Targ
mieścił się w zachodniej części miasteczka. Niedaleko wybrzeża, z którego
dolatywał dźwięk szumu morza. Nie przebijał się jednak tak wyraźnie, kiedy
sprzedający zaczęli nawoływać klientów zachwalając swój towar. Inni natomiast
zachowywali ciszę, ale za to przyciągali wzrok wystawionymi owocami oraz
warzywami. Na niektórych straganach można było dostrzec też ryby obłożone
lodem. Domenico nie znał się na gatunkach, więc żadnego nie rozpoznał. Zresztą
wolał ominąć takie kramy. Nie znosił ryb. Niezależnie w jakiej formie by je
serwowano, unikał wszystkich owoców morza. Zdecydowanie wolał jeść to co chodzi
po ziemi lub w niej rośnie.
Przez
cały czas towarzyszył Paolo obserwując jak mężczyzna robi zakupy. Oglądał każdy
owoc, każde warzywo zanim zdecydował się je kupić. Kupcy chyba nie mieli nic
przeciw temu, a niektórzy nawet zwracali się do niego po imieniu, doskonale
znając właściciela Amare.
– Zebrałem
je wczoraj. Moja najlepsza odmiana – mówił kupiec opowiadając o brzoskwiniach.
– Lepszych nie znajdziesz. Są słodkie i soczyste.
– Jeszcze
się nie zawiodłem na twoim towarze. Coś mi się wydaje, że dzisiaj będzie u mnie
królować ciasto z brzoskwiniami. – Paolo spojrzał na Domenico i rzucił mu jeden
z owoców. Uśmiechnął się kiedy mężczyzna złapał go bez żadnych problemów. Potem
kupił siatkę dorodnych brzoskwiń i przeszedł do kolejnego straganu.
Tymczasem
Domenico otarł brzoskwinię o koszulkę i ugryzł kawałek. Słodki smak rozlał się
na jego języku i mężczyzna niemalże zamruczał. Sok z owocu spłynął mu po ustach
i przyłożył do nich wierzch dłoni, aby go wytrzeć.
–
Prawie zachlapałem koszulkę. Naprawdę są soczyste.
– Mhm.
Dlatego je u niego kupuję. Myślę żeby zrobić na śniadanie rogaliki z nimi.
Filiżanka gorącego espresso i słodkie cornetto[1].
Co powiesz na takie śniadanie? – zapytał Paolo docierając do straganu z
warzywami. Miał pomysł na kilka nowych przepisów i chciał je dzisiaj
wypróbować.
–
Brzmi smakowicie. Jeżeli będę mógł prosić o dwa rogaliki, to chętnie wpadnę. –
Nie ukrywał, że był łasuchem.
–
Możesz dostać i trzy. Jakie plany masz do tego czasu? – DiCarlo zatrzymał się
przy kramie, oczami skanując to, co było przygotowane do sprzedaży. Od dawna
nie czuł się tak dobrze. Jakby nie wisiały nad nim żadne czarne chmury. Po
prostu obudził się i wszystko było jakieś inne. Miał wrażenie, że po
ponurych, deszczowych dniach, w jego życiu wzeszło słońce. W ostatnich
tygodniach poranki były najgorsze, bo ledwie otwierał oczy i już rozmyślał o
tym co złego go dzisiaj spotka. Każdy rachunek, każda koperta z czerwonym
napisem z banku, to były jego coraz poważniejsze koszmary. Za to dzisiaj, tuż
po tym jak uniósł powieki jego jedyną myślą, było to, że nie jest w tym dużym
domu sam. W pokoju obok spał mężczyzna, o którym myślał kiedy zasypiał. Rano
tak dobrze było zobaczyć jego twarz. Na tyle dobrze, że wziął go na zakupy i w
dodatku zaproponował śniadanie. Dlatego nie wątpił, że to właśnie dzięki Domenico
jego dzień zaczął się tak dobrze. O tym, że koło południa to się zepsuje wolał
nie myśleć.
–
Pospaceruję po mieście. Zrobię zdjęcia. Jest tak ciepło, spokojnie, sennie. –
Rozejrzał się wokół nie zwracając uwagi na to, że Paolo się w niego wpatruje. –
Podoba mi się tutaj. Cieszę się, że tu dotarłem. – Odszedł kawałek
zahipnotyzowany widokiem morza, które rozbijało się o skały w oddali. – Dla
takich widoków można zrobić wszystko.
Paolo
nie potrafił oderwać oczu od mężczyzny i jego fascynacji czymś, czego tutejsi
mieszkańcy już nie dostrzegali i nie doceniali. Zastanawiał się czy powinien
spojrzeć na swoje miasteczko i okolice, które otaczały Limare oczami Domencio.
Zaczął zazdrościć mu tej radości, naturalności, tego, że potrafił cieszyć się czymś
tak zwykłym jak widok morza, które właśnie fotografował. Wydawał się taki
rozluźniony, kiedy zajmował się swoją pasją. Lekki wiaterek powiewał jego
koszulą oraz nogawkami spodni, kasztanowymi włosami. Wydawał się Paolowi czymś
zjawiskowym, niezwykłym, czymś co pojawiło się w jego życiu, by potem zniknąć
niczym mara. Na samą myśl o tym żołądek mu się ścisnął. Położył dłoń na
brzuchu, mając ochotę skulić się z bólu, który nie był bólem fizycznym.
Wszystko przez to, że nie chciał, aby zniknęło światło, które wkroczyło do jego
życia zaledwie wczoraj. Z początku nie chciał go w swoim domu, ale potem
wszystko się zmieniło.
Salieri
odwrócił się z aparatem w dłoni dostrzegając wpatrzonego w niego Paolo.
Uśmiechnął się szeroko i zrobił mu zdjęcie. Potem roześmiał się, kiedy
mężczyzna pokazał mu środkowy palec. Naszła go ochota, by go za niego chwycić i
pociągnąć w swoją stronę. Pewnie by się przed tym nie powstrzymał, gdyby
nie stali tak daleko od siebie. Co było dobre, bo znał siebie. Mógłby zrobić za
dużo, a przecież nie przyjechał tu szukać miłosnych wrażeń. Potrzebował
odpocząć po swojej ucieczce. Paolo nawet nie domyślał się jak pragnął spokoju,
rutyny i odnalazł je właśnie w jego domu. Najchętniej to zostałby w nim na
zawsze. Kiedy wczoraj usiadł pod zadaszonym tarasem, słuchając szumu morza,
śpiewu ptaków odniósł wrażenie, że nareszcie odnalazł swoje miejsce na ziemi.
Dlatego kiedy zasypiał, zadał sobie jedno, ważne pytanie. Czy pozostanie tutaj
byłoby takie złe? Mógłby wynająć jakiś niewielki domek, najlepiej poza miastem
i żyć tym razem tak jak tego chciał.
– Powiedziałem,
że nie jestem fotogeniczny – odezwał się DiCarlo, a jego oczy błyskały
figlarnie, co jasno mówiło, że podobała mu się atencja Domenico.
– Jesteś.
W końcu w to uwierzysz. – Podszedł do niego i zapytał: – To co jeszcze
kupujemy?
Paolo
drgnął przypomniawszy sobie, że znajdują się na bazarku, a pomimo wczesnego
poranka coraz więcej ludzi schodzi się na zakupy.
– Kupujemy.
Tak. Kupujemy – szepnął do siebie pod nosem mając ochotę śmiać się z samego
siebie. Jeszcze nie zdarzyło mu się tak zapomnieć, ale po chwili stwierdził, że
to nie było takie złe.
*
Paolo
kończył piec rogaliki, kiedy do pracy przyszła Giovanna. Od samego początku mu
się przypatrywała, a on modlił się w duchu, żeby tylko nie zaczęła zadawać
pytań. Jego modlitwy nie zostały wysłuchane, bo po tym jak przebrała się w
krótką, szarą spódniczkę i białą bluzkę, pojawiła się w kuchni od progu zadając
pierwsze z wielu pytań jakie chodziły jej po głowie. Korzystała z tego, że
pozostali pracownicy będą dopiero za pół godziny.
–
Jak się ma twój gość? Nie pozbyłeś się go chyba, co? Przystojny, sympatyczny
facet. Wczoraj miałeś ochotę mu łeb ukręcić. – Nie odpowiadał, tylko popatrzył
na nią zagniatając ciasto na małe pizze. – Nie mów… A pozbyłeś się jego ciała?
Wbił
pięść w ciasto i spuścił głowę próbując nie wydobyć z siebie śmiechu, ale to
było naprawdę trudne. Miał ochotę walnąć ją tym ciastem, ale byłoby go szkoda,
bo jeszcze chwilę i będzie gotowe.
–
Może lepiej przygotujesz salę i sprawdzisz czy nasz barista pojawi się
punktualnie. – Większego spóźnialskiego nie było w jego życiu, ale trzymał
chłopaka, bo robił najlepsze kawy na świecie i lubił go. Do tego miał talent do
ich ozdabiania pokazując swoją artystyczną duszę. Poza tym Ivo jak nikt inny
potrzebował tej pracy.
– Na
to nie licz. Pewnie znów siedzi na brzegu i rysuje. Romantyczna dusza z niego.
– A
ja potrzebuję tej jego romantycznej duszy za barem, by robił kawę.
–
Odwracasz moje myśli na całkiem inne tory. Co zrobiłeś z Salierim?
Przewrócił
oczami wkładając ciasto do miski, aby wyrosło. Potem nadal milcząc poszedł umyć
ręce ciesząc się z tego, że kuzynka umiera z ciekawości. W końcu ją zaspokoił
mówiąc:
–
Żyje. Obaj doszliśmy do wniosku, że byłby problem z jego trupem.
– Do
morza go i już. – Zaśmiała się.
– Wypłynąłby
prędzej czy później. – Mrugnął do niej, kiedy uderzyła go w ramię. – Za duży
kłopot. No, chyba że doczepiłoby się do niego naprawdę olbrzymi głaz… –
Zmarszczył brwi, kiedy kobieta wybuchła śmiechem.
–
Lubisz go. W dodatku masz dobry humor. Nie burczysz pod nosem. Wracasz dawny
ty.
–
Dlatego go niczym nie psuj. Nie pytaj o listy, o nic. – Pochylił się i cmoknął
ją w policzek. – O nic – zaznaczył.
Patrzyła
na kuzyna jakby był kimś kogo nie widziała od bardzo dawna i poczuła jak do
oczu napływają jej łzy. Zamrugała szybko, by je odgonić. Nie pytała, ale
wiedziała, że to dzięki Domenico jej stary kuzyn wrócił. Miała nosa, by namówić
Paolo na wynajęcie mu pokoju.
– Nie
stój tak kobieto, pracuj. I zadzwoń do Ivo. Ma tu przytargać swój tyłek do
śniadania. – Umył pomidorki koktajlowe i zaczął je kroić na połówki. Sprawdził
też oba piekarniki w których piekł się placek brzoskwiniowy. Zostało jeszcze
kilka owoców, które zamierzał zabrać do domu, by mogli z Domenico spałaszować
je wieczorem.
–
Dobra, już dobra. Miło widzieć cię takiego. – Niemalże tanecznym krokiem udała
się do swoich obowiązków.
Niedługo
potem przyszli pozostali pracownicy od razu zabierając się do pracy. Każdy
wiedział co ma robić. Poinformował ich tylko co podadzą w porze obiadowej,
która przypadała na godziny od dwunastej do trzynastej trzydzieści. Akurat w
czasie kiedy go nie będzie. Drugi kucharz Enrico był bardzo dobry w swoim fachu
i Paolo mu ufał. Tak samo jak dwóm pomocnikom, Livio i Sergio. Nie wątpił w
żadnego z nich i cała trójka doskonale zajęłaby się Amare, kiedy chciałby dzień
lub dwa wolnego, ale od dawna nie zdarzyło się, by miał takie potrzeby. Poza
tym uwielbiał gotować i kochał to miejsce, które nazywał drugim domem. Szkoda
tylko, że za niedługo może ten dom stracić i nie miał pojęcia co robić. Jego
dobry humor na tę myśl wypalił się. Na szczęście nie na długo, bo kiedy
przyszła pora śniadania z niecierpliwością oczekiwał Domenico.
Mężczyzna
jakby zwołany jego myślami, chwilę później przekroczył próg Amare. Zdjął
przeciwsłoneczne okulary i trzymając je w dłoni rozejrzał się po pomieszczeniu.
Zamierzał zjeść na dworze w ogródku, ale koniecznie chciał się przywitać z
kucharzem. Dzisiaj zjawił się o odpowiedniej porze, bo w lokalu było już
kilkoro ludzi, którzy jedli śniadanie, a za barem stał barista, który w
skupieniu pochylał się nad filiżanką kawy i coś rysował. Chłopak nie miał
więcej jak dwadzieścia lat, był szczupły, dorównywał mu wzrostem. Miał na sobie
strój pracowniczy i ciężko było stwierdzić w co lubi się ubierać, za to włosy
miał interesujące. Po prawej stronie od czubka były dłuższe, zakrywając ucho i
całkowicie białe, a po lewej bardzo krótkie, ostrzyżone maszynką i czarne. Na
lewym uchu znajdowało się kilka srebrnych kolczyków, a kiedy chłopak
wyprostował się, w jego lewej brwi odkrył dwie małe kuleczki. Twarz miał
szczupłą, piękną, z ładnie wyrzeźbionymi kościami policzkowymi.
Podszedł
do niego chcąc zamówić espresso i zaciekawiony zajrzał co tam też za arcydzieło
tworzy chłopak. Zawsze podziwiał tych, którzy potrafili malować mlekiem po
kawie. Na tej rozkwitał tulipan, którego płatki rozchylały się na boki.
– Aż
szkoda to ruszyć – powiedział Domenico.
Chłopak
uniósł na niego spojrzenie. W dłoni trzymał wykałaczkę, którą rysował wzór po
spienionym mleku.
– Dziękuję.
To najprostszy rysunek. Robiłem go już na samym początku gdy zacząłem pracować
jako barista.
– Zawsze
podziwiałem coś takiego. To wszystko powstaje z mleka? – zapytał z zainteresowaniem.
Przyglądał się oczom młodzieńca, których rzęsy były podkreślone czarnym tuszem.
– Mleko
dla baristy jest niczym farba dla malarza. A zarazem farba nie sprawi tyle
problemów co mleko, które potrzebuje idealnej konsystencji, by powstawały te
mini dzieła sztuki. – Podał klientowi jego napój, a potem zwrócił się do
Domenico: – Co panu podać? Klasyczną espresso, a może cappuccino, caffe latte, cafe
macchiato, marocchino, latte macchiato con cafe czy jeszcze inne smakowitości.
Wybór duży, przygotuję wszystko – mówił z wielką radością, jakby praca, która
wykonywał była dla niego czymś najwspanialszym na świecie.
–
Ivo to nasz mistrz – odezwała się Giovanna stając przy Domenico. – Nasz
artysta.
–
Właśnie widzę. Ja poproszę… Coś z czym podasz mi swoje mini arcydzieło. Zrób mi
niespodziankę.
– Z
przyjemnością. – Chłopak odwrócił się do ekspresu za sobą, a Giovanna
powiedziała do Domenico:
–
Usiądź przy stoliku. Przyjdzie do ciebie.
Nie
musiał pytać o kogo chodzi. Skinął jej głową i dodał, że usiądzie na dworze.
Wyszedł i zajął jeden z wolnych stolików, tuż pod drzewem na którym ktoś
zawiesił owalne lusterko. Przeglądał zdjęcia na aparacie delektując się ciszą,
kiedy postawiono przed nim filiżankę kawy z rysunkiem łabędzia. Tak
majestatycznego, że po raz kolejny Salieri upewnił się, że takie kawy są po to,
aby je podziwiać, a nie pić.
–
Polubił cię – stwierdził Paolo zajmując drugie krzesło.
–
Kto?
–
Ivo. Łabędzie rysuje tylko dla ulubionych klientów. Czymś zdobyłeś jego serce.
– Obok kawy postawił talerzyk z cornetto.
–
Pochwaliłem jego dzieła. To wszystko. Nie zjesz ze mną? – zapytał dostrzegając,
że DiCarlo nic dla siebie nie przyniósł.
– Nie
mam czasu. Mam dzisiaj ważne spotkanie i muszę wszystko przygotować do obiadu.
Jedz. Wczorajszy rogalik był inny niż ten. A wracając do Ivo, to dobry
dzieciak. Skręciłby mi kark, gdyby się dowiedział jak go nazywam. Pochwal go
jeszcze, to może znów narysuje dla ciebie łabędzia. –Wstał, już mając ochotę
usiąść ponownie.
Domenico
zareagował szybko i zrobił Paolo kolejne zdjęcie.
– Jeszcze
ci się to nie znudziło? – spytał właściciel Amare, przypominając sobie moment,
w którym o mało co nie pocałował Salieriego. Tuż po tym jak mężczyzna zrobił mu
zdjęcie.
–
Jesteś bardzo ciekawym obiektem. Nie, nie znudzisz mi się. – Sięgnął po
filiżankę, a pijąc uniósł wzrok na oddalającego się kucharza, pragnąc by ten
się obejrzał. Kiedy to zrobił Domenico nie posiadał się ze szczęścia.
*
Nadeszło
południe, które Paolo chciał przywitać jak najpóźniej. Niestety godziny i minuty
biegły za szybko i wziąwszy listy, które nie dawały mu spokoju, wszedł do
banku. W środku było kilku klientów, którzy stali w kolejce przy otwartych
okienkach do kas. On jednak ominął je wszystkie kierując się na koniec sali.
Podszedł do jednego ze stolików przy którym siedział młody mężczyzna w
garniturze i powiedział:
–
Jestem umówiony z właścicielem tego przybytku. Gdzie go znajdę?
–
Pan DiCarlo?
–
Tak.
– Może
pan porozmawiać ze mną. Pan Salerno…
–
Nie będę z nikim rozmawiał, tylko z nim. Zadzwoń do niego i powiedz, że albo tu
przyjdzie, albo ja wpadnę do jego biura. – Dobry nastrój z poranka całkowicie
się ulotnił, pozostawiając go gburowatego i wściekłego.
–
Tak, już się z nim skontaktuję. Może pan poczekać? – Wskazał na fotel, ale
Paolo nie zamierzał siadać. Przyszedł tu tylko po jedno.
Poczekał
aż mężczyzna zadzwoni do szefa i z tego co usłyszał, był mile widziany w jego
biurze.
–
Pan Salerno czeka na pana. Zaprowadzę pana do niego.
Zamierzał
powiedzieć, że sam go znajdzie, ale w końcu to był bank. W niektóre miejsca nie
mógł wejść ot tak sobie. Jeszcze by go o coś oskarżyli, a dość już miał z nimi
problemów.
–
Pan Salerno nie ma dużo czasu i prosi, aby wizyta przebiegła szybko.
–
Oj, będzie bardzo szybka. Szybsza nie mogła by być – zironizował Paolo
ściskając w ręku koperty.
Zaprowadzono
go do biurowej części banku, gdzie za ostatnimi drzwiami w długim korytarzu
znajdował się gabinet Ludovica Salerno. Największego dupka z jakim DiCarlo miał
do czynienia. Sekretarka mężczyzny zapowiedziała go, a potem został wpuszczony
do gabinetu pełnego przepychu. Samo stojące na środku rozległego pomieszczenia
starodawne biurko, musiało kosztować tyle co jego Amare. Za nim siedział
mężczyzna po pięćdziesiątce, wytworny, z posiwiałymi włosami po bokach, z dobrze
przystrzyżoną brodą, orlim nosem i wąskimi ustami. Może ludzie się go bali, ale
Paolo nie zamierzał zginać przed nim kolan. Podszedł do biurka, kiedy tylko
sekretarka wyszła i rzucił koperty wraz z ich zawartością na blat.
–
Sądzisz, że mnie tym przestraszysz? Spłacam każdą ratę, mam na to dowody i nic…
– Wraz
ze śmiercią swojej babci jesteś winien nam od razu całą sumę. Tak było w umowie
kredytowej. Raty nic ci nie pomogą – powiedział Salerno.
–
Nie ja podpisywałem umowę!
–
Ale ty byłeś jej spadkobiercą. Przejąłeś wszystko, w tym jej długi. Przykro
nam…
–
Przykro ci? – Oparł dłonie na biurku pochylając się do mężczyzny. Był tak
wściekły, że wyobrażał sobie jak wyciąga w jego stronę ręce, a potem zaciska
palce na jego szyi. – Tobie nie jest przykro. Od dawna miałeś chrapkę na
wszystko. Nawet namówiłeś swoją żonę, by nie pozwalała mi spotykać się z moją
córką.
–
Pedał nie będzie wychowywał Gianny. Poza tym to moja córka.
– Ja
jeszcze figuruję w dokumentach jako jej ojciec i ona mnie za takiego uznaje.
–
Już niedługo. A co do długu…
Paolo
nie zamierzał słuchać niczego co dotyczy kredytu. Bardziej go w tej chwili
interesowało pierwsze zdanie. Zmarszczył brwi i warknął:
– Co
powiedziałeś? Już niedługo? Co masz na myśli?! – Bankier nie musiał mu
odpowiadać. Wystarczyło, że ten obślizgły gad na niego patrzył. Zrozumiał
wszystko i poczuł się tak jakby ktoś go właśnie walnął obuchem w głowę.
Ledwie ustał na nogach, kiedy uderzyła w niego świadomość, że chcą mu odebrać
prawa do jedynego dziecka jakie miał. Chcą mu zabrać wszystko. Dom, który
kochał, miejsce gdzie realizował swoją pasję gotowania i córkę, która była
częścią niego. Kawałek po kawałku wyrywali mu z piersi serce. A on nie
miał pojęcia dlaczego to robią.
–
Masz czas do końca miesiąca. Po tym czasie wszystko przejmie bank. Co do Gianny
to już nie jest twoja spawa. Tym się nie przejmuj.
– Po
moim trupie dostaniesz moją córkę i mój dom! – krzyknął, potem odnajdując w
sobie resztki sił wyszedł zanim zrobił coś, za co poszedłby za kratki na długie
lata. Cały dygotał w środku. Trząsł się wewnątrz tak mocno, że gdyby tylko
pokazał to innym, pomyśleliby, że zwariował lub jest chory.
Opuścił
bank tak szybko jak to było tylko możliwe i wsiadł na skuter. Nie powinien
prowadzić w takim stanie w jakim się znajdował, ale musiał tam pojechać.
Dlatego odpalił silnik i ruszył wąskimi dróżkami w stronę dużego domu na
przedmieściach. Biały, dwupiętrowy, ogrodzony wysokim murem budynek był domem
jego córeczki, której nie widział od kilku tygodni. Mogli tylko rozmawiać przez
telefon, a i tak nieczęsto. Jej matka nie pozwalała na to, a dziewczynka jej
słuchała. Co innego miała zrobić dwunastolatka, która była zamknięta niczym
słowik z klatce.
Parę
razy próbował zobaczyć się z Gianną po jej zajęciach w szkole, ale zawsze ktoś
po nią przyjeżdżał. Zabierali ją wtedy szybko od niego, jakby był kimś kto jej
zagraża. Przecież w życiu by jej nie skrzywdził. Kochał swoje dziecko
najbardziej na świecie. To dla niej zrezygnował ze spotykania się z
mężczyznami, żyjąc jak mnich, by nikomu nie dać powodów do odebrania mu jej.
Oni i tak chcieli to zrobić.
Zsiadł
ze skutera opierając go na stopce. Chciałby tam wejść, ale w życiu go nie
wpuszczą. Nie miał nadziei, że ją zobaczy. Dlatego tak bardzo ucieszył się,
kiedy ujrzał ją stojącą przed domem i bawiącą się lalką.
–
Gianna! Gianna! – krzyknął.
Czarnowłosa
dziewczynka odwróciła się. Jej uśmiech rozjaśnił twarz i zaczęła biec do bramy
krzycząc:
–
Tatusiu!
Niestety
nie udało jej się dobiec do ogrodzenia, chociaż nie znajdowało się ono tak
daleko od domu, bo na jej drodze pojawiła się jakaś kobieta i ją zatrzymała
chwytając za rękę. Mała pisnęła i zaczęła płakać, a Paolo mógł tylko próbować
wyrwać gołymi rękami bramę by dotrzeć do córki.
–
Puść ją! Robisz jej krzywdę!
–
Niech pan odjedzie, bo wezmę policję – zawołała kobieta.
– Ale
ja chcę do taty. – Tylko tyle udało mu się usłyszeć, zanim nie wciągnięto jej
siłą do domu, a jemu krwawiło serce.
–
Nie odbiorą mi ciebie – powiedział zaciskając palce na prętach. – Nie pozwolę
na to. – Tylko miał problem, ponieważ nie wiedział co zrobić. Znał się tylko na
gotowaniu. W innych sprawach był głupi. Nie znał żadnego prawnika. Poza tym,
żeby cokolwiek robić trzeba mieć pieniądze. On nie miał nic. Żadnych
możliwości, a w tej chwili i sił do walki.
Zrezygnowany
oparł się plecami o mur i wpatrując się w niebo pomyślał dlaczego omijają go
cuda.
Strasznie podoba mi się ta historia. Jak tylko będe w stanie to zakupię z chęcią daksze losy chłopaków. No nic...na razie trzeba uzbroić się w cierpliwość i czekać na kolejny rozdział. Nie mogę sie nadziwić jak fajnie piszesz. Z przyjemnością mi się czyta twoje teksty :)
OdpowiedzUsuńWeny życzę jak najwięcej!
Nao
To smutne jak bardzo człowiek może drugiemu uprzykrzyć życie. Ten Salerno wydaje się zadufanym w sobie bucem. Z każdej sytuacji można wybrnąć choć zasłanianie się umową nie jest tak straszne co próba odebrania córki Paolo. Oby się nie poddawał, bo to najtrudniejsze w jego obecnej sytuacji. Mam nadzieję, że i on w końcu dostanie swój mały cud;)
OdpowiedzUsuńPolsat XD idealnie rozdział na podsumowanie weekendu :) Coś czuję, że jak Domenico się dowie o jego problemach to będzie chciał mu pomóc :3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę :)
~Tsubi
Smutny rozdział. Mam nadzieję, że nie straci całego majątku i odzyska córkę. W końcu widac że bardzo ją kocha. Bankier to człowiek bez serca. Nie powinien bronić ojcu dostępu do dziecka. Po za tym jestem ciekawa co będzie dalej między chłopcami. Na razie nie pozostae obojętna na ten wątek.
OdpowiedzUsuńWybacz że tak późno komentuje ale brak czasu. Nie zapomniałam jednak o tobie i czekam na kolejną część.
pozdrawiam serdecznie i życzę weny.
Co za okropna sytuacja. Jak tak można? Przecież Paolo kocha swoją córkę najbardziej na świecie, a teraz przez pazerność jakiegoś starucha ma to wszystko stracić. Jak tak można?
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Paolo wyżali się Domico i razem rozwiążą ten problem. Trzymam za nich kciuki :)
Uczucie między naszymi bohaterami z dnia na dzień jest coraz silniejsze :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Jakim trzeba by by chcieć odebrać kochającemu rodzicowi dziecko. Matka musi być niedorozwinięta umysłowo. Mam nadzieję ,że Domenico okaże się prawnikiem. Rozdział świetny ;)
OdpowiedzUsuńHejka, hejka,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, mam nadzieję że nie odbiorą córeczki Paolo i tak liczę tutaj na cud, a może Domenico jest prawnikiem albo w jakiś inny sposób pomoże, na przykład zna kogoś kto mógłby tutaj pomóc...
długo mnie nie było, ale takie niesniestety życie... stwierdziłam, że będę komentować tak jak dalej idą opowiadania, ale i mam na uwadze nowy blog, kusi mnie "Skrawek nadzieji", ale raczej zacznę od nowego bywać regularnie, no może mniej (zależy jak wyjdzie z czasem)... ale już w każdym bądź razie na stałe zagnieździć...
checi, pomysłów, weny i motywacji życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, mam nadzieje, że nie odbiorą jednak córki Paolo, tak liczę na cud może Domenico jest prawnikem albo w jakiś inny sposób pomoże...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia