Druga sprawa, czyli ankieta w sprawie książki. Miałam o tym pisać tutaj, ale to co napisałam zajmuje dużo miejsca, więc zapraszam tutaj: Klik.
Dziękuję za komentarze.
Niebo, tak jeszcze
czyste i błękitne w południe, z upływem godzin zasnuwało coraz więcej
kłębiastych i ciemnych chmur, zasłaniając sobą również pięknie świecące słońce,
przez co popołudnie zamieniło się w szarość późnego wieczoru. Zerwał się wiatr,
który z każdą chwilą wzmagał swoją potęgę, sprawiając, że gałęzie drzew coraz
bardziej poruszały się i uginały pod jego naporem. Młode drzewka o cienkich
pniach, krzewy, a nawet wysokie trawy kładły się falą ku ziemi, nie potrafiąc
oprzeć się napierającej na nie sile. Na
horyzoncie błyskawice rozdzierały niebo, budząc grozę i piękno zarazem, a huk
gromów tętnił w uszach ludzi oraz zwierząt niczym salwa wystrzelona z armat.
Zaczęły padać pojedyncze, grube krople, powoli zamieniając się w rzęsisty i
ulewny deszcz, natychmiastowo tworząc niemałą rzekę płynącą po ulicach, gdy
deszczówka nie mogła zmieścić się w studzienkach ściekowych. Zapowiadana burza
zamieniła się w potężną nawałnicę. Odgłosy i błyski piorunów zbliżyły się do
miasta, by w końcu zawisnąć nad nim dając co kilka sekund przerażający
spektakl, od którego trudno było oderwać oczy, a przez który serce niemal
stawało na myśl, że błyskawica mogłaby uderzyć w czyjś dom.
Jonathan stał w pobliżu
okna, na którego szybę bębnił zacinający deszcz napędzany dodatkowo przez
huraganowy wiatr. Co jakiś czas uderzały w okno latające w powietrzu, małe
gałązki drzew, sprawiając, że mężczyzna wzdrygał się.
– Odsuń się od tego
okna – poprosił Richie, owijając się kocem. – Niebezpiecznie stać przy oknach w
czasie burzy. Oglądałem program, w którym pokazywali, jak w czasie huraganu
przez szybę wpadła deska. Gdyby ktoś stał przy oknie, zginąłby.
Johnny zerknął jeszcze
na widoczną z okna rynnę, z której pędziła szaleńczo wzburzona woda.
– Zaraz się będzie
przelewać z rynien. Mam nadzieję, że nas nie podtopi. – Wycofał się od okna i w
tym samym czasie rozległ się potężny huk, a niesamowity błysk rozświetlił cały
pokój, w którym po chwili zrobiło się ciemno. – Ale walnęło.
– I zabrało światło. –
Richie na kanapie jeszcze bardziej otulił się kocem. Nie było mu zimno, po
prostu się bał. Nigdy nie lękał się zwykłych burz, ale huragany wzbudzały w nim
strach.
– Pewnie linię zerwało
lub bezpiecznik wywalił. Pójdę zobaczyć.
– Nie! Jeszcze coś tam
widać. Usiądź koło mnie. Potem znajdziemy jakieś świece.
Jonathan skinął głową i
zajął miejsce przy partnerze, lecz ledwie to zrobił, obaj usłyszeli donośne
walenie do drzwi. Richie podskoczył, zaskoczony innym niż dotychczas dźwiękiem.
– Kogo niesie o tej
porze? – zapytał Jonathan, wstając, kiedy dźwięk się powtórzył, a wraz z nim
odgłos gromu. Blask pioruna ponownie rozświetlił pokój. Wyjrzał przez judasza i
natychmiast przekręcił klucz w drzwiach, otwierając je. Uderzył w niego silny
podmuch wiatru, niemal go spychając z progu i odbierając mu przy tym oddech.
Deszcz oblał go, jakby ktoś wylał na niego wiadro wody. Wpuścił niespodziewanych gości do środka,
zamykając za nimi, przy czym mu pomogli, bo przez chwilę siłował się z
popychanymi przez wicher drzwiami.
Richie podniósł się z
kanapy i zmrużył oczy, starając się zobaczyć, komu w takiej chwili przyszło do
głowy ich odwiedzić. Mógł się założyć, że w tej chwili ulice opustoszały, a
ludzie ukryli się w swoich domach lub wszędzie gdzie się dało, żeby tylko
schronić się przed rozpętanym szaleństwem. Dopiero moment później, kiedy do
tego przysłużył mu się kolejny piorun, rozpoznał niespodziewanych gości,
mokrych jakby właśnie kąpali się w rzece.
– Sean? Drake? Co wy tu
robicie?
– Hej, Richie, to ty? –
odezwał się Drake, strzepując wodę z włosów. – Nie poznałem cię. Chyba przez
to, że masz koc na głowie. Chowasz się przed kimś?
– Bardzo śmieszne. –
Poskoczył po tym, jak rozległ się wokół huk.
– Pójdę po świece i
ręczniki. Pewnie chcecie coś do przebrania się – powiedział Jonathan.
– Chętnie. Nieźle
przemokliśmy w czasie drogi z samochodu do was – poinformował Sean.
– Albo chodźcie do
łazienki. Richie, poszukaj tych świec.
– Dobra. – Zsunął koc z
głowy, a nawet położył go na oparciu kanapy, pozbywając się swojego
schronienia. Skierował nogi do szafki stojącej w przedpokoju i odsunął wąską
szufladkę. Wyjął kilka świec i poszedł z nimi do kuchni. Mimochodem wyjrzał
przez okno. Nic nie zapowiadało, żeby w ciągu parunastu minut pogoda się
poprawiła. Wydawało mu się tylko, że grzmoty nieznacznie się oddaliły, ale
nadal bardzo padało. Z rynny faktycznie już zaczęło się przelewać, a woda stała
wokół domu, nie mając gdzie spływać. Do tego w sąsiednich domach nie paliło się
światło, więc od razu przekonał się, że pewnie została zerwana jakaś linia
energetyczna. Nie wróżyło to dobrze, bo nie lubił siedzieć w ciemnościach,
nawet rozświetlanych przez płomienie świeczek.
Odnalazł zapałki obok
kuchenki gazowej i jeszcze wziął wysokie szklanki, zamierzając w nich umieścić
świece. Następnie wrócił do salonu. Zaczął zapalać świece, po jednej wstawiając
do przygotowanych szkieł, a potem wziął jeden z nietypowych świeczników z
zawartością i zasłaniając płomień dłonią, udał się do łazienki, gdzie Drake i
Sean wycierali sobie włosy. Postawił świecę na pralce.
– Tu macie trochę
światła. Chwilę temu walnęło i prąd zniknął.
– Dzięki.
Do łazienki wszedł
Jonathan w suchej koszulce, z latarką w ręku i stosem ubrań.
– Mam tutaj dresy.
Powinny na was pasować. Parę koszulek jest dosyć dużych, to na Drake’a powinny
być dobre. Rozbudowałeś mięśnie, chłopie – pochwalił Johnny, kiedy Drake zdjął
swoją doszczętnie mokrą koszulę.
– Treningi nie na
siłowni dają o wiele więcej.
– Zgadzam się.
Zostawimy was samych. Czekamy na was w kuchni z gorącą herbatą. Chyba że
chcecie kawy.
– Herbata będzie w
takim wypadku zbawieniem – odpowiedział Drake.
– Już się robi – dodał
Richie, wyciągając Jonathana z łazienki.
W kuchni – gdy już
rozświetlili ją za pomocą świeczek – nalał najpierw wody do czajnika
elektrycznego, ale szybko sobie przypomniał, że nie ma prądu, więc przelał ją
do zwykłego czajnika. W tym czasie Johnny przygotował kubki, wrzucając do nich
po torebce herbaty. Mieszkali razem od prawie dwóch miesięcy, kiedy to pod
koniec marca Jonathan sprowadził się do Richiego. Z początku ciężko im było żyć
wspólnie ze sobą, bo mieli różne przyzwyczajenia, ale z czasem zaczęli się
coraz bardziej uzupełniać, po części dostosowując się do partnera, lecz nie
zapominając przy tym o sobie.
– Cukiernica jest pusta
– powiedział Johnny.
Richie pochylił się do
dolnej szafki, wyjmując kilogramowy worek cukru i podając partnerowi, po czym
otworzył lodówkę i wyjął szybko cytrynę, starając się nie wpuścić do chłodni
ciepła. Czując, jak robi mu się w buzi kwaśno, pokroił owoc na plasterki, które
ułożył na talerzyku podanym przez Jonathana wraz z szybkim całusem. Dobrze im
było razem i jak dotąd nie żałowali decyzji o wspólnym zamieszkaniu.
– Jak dobrze mieć
na sobie coś suchego – powiedział Drake, który, niosąc w dłoni świecznik ze
szklanki, wszedł z Seanem do pomieszczenia. Akurat czajnik zaczął piszczeć,
oznajmiając gotującą się wodę. – Mokre rzeczy rozwiesiliśmy na suszarce.
– Spoko – odparł
Richie, zalewając herbatę przeźroczystą cieczą i wydobywając z niej miły dla
nosa aromat. – Tylko nie mówcie, że tak zmokliście, przechodząc z samochodu do
nas do domu. – Postawił dwa kubki na stole, a Johnny zajął się dwoma innymi.
– Coś ty. Chociaż
dzisiaj wszystko możliwe. – Drake podszedł do okna, wyglądając przez nie. –
Samochód nam się zepsuł tam niedaleko. Zepchnęliśmy go na pobocze, a że byliśmy
blisko was, to postanowiliśmy do was dobiec.
– Nie lepiej byłoby
zostać w samochodzie? – zapytał Richie. – Narażaliście się, że w was piorun
walnie lub jakaś gałąź.
– Richie ostatnio
ogląda za dużo edukacyjnych programów – wymamrotał Wilson, słodząc herbatę.
– I dobrze. Mądrze
mówi. W samochodzie bezpieczniej, ale nie kiedy stoi pod drzewami – odezwał się
Sean, wrzucając do kubka plasterek cytryny.
– Powinno niedługo
przejść, ale nie ręczę za to, że przestanie lać. – Drake wrócił do stołu. – Na
dworze zrobiło się też cholernie zimno.
– Nie wiedziałem, że
przyjedziecie – rzucił Richie.
– Nikt nie wie.
Przylecieliśmy parę godzin temu – odpowiedział Drake. – Potem utknęliśmy na
lotnisku, bo zaginęły nasze bagaże. Chcieliśmy zrobić rodzince niespodziankę.
– Na długo
przyjechaliście? – zapytał Jonathan, przypominając sobie o herbatnikach
leżących w blaszanym pudełku i stawiając je na stole.
– Tylko na dwa dni.
Skorzystaliśmy z dni wolnych, ale jak widać nie ma ich dużo. Sean wyściubiłby
na uczelni więcej, ale ja mam terminy. Jako kierownik budowy podobno jestem
niezastąpiony. – Sięgnął po ciastko.
– Niezastąpionych są
pełne cmentarze – burknął Sean. – Sam nie mogę długo zostać, bo czekają mnie
egzaminy.
– To opowiedzcie coś o
sobie, jak wam się tam żyje. W tym czasie zrobię jakąś kolację – powiedział
Johnny. – Pewnie jesteście głodni.
– Nie rób sobie
problemów.
– Drake, to żaden
problem. – Uśmiechnął się, popijając na stojąco kilka łyków herbaty i
wyciągając z szafki patelnię. – Warzywa z kurczakiem będą wam pasować?
– Jak najbardziej. Jak
trzeba ci w czymś pomóc, to mów – zaproponował Drake.
– Spoko. Tu nie ma
dużo pracy poza rozpakowaniem paru opakowań. – Kuchnię rozświetliło kolejne
przecięcie nieba przez pioruny. – Oho, chyba to coś się wraca.
– Bosz, nie znoszę, jak
grzmi – burknął Richie. – Wiosna czy lato są super, ale nie kiedy są burze.
– A ty byś się wtedy
najchętniej schował w mysią dziurę? – zapytał Drake.
– Co tam w mysią? Za duża.
Kuchnia rozbrzmiała
śmiechem czterech mężczyzn, dźwiękiem grzmotu oraz skwierczeniem tłuszczu na
patelni.
* * *
Płomień świecy
zamigotał, kiedy JD poruszył się, próbując odrobić lekcje. Nie były to
najdogodniejsze warunki na uczenie się, lecz nic na to nie mógł poradzić. Na
jutro musiał napisać wypracowanie na cztery strony. Nawet on, mając doskonałe
oceny – a trzeba przyznać, że po powrocie ze szpitala nie obniżył swojej
średniej, wszystko w mig nadrabiając – musiał tak jak wszyscy robić zadania
domowe. Caseya nie było, bo po szkole wziął zastępstwo w pracy – dzwonił tylko,
żeby mu przekazać, że u niego wszystko w porządku i wróci, jak skończy się
nawałnica. Ostatnio zdarzało się, że chłopak nie tylko weekendy miał zajęte.
Mówił, że zarabia na ich wakacje. Obaj planowali gdzieś wyjechać na kilka dni w
lipcu i JD również się do tego dokładał. Miał bardzo dużo uczniów i w tej
chwili też powinien prowadzić korepetycje, ale z powodu burzy chłopak, który
miał tu dotrzeć, zadzwonił, że dzisiaj go nie będzie. Miał też mieć lekcje z
jakąś gimnazjalistką przez Internet i też nie wypaliło. Dziewczyna powinna to
zrozumieć, bo z tego co się orientował, to w całym mieście nie było
elektryczności, i przypuszczał, że dostawcy prądu mieli poważną awarię.
– JD, może zrobisz
sobie przerwę? – zapytała mama, wzdrygając się, kiedy ponownie zagrzmiało. –
Jak ja tego nie znoszę.
JD rozumiał strach
rodzicielki, gdyż kiedy była dzieckiem, od pioruna zapalił się dom, w którym
mieszkała. Ledwie wyszła z tego żywa i do dzisiaj w takich momentach powracały
złe wspomnienia.
– Chętnie. – Wyczuł, że
mama chce o czymś porozmawiać, więc nie robił jej problemów. Odłożył długopis i
spojrzał na nią uważnie. Wyglądała na wypoczętą. Jeszcze parę miesięcy temu
miała sińce pod oczami od niewyspania i ciężkiej pracy, harując, żeby zarobić
na ich utrzymanie, bo oczywiście ojczulek, siedząc w więzieniu, nie mógł dawać
im kasy. Obecnie, kiedy obaj z Caseyem jej pomagali, nie musiała już tak ciężko
pracować i nie brała dodatkowych nocek, żeby więcej zarobić. Do tego też bardzo
o siebie dbała i pomimo że wciąż wyglądała na starszą niż te swoje trzydzieści
sześć lat, które skończyła miesiąc temu, to patrząc na nią, nie czuł już
cierpienia.
Kobieta postawiła przed
nim kubek parującej herbaty. Z zapachu dolatującego z ceramicznego naczynia
rozpoznał, że napój miał brzoskwiniowy smak. Mama od jakiegoś czasu lubowała
się w owocowych herbatkach i musiał przyznać, że sporo z nich było naprawdę
pysznych. Nie znosił tylko tych śliwkowych, jak i samych śliwek.
– Widzę, że masz mi coś
ważnego do powiedzenia. – Odsunął plik zapisanych kartek od kubka, tak na
wszelki wypadek. Gdyby przypadkiem rozlał na nie herbatę, wściekłby się, że
kilka godzin jego pracy poszło na marne.
– Jak twoja
rehabilitacja? – zapytała, grzejąc dłonie o nagrzany kubek.
– Ciężko. Niestety nie
mogę mówić o dużych efektach, ale ważne, że jakieś są. Nieważne, że muszę pół
godziny zmuszać stopę, żeby się poruszyła. Jednakże to mnie motywuje do
ćwiczeń. Mark mówi, że nigdy nic nie wiadomo i może tak być, że to coś puści i
poruszę całą nogą.
– Cieszę się.
– Mamo, co jest? –
Zauważył, że kobieta przesuwa nerwowo palcem po obrzeżu czerwonego kubka.
– Poznałam kogoś.
Mężczyznę – dodała.
– Domyśliłem się tego.
No, że mężczyznę – wytłumaczył. – I?
– Chcę, żebyście go
poznali. Zaprosiłabym go jutro na kolację, o ile nie masz nic przeciw – dodała
szybko.
– Nie mam. – Zamieszał
łyżeczką herbatę. – Wie o mnie i Caseyu? – Wolał się o tym upewnić, bo nie
chciał, żeby facet zwiał gdzie pieprz rośnie, podczas gdy rodzicielka miała
wielkie nadzieje wobec tego człowieka. Patrząc na jej radosną twarz, wysnuwał
nawet wnioski, że w przyszłości mogłoby chodzić nawet o wspólne mieszkanie lub
ślub. Przecież rodzice wzięli rozwód i nic nie stało na przeszkodzie, by mama
ponownie wyszła za mąż. Należy się jej od życia trochę szczęścia i miłości, nie
tylko pochodzącej od dzieci. Każdy potrzebuje kogoś więcej. On miał Caseya, a
mama mogła także mieć jakiegoś porządnego mężczyznę przy swoim boku.
– Tak, wie. Nie ma nic
przeciw. Pracujemy razem w sklepie. Przyjęli go parę miesięcy temu. Raz
zaprosił mnie na kawę i miło nam się rozmawiało – mówiła zdenerwowana,
okręcając kubek w dłoniach. – Jest bardzo uczynny, szarmancki. Lubi dzieci. Sam
ma dwójkę. Jego żona zmarła parę miesięcy temu.
– Od jak dawna się
spotykacie?
– Parę tygodni. Z
początku nie chciał, bo jeszcze rok nie minął od śmierci żony, ale podobno
rozmawiał z siostrą i mu powiedziała, że żona na pewno chciałaby, aby był
szczęśliwy, bo bardzo go kochała. Nikt tu nie mówi o ślubie. Po prostu…
– Chętnie go poznam. W
jakim wieku ma dzieci?
– Cztery latka i
trzynaście. Obaj to chłopcy.
– Też jutro przyjdą?
– A co, nie chcesz? –
zapytała skołowana.
Jeszcze nie widział tak
nerwowo zachowującej się mamy. Nie miał pojęcia jak ją uspokoić, poza jednym
prostym słowem:
– Chcę. Chętnie ich
poznamy. Niedługo odbędą się zawody, w których bierze udział Casey, oraz inne,
gdzie w sprincie startuje Brithany. Wstęp będzie wolny dla rodzin i przyjaciół,
więc moglibyście wszyscy przyjść.
– Bardzo chętnie.
Zapytam się go. Zresztą jutro go poznacie. Nie wiem tylko, co przygotować na
kolację. Idę czegoś poszukać w książce.
Ujrzawszy błysk w
oczach kobiety, sam poczuł się zdecydowanie lepiej, do czasu aż musiał powrócić
do pisania wypracowania. Pozostała mu jeszcze jedna strona i miał nadzieję, że
zanim Casey wróci, wyrobi się. Rzucił jeszcze okiem na okno, za którym widział
tylko ścianę z deszczu. Gdyby podjechał bliżej do szyby i spojrzał w dół,
zobaczyłby pewnie uginające się gałęzie drzew. Jak dobrze, że dzisiaj nie
musiał opuszczać przytulnego mieszkania. Gorzej z Caseyem. Napisał mu jeszcze
esemesa, że jutro mają na kolacji gości, i żeby nie myślał brać zastępstwa w
pracy.
* * *
McPherson nie
znosił Vivian, która z kierowniczki
zmiany awansowała na ogólną kierowniczkę. Wcześniej, zanim ją poznał, nie
wierzył JD, że ta kobieta potrafi niejednego wyprowadzić z równowagi. Zrobił
sobie chwilę przerwy, bo mu się należała. Chciał coś zjeść i się czegoś napić,
to Hydra – tak ją nazywał – wpadła do malutkiego pokoiku na zapleczu i zagoniła
go do pracy, jakby był wołem pociągowym, a nie pomywaczem.
– Jak ja jej nienawidzę
– rzekła Lois, kelnerka. – Stresuje każdego z kelnerów i widzę, że ciebie też.
– Daj spokój, ona nie
powinna pracować z ludźmi. – Odstawił umyty talerz na suszarkę.
– Ze zwierzętami też.
Skąd się biorą tacy ludzie, to nie wiem. JD ciągle powtarzał, że brakuje jej
faceta do łóżka. Zawsze przyznawałam mu rację.
– Tylko kto by chciał
taką z niewyparzoną gębą.
– Pewnie jakiś
wyjątkowo posłuszny pantoflarz, który by się nie zbuntował po usłyszeniu tylu
rozkazów.
– Lois! Miałaś iść na
salę! – wrzasnęła Vivian tak bardzo, że nawet kucharz pracujący w drugiej
połowie kuchni podskoczył, rozlewając sos, za co oberwał od mistrza kuchni. –
Nic nie robicie, tylko stoicie i plotkujecie! Ja za was odpowiadam! Jeżeli nie
będzie wszystko działać jak należy, to ja za to oberwę, nie wy!
– A my oberwiemy od
niej. Strach się bać – szepnął Casey do Lois. Dziewczyna rzuciła mu rozbawione
spojrzenie i poszła zająć się swoimi obowiązkami. Wtedy przed nim wyrosła
postać kierowniczki i zaczęła oglądać, czy naczynia są czyste. Już się bał, że
każe myć je powtórnie, tak jak się parę razy zdarzyło, kiedy kobieta miała
naprawdę podły nastrój i próbowała się na wszystkich wyżywać.
– W porządku, ale jeden
błąd i wylatujesz.
Ugryzł się w porę w
język, żeby się nie odszczeknąć. JD na pewno by jej czymś dowalił, ale on wolał
nie ryzykować. Praca była mu potrzebna. Nie mógł już jak dawniej liczyć na
rodziców i ich kieszonkowe, które było przecież bardzo wysokie.
Na przerwę mógł iść,
kiedy domył ostatni widelec, szorując go na błysk. Usiadł przy stoliku na
zapleczu. Przeciągnął się i wyjął swoje kanapki z torby, którą sobie niedawno
kupił. Nie zawsze miał ochotę na restauracyjne jedzenie. Czasami lubił zjeść
zwykły chleb z wędliną czy sałatą niż płacić za zupę, bo już zmieniła się
polityka firmy i nie dawali jej pracownikom za darmo, a u niego przecież liczył
się każdy najdrobniejszy zaoszczędzony pieniądz. Zastanawiał się, czy nawałnica
już przeszła, bo grzmoty słyszał, jakby były bardzo daleko, a tutaj nie było
okien, żeby móc przez jakieś wyjrzeć.
Rozpakował kanapki, a
obok nich postawił termos. Żołądek odezwał się głośnym pomrukiwaniem na
pierwszy kęs chleba z pomidorem i szynką. JD mu je dzisiaj zrobił, więc tym
bardziej mu smakowały. JD ostatnio bardzo ciężko pracował, nie tylko w szkole,
ale i podczas wizyt na rehabilitacji. Chłopak nigdy nie chciał, żeby Casey
widział go podczas ćwiczeń. Powtarzał, że tam są tylko pot, łzy i ból i nie
chce, żeby jego partner na to patrzył. Zastanawiał go ten ból. Przecież JD nie
powinien go czuć, ale Mark coś wspominał, że to dobry objaw i mięśnie zaczynają
pracować. Zresztą, jak dodał, to samym bólem można było oznaczać wrażenia
psychiczne, gdyż jego Emośka dużo pracy kosztowała jego własna psychika.
Dlatego nie znał efektów tych zabiegów, a JD niewiele mówił, powtarzając, że
się przekona za jakiś czas.
Kończył właśnie jeść,
kiedy rozdzwoniła się jego komórka. Najpierw myślał, że to pewnie JD, by
sprawdzić, czy czasami nie wraca do domu w czasie burzy, ale to byłoby dziwne, bo chłopak wiedział, że
dzisiaj robi do dziewiątej wieczorem. Gdy zobaczył, kto dzwoni, zawahał się czy
odebrać. Telefon jednak nie umilkł, więc zdecydował, że raz kocie śmierć i
przesunął w prawo ikonkę słuchawki na ekranie.
– Halo?
– To ja, twój ojciec.
– Aha. Podobno już nie
jestem twoim synem.
– Mama i ja chcemy się
z tobą spotkać. Najlepiej jutro wieczorem.
W pierwszej chwili miał
się zgodzić, bo był ciekaw dlaczego nagle się odezwali, ale przypomniał sobie o
jutrzejszej kolacji w domu – tak już nazywał mieszkanie JD.
– Nie mogę jutro.
Ewentualnie zaraz po szkole mógłbym, lub pojutrze.
– To pojutrze.
– To gdzie mam przyjść?
– Do domu –
odpowiedział ojciec.
– Czyli pojutrze o
siedemnastej, będzie wam pasować?
– Dobrze.
Rozłączył się bez
pożegnania. To teraz będzie miał zagwozdkę, próbując znaleźć powód spotkania. W
sumie siostrzyczka mogłaby coś o tym wiedzieć, jednak kiedy próbował się z nią
skontaktować, odpowiedziało mu: „Abonent jest poza zasięgiem”. Wtedy też
przypomniał sobie, że pojechała ze swoją klasą na wycieczkę i mieli wrócić
właśnie pojutrze, czyli dziewczyna z pewnością nic nie wiedziała.
Posprzątał po swojej
kolacji. Zapakował termos do torby, dopijając jeszcze wcześniej resztki herbaty,
i wrócił do mycia garów, za co mu płacono.
* * *
Burza minęła, ale nie
przestał siąpić drobny deszczyk i wiał chłodny wiatr, lecz zdecydowanie
mniejszy niż wcześniej. Richie otworzył drzwi na zewnątrz i stając w progu,
pochłaniał w płuca zapach świeżego powietrza. Szkoda, że już i tak było zbyt
późno, żeby słońce świeciło, bo z pewnością w takiej chwili nad miastem
pojawiłaby się tęcza.
– Lubię krajobraz po
burzy – powiedział Drake, stając obok niego.
– Ja też. Tylko
trochę chłodno się zrobiło. – Zadrżał, otulając się bardziej kardiganem, który
chwilę temu założył. – Dzwoniłeś może do Marianne, że przyjedziecie?
– Nie. Sean ma to
zrobić. My z Jonathanem pójdziemy zobaczyć co z autem i jak się da, to je tutaj
przyprowadzimy.
– Spoko. Możecie tu nawet
zostać, chyba że jedziecie do swojego mieszkania.
– Planujemy zatrzymać
się u teściowej. Mieszkanie Sean wynajął jakiemuś małżeństwu.
– A to nie
wiedziałem. Dobrze, ma za to z tego kasę. Fajnie, że Marianne spodziewa się
dziecka, nie?
– Ktoś się tu cieszy. –
Położył ciężką rękę na ramionach Richiego, a ten ją strącił.
– A pewnie, że się
cieszę. Wiesz, że już nawet widać to, jak jej brzuch urósł?
– A wiesz, że jak Sean
dowiedział się o dziecku, to stał jak zamurowany pośrodku pokoju ze słuchawką w
ręku i przez pięć minut nic nie potrafił powiedzieć? Przeżył szok, że jego
matka jeszcze seks uprawia.
– Ha, ha, niezły szok.
– Żebyś wiedział.
Teraz się cieszy i ma pewność, że wyjeżdżając, nie zostawił mamy samej, tylko z
nową rodziną. A co tam u was? Jak Jonathan?
– Dobrze. Tydzień temu
robili mu jeszcze jakieś badania i wyniki ma doskonałe. Jest zdrów jak ryba. Od
miesiąca może prowadzić samochód i jest przez to wniebowzięty.
– Seks też może
uprawiać i ty jesteś wniebowzięty. – Zaśmiał się Drake.
– Też. – Spuścił na
chwilę wzrok, a potem podniósł go, kiedy dołączył do nich Jonathan.
– Panie plotkary,
domyślam się, że mówcie o mnie, i przepraszam, że przerywam tak interesującą
konwersację, ale mamy robotę. Chodź, Drake, jak coś to mam w bagażniku linę i przyciągniemy
auto. Na długo je wynajęliście?
– Do końca naszego
pobytu. Liczę, że żadna gałąź go nie uszkodziła, bo będziemy musieli za to
zapłacić. Od tego nie ma ono ubezpieczenia. – Włożył niestety mokre buty i
wyszedł na zewnątrz.
– Czekaj. –
Zatrzymał go Jonathan. – Dam ci jakąś wiatrówkę. – Otworzył szafę w przedpokoju
i wyciągnął cieniutką kurtkę. Podał ją mężczyźnie. – Ma kaptur w tej małej
kieszonce. – Sam na siebie zarzucił bluzę. – Za trochę będziemy – poinformował
Richiego.
– Dobra. – Przez chwilę
patrzył, jak Jonathan wyprowadza samochód z garażu, a potem jego spojrzenie
powędrowało w stronę domu Alexa, kiedy w kąciku oka mignął mu jakiś ruch.
Akurat pani Wilson wróciła z pracy. Pomachał jej, kiedy się na niego
popatrzyła. Uśmiechnęła się do niego i poszła do domu. On przymknął drzwi we
wtórze zapalanego silnika i poszedł do Seana.
* * *
Casey padł zmęczony na
łóżko. Przyjechał pół godziny wcześniej niż planował, bo cudem restaurację
zamykano godzinę wcześniej, jak zawsze w czwartki, tylko o tym zapomniał.
JD podjechał do łóżka.
W pokoju paliła się mała świeczka, ledwie rozświetlając pomieszczenie.
– Umyłem dzisiaj chyba
z milion talerzy i tyleż samo garnków – mruknął McPherson. – Na treningu się
tak nie zmęczę jak przy tym.
– Bo dajesz Vivian sobą
pomiatać. Jak masz przerwę, to odpoczywaj. Nie śpiesz się. Co innego kiedy sala
bywa pełna ludzi, a porcelana kończy się.
– Wiem. Po prostu
dzisiaj była harówka. Pracuję tam od
czterech miesięcy, ale to właśnie dzisiaj nieźle dostałem w tyłek. Mam ochotę
tylko pójść spać, a jeszcze muszę odrobić lekcje.
– Mówiłem ci, żebyś nie
brał pracy na tygodniu.
– To tylko parę razy. W
weekendy i tak jest większy zapierdol. Chyba po prostu nie mam dzisiaj dnia na
pracę. Wiesz, że mój tatulek zadzwonił i chcą się z matką ze mną spotkać? –
Popatrzył na JD.
– O, a czego chcą?
– Nie wiem, może
powrotu marnotrawnego syna.
– Nie odszedłeś z
własnej woli. Chciałbyś, żeby to spotkanie poprawiło wasze relacje? Czy gdyby
poprosili cię, żebyś wrócił do domu, to zrobiłbyś to?
Casey usiadł i
przyciągnął sobie wózek bliżej, żeby móc objąć dłońmi twarz JD.
– Cieszyłbym się, gdyby
nasze relacje zmieniły się na lepsze, ale powrót do domu? Nigdy. Moje miejsce
jest tutaj, przy tobie, tu jest mój dom. Jeżeli zamieszkam gdzieś indziej, to
tylko z tobą, kiedy już pójdziesz na studia i wynajmiemy sobie jakieś własne
lokum.
– To chciałem wiedzieć.
– Wyciągnął się, żeby objąć Caseya wokół szyi.
McPherson ponownie
potwierdził sam przed sobą, że JD bardzo się zmienił. Nadal potrafił być
wredny, złośliwy i na wszystko znajdował ripostę, ale i tak widział w nim dużą
zmianę w charakterze. Chłopak stał się bardziej czuły i łasy na zwyczajną
bliskość, taką jak teraz, kiedy go przytulał. Raz mu JD powiedział, że pewne
doświadczenia zmieniają ludzi i już nic nigdy nie jest takie, jak było, i miał
stuprocentową rację.
– O, światło przyszło –
wyszeptał McPherson, kiedy w pokoju zrobiło się jasno jak w dzień.
– To dobrze.
Trzeba zająć się lekcjami. Ale jeszcze tak posiedźmy – powiedział Whitener,
przytulając się.
* * *
Jonathan z Drakiem
przyprowadzili samochód pod dom. Starszy z mężczyzn powiedział, że mógłby auta
stamtąd nie ruszać i zadzwonić do firmy, w której je wynajął, żeby po nie
przyjechali, podstawiając nowe, lecz nie miał już na to sił. Wolał to załatwić
jutro, a do domu mamy Seana dostaną się taksówką. Johnny proponował im swoje
auto, ale odmówił. Przez co Wilson, zaproponował, że ich po prostu odwiezie, na
co Drake Ashborn zgodził się po krótkich namowach.
Zostawili oba pojazdy
na dworze i weszli do domu pachnącego dymem z pogaszonych chwilę temu świeczek.
Rozebrali się i weszli do rozświetlonego salonu. Od razu zauważyli, że coś jest
nie tak. Sean siedział smutny, a Richie płakał. Chłopak, gdy tylko zauważył
Jonathana, podszedł do niego i przytulił się.
– Marianne dzisiaj
poroniła – wyszeptał i przez zaciśnięte gardło już nic więcej nie mógł
powiedzieć.
Jakto...... Borze wszechlistny biedna Marianne :( taki w sumie pozytywny rozdział a tu takie bam na koniec. Mam nadzieje ze wszystko będzie dobrze :((
OdpowiedzUsuń/A
Wszytko takie super, ekstra i tu czytam końcówkę i taki szok. Rozdział naprawdę jest cudowny, ale boli mnie fakt, że Marianne poroniła :C
OdpowiedzUsuńEj no Lu.
OdpowiedzUsuńTak się nie robi ;_;
Płacz I smutek. I wyczekiwanie :)
Dziękuję za rozdział :)
Oprócz tego że rozdział jak zwykle genialny to podoba mi się że taki długi:-)
OdpowiedzUsuńhej mam pytanie, nie lubię czytać niedokończonych opowiadań więc czekam aż opublikujesz wszystkie rozdziały tomu trzeciego ale ostatnio przeleciałam tylko tak pobieżnie wzrokiem po kilku ostatnich rozdziałach i zastanawia mnie fakt czy Alex i Joshua sie pogodzili czy coś???
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie dobiega końca. Do końca zostały 3 rozdziały. Nie mogę powiedzieć Ci czy się Alex i Josh pogodzili, pogodzą. Każdy spoiler to zło. Trzeba czytać, żeby poznać odpowiedź. :)
UsuńBiedna Marianne ;;;; Wiedziałam, że coś się stanie w tę burzę, musiało się coś stać, ale bardziej bym się spodziewała, że Josh się nagle pojawi w którymś ze szpitali :(
OdpowiedzUsuńO rety rodzice Caseya a właściwie ocjiec zadzwonił.
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu ale pachnie mi tu kryminałem. Jakoś nie ufam rodzicom Caseya.
Po prostu ten facet mi nie pasuje.
Wspaniale opisałaś też wypad dwóch par moich kolejnych ulubieńców z burzą w tle.
Mam nadzieję ja wiem pisałaś już ale że wspomnisz coś o Alexie.
Czuje taką niedokończoną historię. Josh wyjechał i serio to koniec? Jakoś nie wydaje mi się być w Twoim guście.
Pozdrawiam serdecznie i będę polować na "Chłopak na święta".
opowiadanie wydaje mi się być genialne!
pozdrawiam i życzę weny.
,,Chłopak na Świeta" to fajne opowiadanie ale ma jeden minus... jak dla mnie stanowczo za krótkie xD
UsuńSerena, na "Chłopaka na święta" nie trzeba polować. Sam przyjdzie chętnie, bo od prawie roku jest dostępny na Beezar.pl za darmo. Myślałam, że już go czytałaś. :)
UsuńPatryk Woźniak, zawsze znajdą się jakieś minusy. :DD
Luana ...
OdpowiedzUsuńJesteś okrutna ;-;
Cały rozdział taki hejpi a końcówka ... massakra ;-; a Richie tak się cieszył ...
Popieram Rivai ... tak się nie robi ;-;
Ej no. Już się nastawilam na nowego członka rodziny...w mojej rodzinie tez tak było... więc wiem co czuje Marianna. Szkoda mi jej.
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Sean i Dreake przyjechali w odwiedziny... taj pozytywnie, a końcówka... tak przykro, bardzo cieszyli się na to dziecko, a tutaj...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia