Przypominam o konkursie w którym do wygrania są tomiki z serii "Obrazy miłości": http://blogluany.blogspot.com/2016/04/konkurs.html
Dziękuję za komentarze. :)
JD siedział już
dwie godziny u McPhersona, sprawdzając kolejne rozwiązane przez niego zadanie,
o ile mógł tak to nazwać, bo to, co popisał Casey, nie mieściło mu się w
głowie. Przecież matematyka nie jest taka trudna, a to są zadania z
podstawówki. W jaki sposób ten chłopak przechodził z klasy do klasy, to nie ma
zielonego pojęcia. To wprost niemożliwe, żeby być takim nieukiem.
– Jakim cudem z
tego wyszło ci osiemdziesiąt jeden? – Podstawił Caseyowi pod nos brulion. – To
jest niemożliwe. Iloczyn z tych liczb…
– Dobra, nie
udawaj, że jesteś taki mądry, chłopaczku – prychnął Casey, wypijając już
kolejną szklankę soku. Głupia dyrektorka wpakowała go w te pożal się Boże
korepetycje i co ma z tego? Nic. Wie mniej, niż wiedział, a Emo pewnie po cichu
się z niego nabija. Do tego kumple są na mieście z panienkami, a on został
uwięziony w domu.
– Słuchaj mnie
uważnie, to ci wszystko wytłumaczę.
– Każdy
tłumaczył, a i tak nic z tego nie rozumiem – naburmuszył się. – Dlaczego z tobą
miałoby być inaczej?
– To chyba źle
to robili. – JD zignorował drugą część jego wypowiedzi. – Umiesz tabliczkę
mnożenia?
Casey sapnął,
denerwując się.
– Nie rób ze
mnie już takiego jełopa, kurwa. Umiem. Chcesz się przekonać?
– To dlaczego
tego nie potrafiłeś obliczyć?
– Bo są te
głupie nawiasy i inne przydupasy, nie wiem, co do czego, dobra?! – Wstał
zawstydzony, zaczynając przechadzać się po pokoju. Miał ochotę wyrzucić stąd
tego Emosia mądralę.
– Aha. – JD
jeszcze uważniej przyjrzał się niby rozwiązanemu zadaniu i zrozumiał, skąd
wzięły się u Caseya takie liczby. Potarł kąciki oczu, wzdychając ciężej niż
dotychczas. – Dobra, siadaj. Siadaj
mówię!
– Nie rozkazuj
mi, dziwaku.
– Powiedziałem,
zmień płytę.
– Tu nie gra
muzyka. – Zmarszczył brwi, rozumiejąc, że znów się wygłupił, widząc minę JD. –
To mów, mądralo, o co biega. – Usiał.
Młodszy chłopak
zaczął jeszcze dokładniej tłumaczyć każdy fragment zadania, co z czego się
bierze i jak wszystko trzeba obliczyć. Po raz pierwszy nie mając ochoty droczyć
się czy nabijać z McPhersona. Chłopak naprawdę nic nie umiał i to chyba go
smuciło. W sumie powinien się z tego śmiać, ale tak nie jest. Poza tym, kiedy
wszystko sobie przemyślał, to tym, co robi, w jakiś sposób komuś pomoże, nawet
takiej osobie jaką jest Casey, jeśli czegoś go nauczy, to będzie mógł być z
siebie dumny.
– Czyli mnożąc
to z tym, a to z tym, otrzymuję wynik, który mogę pomnożyć razem i dodać to –
Casey wskazał palcem na liczbę – a wyjdzie mi wynik końcowy, tak?
– Tak.
Nareszcie, to pojąłeś. Do tego jeżeli masz…
Kolejne minuty
upływały już szybciej, kiedy po trwającej wieki godzinie Casey zapamiętał, jak
ma wykonać niektóre z zadań. Problem pojawił się wtedy, kiedy do zwykłego
mnożenia i dodawania doszły ułamki, ale to już JD postanowił zostawić sobie na
kolejny raz.
– Chyba nie
jesteś aż tak głupi – parsknął, ale tym razem z rozbawieniem.
Casey już miał
mu coś odpowiedzieć, ale widząc migoczące błyski z oczach JD, ugryzł się w
język. W sumie Emo miało ładne te oczy. Kurwa, nie powinien o tym myśleć.
Zdenerwował się trochę, ale zaraz to ukrył pod pytaniem:
– To kiedy znów
umówimy się na lekcję?
– W ten weekend,
w ogóle co drugi weekend, i prawie każdy wieczór mam wolny. Poza środami i
czwartkami. Mam wtedy treningi.
– Treningi?
– Trenuję
karate od dwóch lat, a do tego, gdy uzbieram kasę, chcę zapisać się na
taekwondo.
– O. – Tego się
nie spodziewał po tym szczupłym chłopaczku.
– Będę już
leciał. Późno jest, za pół godziny mam ostatni autobus. – Zaczął zbierać
książki, które przyniósł, i pakował je do plecaka.
– Odwiozę cię –
wypalił Casey.
Brwi JD
podjechały do góry.
– Ty mnie
chcesz odwieźć? Mam skakać z radości?
– Mógłbyś –
rzekł z rozbawieniem.
– Kim ty
jesteś, gdzie jest McPherson? – JD zaczął się rozglądać po pokoju, udając, że
szuka bezmózgiego dupka, za którego go uważał. Aczkolwiek dzisiaj, po kilku
godzinach siedzenia razem i wspólnej męki, mógłby zmienić o nim zdanie. Ciekawe
na jak długo. Zresztą tu nawet nie chodziło o to, co McPherson umie, a czego
nie, bo nie po tym oceniał ludzi, tylko o jego idiotyczny charakter.
– Emowate coś,
co urwało się z choinki. – Zgarnął kluczyki od swojego samochodu.
– Twoja siostra
mi powiedziała, że tak mnie nazywasz.
– Ładnie, co
nie?
– Przepięknie –
zadrwił, zakładając sobie pasek od plecaka na ramię.
Kilka minut
później wsiedli do auta McPhersona. Casey ostrożnie wycofał z parkingu, wciąż
mając w pamięci to, jak kilka tygodni temu nie zauważył przejeżdżającego za nim
samochodu i uderzył w niego, cofając ze swojego stanowiska. Na szczęście nie
bardzo uszkodził drugi pojazd, zapłacił za szkody, pożyczając pieniądze od
babci, bo rodzice by mu nie dali, robiąc przy tym awanturę, i problemów nie
było.
Spojrzał w bok,
gdy był już na prostej drodze. JD siedział z zamkniętymi oczami, trzymając
plecak na kolanach. Wcześniej powiedział Caseyowi, gdzie mają jechać, więc
chłopak teraz mu nie przeszkadzał. Zaskoczyło go to, że Emo trenował jakieś
sporty. Do tej pory myślał, że chłopak nic nie robił poza tym swoim śpiewaniem,
a tu proszę, niespodzianka. Skręcił w lewo, upewniając się wcześniej, czy nie
jest to droga jednokierunkowa. Prawo jazdy ma od pół roku i z początku zdarzało
mu się w takie wjeżdżać. Jadąc powoli wąską uliczką, znów spojrzał na profil
chłopaka. Światła z ulicy przesuwały się po nim subtelnie, nie rażąc go, bo JD
nie zaciskał powiek. Po raz pierwszy od poznania go czuł spokój i w sumie nie
mógł narzekać, że ten wieczór był do bani. W końcu mogli pogadać normalnie, co
z tego, że tylko o matematyce, której nadal szczerze nie znosił i to z
wzajemnością.
– Śpisz?
– Nie – padła
cicha odpowiedź. – Odpoczywam, bo czuję się, jakbym przebiegł maraton.
– No sorki,
kurwa, że musisz się tak ze mną męczyć.
– Chłopie, zrób
coś z tą agresją. Wyluzuj. Ja tylko mówię, a ty się rzucasz. – Otworzył oczy,
chociaż jedno ledwie było widać spod grzywki. – Zatrzymaj się pod tym blokiem
na wprost – powiedział, widząc już okno swojego pokoju na trzecim piętrze w
wysokim, dziesięciopiętrowym budynku. – Co do korków to razem w tym siedzimy.
– Tak, kurwa,
bo to moja wina.
– Jesteś –
zakaszlał, zasłaniając dłonią usta – upierdliwy jak kac po imprezie. – Znów go
rozbolało gardło i zaczynał męczyć kaszel. Dawno powinien zażyć leki, ale
zapomniał ich wziąć do McPhersona.
– Odwal się.
JD przewrócił
oczami, nie mając sił się z nim droczyć. Kiedy chłopak zatrzymał się, otworzył
drzwi i przypomniał mu, o której jutro mają się spotkać, po czym wysiadł i
trzasnął drzwiami.
– Dupek –
mruknął do siebie Casey. – Przemądrzały dupek. – Po raz pierwszy w życiu chciał
się schować w mysią dziurę. Ten typek, do tego młodszy, udowodnił mu, że jest
głupi. Sam się przy tym dziwaku zachowywał jak kretyn i nie miał pojęcia
dlaczego. Na całe szczęście jakoś później coś się zmieniło i nawet zrozumiał co
nieco, ale i tak głupio się czuł z tym, że dziwak ma go za idiotę.
Nawrócił na
pustym parkingu i jeszcze raz się obejrzał, czy chłopak na pewno wszedł do
budynku. Z powodu późnej godziny, mimo że go nie lubi, woli upewnić się, czy
Emo dotarło bezpiecznie do domu, bo gdyby coś, to później znów go oskarży o
byle zadrapanie.
Już miał
odjechać, gdy coś przyciągnęło jego uwagę, a raczej ktoś. Słabo widział postać
w tym świetle, ale przysiągłby, że z tej samej klatki, do której wszedł JD,
wyszedł Alex Wilson. Co on tu robił o dziewiątej wieczór, bo z tego co Casey
wiedział, to chłopak tutaj nie mieszkał. Czyżby kogoś odwiedzał? Może ma tu
krewnych lub kochanka, ale Wilson z nikim się nie spotykał. Zresztą co mu do
tego, niech sobie łazi gdzie chce. Nacisnął gaz i z piskiem opon pojechał do
domu.
* * *
– Cześć, mama –
zawołał JD, zdejmując buty i zostawiając je rozrzucone w przedpokoju.
– JD, buty,
chyba że chcesz, aby ktoś się o nie zabił.
Skrzywił się i
wrócił, aby je równo ułożyć pod ścianą, kiedy z kuchni doleciał głos mamy.
Znała go bardzo dobrze i nie musiała wychylać głowy za drzwi, by wiedzieć co on
robi. Wszedł do kuchni, mrużąc oczy
przed ostrym światłem i zastając mamę czytającą kolejne romansidło.
– Późno, a ty
nadal czytasz. – Skierował się do zlewu, aby umyć ręce.
– Do pracy idę
na dziesiątą, to się wyśpię. Odgrzej sobie kolację.
– Nie jestem
głodny. Zrobię sobie tylko kanapkę, zjem tabletki i idę się wykąpać, a później
spać. Jestem wykończony. Jak dzieciaki? – Wyjął z chlebaka chleb i ukroił na
maszynie jedną kromkę.
– Molly
niewiele dzisiaj zjadła, przejmuje się swoim występem. Mam nadzieję, że
będziesz.
– Kiedy to? –
Wyjął z lodówki ogórek i masło.
– Za tydzień w
niedzielę. Nie mów, że zapomniałeś – jęknęła, wsuwając palec pomiędzy kartki i
zamykając książkę.
– Nie
zapomniałem. Po prostu pomyliły mi się dni, mamuś. Co z resztą?
– Dany, Ryan i
Lori jak zwykle. Trudno wszystkich zagonić do lekcji, gdy ciebie nie ma.
Powiedz lepiej jak tam korepetycje?
– Ciężko, ale i
tak chłopak coś zrozumiał, więc mały sukces jest. – Zjadł plasterek ogórka, a
kolejne, które ukroił, położył na kromce posmarowanej masłem. Zawiesił wzrok na
twarzy mamy. Kobieta ma dopiero trzydzieści pięć lat, a wygląda o wiele
starzej. Urodziła go, mając osiemnaście lat, bo dała sobie zrobić dzieciaka
dupkowi. Później temu samemu dupkowi pozwoliła zrobić sobie jeszcze czwórkę
dzieciaków. Rezygnując z siebie, musiała zajmować się nimi i pracą, bo szanowny
ojczulek, który nie dorósł do bycia ojcem, a nawet do tego, żeby być mężczyzną,
hulał sobie po świecie, by wracać, robić awantury i bić ją, bo nie była już tą
piękną dziewczyną, z którą musiał się ożenić, bo za mało zarabiała, za mało
czasu mu poświęcała, zajmując się bachorami, jak to mawiał, a w jego głosie
zawsze brzmiała zazdrość o dzieci. Życie ją wymęczyło, ale jest i zawsze będzie
jej wdzięczny za to, że go nie porzuciła lub nie usunęła ciąży, żadnej z nich.
Tylko kochała, oddając swoim dzieciom całą siebie i nigdy niczego za to nie
oczekując. Może nie przelewało im się, ale teraz, kiedy znalazła dobrą pracę, a
on sobie dorabiał w co drugi weekend, nie było tak źle jak na początku, kiedy
zostali sami. On mógł się uczyć w wymarzonym liceum dzięki stypendium, które
dostał, natomiast dzieciakom niczego nie brakowało. Tym bardziej miłości matki,
bo ojciec… Lepiej, że go nie było.
– Mój geniusz.
Po kim ty masz geny? Już studia powinieneś robić, a nie w liceum siedzieć.
– Wiesz, zawsze
może się jeszcze czegoś nauczę, a do dorosłości mi się nie śpieszy. – Połknął
tabletki i popił wodą. – Spadam się wykąpać i spać. – Pochylił się, aby
pocałować mamę w policzek.
– Znów paliłeś.
– Oj tam, oj
tam.
Kobieta tylko
pokiwała z rezygnacją głową, wracając do książki.
JD zajrzał
jeszcze do pokoju braci. Najmłodszy już spał, a trzynastoletni Ryan siedział
przed komputerem.
– Hej. Dzięki
za książkę. – Położył podręcznik na biurku brata.
– Przydała się?
– Tak. Jeszcze
pewnie parę razy ją pożyczę.
– Spoko.
Obczajam nową grę, chcesz zobaczyć?
– Padam z nóg,
może jutro. – On i Ryan bardzo dobrze się rozumieli i to z nim oraz z Molly,
siedmioletnią siostrą, miał lepszy kontakt niż z piętnastoletnią Lori i
dziesięcioletnim Danym. – Branoc.
– Branoc.
– Nie siedź
znów do rana – poprosił, zanim zamknął drzwi.
Przeciągnął
się, wchodząc do swojego niewielkiego, zabałaganionego pokoju z duszą, jak on
zawsze mawiał. Jego zdaniem takie wymuskane mieszkania nie miały tego czegoś.
Tam człowiek nawet bał się nakruszyć, żeby przestępstwa nie popełnić.
Oczywiście nie był brudasem, ale bałaganiarstwo miał w genach, a mama tylko
załamywała ręce, wchodząc do pokoju.
Przerzucił z
łóżka na krzesło stos świeżo upranych koszul i spod kołdry wyciągnął pidżamę.
Nie lubił spać w koszulce, ale przez to, że jest przeziębiony, wolał się ubrać.
Poszedł się umyć, marząc już tylko o spaniu. Najlepiej w ramionach silnego,
dobrze zbudowanego chłopaka, takiego jak Casey. Przystanął, próbując zrozumieć,
dlaczego pomyślał właśnie o nim. To, że widział kawałek jego świetnego ciała,
nic nie znaczy. Po prostu jest napalony, ale teraz to nie ma sił nawet na
samozaspokojenie. Nawet palić mu się nie chciało, a to oznaczało, że dzień go
naprawdę wykończył. Wszedł pod prysznic, delektując się gorącą wodą i zapachem
żelu.
* * *
Tymczasem na
drugim końcu miasta Sean przerzucił kolejną stronę książki, chcąc jeszcze
przeczytać jeden akapit, pomimo bolących oczu. Leżał już w pełni zrelaksowany w
łóżku po spędzeniu z partnerem przyjemnego wieczoru. Dzięki masażowi zafundowanemu
przez Drake'a, mięśnie rozluźniły się, a ból karku odszedł w zapomnienie.
Natomiast sam masaż doprowadził go tego, że przeżyli bardziej intymne chwile i,
mimo że nie doszło do stosunku, to orgazm sprawił im obu satysfakcję. Sean nie
mógł się po prostu oprzeć cudownym dłoniom partnera, a ostatnio zrobił się
bardzo spragniony jego dotyku.
– Miałeś już
dzisiaj zostawić książki. – Drake po wzięciu prysznica wsunął się pod kołdrę. –
O, jak ciepło. Znów miałem zimną wodę.
– Trzeba
zawiadomić administrację budynku, niech coś z tym zrobią. Poza tym czytam o
jednej precedensowej sprawie. Czy wiesz, że dwadzieścia lat temu za podwójne
morderstwo skazano…
– Skarbie,
nie funduj mi tu teraz na noc koszmarów. Cieszę się, że jesteś tak tym
podekscytowany, ale makabryczne wizje przed snem… – Udał, że się zamyślił. – To
nie dla mnie. Lepiej odłóż to i połóż się. – Pocałował w ramię na wpół
siedzącego mężczyznę. Pogłaskał go jeszcze po odsłoniętym przez kołdrę brzuchu.
– Boisz się
koszmarów? – zapytał Sean, unosząc prawą brew.
– Trochę tak,
ale bardziej chcę sprawić, żebyś się wcześniej położył, o ile nie chcesz jutro
na uczelni wlec się po korytarzach niczym zombie i straszyć ludzi. – Dźgnął go
palcem w bok.
– Ałł, głupek.
– Śmiejąc się, młodszy z partnerów odsunął się od palca dźgającego jego bok.
– Twój głupek.
– Wyciągnął się i pochylając, złapał sutek Seana między zęby i pociągnął.
– Drake.
– Lubisz to.
Chodź.
Nie mógł oprzeć
się prośbie Drake’a, a i tym proszącym oczom. Partner miał rację, powinien się
położyć, wypocząć. Włożył zakładkę do książki i odłożył ją na nocną szafkę.
Razem z dużym łóżkiem zafundowali sobie takie szafeczki, które bardzo lubił, a
mogli w ich szufladach trzymać niewielkie przedmioty. Tylko że w obu były
raczej prezerwatywy i żel nawilżający, duży zapas żelu, i nic więcej. Zdjąwszy
okulary, pomasował piekące kąciki oczu. Faktycznie dzisiaj przesadził. Położył
okulary obok książki i wyłączył lampkę, a pokój otoczyły egipskie ciemności.
Kiedy tylko wsunął się bardziej pod kołdrę, został zgarnięty przez ramiona
kochanka i ucałowany w szyję.
– Miło było
dzisiaj. Wymasowałem ci nie tylko kark – mruczał Drake. – Powinniśmy częściej…
– zawiesił głos, nie musząc wypowiadać dalszej kwestii, doskonale zdając sobie
sprawę, że Sean wie, o co mu chodzi.
– Tak,
szczególnie kiedy ty… – zamilkł, przypominając sobie tę chwilę, kiedy kochanek
zsunął się z kanapy, uklęknął na podłodze pomiędzy jego nogami i dobrał do
niego, w mig pozbywając się jego ubrania i biorąc od razu do ust miękki jeszcze
członek. Szybko doprowadził go do pełnego wzwodu i orgazmu, a później on
odwdzięczył mu się tym samym. Nie rozumiał, jak mógł przez tyle tygodni go nie
chcieć lub przez lata życia w związku wstydzić się swoich pragnień, mówienia o
nich. Zawsze słyszał, że faceci nie wyznają uczuć, nie mówią o nich, są
gruboskórni, silni. Nieprawda. On taki nie był i w dodatku nauczył się o tym
mówić. – Nie chcę, żebyśmy znów popełnili te same błędy, żeby wszystko stało
się ważniejsze od naszego związku. Ten brak czasu też nieźle dał się nam we
znaki. Co najciekawsze to teraz robimy to samo i jakoś ten czas znajdujemy. –
Odwrócił się przodem do niego i wczesał mu palce we włosy. Nie potrzebował
światła, aby doskonale widzieć rękoma partnera.
– Bo
nauczyliśmy się na błędach i zapamiętamy sobie tę lekcję. Do tego naprawdę
postaram się nie wybuchać, kiedy próbujesz mi coś powiedzieć, bo chcę być dla
ciebie kimś, komu będziesz mógł się zwierzyć – szeptał, gładząc go powoli po
plecach. – No i te cotygodniowe randki też są idealnym pomysłem. To mi
przypomniało Richiego. Uroczy blondynek w końcu ma chłopaka. Cieszę się.
– Nie znam go
za bardzo, ale lubię.
– Jego nie da
się nie lubić. Chętnie się z nim kiedyś spotkam na kawie.
– Co do
spotkania, to będziesz miał okazję na obiedzie u mamy.
– Zapomniałem
ci powiedzieć, że jak się kąpałeś, dzwoniła teściowa i odwołała niedzielny
obiad. Oboje z Martinem chcą spędzić ze sobą trochę czasu. Mimo że Martin nie
kochał swojej byłej żony, to jej śmierć i na nim się odbiła. Poza tym po południu
chcą pojechać do twoich dziadków z zaproszeniami na ślub. Musimy do Bożego
Narodzenia sprawić sobie nowe garnitury – dodał Drake.
– Ty i garnitur
to abstrakcja. Ja to co innego. – Sean potarł o siebie ich nosy.
– Ty to zawsze
wyglądasz świetnie, a szczególnie nago.
– Jak
zwykle jedno ci chodzi po głowie. Ty mi się podobasz w tych swoich
poprzecieranych dżinsach, ciężkich, czarnych glanach oraz seksownej koszulce i
narzuconej na nią koszuli.
– Wiesz co,
Sean?
– Co?
– Rozgadałeś ty
mi się dzisiaj.
– To chyba
dobrze, co nie?
– Tak, bo to
oznacza, że czujesz się bezpiecznie i komfortowo. Pochlebia mi to.
– Tylko niech
ci za bardzo ego nie urośnie.
– Urosnąć to
może mi co innego. – Przycisnął go mocniej do siebie, przerzucając przez jego
biodro nogę i niemal kładąc się na nim.
– Mieliśmy iść
spać. – Objął go za szyję.
– Spać? Ja
mówiłem o spaniu? Nie wierzę. Przesłyszałeś się. – Ugryzł Seana w szyję,
doprowadzając go do głośnego westchnięcia. Znał doskonale jego ciało i wiedział
gdzie dotknąć, pomasować, polizać, żeby go rozpalić.
– Drake… –
Odchylił głowę, dając mu łatwy dostęp do siebie.
– Hm? –
zamruczał, kąsając płatek ucha.
– Spać.
– Na pewno? Tak
na pewno, na pewno? – dopytał.
– Tak, ty
niewyżyty szaleńcu.
– Nie moja
wina, że jesteś taki seksowny, pociągający, kocham cię i kocham się z tobą
kochać. – Z trudem odklejając się od niego, dodał: – Ale masz rację. Jutro
musimy wcześnie wstać. Skoro ty idziesz na uczelnię, ja pójdę do agencji. Za to
w niedzielę nie pozwolę ci wyjść z łóżka.
– Jestem za. –
Pocałował jeszcze Drake’a, zanim mężczyzna ułożył się obok, przerzucając
zaborczo ramię wokół jego brzucha i wsuwając nogę pomiędzy jego. – Dobranoc.
– Branoc. –
Przymknął powieki i spleciony z ciałem partnera, bardzo szybko zasnął.
– Kocham cię –
wyszeptał Sean i również pozwolił zabrać się do krainy Morfeusza.
* * *
Tydzień później
w piątkowy wieczór Richie spakował kilka rzeczy do podróżnej torby i
pożegnawszy się z tatą, udał się do domu Alexa, skąd mieli wyruszyć na wieś. To
powinno mu dobrze zrobić, bo jutro ma być ten jego wymarzony konkurs, w którym
nie weźmie udziału. Spojrzał na swoją rękę owiniętą wyłącznie bandażem.
Przedwczoraj lekarz zdjął mu szynę, ale rozkazał, że przez najbliższe tygodnie
ma ręki nie nadwyrężać i uważać na nadgarstek. Gdyby nie to, może… Nie chce o
tym myśleć. Do tego wszystkiego przez ostatnie dni czuł się jakiś nie swój.
Niby normalnie funkcjonował, wrócił do szkoły, ale od śmierci mamy minęło za
mało czasu, aby mógł się tak z tym pogodzić. Ciągle chodziło mu po głowie, że
powinien był się z nią spotkać, kiedy tego chciała, a on się z tego wymigiwał.
Czasami na pewne rzeczy może być za późno i on sobie tę lekcję zapamięta.
Zapukał do domu
Alexa, otworzyła mu jego mama.
– Hej, Richie.
Chłopcy zaraz skończą pakowanie. Napijesz się czegoś?
– Nie,
dziękuję. – Postawił torbę obok drzwi i w tym samym czasie głośny rumor na
schodach powiedział mu, że jego chłopak i przyjaciel już schodzą. Obaj nieśli
ze sobą torby, a Alex dodatkowo aparat fotograficzny.
Johnny
pocałował swojego chłopaka w policzek.
– Długo
czekasz?
– Dopiero
przyszedłem.
– Na pewno
zabrałeś ciepłe rzeczy? Zapowiadają, że może spaść śnieg, a nie wiem, jak
ciepło będzie tam w domu – mówił Jonathan.
– Ogrzejecie
się razem. – Alex puścił Richiemu oczko i roześmiał z jego zawstydzenia, nic
sobie nie robiąc z tego, że obok stała mama i przeszywała go wzrokiem.
– A kto ciebie
ogrzeje, synuś?
– Mam koc i
golf. Tata sprawdził, czy piec działa. Poradzę sobie. To co, spadamy?
– Mamcia,
wrócimy w niedzielę – powiedział Johnny, wychodząc. – Ruszać tyłki, bo nie
dotrzemy tam przed nocą, a czeka nas ze dwie godziny jazdy. Podszedł do swojego
samochodu i otworzył bagażnik. Zapakował do niego bagaż Richiego i swój, bo
Alex jechał swoim samochodem, tak samo jak Josh, który ma się z nimi spotkać na
miejscu. – Na pewno masz wszystko?
– Tak. Dobre
buty też, bo nie zamierzam tam tylko siedzieć – powiedział Richie.
– Pokażę ci
okolicę. Dziadek z babcią mieszkali w naprawdę pięknym miejscu.
– Możesz
mi powiedzieć, dlaczego oni nie żyją? – zapytał, wsiadając do auta i jeszcze
oglądając się na to, co robi Alex. Chłopak właśnie rozmawiał z kimś przez
telefon.
– Dziadek
zachorował na raka, którego nie udało mu się pokonać, a babcia odeszła za nim
pół roku później. Chyba z tej tęsknoty jej serce nie wytrzymało. – Kochał ich.
Byli naprawdę świetnymi i kochającymi osobami. – Nie zapomnę tych wyjazdów do
nich na wakacje, pracy w ogrodzie. Fajnie było. Potem dorośliśmy i przestaliśmy
jeździć. Wszystko było ważniejsze od odwiedzin u nich, choćby komputer i gry, a
potem… – Zamyślił się na chwilę, zanim nie przerwał mu tego Alex.
– Josh już
wyjechał. Możemy spotkać się z nim na granicy miasta i dalej jechać już razem –
poinformował.
– To nie możesz
jechać z nami, a potem się do niego przesiąść, tylko kombinujesz?
– Wiesz co,
brat? Czasami myślisz. – Miał zamiar jechać sam, jeżeli Josh miałby dojechać
dopiero jutro rano lub dzisiaj późnym wieczorem. Istniało też ryzyko, że mógł
zadzwonić, kiedy oni już tam będą i poinformować, że jednak nie przyjedzie – a
na to się zanosiło, gdyż Joshua ma kłopoty z rodziną – wtedy zostawiłby
Jonathana i Richiego samych, a sam wrócił do domu, bo nie chciał być piątym
kołem u wozu. – To poczekajcie, oddam kluczyki mamie, wezmę rzeczy i spadamy.
– Tylko
ruchy, bo nie zamierzam czekać wiecznie. – Wyszczerzył się do Richiego,
puszczając mu oczko. Chwilę później do samochodu wpadł Alex i mogli w końcu
wyruszyć na zaplanowany weekend.
Fajnie się rozwija :)
OdpowiedzUsuńCasey +JD = nowa ulubiona para !!!
OdpowiedzUsuńA.
Ciekawa jestem, co będzie z tą "nową parą".
OdpowiedzUsuńSean i Drake - bosh, ja ja ich kocham. Mówiłam już o tym? Kocham ich. Są tacy... prawdziwi. Kurczę, nareszcie normalnie ze sobą gadają o wszystkim.
Richie... cóż, mam nadzieję, że odpocznie od tego wszystkiego. Lubię chłopaka. Tuliłabym.
Tak liczyłam na to że poczytam sobie dziś na zajęciach o tym co się działo na wsi :/ ale rozdział i tak był super :) czekam na następny z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawy weekend we czworo.
OdpowiedzUsuńHmm szkoda tylko że Casey przyłapał Alexa.
Żeby tylko z tego kłopotów nie było.
Po za tym ich relacje są coraz ciekawsze.
Myślę że byłaby ciekawa z nich para.
JD i Casey.
Coraz częściej o nich myślę.
Miałaś racje że polubię kolejne postacie chociaż moją miłością jest Richie.
Ten chłopak jest naprawdę słodki.
pozdrawiam mocno!
Już chcę kolejny rozdział ;_; Kocham Twoje dzieła i jestem wdzięczna losowi, że przypadkiem trafiłam na Twoje opowiadanie.
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńno, no Jd i Casey coś się kroi... Casey widzisał Alexa jak wchodzi do tego bloku, mam nadzieję, że nic złego z tego nie wyniknie... no i Jd mieszka w tym samym bloku, w ktorym mieszka Josh, wyjazd dobrze im zrobi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia