Taki krótki (tak na pewno krótki :D)wstęp na początek. Nie dotyczy on mnie ani w ogóle tekstów LGBT. Może ktoś zna, ale wielu pewnie nie (mam tu na myśli młodszą widownię i tą która nie interesuje się polską literaturą obyczajową), bardziej Wasze mamy, babcie, ciocie panią Krystynę Mirek. Naszą polską pisarkę. Wrzucam to ogłoszenie, bo pani Mirek przypadkiem usunęła na Facebooku swoją stronę autorską. Straciła cztery lata pracy. Tym samym straciła też kontakty do osób, z którymi nawiązała już więź, straciła wielu obserwujących itd. Facebook nie reagował i nie reaguje na jej prośby przywrócenia strony. Pani Mirek założyła nową stronę. Krystyna Mirek - strona autorska
Wrzucam to ogłoszenie, bo pani Krystyna prosiła o pomoc w odnalezieniu jej czytelników, może ktoś z Was, waszych bliskich lubi książki tej pisarki, odwiedzał jej stronę i stracił kontakt. Podajcie nowy adres do strony autorki. Ja osobiście uwielbiam jej książki. Są pełne pozytywnych emocji, ciepła i nawet zły dzień po przeczytaniu choćby fragmentu wydaje się lepszy. Z przyjemnością kupię: Tajemnica zamku.
Jeżeli chodzi o mnie to skończyłam opowiadanie "Zaufaj mi" ma niewiele ponad 80 stron. Także długie nie jest. Nie wiem ile będzie kosztować. Możliwe, że coś koło 10 złotych. Tak plus minus mniej lub więcej. Na razie jest w poprawie i nie wiem na kiedy będzie gotowe. Myślę, że jeżeli nie w lutym to w marcu pojawi się na http://book-self.pl/ i http://www.beezar.pl/
To tyle ogłoszeń i zapraszam na rozdział.
Dziękuję ślicznie za komentarze. :****
Żołądek
zawiązał się Kamilowi w supeł. Niespodziewane spotkanie Szymona sprawiło, że zadrżał.
Próbował to jednak ukryć w sobie. Nie chciał nikomu pokazać jak bardzo uderzyły
w niego emocje na widok ukochanego mężczyzny. Mógł sobie wcześniej wmawiać,
nawet przysięgać, że miłość minęła, ale ona nadal tkwiła w nim równie mocno, co
przed miesiącami. Zrozumiał jak bardzo mu go brakowało. Potrzebował podejść do
niego i go objąć, zostać przyciągnięty do szczupłego, ale silnego ciała.
Powróciły wspomnienia tak silne, że zachwiał się, ledwie trzymając na nogach.
Nie przygotował się na to spotkanie. Gdyby wiedział, że sąsiedzi tutaj przyjdą,
uciekłby na górę.
Uciekłby.
Wciąż
może to zrobić. Po prostu powinien wyjść z pokoju, nie zwracając na nikogo
uwagi i zniknąć. Potem wytłumaczy, że źle się poczuł. Tak, to dobry pomysł.
Zmusił swoje nogi do poruszenia się. W dwóch krokach znalazł się blisko
Szymona, usilnie powstrzymując się przed dotknięciem go. Już prawie minął
mężczyznę, kiedy poczuł jak ktoś chwyta go w stalowym uścisku za nadgarstek.
Znał ten uścisk, jak własną kieszeń. Czy wszystko, co dotyczyło Szymona,
zakodowało się w nim już na zawsze?
–
Znów uciekasz? – warknął Szymon, powstrzymując Kamila przed wyjściem. – Każdy
tchórz będzie uciekał pierwszy z tonącego statku. Widać, że nie dojrzałeś w
ciągu tych kilku miesięcy. Jak to dobrze, że jednak nie jestem związany z kimś
takim jak ty. Głupi byłem, że zwróciłem uwagę na gówniarza. – Wciąż powtarzał
to słowo, bo za takiego uważał Kamila z powodu jego ucieczki, która dla niego
oznaczała niedojrzałość. Chłopak nie potrafił stawić czoła temu, co ich
spotkało. – Zawiodłeś we wszystkim. W czasie kiedy najbardziej cię
potrzebowałem, podkuliłeś ogon i zwiałeś. Cieszę się, że nie mam z tobą nic
wspólnego – dodał, nie zwracając uwagi na zszokowane miny obu rodzin.
Kamil
przełknął ślinę. Zabolało. Cios fizyczny nie bolałby go tak bardzo jak to, co
usłyszał. Nie spojrzał na niego. Nie potrafił. Szymon znów mógł nazwać go
tchórzem. Wydostał rękę spod ciasnego uścisku palców mężczyzny i w dwóch susach
wyszedł z pomieszczenia. Biegiem wszedł po drewnianych schodach na piętro i po
chwili zamknął się w swoim pokoju. Przekręcił kluczyk, nie chcąc, żeby ktoś mu
przeszkadzał lub widział go takim zdenerwowanym i roztrzęsionym. Zaczął krążyć
po pokoju, mając ochotę coś rozwalić. Dusiło go w piersi. Nie potrafił nabrać
powietrza, jakby wszędzie wokół zabrakło tlenu, a on tonął w głębokiej wodzie.
Słowa Szymona, które wciąż huczały mu w głowie, nie przestawały uderzać w niego
z całej siły, zatapiając go coraz głębiej.
Strącił
z biurka jedną z figurek. Ta spadła, uderzając głośno o panele. Patrzył jak
ręka wyrzeźbionego chłopca pęka w najcieńszym miejscu i odłamuje się od reszty.
Tak właśnie się czuł. Jak ten kawałek drewna.
–
Cieszysz się, że nie masz ze mną nic wspólnego? Żebyś wiedział, jak te słowa
bolą. – Osunął się na podłogę, opierając się o bok biurka. Podkulił nogi.
Zauważył, że ręce mu się trzęsą. Zacisnął je w pięści. Żałował, że tu
przyjechał. Żałował, że już wie ze stuprocentową pewnością, jak bardzo zawiódł.
– Szymon ma rację. – Pociągnął nosem. – Ale on też niczego nie rozumie.
Niczego.
Pukanie
do drzwi sprawiło, że ze strachem spojrzał w ich stronę. Odetchnął, kiedy
przypomniał sobie, że je zamknął. Pukanie nie ustawało. Otarł szybko łzy, jakby
ktoś miał go zobaczyć.
–
Czego?!
–
To ja, Karolina. Wpuść mnie.
–
Nie ma, kurwa, mowy! Nie wpieprzaj się w nieswoje sprawy! Idź stąd!
–
Faceci! Powinniście sobie dać w mordy, potem pójść na piwo i sprawa załatwiona.
Ale nie, bo jesteście idiotami!
–
Spadaj!
–
Wal się!
Zaśmiał
się. Ta dziewczyna potrafiła przyłożyć, kiedy było trzeba. Nie roztkliwiała
się, nie płakała, bo ktoś jej coś złego powiedział. A on? Ryczał jak nastolatka
ze złamanym sercem. Dlaczego nie potrafił nic nie czuć? Potrzebował stać się
tym starym Kamilem, którego niewiele obchodziło. Nie liczyło się nic, poza
kolejnym wypalonym papierosem, wypitym piwem, czy spotkaniem ze znajomymi i
pójściem z nimi na miasto. Gdyby znów mógł się nim stać… Czy wtedy przestałby
czuć?
*
Szymon
natychmiast wyszedł na dwór. Wciągnął do płuc zimne powietrze. Nie wytrzymał,
powiedział co powiedział. Żal pielęgnowany przez ostatnie miesiące skumulował
się, by nareszcie dojść do głosu. W tamtej chwili, kiedy chwycił Kamila za
nadgarstek, zaledwie przez sekundę chciał go przyciągnąć do siebie i już nie
wypuścić. Dopuścił jednak do głosu wspomniany żal. Sam zachował się, jak ktoś
niedojrzały. Ale pragnął dołożyć Kamilowi, pokazać, że cierpi. Pokazał, ale coś
innego. Jeśli była jakakolwiek szansa na porozumienie, zwykłą rozmowę, to
właśnie wszystko zepsuł. A przecież to, że Kamil wrócił…
–
Szymon.
– Nie
teraz, tato. – Uniósł rękę, dając znać ojcu, żeby ten się nie zbliżał. – Nie
chcę z nikim rozmawiać – dodał, ruszając w stronę domu. Dla niego wigilia i
święta już dobiegły końca.
W
domu przebrał się szybko w rzeczy, dzięki którym zimą mógł bez marznięcia
jeździć na motorze. Wziął kluczyki i pogłaskawszy Aresa, poszedł po motor.
Potrzebował prędkości, czasu na myślenie, na wyrzucenie z siebie tego
wszystkiego. Siłą rzeczy spojrzał w okno Kamila. Światło świeciło się. Chłopak
tam był. A on tak bardzo chciał być z nim.
Otworzył
garaż i po chwili wyprowadził bordowo-srebrną Hondę Varadero. Wsiadł na ciężki
motor. Jeszcze raz rzucił okiem na dom sąsiadów. Zazgrzytał zębami. Założył
kask. Wołała go droga do nikąd, szybka jazda, szaleństwo, które przejmowało nad
nim kontrolę. Pozwolił opanować się temu uczuciu, by zagłuszyło to inne,
trawiące go niczym gorączka w chorobie. Zapalił silnik, po czym ruszył z lekkim
poślizgiem. Przejeżdżając przez bramę, minął kochaną rodzinkę i siostrę
wtrącającą się w jego życie. Gdyby nie jej pomysł, nic by się nie stało.
Ochłonąłby i być może jutro zobaczywszy Kamila, nie powiedziałby paru słów za
dużo. Wcale nie cieszył się, że nie ma z nim nic wspólnego. Chciał go. Nie było
dnia, by o nim nie myślał, by nie chciał trzymać go w ramionach, rozmawiać z
nim, dotykać, być. Dzisiaj, kiedy go zobaczył, wszystko to w pełni do niego
dotarło. Nie nienawidzi go. Kocha Kamila i cokolwiek by robił, nie będzie w
stanie zabić tego uczucia. Przez czas, kiedy byli razem, stało się ono bardzo
silne. Choćby próbował wyrwać je sobie z serca, za nic w świecie nie znalazłby
na to sposobu.
Prędkość
motoru na pustej ciemnej drodze sprawiała, że świat wokół przestał istnieć,
jakby Szymon znalazł się w próżni. Był tylko on i nic więcej poza pędem
powietrza oplatającym go wokół, popychającym, przeszkadzającym. Nie zaprzątał
sobie głowy tym, jak szybko jedzie, jakim jest głupcem, pędząc tak po śliskiej
drodze. Nie myślał co się może stać. Tak łatwo stracić życie. Chciał jednego…
Zniknąć na jedną małą chwilę.
W
końcu zwolnił, gdy dojechał do wąskiej polnej drogi prowadzącej w górę na pola
zwane „Złotymi łanami”, gdyż każdego lata to tutaj złociły się zboża. Zatrzymał
się na samym szczycie olbrzymiego pagórka, z którego w dzień rozciągał się
rozległy widok na lasy i otaczające je zabudowania. Można było dojrzeć nawet
dachy domów z sąsiedniej wsi.
Wysunął
stopkę od motoru i oparł na niej maszynę, by zsiąść. Zdjąwszy kask, zawiesił go
na kierownicy. Przeszedł pod samotnie stojące drzewo, które latem rozkładało
swoje gałęzie, dając cień i chwilę odpoczynku od pracy w polu. To pod nim lubił
położyć się i patrzeć na pola wokół lub błękit nieba w oddali. To ono przez
tyle samotnych tygodni stało się jego towarzyszem. Teraz, nocą, w świetle
księżyca, jego gałęzie pokryte śniegiem przypominały ramiona potwora. Potwora,
który szarpał nim od wewnątrz.
Stanął
wyprostowany i krzyknął:
– NIEEEEEEE
– zaczął krzyczeć coraz głośniej, prawie wrzeszcząc, dając upust wszelkim
emocjom i temu, co się kryło w jego wnętrzu. Pozwolił ujawnić się bólowi,
złości, żalowi. Wyrzucał je z siebie, ale ich część wracała, nie chcąc go
opuścić. Chyba na zawsze będzie skazany na miłość oplecioną kajdanami
cierpienia. – KAMILLL! NIENAWIDZĘ CIĘ! – powiedziały usta, a serce zawołało
jeszcze głośniej „Kocham cię”.
*
W
domu zrobiło się potwornie cicho, kiedy wszyscy poszli na pasterkę. Mama
Kamila, zanim wyszła, próbowała z nim rozmawiać, wejść do pokoju, ale nie
wpuścił jej. Potrzebował spokoju. Dlatego tym lepiej, że nikogo nie było. Do
sypialni pozwolił wejść tylko Mili, która rozciągnięta spała na jego łóżku.
Zazdrościł jej tego.
Zapalił
papierosa. Wyłączył światło i z popielniczką w ręku usiadł na parapecie. Aby
było mu wygodnie, musiał tylko przesunąć parę kwiatków. Za oknem w oddali
rozciągała się nieprzenikniona ciemność, lecz nie to go interesowało. Siedząc,
patrzył na dom Bieńkowskich. Wychodząc, powyłączali część światełek, a
zostawili tylko te na świerkach i balustradzie. Spędził trochę czasu w tym
domu, a raczej na jego podwórku. To przez niego przechodził, idąc do pracy w
stajni. Tak bardzo chciał znów zobaczyć konie. Sprawdzić jak się ma Zefir.
Ogier poznałby go jeszcze? Pewnie tak. Nie będzie mieć jednak możliwości, żeby
tam zajść. Tym bardziej po przykrym spotkaniu z Szymonem. Żałował, że nie
odpyskował mężczyźnie. Podkulił ogon i zwiał. Faktycznie, tchórz z niego. Dawny
Kamil by tego nie zrobił…
–
Gówno prawda – szepnął i zaciągnął się papierosem.
Poruszył
się niespokojnie, kiedy usłyszał słaby głos silnika motoru. Wcisnął się niemal
w szybę, kiedy odgłos się przybliżył, a potem na podwórko sąsiadów wjechała
Honda. Światło na fotokomórkę umieszczone przy domu rozświetliło wszystko
wokół. Zarzycki wstrzymał oddech. Znów miał ochotę wsiąść na tę maszynę,
obejmować mocno Szymona, kiedy pędziliby na motorze w nieznane.
Mężczyzna
przejechał dalej, w stronę garażu, a Kamil czekał. Wiedział, że Szymek tylko
jednym wejściem może znaleźć się w domu. Zgasił papierosa. Po chwili zobaczył
mężczyznę, który wszedł w promień światła. Miał na sobie kombinezon ze skóry.
Wyglądał w nim niezwykle drapieżnie. Dołożyć do tego jego kocie ruchy… Kamil
zagryzł wargę. Nie zamierzał ukrywać przed sobą, że wciąż pragnął Szymona. Nie
miał nikogo w tym czasie, kiedy był w Zamościu.
Zamarł,
kiedy mężczyzna przystanął i spojrzał w górę. Kamil wiedział, że Szymon nie
mógł go zobaczyć, ale i tak wstrzymał oddech, próbując się nie poruszać.
Obserwował go. Czuł się tak, jakby stali obok siebie i patrzyli w oczy tej
drugiej osobie, które mówiły wszystko. To trwało tylko chwilę, bo Szymon szybko
odwrócił się i poszedł do domu, ale wrażenie bliskości pozostało.
Kamil
jeszcze długo siedział na parapecie, a potem w końcu położył się na łóżku,
przegniatając z niego Milagros, która protestowała. Leżał w bezruchu, wpatrując
się w ciemność. Nie potrafił zasnąć, myśląc tylko o Szymonie i o tym, że ma go
tak blisko, a jednocześnie daleko.
Tej
nocy żaden z nich nie zmrużył oka.
*
Następne
dwa dni świąteczne przeleciały bardzo szybko. Nadeszła niedziela, która siłą
rzeczy stała się kolejnym świątecznym dniem. Kamil miał już dość. Denerwowały
go ciągłe święta. A nie dość, że nie miał nastroju, to jeszcze rodzina
nalegała, żeby nie siedział w pokoju i przyszedł do nich. Poza tatą. Rodzicowi
odpowiadało to, że on siedzi na górze, bo mógł udawać, że go nie ma.
Nie
martw się tato, pomyślał Kamil, w Sylwestra, kiedy tylko Anka i Bogdan wrócą,
ja stąd wybywam. Nic mnie tu nie trzyma.
–
W ogóle nie wyjdziesz z domu? – zapytała babcia, stawiając przed nim talerz
rosołu. – Będziesz siedział w czterech ścianach?
– A
co ci to przeszkadza? – Nie wychodząc, przynajmniej miał szansę na to, że nie
spotka Szymona.
Zofia
pokręciła głową, nie rozumiejąc zachowania wnuka. Zaczął dzwonić telefon, więc
poszła odebrać.
–
Nie odzywaj się tak do babci – skarciła Kamila mama.
–
No i? – Kiepski nastrój przykładał się do tego, że miał ochotę każdemu
odpyskować. – Moja sprawa, czemu siedzę w domu. Chyba mi wolno? Może lepiej,
żebym był w Zamościu?
–
Tak byłoby lepiej – wtrącił ojciec, wchodząc do kuchni z pustym talerzem.
Wcześniej poszedł niby oglądać telewizję, ale Kamil wiedział swoje.
Zadowolona
babcia podeszła do stołu i usiadła.
– Wiecie
co? Adam dzwonił. Powiedział, że przyjedzie dzisiaj do nas z Magdą i chłopcami.
–
A czego znowu chce? – wymknęło się Kamilowi. – Święta minęły.
Beata
spiorunowała syna wzrokiem. Sama nie raz miała gorsze dni, ale ten Kamil, który
siedział po drugiej stronie stołu, był tym, jakiego nie spodziewała się
spotkać. Może faktycznie najlepszą opcją byłoby pozostanie chłopaka w Zamościu.
–
To twój wujek i kuzyni.
– Mamo,
chrzanię takiego wujka i kuzynów. – Odłożył łyżkę i wstał. – Wszystko chrzanię.
Całe te pieprzone święta. Durna niedziela powinna być później, to nie
włączalibyście jej do świąt.
–
Każda niedziela to święto – powiedział dziadek, który do tej pory nie wtrącał
się do rozmowy.
– Pff.
Niech sobie przyjeżdżają, a ja i tak nie zejdę. Nie będę udawał kochającego
kuzyna. Jeszcze komuś wpierdolę. – Próbował wyjść z kuchni, ale na drodze stanął
mu tata.
–
Jak ty śmiesz się tak odzywać? Trzeba było lać cię po tyłku i patrzeć jak
puchnie, a nie pobłażać gówniarzowi. Przynajmniej byłby normalny.
–
Będąc twoim synem nie można być normalnym – odpyskował Kamil. – Każdy by
zwariował. A… chodzi o to, że jestem ciotą? Cieszę się, że jestem jaki jestem,
bo lubię pieprz…
–
Kamil! – krzyknęła matka, powstrzymując syna przed tym, co niechybnie wyszłoby
z jego ust.
Obejrzał
się na nią przez ramię.
–
Co?
–
Kiedy wujek przyjedzie, zejdziesz na dół, ładnie ubrany i będziesz się
uśmiechał, nawet gdybyś musiał udawać – powiedziała kobieta głosem, który nie
przyjmował sprzeciwów.
– Jak
se tam chcesz. – Nie miał ochoty się uśmiechać. Ale mógł pogapić się na
durnowatych kuzynów. Długie lata ich nie widział i w sumie ciekawiło go, jacy
są Paweł i Piotr. – Zejdę, ale duszą towarzystwa nie będę.
Jak
powiedział tak zrobił. Adam, jego żona i synowie przyjechali koło piętnastej.
Kamil obserwował ich, szczególnie kuzynów. Wkurzało go to, że starszy,
dwudziestoletni Paweł, jest przystojniejszy od niego, o ciemnych włosach i
zarostem starannie pielęgnowanym. Wyglądał tak, jakby tylko kilka dni się nie
golił, a ukoronowaniem jego urody były ładne, szare oczy. To chyba były geny
Dutkiewiczów, bo wszyscy mieli tęczówki o podobnej lub zbliżonej barwie.
Natomiast Piotr był przeciwieństwem brata. Wysoki, ale o pulchnej sylwetce,
podobny do matki, z pięknymi oczami. O tak, oczy Piotra przyciągały. Kamil
rzadko widywał u facetów tak gęste i długie rzęsy. Piotrek miał takie od dziecka
i zawsze się ich wstydził. Dziewczyny musiały mu zazdrościć. Z tego co Kamil
wiedział, to młodszy kuzyn skończył we wrześniu osiemnaście lat. Kiedy jeszcze
wszyscy mieszkali w jednym domu, całkiem dobrze się z nim dogadywał, podczas
gdy z Pawłem prowadzili ciągłe wojny. Raz się nawet pobili i to dość ostro.
Każdy długo nosił ślady tej bójki. Pamiętał jaką ostrą reprymendę dostali od
babci. A za karę musieli oplewić cały ogródek. Siedzieli w nim prawie dwa dni,
zanim wszystko oczyścili. Mieli wtedy może koło dwunastu lat.
– Siadajcie.
Czego się napijecie? – zapytała uradowana babcia. Ładnie się ubrała, uczesała.
Była szczęśliwa, że jej syn przyjechał.
–
Mamo, nie rób sobie kłopotów.
–
To żaden kłopot. Komu kawa, komu herbata? – Kiedy każdy z nich powiedział czego
się napiją, i razem z Beatą wyszły do kuchni.
Kamil
usiadł przy stole w pewnej siebie pozie. Nie zamierzał się odzywać, a przy tym
udawać miłego. Myślami krążył w zupełnie innym miejscu, ale jego oczy wciąż
wszystko obserwowały. Widziały to, jak bardzo ciotka Magda jest niezadowolona z
tego powodu, że tu jest. Wujek coś tam do niej wyszeptał, więc próbowała się
uśmiechać. Kuzyni wyglądali na znudzonych. Tak samo jak on, nie chcieli tutaj
siedzieć.
–
Kamil, podobno jesteś gejem – zagadnął wujek Adam.
–
No i?
–
Nie popieram tego, ale wiem jaka jest moja matka, więc… Nie ważne. Nie chcę
tylko, żebyś moich synów przestawił na gejostwo. Obaj mają dziewczyny i tak ma
zostać.
Brwi
Kamila podjechały w górę tak wysoko, że gdyby miał grzywkę, zetknęły by się z
nią.
–
Przestawić na gejostwo? Ale jak wujek to sobie wyobraża?
–
No…
–
Bosz, tato, nie rób z siebie głupka – warknął Paweł, popatrując na Kamila. – Na
pewno nie będę taki jak on.
–
Nie będziesz, bo dziewczyny by się zapłakały, gdyby miały cię stracić,
przystojniaczku – rzekł Kamil, nachylając się w stronę chłopaka. Zaśmiał się w
duchu, kiedy Paweł przesunął się do tyłu. – Nie bój się, kuzynów nie tykam.
Poza tym mieszkałeś ze mną tyle lat w jednym pokoju i raczej nie masz
traumatycznych wspomnień. Wtedy też byłem gejem, ale co tam wiedział dzieciak.
Może jednak się zaraziłeś.
–
Przestańcie – wtrącił Piotr, rozsądniejszy z braci, co uspokoiło zaogniającą
się sytuację.
Babcia
z mamą Kamila przyniosły kawę oraz herbatę, a po kilku minutach stół uginał się
od potraw. Piotrek nie szczędził sobie jedzenia, podczas gdy jego matka jadła
tak, jakby sałatka, którą sobie nałożyła, kłuła ją w zęby. Adam wdał się w
konwersację z tatą Kamila. Babka co rusz podsuwała potrawy, nalegając na ich
jedzenie. Beata, zadowolona z wizyty brata i jego rodziny, pomimo świadomości
jaką pijawką jest Adam, a szczególnie jego żona, życzliwie zagadywała bratową i
bratanków. Piotr chętnie odpowiadał, natomiast Paweł tylko burczał pod nosem,
bawiąc się telefonem.
Niezła
rodzinka, pomyślał Kamil.
–
Co za teatrzyk. Ciekawe ile jeszcze potrwa to wzajemne udawanie szczęśliwej
rodzinki – wyrwało mu się, a wszystkie spojrzenia spoczęły na nim. Wzruszył
ramionami. – Taka prawda. – Nałożył sobie na talerzyk sałatki warzywnej, dołożył
do tego boczku i zaczął jeść, mając wszystko w głębokim poważaniu.
*
Szymon
wrócił od brata dużo wcześniej niż reszta rodziny. Nie mógł tam wysiedzieć i
udawać, że wszystko jest w porządku. Naprawdę sądził, że święta upłyną
wspaniale, jak zawsze, tymczasem od wigilii zachowywał się bardziej jak robot.
Gdzie mu kazali, tam szedł. Mało się odzywał, jadł. Jeździł codziennie na
motorze, a po powrocie przesiadywał w stajni. Stał się nie do zniesienia. Sam z
sobą by nie wytrzymał. Świadomość tego, że obok był Kamil, niszczyła go, a on
nie potrafił do niego pójść. Chłopak także nie wykazywał inicjatywy. W sumie
nie dziwił mu się. Ale może to i lepiej. Podobno po świętach miał wyjechać.
Dobrze, bo dzięki temu wszystko wróci do normy.
Zaparkował
przed domem. Wysiadł z samochodu i jego oczy jak zawsze podążyły w wiadome
miejsce. Ujrzał na podwórku sąsiadów najnowsze BMW i miał ochotę się zaśmiać. W
Internecie naczytał się żartów na temat tej marki.
–
Będziesz mieć wydatki – szepnął do siebie.
W
domu przebrał się w robocze rzeczy i poszedł do stajni, by sprawdzić co z
końmi. Jak tylko tam wszedł, poczuł niepokój, gdy przywitała go cisza w
pierwszym boksie. Zefir to ciekawski koń i zawsze wyglądał, aby sprawdzić kto
przyszedł, tymczasem teraz tego nie zrobił. Nie przywitał się rżeniem.
Szymon
podbiegł do boksu i otworzył drzwiczki. Ogier grzebał kończynami, pocił się,
pokładał, szybko oddychał. Wyglądał tak, jakby coś bardzo go bolało. Mężczyznę
przeszły zimne ciarki. Znał te objawy, ale nigdy nie miał z nimi do czynienia.
Zareagował natychmiast. Wybiegł z boksu, mając już telefon w ręce. Zerwał derkę
wiszącą na drągu i wrócił do zwierzęcia. Nakrył nią Zefira. Nie pozwalał mu się
położyć. Tylko by mu to zaszkodziło.
– No
maleńki, nie daj się. – Ze łzami w oczach przyłożył telefon do ucha i czekał aż
weterynarz, który opiekował się jego końmi, odbierze. Denerwował się coraz
bardziej, bo koń cierpiał. Wyprowadził zwierzę z boksu i zaczął prowadzić go ku
zagrodzie pod dachem, którą wyłożono miękkim podłożem. – No odbierz. Odbierz. –
Nikt się jednak po drugiej stronie nie zgłaszał. – Cholera.
Dotarłszy
z Zefirem na miejsce, oprowadzał go stępem po podłożu, co miało wyeliminować
krzywdę, którą wyrządziłby sobie koń, gdyby się położył. Szymon nie miał
pojęcia, co więcej mógłby zrobić. Był sam. Musiał zostać z koniem. Nagle
przyszło mu do głowy jedno. Wykręcił numer do Dutkiewiczów. Poczekał chwilę, a
potem ktoś odebrał.
–
Halo? – głos Kamila przeszył Szymona na wskroś.
–
Kamil, niech twój dziadek tutaj przyjdzie. Do stajni. Zefir ma kolkę. Oby to
nie był skręt jelit. Tylko szybko, Kamil.
–
Już mu powiem. – Chłopak rozłączył się.
–
Zaraz tu będą. Pan Dutkiewicz to dobry weterynarz. Na emeryturze, ale jest
najlepszy – powiedział do konia, martwiąc się coraz bardziej.
sami sie nie umieją dogadać to koń im pomoże ;) wzruszyłam się czytając ten rozdział, bardzo na niego czekałam
OdpowiedzUsuńBorze liściasty, Szymon wytyka Kamilowi, że jest gówniarzem, a sam zachowuje sie nie lepiej.. Zamiast porozmawiać na spokojnie to.... Znaczy ja rozumiem, że ma żal ale nie musiał mówić tego w ten sposób ;-;
OdpowiedzUsuńNo ale rozdział jak zwykle cudo
/A
Jak ja wytrztmam, czekjąc na kolejny rozdział? Jak zwykle świetnie napisany rozdział :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny ^^
Wytrzymam* czekając*
UsuńA już liczyłam, że się pogodzą, ale cóż, widocznie czas oczekiwania się wydłużył, ale coś czuję, że jak przyjdzie z dziadkiem do Zefira to coś pyknie i zaczną rozmowę *_* Bosko by było (*_*)
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze fgvtgvrcfedfgfre>>>> (czyt. brak słów na opisanie tej zajebistości)
Pozdrawiam i życzę mnóstwa, mnóstwa, mnóstwa weny<3
Agnes V.
Może akurat to będzie szczęście w nieszczęściu i się pogodzą przy pomaganiu Zefirowi. Oby nic poważnego mu się nie stało, w końcu to fajny koń i ulubieniec Kamila (i Szymona również). Znam to uczucie kiedy ma się zły dzień i nawet z samym sobą nie można wytrzymać a co dopiero na nasz zły humor mają powiedzieć inni na których poniekąd się wyżywamy. Nienawidzę tego. Może coś ruszy do przodu, bo widać, że nie mogą znieść tego, że są obok siebie a zarazem tak daleko. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Jak zawsze życzę Ci weny.
OdpowiedzUsuń~Demi Lerman
Gdy tylko przeczytałam "taki krótki" - "NO SUPER, ŚWIETNIE! Nie dość, że musiałam czekać cały TYDZIEŃ na nowy rozdział, zostawiła nas w najgorszym momencie, bo co kurde dalej?! To jeszcze śmie wstawiać krótki, KRÓTKI rozdział..." Ale potem przeczytałam "wstęp" i takie "... Ah 😅". A tak serio, to nawet gdyby był krótki, to i tak bym się cieszyła 😁 I strasznie mi szkoda Kamila... No kurze, usłyszeć coś takiego od osoby, którą się kocha. Ale, chociaż Szymon zachował się jak dupek, to jego też mi żal. Miski moje, weźcie się ogarnijcie i wróćcie do siebie 😢 Koniu, pogódź ich, to dam ci cukier 😉😎😘
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło!
Oni oboje zachowują się jak gówniarze. I jeden i drugi ma do siebie pretensje. Ciekawe czy Zefir ich pogodzi;)
OdpowiedzUsuńOby Kamil wziął ti na serio!
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńoch te słowa Szymona tak bardzo zraniły, nie mogą się dogadać to koń przyszedł z pomocą...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia