29 września 2019

Zaufaj mi - Rozdział 5

Dziękuję za komentarze. :)





Nie miał pojęcia co było dzisiaj na zajęciach. Był na uczelni, ale tylko ciałem. Myśli Iana krążyły gdzieś daleko. Starał się je wyrzucić z głowy, lecz te wciąż wracały kierując się w stronę Aarona, wczorajszego pocałunku i zaproszenia. Nie był głupi, aby sądzić, że mężczyzna miał na myśli tylko oglądanie filmów i rozmowę. Owszem bywał naiwny, ale nie do tego stopnia. Zresztą gdyby tam poszedł – a postanowił, że nie pójdzie – to chyba nie chciałby rozmawiać. Nie oszukiwał siebie. Chciał pójść do łóżka z Aaronem. Nawet jeżeli student go później wykopie, to ten jeden raz pragnął sobie na wiele pozwolić. Już zapomniał jak to jest zapomnieć się. Chciał tego i właśnie z tym mężczyzną. Z obiektem swoich skrytych uczuć. Gdzieś w nim ukrywała się cicha nadzieja, że mimo swojej reputacji Aaron naprawdę chciałby z nim być i chyba właśnie dlatego w jego mózgu kotłowały się myśli, a ich burza przyprawiała go o ból głowy.
Wyszedł z uczelni dość wcześnie, bo dzisiaj nie miał wielu zajęć. Do pracy nie musiał iść, więc wrócił do domu. Przygotował sobie coś do zjedzenia, bo był głodny, a na uczelni nic nie jadł. Potem usiadł przed laptopem i sprawdził skrzynkę pocztową. Spam wyrzucił irytując się tym, że cokolwiek by robił to i tak reklamy znajdą dziurę i zasypią mu maila. Odpisał na wiadomości od paru znajomych, kiedy dzwonek do drzwi oznajmił przybycie gościa. Zamknął klapę laptopa i ruszył do drzwi.
– Hej, braciszku – przywitał się Brent.
– To ty nie w pracy? – Ian wpuścił brata do mieszkania.
– Dzisiaj mam wolne i postanowiłem na chwilę wpaść. Najpierw chciałem wyrwać cię gdzieś na miasto, ale potem odwidziało mi się to i jestem. – Wyszczerzył się. Był bardzo podobny do Iana. Ktoś patrzący z boku mógłby powiedzieć, że są bliźniakami. Różniła ich jedynie postura. Brent często odwiedzał siłownię, więc był bardziej szeroki w ramionach, a na bicepsach opinała się koszula. Był też trochę niższy od młodszego brata i nie nosił okularów, które teraz miał na nosie Ian. Nie były mu potrzebne, bo w przeciwieństwie do braciszka miał dobry wzrok.
– Napijesz się czegoś? Jak Dana?
– Wody. Ciepło dzisiaj jak na wrzesień. Dana w pracy i u niej wszystko dobrze. Nie może się już doczekać ślubu, a to jeszcze kilka tygodni. Ze swoją mamą i naszą są umówione w sobotę na degustację potraw, wybór zastawy i tak dalej. – Rozsiadł się na kanapie. – Uwierzysz, że chcą mnie ze sobą zabrać?
– Biedny ty. – Postawił przed Brentem szklankę i małą butelkę wody niegazowanej, bo brat tylko taką pijał. On zdecydowanie wolał wodę gazowaną i taką przyniósł dla siebie. – Chcesz się żenić, więc nie masz wyjścia. – Odkręcił obie butelki. Usiadł obok brata.
– Nie śmiej się, bo jak ty wpadniesz to ciebie też to czeka.
– Nie zamierzam wychodzić za mąż – powiedział Ian. – Zresztą nie ma nikogo kto by miał mi się oświadczać lub ja jemu. – Aarona nie brał pod uwagę, bo to raczej było z nim niemożliwe. Mężczyzna broni się przed małżeństwem jak diabeł przed wodą święconą. Chociaż czasami niemożliwe stawało się możliwe.
– Tak się tylko mówi. Też tak gadałem, a teraz co? Niedługo zostanę zaobrączkowany i cholernie mi z tym dobrze. – Zarechotał Brent zanim napił się wody. Jak się śmiał jego śmiech przypominał rechot żaby. Iana zawsze to bawiło i jak byli dzieckiem to żartował sobie z tego. Za to dostawał bury od brata, po czym obaj się śmiali. – To mów co tam u ciebie? Z kim to wtedy w niedzielę esemesowałeś? Wszyscy zauważyli.
– Ze znajomym. Tylko znajomym – dodał twardo Ian.
– Za bardzo się bronisz, więc to coś więcej. – Ponownie zarechotał. – Słuchaj – Brent nachylił się w stronę jedynego brata – jak kogoś masz i może coś do niego czujesz, a on do ciebie to się tego trzymaj. Mówi ci to już doświadczony facet. Skakanie z kwiatka na kwiatek, jest dobre tylko dla pszczółek. W ogóle to powiedz kiedy ty ostatnio kogoś miałeś? – Dopił wodę i położył rękę na oparciu patrząc na Iana.
– Cztery lata temu. Co tak patrzysz?
– Chłopie, cztery lata to wieczność.
– Nie zawsze. Czasami jest to potrzebne. – Nic więcej nie dodał, bo telefon brata odezwał się piskliwie i Brent odczytał wiadomość.
– Dobra, zbieram się. To Dana, wychodzi z pracy za godzinę i chce, abym po nią podjechał.  Jedziemy na zakupy. – Podniósł się. – A ty braciszku łap byka za rogi jeżeli masz możliwość. Cztery lata? Naprawdę? – Znów się zaśmiał tym swoim rechotem. Poklepał Iana po ramieniu, a potem ruszył w stronę wyjścia. – To zdzwonimy się.
– Nara. – Wypuścił Brenta, a kiedy został sam oparł się o drzwi nie mając pojęcia co dalej robić. Jego myśli po raz kolejny skierowały się nie tam gdzie chciał.

*

Aaron wziął długi, gorący prysznic, ogolił się, wypachnił i ubrał się w czarne, proste spodnie oraz szarą koszulkę z nadrukiem tygrysa. Na stoliku w pokoju minimalistycznie urządzonym, ale mającym wygodną, szeroką kanapę i miękki dywan, postawił kieliszki do wina oraz przekąski. Chciał uwieść Iana. To była jego ostatnia szansa. Czasami był zły, że trafiła mu się tak trudna ofiara, ale łapał się na tym, że szanował go za to. Przez to wszystko zaczynał czuć się rozdarty, a w grę zaczęły wchodzić rzeczy, które odrzucał. Całą noc nie spał myśląc o pocałunku z Ianem o tym co czuł. Nie reagował na niego tak jak na innych. To było o wiele mocniejsze i go przerażało. Dlatego chciał to dzisiaj zakończyć. Wygrać ten przeklęty zakład i znaleźć się jak najdalej od Bradshawa. Nie ważne czy chłopak przyjdzie czy nie. To i tak koniec zabawy w kotka i myszkę.
Udał się do sypialni, aby sprawdzić czy w razie czego ma wszystko przygotowane. Pościel też zmienił, tak na wszelki wypadek, jeżeli mu się uda z Ianem. Spojrzał na zegarek, który miał na ręce. Ian powinien już tu być. Czas jednak mijał, minuta po minucie, a chłopak się nie pojawiał. Czas oczekiwania zapełnił mu Philip, który do niego zadzwonił i chciał zaprosić na popijawę, jak to nazwał. Wymówił się od tego mówiąc wprost, że czeka na Bradshawa. Przyjaciel zanim się rozłączył nie życzył mu powodzenia. Aaron już sam nie wiedział co byłoby lepsze.
Kiedy już stracił nadzieję na przyjście Iana, przy drzwiach odezwał się dzwonek. Serce mu przyśpieszyło. Mogła to być sąsiadka, która znów przyszła po szklankę cukru, tylko po to, aby próbować go poderwać, ale poszedł otworzyć z nadzieją, że to gość na którego czekał. Odetchnął z ulgą kiedy go zobaczył. Od razu zlustrował go wzrokiem od stóp do głowy. Ian miał na sobie koszulę oraz te swoje ukochane spodnie z dziurami. Włosy związał jak zawsze w kitkę na karku, a na nosie tkwiły okulary, co bardzo spodobało się Aaronowi.
– Jesteś. Wejdź.
– Czuję się jakbym wchodził do jaskini drapieżnika – powiedział wprost Bradshaw.
– Czujesz się jak ofiara? – Nagle to słowo wydało mu się bardzo głupie, a przecież ciągle tak o nim myślał.
– Poniekąd. – Rozejrzał się po salonie o wiele większym od jego i jaśniejszym, bo przez duże okno wpadały promienie słońca. – Ładnie tu. Moje mieszkanie jest raczej utrzymane w ciemnych kolorach. Ale tak już tam było, kiedy je wynająłem.
– Wolę jaśniejsze kolory, mimo że sam ubieram się przeważnie na ciemno. Wina?
Ian spojrzał na gospodarza, potem na kieliszki.
– Tak, dziękuję. – W chwili kiedy Aaron zniknął w kuchni ciągnęło go, by stąd uciec, mimo tego zapanował nad sobą i został.
– Dobrze się schłodziło. Mam nadzieję że lubisz pół słodkie, ja innego nie lubię. Jedyne wytrawne do obiadu, kiedy jestem u rodziców. Usiądź. – Aaron postawił butelkę na stoliku i zabrał się za jej otwieranie. Chciał to zrobić przy chłopaku, aby ten nie pomyślał, że coś mu do trunku wsypał.
– Dziękuję. Pół słodkie może być. – Nie usiadł. Przyglądał się jak Daddario wkręca korkociąg w korek, który jak się po chwili okazało siedział w szyjce bardzo ciasno.
– No wyłaź. O jest. – Odłożył korkociąg i nabity na niego korek, a potem rozlał wino do kieliszków. Butelkę odstawił, a kieliszek podał stojącemu Ianowi, po tym jak do niego podszedł. – Liczę, że ci będzie smakować. To dobry gatunek. – Wpatrzył się w jego oczy.
– Pewnie tak. Lubię czerwone wina. – Odwzajemnił spojrzenie. Dobrze wiedział po co tutaj jest, ale nie zamierzał niczego zaczynać. Może faktycznie Aaron włączy film i obejrzą go przy butelce wina i jedząc przygotowane przekąski. Patrzył jak usta Daddario zamaczają się w winie kiedy mężczyzna napił się. Wykonał podobny ruch smakując czerwony, przypominający krew trunek. Smak winogron, czekolady i czegoś jeszcze rozlał się po jego języku.
– Smakuje?
– Dobre. Wolę nie pytać ile butelka kosztowała.
– Nie pytaj. – Aaron odebrał od niego kieliszek i odstawiwszy je na stolik zdjął mu okulary, które znalazły swoje miejsce tuż obok nieopróżnionych szkieł. Objął rękoma twarz Iana. Podobało mu się coraz bardziej to, że chłopak był od niego niższy, smuklejszy. Podczas gdy on w porównaniu do niego miał mocną budowę ciała.
Serce Iana opuściło jego bicie, gdy usta mężczyzny dotknęły jego. Aaron był ostrożny, podchodził do niego niczym drapieżnik do ofiary. Uważał, aby ta mu nie uciekła. Bradshaw zamierzał mu pokazać, że przesadna ostrożność z nim nie jest wskazana. Doskonale wiedział po co tu przyszedł i niech świat się wali, nie zamierzał już wychodzić. Położył ręce na biodrach Aarona i przyciągnął je do siebie. Wyczuł, że ten ruch bardzo zaskoczył mężczyznę, który tylko na moment zawahał się, a potem pogłębił pocałunek rozdzielając jego wargi językiem i wsuwając go do środka. Ian zassał się na nim przechylając głowę w bok i przymykając powieki. Czuł, że ręce Daddario oplatają go, sunąc w dół, po ramionach rękach, plecach. Wkrótce zdawało się, że były wszędzie, a i on nie pozostał na długo bierny. Wsunął dłonie pod koszulkę Aarona pragnąc dotknąć jego skóry. Ich wargi rozdzieliły się, a dwudziestoczterolatek pochylił bardziej głowę zaczynając całować go po szyi. Natomiast ręce Bradshawa z pewnością siebie uniosły koszulkę mężczyzny poczynając badać jego gorącą skórę. Drżącymi z przejęcia dłońmi przesunął po jego bokach ponownie zatrzymując je na biodrach.
Aaron zaczął rozpinać koszulę chłopaka nie przestając go całować. Gdy osłonił jego ramię ukąsił skórę na nim i polizał. Zaczął popychać Iana w stronę swojej sypialni. Mogli zostać tu, na dywanie, kanapie, ale nie miał zamiaru potem biegać po żel i prezerwatywy. Chciał zrobić to z nim jak należy. Poza tym w łóżku było wygodniej. Uderzyli w ścianę i wyobraził sobie jak bierze go na niej, a chłopak jęczy i prosi by pozwolił mu dojść. Jego penis na tę wizję zareagował ochoczo, co Ian na pewno wyczuł, bo zadrżał. Nie odsunął się od niego, wręcz przeciwnie, przywarł do jego ciała mocniej niczym rzep. A on myślał, że Ian jest taki niewinny i grzeczny. Pocałował go mocniej i otarł się o niego. Z ust ich obu wyrwało się głośnie westchnienie. Aaron nie chciał czekać dłużej. Po omacku odnalazł klamkę i nacisnął ją.
Przekroczywszy próg sypialni zaczęli wzajemnie zdzierać z siebie ubrania próbując się w tym samym czasie całować. Pół nadzy opadli na łóżko czując jak ręce tego drugiego sunął po każdym centymetrze ciała w powolnej, zmysłowej pieszczocie. Zęby skubały obnażoną skórę. Żaden z nich nie był w tej chwili spokojny. Obaj chcieli być pieszczeni i pieścić tę drugą osobę. Co skończyło się na wzajemnych przepychankach i tarzaniu się w pościeli. Raz Aaron był na Ianie, ale ten przewalił go i to on znajdował się na górze przytrzymując ręce Daddario nad głową. Jego dominacja nie trwała jednak długo, bo niemalże chwilę później to on leżał pod mężczyzną, który całował jego usta zażarcie, w taki sposób jakby chciał je pożreć. Tak jak jego ciało. A na to on długo nie pozwolił, bo popchnął Aarona na plecy i usiadł na jego biodrach. Docisnął mu ręce do pościeli i zginając się zaczął całować jego okrytą delikatnymi, ciemnymi włoskami pierś. Okrążył językiem jeden z sutków i przygryzł go lekko. Daddario syknął i wierzgnął od nim. Z jego ust wyrwało się przekleństwo, na co Ian się zaśmiał i tak samo pobawił się z drugim sutkiem. Oba teraz stały, a jego usta podążyły niżej. Puścił ręce mężczyzny, by móc odpiąć mu spodnie, ale zaraz tego pożałował, bo znów znalazł się na plecach z rozsuniętymi nogami. Przy tym Aaron wykonał taki manewr, że prawie obaj spadli z łóżka, co doprowadziło ich do śmiechu, a tym samym mimo ogromnego podniecenia i chęci, by już być nago, uspokoiło to ich trochę. Spojrzeli sobie w oczy.
– Jesteś silny – przyznał Aaron.
– A coś ty myślał? – Ian uniósł brwi zaczepnie. – Że jestem chuchrem?
Daddario przesunął wzrokiem po gładkim torsie Iana. Chłopak był szczupły, ale nie wystawały mu żebra, a pod skórą rysowały się nawet mięśnie. Pochylił się i przejechał językiem wzdłuż jego piersi z dołu do góry, po czym ukąsił go szyję.
– Będą ślady. – Mimo słów nie odepchnął go. Nawet odchylił głowę.
– Moje oznaczenia. – Tym razem delikatniej skubnął jego skórę i przesunął się w dół. Zębami odpiął guzik od spodni. Dalej pomógł sobie rękoma.
Ian uniósł biodra umożliwiając mu zdjęcie niepotrzebnego materiału. Gdy dżinsy znalazły wygodnie miejsce na podłodze podniósł się szybko i sięgnął ust Aarona wyciągając ręce do jego spodni. Jęknął w jego usta, gdy gorące dłonie kochanka ścisnęły jego pośladki. Nie pozostał dłużny, bo sam wsunął ręce pod ubranie Aarona i dotknął jego półkul. Daddario warknął pogłębiając pocałunek i popychając go z powrotem na pościel. Szybko pozbył się ubrania, poprawił penisa w bieliźnie i opadł na Iana dotykając jego krocza swoim. Bradshaw westchnął głośniej bardziej rozsuwając nogi. Nie powstrzymał się przed pchnięciem biodrami w górę, chcąc się otrzeć, by przynieść sobie chwilową ulgę. Bardzo się pomylił, bo to tylko sprawiło, że zapragnął więcej. Położył ręce na plecach Aarona, a usta przytknął do jego szyi całując ją z zapałem. Poruszali się razem przez chwilę, a on czuł na sobie ciężar tego mężczyzny. Poczuł jak Aaron wyciąga do tyłu rękę i próbuje zsunąć mu bokserki  w tym samym czasie nie przestając się ocierać i go całować. Też chciał by już byli nadzy. Zepchnął go z siebie i tym razem to on nad nim uklęknął.
– Podoba mi się to jak na mnie patrzysz – szepnął w usta Aarona kiedy się nad nim pochylił. Cmoknął je tylko i wyprostował się wsuwając palce pod bieliznę. Oczy mężczyzny od razu tam popatrzyły, a grdyka poruszyła się, kiedy Daddario przełknął ślinę. Pozbył się bielizny odsłaniając mu siebie. Przesunął ręką po długim penisie. Dotknął jąder.
– Cholera – warknął Aaron i wysunął się spod niego. Rzucił chłopaka na plecy, rozszerzył mu nogi i zanurkował głową pomiędzy jego uda. Zaczął lizać go po napiętej mosznie. – Masz duże jajka. Lubię to. – W ogóle Ian był bardzo dobrze wyposażony, nawet lepiej niż on, i z lubością zaczął pieścić go oralnie. Jedną ręką przytrzymywał mu udo, a drugą zdjął swoje bokserki, a potem je skopał. Chwycił swojego kutasa i przesuwał po nim dłonią kiedy ustami pełnymi śliny objął naprężony członek chłopaka.
Ian odrzucił głowę do tyłu usiłując łapać powietrze. Czuł istne sensacje, kiedy Aaron go tak pieścił. Długie cztery lata nikt go nie dotykał, poza nim samym. Swój własny dotyk nie był jednak tym, co mogła dać dłoń kogoś innego. A tu nawet nie chodziło o dłoń. Aaron brał go w usta, nie pozwalając mu jednak na poruszanie się, a on tak chciał pchnąć głębiej, zatopić się tym gorącu i wilgoci. Pomyślał o tym, że chętnie wziąłby tyłek mężczyzny. Wsunąć się w niego, poczuć tę ciasnotę… Ta myśl prawie doprowadziła go do orgazmu, co Aaron wyczuł, bo przestał go pieścić. Tylko wspiął się na Iana i od razu go pocałował. Chłopak wciąż drżąc oddał pocałunek. Sięgnął na ślepo do jego penisa i zaczął badać go palcami. Daddario mruczał czując ten dotyk, a Bradshawowi bardzo się to spodobało.
– Odwróć się – wyszeptał Aaron na chwilę odrywając się od pocałunku. Mógłby go wiecznie całować. Usta Iana były niczym narkotyk. Czym więcej je całował, tym bardziej był ich głodny.
– Chcę twój tyłek – powiedział stanowczo Ian.
Daddario oderwał się od całowania jego szczeki i spojrzał mu w oczy. Odetchnął głęboko.
– Później, teraz się odwróć. – Dostrzegając zgodę chłopaka odsunął się na tyle, że Bradshaw mógł położyć się na brzuchu. – Pięknie – pochwalił dobierając się do jego karku. Potem całował łopatki, kręgosłup przesuwając się w dół. Ian wyginął się od nim, gdy on uczył się mapy jego ciała ustami i językiem.
Przesunął się w dół i włożył ręce pod jego biodra, po czym uniósł je. Ugryzł go w pośladek, na co Ian krzyknął. To samo zrobił z drugim, a potem je rozdzielił by przyjrzeć się małej, zaciśniętej dziurce. W ustach znów zaczęła mu się zbierać ślina i pochylił się.
Ian jęknął wciskając twarz w poduszkę. Szlag! Tego się nie spodziewał, a to było dobre. Jego oddech przyśpieszył, a całe ciało kłuły igły przyjemności, kiedy Aaron pieścił językiem jego odbyt. To był jego pierwszy raz i było tak dobrze jak sobie to zawsze wyobrażał. Miał wrażenie, że się rozleci na miliony kawałeczków opętany rozkoszą, która go ogarnęła. Chwycił w garść swojego penisa naciskając go u nasady. Nie chciał teraz dojść. Do języka doszedł palec i pieścił rozluźniony zwieracz.
– Jak dług z nikim nie byłeś? – zapytał Aaron, bo nagle zaczęło go to obchodzić. Naciskał na otwór, który powoli wpuszczał go w siebie.
– Cztery… Cztery lata.
Daddario zdziwiony spojrzał na chłopaka, a potem wcisnął twarz w jego tyłek. Ian oddychał głęboko czując w sobie jego palec. Nie sprawiało mu to dyskomfortu, a do tego gorący język wciąż go pieścił. Chciał powiedzieć mężczyźnie, że zaraz zwariuje od targającej jego ciałem przyjemności, ale w jego ust wyrwało się tylko głośniejsze jęknięcie, kiedy Aaron potarł jego prostatę. Kochanek nie szczędził mu pieszczot. Doprowadzał go niemalże do szaleństwa, starannie go przygotowując, robiąc to długo i delikatnie co bardzo zaskoczyło Iana. W chwili kiedy wił się pod nim, a trzy palce go penetrowały, obejrzał się za siebie po tym jak uniósł się na łokciach. Nic go nie obchodziło to jak wygląda, jak się wypina i jest na niego otwarty. Chciał więcej. Pragnął poczuć się jeszcze bardziej pełny. Zadrżał kiedy ujrzał, że czarne oczy wpatrują się w niego, a stojący kutas Aarona ma już założoną prezerwatywę.
Wysunął z niego palce i przesunął się, by uklęknąć za Ianem. Wciąż na niego patrzył kiedy ustawiał się, aby się w niego wsunąć. Jeszcze raz go sobie obejrzał, to jak bardzo podniecony był kochanek, a potem opierając jedną nogę na stopie, przystawił główkę do jego dziurki. Była cała mokra, śliska i wiedział jak bardzo w środku jest ciepło i ciasno. Nacisnął, a mięśnie przepuściły go do środka. Ian tymczasem jęknął zaciskając palce na prześcieradle, a zęby na poszewce od poduszki. Czuł jak Aaron wsuwa się głębiej i porusza. Było dobrze. Naprawdę dobrze. Nikły ból i dyskomfort szybko ustąpiły miejsca tym fantastycznym odczuciom i wyszedł mu naprzeciw. Poruszał się na jego penisie, kiedy to Aaron nie wykonywał żadnych ruchów, to znów on czekał, a mężczyzna pieprzył go mocno. To chwilami wspólnie wpadali w rytm.
W pewniej chwili Aaron umieścił dłonie na torsie Iana, który niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wiedział co miał robić. Wyprostował się nabijając na penetrującego go kutasa i siadając na jego udach. Oparł się plecami o jego klatkę piersiową. Jedną rękę zarzucił na jego kark i odwrócił głowę by napotkać usta kochanka. Teraz zwolnili tempo, stało się leniwe, ale i ono było równie dobre. Aaron pchał w górę, a on poruszał biodrami czując go tak mocno, tak blisko. Mogło to się nie kończyć.
– Nadal mnie chcesz? – zapytał zdyszany Daddario całkiem zwalniając ruchy. Nie miał pojęcia dlaczego się na to zgadza, nie dawał każdemu, ale chciał tego.
– Tak.
– Tylko warunek… Mocno, ostro, ale kończymy gdy to ja znów będę w tobie. – Wysunął się ostrożnie.
– A będziesz? – Odwrócił się do niego i popchnął na pościel.
– Będę.
– Na czworaka – rozkazał Ian. Złapał rzucony mu żel i kondom.
– Może być ciut za mały jak na ciebie. – Wskazał na prezerwatywę. Ustawiwszy się na kolanach tyłem do kochanka, oparł dłonie na materacu.
– Masz niewiele mniejszego. Będzie w sam raz. – Pomasował jego pośladki i wsunął palce pomiędzy nie. Zaskoczyła go wilgoć i to, że dziurka była już rozciągnięta. Zaśmiał się. – Robiłeś to kiedy mnie pieprzyłeś. – Żałował, że nie mógł tego widzieć.
– Nie chciałem tracić czasu. – Spuścił głowę, by ukryć okrywające się szkarłatem policzki.
– Bardzo dobrze. Następnym razem chcę to zobaczyć. – Nie mógł dostrzec zaciśniętych na te słowa usta Aarona. Przesunął dłońmi po pokrytym potem ciele, po czym nalał sobie żelu na dłoń i wsunął w odbyt Aarona trzy place. Mężczyzna jęknął zmysłowo. – Tylko sprawdzam czy dobrze to zrobiłeś – rzekł i po chwili nałożył prezerwatywę. Nie zapomniał jak to się robi. Tak samo tego, co dwóch mężczyzn robi w łóżku. Nawilżył penisa, potem jeszcze posmarował z wierzchu dziurkę i przystawił się. Gdy tylko główka weszła wsunął się jednym gładkim pchnięciem do środka i obaj jęknęli w tym samym czasie. Tak jak pragnął tego Aaron, zaczął robić mocne pchnięcia nie oszczędzając go. Pochylił się nad nim i całował go po plecach, pieścił dłońmi jego biodra, które miał ochotę unieruchomić, ale pozwolił mu się poruszać.
Daddario rozchylił bardziej uda i lekko opuścił się dając do siebie lepszy dostęp. Sprawiało mu dużą przyjemność co chłopak robił. Aż nie wierzył, że kochali się dopiero pierwszy raz ze sobą, a tak się dobrze zgrywali. Jakby zawsze się znali, jakby jeden czytał w myślach drugiego i doskonale wiedział co robić, aby sprawić przyjemność temu drugiemu. A ta była doskonała, opętywała całe jego ciało. Z jego kutasa sączył się preejakulat przeźroczystą, ciągnącą się nicią tworząc mokrą plamę na prześcieradle.
– Chyba długo nie wytrzymam – sapnął Ian. – Za dobrze mi.
– Jeżeli pozwolisz mi później w siebie dojść to nie powstrzymuj się.  
To dla Iana było jak spełnienie marzeń. Puścił wszelkie hamulce, które jeszcze sprawiały, że nie pozwolił zawładnąć sobą orgazmowi. Pchnął mocniej prostując się i doszedł nie przestając się w nim poruszać. Kiedy skończył, wysunął się z niego i jeszcze zamroczony poczuł jak opada na materac, a Aaron po założeniu prezerwatywy unosi jego nogi, rozszerza szeroko zawieszając je sobie na łokciach i wchodzi w jego wciąż wilgotny i naruszony tyłek. Pochylił się na nim i odnajdując jedynie jego wargi i zagłębiając się w nie śliskim, wilgotnym językiem przyśpieszył nieco tempa. Ian pozwolił mu na to, oddał pocałunek, który sekundę później pochłonął krzyk Aarona kiedy mężczyzna spuścił się w nim. Czuł jak całe ciało kochanka pręży się i wije wstrząsane spazmami przyjemności, dociska go do łóżka, a potem rozluźnia się. Pocałunek zmniejszył swoją moc, a potem Aaron opuścił jego nogi i  na chwilę się w niego wtulił.
– To musiało być mocne co? – Przesunął łydką po jego biodrze.
– Żebyś wiedział jak bardzo. – Aaron odetchnął i uniósł głowę podpierając się na łokciach. – Bardzo mocne. Nie spodziewałem się tego. – Przecież trzepał sobie pod prysznicem, by się nieco wyładować, a nie miał tak silnego orgazmu jak przed chwilą. Ten odebrał mu wszystkie siły. Dlatego jeszcze chwilę polegiwał na chłopaku, co Ianowi nie przeszkadzało. Całowali się leniwie do chwili, aż jego penis wypłynął w odbytu chłopaka i musiał szybko przytrzymać kondom, aby się do końca  nie zsunął.
Aaron opadł obok niego i Ian dopiero sobie przypomniał, że ma na sobie prezerwatywę. Trochę spermy i tak wyciekło z niej. Kochanek podał mu chusteczki, w jedną zawinął gumkę, a drugą się wytarł.
– Wyrzucę to i przyniosę wino – powiedział Daddario i nagi podszedł do kosza, a potem udał się do salonu. Po chwili wrócił z ich kieliszkami i butelką.
Ian podciągnąwszy się oparł o wezgłowie łóżka. Wziął jeden kieliszek z winem, które wcześniej zaczęli pić. Napił się kilka łyków.
– Ciepłe już, ale dobre.
– Zawsze jest dobre. – Usiadł obok niego nie przejmując się nagością. Tak samo jak Bradshaw. Pościel wokół nich była skołtuniona, a oni wymęczeni.
Ian cieszył się, że tu jednak przyszedł, bo było wspaniale. Bardzo tego pragnął i dopiero kiedy się kochali uświadomił sobie jak bardzo potrzebował seksu.
– Jaki był twój pierwszy raz? – zapytał w pewnej chwili dwudziestoczterolatek.
Młodszy z kochanków zamyślił się na chwilę.
– Miły. Tak go mogę określić.
– Ty byłeś na dole czy on?
– To był znajomy mojego brata. Miałem siedemnaście lat, on by starszy, nawet od mojego brata. Miał dwadzieścia dwa lata. Ja byłem na dole, potem on. Tej samej nocy. Byliśmy razem przez pół roku. Potem wyjechał i związek nie wytrzymał próby czasu. Poznał tam kogoś w swoim wieku. Pewnie był zdania, że siedemnastolatek jest za młody na stworzenie poważnego związku.
– A kto był potem?
– Później był jeszcze ktoś. Jak miałem dziewiętnaście lat. Można to określić, że byliśmy razem przez miesiąc. Potem się skończyło. – Dopił już drugi kieliszek wina.
– Dlaczego? – dopytywał Aaron. Pochylił się i cmoknął sutek Iana.
– Lepiej ty powiedz jaki był twój pierwszy raz i czy góra czy dół. – Pogłaskał Aarona po głowie.
– Bolesny. – Skrzywił się Daddario. – Zacząłem też w tym wieku co ty, ale trafiłem na nie fajnego chłopaka. Śpieszył się… Myślał głównie o sobie. I wyszło jak wyszło. Potem już byłem tylko na górze.
– Ale w końcu zdecydowałeś się na bycie też na dole. To co dzisiaj było to nie był twój drugi raz.
– Powiedzmy, że spotkałem kogoś kto pokazał mi, że to też jest przyjemne.
Ian wyczuł, że Aaron nie chciał o tym mówić, tak samo jak on o swoim drugim niby chłopaku. Dlatego nie drążył. Siedzieli tak jeszcze chwilę dopóki nie opróżnili butelki wina, które popijali pomiędzy pocałunkami czy ocieraniem nosa o nos z czułością. Serce przez to wariowało jak szalone, bo przecież gdyby Aaron chciał go wyrzucić zaraz po stosunku, to już by to zrobił. Może faktycznie to co o nim mówili to jedno, a prawda była inna. Jeszcze bał się tego wszystkiego, ale jeżeli była szansa na coś z Daddario to chciał w to wejść.
– Mogę wziąć prysznic? – zapytał Bradshaw po tym jak skończyli się całować.
– Tak. Nie mów, że będziesz mi chciał uciec. – Wsunął palce w jego włosy. Chciał by chłopak jeszcze został. By został na długo.
– Nie, ale czuję, że się lepię.
– Dobra, to umyj sie, ja wezmę po tobie prysznic i coś zjemy. – Wolał mu nie proponować wspólnej kąpieli, bo wątpił czy by się na tym skończyło. Już odzyskał energię, a Ian musiał odpocząć.
– Doskonały pomysł. – Wstał z łóżka. – Gdzie łazienka?
– Przy wejściu na prawo.
– Będę niedługo. – Ruszył nago do wymarzonego miejsca. Czuł, że z powodu wina kręci mu się lekko w głowie, ale liczył, że chłodny prysznic go obudzi. Usłyszał za sobą, jak Aaron woła mówiąc mu gdzie są ręczniki.
W łazience wysikał się, a potem wszedł do kabiny. Puścił wodę i wziął jeden z żeli stojących na półeczce. Aaron miał ich kilka. Jemu wystarczył tylko jeden oraz mydło i szampon. Umył się szybko, po czym wytarł i owinąwszy się ręcznikiem wokół bioder i okularami na nosie, które porwał z salonu, wrócił do sypialni, gdzie Daddario nadal wylegiwał się w łóżku.
– Szybki jesteś – stwierdził leżący mężczyzna obserwując to jak Ian się ubiera.
– Ty idź się umyj. Obiecałeś żarcie. – Zapiął spodnie i zaczął rozglądać się za skarpetkami. Jedną znalazł pod łóżkiem.
– Nie pochylaj się tak.
– Obiecanki cacanki. – Puścił Aaronowi oczko i usiadł na łóżku, by założyć skarpetki, bo drugą też znalazł. Mężczyzna w tym czasie poszedł się umyć. W tej samej chwili kiedy zadzwonił telefon Aarona, który leżał na komodzie.
– Odbierz i powiedz, że zaraz oddzwonię – zawołał Daddario, który jeszcze usłyszał dzwonek, ale nie chciało mu się wracać.
– Dobra. – Nie lubił odbierać czyichś telefonów, ale jeżeli Aaron mu kazał. Mogło to być coś ważnego. Przesunął w bok zieloną słuchawkę i przystawił do ucha komórkę. Zanim zdążył się odezwać, ktoś po drugiej stronie linii pierwszy zabrał głos:
– Hej, stary no i jak było? Dał ci? Rozkochałeś go w sobie? Czy mam przyjechać po kasę jutro? Wiesz, jutro mija termin zakładu. Bradshaw to trudna do zdobycia dupa. To jak? Mam już planować co sobie kupię za wygraną? Halo… Aaron, jesteś tam? Halo?
Ian dygotał. Zakład? Pieniądze? Jak? Dlaczego? Poczuł bolesne ukłucie w sercu. Łzy pojawiły się w jego oczach. Znów stało się to samo. Ponownie stał się ofiarą zakładu. Co jest ze mną nie tak?, pomyślał opuszczając telefon i osuwając się po ścianie na podłogę. Podkuliwszy nogi, oparł na nich ręce i opuścił głowę. Czuł się złamany jak jeszcze nigdy. Chciał zniknąć. Jeszcze parę minut temu był taki szczęśliwy, pełen nadziei. Wszystko w jednej chwili minęło kiedy zrozumiał, że stał się zabawką w rękach Aarona. Chodziło tylko o wygraną. O nic więcej. Na pewno nie o miłość.
Zacisnął powieki, ale kilka zdradzieckich łez i tak wypłynęło. Nie miał sił, aby wstać i stąd wyjść. Czuł, że nie umie się ruszyć, bo coś ciężkiego go przycisnęło do ziemi. Tym czymś był ból tak ogromny, że ściskało go w piersi, w której tworzyła się ogromna, ropiejąca dziura. Jego serce ponownie zostało złamane i to okrutniej niż poprzednio. Wtedy ledwie doszedł do siebie po tym jak go oszukano, a potem pozbyto się jak śmiecia. Tym razem to było gorsze. Okrucieństwo którego stał się ofiarą było dla niego nie do zniesienia. Wykorzystano jego uczucia po to, aby wygrać wyzwanie. Zrobił to ktoś kto był jego ideałem, marzeniem. Głupi był wierząc mu, przecież wiedział jaki jest Daddario. Tylko spodziewał się po nim, że go wyrzuci po namiętnych chwilach. Nie podziewał się, że stanie się ofiarą czegoś takiego. Pociągnął nosem. Gdyby mógł chętnie zamieniłby się z małą myszkę i na zawsze schował gdzieś przed światem.
– Ian?
Słysząc ten głos Bradshaw nagle odzyskał wszystkie siły. Poderwał się z podłogi nie bacząc na to, że okulary spadły na podłogę. Nagle opanowała go niewyobrażalna wściekłość.
– Ian? Dlaczego ty płaczesz?
– Dlaczego?! – Popchnął Aarona. – Dlaczego?! Ty pytasz dlaczego?! – Zanim kolejny raz go pchnął jego ręce zostały złapane w stalowy uścisk.
– Co się stało do cholery?!
– „Hej, stary no i jak było? Dał ci? Rozkochałeś go w sobie? Czy mam przyjechać po kasę jutro? Wiesz, jutro mija termin zakładu. Bradshaw to trudna do zdobycia dupa. To jak? Mam już planować co sobie kupię za wygraną?” – zacytował łamiącym się głosem i pełnym złości, a Aaron zbladł i cofnął się puszczając go. – To ile jestem wart?! No ile? „Zaufaj mi” mówiłeś. I co mam z tego? Dobrze się bawiłeś?! Nie chcę cię więcej widzieć, mieć z tobą nic wspólnego. Nigdy więcej! – Roztrzęsiony odnalazł swoją koszulę i ją założył. Musiał stąd uciec.
– To nie tak, Ian. To było do czasu, ale kiedy my dzisiaj…
– Zamknij się! Ile byłem wart?! – Z trudem zapinał guziki, bo tak bardzo mu dygotały ręce.
– Pięćset.
– Teraz wiem ile kosztuje złamanie kogoś. Gratuluję – wyszeptał Ian i spojrzawszy ostatni raz na Aarona wybiegł z sypialni zapominając o swoich okularach.
– Ian! To nie tak, to już nie tak! – Daddario wybiegł za nim, ale chłopak już trzasnął drzwiami opuszczając jego mieszkanie. – To już nie ważne – szepnął. Bolało go w piersi, sądził, że to zawał, ale to było coś innego. Coś co sobie uświadomił o wiele za późno.

22 września 2019

Zaufaj mi - Rozdział 4


Dziękuję za komentarze. Życzę udanego tygodnia. :)

Zaparkował na parkingu przed uczelnią. Pojawił się godzinę wcześniej przed zajęciami na które chodził. Musiał złapać Iana. To oznaczało dotarcie na wydział matematyczny i modlitwę o to, by chłopak się pojawił. Bradshaw nie chciał mu powiedzieć o której ma pierwszy wykład czy to na co tam chłopak chodzi – a czym się za bardzo nie zamierzał interesować – więc sprawdził wszystko w Internecie. Nie był jednak pewny czy chłopak nie zaczyna zajęć w późniejszych godzinach. Chociaż jeżeli od czternastej pracował… Dlatego Aaron złapał się nadziei, że o dobrej godzinie go szuka.
Zanim wszedł do ogromnego budynku, rozejrzał się jeszcze po placu. Ludzi z samego rana była masa i ciężko przychodziło kogoś wypatrzeć. To było jak szukanie igły w stogu siana. Niemniej czuł, że swoją ofiarę rozpoznałby wszędzie. Niestety, Iana nie było wśród tłumu studentów. Przeklną. Nie miał czasu, aby się z nim bawić w kotka i myszkę. Nawet się nie obejrzy, a minął te dwa tygodnie, a on nic nie zdziała. Postawił sobie za punkt honoru to, aby zdobyć Iana już w tym tygodniu. Że też trafił mu się ktoś tak trudny. Tylko dzięki temu satysfakcja z wygranej będzie o wiele smaczniejsza. Zawsze starał się szukać plusów, nawet w sytuacjach z pozoru bez wyjścia. A ta wyjście miała bardzo proste. Rozkochać w sobie Iana. Sprawić, żeby chłopakowi nogi miękły na jego widok i by go pragnął, a potem oddał mu się. Bo nie wchodziła w grę inna konfiguracja. Bradshaw wyląduje pod nim, a on zwycięży w tym wyzwaniu. Przyjemnym wyzwaniu trzeba dodać, bo Ian go rozpalał i ta noc – lub dzień – z nim kiedy zaciągnie go do łóżka będzie upojna.
Bradshaw powoli wpadał w jego rozciągniętą sieć. Wczoraj jego ofiara odwiedziła rodzinę, ale Aaron nie pozwolił, aby chłopak o nim zapomniał. Esemesował z nim, flirtował i starał się tworzyć nowe pozory tego, że jest inny, a ludzie go źle osądzają. Co prawda Ian miał w sobie coś co go pociągało, ale nie mógł dać się ponieść. To tylko gra, w którą zamierzał wygrać.
Udał się na wydział matematyczny. Wybrał sobie zadanie, które miał z rana wykonać i zamierzał dotrzymać danego sobie słowa. Problem w tym, że nawet tutaj nie mógł wypatrzeć chłopaka. Dlatego zatrzymał pierwszą osobę jaką mu się nawinęła. Była nią jasnowłosa dziewczyna z gotyckim makijażem i takim strojem. Miała w brwi kilka kolczyków. Jeden w nosie, a całą masę na uszach.
– Hej – przywitał się grzecznie roztaczając swój urok, który chyba na nią podziałał.
– No hej. – Wsunęła włosy za ucho.
– Słuchaj, szukam Iana Bradshowa…
– Czego od niego chcesz?
– Chciałem z nim porozmawiać. – Uśmiechnął się. Wiedział, że dzięki temu uśmiechowi zjednywał sobie ludzi.
– Porozmawiać? Tylko? Jesteś jego facetem czy jak?
– Dobrze go znasz? – zapytał.
– Tyle o ile. Czego od niego chcesz?
– Podoba mi się i próbuję do niego zagadać. On sądzi, że jestem dupkiem, ale to nie prawda. W końcu chciałbym coś z kimś stworzyć. Na dobre i na złe. A on jest dla mnie idealny. Tylko ciągle ucieka.
– Czekaj no. – Zmarszczyła brwi. – Ty jesteś Daddario. Aaron Daddario. Słyszałam o tobie. Wybacz, ale nie wiem gdzie jest Ian.
– Ale… Cholera – zaklął od nosem, kiedy dziewczyna odeszła. A szło tak pięknie.
– Hej ty.
Aaron obejrzał się słysząc głos jakiegoś chłopaka.
– Co? – Zmierzył wzrokiem młodzika. Na pewno z pierwszego roku, bo na takiego wyglądał. Jeszcze miał pryszcze na twarzy. – Czego chcesz?
– Jak mi zapłacisz to powiem gdzie jest Bradshaw.
Zapłacić? Zrobił to bardzo chętnie i on był zadowolony i pierwszak także. Dlatego pokonał kolejne metry szerokiego korytarza kierując się w wyznaczone miejsce i znalazł swoją ofiarę. Gdyby dalej szukał to nie wydałby pieniędzy, ale co mu tam. Ian siedział na parapecie dużego okna. Na nosie nie miał okularów, co oznaczało, że znów założył szkła kontaktowe. Aaron lubił jak chłopak miał okulary.
– Wszędzie cię szukałem – zagadnął do niego kiedy stanął tuż obok.
Ian uniósł wzrok znad książki.
– Co ty tu robisz?
– Chciałem cię zobaczyć. Tęskniłem.
– Mam wierzyć w te twoje bajeczki? – zapytał Bradshaw. Najgorsze było to, że zaczynał w nie wierzyć. Wczoraj wymienili ze sobą tyle wiadomości tekstowych, że on w ciągu ostatniego roku tak dużo ich nie napisał.
– Wciąż mi nie wierzysz, a moje serce cierpi. – Aaron przyłożył rękę do piersi.
– Ty się ode mnie nie odwalisz, co?
– Nie, Ian. Zjemy razem dzisiaj lunch?
– Nie mam czasu. Przykro mi, ale będziesz musiał wytrzymać w swoim towarzystwie. Dasz radę, co nie? – Zamknął książkę i tak się już nie pouczy.
– Wolałbym twoje. Co mam zrobić, abyś mi zaufał? Mam to wykrzyczeć na głos, to, że mi się podobasz i to aż za bardzo. To, że moje serce wariuje, kiedy cię widzi.
– Sądzisz, że się na to nabiorę? – Bradshaw uniósł prawą brew. Zszedł z parapetu i stanął naprzeciwko chłopaka patrząc na niego w górę, co go denerwowało. – Grasz i nadal nie mogę dojść dlaczego. – Mimo tego działały na niego słowa chłopaka. Serce naprawdę było głupie.
– Nie gram. Wygłupiam się tylko, ale to co mówię to prawda. Ian, ludzie mają mnie za dupka, za kogoś kto się nimi bawi, ale spróbuj mnie poznać. – Kąciki ust Daddario nieznacznie opadły. – Jedna szansa. Nie pożałujesz.
– Już zaczynam żałować. – Odetchnął ciężko. – Dobra, o jedenastej mam pół godziny wolnego. Możemy spotkać się na stołówce na dole.
– Będę, na pewno będę. – Ucieszył się Aaron i tym razem niczego nie udawał.
– A teraz wybacz, bo mam zajęcia. – Pozbierawszy swoje rzeczy oddalił się od Daddario.
Aaron stał i patrzył na niego z szerokim uśmiechem. No obejrzyj się, pomyślał, obejrzyj się. Gdy chłopak to zrobił, miał już pewność, że Ian wpadł w sam środek jego sieci.

*

Ian nie miał pojęcia, że z taką niecierpliwością będzie wyczekiwać lunchu z Aaronem. Gdzie podziały się jego odruchy obronne? Nie powinien teraz iść w stronę stołówki z nadziejami. Powinien usiąść ze znajomymi z uczelni i przedyskutować projekt, który mieli robić. Nie, żeby był jakiś nadobowiązkowy, czy kujonem, po prostu uważał, że jeżeli ma się coś zrobić, trzeba się tym zająć i z głowy. Ale nie, on teraz w napięciu wypatrywał wolnego stolika, najlepiej dwuosobowego. Nie musiał długo szukać, bo znalazł nie tylko taki stolik, ale i tego z którym miał się spotkać. Gdyby mu się ten facet od dawna tak bardzo nie podobał, pewnie szybko by mu nie ulegał. Nie spotykał się z nikim od czterech lat. Dobrze mu tak  było. Nikt nie mógł go zranić, czego tak bardzo się bał. Tymczasem na jego drodze stanął chłopak z okropną reputacją, a on zamiast uciekać to leciał do niego jak pszczoła do miodu. Mimo tego wolał uważać, bo najgorsze co by mogło się stać, to stałby się ślepy na wszystko. Mając klapki na oczach straciłby siebie. Dopóki nie przekona się na ile to co mówi Aaron jest prawdą, na tyle musi uważać. Prychnął. Kogo on chciał oszukać? Chciał się z nim spotkać, chciał znów poczuć jego usta na swoich i chciał znacznie więcej wszystkiego.
Po tym jak wybrał co chciał zjeść i czego się napić usiadł z tacą przy stoliku.
– Bałem się, że nie przyjdziesz – powiedział Aaron.
– Staram się dotrzymywać słowa. – Na talerzu przed sobą miał sałatkę, więc wbił w nią widelec.
– Jesz zieleninę?
– Nie jestem głodny. Zresztą lubię sałatki, ty to pewnie typowy mięsożerca. Mięsko na śniadanie, na lunch – wskazał na hamburgera leżącego na talerzu Aarona – obiad…
– Mylisz się. Chociaż wolę mięso niż jedzenie dla królika. Moja mama częstuje mnie sałatkami. Dogadalibyście się. – Daddario zaczął zastanawiać się co jego mama powiedziałaby na Iana. Chłopak by jej się spodobał. Już widział jak go z nim swatała, a po cichu robiła przygotowania do wesela. Nie aprobowałaby tego co zamierzał uczynić. Gdyby się o tym dowiedziała nie dałaby mu żyć w spokoju.
– A ty spodobałbyś się mojej mamie. U nas to mięso na co dzień króluje. Miałaby kogo nim karmić. Chociaż to właśnie ona robi najlepsze sałatki na świecie.
– Ian, wydaje się, że twoja mama to fantastyczna osoba. Wczoraj jak esemesowaliśmy to nie raz o niej coś opowiedziałeś.
– Ta. Najlepsza jest wtedy kiedy ciągle pyta o mojego chłopaka. Uważa, że już powinienem być zaręczony.
– Jakbym widział swoją matkę. – Zaśmiał się Aaron. – Dogadałyby się. Lepiej trzymać je z daleka od siebie.
– A to co? Nie myślisz o poważnym związku? – Ian wycelował widelec z siedzącego naprzeciwko dwudziestoczterolatka.
Aaron zaciął się na chwilę. Musiał to dobrze rozegrać, bo prawie zdradził się z tym, że nie zamierza z nikim się wiązać. Wtedy definitywnie przegrałby. Ugryzł hamburgera, przeżuł spokojnie dając sobie czas na przemyślenie wszystkiego. Nie było to łatwe, bo szare oczy ciągle wpatrywały się w niego czekając na odpowiedź. Dopiero kiedy przełknął powiedział:
– Myślę, ale nie zamierzam od razu za mąż wychodzić. To poważna decyzja, a ja… Ja już w życiu się na kimś przejechałem i boję się ostatecznie komuś zaufać.
– Tak? To dlaczego podrywasz mnie? Podobno nie chodzi o jedną noc – drążył Bradshaw.
– Bo nie chodzi. Ty mi się podobasz. Masz w sobie coś… Co sprawia, że ci ufam i jestem w stanie uwierzyć, że mnie nie zranisz. Wybacz, Ian, że tak się uzewnętrzniam. Jesteś pierwszą osobą, której to mówię. Nie wierzę, że tak się otwieram. Na co dzień mam założoną maskę. Ale ty masz dar i możliwość jej zdjęcia. Przepraszam. – Spuścił wzrok na niedojedzonego hamburgera.
Ian uniósł brwi. Nie wierzył w ani jedno słowo. No, nie zupełnie, bo kiedy Aaron mówił, że się na kimś przejechał, było coś takiego w jego oczach, że w to mona by uwierzyć. Za to w całą resztę… Bajka szyta złotymi nićmi, jakby powiedziała jego babcia.
– Każdy z nas nosi maski – rzekł Bradshaw, aby coś powiedzieć. Chociaż taka prawda. On też nieraz zakładał maskę, podczas gdy zdejmował ją tylko w czterech ścianach. W samotności.
– Chyba tak. To po to, aby skryć się przed innymi.
– O ile nie rani się innych to maski nie są złe. – Dokończył sałatkę i napił się soku z owoców granatu.
– Jak w ogóle wczorajsze spotkanie z rodziną? – Daddario zmienił temat.
– Bardzo dobrze. Nareszcie mogłem porozmawiać z bratem.
– Wszyscy w twojej rodzinie wiedzą o twojej orientacji? – zapytał Aaron.
– Oczywiście. Powiedziałem im jak miałem piętnaście lat. Już wtedy wiedziałem, że nie podobają mi się dziewczyny. Nie w ten sposób, że mógłbym z którąś być, założyć rodzinę. Zaakceptowali mnie. Rodzice powiedzieli mi, że kochają mnie takiego jakim jestem. A jak z tym u ciebie?
– Tata miał problem. Powiedziałem im jak miałem siedemnaście lat. Za to mama była kochana i nastawiła ojca w dobrym kierunku. Moje rodzeństwo też nie miało z tym problemów.
– Mieliśmy szczęście. Niektórzy tego nie mają. – Westchnął Bradshaw. – Dzięki za lunch, lecę już.
– Ian, a spotkamy się dzi…
– Mam pracę, jutro też. – Wziął tacę do ręki, żeby ją odnieść, ale zanim odwrócił się dodał: –Jeżeli chcesz możesz wpaść do baru. Nie będzie za wiele czasu, ale piwo ci postawię. Nara.
– Nara. – Prawda, że Aaron wolał, aby Ian coś innego mu postawił, ale na początek mogło być piwo. Najważniejsze, że Ian będzie jego. Kiedy chłopak odszedł, Daddario wyjął telefon i zadzwonił do Philipa.
– Co tam? Przerywasz mi zarywanie do jednej laski. To nowa studentka, z ogromnymi…
– Nie chcę wiedzieć co ma ogromne. Oszczędź mi tego, bardzo cię o to proszę, Philipie. – Usłyszał w głośniku śmiech.
– Nie ma  mowy. To zemsta za wizualizację twoich wyczynów z facetami. A jak twój podryw? Szykujesz już kasę? Pięćset dolców mi się bardzo przyda.
– Właśnie po to dzwonię. To ty szykuj pieniądze. Ian jest już mój. Jeszcze tylko o tym nie wie.
– Pamiętaj, że masz go w sobie rozkochać.
– Bułka z masłem. W ciągu kolejnych dni to się stanie. Już na mnie inaczej patrzy jak na początku.
– Optymista.
– Jak zawsze, Philipie, jak zawsze. – Tym razem to on się zaśmiał. Miał wiele powodów do radości. Bradshaw nawet się nie zorientuje jak odda mu swoje serce i ciało. Zignorował cichy głosik próbujący wydostać się z jego kamiennego serca, a mówiący, że źle robi. Przecież Ian na to nie zasłużył.

*

Kilka kolejnych dni minęło im obu bardzo szybko. Aaron nieustannie walczył o to by zdobyć uczucia Iana. Bradshaw wciąż mu się wymykał. Do tego ani razu nie pozwolił mu się pocałować, co coraz bardziej frustrowało Daddario. Minął ponad tydzień, a on nic nie zdziałał. Jeszcze tak niedawno był pewny swego. Philip się z niego śmiał i cieszył się z łatwej wygranej. Za parę dni pewnie z tego powodu urządzi imprezę, jak mówił. Tak, do końca zakładu pozostały dwa dni i grunt palił się pod nogami Aarona. Przecież tak wiele robił, umawiał się z nim na randki. Byli jeszcze dwa razy w kinie, raz na kolacji i spotykali się na uczelni. Był miły dla Iana. Co najgorsze to zaczynało mu się to wszystko podobać. Te spotkania z nim, przesiadywanie w barze i patrzenie jak chłopak pracuje. Potem wychodzili razem, a on odwoził go do domu. Nigdy jednak Bradshaw nie zaprosił go do mieszkania, nawet nie wskazał kamienicy, w której mieszkał. Nie miał pojęcia co dwudziestotrzylatek o nim myśli. Niby dostrzegał symptomy zakochania lub zauroczenia, ale wciąż do czegoś więcej było bardzo daleko. Poza tym, pożądał go. Czasami już mu nie chodziło o wygraną. Chciał go mieć pod sobą w swoim łóżku. Wariował. Tym bardziej, że już od kilku dni nie uprawiał seksu. Ale nie mógł się z nikim umówić, bo definitywnie Ian dowiedziałby się o tym i jego szanse spadłyby poniżej zera. Joel we wszystkim też nie pomagał. Ciągle powtarzał, że to co robi Aaron jest głupie, łatwo kogoś zranić. Daddario to nie obchodziło. Chciał Iana, do tego wygranie zakładu będzie wisienką na torcie. Dlatego miał plan. Ostatni. Albo się uda, albo nie.
Wszedł do baru pełnego mężczyzn. Był już wieczór, a w telewizji leciał jakiś mecz. Aaron się tym kompletnie nie interesował, bo teraz jego pole zainteresowania przesunęło się na ładnego szatyna, który właśnie odpyskował coś natrętnemu klientowi. Niestety mężczyzna chyba nie zamierzał przyjmować odmowy, bo przyciągnął do siebie Iana i położył rękę na jego pośladku. W Aaronie zawrzało. Ruszył do przodu nie zamierzając pozwolić, aby ktoś obmacywał jego Iana. Przystanął gdy dotarło do niego to, jak pomyślał o tym młodym studencie. Bradshaw nie był jego. Miał być tylko jego ofiarą, zabawką na kilka pełnych przyjemności chwil. Tak czy owak nie miał ochoty patrzeć jak chłopak wyrywa się z objęć silniejszego mężczyzny. Przeciskając się przez tłum – mógłby przysiąc, że ktoś go klepnął w tyłek – dotarł do kelnera i natrętnego klienta.
– Zostaw mojego faceta, bo ci ręce połamię – warknął Daddario i zrobił to na tyle głośno, że został usłyszany. Rzucił okiem na Iana. Spojrzenie które mu posłał było pełne ciepła, ale to się zmieniło, kiedy spojrzał na gościa baru. Facet był niższy od niego, starszy, potężnie zbudowany. – Puść go albo już nigdy nie będziesz w stanie nikogo przelecieć, kiedy urwę ci fiuta.
– A co, kurwa, to twój facet?
– Już powiedziałem, że mój, głuchy jesteś? – Aaron podwinął rękawy koszuli aż do łokci pokazując silne, owłosione przedramiona. – To co? Wybieraj, masz jego tracisz fiuta i jaja. Oddajesz mi go, kutasa zachowasz.
Ian nie zamierzał pozwolić, na to by w barze jego kuzyna doszło do bójki. W ogóle gdzie była ochrona? Chyba musiał na ten temat porozmawiać ze Stefano. Najpierw jednak zamierzał zająć się sam sobą, nie zamierzał zachowywać się jak panienka, której trzeba bronić. Odwrócił się na tyle w ramionach drania, że był w stanie zgiąć kolano i uderzyć nim mężczyznę w krocze. Niechciane ręce natychmiast go puściły, kiedy facet zgiął się w pół łapiąc się za przyrodzenie. Z cienkim głosikiem opadł na krzesło.
– Sam sobie poradzę – warknął Ian do Aarona. Niech go chłopak nie uważa za mięczaka. Całe życie musiał sobie radzić z takimi facetami. Bo im się podobał jego tyłek i każdy chciał go mieć. Ich niedoczekanie.
– Ej, nie bądź na mnie zły. – Chwycił Iana za rękę i odciągnął na bok od gapiów, którzy dostrzegając koniec przedstawienia powrócili do oglądania meczu. Chociaż nie wszyscy, bo niektórzy całowali się ukryci w cieniu sali. – Nic ci nie zrobiłem. Chciałem pomóc.
– Przepraszam. Co tu robisz? Mieliśmy się dzisiaj spotkać?
– Nie, ale zapragnąłem cię zobaczyć. – Znalazł się bardzo blisko Iana. Położył dłoń na jego policzku. – Nie wytrzymuję już. Wciąż trzymasz mnie na dystans. Nie pozwalasz się dotknąć. Lubię z tobą przebywać. – Co dziwne nie było to kłamstwem. Naprawdę polubił towarzystwo Bradshawa. – Ian… Spotkaj się ze mną jutro … U mnie. Zjemy coś, obejrzymy film, porozmawiamy.
– Aaron…
– Błagam, nie odmawiaj mi. – Przysunął się bliżej, a jego ręka powędrowała na kark chłopaka. Nie mógł pozwolić, aby ten mu teraz uciekł, kiedy ich usta były tak blisko siebie. – Ian. – Czuł, że student zadrżał.
Bradshaw już z trudem mu odmawiał. Starał się przez ostatnie dni trzymać w ryzach, ale to stawało się coraz bardziej nieznośne. Najgorsze, że nie tylko zaczynał ufać Daddario, to w dodatku do pakietu doszło zakochanie się w nim. Problem w tym, że to zakochanie już trwało od dłuższego czasu, teraz tylko uczucia się nasiliły, dlatego tak łatwo mu ulegał i ponad wszystko pragnął go. Cztery lata z nikim nie był i kiedy Aaron był przy nim jego ciało chciało lgnąć do tego mężczyzny.
– Ian – szepnął – pozwól mi się w końcu pocałować. Wciąż pamiętam smak twoich ust z wtedy kiedy pocałowałem cię w samochodzie – mówiąc to, niemalże ocierał się wargami o te drugie, które się lekko rozchyliły jakby w niemym zaproszeniu do pocałunku. – Wariuję na twoim punkcie. – I taka była prawda, zawołał natrętny od kilku dni głosik w nim. Ponownie go zignorował. – Nawet nie wiesz jaką mam ochotę, aby trzymać cię w ramionach, chcę kochać się z tobą i być. Nie chcę cię już wypuścić.
Ian wciąż się bronił przed tymi słowami, ale kiedy ich usta w końcu się ostatecznie dotknęły przestał myśleć. Poczuł jak prąd przebiega pomiędzy nimi. Uniósł ręce i owinął je wokół pleców Aarona w końcu poddając się. Zacisnął palce na jego koszuli pozwalając chciwym ustom wpić się w jego wargi. Wszystko wokół zniknęło. Ludzie, bar, głosy. Był tylko on i Aaron oraz głód, który nim targał, kiedy mężczyzna objął jego wargi swoimi, przycisnął go do swojego ciała i całował tak, że w głowie mu zaczęło wirować. Ian czuł się tak jakby właśnie dopadła go wysoka gorączka. Robiło mu się na przemian zimno i gorąco. Oddech przyśpieszył kiedy ich języki splotły się ze sobą. Ręce Aarona trzymały go mocno, a ciało zostało lekko przechylone do tyłu. Nie był bierny w tym pocałunku. Poddawał się i dominował walcząc o swoje, w pewnej chwili ukąsił nawet dolną wargę Daddario, a mężczyzna zawarczał pogłębiając pocałunek. Stracił wszelkie hamulce i nie zamierzał ich odzyskiwać. Na pewno nie w tej chwili kiedy ich usta tarły o siebie, języki lizały, a ślina mieszała się ze sobą, podczas gdy ich ciała odpowiadały ochoczo na ten kontakt. Każda myśl Iana została odsunięta na bok, każda wątpliwość zniknęła kiedy był całowany i całował. Chciał by wszystko trwało i nigdy się nie skończyło. Co dobre jednak zawsze ma koniec albo kuzyna którego głos przedarł się do uszu zamroczonego Iana, który miał w głowie myśl, co by było, co by czuł gdyby to nie był tylko pocałunek. Jego ciało na to zaśpiewało ochoczo i przeklął je. Do tego ten irytujący głos Stefano zaczynał go wnerwiać. Przerwał pocałunek odsuwając się od Aarona, którego oczy niemalże płonęły z targającego nim pożądania. I nagle do Bradshawa dotarło co zrobił. Pozwolił się pożerać tym wspaniale wykrojonym wargom w publicznym miejscu. Gdyby nie Stefano pozwoliłby mu na więcej. Ufał jednak, że Aaron zapanowałby nad nimi oboma. Oblizał wargi wciąż czując jak są wilgotne i wymęczone. Z ogromnymi rumieńcami na twarzy spojrzał na kuzyna.
– Wreszcie. Dobrze się bawicie, ale Ian musi wracać do pracy. Poza tym wolałem was przystopować. Panowie to bar, nie dark room.
Bradshaw przesunął dłonią przez włosy. Wciąż był rozdygotany, na szczęście świadomość gdzie się znajduje pozwoliła opaść podnieceniu.
– Wybacz, już wracam do pracy. – Miał już odejść, ale gorące palce zawinęły się wokół jego nadgarstka.
– Przyjdziesz jutro? Wyślę ci adres esemesem. – zapytał Daddario teraz już sam nie wiedząc czy chce sprowadzić chłopaka do swojego mieszkania po to, aby zaciągnąć go do łóżka dla wygranego zakładu, czy po to, aby po porostu załagodzić tę torturę, którą właśnie odczuwał. Nigdy się tak nie czuł, pożądał wielu mężczyzn, ale nie tak bardzo jak tego który przed nim stał i wpatrywał się w niego. – Przyjdziesz?
– Nie wiem. – Pokręcił głową.
Aaron nie taką odpowiedź chciał usłyszeć. Pozostała mu jednak nadzieja, że Ian przyjdzie.