24 listopada 2019

Na celowniku - Rozdział 3

Dziękuję za komentarze i zapraszam na kolejny rozdział. :)


— Mamy szczęście, że to cholerstwo odpadło — powiedział John trzymając w dłoni kawałek taśmy, którą znalazł przyklejoną pod samochodem. — Na razie jesteśmy bezpieczni. Nie pomyślałem o tym, że mogli nam przyczepić nadajnik. Gdyby nie odpadł mieliby nas jak na tacy.
Zawiał silniejszy wiatr, a Rafael zadrżał z zimna. Wrócili do chaty, w której mimo wszystko było cieplej niż na dworze.
— Miejmy nadzieję, że nadajnik odpadł już na samym początku, a nie kiedy wjechaliśmy na drogę do lasu — rzucił Dravik klękając przed piecem, by rozpalić ogień.
— Taa… — Davis opadł na kanapę nie wierząc w to, że stracił czujność. Za bardzo w czasie ucieczki poczuł się bezpiecznie. — Nie pomyślałem o tym wcześniej — przyznał się do błędu, którego nie powinien był popełnić.
— Pomyślałeś, kiedy wypierdoliłeś mój telefon. Mogłem wyłączyć lokalizację, telefon, a i tak prawdopodobnie tutaj w ogóle nie ma zasięgu. — Zapalił zapałkę i przyłożył ogień do dużego kawałka starej gazety, na której w rogu obok numeru strony widniał rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty ósmy.
— Takie coś nic nie da. Każdemu się wydaje, że kliknie na to czy tamto i już w porządku. Gdyby zwykły szary człowiek chciał ci odstrzelić łepetynę, to może by cię nie znalazł. Ci ludzie nie wyglądali mi na szaraczków. — Wstał, aby podgrzać wodę na gazie. — Daj zapałki. — Wyciągnął rękę do Dravika dostrzegając, że ogień powoli już obejmował drewna.
Rafael podał mężczyźnie zapałki i zamknął drzwiczki od pieca mając nadzieję, że komin faktycznie nie był zatkany. Aczkolwiek już by się dymiło na pomieszczenie, gdyby dym nie miał którędy ulecieć. Zastanawiał się tylko w jaki sposób w tej prowizorycznej łazience i sypialniach będzie ciepło. Wątpił, aby niewielki kaflowy piecyk ogrzał wszystkie pomieszczenia. Nigdzie nie widział grzejników. Nawet nie był pewien czy dałoby się je podłączyć do pieca. Już zatęsknił za swoim wygodnym mieszkaniem, w którym było ciepło.
— Na kogo wyglądali ci ludzie? — zapytał Davisa unosząc się z kolan.
— Na zawodowców. Trochę nierozgarniętych, ale wiedzieli co robić. Gdybym nie był lepszy od nich, to już by nas tutaj nie było.
— Skromny jesteś, Davis.
— Mówię tylko prawdę. — Obejrzał się na Rafaela. — Kto chce pozbawić cię głowy, poza mną oczywiście?
— Oczywiście. Dupek — prychnął Dravik. — Niedawno z jakiegoś powodu na wolność wyszedł facet, który powinien spędzić kolejne długie lata w pace. — Przysiadł na podłokietniku wysłużonej kanapy. — Broniłem go w sądzie, ale robiłem wszystko by i tak go skazali. Aresztowałeś go. Nazywają go czarnym wdowcem.
— Pamiętam. Zabił kilka żon, ostatnia przeżyła, ale do końca życia będzie kaleką. Pracowałem nad tą sprawą ponad rok — mówił John odnajdując niewielki rondel, który wypłukał. Nalał do niego wody i postawił na gazie. — Skurwiel tak działał, że ciężko było znaleźć na niego obciążające dowody. Czasami żałowałem, że nie byliśmy wtedy w serialu kryminalnym, w którym w ciągu dnia znajdują winnego. Gdyby jego ostatnia żona nie przeżyła, pewnie nadal by wykonywał swój proceder. Dlaczego sądzisz, że to on?
Davis nie musiał dokładnie formułować pytania, by Rafael wiedział o co chodzi.
— On pierwszy przyszedł mi na myśl. — Przyglądał się jak John przeszukuje szafki i z każdej coś wyjmuje. — Co ty robisz?
— Coś do picia. Latem przywiozłem tutaj kawę, herbatę. Mamy też prowiant. Jakieś płatki, kasze, zupki chińskie i inne takie. Z głodu nie padniemy. — Zaśmiał się detektyw, sprawdzając czy woda już się gotuje.
— Wspaniale, będą posiłki godne pięciogwiazdkowej restauracji — zironizował prawnik.
— O tak, jak jakąś kiedykolwiek otworzysz masz już gotowe menu — zakpił Davis.
— Jak długo tu zostaniemy? — zapytał Dravik, podchodząc do mężczyzny, by pomóc mu zrobić coś gorącego do picia. Głodu nie czuł, bo na szczęście zdążył zjeść większość hamburgera i frytek zanim pojawił się tamten facet.
— Dwa, trzy dni. A co?
— Bo nie wiem jak długo jeszcze z tobą wytrzymam.
— I vice versa. Herbata czy kawa?
— Herbata, po kawie nie spałbym całą noc, a wolę zasnąć niż gadać z tobą, Davis. — Nie czekając na mężczyznę Rafael pierwszy wrzucił do jednego z kubków saszetkę herbaty. Jeżeli już miał jakąś pić zawsze wolał liściastą, ale wśród metalowych puszek i plastikowych pojemników takiej nie odnalazł. — A propos spania…
— W pokojach będzie zimno, w nocy temperatura jeszcze bardziej spadnie. Śpimy tutaj na podłodze. — Zalał ich napoje wrzącą wodą. Swoją kawę od razu zamieszał żałując, że nie ma tutaj ekspresu. Nie lubił tak zwanej zalewajki. — Przyniesiemy materac…
— Jeden? — Dravik natychmiast zwrócił na to uwagę, przerywając detektywowi w połowie zdania.
— Jeden. Drugi się nie zmieści, to nie hala tylko mały pokój. Poza tym ten drugi jest zniszczony.
— Nie zamierzam spać razem z tobą. Po moim trupie.
— Dravik, możemy to załatwić. Tym bardziej w obecnej sytuacji. — Poklepał prawnika po policzku, czując na nim jednodniowy zarost. Mężczyzna natychmiast odepchnął jego rękę, mrucząc coś pod nosem. Wziął swój kubek i poszedł oprzeć się o piec. Żałował, że nie wziął ze sobą jeszcze jednego swetra. Nie sądził, że Davis wywiezie go na pustkowie. Na szczęście w całej izbie powoli robiło się już ciepło. Mimo to nie zamierzał jeszcze zdejmować kurtki.
— Mam nadzieję, że otrzymam medal za to, że jakoś przetrwam te tortury spędzania czasu z tobą.
John tylko zaśmiał się na słowa Rafaela i obrzucił mężczyznę rozbawionym spojrzeniem. Po chwili rozsiadł się wygodniej na kanapie. Przez moment patrzył na prawnika przesuwając po nim wzorkiem od stóp do głowy, po chwili zmusił się do odwrócenia spojrzenia. Upił łyk gorącej kawy mając nadzieję, że czarny napój powstrzyma go na jakiś czas przed zaśnięciem. Prawnik jak chce niech śpi, on musi czuwać. Przynajmniej przez pierwszą noc, bo faktycznie nie byli pewni, gdzie od samochodu odpadł nadajnik GPS. Prawie nikt nie wiedział o tym domku. Jego dziadek wybudował go dawno temu, by z żoną i córką móc tutaj przyjeżdżać, aby odpocząć od miasta. Dziadek zmarł pięć lat temu pozostawiając mu chatę, a on nie zamierzał się jej pozbyć. Lubił tutaj spędzać urlopy, o ile te jakoś udało mu się wziąć. Znał las jak własną kieszeń. Każdą rozpadlinę, górkę, dolinę mógłby odnaleźć z zamkniętymi oczami. Pomimo tego, że lubił tutaj przebywać, teraz wolałby znajdować się gdzieś indziej. Nie być zamkniętym w czterech ścianach z tym mężczyzną.
Ponownie przesunął spojrzenie na Dravika i zamarł. Mężczyzna obserwował go trzymając przy piersi kubek dwoma rękami, nadal opierając się o piec. Poczuł napięcie w dole brzucha znajdując się pod obstrzałem tych hipnotycznie niebieskich oczu. Tłumaczył to sobie tym, że dawno już nie miał seksu, a nie tym, że prawnik mógłby go pociągać. Nie zamierzał uciekać spojrzeniem. Nigdy tego nie robił, tak samo jak Rafael. Przechylił tylko lekko głowę uśmiechając się zadziornie.
— Widzisz coś ciekawego? — zapytał, czekając na to aż Dravik ponownie nazwie go kutasem. Miał przygotowaną na to piękną ripostę, ale mężczyzna musiał to wyczuć, bo z jego ust padło inne słowo.
— Dupka, któremu wydaje się, że jest niezwyciężony, najlepszy i wszyscy powinni padać przed nim na kolana.
— Nie wszyscy, tylko ci co chcą possać mojego fiuta — odpowiedział spokojnie, uśmiechając się jeszcze szerzej, kiedy wzrok Rafaela na chwilę skierował się na jego krocze, zanim ponownie zatopił się w jego spojrzeniu.
— Musisz nieźle im płacić, że chcą coś takiego robić — wycedził Dravik.
— Niektórzy sami tego pragną. Nawet nie muszę ich do tego zachęcać. Lubią go w ustach i w dupie. Zawsze mówią, że tego chcą. — Uniósł prawą brew i dodał: — Niektórzy jednak mówią „nie”, ale mój kutas nie ma z tym nic wspólnego. Na niego zawsze mówili „tak”.
— Prawdziwy skurwiel z ciebie — fuknął Rafael podchodząc do szafki, by z głośnym trzaskiem odstawić do połowy pełny kubek.
— I kto to mówi? Jesteśmy tacy sami. Dlatego tak bardzo mnie kochasz — zironizował Davis. Uniósł kubek z kawą, mówiąc tym gestem mężczyźnie „za zdrowie”, po czym napił się.
Dravik nic na to nie odpowiedział, bo nie chciał już ciągnąć tego tematu. Szlag go trafiał na to co John powiedział, a jednocześnie poczuł ból nie sądząc, że to w nim jeszcze jest. Nie okazał tego po sobie, bo prędzej oddałby się tym, którzy chcą go zabić, niż otworzył duszę przed Davisem.
— Idę się odlać — burknął kierując się do łazienki, kiedy zatrzymał go głos tego, którego obecność ledwie znosił.
— Kibel jest w łazience, ale jak pompa nie działa, to trzeba naciągnąć wody do wiadra i tak spłukać. Ewentualnie możesz skorzystać z tego, że jesteśmy w lesie.
Rafael nacisnął grzbiet nosa i wyszeptał:
— Kutas.
— Lubisz…
— Zamknij się, kurwa! — krzyknął na detektywa i wyszedł na dwór przy wtórze śmiechu mężczyzny.
Zimne powietrze wdarło się do jego płuc, kiedy je wciągnął. Wiatr przewiewał go na wylot przez to, że nie zasunął zamka w kurtce. Głęboka ciemność otaczała wszystko wokół i coś w lesie zawyło, ale to było lepsze niż oddychanie jednym powietrzem z Johnem Davisem i znoszenie jego obecności. Doskonale też wiedział, że detektyw czuje to samo i cudem będzie jeśli nie pozabijają się zanim dostaną wiadomość, że mogą już wracać.
Ta myśl sprawiła, że zawrócił do chaty. Davis nadal siedział na kanapie i od razu na siebie popatrzyli.
— W jaki sposób ktoś się z nami skontaktuje, jeżeli nikt nie wie gdzie jesteśmy? Po co w ogóle uciekliśmy? Nie lepiej było zostać?
— Ja skontaktuję się z kapitanem. Też wolałbym nie uciekać i dowiedzieć się komu zalazłeś za skórę. To było jednak najlepsze wyjście, zważywszy na to, co zastaliśmy w twoim mieszkaniu. Groźby, które dostawałeś skończyły się i przeszli do działania. Ta chata jest jedynym miejscem, które może cię ukryć. Zostałem zmuszony do ochrony twojego tyłka i może mi się to nie podobać, ale będę to robił. Potem się ponownie pożegnamy i będziemy widywać od czasu do czasu, kiedy ja kogoś wsadzę za kraty, a ty będziesz walczył o wypuszczenie tej osoby. Nie mogę się już tego dnia doczekać.
— Kutas — wycedził Dravik.

*

Davis zrobił mały obchód z bronią w ręku nasłuchując odgłosów, które mogły nie pochodzić z lasu. Dziadek go wszystkiego nauczył. To od niego już jako dziecko dowiedział się, że nawet najdziksze zwierzę nie jest tak wielkim drapieżnikiem jak człowiek. Zgadzał się z nim. Dlatego został gliną. Chciał te najgorsze zakały społeczeństwa chwytać i odbierać im możliwość życia na wolności. Najlepiej na zawsze zamykać ich za kratami i zmusić ich do ciężkiej pracy, a nie dać im szansy na oglądanie telewizji, czytanie książek i pozwalanie na to do czego nie powinni mieć prawa. Kara powinna być karą. Wierzył, że może niektórych uda się zresocjalizować, ale znał takie typy osób, których żadna pomoc nie zmieni. To byli ci najgorsi. Ludzie którzy zabijają z zimną krwią dla samej przyjemności, z czystego sadyzmu, dla zysku. Typy, dla których nie liczy się nic.
Zastanawiał się jakim typem był ten, który wydał wyrok na Dravika. Facet był w stanie wynająć ludzi do tego, więc miał pieniądze — pomyślał, zatrzymując się tuż przed wejściem do chaty. Zabezpieczył pistolet, ale nadal trzymał go w dłoni. Musi jutro skontaktować się z przełożonym. Może ktoś inny mógłby chronić Dravika, a on zająłby się tą sprawą. Złapałby tego kogoś i postawił przed prawnikiem, by mu udowodnić, że nie każdy aresztowany jest niewinny.
Ostatni raz rzucił okiem na okolicę. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do ciemności widział więcej. Nie dostrzegając, ani nie słysząc niczego niepokojącego wszedł do chaty, w której było bardzo ciepło. Materac leżał niedaleko kanapy, zajmując przestrzeń między nią, a piecem. Kiedy go tutaj przenosili z Dravikiem ponownie się pokłócili. Zaczęło się od tego, że obaj chcieli nieść materac w inny sposób.
— Nie śpisz — stwierdził Davis, kładąc pistolet na stoliku, którego jedna noga była krótsza i stała na jakiejś książce wojennej.
— Wolałem poczekać i upewnić się czy wrócisz. — Rafael leżał na boku okryty kocem. W domku było ciemno, bo wyłączyli agregat, aby oszczędzić paliwo. Pomimo tego dobrze widział zarys mężczyzny zdejmującego kurtkę.
— Martwiłeś się o mnie. Dziękuję.
— Phi. Miałem nadzieję, że pożre cię jakieś zwierzę. Choćby taki niedźwiedź.
— Tu nie ma niedźwiedzi. — Wyciągnął się na kanapie, mimo że chętnie położyłby się na materacu. Byłoby wygodniej. Miał sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i jego długie nogi będą cierpieć od kanapy, ale nie zamierzał kłaść się obok Dravika.
— To inny wilk, kojot, czy zając by cię pożarł.
— Zając? Masz dziwne pomysły. Lepiej śpij, Dravik. Koszmarów życzę.
— Nawzajem — odpowiedział sennie prawnik.
John uśmiechnął się pod nosem i odwrócił głowę w stronę leżącego mężczyzny. Przez chwilę przyglądał się sylwetce ukrytej pod kocem, a potem zamknął oczy i nasłuchując jego oddechu, zasnął.

17 listopada 2019

Na celowniku - Rozdział 2

Zapraszam na kolejny rozdział, by przekonać się co będą porabiać nasi panowie. :)

Przypominam, że tekst można kupić tutaj: https://bucketbook.pl/pl/p/Na-celowniku-e-book/269


Dziękuję za komentarze i cieszy mnie to, że opowiadanie, a szczególnie bohaterowie podobają Wam się. :)
Miłego czytania. 
 

Rafael umył ręce po skorzystaniu z pisuaru i wrócił do stolika. Razem z Davisem zatrzymali się w niewielkim przydrożnym barze, w którym pachniało smażonymi kiełbaskami, bekonem i przyprawami. Znaleźli miejsce z dala od okna, a John usiadł twarzą do sali. Nie było tutaj wielu ludzi poza kilkoma kierowcami ciężarówek i małżeństwem z dwójką dzieci. Bar wyglądał jakby nie był remontowany od dawna, ale wokół było czysto. Pod oknami i przy ścianach stały zestawy składające się z dwóch czarnych kanap oraz podłużnego stolika. Ściany oraz podłoga były drewniane, jak większość rzeczy w tym miejscu. Klientów obsługiwały dwie kelnerki, z których jedna miała minę mówiącą, że lepiej do niej nie zagadywać, bo jest wkurzona. Od czasu do czasu było słychać tubalny głos kucharza, który informował, że jakaś potrawa była gotowa.
— Co zamawiasz? — zapytał Davisa biorąc do ręki menu.
— Już zamówiłem. Dwie kawy, hamburgera i frytki z dużą ilością keczupu dla nas obu — odpowiedział John rozsiadając się wygodnie.
— Może miałbym ochotę na sałatkę.
— A proszę bardzo jeżeli lubisz jeść jak królik. — Davis popatrzył na prawnika i pochylił się nieznacznie do niego, szepcząc: — Przecież wiem co lubisz.
— Proszę, proszę, detektyw ma dobrą pamięć — zakpił Dravik odkładając menu, którego już nie potrzebował.
— Zbyt dobrą — odpowiedział John prostując się i posyłając szeroki uśmiech kelnerce, która przyniosła ich posiłek..
— Proszę bardzo chłopcy. Mam nadzieję, że będzie wam smakować. — Stawiając jedzenie na stoliku posłała Davisowi czarujący uśmiech. — Gdybyście jeszcze czegoś potrzebowali jestem do usług.
— Dziękujemy — wycedził Dravik ostrzej niż zamierzał. Kiedy odeszła powiedział do swojego towarzysza: — Jak długo udawałbyś, dając jej nadzieję na numerek, zanim przyznałbyś się, że lubisz tylko fiuty?
John sięgnął po frytkę. Zamoczył ją w keczupie, a potem zjadł bardzo powoli wpatrując się w Rafaela.
— Może miałbym ochotę spróbować czegoś innego — powiedział. — Szkoda tylko, że przez następne dni jestem skazany jedynie na ciebie.
— Przykro mi, że tak ci z tym źle — zakpił Rafael zabierając się za swojego hamburgera. — Gdybym mógł wyjść z siebie to współczułbym sobie, że jestem zmuszony spędzać czas z tobą. W dodatku nie wiem gdzie mnie zabierasz.
— A co, wolisz, żeby ktoś spełnił groźby? Chętnie cię odwiozę do miasta i przykleję do pleców tarczę, by wiedzieli gdzie strzelać.
— Pierdol się, Davis.
Detektyw zaśmiał się.
— Jak sobie życzysz, Dravik. Tylko nie mam z kim. — Również zajął się posiłkiem, bo głód dał o sobie znać, a przed nimi były jeszcze dwie godziny jazdy. Na miejsce dotrą już w ciemności. Nie chciał nawet myśleć o tym, że właśnie oglądałby w domu mecz, a potem pieprzył jakiś seksowny tyłek. Gdyby jeszcze towarzystwo miał inne, to jakoś mógłby tę sytuację przeżyć na spokojnie.
— Jesteś takim kretynem, Davis. — Rafael wziął hamburgera w dłonie i ugryzł solidny kęs. Pyszny smak dawno niejedzonego fast foodu sprawił, że miał ochotę zamruczeć. Hamburger zawierał wszystkie dodatki, które uwielbiał. Do tego podwójna ilość majonezu to było dla niego niebo w gębie.
— Smakuje, co nie? Lepsze niż to twoje dietetyczne żarcie.
— Nie mam diety. Po prostu jem zrównoważone posiłki i dużo ryb. W przeciwieństwie do ciebie, Davis, moje ciało jest pozbawione szkodliwych toksyn.
— Bo ty jesteś jedną wielką toksyną, Dravik, więc gdybyś miał je też w środku, to byś się nimi zatruł.
— Kutas z ciebie.
— Coś za często myślisz o moim… — urwał, bo jego uwagę zwróciła postać przemykająca się za oknem. Odłożył kubek z kawą na blat i sięgnął pod kurtkę.
Dravik natychmiast przestał jeść stając się czujny.
— Co się dzieje? — Otarł usta serwetką obserwując Johna.
— Albo to ktoś kto lubi się kryć zanim tu wejdzie, albo ktoś tu za nami przyjechał.
— A może masz paranoję.
— Zamknij się, Dravik. — Sięgnął po pieniądze i rzucił kilka banknotów na stół. W tym samym momencie wysoki mężczyzna wszedł do baru nie przypominając kierowcy ciężarówki czy kogoś miejscowego. Był elegancko ubrany i rozglądał się tak jakby kogoś szukał. — Znasz go?
Rafael obejrzał się. Od razu wypatrzył tego, o którego pytał detektyw.
— Po raz pierwszy go widzę, ale czuję podskórnie, że nie jest tu klientem.
— Już to dawno poczułem. Wstaniemy i na spokojnie wyjdziemy tylnym wyjściem.
— Jest tu tylne wyjście? — zapytał prawnik.
— Jest. Nie pierwszy raz tu jadłem — poinformował Davis i nie zdążył wstać, bo kolejną rzeczą którą zrobił było krzyknięcie: — Padnij!
Tym razem Dravik natychmiast posłuchał mężczyzny i wskoczył pod stół wdzięczny, że pomiędzy nim a ławką było dużo miejsca. Ledwie to zrobił po pomieszczeniu rozległ się huk wystrzałów i krzyk ludzi.
— Sukinsyn — wycedził John. — Nie boi się pokazać twarzy i strzelać w miejscu, gdzie każdy może go zobaczyć. Kim są ci ludzie którzy chcą cię zabić? — zapytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Nie było już czasu na rozmowę. Wychylił się i oddał kilka strzałów do mężczyzny. — Teraz, w stronę toalet. Nie podnoś się — rozkazał prawnikowi i ponownie strzelił, by osłaniać jego ucieczkę.
Mężczyzna, do którego strzelał, także się ukrył, Davis najchętniej by go schwytał i przesłuchał, ale nie było na to szans. Musiał wydostać stąd prawnika. Zaklął siarczyście i oddając jeszcze kilka strzałów, wydostał się spod stołu biegnąc za Dravikiem. Ten czekał na niego tuż przy wyjściu i obaj wypadli na zewnątrz w chwili, kiedy kula zrobiła dziurę w ścianie obok głowy detektywa. W tej samej chwili kiedy pochyleni próbowali biec do samochodu, padły strzały z innej strony. Dravik automatycznie sięgnął pod kurtkę Davisa, by zza paska jego spodni wyjąć broń. Natychmiast ją odbezpieczył i kiedy detektyw chronił ich ucieczkę przed pierwszym z napastników, Rafael zajął się drugim.
Oddając kilka strzałów prawnik dotarł do samochodu Davisa i ukrył się za pojazdem. Obok niego przykucnął John, który wyglądał jakby świetnie się bawił.
— Pamiętałeś o broni — powiedział.
— Tak jak i ty mam dobrą pamięć. — Kolejna kula świsnęła obok nich.
— Zabiję tych skurwysynów jeżeli zadrasną mi samochód! — wrzasnął detektyw, a Rafael strzelił kilka razy. — Wsiadajmy i spierdalajmy stąd — zarządził John otwierając drzwi od strony pasażera. Pierwszy wczołgał się do samochodu, by przejść na miejsce kierowcy, a za nim wsiadł Dravik. — Tylko nie wychylaj się, bo nie mam kuloodpornych szyb.
— Powinieneś je sobie załatwić. Lepiej stąd spadajmy.
— Już to robimy. Trzymaj się. — Davis uruchomił silnik, a potem tylko trochę unosząc głowę, nacisnął pedał gazu i z piskiem opon wyjechał ze swojego miejsca na parkingu. Zrobił to tak szybko, że wokół wzniecił tumany kurzu.
Dravik w ostatniej chwili jedną ręką przytrzymał się siedzenia, a drugą rękę oparł na desce rozdzielczej, zanim rozwalił sobie o coś głowę. Powinien był się tego spodziewać. W sytuacjach zagrożenia Davis stawał się szalonym kierowcą, ale tak dobrym, że prawnik w takiej chwili nie zaufałby nikomu innemu.
— Pojadą za nami — powiedział kiedy już usadowił się na siedzeniu i obejrzał. Kurz już opadał, więc mógł zobaczyć, że dwóch mężczyzn biegnie w stronę jednego z samochodów.
— Niech jadą i tak nas nie dogonią. Zresztą jednego chyba trafiłeś. — Wyjechał z placu przed barem i ruszył drogą nawet na chwilę nie zwalniając, by sprawdzić czy nikt nie nadjeżdża. Nie było na to czasu. W dodatku adrenalina podniosła się do tego stopnia, że John czuł się jakby mógł pokonać każdą przeszkodę. Nacisnął mocniej pedał gazu i  Dravik tylko zerkał to na licznik, to w lusterko by sprawdzić czy są ścigani.
— Jak nas znaleźli? Dopiero wyjechaliśmy — warknął policjant. — Wyłączyłeś telefon jak ci mówiłem? Dravik, zrobiłeś to?! — Popatrzył na prawnika i ponownie siarczyście zaklął. — Mówiłem, abyś to zrobił! — Wyciągnął rękę. — Daj mi go.
— Wal się, kurwa. Włączyłem go tylko na moment by ktoś się zajął moim klientem.
— Mam w dupie twojego klienta. Kapitan kazał ratować twoją dupę, nie jakiegoś typka. Daj mi go!
— Nie rozpieprzysz mi kolejnego telefonu, Davis! — Ledwie skończył to mówić poleciał do przodu, kiedy mężczyzna gwałtownie zahamował. Gdyby nie pasy po raz kolejny istniała by szansa, że jego głowa spotka się z deską rozdzielczą. — Co ty odpierdalasz?!
— Zamknij się, Dravik! — Wychylił się do prawnika i sięgnął do jego kurtki po telefon. — Nie dasz po dobroci… — Siłując się z mężczyzną, który tak łatwo nie pozwolił sobie zabrać telefonu ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Obaj spojrzeli sobie w oczy, a potem John uśmiechnął się tak jakby wygrał milion dolarów, pochylił się i wycisnął szybki, wilgotny pocałunek na wargach prawnika. To na tyle zaskoczyło i zdezorientowało mężczyznę, że John zdążył zabrać telefon, a potem wyprostował się i wyjął z aparatu kartę sim oraz pamięci.
— To jest cholernie, złe zagranie, Davis! — krzyknął wnerwiony Dravik.
— Skuteczne. — Rzucił obie karty na kolana mężczyzny, a potem otworzył okno i rozwalił telefon o asfaltową drogę. — Mam nadzieję, że nie będzie ci go żal. Powiedz mu pa, pa.
— Jesteś świrem!
— Jakbyś tego nie wiedział — rzekł posyłając prawnikowi roziskrzone spojrzenie, a potem ponownie ruszył i tym razem miał nadzieję, że bez przeszkód dotrą w bezpieczne miejsce.
— Niech cię szlag! — krzyknął Dravik. Wszystko co się właśnie stało, wraz z tym, że ktoś chce go zabić i z tym cholernym pocałunkiem, wyprowadziło go z równowagi. — Niech cię szlag! — powtórzył, a jego słowom zawtórował śmiech Davisa.

*

Ściemniło się kiedy dotarli do niewielkiej chaty pośrodku lasu. Powitały ich odgłosy, które nocami było słychać w leśnej głuszy. Noc była bardzo zimna, w powietrzu wyczuwało się mróz, a nawet śnieg.
— Powinienem był wiedzieć — szepnął Dravik wysiadając z samochodu. Przez ostatnie dwie godziny uspokoił się i już nie miał ochoty rozszarpać na strzępy Davisa. — Chatka twoich dziadków.
— Nadal stoi i jest używana przeze mnie od czasu do czasu. — Detektyw skierował się w stronę bagażnika. — Mamy kuchnię, łazienkę. Co prawda wodę do mycia trzeba będzie wyciągnąć ze studni wiadrem, a grzać na kuchni, ale wszystko da się zrobić.
— Dlaczego? Nie ma pompy?
— Nawaliła, a ja nie mam ochoty włazić do studni by ją naprawić.
— No tak, boisz się głębokości, dziur i zamknięcia. — Podszedł do mężczyzny, aby wziąć swoje rzeczy, bo jeszcze Davis wrzuciłby jego torbę w błoto, które pokazywało, że musiał tu dzisiaj padać ulewny deszcz. Tylko raz był w tej chatce, ale wolał tamtego momentu nie wspominać.
Weszli do środka czując nieprzyjemną woń powietrza, które od dawna nie było wymieniane. Rafael zostawił otwarte drzwi i położył torbę w głębi pomieszczenia będącego jednocześnie kuchnią i salonem. Obok prowadziły drzwi do łazienki, a kolejne dwoje do dwóch sypialni. Była jeszcze jedna para drzwi, ta która prowadziła do szopy, z której można było wyjść na dwór.
— Spróbuję uruchomić generator, jeżeli nikt go nie ukradł, to może będziemy mieli światło — powiedział John kierując się do tych ostatnich drzwi.
Tymczasem Dravik zajrzał do łazienki ciesząc się, że wziął ze sobą ręczniki. Znalazł tu jakieś, ale wolał ich nie używać. Sprawdził też sypialnie i miał nadzieję, że jest tutaj jakaś czysta pościel. Kiedy wracał do salonu rozbłysło światło, po chwili zgasło, ale ponownie zaświeciło się i tak już zostało.
— Dobra, działa. Musiałem tylko paliwa dolać. Nie ma go dużo, ale na trochę wystarczy — powiedział John wracając do środka. — Oddaj mi moją broń. — Wyciągnął rękę w stronę prawnika. — A może chcesz, żebym ci ją siłą zabrał?
Dravik przewrócił oczami i wyjął pistolet zza paska oddając go właścicielowi.
— Powinienem mieć coś by się bronić — rzekł. Nie zdejmował kurtki, bo w chacie było zimno. Spojrzał na piec, który ogrzewał pomieszczenie. — To działa?
— Działa. Trzeba tylko drewna przynieść i rozpalić. A do obrony masz mnie.
— Wolałbym już by mnie wilki pożarły.
— Da się to zrobić. Muszę sobie tylko przypomnieć jak je zwabić.
— Odetnij sobie rękę to może wyczują krew i przyjdą — rzucił Rafael decydując się na to by przynieść trochę drewna. — Lub najlepiej odetnij sobie to, co masz między nogami, bo ci się do niczego nie przyda.
— Nie dziękuję, jestem do niego za bardzo przywiązany — zawołał John zanim prawnik wyszedł.
Trochę drewna leżało pod ścianą, a stary generator ledwie zipał. Dravik wątpił w to, że to coś wytrzyma więcej niż dwa dni. Znalazł koszyk, który miał w dnie dziurę, ale nie przeszkadzała ona w przeniesieniu drewna. Niewielkie szczapy nie miały szans, aby przez nią wypaść. Załadował ile tylko się dało i wrócił do chaty. Postawił koszyk przed piecem mając nadzieję, że komin jest sprawny, bo nie zamierzał się tutaj zaczadzić. Obejrzał się kiedy Davis wrócił z dwoma wiadrami wody, a potem ustawił je przy kuchence.
— No patrz jaka z nas para — powiedział detektyw — jedno rozpala w piecu, aby podtrzymać ognisko domowe, a drugie zagrzeje wodę, by mężuś miał jak się umyć.
Rafael zignorował słowa mężczyzny, skupiając się na ułożeniu drewna.
— Masz coś do rozpalenia tego? Jakiś ogień, papier — zapytał kilka minut później.
— Stare gazety powinny leżeć w tej szafce przy wejściu. Zapałki też tam powinny być. Mam tylko nadzieję, że w tej butli jest trochę gazu i uruchomimy kuchenkę. Nie widziałem zapasowej. — Davis postawił dwa garnki z wodą na kuchence, a potem odkręcił butlę gazową stojącą niedaleko kuchenki.
— Powiedz mi dlaczego zabrałeś nas tutaj, zamiast do jakiegoś hotelu? — zapytał Rafael grzebiąc w szafce w poszukiwaniu zapałek. Jeżeli ich nie znajdzie to są ugotowani.
— Bo tutaj możemy się ukryć, a w hotelu trzeba się meldować, podawać dane i tak dalej — wytłumaczył John jak dziecku.
— Nie wiem kim są ci ludzie, ale szybko nas znaleźli — rzekł prawnik odnajdując w końcu zapałki.
— Mogli nas znaleźć tylko w jeden sposób. Ktoś skorzystał z twojej lokalizacji lub podłożył ci nadajnik do telefonu, ale zająłem się tym.
— Nadajnik? A może do twojego samochodu też go przyczepili, Davis.
Obaj w tym samym momencie popatrzyli na siebie, a potem wybiegli na dwór.