Mając je, wierzył, że będzie mógł studiować. Szczególnie, że na
studiach jest więcej luzu niż w liceach lub technikach. Chociaż i tak czekał go
pewnie rok przerwy, gdyż maleństwo urodzi się na wiosnę, a on nie dałby rady
chodzić na studia – które rozpoczynają się w lutym – z dużym brzuchem.
– Jaemin, mogę na
chwilę? – YuRin zapukała do pokoju syna.
–
Tak. – Uniósł głowę znad książki i
uśmiechnął się do mamy. – Siedzę właśnie nad angielskim, ale chwilę przerwy
mogę sobie zrobić.
–
Widziałeś Daesoona?
– W szkole. Nie
było go, kiedy wróciłem do domu. – Ucieszył się z tego.
– Nie mówił, że
gdzieś wychodzi?
– Nie gadałem z nim.
–
Chłopcy, nie rozumiem was. –
Przysiadła na łóżku obok syna. – Znacie się tyle lat, mieszkacie po sąsiedzku,
chodzicie do tych samych szkół, będziecie mieli dziecko, co jest owocem tego,
jak się zbliżyliście, a zachowujecie się obco względem siebie.
Jaemin wzruszył ramionami. Nie jego wina, że tak było od zawsze.
– A co z Kimem?
–
No właśnie, już późno, ciemno,
zimno, a jego nadal nie ma. Martwię się. Próbowałam do niego się dodzwonić, ale
nie odbiera.
–
Pewnie został na noc u Parka lub Gima.
– Wierzę, że by o
tym powiedział.
– W sumie… Może.
–
Na pewno nic ci nie mówił? Nie
patrz tak. Idę sobie. Spróbuję jeszcze raz do niego zadzwonić. Masz może numery
do jego przyjaciół?
– Nie.
–
Skontaktuję się z jego tatą, jeżeli
tym razem nie odbierze – powiedziała,
wychodząc z pokoju.
Jaemin próbował wrócić do nauki, ale również zaczął się
niepokoić. Jaki Daesoon by nie był, raczej nie znikał bez wieści. Spojrzał na
zegarek. Było już naprawdę późno, bo wskazówki przesunęły się na dwudziestą
drugą. Odłożywszy książkę, podniósł się z łóżka. Wyjrzał przez okno. Skrzywił
się. Światła z ulicy pozwalały mu zobaczyć drzewa uginające się pod naporem
wiatru i deszcz, który zostawiał spore kałuże.
–
Idiota powinien wiedzieć, że wraca
się do domu o normalnej porze. Może poszedł gdzieś z chłopakami na karaoke. Ale
w tygodniu?
Opuścił pokój i usłyszał głos mamy:
–
Nie, nie wiem. Nic mi nie mówił.
Poszedł do szkoły i nie wrócił. Rozmawiałeś z nimi? Zauważyłam, że twój syn nie
był w najlepszej formie psychicznej,
ale nie znam się na tym. Był przygnębiony.
Chociaż udawał, że wszystko jest w porządku.
Jaemin zrozumiał, że rodzicielka rozmawia z tatą
Daesoona. Podszedł do kobiety, a ona skinęła mu głową.
–
Tak, Kangsoon. Rozumiem. To jak
wrócisz, zadzwoń. Trzeba go poszukać. – Rozłączyła się.
–
I jak?
–
Ojciec Dae wraca teraz z jakiegoś
spotkania. Jak tylko wróci, pojedziemy szukać jego syna. Znalazłam numery
telefonów do tych chłopaków, z którymi się koleguje.
–
Jak? – Uniósł brwi.
–
Ma się te sposoby. Dae zostawił
notes z numerami w pokoju. Musiałam tam zajrzeć – tłumaczyła się.
– Dobra, ale co
chłopaki powiedzieli?
–
Że nie mogli się dzisiaj z nim
dogadać. Był ich zdaniem dziwny.
Wierzysz, że opuścił trening? Wyszedł ze szkoły i od tamtej pory nikt go nie widział.
Lee teraz to zaczął się naprawdę niepokoić o ojca
swojego dziecka. Mógł być na niego wściekły, ale nie był nieczułym draniem,
żeby się nie martwić. Pogłaskał dłonią brzuch, intensywnie myśląc co zrobić.
Wrócił do pokoju i również zadzwonił do chłopaka. Telefon się odzywał, ale nikt nie odbierał. Czekał
dłuższą chwilę i w końcu zrezygnował. Zaczął sobie przypominać, co się dzisiaj
wydarzyło. Czy Daesoon chciałby zniknąć? Tylko po co? Jaki to miałoby sens? Nie
był chłopakiem, który pogrąża się w depresji i ucieka przed światem. Daesoon
Kim to ktoś silny, potrafiący sobie ze wszystkim radzić. A co jeżeli prawda jest
inna? To, co pokazywał chłopak, to tylko powierzchowna maska, a pod nią kryje
się prawdziwy Dae? Może po prostu ostatnie dni dały mu w kość i chciał się
odciąć. Tylko dlaczego tak, kiedy wiedział, że ludzie będą się niepokoić?
–
Gdzie jesteś, pacanie? – Jeszcze
raz do niego zadzwonił i znów to samo. Warknął. Przeszedł do przedpokoju i
zaczął się ubierać.
– Gdzie idziesz?
–
On mnie wkurwia. Powiedział coś,
czego nie będę potrafił mu wybaczyć, ale jak chce znikać, to niech powie o tym,
a nie ucieka bez słowa. – Zawiązał buty. – Ani dla niego, ani dla mnie ostatnie dni nie były dobre, tylko
ja nie wpadłem na głupi pomysł chowania się.
–
Ale gdzie idziesz? Dlaczego się
ubierasz? Pamiętaj, że jesteś w ciąży i musisz na siebie uważać.
–
Dziecku zaszkodzi bardziej, jak
będę bezczynnie siedział i myślał. Wolę się przejść po okolicy. Może gdzieś
siedzi w samochodzie i nie chce wracać. – Założył płaszcz przeciwdeszczowy oraz czapkę.
– Poczekaj, pójdę z tobą.
– Nie, siedź i
czekaj na pana Kima. Nic mi nie będzie.
– Weź tę latarkę,
tą odporną na wodę.
–
Wezmę. Telefon też mam, więc jak
coś to będę dzwonić. Nic mi nie będzie. – Może robił głupio ze względu na swój
stan, ale czuł, że musi iść.
Chwilę później wyszedł na dwór i ledwie złapał oddech.
Deszcz i wiatr uderzyły go w twarz. Zmrużył oczy i ruszył w stronę chodnika.
Obejrzał się za siebie. Mama obserwowała
go przez okno. Pomachał jej.
Przeszedłszy na drugą stronę ulicy, skierował się w
stronę miasta i niewielkiego parku. Daesoon mógł być wszędzie, ale nie wierzył,
że odjechał gdzieś daleko. Może po prostu miał taką nadzieję, a ta jak wiadomo
często sprawiała, że się mylił.
Źle mu się szło, bo wiatr wciąż miał z przodu i jego
twarz przyjmowała najwięcej uderzeń zimnego deszczu. Ciężej mu się też
oddychało, ale parł naprzód. Na szczęście światła uliczne wciąż nie zostały
wyłączone, więc widoczność była dobra.
Przeszedł już kawałek drogi. Wokół były domy, w których
spokojnie spędzali czas właściciele, a on wlókł się ulicą w taką paskudną
pogodę jak ten głupiec, bo szukał drugiego głupca. Mama raz do niego
zadzwoniła, teraz to martwiąc się o niego. Uspokoił ją i powiedział, że zaraz
wraca, bo nigdzie nie widzi samochodu Daesoona. Chciał jeszcze podejść do parku, gdzie chodzenie o tej porze
było ryzykowne, ale wątpił, aby zastał tam jakieś podejrzane grupki. Owszem, w
pogodne noce tak, ale nie w tą, jaką mieli dzisiaj. Nie zamierzał jednak
wchodzić do parku, bo tam nie da się samochodem wjechać – wątpił, że Kim opuścił suche wnętrze pojazdu – ale mógł
go obejść.
W końcu dotarł do skupiska drzew, które wyglądały jak
straszydła. Tutaj było mniej światła, bo ktoś ostatnio rozwalił dwie lampy i do
tej pory ich nie wymieniono. Wyjął latarkę
i włączył ją. Świecił sobie pod nogi, gdy szedł, bo nie chciał się o nic
potknąć. Kiedy przystawał, rozglądał się wokół i w pewnej chwili nie pożałował,
że zdecydował się wyjść z domu. Z początku nie rozpoznał samochodu, ale gdy
podszedł bliżej, zyskał pewność, do kogo
należy pojazd. Zajrzał przez okna, ale wyglądało na to, że nikogo nie ma.
– Chyba nie byłeś tak głupi, że wlazłeś do parku. Byłeś.
– Zadzwonił do mamy i poinformował ją o samochodzie. Powiedziała mu, że tata
Daesoona właśnie przyjechał i niedługo tam będą. Kazała mu na nich czekać. On
jednak nie zamierzał tego zrobić. Wiedziony jakimś przeczuciem odnalazł
przejście do parku i idąc główną alejką, postanowił dzwonić do Dae. Skupił się,
by usłyszeć jego dzwonek telefonu, co było trudne, gdy deszcz i wiatr wciąż
szumiały mu w uszach i nie zamierzały przestać. Szczerze nienawidził takiej
pogody. Do tego było zimno i marzł, marząc o ciepłym wnętrzu domu.
Park nie był duży i nie wierzył, że nastolatka by tutaj
nie było. Jeżeli zostawił samochód, a w okolicy nie miał znajomych, to musiał
tutaj być. Ewentualnie mógł wrócić do rodzinnego domu i bez wiedzy matki zaszyć
się gdzieś w pokoju. Ledwie ta myśl przebiegła mu przez głowę, stanął, bo
wydawało mu się, że słyszy jakiś dźwięk. Niestety połączenie zostało przerwane,
bo już za długo trwało, i zadzwonił jeszcze raz. Kończyła mu się bateria, co
też nie było dobre w takiej sytuacji.
Kiedy jego telefon zaczął wysyłać pojedyncze sygnały, teraz wyraźniej Jaemin
usłyszał melodię, którą dobrze znał. Nieraz do jego uszu ona docierała, gdy
ktoś dzwonił do Daesoona. Zaczął iść w stronę dźwięku, do którego szybko się zbliżał.
Za drzewami przy jednej z bocznych alejek zobaczył coś,
a raczej nie coś tylko postać leżącą na ławce. Nie obawiał się podejść, bo
mogła to być tylko jedna osoba. Gdy był bliżej i poświecił na jej twarz, mógł
już stwierdzić, kto to jest.
Daesoon spał skulony, oplatając się rękoma, przemoczony,
przemarznięty. W Jaeminie rozbudziła się złość.
–
Ty skończony idioto! Wstawaj, bo
zapalenia płuc dostaniesz. – Poruszył chłopakiem, który coś pomruczał i jeszcze
bardziej się skulił. – No ruszaj dupę, do cholery! – Uderzył go w ramię. – Daesoon!
Chłopak ocknąwszy się, otworzył oczy. Dygotał, jakby
miał delirkę. Zmrużył oczy, bo światło latarki przeszkadzało mu. Jaemin
przestał na niego świecić, wciąż zdenerwowany.
– No, ruszaj się.
Nie będę cię dźwigać. Daesoon, no. – Złapał go za rękę i pociągnął.
–
Co tu robisz? – Usiadł, chociaż
miał wielką ochotę znowu się położyć i tak zostać. Strugi wody spływały po jego
włosach, jakby stał pod prysznicem.
–
Szukam cię. Twój tata także i moja
mama. Dam im znać, w którym miejscu jesteśmy. – Zanim to zrobił, zaskoczony
wstrzymał oddech.
Daesoon wczepił palce w boki płaszcza Jaemina,
przyciągając chłopaka do siebie. Oparł czoło o niego.
–
Przepraszam. – Desperacko zaciskał
palce na chłopaku, wciskając głowę w jego ciało. – Wiem, jak musi się ktoś
czuć, kiedy słyszy, że był niepotrzebny, że ktoś żałuje, że się urodził i że… że… Woli, aby umarł. Przepraszam. –
Rozpłakał się, a Jaemin nie miał pojęcia do robić.
Patrzył w dół na czubek głowy chłopaka, który wciskał w
jego przemoczony płaszcz swoją twarz. Nie wiedział, co ma czuć. Współczuć mu
czy nie. Wybaczyć czy nie. Nie był na nic gotowy. Jedyne co czuł to szczęście,
że go odnalazł i chciał zabrać do domu.
– Nie musisz mi
wybaczać, ale przepraszam. Tak bardzo spieprzyłem.
– Dlaczego nie
wróciłeś do domu? – Mimowolnie wsunął place we włosy Daesoona.
–
Nie mam domu. Nie mam niczego. Nie
odbieraj mi tylko tego dziecka. Nie zabieraj mi go. To jedyne co mam. – Chłopak
nadal płakał, a Jaemin ledwie rozróżniał jego słowa przez łamliwy głos i ulewę.
– Spierdoliłem na całego. Dużo myślałem dzisiaj. Siedziałem tutaj i myślałem. Przepraszam.
Lee nabrał głęboko powietrza. Zacisnął powieki, a z jego ust
wydostało się:
– Chodź, zabieram
cię do domu. – Przystawił telefon od ucha, dzwoniąc do mamy.
WOW...
OdpowiedzUsuńTo była pierwsza myśl jaka przyszła mi po przeczytaniu rozdziału. Na początku byłam pewna że to będzie kolejne opowiadanie z serii "nienawidzę cię, a po jakimś czasie kocham". Ale Luana jak zwykle mnie zaskoczyła.
Życzę weny i do następnego...
~Sara~
Nieźle . Widzę , że ktoś w końcu zaczął myśleć 😀
OdpowiedzUsuńO BOZE.
OdpowiedzUsuńTo było słodkie *^* fenk ju. Oby myślenia było jego wincyj
O cholera, czyżby wreszcie coś się miało zmienić? Może Dae wreszcie się ogarnia i zacznie zachowywać odpowiedzialnie.
OdpowiedzUsuńAż łzy w oczach miałam czytając to co Dae mówił. Widzę,że powoli idzie do przodu i chyba relacja ich rozwinie się bardziej. Oby. Mam nadzieję ;p Weny życzę :)
OdpowiedzUsuń❤
OdpowiedzUsuńHeh ostatnio sprzątając strych znalazłam listy ale to nie byle jakie listy. Trudno mi się je czytało gdyż pismo było trochę koślawe ale mimo wszystko udało mi się. Przeczytałam w całości chyba jeden z najważniejszych listów w którym przyszywany dziadek wyznaje miłość a raczej odpowiada na wyznanie mojej przyszywanej babci. To bardzo przypominało w jakimś stopniu część twojego opowiadania "Znalezione na strychu". Wzruszyłam się czytając to z chęcią podzieliłabym się z kim tym...Nie znam szczegółów bo gdy się urodziłam on już nie żył a ona nic nie mówiła a ja byłam za mała by o cokolwiek wypytywać. Lity raczej są z okresu 2 wojny światowej. To świetnie ukazuję że miłość potrafi przetrwać to wszystko. Śmieszą mnie teraz te teksty na temat miłości na odległość i to jeszcze od osób które nie wiedzą jak to jest. Twierdzą, że ona nie może istnieć bo jak można być z kimś na odległość. To bzdury dziś mamy tyle udogodnień, tyle możliwości, to wcześniej zakochane pary miały o wiele większy problem kiedy mogli się porozumiewać jedynie za pomocą listów i musieli czekać na nie tygodniami, dopóki w końcu nie mogli być ze sobą. To smutne że nigdy nie będę mogła drugiej części listów przeczytać. Ten dziwny wywód pozwolę sobie zakończyć cytatem z tego listu "...Bądźmy wdzięczni, że nasze serca strawione samotnością łączą się w nierozerwalnym uścisku! Bądź zawsze zemną i pamiętajmy po wieczne czasy że znaleźliśmy - ja w tobie a ty we mnie ubóstwiający przedmiot naszej Miłości..."
OdpowiedzUsuńPiękny cytat, wzruszający. Dokładnie, dawniej ludzie kochali się i musieli być razem na odległość. Nie mieli takiego kontaktu jak współcześni ludzie, kiedy możliwości jest tak wiele. Listy które znalazłaś są bardzo cenne. Rzadko zdarza się coś takiego.Jak widać czasami historie nawet z opowiadań znajdują odpowiedniki w realnym życiu. Dziękuję, że mi o tym napisałaś. :)
UsuńPozdrawiam.
Dae w końcu się ogarnął, czekałam na to <3 Świetny rozdział i w ogóle to opowiadanie strasznie mi się spodobało, wbrew początkowej awersji do skomplikowanych imion xD Życzę ci dużo zdrowia, nie spiesz się z niczym tutaj, zdrowie najważniejsze!
OdpowiedzUsuńNo no pełny zaskok nie powiem kochana.
OdpowiedzUsuńRozdział poruszający. Szczególnie końcówka, która mocno przytłacza nawet nie wiesz jak bardzo. Takiego wielkiego auu się nie spodziewałam a tymczasem proszę.
Widzę, że nasz drogi Kim ma jednak uczucia.
Najpierw wybucha, plecie co mu ślina na język przyjdzie a potem żałuje. To dość nie powiem zaskakujące. I poruszające. Uwielbiam te opowiadanie.
Serio i cały tydzień czekania na kolejne rozdziały... hah niech zleci jak najszybciej bo nie wyrobię.
Pozdrawiam kochana i ściskam moocno.
Hej,
OdpowiedzUsuńoch wspaniale, Junho jest wspaniałym przyjacielem, a Dee czy już więcej nie zrani, mam nadzieję że nie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia