Dziękuję za komentarze. :)
W mieszkaniu rodziny
Whitener trwały ostatnie przygotowania do kolacji. Mama JD uwijała się wraz z
córką i Caseyem w kuchni, doglądając potraw, a sam JD kłócił się przez telefon
z Joyce, która sobie wymyśliła temat z Tarzana. Przy okazji próbował się ubrać
w coś elegantszego.
– Tak, może jeszcze w
przepaskach na biodrach przyjdą i będą ryczeć jak goryle. Nie! Stać cię na coś
lepszego. Ja bym proponował temat: „Lata dwudzieste, lata trzydzieste” – rzucił
luźno – wszystko na czarno-biało i nic więcej mi do łba nie przychodzi. Teraz
sorki, ale za chwilę mam kolację. – Odrzucił telefon i w końcu założył na
siebie czarną, obcisłą koszulkę z długim rękawem. Podjechał do lustra i trochę
poprawił swoją czuprynę. Przydałby mu się już fryzjer, bo zawsze cieniowane włosy
wyglądały teraz gorzej. Może przed wielkim balem gdzieś się wybierze. Poprawił
również przekręcony w uchu kolczyk. Tego w brwi nie ruszał.
– Jesteś śliczny jak
królewna – zakpił Casey, wkraczając do pokoju. Od razu zdjął z siebie koszulkę
i zaczął grzebać w szafie w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego.
– A dziękuję. O to mi
właśnie chodziło. Ten facet niedługo tu będzie, nie?
– Nom. Dlatego
twoja siostra kończy nakrywanie do stołu, a mama poszła poprawić makijaż. –
Ubrał się szybko. Zmienił jeszcze spodnie i był gotowy w chwili, kiedy obaj
usłyszeli dzwonek, a potem ruch w przedpokoju.
Casey otworzył
partnerowi drzwi i obaj byli świadkami jak wysoki, lekko przy tuszy mężczyzna o
brązowych włosach daje bukiet kwiatów mamie JD. Kobieta zarumieniła się na ten
gest i podziękowała.
– Ty się tak nie
rumienisz – szepnął na ucho swojego Emośka.
– Ty mi nie dajesz
kwiatów – odciął się. – Chodź się przywitać.
Zbliżyli się do
niemałej grupki osób, a pani Whitener zaczęła po kolei przedstawiać swoje
dzieci. W końcu przyszła pora na jej gościa i dwóch stojących niedaleko
chłopców.
– Kochani, to jest Jack
Beltran.
– Dobry wieczór. –
Obejrzał się na synów. – A to moja jedyna radość poza waszą mamą. – Pogłaskał
czule kobietę po ręce. – To jest Dylan, mój starszy syn, a ten ukrywający się
za nim to Max, jak widzicie, jest bardzo nieśmiały.
– Cześć, Max. – Molly
pomachała do najmłodszego chłopca, a on uśmiechnął się, tym razem trzymając się
nogi ojca.
– Nie stójmy tak w
przedpokoju. Zapraszam na kolację. Wstawię kwiaty do wody.
– Daj, mamo, ja wstawię
– zaproponowała pomoc Lori.
– Dziękuję.
– No i co o nim
myślisz? – zapytał Casey, kiedy całe towarzystwo przeszło do salonu, gdzie
ustawiono stół, bo w kuchni by się wszyscy
nie pomieścili.
– Trudno powiedzieć.
Wydaje się w porządku. I coś czuję, że coś z tego będzie. Poza tym na razie
jest cholernie sztywno, ale liczę, że powoli wszystko się rozluźni.
– JD, Casey – zawołała
z pokoju mama, pośpieszając ich.
Kolacja przebiegała w
spokojnej, stonowanej atmosferze. Rodzeństwo JD było ciche jak nigdy. JD sam
się im dziwił. Molly próbowała złapać kontakt z oboma chłopcami, szczególnie z
czterolatkiem, którego ojciec próbował nakarmić. Lori co rusz obserwowała
gości, skupiając się głównie na mężczyźnie. Coś mu się w niej nie podobało,
była miła, uprzejma, za słodka. Zanotował sobie w pamięci, żeby z nią później
porozmawiać.
– JD, słyszałem, że
chodzisz na rehabilitację – odezwał się pan Beltran. – Wasza mama dużo mi o was
opowiadała – dodał.
– Chodzę. Co drugi
dzień lub codziennie, zależy od Marka, mojego rehabilitanta, ćwiczę po kilka
godzin. Niech mi pan wierzy, że zwykłe zgięcie palca wymaga rozpaczliwego
wysiłku. Gdy się to zrobi, człowiek ma ochotę szaleć ze szczęścia. – Właśnie te
małe wygrane z własnym ciałem powodowały, że wciąż się starał.
– Wytrwałość w czymś to
pierwszy stopień do sukcesu. Najgorszy jest słomiany zapał.
– To prawda, nie
prowadzi do niczego – wtrącił Casey.
– Ty trenujesz zapasy?
– Tak. Zapraszamy w
weekend na zawody.
– Chętnie je obejrzę. W
twoim wieku również interesowałem się sportem i trenowałem zapasy. Potem
poważna kontuzja kolana mi to uniemożliwiła. Nie byłem tak wytrwały jak ty, JD.
Gdybym ćwiczył po operacji, mógłbym wrócić. Wolałem z tego zrezygnować.
– Byłem bliski poddania
się. Na szczęście ktoś mi uświadomił, że nie powinienem rezygnować ze swojej
szansy. – Popatrzył ciepło na Caseya, który siedział naprzeciwko.
– Bo to ważne mieć
kogoś, kto sprawi, że podniesiesz się, nawet kiedy nie masz na to nadziei. –
Jack wziął swoją partnerkę za rękę. Ona uśmiechnęła się tak, jak nie uśmiechała
się nigdy.
JD doskonale zdawał
sobie sprawę, że jego ojciec zniszczył jej życie. Ona też wiedziała, że ślepa
miłość nastolatki zamieniła się w koszmar. Niestety, człowiekowi dopiero po
długim czasie otwierają się oczy i widzi, jaka jest prawda. Niełatwo trafić na
swoją drugą połówkę i to taką, dla której będziesz całym światem, tak jak on
dla Caseya i na odwrót. Szkoda, że dopiero po latach mama odnalazła dobrego
człowieka.
Po kolacji, kiedy to
mama i jej partner wybrali się na spacer, a dzieciaki poszły do pokoju chłopców
się bawić, JD zawołał siostrę do swojego pokoju i zapytał, co się dzieje.
– Ja wiem, jaki jest
nasz tata, ile mama przez niego wycierpiała, ale mimo wszystko dziwnie widzieć
u boku mamy innego faceta.
– Wygląda mi na spoko
gościa i może ją uszczęśliwić.
– No tak, ale
wolałabym, żeby tutaj był tata. –
Usiadła na brzegu łóżka.
– Ten, który omal jej
nie zabił? Ten który nas bił? Człowiek, przez którego prawie głodowaliśmy? –
syknął. – Aż za dobrze pamiętam, jak było. Ty może zapomniałaś, ja nie. Prawie
mnie zabił. Przez co trenowałem sztuki walki? Dla zabawy? Chciałem umieć się
przed nim bronić.
– Dlaczego na mnie
napadasz? – zapytała płaczliwym głosem. – Nie powiedziałam, że chcę, aby tata
wrócił.
– Powiedziałaś!
– Że wolałabym, aby
tutaj był tata, ale ten, jakiego zawsze
chciałam mieć. Dobry, czuły, kochany, opiekuńczy.
– Nasz ojczulek nigdy
taki nie będzie. Natomiast ten człowiek tak. Nie znam go, ale czuję, że będzie
jej z nim dobrze. Uwielbia swoje dzieci. Założę się, że kochał żonę. Nie
chcesz, żeby mama też coś miała od życia? Żeby miała się do kogo przytulić?
– Chcę.
– To pogódź się z tym,
że nasz tatulek nigdy nie da jej bezpieczeństwa.
– Chyba masz rację. Ale
co będzie, jak on się z nią ożeni? Nie pomieścimy się tutaj wszyscy.
– Do tego jeszcze dużo
czasu. Potem się pomyśli co i jak. Na pewno ja i Casey zostaniemy tutaj. –
Wyszczerzył się.
Lori przewróciła
oczami, po czym wyszła, decydując, że da szansę temu człowiekowi.
Chwilę później do
pokoju wrócił McPherson.
– Mam dość. Chowam się
przed nimi – powiedział, sadowiąc swoje cztery litery na krześle.
– Przed kim?
– Przed dziećmi. Molly,
Danny i synowie partnera twojej matki urządzili przestawienie. Miałem być
widzem.
– I?
– Było spoko do czasu.
Po przedstawieniu cała czwórka zmusiła mnie do tego, żebym był ich koniem. To
nie jest śmieszne – dodał, kiedy jego chłopak zacząć się śmiać. – Naprawdę nie
jest. Po dwoje siadali na mnie i mówili „wio”. JD, no.
– Wybacz, ale nie
potrafię się nie śmiać. Nic na to nie poradzisz, że dzieci cię uwielbiają,
nawet obce – powiedział, wybuchając głośnym śmiechem, i nic sobie nie robił z
oburzonej miny blondyna.
Casey w końcu pokiwał
ze zrezygnowaniem głową, zazgrzytał zębami i włączył komputer. Pogra w coś
sobie, może. Gdy tylko odwrócił się plecami do JD, kąciki jego warg wygięły się
ku górze.
* * *
Dochodziła jedenasta w
nocy i zastępczy dyżur Kadena ciągnął się w nieskończoność. Cieszył się, że nikt
nie wzywa karetki, bo to oznaczało, że wszyscy są zdrowi, ale przez to drzemał
na kanapie, a nie lubił spać w pracy. Sanitariusze oglądali jakiś film i grali
w karty. Dyspozytorka coś czytała. W końcu odezwał się jeden z telefonów.
Kobieta odebrała. Hyle, przysłuchując się rozmowie, podniósł się. Z tego co
słyszał, ktoś pilnie wzywał karetkę. Rzeczywiście chwilę później dyspozytorka
podała im adres i powiedziała, że w klubie LGBT o nazwie Fever ktoś został
pchnięty nożem.
Sanitariusze zerwali
się w mgnieniu oka, pozostawiając film i rzucając karty na stół. Kaden założył
kurtkę ratownika i we trójkę pobiegli w kierunku karetki pogotowia. Hyle zajął
miejsce z tyłu, przygotowując to, co będzie mu najpotrzebniejsze, podczas gdy
samochód prowadzony przez jednego z najlepszych na pogotowiu kierowców pędził
ulicami miasta na sygnale. W ciągu dziesięciu minut dojechali na miejsce. Gdy
tylko pojazd został zaparkowany tuż przed wejściem, lekarz przesunął boczne
drzwi i z teczką w ręku udał się do budynku, dodatkowo wołany przez ochroniarza
i nowego menagera. Z tego co słyszał, to kilka miesięcy temu były menager
został aresztowany za stręczycielstwo, gwałt i próby gwałtu na paru młodych
chłopakach oraz szantaż. Kaden życzył mu wielu lat za kratami.
– Co się stało? –
zapytał menagera, biegnąc pomiędzy ludźmi do rannego.
– Dwaj faceci pokłócili
się. Jeden wyciągnął nóż i wbił w brzuch drugiego. Chyba poszło o zazdrość.
– Z tego co słyszałem,
to ten zraniony chciał odejść od partnera, który go bił – byliśmy nieraz nawet tego świadkami – a ten z nożem
powiedział, że prędzej go zabije, niż na to pozwoli – wytłumaczył ochroniarz. –
Kiedy wkroczyłem, było już za późno.
– Nie wyjmowaliście
noża?
– Absolutnie nie.
Wiemy, że tak nie wolno robić. Bo to, co zraniło, jednocześnie jest jakby
opatrunkiem czy coś w tym stylu – powiedział menager.
Kaden już go nie
słuchał, bo zobaczył pacjenta leżącego na podłodze w kałuży krwi i krzywiącego
się z bólu. Upadł przed nim na kolana, zakładając rękawiczki, a sanitariusze
obok niego. Jeden z nich odsunął gapiów i położył na podłodze nosze.
Kaden szybko zbadał
pacjenta, z którym zaczął powoli rozmawiać. Mężczyzna był przerażony, ale
trzymał się dzielnie.
– Nie możemy wyjąć
noża. Tylko chirurg może to zrobić. Zabieramy go i trzeba zawiadomić szpital.
– Przeż… yję? – zapytał
ranny.
Co miał mu powiedzieć?
Dać nadzieję czy ją odebrać?
– Zobaczymy. Na razie
proszę się nie ruszać i musi pan postarać się być cały czas przytomny.
Zabieramy go. – Pomógł sanitariuszom przenieść go na nosze. Potrzebowali pomocy
jeszcze kilku klientów klubu, bo mężczyzna był bardzo duży i ciężki.
Hyle wstał. Przypadkiem
jego spojrzenie trafiło w stronę wejścia do dark roomu i to był błąd. Poczuł,
jak obrywa solidny cios w klatkę piersiową, pomimo że nikt go nie uderzył, jak
burzy się w nim krew, a wściekłość sprawia, że miał ochotę przepchać się przez
ten tabun ludzi i zwyczajnie uderzyć osobę, która stamtąd wyszła. Wiedział, że
nie można skurwielowi ufać!
Ethan również uniósł
spojrzenie i przełknął ślinę, ujrzawszy Kadena. Nie spodziewał się go tutaj.
Zaczął iść w jego stronę, ale Kaden wykrzyczał bezgłośne „nie” , co stało się
jakby jego rozkazem, na który Larsen się zatrzymał. Dopiero teraz zauważył, że
mężczyzna ma na sobie kurtkę ratownika medycznego i że zawsze gorąca atmosfera
klubu, pulsująca muzyka oraz migające światła zniknęły. Jednak nie to go
obchodziło, a człowiek rzucający mu pełne wściekłości i zawodu spojrzenie,
które zniknęło równie szybko jak sam Kaden.
Ethan chwycił się za
włosy, zaczynając żałować, że naprawdę nie pojechał do rodziców, tylko skusiła
go chęć odreagowania, że został odrzucony, i przez to trafił tutaj.
– Jesteś dupkiem, Ethan
– powiedział sam do siebie, zanim wybiegł z klubu i ujrzał odjeżdżającą
karetkę. Jutro z nim porozmawia, o ile kochanek mu na to pozwoli.
* * *
Nie wiedział, jak
upłynęła mu nocka. Pracował automatycznie, robiąc to, co do niego należało,
jakaś część jego umysłu była przy tym,
co zobaczył. Ethan wychodził właśnie stamtąd, gdzie nie chciał go już widzieć.
Na pewno nie z jakimś facetem. Cóż innego mógł tam robić? Do dark roomu nie
idzie się zapalić papierosa. Przegrał. Ktoś inny na planszy do gry postawił za
niego pionek na niewłaściwym polu.
Wracał do domu, mając
tylko ochotę się upić. Najlepiej urżnąć w trupa. Niestety, nawet to nie zmyje
obrazu z jego wspomnień. Uderzył pięścią w kierownicę. Znów postawił na kogoś
nieodpowiedniego. A może to on ma za duże wymagania. Związku mu się zachciało.
W dzisiejszych czasach ludzie nie chcą związków, ślubów tylko wolności i seksu.
Rzygać mu się przez to zachciało.
– Niech cię szlag,
Ethan! Niech cię szlag! – krzyknął, wjeżdżając z impetem na podjazd przed swoim
domem. Oparł czoło o kierownicę, próbując zapanować nad sobą. Już od dawna nikt
go tak nie wyprowadził z równowagi. Gdyby nie wczorajsza troska o pacjenta,
któremu udało się uratować życie, zapewne Ethan chodziłby dzisiaj z obitą
twarzą. Nigdy nikogo nie uderzył, ale tej nocy był bardzo bliski tego. Tym
bardziej że mężczyzna go okłamał i to dawało Kadenowi do myślenia, ileż to razy
tak było. Czy czegoś nie dawał Larsenowi, że ten poszedł szukać seksu z innymi
facetami?
Otworzył drzwi z
rozmachem. Wszystko dzisiaj tak robił. Ludzie, widząc go w takim stanie,
schodzili mu z drogi, i bardzo dobrze, bo i im mogłoby się oberwać. Szczególnie
człowiekowi, który przyszedł na dzienną zmianę. Głównie za to, że rozgłasza
wszem i wobec swoje homofobiczne hasła.
Podążył do wejścia i
wsunął kluczyk do zamka. Ten nie przekręcił się. Spróbował drugi raz i
nic. Nacisnął klamkę, a ta ustąpiła.
Domyślił się, że ma niechcianego gościa. Zatrzasnął drzwi i skierował się
prosto do salonu. Ethan siedział w otoczeniu kotów, które, gdy zobaczyły rozjuszonego
Kadena, czmychnęły do swoich legowisk.
– Wypierdalaj z mojego
domu! – wrzasnął Hyle. – I oddaj klucze, zdradziecki łachudro!
– Posłuchaj, to nie tak
jak myślisz. – Podniósł się, ale wolał stać od mężczyzny z daleka.
– Ciekawe co ja sobie
myślę?! Może to, że nie przeleciałem cię wczoraj i polazłeś dawać dupy w dark
roomach! Ilu wczoraj miałeś?! – krzyczał. – Zaspokoili twoją chcicę czy może
jeszcze ci mało, kurwa mać! – Kopnął stolik, przesuwając go w stronę kominka. Z
blatu spadł pusty wazon i poturlał się w przeciwną stronę.
– Nic sobie nie
obiecywaliśmy!
– Nie? Wiedziałeś, że
nawet spotykanie się ze mną dla seksu oznacza wyłączność! Nie potrafisz swojej
dupy czy kutasa trzymać na wodzy, nie wystarczam ci?! Za mało i za łagodnie cię
pieprzę?!
– Nie jesteśmy na
związkowych warunkach! Nie znoszę związków! Tylko wszystko komplikują!
– Tak, bo związek to
wierność, a ty nie znasz tego słowa. Ty myślisz tylko dupą. Brak ci serca i
rozumu, żeby zrozumieć co tracisz. Powiedziałem, wypierdalaj z mojego domu,
zanim sam cię z niego wyrzucę! – Ciskał w niego spojrzeniem, które jasno
mówiło, że nie żartuje.
– Nic wczoraj nie
zrobiłem! Chciałem, ale się wycofałem, bo pomyślałem o tobie i tym, że mi
zależy – próbował się wytłumaczyć, rozumiejąc, że gdy również będzie na niego
wrzeszczał, nie dojdą do porozumienia.
– Jakoś ci nie wierzę.
Nawet jakby, to wystarczy, że tam poszedłeś. Miałeś taki zamiar! Miałeś zamiar!
– powtórzył. – Wypierdalaj stąd, zdrajco! – Wskazał na drzwi.
Ethan potarł czoło
dłonią. Dzisiaj nic nie będzie z rozmowy. Kaden był za bardzo wnerwiony, żeby
mógł go wysłuchać. Pewnie i tak za późno na wszystko. On naprawdę wczoraj nic
nie zrobił. Mężczyzna i tak mu nie uwierzy. W sumie miał rację, poszedł tam z
zamiarem uprawiania seksu z kimś innym. Przez jeden błąd zniszczył coś, co
mogło się udać.
– Pogad… – zaczął.
– Wypierdalaj!
Przechodząc obok
Kadena, próbował go dotknąć, ale mężczyzna odskoczył, jakby go coś oparzyło.
Westchnął i skierował się do wyjścia.
– Oddaj klucze. –
Usłyszał. Wyjął z kieszeni pęk kluczy doczepionych do breloczka w kształcie
samochodu i odpiął dwa z nich. Z ciężkim sercem położył je na szafce od butów.
Obejrzał się jeszcze przez ramię. Kaden stał wyprostowany niczym struna i tylko
czekał na jego wyjście.
– Gd… – próbował
jeszcze coś powiedzieć, ale mężczyzna mu na to nie pozwolił.
– Spieprzaj!
Wychodząc z domu,
Larsen poczuł, jakby ktoś żywcem wyrwał mu kawał serca. Czy tak samo odczuwa to
Kaden? Zadał sobie pytanie. Przez chwilę chciał zawrócić, lecz byłoby jeszcze
gorzej. Spacerkiem poszedł w stronę postoju taksówek. Wiedział, że zawalił i
swoje odejście może zawdzięczać tylko samemu sobie.
* * *
Casey McPherson nie był
w miejscu, w którym mieszkał prawie całe swoje życie, od kilku miesięcy. Nic
się tutaj nie zmieniło. Jak w domu Whitenerów od razu po wejściu czuło się
ciepło, tak tutaj wciąż panował ten sam chłód. Nauczył się rozpoznawać, że tam,
gdzie mili gospodarze, tam żyło się o wiele lepiej, mimo że biedniej.
– Wejdź do salonu –
powiedziała matka chłodnym głosem.
W salonie czekał już
ojciec. Odłożywszy gazetę, kazał mu usiąść. Casey odnosił wrażenie, że traktują
go jak obcego. Czego się spodziewał, przytulenia i powiedzenia, że wszystko
będzie dobrze? Błagania, żeby im wybaczył to, jak go potraktowali?
– Słucham? Nie bardzo
mam czas. – Nie zamierzał ich traktować przyjaźnie.
– Chodzi o twoją
przyszłość – rzekł ojciec. – Za dwa tygodnie kończysz liceum. Dowiedzieliśmy
się, że złożyłeś już stosowne dokumenty na paru uczelniach.
Zmarszczył brwi. Niby
jak się dowiedzieli? Śledzili go czy jak? Co tu jest grane?
– No i? Zamierzam
studiować. Liczę, że przyjmą mnie na AWF. Chcę w przyszłości uczyć dzieciaki
czy to na wychowaniu fizycznym, czy ewentualnie zostać trenerem. Lepszym od tego,
którego miałem.
– Kate nam o tym
mówiła.
– Mówiła, mamo,
ale żadne z was się nie pofatygowało dowiedzieć, jak się czuję. Gadajcie, po co
tutaj jestem. Mój partner jest na rehabilitacji. Niedługo muszę po niego
jechać. – Dostrzegł, jak się skrzywili. – Nic się nie zmieniliście – prychnął.
– Chcemy zapłacić za
twoje studia – poinformował ojciec. – Mamy od lat przeznaczony na to fundusz.
Dla ciebie i dla Kate. Są na wasze nazwiska. Z dniem przyjęcia na uczelnię
pieniądze wpłyną na konto instytucji.
Tego to się nie
spodziewał.
– Nie zrozum nas źle –
wtrąciła matka – nie zaakceptujemy tego, jaki jesteś, ale wciąż pozostajesz
naszym synem…
– Niedawno
powiedzieliście, że nim nie jestem. Nie wiem, czy chcę waszej pomocy. Tym
bardziej że nie zamierzam kształcić się na prywatnej uczelni. Chcę iść tam,
gdzie większość moich znajomych. Wybrałem gdzie.
– Ale wysłałeś też
papiery do wielu prywatnych…
– Wysłałem tak w razie
czego. Wiem, gdzie pójdę. Może według was uniosę się dumą, lecz nie potrzebuję
kasy od kogoś, kto mnie nie akceptuje. – Wstał. – Pieniądze możecie przeznaczyć
dla mojej siostry lub na waszą emeryturę. Od paru miesięcy radzę sobie sam i
nadal to mam w planach. Jeżeli to wszystko…
– Jesteś niewdzięczny.
– Ojciec podszedł do niego, wyglądając niczym chmura gradowa.
– Ja? Za co mam być wam
wdzięczny? Za to, że przez was prawie zmarnowałem sobie życie? Za to, jak mnie
wywaliliście z domu, krzycząc, że nie jestem waszym synem? Za to, tato? –
Odwrócił się, żeby odejść, ale przystanął i powiedział: – Jutro są sportowe
zawody szkół. Moja drużyna staruje przed południem, to jest to, o czym teraz
myślę. Mam cel, mam ambicje, których wy mnie pozbawiliście. W końcu żyję. Mogę
wam tylko podziękować za to, że wychowaliście mnie. A waszych pieniędzy nie chcę.
– Wyszedł, zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć. Owszem, kasa bardzo pomogłaby mu
w życiu, ale wolał ją zdobyć sam, ciężko pracując, niż brać to, co nie należało
do niego. Co innego gdyby rodzice byli rodzicami. Od obcych pieniędzy nie
weźmie.
Teraz musiał jechać po
swojego chłopaka, a jutro skupić się na zawodach. To były jego dwa najbliższe
cele.
* * *
Podekscytowany tłum
wiwatował, podczas gdy na macie dwóch chłopaków walczyło ze sobą. Casey
przyglądał się temu, próbując wyłapać błędy u każdego z nich. Ten, który wygra,
będzie walczył z nim. Od rana trwały zawody i zapaśnicze już dobiegały końca.
On był zmęczony, ale jego drużyna miała duże szanse na złoto. Walka, którą on
miał przeprowadzić, była decydująca o wszystkim. Tak się złożyło, że trzy szkoły
miały szansę na złoto i pewnie ilość punków ostatecznie o wszystkim zadecyduje,
a ich różnica może być niewielka. Popatrzył na widownię, łapiąc wzrok JD w
swój. Chłopak uniósł kciuk do góry, odpowiedział mu tym samym. Obok JD
siedzieli ich znajomi, poza Richiem, który pojechał z ojcem do siostry. Mama JD
i jej partner oraz dzieciaki siedzieli z drugiej strony. Nawet Brithany
przyszła, bo jej część zawodów miała się rozpocząć dopiero za dwie godziny.
Powrócił do oglądania wyrównanej walki.
– JD, twój facet jest
świetny – mówił Oscar. – Widziałeś, jak on walczył? Dawniej tak się nie starał.
– Powiedział, że robi
to dla mnie.
– Dla ciebie? –
zapytała Joyce.
– Bo mnie kocha.
– I to się nazywa
romantyczność – odparła Brithany wzdychając z rozmarzeniem.
– Jak sądzicie, z kim
się zmierzy? – spytał Alex.
– Ten większy może
wygrać – odpowiedział Oscar. – Zrobił się bardziej agresywny. Po nich będzie
inna walka, a dalej nasz Casey przymierzy się do złota. Jeżeli go zdobędzie dla
swojej drużyny, będzie wielki. Nasza szkoła od lat nie wygrała w zawodach
stanowych.
– Sprinterzy wygrywają
– wtrąciła Brithany, odrzucając na plecy włosy. – Przyjdziecie chyba oglądać,
jak wygrywam, co?
– Pewnie. O, patrzcie,
a nie mówiłem, że ten większy wygra? – Oscar poruszył się, podniecony tym, że
miał rację. – Rozłożył tego drugiego na łopatki. To obejrzymy sobie jeszcze
jedną walkę, a potem kibicujemy Caseyowi. Tylko głośno.
– Głośno, głośno. Nawet
transparent mam. – Joyce wskazała ręką swoją wczorajszą, kilkugodzinną pracę
leżącą pod jej nogami.
JD słuchał ich,
przerzucając spojrzenie z twarzy na twarz. Pomyśleć, że w tamtym roku prędzej
by weszli w mrowisko najbardziej gryzących mrówek, niż kibicowaliby
McPhersonowi.
Nadeszła chwila
przerwy, a potem kolejna walka, tym razem o brązowy medal. Całe towarzystwo nie
interesowało się tym za bardzo, żywo dyskutując, i dopiero kiedy na macie
stanął Casey, zamilkli w napięciu, a Joyce i Sharon podniosły w górę
transparent. Przy okazji sprawdzając, czy nikomu, kto siedział za nimi, nie zasłaniają
widoku.
McPherson przeczytał
napis: „Do dzieła Casey. Nie daj sobie skopać tyłka”, tylko różowa głowa była w
stanie coś takiego wymyśleć. Jeszcze raz spojrzał na partnera, a potem już na
przeciwnika. Podszedł do nich sędzia i dał znak do rozpoczęcia walki.
JD z zapartym tchem
obserwował to, co się dzieje. Usilnie trzymał kciuki za swojego chłopaka, bo tu
nie tylko chodziło o złoty medal, ale o to,
że w ten sposób Casey z dumą mógł się pożegnać z tą drużyną. Sporo chłopaków
pójdzie w swoje strony, niektórzy z młodszych klas jeszcze zostaną, i na pewno
przyjmą nowych zawodników. Tak czy owak, dla McPhersona to ostatnie zawody. Na
studiach nie zamierzał trenować zapasów.
– Nie wiem, czy mu się
uda – rzekła Joyce. – Ten drugi jest dobry. Za dobry.
– Cicho. Casey jest też
dobry. – JD skarcił wzrokiem dziewczynę. Po co ona kracze, że jego chłopakowi
się nie uda? – Nawet jak mu się nie uda… – urwał, bo nagle przestraszona
dziewczyna zasłoniła usta dłońmi, a na całej sali zrobiło się bardzo cicho.
Skierował spojrzenie z powrotem na halę. Jego partner leżał na plecach i się
nie ruszał. – Co się stało? – wyszeptał.
– Ten drugi go popchnął
tak, że Cas uderzył głową o parkiet – poinformował Oscar, a potem zrobił
wielkie oczy. – JD?
Ale JD już go nie
słuchał. Przerażony, że jego ukochanemu chłopakowi coś się mogło stać, ruszył w
stronę leżącego.
Tymczasem Casey ocknął
się. Otworzył oczy i widział, że trener oraz medyk klęczą przed nim. Lekarz
pokazywał mu swoje place, kazał mu mówić, ile ich widzi oraz jak się nazywa. Na
wszystko odpowiedział prawidłowo. Usiadł powoli. Trochę mu się w głowie
kręciło, a zakręciło jeszcze bardziej, gdy zobaczył coś, przez co nie uwierzył
własnym oczom. Zamrugał kilka razy i obraz przed nim wciąż był ten sam. Wstał.
Ktoś próbował go przytrzymać, ale odepchnął tę osobę.
– JD? – Widział, jak
jego chłopak idzie ku niemu.
Idzie, nie jedzie.
Nogi JD poruszały się
powoli jedna za drugą, a na twarzy chłopaka wymalowana została wielka
determinacja. Szok spowodowany tym, jak JD zobaczył go leżącego i
nieruszającego się, musiał coś zrobić i jego chłopak wstał z wózka, a podobno
miało to zająć kilka miesięcy. Chociaż Mark powiedział, że czasami może się
zdarzyć cud lub coś, co odblokuje jego chłopaka. Widząc, że JD się zachwiał,
podbiegł do niego i w ostatniej chwili złapał go, zanim ten upadł.
Whitener, zmęczony
jakby przebiegł maraton, objął szybko Caseya.
– Twoja głowa – szepnął
mu do ucha.
– Twoje nogi. – Miał
łzy w oczach.
Młodszy chłopak przez
chwilę nie wiedział, o czym Casey mówi, i gdy w końcu dotarły do niego jego
słowa, odsunął się nieznacznie i spojrzał w dół. Stał. On naprawdę stał na
własnych nogach i czuł je. Co prawda jeszcze odczuwał mrowienie i miał je jakby
ścierpnięte, ale jakimś cudem stał. Rozejrzał się wokół, a ludzie gapili się na
nich. Miał szczęście, że mama z całą resztą siedziała od strony, gdzie mógł ich
zobaczyć, i ujrzał, jak płakała z radości. On sam, będąc w niemałym szoku, z
powrotem przytulił się do Caseya.
– A mówiłem, że możesz
chodzić – powiedział Casey, a potem ze szczęścia pocałował swojego chłopaka.
Jejku, to już prawie koniec. Szkoda mi tylko, że Alex i Josh nie wrócili do siebie, ciągle miałam taką nadzieję 😏
OdpowiedzUsuńJa nadal mam, chociaż jest 100%, że tak nie będzie :')
UsuńJezu! Po prostu boskie *.* aż brak mi słów a Ethan okropnie się zachował! W ogóle nic nie rozumie i tylko niszczy to co jest między nim i Kadenem. Oby wszystko zrozumiał i byli w końcu szczęśliwi. A co do JD to..jejku! Tak się cieszę, że w końcu mu się udało i mam nadzieję, że Casey wygra ten złoty medal :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;) :*
Ethan to dupek i tyle. W sumie mogłam się spodziewać, że nie pójdzie tak łatwo :/ Biedny Kaden, nie zasłużył na to...
OdpowiedzUsuńAaaa, JD wstał <3333333 Brawo, jestem dumna :D
Tylko taka pustka po Joshu została...
JD!!!! AAA!!! cieszę się tak strasznie, że po prostu sobie nie wyobrażasz! Ale tez chce wiedzieć co dalej z walką Caseya :)) ciężko będzie wytrzymać do przyszłego tygodnia :(
OdpowiedzUsuńno i wciąż mam nadzieję, że Josh wróci do Alexa...ale szanse na to są raczej marne ;-; ale jak to mówią nadzieja umiera ostatnia
/A
Muszę się zgodzić z ostatnim zdaniem. Wiem, że wiązki się rozpadają, nie wszystko przecież musi się kończyć happy endem. Ale to w jaki sposób zakończyłaś wątek Alexa i Josha jest bardzo frustrujące dla czytelników. Dla mnie tym bardziej, że była to jedyna para, którą polubiłam, pozostałe, może z wyjątkiem Caseya i JD, pozostałe raczej mnie irytowały. Najgorszy jest właśnie sposób w jaki zakończyłaś ten wątek, nie wiemy dlaczego Josh zerwał z Alexem, te postacie właściwie całkowicie zniknęły -Alex jest tyko postacią poboczną. To wszystko pozostawia niedosyt i niestety to będzie pierwsze Twoje opowiadanie, którego nie będę wspominać z sentymentem .
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - IVE
Woooooooooo
OdpowiedzUsuńSzacun
Muszę się zgodzić z IVE. Czuję, że związek Alexa i Josha zakończył się za szybko, w jednej chwili i bez dokładnych wyjaśnień dlaczego. No bo kurde, było wszystko ok dopóki Josh nie wszedł do gabinetu dyrektorki, wychodzi i nagle koniec. To nie jest normalne. Dalej mam nikłą nadzieje, że to się skończy tak jakbym chciała...
OdpowiedzUsuńStrasznie się cieszę, że JD wstał. Aż sama się trochę popłakałam xD Oby było już tylko lepiej.
Ethan powinien się zacząć leczyć, bo nie wygląda to za fajnie. Nie dziwię się doktorkowi, że tak zareagował. Zrobiłabym podobnie. Ciekawe jak to się zakończy.
Nie mogę się doczekać ostatniego (piszę to słowo z bólem serca) rozdziału. Weny😊😊
Mam nadzieję ze w tym ostatnim rozdziale dowiemy się z co u Josha, dlaczego zostawił Alexa, mam też malutką nadzieję że wrócą do siebie. I mam pytanie czy w tym roku również możemy liczyć na miły świąteczny prezent w postaci jakiegoś opowiadania?
OdpowiedzUsuńNie wiem czy będzie jakiś prezent. Nic nie obiecuję. Staram się napisać jakąś historię, ale czy dam radę, czy zdążę to trudno powiedzieć. :)
UsuńNie no Lu piękne.
OdpowiedzUsuńSzczególnie końcówka.
JD chodzący to coś o czym nie moglabym sobie marzyć.
I jeszcze ta chwila między Kadenem i Ethanem.
Troche mi szkoda Ethana mimo wszystko.
Okey może i jest dupkiem ale czy aż takim?
Jakoś nie wierzę do końca. Czuje, że nie jest taki zły i nie jedno nam udowodni.
Jestem ciekawa co pokażesz jeszcze.
Ciąg dalszy i końcówka o rety.
Ja wiem odpowiedziałaś na szereg pytań ale mam nadzieję, że pokażesz co jeszcze z Alexem i Joshem.
Czuje osobiście że to taka niedokończona historia.
pozdrawiam mocno!
Nie lubię ciebie, twoich tekstów w szczególności tego. Nie ma mojego Alexa i Josha. Nie będę razem i cierpię. Nie wyjaśniłaś dlaczego Josh zerwał. Masz ich dodać, o nich napisać. Cała ta seria jest zła, bo nie ma mojej ukochanej pary!
OdpowiedzUsuńNa wózku czy bez- JD jest najlepszy! Moja ulubiona postać. I wierzcie lub nie, ale Ethan jest na 2 miejscu. Nic nie poradzę, że kocham tego puszczalskiego drania x'D
OdpowiedzUsuńJa nadal ma nadzieję że josh przyjdzie w ostatni dzień szkoły i powie alexowi że go kocha.
OdpowiedzUsuńJD BRAWO!!! Chodzisz. Jak się cieszę. Aż chce mi się płakać.
Cudny rozdział .
Hej,
OdpowiedzUsuńo nie Eathan wszystko zespół, Keadan nie zasłużył na to, a może jednak będą razem... o tak, o tak Jd wstał o własnych siłach...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia