Wiadomo jednak, że nie każdy może sobie pozwolić na kupno, więc chciałabym go podarować kilku osobom. Niestety nie mam pomysłów na konkursy. Może Wy jakieś macie albo po prostu piszcie w jakim konkursie chcielibyście wziąć udział - literackim, graficznym, coś z poezją, może zwykłe losowanie. Piszcie i coś wymyślę. :)
A teraz dziękuję za komentarze. Wiem, że jestem leniem w odpisywaniu, a poza tym przy komputerze spędzam zaledwie chwilę, ale każdy uważnie czytam i dziękuję jeszcze raz. :* Zapraszam na rozdział. :)
Z biegiem dni Casey
czuł się coraz lepiej. Nadal wyglądał kolorowo, ale już go tak bardzo nie
bolało i mógł się swobodniej poruszać. Maści zdziałały cuda. Przedwczoraj był
na kontroli i na szczęście okazało się, że wszystko jest w porządku. W takim
razie do szkoły może iść w poniedziałek razem z JD. Obawiał się powrotu do
liceum, bo Richie opowiedział mu o wizycie policji u dyrektorki i o tym, że podobno
trener – oraz byli koledzy – był przesłuchiwany. Może przez to mieć trochę
przewalone, ponieważ na pewno bez dowodów policja nic nie zrobi. Tym bardziej
że podobno trener wraz z innymi opowiedział policji niezłą bajeczkę. Sam będzie
musiał się tym zająć, jak planował.
– Siedź
spokojnie – skarcił go JD próbujący wysmarować mu bok maścią.
– Przecież
siedzę, a jak gdzieś tam sobie podotykasz więcej mojego ciała tym i przyjemność
lepsza. Dla nas obu.
– Gdybyś nie
wyglądał jak tęcza, to bym ci właśnie
przyłożył.
– Jeden siniak w
tę czy we w tę…
– Ale mogę cię
walnąć w łepetynę. Podobno jest zdrowa, ale dyskutowałbym.
– Ha, ha, ha,
Emosiek ma dobry humor. – Wyszczerzył się do niego, oglądając przez ramię.
– Powiedziałem,
nie kręć się. No, ale dobra, powinno już wystarczyć. – Wytarł dłonie w
chusteczkę, ale i tak były całe tłuste. – Muszę teraz jechać sobie łapska umyć.
– Myślałem, że
jeszcze bardziej mnie posmarujesz. Ale rozumiem, że wolisz przestać, bo jestem
za bardzo podniecający. – Założył na siebie podkoszulek.
– Tak,
przyznaję, jesteś podniecający jak osioł. – Mrugnął do niego. – Zawieziesz mnie
do łazienki? – Pokazał mu tłuste ręce.
– Pewnie,
książę. Siedź sobie wygodnie.
– A żebyś
wiedział, że tak będzie.
– Służę panu
uprzejmie. – Pokłonił się przed JD z błyskiem w oku, po czym otrzymawszy nikły
i kpiący uśmieszek od swojego chłopaka, wyprostował się i złapał za rączki od
wózka. Wyprowadzając pojazd, jak on
to nazywał, z pokoju, wpadli na biegnącą, najmłodszą latorośl rodziny Whitener.
– Przed czym tak uciekasz?
– Przed potworem
– powiedziała, po czym pisnęła i pobiegła do kuchni.
Zaraz obaj
poznali rozwiązanie zagadki, kiedy z jej pokoju wybiegł Danny, głośno rycząc.
– Bosz, już
wrócili ze szkoły. Koniec spokoju – burknął JD. – Hej, dzieciarnia, a lekcje
odrobione? – Usłyszał jęk zawodu dolatujący z paru stron.
– Ty to
potrafisz zepsuć zabawę – rzucił Casey.
– Najpierw
obowiązki, później przyjemność, a poza tym będzie trochę ciszy.
– Ale dzisiaj
piątek, nie muszą chyba… – Ruszył w dalszą drogę ku wielkiej krainie, jaką jest
łazienka.
– Muszą. Wiesz,
że jutro tego nie zrobią, w niedzielę będą jęczeć, że im się nie chce i pół
dnia marudzić, że nie odrobili lekcji w piątek. Nie, dziękuję.
– Co z tego? –
Zatrzymał się i ukucnął przed JD. Wziął jego dłoń w swoją, nie przejmując się,
że jest brudna od maści. – W weekend i tak nas tutaj nie będzie.
– A gdzie będziemy?
– Pamiętasz ten
mały motelik, w którym spędziliśmy noc?
– Aha. – Patrzył
podejrzliwie na Caseya. Co on znów kombinuje?
– Zabieram
się tam z rana. Spędzimy tam weekend, co ty na to? – Bał się, że JD mu odmówi.
Tym bardziej kiedy cisza przedłużała się, a chłopak wgapiał się w niego jak w
ufoludka. – Po prostu chciałbym spędzić czas tylko z tobą.
JD podejrzewał,
że wie, o co chodzi Caseyowi. Nie, że tego nie chciał, tylko obawiał się, jak
to będzie, i wstydził.
– Pewnie
myślisz, że chodzi mi o jedno – powiedział McPherson, jakby czytając w myślach
swojego partnera. – Wiesz, że chciałbym, lecz nie musimy nic robić. Wystarczy,
że pobędziemy ze sobą. Tutaj nie mamy większej możliwości bycia tak tylko ty i
ja.
– W tym motelu
nie ma windy. – Nie potrafił mu się opierać, kiedy Casey patrzył na niego tym
swoim cielęcym wzrokiem.
– Wniosę cię.
Dam radę. Najwyżej ktoś mi pomoże. Poza tym jesteś lekki.
– Chyba
zapominasz, że niedawno cię pobito.
– To było w
poniedziałek, a jutro będzie sobota. Nic mi nie jest. To co, pozwolisz mi się
porwać? – Uśmiechnął się na skinięcie głową, które otrzymał. Podniósłszy się,
pochylił, składając najczulszy pocałunek na ustach JD. Zamierzał przedłużyć
pieszczotę, lecz mu przeszkodzono, bo dzieciaki zaczęły znów biegać po
mieszkaniu.
– Do
cholery, powiedziałem, żebyście odrobili lekcje! – wrzasnął JD, natychmiast
uspokajając towarzystwo. – Widzisz, jak to działa?
– Twój wrzask na
każdego działa.
– Zawieź mnie do
tej łazienki, bo pomyślę, że dzielą mnie od niej całe mile.
– Nie moja wina,
że po drodze same przeszkody się piętrzą.
– Już je
pokonałem, więc… – urwał, bo jego usta zostały skutecznie przymknięte kolejnym,
tym razem głębszym pocałunkiem. Zamruczał, rozchylając wargi, by wpuścić język
Caseya do środka. Natychmiast oplótł go swoim i zassał bezlitośnie, bawiąc się
z nim i delektując bliskością. Nie dane im jednak było przedłużyć pieszczoty,
bo trzaśnięcie drzwiami skutecznie go otrzeźwiło. Oderwał się od ust Caseya,
spoglądając na wejście do mieszkania. – Co się tak gapicie? Nie widziałyście
całujących się facetów?
– Widziałam, ale
nie sądziłam, że będę widziała w takiej sytuacji mojego brata. Dobrze, że mi
oczu nie wypaliło.
– Nie gadaj
bzdur, Lori – wtrąciła Kate. – To po prostu miłość. Cześć, brat.
– Hej. –
Nachylił się do ucha JD, szepcząc: – Właśnie dlatego chcę cię stąd zabrać na
weekend. W tym domu nie ma spokoju. – I jak na potwierdzenie z pokoju Ryana i
Danny’ego dobiegł wrzask radości. – Ryan chyba przeszedł całą grę.
– Cas, zabieraj
mnie wszędzie, gdzie chcesz, byle była chwila ciszy.
– O, jaki
posłuszny.
– A chcesz w
łepetynę?
Casey roześmiał
się. To był właśnie jego kochany JD.
*
* *
– Szlag by to! –
wrzasnął Richie, wrzucając spaloną patelnię do zlewu i zalewając ją wodą.
Tłuszcz zaskwierczał i prysnął na boki. W całej kuchni śmierdziało spalenizną,
a włączony okap ledwie dawał sobie radę z pochłanianiem dymu. – Niech to szlag.
– Chłopak usiadł na kafelkach, zaciskając dłonie we włosach, starając się nie
myśleć o spalonej kolacji.
Zamyślił się
tylko na chwilę i ma spaloną patelnię oraz pusty żołądek. Nic mu się ostatnio
nie udawało. Nawet przestał tańczyć, bo nie widział w tym sensu. Stracił do
tego chęć. Do wszystkiego stracił chęć. Rano ledwie zwlekał się z łóżka, szedł
do szkoły, zachowując się jak robot, po czym wracał do pustego domu i uderzała
w niego samotność. Parę razy spotkał się z Joyce i było nawet fajnie, lecz
dziewczyna kogoś poznała i umawiała się z tą osobą. Alex go zostawił, bo ma też
pewnie kiepskie dni. Tak chyba lepiej, bo obaj w nienajlepszych nastrojach
mogliby skoczyć sobie do oczu, a to ostatnie czego oczekiwał.
Nie to jednak
było najgorsze. Z każdym dniem coraz bardziej odczuwał brak Jonathana. Odkąd
postanowił, żeby dać partnerowi czas, ani razu go nie widział. Johnny wziął
urlop, a on sam nie chodził do ich domu, więc nie mieli okazji się spotkać.
Nawet jakby mieli, to i tak przeczuwał, że Johnny zrobi wszystko, żeby go
unikać. To nie wróżyło dobrze, a czarne myśli coraz częściej go prześladowały.
Każdego dnia bał się, że Johnny przyjdzie, powie mu, jak to dobrze żyć bez
niego, i zakończy ich związek. W Richiem walczyły ze sobą różne sprzeczności.
Głosy, które krzyczały, że partner go zostawi, z głosami mówiącymi zupełnie coś
przeciwnego. Nie chciał żadnych słuchać, a na pewno nie tych pierwszych, bo
wpędzały go w depresję, a wtedy nie potrafił przestać płakać i wmawiać sobie,
że jest nikim, jak kogoś takiego może chcieć facet jego marzeń. Samotność
gnębiła go, lecz nie potrafił tego zmienić.
Przez parę
miesięcy był taki szczęśliwy i wszystko spierdolił. Zawsze wszystko niszczy.
Zniszczył związek rodziców, relacje z siostrą, bliskość z Johnnym, a teraz
jeszcze swoją kolację.
Podniósł głowę,
słysząc pukanie do drzwi. Przez chwilę korciło go, żeby udawać, że go nie ma,
lecz doszedł do wniosku, że każde towarzystwo będzie lepsze niż kolejny wieczór
z wyciskaczem łez, który planował obejrzeć, by dobić się jeszcze bardziej.
Wstawszy, rzucił tylko okiem na spaloną patelnię. Będzie musiał kupić nową, po
tym jak poprosi ojca o kasę.
Nie interesując
się swoim wyglądem, poszedł otworzyć drzwi.
– Cześć, tatku.
– Przygładził sterczące kosmyki i poprawił za duży, porozciągany golf.
– Ciężko się do
ciebie dodzwonić, a że byłem w pobliżu, postanowiłem wstąpić. – Martin
zmarszczył brwi i nos na smród dochodzący z wnętrza domu. – Mogę wejść?
– Tak. – Odsunął
się, wpuszczając rodzica do środka.
– Co się
przypaliło? – Martin od razu skierował swoje nogi do kuchni i pierwsze co
zrobił, to odsunął firankę i otworzył okno.
– Raczej
zjarało, doszczętnie. Byłem… zajęty i…
– Richie,
przecież tłuszcz mógł się zapalić, a wtedy miałbyś problem.
Obserwował ojca
oglądającego nie tylko patelnię, ale i coś, co wcześniej było smacznym bekonem,
a teraz bardziej przypominało zwęglone coś, niż jedzenie.
– Powiedz mi, co
się z tobą dzieje? – zapytał Taylor, zostawiając w spokoju patelnię. – Nie
przychodzisz do nas, nie dajesz znaku życia. Tylko raz odebrałeś telefon. –
Ojciec oparł się o szafki z założonymi na piersi rękoma.
– Nic. Jestem
tylko zajęty szkołą, nauką, tańcem. Mam tyle na głowie, że ciężko znaleźć mi
czas na jakiekolwiek towarzystwo – kłamał i już czuł się temu winny. Nie
zamierzał jednak przyznawać się tacie do tego, że w jego związku źle się
dzieje. Rodzic żył w swoim świecie z nową żoną, która była fantastyczną
kobietą. Zmienił pracę na lepszą i lepiej płatną. Po co miałby psuć mu
wszystko, zrzucając swoje problemy na niego. Zresztą i tak nie mógłby mu
powiedzieć, dlaczego tak się stało. Prędzej wróci do tego klubu, niż wygada się
z takich rzeczy przed ojcem.
– Johnny ci nie
pomaga?
– Pomaga, ale ma
też swoje życie. Od jakiegoś czasu daje prywatne lekcje tańca i ma coraz mniej
czasu wolnego. – Potarł ramiona, bo zrobiło mu się zimno. – Mogę zamknąć okno?
W piecu pewnie wygasło, a na dworze ziąb.
– Już się
przewietrzyło, więc zamknij. Właściwie przyjechałem tutaj, żeby powiedzieć ci
parę rzeczy o twojej siostrze. Po to głównie dzwoniłem.
Richie
przekręcił klamkę w oknie, szczelnie je domykając.
– Co u niej? Nie
widziałem jej od stypy po pogrzebie mamy.
– Nie za
ciekawie. Została wysłana na jeden z tych obozów dla trudnej młodzieży.
– Co? –
Czytał o takich obozach, nawet oglądał jakiś program Reality Show z takiego
miejsca. Wysyła się trudne dzieciaki, często młodych przestępców, do takich
obozów, zamiast do zakładów zamkniętych, i tam uczą się życia. Często w takich
obozach rygor jest jak w wojsku i szefem jest jakiś wojskowy czy ktoś w tym
stylu. – To jak więzienie na powietrzu. Ale ona przecież…
– Dziewczyna
kradnie, jest agresywna. Twoja ciotka nie mogła nad nią zapanować. Milicent
uderzyła ją przy policji, która przyszła po twoją siostrę z nakazem
aresztowania. Ciotka zadzwoniła do mnie i dzisiaj z pomocą Marianne Mili
została zawieziona do takiego obozu. Jeżeli z niego ucieknie, czeka ją
poprawczak.
– Ale co kradła?
Są na to dowody?
– Kamery, synu,
kamery. Jakaś nagrała ją, jak kradnie płyty ze sklepu muzycznego. Takich
przypadków jest dużo więcej. To jakaś bluzka, kosmetyk, coś innego. To się
działo już od śmierci waszej matki, ale nikt tego nie widział.
– Jak mieliśmy
to widzieć, kiedy młoda zamieszkała z ciotką, mając nas nie powiem gdzie.
Dobrze jej tak. – Zasunął zamaszyście firankę. – Niech siedzi na takim obozie.
Może to ją zmieni. Może coś zrozumie. Ile ma tam być?
– Zależy od
postępów. Za miesiąc można będzie ją odwiedzić.
– Na pewno
do niej nie pojadę. Mam żal i dopóki sama do mnie nie przyjdzie, nie przeprosi,
nie mam zamiaru mieć z nią jakiegokolwiek kontaktu. Zresztą nigdy nie byliśmy
kochającym się rodzeństwem. – Już zapomniał, jak chwilę wcześniej obwiniał się
o to, że popsuł relacje z siostrą. Ale tak jak powiedział, nigdy nie mieli
dobrego kontaktu ze sobą. Za dużo życia mu zatruła, żeby miał się czymś takim
przejmować. Nie ma to jak dobijać się i szukać sobie samemu problemów oraz
sytuacji, podczas których może się o coś obwiniać.
– Richie, ona i
ty, oboje jesteście moimi dziećmi i tak samo się o was martwię. – Podszedł do
syna i położył rękę na jego ramieniu. – Chciałbym, żebyście umieli się dogadać.
Rodzina w życiu jest ważna.
– Niech ona
zechce się dogadać, to może ja też tego spróbuję.
– W porządku,
ale jakbyś za miesiąc zmienił zdanie…
– Wątpię, mimo
wszystko będę pamiętał, że mogę się z tobą zabrać. Gdzie właściwie ona jest?
– Gdzieś w
górach. Konkretny adres poznam za jakiś czas. Wiesz, tak na wszelki wypadek,
żebym na samym początku nie przyjechał i nie zabrał jej stamtąd. Uciekam.
Wybieramy się z Marianne na kolację. – Wsunął rękę do kieszeni płaszcza i
wyjąwszy z niej portfel, otworzył go. – A tu masz na nową patelnię. – Podał
synowi plik banknotów. – Nie wydawaj tego, co ci daję co miesiąc, na takie
zakupy.
– Nadal się
upierasz, że do pracy powinienem pójść dopiero w wakacje?
– Sam
mówisz, że już teraz nie masz czasu. – Nie do końca wierzył synowi, ale siłą
niczego z niego nie wyciągnie. – A jak tam rachunki?
– Zapłacone. Z
tego, co mi na nie dałeś, to zostało kilka dolców.
– W
porządku i odwiedzaj nas częściej. Wpadnijcie kiedyś z Jonathanem na obiad. –
Uścisnął syna, klepiąc go po plecach.
– Wpadniemy.
Odprowadzę cię.
Kiedy pożegnał
się z tatą i patrzył, jak mężczyzna odjeżdża, kątem oka zauważył, że pod domem
Alexa zaparkował samochód Jonathana. Nie czekał, aż jego chłopak z niego
wysiądzie, a miał na to wielką ochotę. Co więcej, chciał do niego podejść i
powiedzieć to, co dla Johnny’ego mogło
być pustymi frazesami. Nie zrobił tego. W zamian chwilę później napisał esemesa:
„Kocham Cię”.
Nie otrzymał
odpowiedzi.
*
* *
– No, puść to
jeszcze raz i zobaczysz. – JD próbował wyrwać Caseyowi pilota od DVD.
– Co mam
zobaczyć, że trup mrugnął okiem?
– Powiekami.
Mruga się powiekami.
– Jak rzekł, tak
rzekł. – Oglądali właśnie jakiś kryminał i JD zaczynał go wkurzać, bo w całym
filmie widział masę błędów i cały czas gadał.
– A tutaj nie
obrysowali tej leżącej na podłodze latarki. Przecież to może być dowód…
– JD, to jest
tylko film.
– Właśnie, JD,
przymknij się – skarciła go Kate. – To tylko film.
– Spoko. –
Chłopak uniósł ręce. – Tylko tutaj widać tyle błędów. O, znów zamrugała.
– A niech se
mruga. Może przecież – rzuciła Lori.
– Nie może, jest
aktorką, gra trupa, więc nie może się ruszać.
– Jesteś
upierdliwy, brat.
Siedzieli we
czwórkę w dużym pokoju, kiedy godzinę temu postanowili spędzić wieczór razem.
Mama JD jakiś czas temu przyszła z pracy, zrobiła z dziewczynami kolację i
teraz siedziała w fotelu w rogu pokoju, czytając książkę i od czasu do czasu
spoglądając na nich rozbawiona.
– Po prostu tego
nie da się oglądać. – JD spojrzał na wchodzącą do pokoju Molly, która stanęła
przed Caseyem i zaczęła mu się przyglądać. Potem podeszła do niego i zrobiła to
samo. Pokiwała głową i znów wróciła do jego chłopaka. – Co tam, mała?
– Nie jestem
mała.
– Bosz, tu się
nie da oglądać – sapnęła Lori, wyrywając z ręki Caseya pilota i pauzując film.
– Jak temu coś nie pasi, to zaś młoda przyłazi. Widać, że czegoś od chłopaków
chcesz, gadaj.
Molly pokazała
jej język, wzruszyła ramionami, uniosła dumnie brodę i wyszła.
– Chyba pójdę
zobaczyć, o co jej chodziło – powiedział McPherson.
– A ja w końcu
zobaczę, kto zabił – rzekła Kate i dostrzegając, że JD chce coś powiedzieć,
dodała: – Tylko nie waż się mówić, kto jest sprawcą, bo będzie źle.
– To idę lepiej
się spakować. To znaczy jadę – rzucił kąśliwie chłopak.
– Fajnie, że
jedziecie na ten weekend. Mój brat ma ekstra pomysły.
– Czasami ma. –
Nie wiedział czy to fajnie, że jadą, czy nie, ale co mu szkodziło wyrwać się z
domu.
Tymczasem w
pokoju Molly i Lori Casey ostrożnie usiadł na małym, kolorowym krzesełku,
pozując do rysunku. Okazało się, że dziewczynce przyszła ochota na malowanie i
potrzebowała męskiego modela, a jako że do wyboru miała tylko dwa wizerunki,
wolała ten jego. Bo, jak dodała, on wygląda normalnie, gdyż gdyby narysowała
brata, to więcej byłoby włosów na rysunku niż twarzy, czy coś takiego. W każdym
razie nie do końca zrozumiał, o co jej chodziło. Pewnie o grzywkę, która
zasłaniała prawe oko chłopaka.
– Nie ruszaj
się. Namaluję teraz oczy.
– Dobra. A co z
tą karierą aktorską?
– Malowanie to
ho… hobby. Aktorka to praca – powiedziała dziewczynka poważnie, wybierając
jedną z kredek, które kupił jej na urodziny. – Nie ruszaj się.
– Nie ruszam
się, panienko.
Dziewczynka
zachichotała, po czym pomazała coś na kartce i znów zmieniła kredkę.
– To będzie
ładne. Weźmiesz ślub z moim bratem? –
zapytała znienacka.
– E… – Co miał
jej odpowiedzieć? Przytkało go. Bardzo go tym pytaniem zaskoczyła. – Jakby była
możliwość i chciałby to tak. – Sądzisz, że w sukni ślubnej byłoby mu do twarzy?
– Coś ty. Nie
założyłby sukienki. To chłopak. Na welon też by się nie zgodził, chociaż jak
bawiłam się lalkami – mówiła, jakby nadal tego nie robiła – to raz założyłam mu
taki welon dla lalek. Ładnie mu w tym było. I mi na to pozwolił.
– Chyba wolę go
bez welonu.
– Też tak myślę.
Lepiej wygląda bez welonu. Ale nie ruszaj się, bo muszę namalować nos.
Lubił tę małą i
miał do niej dużo cierpliwości. Pewnie dlatego nieśmiało wybrała jego,
wcześniej odrzucając brata, który, pomimo że kochał swoją siostrzyczkę, już by
stąd zwiał.
– Odpierdol się!
– Usłyszał Casey, bez problemów rozpoznając głos wściekłego JD. Nawet Molly
podskoczyła, z obawą patrząc na otwarte drzwi.
– Molly, możemy
dokończyć później? – Dziewczynka tylko pokiwała głową. – Super. – Podniósł się
z krzesełka, już wiedząc, że siadanie na czymś tak małym było błędem. Tak
szybko jak mógł, dotarł do pokoju, który dzielił ze swoim chłopakiem.
– Nie, zostaw! Sam
sobie poradzę! – krzyczał JD na swoją siostrę. Wokół niego leżały porozrzucane
ubrania, a rozsierdzony chłopak zaciskał pięści na podłokietnikach wózka.
– Lori, wyjdź –
nakazał Casey i zamknąwszy za dziewczyną drzwi, zwrócił się do JD. – Co ci znów
odwaliło?
– Przez te
cholerne nogi nie potrafię nic sam zrobić! Nie potrafię sam nawet sobie torby
zdjąć i spakować się. – Uderzył pięścią w komodę.
– Jesteś
sfrustrowany, ale to nie znaczy, że masz się na innych mścić! Lori tylko
chciała ci pomóc!
– Wiem, kurwa,
wiem! Nie musiałaby tego robić, gdyby nie te cholerne nogi. – Tym razem zaczął
uderzać pięściami w swoje nic nieczujące uda. – Są jak z drewna. Nie są moje.
Po co ty mnie chcesz zabrać na ten weekend? Lepiej sam jedź i odpocznij. Nie
masz ze mnie żadnego pożytku! Zostaw kalekę i żyj dalej. Lepiej, żebym umarł, a
nie siedział na tym czymś!
– Wymień sobie
mózg, JD! – Bardzo zabolało go to, co partner powiedział. – Zależy mi na tobie,
rozumiesz? – Uklęknął przed nim, odwracając go w nerwach w swoją stronę. Wziął
jego dłonie w swoje i pocałował każdą z nich kilka razy. – Dlaczego ty nic nie
rozumiesz? – Przytknął czoło do jego rąk. – Nigdzie nie zamierzam bez ciebie
jechać. Chcę z tobą tam pojechać. Z tobą spędzić czas. – Uniósł głowę i ich
oczy się spotkały. – Ty wciąż o tym samym. Tak jakby mnie obchodziło, czy
chodzisz, czy nie. Owszem, chcę, żebyś chodził, bo ty tego pragniesz, ale dla
mnie najważniejsze, że żyjesz. Przecież mogłoby cię już ze mną nie być. – Czuł,
że w oczach pojawiły mu się łzy. Nie zamierzał się ich wstydzić. – Nie mów tak,
że lepiej byłoby, gdybyś umarł. Nie wiesz, co czułem, kiedy tak sądziłem,
widząc cię leżącego i całego we krwi. Nie myśl ciągle o sobie. Pomyśl o mnie.
Co ja bym czuł, musząc odwiedzać twój grób zamiast mieć możliwość dotknięcia
cię. – Wyciągnął dłoń i odsunął mu z oka grzywkę. – Spojrzenia w te twoje pełne
głębi, czarne oczy. Porozmawiania z tobą. Jesteś najważniejszą osobą w moim
życiu. Jeżeli powiesz, żebym odszedł, zrobię to wbrew sobie, ale nigdy nie proś
mnie, abym przestał cię kochać dlatego, że ty nie chodzisz. Powiesz jakie to
kiczowate, co mówię, że pewnie powinienem się zamknąć, ale mów sobie, co
chcesz. Kocham cię. Boli mnie, że cierpisz, bo nie możesz chodzić, lecz
najbardziej boli mnie to, iż wolałbyś być w grobie zamiast ze mną.
– Chcę być z
tobą. – Kciukiem otarł łzę płynącą po policzku Caseya. – Ty nawet nie wiesz,
jak bardzo chcę być z tobą. W pełni z tobą, wiesz, co mam na myśli?
Casey pokiwał
głową, domyślając się, że JD chodzi o seks.
– Kochanie, to
przecież nie problem. Mówiłem ci dwa miesiące temu…
– Pamiętam.
Tylko jak mam pokonać wstyd? Jak mam pokonać to, że ty byś musiał wszystko
zrobić.
Casey chwycił w
dłonie jego twarz i delikatnie pocałował te pełne wargi.
– Za dużo
myślisz. Nie rozmawiasz ze mną, tylko myślisz. Może zostaw to chwili. Co? Nie
zabieram cię do tego motelu, że może zgodzisz się ze mną kochać. Po prostu chcę
pobyć tam z tobą i tylko z tobą. Chcę, żebyś się zrelaksował przed powrotem do
szkoły. Nie zmuszaj się do niczego.
– Nawet nie
wiesz, jak bym chciał… – Objął Caseya wokół szyi. – Jakbym chciał znów móc się
z tobą kochać. Móc panować nad sobą. Po prostu takie sytuacje, kiedy chcę coś
zrobić, a nie mogę, sprawiają, że moje panowanie nad sobą kończy się. Ta głupia
torba… Obawy jak to będzie. Jak sobie poradzę w łazience. W domu mam wszystko.
– Nie bój się.
Pomogę ci. Po to też jestem. Pomogę ci. – Pocałował go w ucho, a potem ukrył
twarz w szyi chłopaka. – Jak dobrze trzymać cię w ramionach. Jak dobrze.
– Powtarzasz
się.
– I co z tego? –
Podniósł się, wsunąwszy rękę pod kolana JD. Chłopak zaczął protestować, że jest
za ciężki, ale jego to nie obchodziło. Przeniósł go na łóżko, ignorując ból
potłuczonych żeber. Położył się obok niego i mocno przytulił.
JD wtulił się w
niego ufnie, mając gdzieś, że pewnie nie zachowuje się tak jak wtedy, kiedy był
zdrowy. Wstydził się swoich obecnych słabości, pomimo że wiedział, aby przed
Caseyem niczego się nie wstydzić. Chłopak kochał go, a on kochał jego. W
ramionach swojego chłopaka uspokoił się. Chyba mu tego brakowało. Przez
ostatnie dni bał się go dotknąć, bo kiedy to robił, Cas krzywił się z bólu, a
on tak jak jego chłopak potrzebował kontaktu fizycznego.
– Pewnie ci
to mówiłem, ale powiem jeszcze raz. Zmieniłeś moje życie, JD. Moją przyszłość,
którą wiódłbym u boku jakiejś kobiety, unieszczęśliwiając ją i siebie.
Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?
– Twoja kara po
pobiciu Richiego.
Casey rozejrzał się po klasie, ignorując wgapione w siebie kilkanaście
paru oczu. Nigdzie nie widział wolnego
miejsca. Ciekawe gdzie miał usiąść?
– Siadaj z JD – podsunął Joshua.
– Z kim?
– Ma chyba na myśli mnie – odezwał się zachrypnięty
głos z głębi klasy.
McPherson wytężył wzrok, szukając właściciela tegoż głosu i natrafił
na uniesioną rękę należącą do chłoptasia o hebanowych włosach. Casey obrysował
chłopaka wzrokiem, dłużej zatrzymując go na zadziornej fryzurze z pazurkami.
Cieniowane pasemka wypuszczone przy twarzy prawie całkowicie przysłaniały prawe
oko, lewe było odsłonięte, patrzyło na niego obojętnie. Nad nim w brwi widoczny
był srebrny kolczyk twister zakończony kulkami, na lewym uchu też coś
błyszczało, ale włosy wszystko zasłoniły. Kąciki pełnych warg uniosły się w
górę, pogłębiając dołeczki w
policzkach oraz charakterystyczne wgłębienie nad górną wargą.
– Przyszło mi siedzieć z pieprzonym Emo – mruknął
pod nosem.
– Nie jestem Emo.
– Taa, tylko nie potnij się czasami, bo mi zaplamisz
koszulę. Wyglądasz jak Emo.
– Masz z tym jakiś problem? – zapytał JD. – A nie,
słyszałem, że masz problem ze sobą.
– Co się gapisz? – warknął do niego Casey.
– To prawda, co mówią, im więcej mięśni, tym mniejszy móżdżek i mniejszy...
– Schowaj swoje stereotypy…
– McPherson, jeszcze jedna uwaga, a zamiast
siedzieć, będziesz czytał Szekspira pośrodku klasy – warknął Josh, już mając go dość.
– Psorku, przecież on nie umie czytać – rzucił JD, szczerząc się.
– Zamknij się.
– Chciałbyś, bezmózgi mięśniaku. – Uśmiechnął się
nikczemnie.
Powstrzymał się przed kolejną uwagą w stosunku do
tego Emo czegoś, co w ogóle się go nie bało. Miał się męczyć z tym czymś przez
kolejną godzinę? W duchu liczył, że po wyjściu nie będzie musiał go oglądać.
Zrobi,
co ma zrobić, i wróci do domu.
– Teraz to ty się gapisz – powiedział JD, znów zadziornie unosząc prawy kącik ust.
– Słuchaj, Emo, jeszcze kiedyś ci wpierdolę. Jesteś
klasę niżej, co nie?
– Oj, już się boję. Ratunku, wielki mięśniak chce
mnie zniszczyć – zadrwił JD.
Casey zacisnął pięści, aż go swędziały gotowe z
ochoty na przestawienie szczęki lub nosa tego czegoś. Przez to przypomniał
sobie o swoim nosie, ten pedałek prawie mu go złamał. Na nieszczęście uderzenie
było na tyle silne, że nadal pozostał mu siniak, z czego czasami i jego kumple
rechotali. Już on im wszystkim pokaże.
– Biedny nosek boli? Może podmuchać?
Casey zorientował się, że dotyka swojego nosa.
Spiorunował wzrokiem tego dziwoląga.
– Zamknij się.
– Chciałbyś.
– Ta godzina to będzie wieczność – mruknął, kiwając z rezygnacją głową. – Nie gap się –
warknął, starając się skupić wzrok na
czymś innym niż na swoim wkurwiającym„koledze”.
– Bo co?
Uderzył głową w blat ławki. Za co go tak
pokarało?
– To było
epickie. – Zaśmiał się McPherson, spoglądając na twarz chłopaka. – Jak ty mnie
wkurwiałeś.
– Lubiłem to
robić. A ty zamiast przywalić nielubianemu Emo, pokochałeś go. – Oczy JD
uśmiechnęły się, tak jak jego usta. – Zabierz mnie do tego motelu i spraw,
żebym na chwilę zapomniał o wszystkim. Najpierw jednak pocałuj mnie.
– Mam ciebie
pocałować?
– A co, nie? –
Uniósł jedną brew.
– Akurat ciebie?
Za co?
– Och, zamknij
się – warknął JD, pierwszy dobierając się do jego ust.
Casey uśmiechnął
się, a potem oddał pocałunek, przyciskając do siebie swojego ukochanego chłopaka,
którego jutro porwie z domu.
*
* *
Richie wykąpał
się i zamierzał położyć się wcześniej spać, kiedy dzwonek do drzwi sprawił, że
zamiast do łóżka musiał udać się do drzwi frontowych. Zerknął przez judasza,
kto to się do niego dobija, i poczuł, że coś go ściska w żołądku. Po swoim
gościu spodziewał się najgorszego i bardzo chciał odciągnąć tę chwilę, ale co
ma być to będzie, nieważne, że to odłoży na później.
Przekręcił
łucznik i powoli otworzył drzwi.
– Johnny? Co tu
robisz?
Jonathan złapał
przestraszonego chłopaka za ramiona i popchnął go do środka. Tam wsunął dłoń
w jego włosy i powiedział:
– Kocham cię i
mam dość przerwy. Po prostu cię kocham – wyznał, a potem pochylił się i zaczął
go całować tak, jakby to robił ostatni raz w życiu.
Coś pięknego :3 niby gdzieś tam są w opowiadaniu inni smutni bohaterowie, ale w tym rozdziale wszyscy kończą szczęśliwi c,:
OdpowiedzUsuńCasey dba o JD i może wreszcie będą seksy xdd
Johnny zmądrzał i poszedł pogodzić się ze swoim chłopakiem
Pełnia szczęścia //*~*//
Gdzie Dżosz, gdzie smutni bohaterowie, gdzie łzy... nie no, nie narzekam, jest dobrze :-)
OdpowiedzUsuńRety piękne kochana.
OdpowiedzUsuńNajpierw wyznanie Caseya i jego czuła rozmowa z JD.
W końcu JD się otworzył i powiedział swoje słabości.
Ja wiem, że to trudne dlatego ten moment jest piękny.
I jeszcze Jonny.
Jego szczere słowa i ta miłość bijąca od niego.
Ech chciałabym znaleźć faceta który by mnie tak pokochał.
coś pięknego.
Pozdrawiam i życzę weny! <3
Przy przemowie Casey'a miałam łzy w oczach 😢 Wspaniale, że JD ma kogoś takiego, kto kocha go bezwarunkowo. A Johnny nareszcie zmądrzał ^.^ Teraz tylko czekać na rozwój romansu naszych dwóch doktorków i na nową miłość Alexa, bo mam nadzieję, że uleczy serce po Joshu 😥 Należy mu się szczęście! 😄
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! ❤
Chyba się domyślam jak to będzie z Alexem i Joshem... Obym miała rację xD Fajnie że Johnny w końcu zmądrzał i wrócił do swojego aniołka. Casey i JD są na dobrej drodze do wyjścia z tej sytuacji i mam nadzieję że JD będzie w końcu chodził. 😁😁
OdpowiedzUsuńJak zawsze pięknie i wspaniałe się czyta, już się nie mogę doczekać następnego rozdziału... i pomyśleć że z początkiem wakacji czytałem wszystkie opowiadania po kolei... a teraz nie mam co :( :'( muszę czekać tydzień... popieram koleżankę (nie pamiętam kto to) która pisała że tydzień oczekiwania to już podchodzi pod znęcanie się :D
OdpowiedzUsuńMoże niech będzie po prostu konkurs tak jak ostatnio? Wiersz, rysunek itp wszystko razem?
OdpowiedzUsuńAwaww~ Chyba jak każdego, mnie tez urzekły słowa Caseya :) Jest taki kochany odkąd pokochał JD :) No i, mimo, że nie przepadam za wątkiem Richiego i Johnnyego, to cieszę się, że ten w końcu zmądrzał ;) Ciekawi mnie co u Seana i Drake'a, no i oczywiście wciąż czekam na jakąkolwiek wzmiankę o Joshu :(
OdpowiedzUsuń/A
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, w końcu Jonathan przyszedł do Richiego i chce z nim być, Jd powinien w końcu zacząć rehabilitację, och Casey porywa go i dobrze ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia