26 maja 2016

W sidłach miłości tom 2 - Rozdział 8

Dziękuję za komentarze. :****

Uśmiechnął się odbierając kolejnego smsa od Caseya. Przez ostatnie półtora tygodnia pisali do siebie prawie bez przerwy. Wymienili już setki wiadomości, ale żadna nie ucieszyła JD tak bardzo jak ta. Casey dzisiaj wieczorem wraca i chciał się z nim jutro zobaczyć. Co prawda dopiero po szkole, ale zawsze istniała szansa, że zobaczą się na korytarzu, udając, że tylko się znają, bo każdy wiedział, że uczył Caseya, ale nic więcej nie będą mogli pokazać. Dlatego tym bardziej będzie oczekiwał chwili, kiedy McPherson do niego przyjedzie. Żałował, że nie mogli się dzisiaj spotkać, ale chłopak przewidywał powrót do domu w godzinach nocnych, więc nie było sensu się umawiać.
Odpisał mu, że będzie na niego czekał, po czym przeciągnął się i wyszedł z pokoju. Musiał posprzątać po wczorajszej imprezie sylwestrowej, którą z mamą urządził dzieciakom. Tę ostatnią noc w roku spędził w domu. Nie miał ochoty na pójście do klubu. W Fever zawsze odbywały się wielkie imprezy, często tematyczne, i można było się doskonale zabawić, ale tym razem wolał spędzić czas z rodziną. Tym bardziej, że miał Caseya. No, nie dosłownie go miał, do tego jeszcze dużo brakowało, niemniej istniała duża szansa, że może coś z tego będzie. Bardzo by tego chciał.
– Ktoś tu promienieje. – Kobieta weszła do pokoju z pudłem kartonowym.
– Po prostu dobrze mi, mamo. – Sięgnął po przewieszony przy meblościance łańcuch z przyczepionymi do niego migającymi światełkami. Dzieciaki się uparły, że coś takiego musi być i już, bo na imprezach migają światełka. Na szczęście udało mu się kupić dość tani komplet w sklepiku na osiedlu. Przydadzą się na przyszły rok.
– Jest jakiś powód? – Podejrzewała, że jej syn z kimś się spotyka. Zastanawiała się tylko dlaczego nic jej nie mówi. Podejrzewała też coś jeszcze i wciąż czekała aż JD zacznie ten temat. Nie bardzo jej się podobało to, co jej podpowiadała intuicja, lecz istniała szansa, że się myli. W każdym razie miała taką nadzieję, która i tak się ulatniała po tym jak zaobserwowała w jaki sposób jej syn patrzy na tego McPhersona.
– W sumie nie. – Odłożył łańcuch do pudła.
– W sumie?
– Po prostu Casey to doby kumpel. Wraca dzisiaj. Jutro się zobaczymy. – Zaczął zbierać kolejne ozdoby.
– Przyjedzie tu? – Włączyła kabel od odkurzacza do kontaktu.
– Mhm. Może, nie?
– Może. Fajny z niego chłopak. Myślałam, że tak się cieszysz z powodu randki z jakąś fajną dziewczyną.
– E… – Podrapał się z zakłopotaniem po karku. – Raczej nie. Odkurzę może, co? – zmienił temat na znacznie bezpieczniejszy.
– Ja odkurzę, ty zdejmij łańcuchy z lampy. Jesteś wysoki, dostaniesz je bez trudu, ja bym musiała sobie drabinę przynieść.
– Dobra. – Oboje wiedzieli, że poprzedni temat został zakończony, więc nie było sensu do niego wracać.
Wspólnie z mamą posprzątali i akurat skończyli w chwili, kiedy Lori wróciła ze spaceru z naburmuszoną Molly, która zaraz zaczęła się skarżyć mamie jaką ma złą siostrę, a Ryan – wcześniej wykpiwając się ze sprzątania – jak burza wypadł ze swojego pokoju, wrzeszcząc na najmłodszego brata.
– Hej, stop! – JD uniósł ręce do góry. – Jeśli się nie zamkniesz to cię zaknebluję i nie żartuję, ciebie młoda, też. Może szanowne towarzystwo powiedziałoby na spokojnie o co chodzi. – Cholera, przez nich znów zachciało mu się palić. – Molly, ty pierwsza.
– No, bo chciałam iść do zoo, ale ona powiedziała, że nie ma na to czasu, bo się umówiła z koleżankami. Nie lubię jej. – Odwróciła się tyłem do Lori zakładając ręce na piersi i zaciskając usta.
– Ale mi żal. – Wykrzywiła się Lori. – Idę do pokoju.
– Młoda damo nigdzie dzisiaj nie wychodzisz – rozkazała matka stanowczym głosem. – Koleżanki do jutra poczekają, a ty zostajesz w domu. Jutro też.
– Za co? Za to, że nie poszłam do tego głupiego zoo?
– Za to, że krzywisz się jak głupia do siostry. Nie tak was wychowałam.
– Ona mnie nazwała głupią krową.
– Ty jesteś starsza i powinnaś być mądrzejsza. Molly, dzisiaj nie ma bajek.
– Mamuś!
– Powiedziałam. A ty co masz do powiedzenia? – zwróciła się do Ryana.
– Już nic. – Trzynastolatek skulił się.
– Nazwałeś brata gnomem.
– To tak dla żartu.
– Koniec na dzisiaj z grami. Do książek, wszyscy. Jutro wracacie do szkoły.
JD szczerzył się na reakcję rodzeństwa na kary, które dostali. Każdemu z nich na pewien czas odebrano to co kochali. Zawsze był dumny z mamy, że tak sobie z nimi radziła. Inaczej wszyscy weszliby jej na głowę. Pewnie wspólnie z nim, gdyby był młodszy. Cóż, on też przez parę kar przeszedł i wyszło mu to na dobre. Nigdy się nie nauczą moresu, jeśli będą robić to co zechcą, nie wiedząc, że za złe zachowanie czeka kara. Mama nigdy ich nie biła, nawet klapsa nie dostawali, bo ojciec i tak dał im więcej niż można było. Za to karała ich tak, że bolało dużo bardziej.
– Nigdy się niczego nie nauczą, jak będzie im się na wszystko pozwalać  – powiedziała kobieta. – Muszą wiedzieć co im wolno, a co nie. Ty się tak nie ciesz, bo jeszcze i tobie może się dostać.
– Wiem, dlatego jestem grzecznym chłopcem. – Puścił jej oczko.
– Nie powiedziałabym – zażartowała, bo JD jej się udał. Bardzo jej pomagał. Pracował, żeby mieć na swoje wydatki i dzieciakom czasami coś kupił. Dokładał się do rachunków, dzięki czemu jej było lżej. Na szczęście miała dobrą pracę i nie musieli pozbywać się mieszkania po cioci. Było tu wygodnie, dzielnica spokojna, bezpieczna i jakoś w końcu im się układało.
– Wyniosę jeszcze to pudło z ozdobami i pójdę się trochę pouczyć.
– Mój geniusz będzie się uczył?
– Czasami i geniusz musi. – Uczyć się albo pogadać z Caseyem. Jutro go zobaczy, już się nie mógł tego doczekać.

* * *

Powrót do szkoły po przerwie, dla wielu osób oznacza najgorszy dzień jaki ich spotkał, żałobę z powodu zakończenia ferii, dla innych najpiękniejszy dzień w życiu. Casey McPherson należał zawsze do tej drugiej grupy ludzi. Dotąd koniec wolnych dni, oznaczało wyrwanie się z domu, wyjście spod kurateli rodziców, szczególnie matki, a tym razem to było coś więcej. Szkoła oznaczała, że może uda mu się na którejś przerwie spotkać JD. Przez cały wyjazd o nim myślał. Żałował, że pojechał z rodzicami. W sumie zrobił to dla świętego spokoju, bo rodzinka znów marudziłaby dłużej niż wart był tego wyjazd. Z drugiej strony ten wyjazd na złe nie wyszedł, bo miał czas pomyśleć i zastanowić się nad sobą samym. Dzięki temu dużo zrozumiał, doszedł do kilku wniosków.
Otworzył swoją szafkę i wyjął z niej książkę do angielskiego. On i książki. Co też się z nim porobiło. Zatrzasnął drzwiczki i odwracając się potrącił jakiegoś chłopaczka, który wystraszony natychmiast uciekł. Pewnie jeszcze z miesiąc temu chciałby mu przyłożyć, ale coś się zmieniło. Nie mógł powiedzieć, że na złe.
Poleciał do przodu, kiedy silna pięść uderzyła w jego plecy.
– Hej, McPherson.
– Cholera, Adam walnę cię zaraz. – Wyższy od niego i bardziej zbudowany chłopak roześmiał się. – Głupio się śmiejesz. Gdzie Stark?
– Nie przyjdzie dzisiaj. Dopadła go grypa. Całe święta przeleżał w łóżku. Żalił się, że mógłby tak leżeć, ale z jakąś śliczną dupencją z wielkimi balonami, a nie sam.
– Ta. – Skierowali się w stronę klasy do angielskiego.
– A ty na tym wyjeździe zahaczyłeś o jakąś suczkę i zrobiłeś parę fajnych rzeczy? – Ułożył z kciuka i palca wskazującego kółko, w które zaczął wkładać palec drugiej ręki.
Casey nie znosił tego jak Adam wyrażał się o dziewczynach. Co za idiota jest jego kumplem? Gdyby ich rodzice się nie przyjaźnili, pewnie nawet nie trzymałby z nim. Zdecydowanie wolał gadać z innymi chłopakami z drużyny, którzy nie byli takimi świniami jak Kozetzky. Już nawet Stark jest lepszy. Dopiero teraz zaczynał widzieć z jakimi typami się zadaje.
– Nie mam czasu na pieprzenie – odpowiedział – ale spotkałem parę fajnych dziewczyn.
– Wiedziałem. Ogier z ciebie. Chociaż nie wiem dlaczego niektóre mówią, że gdy były z tobą to ty nic ten tego.
– Bo ja nie zadaję się z byle kim.
– No tak, ty to musisz mieć niezłą kocicę.
– Nie, po prostu kogoś wyjątkowego – powiedział, a jego wzrok spoczął na stojącym, na końcu korytarza chłopaku. Wyjątkowym chłopaku. Ledwie powstrzymał szeroki uśmiech, lecz nie swoje nogi.
– E, dokąd idziesz?
– Adam, idź do klasy. Muszę z kimś pogadać.
– Jeśli chcesz komuś wpierdolić to się zgłaszam.
– Jesteś debilem. – Dźgnął go palcem w pierś. – I żadnego rozrabiania. Chyba, że chcesz otrzymać kolejną karę, a pamiętaj, że tym razem grozi ci wydalenie ze szkoły. Od ostatniego razu z Taylorem jest spokój, więc niech tak nadal będzie.
– Co tam szkoła…
– Szkoła jest ważna, inaczej jest się takim głąbem jak ty. – Zabrał palec.
– Czy ty mnie obrażasz? – Adam pomasował bolące miejsce na torsie.
– Stwierdzam fakt. – Już miał iść do JD, ale chłopak zniknął. Wyciągnął telefon i napisał: „Gdzie zniknąłeś?” Natychmiast dostał odpowiedź: „Musiałem iść na lekcję. Po lekcji wpadnij na piętro niżej.”
– Co tam, piszesz do laski?
– Ta, do laski. Adam, właź do klasy. – Zanim wszedł za nim odpisał: „Ok.”
Wsunął telefon do kieszeni w tym samym czasie, kiedy do sali wkroczył Josh Morrison. Przez około trzy miesiące nie cierpiał faceta. Dopiero nauka z emośkiem trochę to odmieniła. Teraz rozumiał irytację nauczyciela. Mężczyzna chciał ich czegoś nauczyć, a on to olewał i wzbudzał zarówno w nim, jak i w sobie irytację oraz wzajemną niechęć. Natomiast tuż przed feriami świątecznymi Morrison postawił mu dostateczną ocenę za wypracowanie, oceniając go sprawiedliwie. Dla niego to tak jakby dostał ocenę bardzo dobrą. Powoli dochodził do wniosku, że nauka nie jest taka zła, jeśli wie się jak ją ugryźć.
– Tramwaj zwany pożądaniem – zaczął Josh. – Autor Tennessee Williams. Przez parę najbliższych lekcji zajmiemy się nie tylko tą sztuką, ale jej autorem. Jednym z najważniejszych dramatopisarzy dwudziestego wieku.
– Ty, to coś o seksie będzie? – Adam trącił Caseya w ramię.
– Jesteś skretyniałym kretynem – skwitował McPherson starając się słuchać tego, co mówi nauczyciel, którego ostrzegawczy wzrok padł na niego, ale po chwili pomknął ku tylnym ławkom. 
– No co?
– Zamknij się – powiedział to niestety trochę za głośno.
– McPherson, czy masz nam coś do powiedzenia, czy tylko mnie? – Josh sądził, że utrapienie wcześniejszych godzin lekcyjnych powoli czegoś się uczyło, czyżby się jednak mylił?
Casey wstał wściekły na siebie i Adama.
– To nie było do pana. Adam ciągle do mnie mówił, więc musiałem go jakoś uciszyć. Przepraszam.
– Siadaj. Jeszcze raz coś takiego się powtórzy…
– Nie powtórzy się. – Nie chce mieć problemów. Wystarczyły mu te, których sobie naważył atakując Taylora, a i tak mu się upiekło. Kolejnych kłopotów nie potrzebuje. W domu by go roznieśli, a do tego wolał nie zwracać na siebie uwagi, kiedy chce spotykać się z JD. Usiadł, z powrotem starając się skupić na lekcji, najwyżej po niej skopie tyłek Kozetzy’emu.

* * *

Nie mógł zapalić, bo gdyby go przyłapali znów znalazłby się w kozie, a na to nie mógł sobie pozwolić. Nie dzisiaj. Dlatego schował ręce do kieszeni wąskich spodni i oparłszy się o ścianę czekał na Caseya. Jeśli chłopak napisał, że przyjdzie to przyjdzie. Rzeczywiście, ledwie chwilę później ujrzał McPhersona schodzącego po schodach. Chłopak rozejrzał się i zauważywszy go ruszył w jego stronę.
– Cześć, Emoś.
– Hej, mięśniaku. Podciąłeś włosy.
– Zauważyłeś? – Bez udziału woli przesunął dłonią po blond kosmykach. – Wczoraj odwiedziłem fryzjera. Już pałętały mi się po uszach, a tego nie lubię.
– A moje lubisz?
– Lubię te twoje wycieniowane włosiska, ale czasami jest denerwująca grzywka. Prawie zakrywa ci jedno oko i nie wiem, na co patrzysz.
– Na kogo miałbym patrzeć? Co najwyżej na jakiegoś przystojniaczka, ale jeden stoi przede mną. Innego nie chcę. – Nie powinni tak się zachowywać. Nawet szeptem wypowiadane słowa może ktoś usłyszeć. Jemu nic do tego, że ktoś dowiedziałby się o nim prawdy, ale Cas… Trudno powiedzieć co zrobiłby w takiej sytuacji.
– No, i tak ma zostać.
– Tak? Dlaczego? Co mi zaoferujesz, żebyś był jedyny?
Casey najchętniej by go teraz do siebie przyciągnął i pocałował. Zaciskał dłonie w pięści wbijając sobie w skórę paznokcie, żeby tego nie zrobić.
– Muszę coś oferować, czarna wiedźmo?
– Nic nie ma za darmo, blondi.
– A może być gorący pocałunek, kiedy do ciebie przyjdę?
JD udał, że się zastanawia.
– Jak przyjdziesz to się okaże. Może zechcę więcej pocałunków?
– Stoi. Umiesz się targować. Tym razem wygrałeś.
– Tak, bo podoba ci się to.
– O której mam wpaść? – zapytał McPherson.
– Siedemnasta ci pasi?
– Spoko. Po lekcjach mam trening, ale kończę o szesnastej. Będę z godzinę później.
– Czekam. – Wzrok JD przykuł idący drugim końcem korytarza Richie Taylor. Chłopak popatrzył na nich i zmarszczył brwi. – Przeprosiłeś go?
– Kogo? – Poczuł, że wracają na ziemię.
– Taylora, za tamto.
– Po moim trupie. Nie zrobię tego, on tego nie oczekuje. Nie zbliżamy się do siebie. Nie istniejemy dla siebie. Jeśli idziemy tym samym korytarzem, to po dwóch jego stronach.
– W sumie nie takie złe wyjście.
– Ta. – Casey również zerknął na chłopaka, teraz rozmawiającego z tą różowowłosą dziewczyną i chłopakiem od muzyki. Jakiś czas temu zrozumiał dlaczego tak atakował Taylora. Chłopak mu się podobał, bardzo, świadomość, że nigdy nie będzie jego, tym bardziej, że jest gejem wywoływała w stosunku do niego tak wielką agresję. Większą niż do innych. Na szczęście to już przeszłość i teraz nie mógł się doczekać spotkania z JD w cztery oczy. – Dobra, nie ma co tego roztrząsać. Lecę, zaraz matma.
– Przykładasz się do nauki.
– Tak. Pora zacząć. Ktoś mnie przekonał, że to nie takie złe coś więcej umieć niż tylko policzyć dwa do dwóch.
– Zaraz ile to jest… hmm. – JD postukał się palcem po wardze. – Sześć?
– Dwadzieścia. – Wyszczerzył się.
– Cholera no, nie wiedziałem. – Zagryzł wargę. – Leć już, Casey. Tylko nie odfruwaj za daleko. Pamiętaj, siedemnasta.
– Pamiętam. – Z ociąganiem się wycofał.
JD odetchnął. McPherson jeszcze raz się obejrzał na niego, a serce zgubiło jedno bicie. Nie miał tego w planach, ale zabujał się w tym chłopaku po uszy. Feralne nakrycie na papierosie, kara, zaczęły coś czego nie przewidział i miał nadzieję, że nie będzie tego żałował. Złamał obietnicę daną sobie, że nigdy już nie będzie się spotykał z krypto gejem, a tu życie mu udowodniło, że nie zawsze da się dotrzymać słowa. Szczególnie danego sobie.
Po lekcjach od razu wrócił do domu. Mimo wszystko jakoś musząc ogarnąć swój pokój. Brudne rzeczy wrzucił do pralki, którą od razu nastawił. Coś nie coś powkładał do szafy, a parę bluzek zostawił. Przecież gdyby było tak sterylnie jak w pokoju Caseya, to czułby się tu obco. Zresztą Casowi się tu podobało. Zwyczajny pokój nastolatka.
– Co ty robisz? – W drzwiach stanęła kobieta ubrana w płaszcz, a na nogach miała długie kozaki.
– Sprzątam, mamuś.
– Sprzątasz. Aha. Ty sprzątasz swój pokój? Co się stało?
– Wiesz przecież, Casey przyjdzie i nie chcę, żeby zobaczył, że żyję w takim chlewie. Co prawda to artystyczny bałagan, widział to już, ale mogę trochę ogarnąć, nie? Ty idziesz do pracy tak?
– Tak. Molly już jadła, ale daj jej coś później. Chłopcy są u kolegów, a twoja druga siostra, nadal obrażona, siedzi z Molly. Poczęstuj gościa kanapkami i placek dzisiaj upiekłam. – Podejrzliwie przyglądała się temu co robi jej najstarsza latorośl. Bardzo jej się to nie podobało. – Idę. A i jeszcze jedno, nie groź nikomu ani nie przekupuj, żeby nie wchodzili do twojego pokoju.
– Tak jest. – Zasalutował stając na baczność. – Do widzenia, mamuś.
– Będę o dwudziestej drugiej.
Odprowadził matkę do drzwi. Miał jeszcze trochę czasu, żeby się przygotować na spotkanie. Przyniósł do pokoju napoje, dzisiaj bez piwa, do tego ukroił po porcji ciasta i schował do lodówki. Zauważył, że Casey uwielbia słodkie. Pobiegł jeszcze do łazienki i umył zęby. Poprawił fryzurę i zanim skończył odezwał się dzwonek. Odniósł wrażenie, że właśnie deja vu uderza w niego z ogromną siłą. To już było, ta sytuacja, zachowanie, nawet ten sam ubiór. Czyżby już to kiedyś śnił? Zawsze wierzył, że deja vu to obrazy, sytuacje, o których śniło się w proroczych snach. Niektórzy ludzie nawet wiedzą co się wydarzy później, co kto powie, zrobi. On nie, ale nigdy nie lubił tego odczucia. Chociaż dzisiaj wydało mu się ono przyjemne.
– Hej. – Wpuścił gościa do środka. – Jesteś dziesięć minut przed czasem.
– Powiedzmy, że zegarek mi się śpieszy. – Już nie mógł się doczekać spotkania. Nawet na treningu nie potrafił się skupić.
– Zamknij drzwi i idź do pokoju, ja przyniosę ciacha. Uprzedzam, nie jesteśmy sami.
– Domyślam się. – Wszedł do pokoju JD i zaczekał na niego. Chłopak pojawił się w mgnieniu oka. Gdy Emoś odstawił talerzyki z ładnie wyglądającym ciastem z kiwi złapał JD za rękę i przyciągnął do siebie. – Co boisz się, że mogę się na ciebie rzucić? – Zatrzymał wzrok na kuszących ustach.
– Poniekąd. Jestem przecież grzecznym, niewinnym chłopcem, którego chcesz zdemoralizować. – Przesunął dłońmi po jego torsie, a potem owinął ręce wokół szyi Caseya. Od chłopaka biło gorąco. Lubił ciepło. – Grzejesz jak piecyk.
– Mogę zawsze cię ogrzać w zimne, zimowe wieczory, ty niewinny, chłopczyku. – Przybliżył ich usta do siebie z lekkim wahaniem. Tyle dni na to czekał i chciał się tym delektować. Ostatnio zrobił na szybko jedną rzecz w samochodzie i żałował tego, bo to pozostawiło pewną pustkę, dlatego teraz nawet z pocałunkiem wolał się nie śpieszyć.
– Pocałujesz mnie, czy będziemy tak stali? – JD koniuszkiem języka oblizał wargi.
– Co ci się tak śpieszy? Podobno jesteś grzeczny.
– Powiedziałem tak? – Uniósł brwi. – Niemożliwe. Casey, pocałujesz czy sam mam to zrobić?
– Jeśli dasz radę sam siebie w usta pocałować. Ałć – jęknął, kiedy JD pociągnął go za ucho, zaraz potem spoważniał. Uniósł dłoń i pogłaskał delikatnie usta chłopaka. Ten od razu pocałował jego palec. – Jesteś…
– Jaki? – JD z niecierpliwością czekał na odpowiedź. Ciekawska natura nie odpuści sobie i musi ją poznać. Poza tym lubił komplementy. Mógłby się o nie łasić jak kocur i mruczeć.
– Niesamowity. Sprawiłeś, że zacząłem się uczyć, do tego wydarłeś na wierzch ze mnie, to co wciąż ukrywam nawet przed sobą. Nie potrafię się przed tym bronić, kiedy cię widzę. – Wsunął dłoń we włosy JD. Rozchylone usta chłopaka niemiłosiernie przyciągały. Pochylił się bardziej, a ich wargi otarły się o siebie. Dopiero po kolejnej sekundzie, ciągnącej się wieki, jego usta znalazły się na wargach JD.
Na początku całowali się delikatnie. Lekko muskając ustami te drugie. Jedną ręką przyciągnął go do siebie. Palce JD wplotły się w jego włosy. Z czasem wargi zaczęły ze sobą współpracować, całując się coraz namiętniej. Ich języki splotły się wzajemnie, a ciała, o ile to jeszcze możliwe, sprasowały się ze sobą. Dla Caseya ten pocałunek mógł trwał wiecznie. To było coś więcej niż wyzwolenie pragnień dotyku chłopaka. Bał się tego, ale oddawał się temu z całym sercem. W pocałunku przekazywał całą swoją samotność przez te wszystkie lata i tęsknotę ostatnich dni. Dzielił się swoją tajemnicą, uczuciami, które przerażały go z każdą chwilą bardziej. Oddawał coś co do tej pory chronił, mimo że nie wiedział czy będzie mógł zatracić się w tym do końca, ale teraz, na ten czas… mógł i chciał. Miał dość powstrzymywania się. Ten wyjazd dużo mu uświadomił. Chce JD. Chce być z nim tu i teraz. Chce żyć chwilą. Chce go czuć. Jego dotyk. Jego oddech.
Oderwali się od siebie szybko oddychając. JD chciał się cofnąć, ale Casey go nie puścił. Przytulił się do Caseya kładąc głowę na jego ramieniu. Bał się myśleć co dalej. Zawsze był odważnym chłopakiem, ale kiedy chodziło o coś więcej, uczucia – po tylu kopniakach znów się w coś pakował – więc ma prawo się bać. Nie chciał jednak inaczej. Nie było możliwości, żeby teraz pozwolił mu odejść. Pragnął być z nim i to czego najbardziej się lękał to świadomość, że nie chce w swoim życiu nikogo innego poza Caseyem McPhersonem.
– Chcesz ciacho? – zapytał. Nie odsunął się od niego nawet na milimetr.
– Zawsze, ale teraz nie uciekaj ode mnie. Jeszcze chwilę. – Ścisnął JD mocniej stojąc tak z nim na środku pokoju. Schował nos w jego szyję. – Nikt się nie może o nas dowiedzieć.
– To jesteśmy jacyś „my”? – Odsunął się na tyle, żeby spojrzeć na twarz starszego chłopaka i, mimo że nie uzyskał odpowiedzi słownej, to oczy Caseya powiedziały wszystko.

7 komentarzy:

  1. Omomom... Nie polubię mamy DJ ;_; coś złego w niej. Ciekawią mnie rodzice Caseya :) no i oni... Ja w sumie jestem jak DJ, mam Tak samo z życiem ;_; meh, pozdrowienia Luano!

    OdpowiedzUsuń
  2. Moje romantyczne serce zostało tym rozdziałem usatysfakcjonowane :) jest przewspaniały! Ale jakoś czuje, że ta sielanka coś za długo trwa i za chwilę coś się będzie działo ;)
    /A

    OdpowiedzUsuń
  3. Aj moja ulubiona para ;)
    Casey i JD wszystko rozwija się w mocnym tępie.
    Adam to faktycznie palant i cieszę się, że Casey powoli zdaje sobie z tego sprawę.
    Lepiej późno niż wcale.
    I trudny powrót do szkoły och jakże mi ich szkoda.
    Całe szczęście, że mam to już za sobą.
    pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak się wyczytałam i dalej nie ma ;^; Cóż. Poczekam (nie)spokojnie na dalszy rozwój relacji między Emosiem, a Mięśniakiem ♡ Moja ulubiona para, zaraz po nich są Alex i Josh ♡ Kocham twój styl pisania Luano ^^ Dużo weny życzę~

    OdpowiedzUsuń
  5. Zaskoczyłam się trochę tym, że rozdział mi tak szybko minął. Mam czas to nadrabiam powoli. Zaczęłam lubić tą parę, a fragment o Caseyu zakochanym wcześniej mnie zaskoczył. Mimo wszystko zaczął mnie ciekawic ten wątek i chyba zaczynam lubić tą postać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ta mama DJ coś podejrzewa. Ale czemu to jej sie nie podoba. Przecież to est ukochany syn. Pomaga jej, pracuje, opiekuje się młodymi, a to że jest gejem nie znaczy że jest kimś obcym.
    Super rozdział. Idę czytać dalej.
    Pozdrawiam-Shizu-chan

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    właśnie mnie też bardzo ciekawi o co się wtedy pokłócili, i ten facet może to był ten morderca? relacje między Koichim, a Junem się poprawiają...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)