30 grudnia 2018

Ucieczka do Limare - Rozdział 12

Dziękuję za komentarze. :)


– Powiedz im jeszcze raz to, co mi wyznałeś – rozkazał Fabiano, po tym jak wyciągnął Nino Morettiego z samochodu i usadził na krześle.
– Pierdol się, kurwa! Jesteś szalony, kurwa! – Nino nie przejmował się tym, że przeklina. Przerzucał spojrzeniem pomiędzy trzema mężczyznami.
– Chwila… – Paolo potarł dłonią twarz. – Co on tu robi? Co ty w ogóle wyrabiasz, Fabiano? I co tu się w ogóle dzieje?! – Czuł złość. Nie dość, że przerwano mu przyszły seks pozostawiając go wygłodniałym i zdesperowanym, to jeszcze na jego tarasie przebywał ktoś komu od dawna miał ochotę skręcić kark. – Co z Ivo i ich matką? O co tu chodzi? – Nie miał sił. Nie wiedział czy chce poznać odpowiedzi na swoje pytania. Wyczuwał, że żadna z nich mu się nie spodoba.
– Dzięki niemu i jego zeznaniom wygra pan. – Starszy z braci Salierich zwrócił się do Paolo.
– Możesz przestać mówić do mnie na „pan”? Wnerwia mnie to.
– On ma rację, Fabiano. Szczególnie kiedy on i ja… – wtrącił Domenico, ale brat mu przerwał.
– Dopóki sprawa nie dobiegnie do mety, on jest moim klientem i nie zamierzam się do niego zwracać inaczej, niż do tej pory.
– Dziewczynki sobie pogaduszki urządziły, więc może ja pójdę. – Nino próbował wstać, ale ciężka dłoń prawnika na ramieniu, zmusiła go do pozostania na miejscu.
– Powiesz co wiesz zanim przyjedzie policja i to nie ta z Limare, której pewnie oczekujesz. Wezmą cię na przesłuchanie i nie będą tacy mili jak ja.
– Ty, kurwa, miły. – Splunął Fabiano pod nogi.
– Nie chcesz wiedzieć kiedy jestem niemiły. Dzięki tobie mamy gwarantowaną wygraną i mój szybki powrót do domu. Gadaj.
– Pierdolony pan mecenas. Z wami to zawsze kłopoty. – Nino trząsł się. Potrzebował dać sobie w żyłę. Wczoraj nic nie kupił, bo nie miał pieniędzy, a długi rosły. Cholerny pedalski braciszek nic mu się chciał dać. – Daj mi coś, a będę mówił.
– Powiedział ci ktoś kiedyś, że narkotyki to zło? – zapytał obojętnym głosem Fabiano. Nie zamierzał ulec szantażowi, ani prośbom narkomana. – Będziesz na głodzie. Sądzisz, że jak dopadnie cię prokurator, to da ci działkę? Będziesz ważnym świadkiem, a adwokat nie może mieć powodów do podważenia twoich zeznań. Zanim rozpocznie się rozprawa będziesz czysty. A może to ty zostaniesz oskarżony o zamordowanie…
– Że co, kurwa?! Miałbym odpowiadać za zabicie tej staruchy? Byłem jedynie świadkiem jak Salerno zabija jego babkę! – Wskazał palcem na zszokowanego Paolo. – Widziałem jak zatrzymał ją na drodze na tej wysokiej skarpie, za którą jest przepaść. Kłócili się. Wyjął jakąś torbę z jej samochodu, a potem uderzył ją w głowę i wsadził za kierownicę. Potem sprawę miał prostą. Zepchnął swoim samochodem tego jej Matiza, czy to co za cholerstwo było. Nie miała szans. To nie był wypadek.

*

Ivo nieznacznie odetchnął kiedy mama się uspokoiła. Kobieta długo płakała i tak jak on nie mogła uwierzyć w to co powiedział jego brat. Pani Irene DiCarlo, osoba pełna werwy, ciepła, radości została zamordowana i Nino to widział. Zamiast pójść na policję przyjął od bankiera pieniądze za milczenie, których chłopak i tak już nie miał.
– Źle wychowałam mojego starszego syna.
– Mamo, wychowałaś go dobrze. Dawniej był inny. Pamiętasz przecież. Z własnej woli wpadł w złe towarzystwo i uległ alkoholowi oraz narkotykom. Pamiętam jak zaczął palić trawkę i mówił, że to nie uzależnia. Ilu tak mówiło, a później skończyło tak samo jak on.
– Nigdy nie sądziłam, że będzie próbował cię zabić i zatai morderstwo. To była taka dobra kobieta. Tyle razy mi pomogła. – Otarła chusteczką oczy. Przed nią stał pusty kubek po herbatce ziołowej. – Biedny Paolo. Bardzo to przeżyje. Co będzie dalej?
Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie, bo wiedział tyle samo co ona, kiedy prawnik rozmawiał przy nich przez telefon z policją. Tej w Limare nawet nie brał pod uwagę. Wszyscy byli skorumpowani. Ci którzy nie ulegli bankierowi zostali zwolnieni i nawet pozbawieni praw do przyszłej emerytury.
Salerno sądził, że jest niezwyciężony, bo mając pieniądze każdy albo się go bał, albo bił przed nim pokłony. Poza Fabiano Salierim, który nie zamierzał robić jednego jak i drugiego. Co tylko spotęgowało uczucie Ivo do tego mężczyzny. Sama świadomość, że mężczyzna uratował go tylko dzięki temu, że drzwi wejściowe były uchylone, robiła sensacje z jego żołądkiem. Nie powinien tak czuć kiedy dzieją się złe rzeczy, a prawnik najwięcej uwagi poświęcał jego mamie i to jej się przedstawił, nie jemu. Ivo stał gdzieś z boku odepchnięty i niewidzialny dla tego człowieka.
– Dobrze się czujesz, synku? – Zaniepokoiła się kobieta dostrzegając łzy w oczach syna. Obaj potomkowie potrzebowali jej pomocy i nie mogła ich zostawić, a czuła się coraz gorzej.
– To dla tego człowieka, który tutaj był, moje serce wariuje, ale nie mam szans.
– Wiem, że to on. Pamiętasz, że widziałam go na rynku.
– Nie powinienem myśleć o sobie tylko o tobie i Nino. Jest jaki jest i prawie mnie udusił, ale to mój brat. – To nic, że wciąż ma siniaki na plecach, doszły te na szyi przy czym wciąż czuł uścisk dłoni odbierającej mu oddech.
– Może to, co się dzieje pomoże mu. Może coś zrozumie. Zrobisz jeszcze herbaty?
Wstał od stołu i podszedł do kuchenki, na której postawił wysłużony czajnik. Podpalając palnik pomyślał, że nie miał pewności, że Nino cokolwiek zrozumie i czy zeznania narkomana będą mieć jakiekolwiek znaczenie.
– Tym razem zielonej?
– Tak, synku, tak.
*

Paolo stał nad klifem wpatrzony w połyskujące morze w świetle księżyca. Poddał się wspomnieniom. Pamiętał tamten piękny, słoneczny dzień jakby to wydarzyło się wczoraj. Pożegnał się z babcią, która cała podekscytowana wybierała się do banku, a potem do przyjaciółki. Kobieta, która była dla niej jak siostra mieszkała poza Liamre w maleńkiej wsi. To wracając właśnie od niej Irene miała wypadek. Jak mu powiedziała policja zawiodły hamulce i samochód stoczył się w przepaść, po czym wpadł do wody i starsza kobieta nie miała sił by się z niego wydostać. 
Dzisiaj już wiedział, że wypadek nie był wypadkiem. Jego babcia nie żyła przez chciwość osoby, która i tak ma wszystko, a chce jeszcze więcej. W dodatku jego córka wciąż mieszka z tym człowiekiem, a on nie mógł w tej chwili nic więcej zrobić, tylko czekać.
Drgnął czując jak ktoś przesunął dłonią po jego plecach. Nie musiał nawet patrzeć na tę osobę, by wiedzieć kto to. Pozwolił w końcu, by łzy wściekłości i bólu spłynęły po jego policzkach.
Domenico z troską ujął palcami brodę mężczyzny odwracając jego twarz w swoją stronę. Widząc go załamanego chciał przelać na siebie całe cierpienie mężczyzny. Niestety, jedyne co mógł zrobić to go przytulić i pozwolić okazać słabość. Paolo nie musiał być przy nim ciągle silny i chciał mu to pokazać. Jak i to, że jest z nim i bardzo go kocha. Pragnął być jego opoką, siłą, ramieniem do wypłakania się, kochankiem, partnerem we wszystkim.
– Mógłbym umrzeć dla ciebie – wyszeptał po czym poczuł tak desperacki uścisk, że ledwie mógł oddychać.
– Tylko nie to. Dość umierania. Potrzebuję cię abyś żył – powiedział przez łzy DiCarlo. – Żył długo ze mną, przy mnie, bo mocno cię kocham.
Słysząc te słowa Domenico sam miał ochotę się rozpłakać tylko, że ze szczęścia. Wiele razy słyszał „kocham cię”, ale kiedy te słowa były wypowiadane głosem pustym, pozbawionym ciepła od razu wiedział, że nic nie znaczą. Ale udawał przed samym sobą, że jest inaczej.  Za to kiedy padły one z ust Paolo, serce mu podpowiedziało, że są one wyznawane z prawdziwą miłością i dlatego zaufał temu mężczyźnie.
– Ja też cię kocham. Bardzo mocno. Poza moim bratem, to ty jesteś dla mnie wszystkim. – wyznał Salieri łącząc ich usta, by stać się jednością z tak drogim mu człowiekiem.
Obaj połączeni w uścisku nie dostrzegli osoby stojącej w oddali i wpatrującej się w nich. Fabiano obserwował ich sprzed domu i czuł spokój. To jak DiCarlo traktował jego brata, jak na niego patrzył, całował, pozwoliło mu opuścić ochronny pancerz trzymany nad Domenico. Nie był już potrzebny. Jego młodszy brat zanadto kochliwy i nierozważny  został odrzucony przez wielu mężczyzn, przez rodziców i bliskich. Za to odnalazł szczęście daleko od Rzymu, w małym miasteczku nad morzem. Tu  było jego miejsce. Tu należał. Natomiast on, kiedy skończy swoje zadanie, powróci do Rzymu, do kancelarii, pracy i walki z samym sobą oraz duchami przeszłości.

*

Tej nocy niebo było upstrzone miliardem gwiazd, które wisiały wysoko błyskając drobnymi światełkami nad spacerującą parą. Mężczyźni trzymali się za ręce, ciesząc się ze wspólnych chwil pełnych bliskości i spokoju. Nie oddalili się zbytnio od domu, nie czując takiej potrzeby. Po prostu chcieli być sami, a noc będąc tak piękną otulała ich swoim kokonem. Dawała możliwość rozmowy, chwile na przytulanie i pocałunki.
– Od jakiegoś czasu chciałem cię zapytać i wybacz…
– Domenico, po prostu pytaj.
– W którym miejscu zginęła twoja babcia. Nie tam gdzie jest jaskinia?
– Nie. Po drugiej stronie miasta, od południa, jest serpentyna i trzeba tam jechać bardzo powoli. Jeden zakręt mieści się tuż nad przepaścią.
– Nie ma barierek?
– Są, ale jak widać, kiedy ktoś zaplanuje zbrodnię to one mu nie przeszkodzą. – Paolo westchnął ciężko i ścisnął dłoń towarzysza.
Domenico chcąc zmienić temat rozmowy powiedział:
– Jutro lub pojutrze muszę zadzwonić do biura nieruchomości i pogonić ich w sprawie sprzedaży mieszkania. Nie zamierzam tam wracać. – Pogłaskał palcem dłoń kucharza.
– To dzieje się naprawdę? – zapytał DiCarlo kierując ich kroki w stronę domu.
– Jeżeli sądzisz, że śnisz, to tak nie jest. – Podniósł dłoń Paolo do ust i ją ucałował. – Nie śmiej się z tego co powiem. Musisz wiedzieć, że jak w coś wchodzę to z pełnym zaangażowaniem. Nie szukałem miłości uciekając z Rzymu. Poszukiwałem tylko miejsca dla siebie. To miłość znalazła mnie. Wielu sobie nie wyobraża, że w ciągu kilku dni można kogoś pokochać, mieć z nim związek i być pewnym, że to jest właśnie to. – Przystanął przed środkowym wejściem do budynku. Pozostałe dwa zazwyczaj były zamknięte. Spojrzał na Paolo. Położył dłoń kucharza na swojej piersi, tam gdzie mocno biło serce i powiedział: – Gdyby ono mogło mówić, powiedziałoby, że nie ważne jak długo cię znam, chcę być z tobą i wszystko mi mówi, że to właśnie ty.
DiCarlo słuchał tych słów i nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Jeszcze nie tak dawno był samotny, towarzyszyły mu jedynie przyciskające go do ziemi problemy. Walczył, aby trzymać z daleka od siebie jakiegokolwiek mężczyznę. Starał się zabić w sobie chęci by mieć partnera. Nagle działo się coś co sprawiało, że karty, które otrzymał od życia zmieniły się na lepsze. Na jego drodze stanął fantastyczny mężczyzna, którego jego serce nazywało partnerem.
Objął dłońmi policzki Domenico i zapytał:
– Będziesz mój? Mój na dobre i na złe? Mój?
Salieri położył dłonie na jego i odpowiedział wzruszony:
– Tylko wtedy kiedy ty będziesz mój. – Odrzucony, sponiewierany przez najbliższą rodzinę uciekł i los zaprowadził go do miłości jego życia. – Na teraz i na zawsze – dodał oszołomiony i pełen nadziei na dobrą przyszłość.
– Mam córkę, Domenico. – Przesunął ręce na jego kark.
– Zawsze chciałem mieć dzieci – odpowiedział, bo taka była prawda.
–Wygrałem życie – powiedział kucharz zanim pocałował partnera we wtórze melodii granej na pianinie, która zaczęła płynąć zza zamkniętych drzwi.
Spojrzeli na siebie, a potem weszli do domu w którym rozbrzmiewała muzyka. Domenico rozpoznał utwór pod tytułem Ballade pour Adeline często grany przez brata. Powoli podeszli do salonu, gdzie przy pianinie siedział Fabiano. Oczy miał zamknięte, a jego palce przebiegały po klawiszach jakby każdy z nich znały na pamięć. Mężczyzna wydobywał z każdego z nich doskonałą nutę i miało się ochotę usiąść, słuchać urzekającej melodii.
– Jest niesamowity – powiedział Paolo stojąc za Domenico, obejmując go.
– Naturalny talent. Czasami szkoda, że wybrał prawo. – Czuł, że za tym kryje się coś więcej, ale nie drążył. – Jak kiedyś wspominałem, tylko w chwilach kiedy gra, pokazuje jaki jest naprawdę. – Oparł się o tors partnera i przymknął powieki. Dawno nie słyszał jak brat gra. Tyle magii, tyle uczuć przekazywał w muzyce, że Domenico zatracał się w tym. Poddawał tym dobrym wspomnieniom i pozwalał sobie na marzenia.
Po dobrej chwili muzyka ucichła, a Fabiano otworzył oczy.
– Mamy dużo pracy przed jutrem – powiedział, a jego oczy spoczęły na nich. – Przygotujcie się na długą noc.
 

23 grudnia 2018

Ucieczka do Limare - Rozdział 11

W te piękne święta niech każdy pamięta
z głębi serca płynące życzenia:
zdróweczka, marzeń spełnienia,
iskierek radości i dużo miłości.
Wesołych Świąt, Kochani.

 Pamiętajcie, że na Beezar.pl jest dostępny do pobrania "Cud wigilijnej nocy". Bardzo mile też są widziane komentarze. :)

Dziękuję za komentarze. :)


Spokojny szum morza mógł ukoić każdego do snu lub uspokoić skołatane nerwy. Tutaj, na przystani, skąd na połów wypływały kutry i łodzie rybackie, poza odgłosem znajdującej się wokół wody, słychać było gromkie głosy rybaków. Dwie łodzie chwilę temu wpłynęły do zatoki, a zadowoleni z połowu mężczyźni witali się ze swoimi rodzinami.
Domenico wraz z Paolo obserwowali te sceny, idąc powoli po drewnianej kładce w stronę widocznej w oddali plaży.
– Mieli udany połów. Wielu ludzi stąd utrzymuje się głównie z tego – opowiadał kucharz. – Tamci z czerwonego kutra łowią skorupiaki i mięczaki. Ci obok kalmary, a kolejni tuńczyki, sardynki czy seriole olbrzymie. Nie specjalizuję się w daniach rybnych, ale gdybyś chciał…
– Nie znoszę ryb – wyznał szybko Domenico. – Nienawidzę wszystkich owoców morza. Nie rozumiem ludzi, którzy jedzą krewetki. Przecież to wygląda jak robale. – Na samą myśl wzdrygnął się we wtórze śmiechu Paolo.
– U siebie w restauracji nie podawaliście ryb? – Położył rękę na plecach Domenico przepuszczając go pierwszego, by zejść przez wąskie przejście z kładki na plażę.
– Podawaliśmy, ale to nie oznaczało, że ja muszę je jeść. – Dostrzegając, że DiCarlo zdejmuje buty poszedł jego śladem i aż westchnął kiedy zanurzył bose stopy w gorącym piasku.
Po chwili obaj ruszyli w stronę wody. Kiedy tam dotarli przystanęli podziwiając widoki. Zielono-błękitna woda była spokojna, a plażę okupowali ludzie opalając się lub grając w siatkówkę.
– Pływasz? – zapytał Paola.
– Tak. O tej porze roku woda ma pewnie ze dwadzieścia cztery stopnie. A ty?
– Tylko w basenie. – Podszedł bliżej wody mając wrażenie, że dzięki grze świateł jej kolor zamienił się w szmaragdowy. – Podobno odkryto tu jakieś wulkany.
– Tak. Plotka głosi, że w Morzu Tyrreńskim jest ich siedem. Chodź, chcę ci coś pokazać. – Trącił dłoń Domenico swoją, a mężczyzna spojrzał na niego zahaczając o  siebie ich palce.
Paolo wdzięczny za ten gest uśmiechnął się do swojego towarzysza, bo przecież byli wśród ludzi. Jeszcze tlił się w nim strach, że może jedno zdjęcie zrobione przez kogoś, gdy prowadza się z mężczyzną za rękę, przesądziłoby o stracie córki. Na szczęście nie dał temu urosnąć i pewnie ścisnął dłoń Domenico. Nie robił nic złego, a mężczyzna idący obok nie był kimś przypadkowym, obcym, mało ważnym. Zaczynał znaczyć dla niego bardzo dużo i nie zamierzał tego ukrywać.
– Nie wiem czy powinienem iść z tobą, niepewny tego co mi pokażesz. – W głosie Salieriego kryła się sugestia.
Paolo przygryzł dolną wargę, a potem uśmiechnął się tajemniczo.
– Nie dowiesz się jeżeli nie zaryzykujesz.
– Ryzyko to moje drugie imię – odpowiedział Domenico.
Trzymając się za ręce przeszli przez całą plażę pozostawiając za sobą ludzi i piasek. Dotarli do skał, w które nieustannie uderzały fale. Nie ważne czy morze było spokojne czy nie. W tym miejscu działały duże prądy morskie i Paolo nigdy nie odważyłby się tutaj pływać. Wąska ścieżka pomiędzy głazami biegła w górę, w stronę wysokiej skarpy. Po nałożeniu butów wybrali się nią stawiając ostrożnie kroki na śliskich kamieniach. W pewnym momencie Domenico usłyszał głośniejszy szum, a chwilę później jego oczom ukazał się wodospad. Może nie był imponujący i daleko mu było do największych wodospadów Włoch, ale i tak urzekał. Spadająca woda rozpryskiwała się na skałach, a jej krople tworzyły imponującą tęczę. Na tym jednak nie skończyła się ich wycieczka. Paolo podprowadził mężczyznę w stronę skalnej ściany z której wypływał wodospad.
– Przejdź blisko ściany pod nim, ale nie obiecuję, że nie zmokniesz – powiedział głośno, by przekrzyczeć szum.
Zanim Domenico był w stanie o cokolwiek się zapytać, został pociągnięty w stronę niewielkiej przestrzeni gdzie spadająca woda nie dotykała ściany. Przeszli przez nią, ale i tak poczuł się jakby właśnie został wepchnięty pod prysznic. Po chwili znaleźli się w zupełnie innym miejscu, jak gdyby przekroczyli tajemniczą barierę. Jaskinia nie była duża, a jedyne światło jakie do niej wpadało przebijało się przez wejście, którym tu się dostali. Pośrodku niewielkiej przestrzeni znajdowała się płaska skała, która śmiało mogłaby służyć za stół.
– Co to za miejsce? – zapytał Domenico odgarniając z twarzy mokre włosy.
– Chcę ci pokazać mój świat, a to jest miejsce mojego dzieciństwa. Spędziłem też tutaj wiele przyjemnych chwil jako nastolatek. – Podszedł do Domenico przypierając go do ściany. Oparł łokcie obok jego głowy przysuwając bliżej twarz.
– O, wiele przyjemnych chwil, mówisz? Wyobrażam sobie jakie… – urwał, bo DiCarlo położył palec na jego ustach.
– Niczego nie musisz sobie wyobrażać. Pokażę ci. – Połączył ich usta z westchnieniem budującym się w jego piersi. Bardzo pragnął całować, dotykać Domenico, wypowiadać jego imię. Zatracić się w nim, zarówno fizycznie jak i uczuciowo. Czuć ciepło jego ciała przy swoim.
Salieri przerwał pocałunek, by po chwili go kontynuować z równie mocnym zaangażowaniem. Poczuł jak jedna z dłoni Paola zanurza się w jego włosach. Przesunął ręce na plecy mężczyzny przyciągając większe ciało do siebie. Podobało mu się to, że jest przyciskany do zimnej ściany, a całowany mężczyzna górujenad nim. Nie oczekiwał od niego łagodności i aby mu to pokazać złapał zębami dolną wargę DiCarlo. Z piersi Paolo wydobył się warczący dźwięk. Delikatność przerodziła się w walkę, kąsanie ust, tarcie języków o siebie i o mocniejsze bicie serc.
Domenico odniósł wrażenie, że nagle kamienista ściana za nim zamieniła się w gorący żar, a Paolo obezwładniał go swoją bliskością, dotykiem, czyniąc go mężczyzną uległym, pełnym namiętności i pożądania. Dla niego mógłby zrobić wszystko. Ta myśl go przerażała, a jednocześnie kształtowała w nim głębokie uczucia do kucharza. Uczucia żarliwe i silne, pełne pasji i oddania. Takie, które w sercu wiją swoje gniazdo na zawsze, by już w nim pozostać.
Salieri wziął głęboki oddech kolejny raz przerywając pocałunek. Uniósł powieki i spojrzawszy w oczy mężczyzny zrozumiał, że nie tylko on czuje to wszystko.
– O, cholera – wymsknęło mu się.
– Lepiej bym tego nie określił. – Paolo objął dłońmi policzki mężczyzny i szepnął: – To szaleństwo, a jednocześnie coś…
– Niezwykłego – dokończył za niego Domenico.
– Co my z tym zrobimy? – zapytał kucharz mimo wszystko mocno tym przestraszony.
– Nie zamierzam z tym walczyć, Paolo, o ile wpuścisz mnie do swojego życia oraz serca.
– A co jeżeli za kilka dni jednak wyjedziesz? – Przesunął dłonie na jego kark muskając palcami skórę pod włosami.
– Chcesz żebym wyjechał? – Złożył kilka pocałunków na szczęce kucharza.
– Za nic w świecie. Zrobię wszystko, abyś ze mną został Domenico.
– Wszystko? – Złapał mocniej koszulę na jego plecach.
– Co tylko sobie życzysz.
– To zanim dalej wrócisz do pokazywania mi swojego świata, pocałuj mnie – poprosił, a Paolo spełnił to życzenie łącząc ich usta i całując go tak mocno, jakby to miał być ich ostatni pocałunek.

*

Niedziela jak przystało na taki dzień, upływała leniwie dla wielu osób, poza jedną. Fabiano Salieri miał zaledwie kilka chwil dla siebie, by zjeść późny obiad w małej restauracji. Nie narzekał, bo lubił oddawać się pracy. Szczególnie takiej, która skupiała wszystkie jego myśli. Tak jak rozmowa, którą przed chwilą wykonał. Nie tego się spodziewał, ale to co usłyszał odwracało sprawę, którą prowadził na korzyść klienta. Możliwym było też to, że wszystko skończy się wcześniej niż przewidywał.
Sprawa z dzieciakiem już była wygrana, zwłaszcza że zdemaskuje jej ojczyma jako mordercę. Żaden sąd nie da mu praw do małej. Szczególnie jeżeli ma ona ojca, który jest porządnym człowiekiem. Salerno jest mordercą. Oszukał starszą panią i zamordował pozorując wypadek. Potem przekupił policję, aby dziwnym trafem dowody wskazujące jego winę zniknęły. Na szczęście na tym świecie byli i dobrzy policjanci. Dzięki jednemu z nich wie o świadku, który feralnego dnia wszystko widział. Spojrzał na adres zapisany w notesie. Uważając, że każda minuta jest stratą ruszył do swojego samochodu.

*

Ivo zajrzał do sypialni mamy. Kobieta spała spokojnie ucinając sobie popołudniową drzemkę. Wrócił do kuchni i spojrzał na brata. Szlag go trafiał widząc tego sponiewieranego sukinsyna, który chwilę temu powiedział mu, że sprowadził chorobę na matkę przez swoje spedalenie. Dlatego w ogóle mu nie było żal tego, że Nino cierpiał z powodu kaca i głodu narkotycznego. Ręce mu się trzęsły, pocił się i patrzył wokół rozbieganym wzrokiem.
– Jeść byś mi dała kuchareczko, kurwa.
– Najpierw zarób, a potem jedz – odpowiedział Ivo. Nie przejmował się tym jak nazywał go brat. To nie bolało w przeciwieństwie do tego, że został oskarżony o chorobę mamy.
– Co ty do mnie mówisz? Ja mam pracować? Jestem hrabią, to na mnie się pracuje. – Nino uderzył pięścią w blat stołu.
– Jesteś gównem, nie hrabią, idioto. Chlejesz, palisz trawę, ćpasz kokę, na którą masz kasę, a na jedzenie nie. Od dzisiaj sam się troszczysz o żarcie. – Cofnął się kiedy Nino odskoczył od stołu i Ivo miał pewność, że gdyby nogi dwudziestopięciolatka nie ugięły się, to czułby właśnie pięść brata na twarzy. Na szczęście Nino zachwiał się i poleciał do tyłu. Gdyby nie lodówka, o którą się oparł, upadłby na podłogę.
– Kurwa mać! – krzyknął Nino. – Przypierdolę ci, suko.
– Zamknij się, bo mama śpi.
– Nie mów mi co mam robić, cioto. Ja rządzę w tym domu, to ja jestem tu mężczyzną. Ty dajesz dupy.
– Żeby dawać dupy, trzeba być prawdziwym facetem. Ty nim nie jesteś – odpyskował barista.
Na chwiejnych nogach Nino powoli zbliżał się do brata, który wycofał się na korytarz.
– Pokazałem ci już ostatnim razem jak bardzo liczy się twoje zdanie, a od dzisiaj nie masz prawa głosu. Powinienem ci bardziej dołożyć, aby wybić z ciebie to pedalstwo, a może lepiej abyś zdechł. – Tym razem jakimś cudem odnalazł w sobie siły i zanim młodszy z braci zdążył uciec Nino chwycił go za szyję. Ścisnął i mocno uderzył nim o ścianę. – Jesteś gównem, które trzeba wyplenić.
Ivo poczuł na twarzy śmierdzący oddech brata, ale chęć zwymiotowania natychmiast przeszła, kiedy odebrano mu możliwość oddychania. Chwycił rękoma za dłonie brata próbując je oderwać od szyi. Nino pomimo swojej dzisiejszej słabości wciąż był silny, jakby napędzała go wściekłość. Tak jak z adrenaliną, która potrafi sprawić, że matka w chwili tragedii jest w stanie unieść samochód, by wydostać spod niego swoje dziecko. Ninem kierowała nienawiść.
– Jeżeli mnie zabijesz, pójdziesz siedzieć – wychrypiał, kiedy udało mu się na moment odciągnąć kleszczowy uścisk, który po chwili stał się mocniejszy. Zaczęło mu się kręcić w głowie i pomyślał o kochanej mamie.
– Za takie ścierwo jak ty pokryte makijażem nie idzie się do paki. Na takich jak ty w Rosji urządzają polowania. Dostałbym nagrodę. Co tak patrzysz? – zapytał kiedy Ivo otworzył szeroko oczy. – Zdychasz?
Młodszy z braci ujrzał mężczyznę, który wyrósł jakby spod ziemi i w tej samej chwili oderwał brata od niego, obezwładniając go. Uwolniony barista upadł na kolana zaczynając kaszleć i szybko wciągać powietrze. Nadal kręciło mu się w głowie, ale starał się nad sobą panować. Nie wierzył, że w jego mieszkaniu znajdował się nieznajomy, który powiedział mu dzisiaj na rynku, że go sobie nie przypomina.
– Puść mnie, skurwysynie! – wrzeszczał Nino.
– Przestać się rzucać, bo coś ci chętnie złamię – odpowiedział ze złością Fabiano, przyciskając mężczyznę twarzą do ściany. Zrzucił okiem na tego, który prawie został uduszony, by sprawdzić czy z nim wszystko w porządku. Kiedy się o tym upewnił, zapytał: – Który z was to Nino Moretti?
– Ja i puść mnie, kurwa. Zapłacę za towar.
– Nie przyszedłem tu po długi. Mam z tobą do pogadania o tym, co widziałeś pół roku temu. I wiedz, że jeżeli nie piśniesz słowa na ten temat, to oskarżę cię o próbę zabicia brata.
– Co tu się dzieje? – W korytarzu rozbrzmiał przerażony, kobiecy głos.

*

Paolo wraz z Domenico wrócili do domu zadowoleni i szczęśliwi.  Obaj niesamowicie głodni, ale usatysfakcjonowani tym dniem. Spędzili ze sobą bardzo przyjemne chwile spacerując, całując się i zwiedzając Limare. Kucharz przytaczał opowieści z dzieciństwa, a Salieri odwdzięczał się tym samym. Wspólnie spędzone godziny minęły im za szybko i w końcu nadeszła pora powrotu do domu.
– Beztroska to coś co mi było potrzebne – stwierdził Paolo obejmując Domenico i całując go. Obaj nie potrafili oderwać od siebie rąk. W końcu musiał puścić mężczyznę, bo koniecznie potrzebował skorzystać z toalety, umyć ręce oraz twarz. Wyglądał niechlujnie ze zmierzwionymi włosami i nigdy nie czuł się lepiej. – Odzyskałem siły i spokój.
– Nie tylko ty tego potrzebowałeś. Idę na górę, muszę się przebrać. – Białe ubranie Domenico było brudne i nie chciał w nim jeść kolacji. Dlatego posłał mężczyźnie uśmiech, a potem udał się do swojego pokoju.
Kilka minut później, już przebrany i umyty wszedł do królestwa Paolo, który znajdował się w swoim żywiole. Z godną mistrza wprawą kroił mięso na plastry.
– Zrobię coś na szybko. Nie wiesz kiedy wróci twój brat?
– Nawet nie wiem gdzie jest i co robi.
– Przygotuję też coś dla niego.
– Mów w czym ci pomóc. – Roześmiał się kiedy kucharz wskazał nożem na przygotowane do krojenia warzywa. Chętnie się za to zabrał, jednocześnie coś sobie przypominając. – Pamiętasz o zakładzie?
– Jeszcze nie został rozstrzygnięty. – Paolo wyjął patelnię z dolnej szafki. Przechodząc w stronę kuchenki pocałował Domenico w policzek i szepnął: – Nawet bez tego zakładu chętnie bym cię zabrał na kolację na plaży.
Salieri uśmiechnął się nadal kontynuując krojenie kolejnych warzyw w plastry. To był naprawdę cudowny dzień spędzony z fantastycznym mężczyzną. Nie chciał aby się skończył. Głównie dlatego, że dzisiaj Paolo często się uśmiechał. To było coś, co sprawiało, że miękły mu kolana i nie mógł uwierzyć, że zakochał się w tym człowieku z wzajemnością. Nie zamierzał słuchać ostrzeżeń brata dotyczących tego, że jego kochliwość może ponownie doprowadzić do rozczarowania i załamania. Tym razem naprawdę było inaczej. Czuł, że to skończy się dobrze i nie zamierzał uciekać. 
Uniósł głowę i zapatrzył się na postawnego mężczyznę stojącego do niego tyłem. Chciał być z nim. Tutaj, teraz i zawsze. Podszedł do Paolo i objął go w pasie przytulając tors do jego szerokich pleców. Ucałował kucharza pomiędzy łopatkami, a potem wtulił w to miejsce twarz.
– Jesteś przylepą – stwierdził DiCarlo. Odłożył na blat słoiczek z przyprawami i położył ręce na dłoniach Domenico.
– Jestem. Bywają chwile, kiedy mam ochotę uczepić się kogoś jak małpka i trzymać.
– Masz kogoś konkretnego na myśli? – Odwrócił się twarzą do Salieriego obejmując go ciaśniej.
– Hm… Chodzi mi po głowie taki jeden typ.
– O, czyżby? Jak wygląda? – zapytał kucharz przesuwając nosem po skroni mężczyzny, którego przytulał.
– Wysoki, ma czarne, gęste, rozburzone włosy. Bardzo ciemne oczy i jest seksowny. Lubi nosić niesymetryczne koszulki i ogólnie jest niezły – odpowiedział wpatrując się w twarz Paolo.
– Znam kogoś takiego? – flirtował DiCarlo.
– Powiedziałbym, że bardzo dobrze. Ale jakby co to ci go przedstawię. Masz w domu lustra. – Wsunął dłonie pod koszulkę Paolo dotykając gorącej skóry jego pleców. Chciałby zdjąć z niego ubranie i wycałować każdy skrawek ciała tego fantastycznego mężczyzny. Krótka, intymna sesja w jaskini nie zaspokoiła go. Pragnął więcej. Potrzebował go mieć w sobie i tego, aby obaj zatracili się w miłosnym akcie zapominając o tym, że poza nimi jest jeszcze coś.
Paolo wczepił palce we włosy Domenico odczytując z jego oczu pożądanie. Pociągnął go za kosmyki przechylając jego głowę i pocałował szczękę mężczyzny, potem policzek.
– Sądzisz – wyszeptał – że chętnie byś pozwolił temu komuś się pocałować?
– Nie tylko pocałować. – Pokonał przestrzeń dzielącą go od ust przyszłego kochanka.
Przy dotknięciu się ich warg, poczuł przebiegające pomiędzy nimi iskry. Jęknął, kiedy mężczyzna pogłębił pocałunek wsuwając mu język do ust, na którym on się zassał. Z każdą chwilą pocałunek stawał się coraz bardziej natarczywy, dominujący, oszałamiający i doprowadzający go do szaleństwa.
– Domenico, Domenico – wyszeptał Paolo, kiedy przerwał ich kontakt, by pozwolić im obu zaczerpnąć oddechu. Chwycił mężczyznę pod pośladkami i uniósł.
Salieri natychmiast owinął nogi wokół jego bioder, a ręce wokół szyi. Z powrotem zaczęli się całować, kiedy kucharz niósł go do salonu, gdzie opadli na skórzaną kanapę.
Domenico rozsunął uda robiąc miejsce dla leżącego na nim mężczyzny. Odchylił głowę, by pozwolić ustom i językowi kochanka krążyć po szyi. Wyczuwał jak bardzo namiętnym mężczyzną jest DiCarlo, który całował go z pasją, ogniem i władczością. Ulegał temu roztapiając się pod nim. Jego penis był już twardy, ciało rozpalone, a usta w takiej sytuacji mogły powiedzieć tylko jedno:
 – Chcę się z tobą kochać. – Nie miał pojęcia czy wyszeptał te słowa, wykrzyczał czy cokolwiek innego zrobił. Wyznał swoją potrzebę i to się dla niego liczyło.
– A ja z tobą – odparł Paolo łącząc ich usta ponownie. Wsunął do środka język zaplatając go z językiem kochanka i obaj jęknęli.
Naparł biodrami na biodra Domenico, wciskając mężczyznę w siedzenie kanapy. Podpierając się na jednej ręce, drugą podciągnął koszulkę Salieriego odsłaniając jego pozbawiony włosów tors. Zjechał ustami na szyję tego, którego pragnął, a potem niżej. Językiem trącił sutek, a jego właściciel wygiął się w niemej prośbie o więcej. Ponownie zrobił to samo chcąc wyzwolić w Domenico więcej reakcji, ale głośne odchrząknięcie przerwało jego plan działania. Spojrzał w stronę wejścia do salonu.
Fabiano ani trochę nie czuł wstydu przeszkadzając im. Zarówno jego brat wijący się pod mężczyzną, czy ten który na nim leżał i ocierał się o niego, nie wprawili go w najmniejsze choćby zakłopotanie. Stał z jedną ręką w kieszeni, w drugiej trzymał telefon wraz z kluczykami do samochodu i patrzył na nich.
– Jeżeli któryś z was jest zainteresowany tym po co tutaj przyjechałem, czego się dowiedziałem i naszą wygraną, to ogarnijcie się i zapraszam na taras – powiedział i jakby nigdy nic wyszedł zostawiając ich rozgrzanych z mnóstwem pytań.