Zapraszam do kupna mojego kolejnego tekstu Ogród malw.
Zapraszam tych co już tekst kupili, aby go ponownie pobrali, bo niestety gapa ze mnie i w pierwszej wersji nie przerobiłam na czarno poprawek z jakiegoś rozdziału czy może rozdziałów. Teraz jest okej. :)
Stał przy oknie, oparty
barkiem o ścianę, przyglądając się poruszanym przez wiatr gałęziom drzew, na
których za jakiś miesiąc powinny pojawić się pąki zapowiadające pojawienie się
liści. Przyroda na wiosnę będzie budzić się do życia, natomiast on sam czuł
się, jakby znów zaczął umierać. Zadawał sobie pytanie, czy dobrze zrobił,
pytając Richiego o to, czy chłopak na pewno chce z nim być, i proponując
odpoczynek od siebie. To były jedne z najcięższych chwil, które wczoraj
wieczorem przeżył.
Poczuł,
że Richie w jego ramionach zamiera. W pokoju nastąpiła ciężka cisza. Trwała do
chwili, kiedy Richie poruszył się i zaczął płakać. Płakał tak bardzo, że
Jonathanowi łamało to serce. Chciał cofnąć swoje słowa. Powiedzieć mu, żeby
zapomniał o tym,
co mu powiedział, bo go kocha, ale zanim on otworzył usta, to jego chłopak
przemówił pierwszy:
–
Nie wierzysz mi, że chcę z tobą być, Johnny. To nie ja potrzebuję czasu na
przemyślenie sobie wszystkiego. To… – Richie pociągnął nosem. – To ty tego
potrzebujesz. Ty musisz się zastanowić, czy chcesz być z kimś takim jak ja. Kocham cię od kilku lat, a ty mnie
od niedawna. Twoje uczucia zmieniły się w jednej chwili. Mam problemy. Chcę je
pokonać, ale nie potrafię. Zrobiłem źle. Możesz sądzić, że ci nie ufam. Ufam ci
i kocham. I dlatego… – Zacisnął mocniej ręce wokół ciała Jonathana. – Wiem, że
to ty potrzebujesz przerwy ode mnie. Ty musisz odpocząć, tak jak chciałeś przez
ostatnie dni. Prawda? Chcesz tego?
Johnny
nabrał do płuc powietrza i z trudem przyznał mu rację.
W tamtej chwili Richie
odsunął się od niego i odwrócił, a on poczuł, że zrobił źle. Chciał wszystko
odkręcić, powiedzieć, że nie chce przerwy, już miał przyciągnąć do siebie
Richiego, którego bardzo zranił, lecz powstrzymał się przed tym. Za jakiś czas
znów mogliby mieć powtórkę z rozrywki, a nie tego chciał. Przecież nie zerwali,
mimo że tak się właśnie czuł. Przez to wszystko wróciły wspomnienia sprzed lat.
Niby z Patrickiem to była inna sytuacja, ale wtedy także odczuwał to lodowate
zimno pełzające po kręgosłupie i głos wrzeszczący na niego, że robi bardzo źle.
To przecież tak samo jakby zostawił Richiego, bo jak można od siebie
odpoczywać? Dobry związek nawet nie bierze pod uwagę takiej możliwości. To
znaczyło, że tak naprawdę tworzyli coś, co było bardzo kruche i musiało się w
końcu zacząć rozpadać na kawałki. Miłość to nie wszystko. Do tego potrzeba czegoś
więcej, żeby przeżyć ze sobą lata. Fascynacja w końcu się kończy i przychodzi
rzeczywistość. U nich ta rzeczywistość miała charakter seksualny. Niby nic, a
mimo wszystko to bardzo dużo. Tak, to właśnie on potrzebował przerwy, bo przez
Richiego czuł się jak rzecz. Jak taki żywy wibrator używany od czasu do czasu.
Bolało i bolał również ten odpoczynek, którego nie powinno być. Źle się stało,
lecz liczył, że wyjdzie im to na dobre.
Pukanie do drzwi
odwróciło uwagę Jonathana od dręczących myśli. Nie spodziewał się za nimi
nikogo innego niż brata, dlatego bardzo się zdziwił, kiedy w pokoju pojawił się
tata.
– Tato, potrzebujesz
czegoś? – zapytał, spoglądając na niego.
– Tego, żeby mój syn
zszedł na śniadanie. Jak wiesz, z mamą zaczęliśmy urlop. Dzisiaj wyjeżdżamy i
chcieliśmy spędzić z wami trochę czasu. Zaprosiłbyś Richiego…
– Richie nie przyjdzie.
– Tak, tak, szkoła.
Zapominam, że od ósmej z Alexem zaczynają zajęcia. Ty na którą idziesz do
pracy?
– Mam dzisiaj dzień
wolny. – Dzisiaj i tak miał mieć zajęcia tylko z Richiem, ale przecież wczoraj je
odwołał.
– Słyszałem, że twój
chłopak ma dzisiaj egzamin z tańca. Nie będziesz przy nim?
– Wolę go nie
rozpraszać.
– Może masz i rację.
Nie wiem, jak wy, młodzi, w tych czasach postępujecie, ale dawniej to nie było
mowy, żebym nie był przy waszej mamie w ważnych chwilach. Oczywiście jeżeli
istniała taka możliwość. Jakoś za mojej młodości było inaczej. Byliśmy sobie
wierni. Liczyło się uczucie, a nie kto ile ma pieniędzy i ten, ta ma więcej,
więc wybieram tę osobę.
– Dzisiaj też
liczy się uczucie, tato. Nie u wszystkich, co prawda, lecz u większości.
Czasami tylko samo uczucie nie zawsze wystarczy.
– Czy coś się dzieje? –
Garrett położył rękę na ramieniu syna. – Stoisz i gapisz się przez to okno,
jakbyś chciał coś tam wypatrzeć. – Wciąż, jakby to było wczoraj, pamiętał
depresję Jonathana. To, co się wtedy z nim działo. Tak bardzo bał się wtedy o
syna i nie umiał mu pomóc.
– Poradzę sobie. Wy z
mamą odpocznijcie i nie martwcie się nami. – Starał się przybrać na twarz
szczęśliwy wyraz. – Po prostu jestem zmęczony, to wszystko.
– I tak ci nie wierzę.
Jakby co to dzwoń. Na razie chodź na śniadanie, bo wiesz, jaka jest mama. Tym
bardziej że Alex pewnie już wyleciał z domu jak strzała.
Jonathan przysiągłby
każdemu, kto zapytałby go, gdzie jest Alex, że ten akurat przebywa w domu
Richiego Taylora. Tam, gdzie on powinien być.
* * *
– Musiałem się wycofać.
Nie chciałem, żeby jego miłość zamieniła się w nienawiść – mówił Richie, wiążąc
sznurówki czarnych traperów. Ledwie przeżył tę noc i stało się to dlatego, iż
wierzył w to, że Johnny wróci.
– Może zostań w domu. –
Zdaniem Alexa Richie nie wyglądał najlepiej. Od płaczu miał czerwone białka oczu,
bo popękały mu w nich żyłki, więc próbował namówić go do pozostania w domu. Po
co każdy ma się go pytać, co mu jest.
– Żeby myśleć? Nie,
Alex. – Oplótł wokół szyi długi, czarny szal, ale dotarło do niego, że już go
nie potrzebuje, bo na dworze robiło się coraz cieplej. – Wolę coś robić.
Zresztą mam dzisiaj egzamin. Muszę się na nim pojawić. – Pozbywszy się szala,
zdjął z wieszaka wiosenny płaszcz.
– Jak chcesz. Tylko co
z twoimi oczami? Ludzie będą pytać.
– Mam jakieś tam
zapalenie. I pamiętaj, wszystko jest dobrze. Joyce zaraz by mi współczuła, a
nie tego potrzebuję. – Tym bardziej że wypłakał się już za wszystkie czasy, a
wstawszy z łóżka dzisiaj rano, postanowił być silny. Jeśli nadal będzie taki,
jak dotychczas, straci swojego chłopaka. Musiał przestać być cipą i stać się w
końcu facetem. Ze swoimi problemami też sobie poradzi, a raczej poradzą z
Johnnym, kiedy skończy się ich „odpoczynek”. Zastanawiał się tylko, ile on ma
trwać. – Jedziemy?
Do szkoły dotarli na
piętnaście minut przed dzwonkiem i tak jak Alex przypuszczał, znajomi od razu
zauważyli, że coś jest nie tak. Joyce zaczęła o to wypytywać Richiego, a
chłopak z miejsca zamknął jej usta stosownym wytłumaczeniem o zapaleniu, które
go w weekend dopadło. Ku zaskoczeniu Alexa dziewczyna w to uwierzyła. Oscar
również, ale Sharon nie wyglądała na przekonaną, tym bardziej że jej mama była
okulistką. Jednak o nic nie wypytywała, nie dlatego, że więcej milczała, niż
mówiła, ale Alex zauważył, że po prostu wolała nie zdradzać przykrywki
przyjaciela.
– Ale masz jakieś leki czy
coś, nie? – dopytywała Joyce.
– Spokojnie, przejdzie
mi. O, Casey idzie. – Pomachał w stronę chłopaka, którego jeszcze kilka tygodni
temu omijał szerokim łukiem. Wszystko się w jego życiu zmieniło i nadal
zmienia. Wolał się nie zastanawiać, co zmieni się na złe.
Casey odmachał, ale
pokazał im, stukając palcem po zegarku, że nie ma czasu. Dzisiaj rano miał
trening i już był spóźniony. Wszystko przez JD, a raczej przez to, że chłopak
po raz pierwszy zostawał sam w domu, i trochę bał się, jak partner sobie
poradzi. Myślał, czy na pewno kawa stoi na tyle nisko, żeby JD po nią sięgnął.
Gdzie postawił czajnik elektryczny, cukier i czy kubki są w niżej stojącej
szafce. Kilka razy miał zamiar zawrócić, lecz wiedział, że czekałby go wtedy
solidny opierdol. W sumie JD nie był malutkim dzieckiem, które zostało samo w
domu na pięć minut. To dorosły chłopak i nie miało znaczenia, że jeździ na
wózku. Wszelkie udogodnienia w domu są, więc nie powinno być problemów.
Koniecznie musiał się uspokoić, bo faktycznie wróci do domu. Z drugiej strony
czyż tak nie byłoby lepiej? Ostatnio treningi nie były przyjemnością.
Zastanawiał się, czy nie zrezygnować z zapasów i nie poświęcić czasu czemuś
innemu. Może bieganiu. Przynajmniej trenowałby sam dla siebie i uniknął sportów
kontaktowych. Odkąd chłopaki z drużyny dowiedzieli się, że jest
homoseksualistą, każdy trening stresował go już kilka godzin wcześniej. Dobra,
nie każdy był taki jak Stark czy Kozetzky i paru innych chłopaków, ale ci wystarczyli,
by uprzykrzyć mu wszystko. Sam trener nie pomagał, tylko przytakując pieprzonym
homofobom. Dlatego każdorazowe wejście do szatni kosztowało go dużo zdrowia.
Nie rozmawiał o tym z nikim, bo wolał, żeby nikt się nie martwił. Przecież
wszystko było dobrze.
– Dalej, okłamuj siebie
– burknął pod nosem i pech chciał, że w tym samym momencie ktoś się koło niego
pojawił.
– Pedzio gada do
siebie. To już nadaje się do leczenia.
– Przymknij się, Karl.
– Otworzył z rozmachem drzwi szatni i stanął jak wryty. – Co tu się dzieje? –
zapytał, widząc swojego trenera stojącego na czele kilku chłopaków, którzy nie
wyglądali, jakby mieli go przyjaźnie powitać.
– Ostatnio nam zwiałeś.
W szkole nie możemy nic zrobić. Poza
szkołą cię nie widujemy, a na treningu mogą się wydarzyć różne rzeczy –
powiedział Adam Kozetzky, wychodząc przed trenera i trzymając kij bejsbolowy w
ręce.
– Ciekawe jakie. – Nie
mógł powiedzieć, że się nie bał, lecz nie zamierzał im tego pokazać. Na swojej
skórze odczuwał to, co sam robił innym. I jak tu nie wierzyć w karmę.
– Na przykład takie. –
Stark zamachnął się, wymierzając solidny cios z pięści prosto w żołądek Caseya.
Chłopak skulił się, ale
nie poczuł dużego bólu, ponieważ mięśnie brzucha doskonale go ochroniły. To go
tylko rozwścieczyło. Nie zamierzał dać się pobić i chwilę później oddał dawnemu
koledze, żałując, że zadawał się z kimś takim. Stark pod jego solidnym prawym
sierpowym upadł na kolana. Casey nie miał czasu jeszcze raz go uderzyć, bo w
tej samej chwili został schwytany przez dwóch chłopaków.
– Zapłacicie za to –
warknął, próbując się im wyrwać. – Co, Adam, kilku na jednego? Sprawiedliwe? –
zapytał, widząc, że przed nim stanął drugi z najlepszych kolegów.
– Po prostu nie
rozumiesz, że nie chcemy cioty w naszej drużynie. Nie pozwolimy ci się dotykać.
Parę wcześniejszych razy nie pozwoliło ci zrozumieć, więc może teraz to coś da.
Prawda, trenerze?
– Nie gadaj, Kozetzky.
Pokaż, że nie chcę w mojej drużynie
kogoś takiego jak on.
– To nie twoja
drużyna, ty chuju pojebany! – wrzasnął Casey i omal nie wyrwał się trzymającym
go chłopakom, ale ci tym razem przytrzymali go jeszcze mocniej, aż go ręce
zabolały, kiedy je wykręcili.
– Masz rację, trenerze.
Wszak trening ma się niedługo zakończyć, bo o dziewiątej mamy lekcje. – Adam
uniósł kij do góry. – McPherson, byłeś naprawdę spoko facetem, ale nie gadam z
facetami, którzy ciągną drugiemu pałę.
– Pewnie, że nie
gadasz, bo z kutasem w ustach nie dałbyś rady tego robić, musiałbyś się skupić
wyłącznie na ssaniu tak, by ci to smakowało. Ktoś z twoim móżdżkiem nie potrafi
skupić się na kilku rzeczach na raz. Może chcesz mnie possać, co?! Nie
potrafisz nawet stanąć do walki sam na sam.
– Wypad z naszej
drużyny, śmieciu! – krzyknął Adam i zamachnął się.
* * *
Zrobił kolejny błąd
podczas obrotu, przez co upadłby. To już obniżało mu ocenę. Nie potrafił jednak
wziąć się w garść. Zawsze podczas tańca zdolności przeniesienia się w inny
świat i zapomnienia o problemach dnia codziennego zaskakiwały go. Dzisiaj,
kiedy miał tak ważny egzamin, nie potrafił wyłączyć się. Jeszcze w sobotę
ćwiczyli te kroki z Jonathanem. Słuchał jego wskazówek i korygował to, co robił
źle. Chyba teraz za specjalnie nie zależało mu na dobrej ocenie. Ważne, żeby
tylko zaliczyć, a reszta go nie obchodziła. Nie musiał być najlepszy. Nie tym
razem.
Znów się potknął, tym
razem na samym końcu, ledwie unikając skręcenia kostki. Upadłszy na kolana, co
było ostatnim elementem choreografii, odczekał, aż muzyka dobiegnie końca i
wstał, by usłyszeć opinię dyrektorki oraz jednego z byłych tancerzy, który
zasiadał w komisji szkoły i miał zajęcia z młodszymi klasami.
– Richie Taylor –
zabrał głos mężczyzna. – Od ostatniego egzaminu znacznie się pogorszyłeś.
– Nie będę się
tłumaczył, że to nie tak miało wyglądać.
– Na pewno nie
tak. W naszej szkole chcemy mieć najlepszych. Ty dzisiaj pokazałeś bardzo niski
poziom. To moi uczniowie z pierwszych klas są lepsi.
Richie tylko pokiwał
głową. Co miał powiedzieć? Zgadzał się z nim. To, co dzisiaj sobą
zaprezentował, było dnem.
– Nie mogę postawić ci
najwyższej oceny, pomimo że wiem, co potrafisz i na co cię stać. Wiesz, że
egzamin z tańca odbywa się na innych prawach niż zwykłe testy, powiedzmy z
matematyki. Jednakże mogę ci dać szansę na poprawę oceny. – Tu mężczyzna
spojrzał na panią dyrektor, jakby ją pytając, czy się zgadza z jego opinią. –
Gdyż prawo do jednej poprawki mają wszyscy uczniowie i chcę to umożliwić
również tancerzom. Za tydzień chciałbym cię tu zobaczyć i cokolwiek się wtedy
stanie, taką postawię ci ocenę. Nam obu zależy na poprawie obecnego wyniku.
Naucz się oddzielać życie prywatne od tańca. Inaczej nic z tego nie będzie.
Ostatnie zdanie
upewniło Richiego, że było doskonale po nim widać, co wpłynęło na wynik
egzaminu. Zapomniał już, co powtarzała mu była trenerka. Życie prywatne
powinien umieć rozdzielić od chwili, kiedy tańczył. Niczym aktor, który wciela
się w swoją postać na planie filmu, pozostawiając swoje życie gdzieś daleko od
siebie. Na planie aktor stawał się kimś innym i on też powinien potrafić to
zrobić.
– Jeżeli mają państwo trochę
czasu, chciałbym już teraz poprawić ocenę – powiedział. Nie potrzebuje kilku
dodatkowych dni do nauki. Umiał to zatańczyć i zrobi to.
– Dobrze. Licz się
tylko z tym, że jeżeli teraz pójdzie ci źle, nie będzie dodatkowego terminu –
rzekła dyrektorka szkoły.
– Rozumiem. Tym razem
się postaram. – Poszedł w stronę magnetofonu, żeby włączyć muzykę. Jeżeli teraz
tego nie zatańczy, nie zrobi tego za jakiś czas. Przeszedł na środek sali i
przymknął oczy. Liczyła się tylko muzyka i nic więcej. To ona niosła go na
swoich skrzydłach i to ona pozwoliła mu tym razem oczyścić umysł od przykrych
chwil.
Zatańczył zdecydowanie
lepiej. Każdy krok był idealny, doskonale zgrane ze sobą ruchy rąk, nóg, nawet
mimika twarzy pokazały, że wczuwa się w to, co robi. A robił to, co kochał.
Starał się i tak samo postanowił postarać się utrzymać swój związek. Da czas
Jonathanowi, a później porozmawia z nim z nadzieją, że wszystko będzie dobrze.
Po tym, jak dyrektorka
i jej towarzysz wyszli, do sali weszła Joyce. Cała zrezygnowana klapnęła obok
niego na podłodze. Nie bardzo miał ochotę na wysłuchiwanie żalów, kiedy sam był
w nienajlepszym stanie, ale w końcu nie był świnią.
– No co tam?
– Znów mamy mieć
angielski z tym babsztylem z zastępstwa. Ona nic nie umie, a nas uczy – marudziła
dziewczyna. – Nie wiem, co Dyrka sobie wyobrażała, przyjmując ją. Kto nas
przygotuje do ostatnich egzaminów? Morrison był najlepszy. To dzięki niemu
nauczyłam się, jak pisać dobre wypracowania.
– Taa.
– Dobra, a teraz
powiedz mi, co jest grane? – Popatrzyła na niego poważnie.
– Aha, czyli to był
mały wstęp do pogadanki. Nie, dziękuję. – Wstał. – Na to się nie piszę.
– Kurde no, Richie,
chodzi o to, że jakbyś chciał pogadać, to możesz ze mną. Jestem dobrym
słuchaczem.
– Naprawdę nie ma o
czym gadać. Poza tym chyba powinnaś być na lekcji, co? Ja miałem egzamin, więc
zostałem z niej zwolniony.
– Powiedziałam tej
babie, że muszę do toalety. Siadaj, mamy jeszcze czas. Pomilczymy sobie.
Nie miał nic
ważniejszego do roboty przez kolejne pół godziny. Pomilczeć mógł. Na pewno
pomyśleć co zrobić, żeby się zmienić.
– Casey miał dzisiaj
trening w czasie lekcji. – Dziewczyna przerwała milczenie, nie potrafiąc się na
dłużej zamknąć. – Dziwne to, nie?
– Może trenują przed
zawodami. Słyszałem, że mają być pod koniec miesiąca. Poza tym miałaś milczeć –
dodał.
– Czekałam, aż coś
zaczniesz sam mówić, ale widzę, że nic od ciebie nie wyrwę.
– Ciekawość to pierwszy
stopień do piekła.
– Łi, tam. No, to co
się dzieje, blondasku?
Westchnąwszy, oparł się
o ścianę. Przydałby mu się kubełek lodów, jakiś wyciskacz łez i zwierzenia do
poduchy, lecz nic z tego.
– Muszę lecieć. Wolę
nie spóźnić się na matmę, a jeszcze chcę się przebrać. – Podniósł się na nogi i
wyciągnął rękę, żeby pomóc koleżance wstać.
– Widziałam, jak zatańczyłeś.
Ja mam egzamin na ostatniej lekcji. – Chwyciła go za dłoń i stanęła na nogi. –
Moja formacja i ja trochę stresujemy się. Ten facet nie każdemu daje szansę na
poprawki. Jakim cudem ci się udało to zrobić?
– Urokiem osobistym. –
Dał jej prztyczka w nos.
– Słyszałam, że ma żonę
i dzieci, ale może mnie też się uda mój urok wykorzystać. – Obróciła się wokół
własnej osi, wyginając się niczym zawodowa modelka.
– Prędzej facio zmieni
orientację.
– Oż ty. – Poczęstowała
go kuksańcem w żebra, sprawiając, że się uśmiechnął. Osiągnęła cel, po który
tutaj przyszła. Nie była głupia, żeby nie widzieć, że coś jest nie tak.
Zapalenie? Na pewno. Jednak nic na siłę z niego nie wyciągnie. – Ja też mykam,
bo naprawdę muszę siku. Ale wiesz co? Wpadnę do ciebie wieczorkiem na
pogaduszki. Przygotuj wielki kubeł lodów. Nie ma sprzeciwu – dodała, kiedy
Richie zamierzał zaprotestować.
– Spoko, wpadaj. –
Wieczorne pogaduszki? W co on się wpakował? Może to i lepiej, nie będzie
siedział sam i myślał, bo to naprawdę źle na niego działało. Przez samo to, że
jest w szkole, już czuł się lepiej. Tęsknił za Jonathanem, ale co ma być, to
będzie. Nie wiedział tylko, jak to będzie z treningami. Znów pewnie będą z
Johnnym udawać trenera i ucznia. Ciężko będzie.
* * *
Leżał. Nie wiedział,
ile czasu upłynęło, od kiedy zostawili go w spokoju. Czuł, jak boli go całe
ciało, a szczególnie klatka piersiowa. Starał się nie nabierać głęboko
powietrza, żeby zminimalizować cierpienie. Kozetzky uderzył go kijem
bejsbolowym prosto w tors i Casey nie
miał wątpliwości, że będzie cały w sińcach, o ile nic nie zostało mu
złamane, a takiej pewności nie mógł mieć. Powinien zwlec się z tej podłogi,
lecz perspektywa leżenia wydała mu się o wiele przyjemniejszą. Nie miał jednak
wyjścia. Zacisnąwszy zęby, przekręcił się na bok, a potem postarał się znaleźć
na czworakach. Odetchnął kilka razy, kiedy zakręciło mu się w głowie, a w
oczach pociemniało. Pamiętał, że gdy upadał, ktoś go w nią kopnął czy uderzył,
sam już nie wiedział. W każdym razie nieźle go wtedy zamroczyło. Zdawał sobie
sprawę z tego, że gdyby trafili w skroń, mogliby go zabić. Nie, nie odszedłby
tak szybko z tego świata. Ma do kogo wrócić i tym razem chyba nie ukryje przed
JD swojego stanu. Zawsze może spróbować. Już to widział. Prędzej oceany
zamienią się w sok malinowy, niż JD da się nabrać na wymówkę o ostrym treningu.
Z dowodami na twarzy i ciele.
Przytrzymał się
ławeczki i powoli podniósł się na tyle, żeby na niej usiąść. Położywszy rękę na
piersi, zaczął palcami obmacywać swoje ciało, naciskając w paru najbardziej
bolących miejscach. Bolało jak cholera, ale chyba nie miał złamanych żeber.
Wiedział, jakie to uczucie po dotknięciu. Gdy miał trzynaście lat, spadł z
drzewa w ogrodzie u wujka i złamał sobie kilka żeber oraz rękę. Wtedy dopiero
cierpiał. Dzisiaj to figa z makiem. Prawdziwy ból poczuje później, kiedy mimo
wszystko adrenalina w nim zgromadzona puści. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem,
że dał się tak im załatwić.
Dał radę wstać i ledwie
się poruszając, skierował się do części, gdzie były prysznice. Po treningu
tylko kilku chłopaków wchodziło pod natryski razem z nim. I tak starał się tak
robić, żeby kąpać się na samym końcu. To było zdecydowanie lepsze dla jego
psychiki.
Powoli, jak w
zwolnionym tempie, rozebrał się i wszedł pod prysznic. Odkręcił kurki, starając
się, aby nie leciała zbyt gorąca woda. Pod stopami zobaczył tworzącą się kałużę
krwi wymieszanej z wodą. Unikał lustra, ale pewnie był zakrwawiony nie tylko na
rękach. Na co dowodem było pieczenie na twarzy i ból prawej brwi. Oparł się
rękoma o ścianę, pozwalając spływać swobodnie ciepłej cieczy dającej
rozluźnienie jego mięśniom.
Coś go ścisnęło w
piersi na wspomnienie tego, co mówili, kiedy go bili. Sam nigdy nie posunął się
do czegoś takiego, lecz gdyby tak komuś zrobił, to teraz by sam siebie za to
ukarał. Nikt nie powinien bić kogoś za to, kto kim jest, z kim sypia. Co to
ludzi obchodzi?! Krzyczał w myślach. Niech mu dadzą święty spokój i pozwolą
normalnie żyć! Nigdy mu nie wmówią, że jest jakimś potworem, kimś nienormalnym,
kogo trzeba leczyć. Nareszcie jest sobą i pozostanie sobą. Nikt mu tego nie
zabierze. Nikt.
Ucisk w piersi wzmocnił
się. Casey obsunął się po ścianie, nie potrafiąc ustać pod ciężarem, jaki
odczuł. Nikt mu nie zabierze JD, tego, kim jest, nie pozwoli się zmienić.
Będzie sobą, tak jak tego od zawsze pragnął. W końcu czuje się wolny i tak
pozostanie. A ci, co go dzisiaj sprali, jakby był niczym, nie wiedzą, z kim
zadarli.
Zacisnął dłonie we
włosach, wtulając głowę w kolana i zwyczajnie w świecie rozpłakał się,
pozwalając uwolnić z siebie cierpienie. Przez ostatnie tygodnie próbował być
silny, dzisiaj już tego nie potrafił.
Z szatni wyszedł, kiedy
w szkole odbywały się lekcje. Nie chciał być przez kogoś zauważony. Przez kilka
dni się pewnie tutaj nie pojawi. Na pewno dopóki nie znikną ślady pobicia z
jego twarzy. Wymknął się ze szkoły i wrócił do miejsca, które nazywał od
jakiegoś czasu domem. Prowadzenie samochodu szło mu z trudem, lecz dał radę.
– JD, jestem. – Odłożył
torbę na podłogę i zabrał się za zdjęcie butów. Schylając się, żeby rozwiązać
sznurówki, syknął. Będzie musiał później połknąć kilka tabletek
przeciwbólowych, żeby jakoś funkcjonować. Na razie jedyne czego chciał, to
zobaczyć JD i położyć się.
– Jestem w łazience.
– Dobra. –
Pozbywszy się wierzchniego okrycia, powoli niczym staruszek wszedł do pokoju,
który dzielił ze swoim chłopakiem. Usiadł ciężko na łóżku, a potem ostrożnie
położył się. Odetchnął z ulgą.
– Co się stało, że
jesteś w domu? – JD wjechał do pomieszczenia, nie udając zaskoczenia z powrotu
swojego chłopaka. – Teraz powinieneś mieć matmę. Nie mów, że się urwałeś, żeby
mnie pilnować, bo… – urwał, ponieważ podjechawszy do łóżka, dostrzegł, jak
wygląda jego chłopak. Prawe oko Caseya było podbite, na brwi naklejony plaster
i do tego opuchnięty policzek. – Kto ci to do cholery zrobił? I czy często to
się zdarzało?
– Dzisiaj mi dowalili,
ale ja im nie odpuszczę. – Casey skierował spojrzenie na JD. Wyciągnął rękę,
potrzebując go dotknąć.
– Kto? – warknął. Podał
mu swoją dłoń, pochylając się trochę.
– Stark, Kozetzky, paru
innych chłopaków i… trener. – Pogłaskał go kciukiem po dłoni.
– Powinni go
wypierdolić ze szkoły. Ich też. Byłeś u dyrektorki?
– Jak jej udowodnię, że
to oni? – Poruszył się i od razu skrzywił, kiedy zabolały go żebra. Położył na
nich wolną rękę.
JD zacisnął zęby z
wściekłości. Jego chłopak wyglądał, jakby coś przez niego przejechało, a on nie
mógł nic zrobić. Przeklęte nogi.
Widząc malującą
się na twarzy swojego partnera
wściekłość, Casey próbował się uśmiechnąć.
– Emośku ty mój, nie
przejmuj się.
– Mam się nie
przejmować? Chyba cię powaliło – prychnął, zabierając rękę i wycofując wózek. –
Znajdę jakieś tabletki…
– Ej, nie dostaniesz
ich. Są na górnej półce. – Próbował wstać, ale nie dał rady. Może jednak jakieś
żebro mu pękło? Przecież oberwał kijem bejsbolowym. Wolał tego JD nie mówić.
– Chyba powinieneś
pojechać do szpitala.
– Nic mi nie jest.
Wiem, jak bolą połamane żebra.
– Połamane żebra?
McPherson, jesteś debilem! Już dawno powinieneś być na izbie przyjęć. I nie
ustąpię, kretynie. – Podjechał do biurka, skąd zabrał swój telefon.
– Do kogo dzwonisz?
– Do mamy, może uda jej
się wcześniej wyjść z pracy. Pojedzie z tobą na pogotowie, gdzie cię
prześwietlą, i nie sprzeciwiaj mi się, bo jeszcze ja ci dołożę. – Był zły. Zły,
że nie może mu pomóc, zły, że na świecie istnieją idioci, którym przeszkadza
czyjaś orientacja i zły, bo jego chłopak nie zważa na swoje zdrowie.
– Wolałbym, żebyś mnie
pocałował. – Udało mu się jakoś usiąść, co zostało okupione kolejnym bólem. –
Jestem tylko potłuczony.
– A jesteś. Oberwałeś w
łepetynę i nie myślisz.
– JD?
– Co?
– Kocham cię.
– Tak, ja ciebie też, i
dlatego się martwię, więc nie proś mnie, aby było inaczej. Rozumiesz? – Nie
czekając na odpowiedź, zadzwonił do mamy. Nie zauważył czułego uśmiechu
wkradającego się na usta Caseya.
Super ale mało :-)
OdpowiedzUsuńNie rozumiem jak na świecie mogą żyć tacy ludzie. Okropnie podli i strasznie bezduszni. Świetny rozdział, czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuń~kira
Głupie mięśniaki :/ Ale spokojnie, Casey się wyliże z małą pomocą JD 😉 Mi się rozdział podobał, ale jak dla mnie za mało 😦 Ale, nawet gdyby to opowiadanie miało 200 rozdziałów, nadal by było za mało (bo jest świetne) więc nie przejmuj się moim gadaniem 😂 Tym bardziej że wiem, że pisanie długich rozdziałów czasem nie jest łatwe (zwłaszcza gdy zabraknie weny CZEGO CI NIE ŻYCZĘ) więc... Co ja chciałam powiedzieć? Kutna, zawsze tak jest, nie cierpie pisać komentarzy XD Powiem tak, jesteś jedną z moich ulubionych pisarek i nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału 😀 Pozdrawiam i życzę weny 😘
OdpowiedzUsuńStrasznie brakuje mi Alexa i Morrisona...
OdpowiedzUsuńSuper. Tylko co z Alexem ? Tęsknię za nim bo był mojim ulubionym bohaterem razem z JD😍WENY
OdpowiedzUsuńAlex sobie żyje. Na pewno się pojawi. :)
UsuńWspaniały rozdział!
OdpowiedzUsuńI tyle się działo!
Najpierw Josh i Richie.
Myślę, że ten chłopak z rozdziału na rozdział robi się coraz bardziej dojrzalszy. Naprawdę mi w tym imponuje.
I ta sytuacja Caseya.
Naprawdę mi szkoda.
Aby ci palanci dostali za swoje.
I jeszcze trener biorący w tym udział... zamiast być przykładem robi coś takiego.
Kompletny chaos!
Czekam na kolejny rozdział!
p.s. czy Josh jeszcze się pojawi?
Dasz jakieś wyjaśnienie jego zniknięcia?
pozdrawiam mocno i czekam na ciąg dalszy!
Nie mogę powiedzieć czy Josh się pojawi. Może tak, może nie. W sumie on był, bo był w związku z Aleksem. A nie jest główną postacią. Zdradzę tylko, że tajemnica ich rozstania na pewno się rozwiąże. Ale trzeba czekać na to długo.
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, powinien powiedzieć o tym dyrekorce, trener powinien wylecieć, Richie cierpi, ale mam nadzieję, że Jonnathan uporządkuje wszystko...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia