17 stycznia 2016

W sidłach miłości - Rozdział 13

Dziękuję za komentarze. :)




Pulsujący ból głowy nie pozwalał Joshowi skupić się na dzisiejszym temacie lekcji, który przygotowywał w ostatniej chwili dla klasy, z którą teraz będzie miał zajęcia. Wczoraj Alex skutecznie odebrał mu czas, który poświeciłby na zorganizowanie dzisiejszych lekcji. Lubił mieć wszystko zrobione wcześniej, a nie szykować materiały na ostatnią chwilę. Mimo tego, że do rozpoczęcia lekcji pozostało mu tylko pięć minut i dopiero w jednej trzeciej opracował temat, to za nic w świecie nie oddałby wczorajszych chwil z Alexem. W ogóle nie powinien nawet myśleć o tym w szkole, bo uświadomienie sobie, że ma słabość do tego chłopaka, mogła jakoś wpłynąć na jego traktowanie. Tutaj był dla niego tylko uczniem i usilnie próbował to sobie wbić do głowy.
Potarł skronie, przymykając na chwilę oczy. Ból zmniejszył się trochę, ale gdy tylko spojrzał na ekran, powrócił. W jednej chwili zdecydował, co zrobi. Cóż, miał w głowie to, czym będą się dzisiaj zajmować, i po cholerę robić mu jakieś plany, które często z lekcją nie miały nic wspólnego. Wszelkie testy, które chciał przeprowadzić, zrobi w poniedziałek. Zamknął plik Worda i wyłączył komputer. Spakował go do teczki, musząc się przy tym pochylić. Gdy się wyprostował, przed jego biurkiem stała jedna z nauczycielek, a kątem oka zarejestrował, że w pokoju nauczycielskim zostali sami. Kobieta uśmiechnęła się do niego i podała mu plastikowe opakowanie czegoś oraz szklankę wody.
– To tabletki przeciwbólowe, widzę, że nie najlepiej się czujesz – powiedziała, stawiając szklankę na stole, przy którym urzędował wraz z innymi nauczycielami.
– Dziękuję. – Przyjrzał się kobiecie. Z tego co zdążył się już zorientować – a nie zawierał zbyt szybko znajomości ze swoimi współpracownikami – ona była nauczycielką muzyki, ewentualnie śpiewu. Trudno mu było określić jej wiek, ale przysiągłby, że była od niego starsza, na co wskazywała siateczka kurzych łapek wokół oczu podkreślonych czarną kredką. Miała na sobie elegancką, liliową bluzkę, coś w rodzaju tuniki, sięgającą do ud i zakończoną czarną lamówką, oraz czarne spodnie dżinsowe, podkreślające chude nogi. Blond włosy związała w koński ogon, a malinowe usta błyszczały od pomadki i uśmiechały się tak, jak robiło to wiele kobiet względem niego. Spojrzał na jej ręce, biorąc opakowanie tabletek. Nie miała obrączki na palcu. Niedobrze. Zdawał sobie sprawę, że płeć piękna ogląda się za nim i niejedna chciałaby zabrać go ze sobą nie tylko na randkę. Problem w tym, że jemu nie pasowały ich umizgi i zaproszenia. Dlatego nie znosił udawania, że nie jest gejem. Kombinowanie i udawanie było ostatnim, czego chciał, ale wiedział, jak w dosyć dużej liczbie szkół patrzą na nauczyciela homoseksualistę – wielu debili myliło homoseksualizm z pedofilią lub łączyli obie te rzeczy – więc na razie musiał grać. Mogło to być też pomocne w kontaktach jego i Alexa. Przecież w ten sposób nikt nie będzie ich podejrzewał o bardziej intymne relacje. Zresztą o czym on tu rozmyśla. Kobieta jeszcze nie zaprosiła go na randkę i oby już tego nie robiła. Połknął dwie tabletki i popił wodą. Oddał towarzyszce resztę pigułek.
– Nie wiem, czy mnie kojarzysz – odezwała się – ale mam na imię Hope, uczę śpiewu. Pomyślałam, że skoro jesteś tu nowy, to moglibyśmy się bliżej poznać.
– Co przez to rozumiesz? – Zerknął na zegarek, zaraz spóźni się na lekcję.
– Może wieczorem wybralibyśmy się do jakiegoś pubu. Jutro sobota, więc możemy się rozluźnić. – Zarumieniła się, przestępując z nogi na nogę.
Miał deja vu. Jak on je wszystkie znał. Zawsze tak było, wolna, podobał się i hop siup zaproszenie na spotkanie. Owszem, mógł się pomylić i to faktycznie nie randka. Tylko w jeden sposób się przekona o jej intencjach. Stary numer, który wymyślił dla niego znajomy, zawsze działał.
– Dzisiaj jestem zajęty. Narzeczona wyjechała i umówiliśmy się, że porozmawiamy na Skype. – Widział, jak kobieta najpierw zmieszała się, po chwili posmutniała, aż w końcu stała się obojętna. – Także przykro mi, ale możemy się spotkać następnym razem. – No to miał ją z głowy. Zebrał z półki dziennik klasy Alexa.
– Tak, tak. Następnym razem. Wybacz, ale zaraz mam lekcje. – Odeszła tak szybko, jakby ją coś goniło.
Krzyknął jeszcze za nią, że dziękuje za pomoc, ale chyba go już nie słyszała. Nie lubił takich zagrywek z wymyśloną narzeczoną, ale kiedy rozniesie się wiadomość, że jest zajęty, będzie mieć spokój gwarantowany. Nawet jak ktoś będzie chciał ją poznać, to przecież powie, że partnerka wyjechała.
Opuścił pokój nauczycielski akurat w chwili, w której zadzwonił dzwonek. Wszelkie rozmowy na korytarzach ucichły, gdy uczniowie zaczęli zbierać się do swoich klas. Pozostały nieliczne szepty grupki dziewcząt – stojących przy jednym z okien – roznoszących najnowsze plotki. Wystarczyło jedno jego spojrzenie i panienki, alias królowe szkoły, za jakie się ta grupka miała, rozpierzchły się, chichocząc. Kroczył szerokim korytarzem, gdy znów coś zwróciło jego uwagę. Trzech uczniów z jego klasy otoczyło jakiegoś Bogu ducha winnego chłopaczka z młodszej klasy. Dzieciak wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać, a oni śmiali się z niego i szturchali go jak szmacianą lalkę.
– McPherson, Stark i Kozetzky, was chyba też obejmuje dzwonek zapraszający na lekcję, a może się mylę panowie? – Josh przystanął, mrożąc oczami trójkę zapaśników. Doszły go słuchy, że ta grupka bardzo lubuje się w krzywdzeniu słabszych. Każdy kto im się nie podobał, był przez nich w różnoraki sposób gnojony. Podobno dyrektorka nie mogła nic zrobić, bo wicedyrektor miał kuratelę nad nimi, a nagle każdy ze skrzywdzonych tracił pamięć.
– My tylko pomagaliśmy młodszemu koledze znaleźć drogę do jego klasy – odparł najdurniejszy z nich, Casey McPherson, udając niewinnego.
– Bardzo jesteście uprzejmi, panowie, ale sądzę, że kolega doskonale poradziłby sobie bez waszej pomocy. Zapraszam panów do klasy i chciałbym zobaczyć wasze prace, które mieliście na dzisiaj przygotować. – Wskazał ręką drzwi. Gnębiony chłopaczek przemknął się obok niego i po chwili zniknął na klatce schodowej.
– Na dzisiaj? Myśleliśmy, że na za tydzień – jęknął Karl Stark, idąc za swoimi kumplami do sali.
Josh wszedł za nimi, od razu kierując wzrok w stronę ostatniej ławki. Alex coś pisał na telefonie, nie zwracając uwagi na to, co się dzieje. Położył dziennik na biurku i otworzywszy go, odnalazł w nim nazwiska jego ulubionych uczniów. Gdy tylko zaczął tutaj pracę, zapoznał się z ocenami każdej z osób i ich sobie zapamiętał nad wyraz dobrze. Może i poprzedni nauczyciel im pobłażał, ale u niego ten, kto nic nie umiał, po prostu nie zdawał egzaminów. Jego uczniowie mieli zdobywać wiedzę, a nie jechać na samych pałach, by na końcu semestru nagle pojawiła się jakaś dostateczna czy nawet dobra ocena, bez względu na to czy coś umieją, czy nie.
– McPherson. – Wywołany chłopak o blond włosach wstał z zadziornym uśmieszkiem na ustach. – Prace były na dzisiaj. Jedna strona opisu wybranej przez siebie sceny to chyba niewiele, a mieliście na to dwa dni. Przeczytaj mi na głos to, co przygotowałeś.

* * *

Alex, wysławszy esemesa do brata, podniósł głowę na dźwięk głosu Josha. Był tak zaaferowany pisaniem, że nawet nie zauważył, kiedy rozpoczęła się lekcja. Zaintrygowało go to, że głos Josha był taki zimny, wręcz mroził każdym swoim słowem. Zresztą jego napięta postawa także pokazywała, że nie będzie miły. Wywołanie do odpowiedzi Caseya mogło świadczyć, że coś się stało, a ciekawość u Alexa to było coś, co łączyło go z bratem nad wyraz silnie. Schował telefon, doskonale wiedząc, że Josh zabrałby mu go bez względu na to, co ich łączy, i zaczął się przysłuchiwać, jak McPherson wije się nad znalezieniem usprawiedliwienia, dlaczego nie przygotował zadania. On sam już pierwszego dnia po powrocie ze szkoły wszytko napisał. Nie, żeby podlizać się nauczycielowi. Po prostu literatura to był jego konik i mógłby w jeden wieczór napisać streszczenie, wraz ze szczegółowymi opisami, kilku książek czy też scen.
– No moja mama źle się czuła… No i ja nie miałem kiedy napisać… No, a poza tym sądziłem, że to na następny piątek… – kręcił ulubiony kolega.
– Czyżbym dał ci za mało czasu? Może powinienem przedłużyć termin do końca miesiąca. Toć napisanie jednej strony tekstu jest takie męczące, a ty masz tyle pracy, że tylko ci współczuć – zironizował Morrison. Przeszedł przed biurko i usiadł na jego kraju. – To skoro nic nie napisałeś, to może teraz powiesz nam, ot tak z głowy, to, o czym byś napisał w swojej pracy. Jaką scenę wybrałeś? – W klasie zaległa cisza. Oczy wszystkich odbijały się jak piłeczki od Caseya do nauczyciela i z powrotem.
– No… Ten tego… No ten hrabia Monte Chrusto…
Alex zasłonił usta ręką, by zdusić swój śmiech. Ten idiota nawet takie rzeczy mylił. W ich klasie byli słabsi uczniowie, którym czasami pomagał, ale tym debilom nigdy by nie pomógł. Nie chcieli się uczyć, a poza tym nie znosił ich przez gnojenie Richiego. A MacPhersona nienawidził. Teraz czerpał niemałą satysfakcję z tego, co się działo. Och, naprawdę kolega zalazł za skórę Joshowi.
– Może przynajmniej mi powiedz, kto napisał Hrabiego Monte Christo – podkreślił ostatnie słowo Josh. Odpowiedź jednak nie padła, nie licząc wzruszenia ramionami. – Siadaj. Nic nie umiesz. Nie myśl, że tak łatwo przejdziesz przez moje lekcje, testy i egzaminy, jak to robiłeś u pana Ersona. To się tyczy każdego w tej klasie. U mnie nie ma pobłażania i przymykania oka na wszystko!
Chłopak nie słuchał już swojego kochanka i nauczyciela w jednym. Zbyt dobrze znał jego stanowisko i podzielał poglądy, by nie musieć słuchać przemówienia. Może dla wielu Josh będzie irytującym skurwysynem, ale miał rację. Byli w tej szkole, która realizowała ponadprzeciętny program, wręcz akademicki, i każdy z jej uczniów powinien coś mądrego stąd wynieść, opuszczając jej mury. Powrócił myślami do chorego przyjaciela, licząc, że Johnny poszedł do niego i zajmie się nim, zanim wróci tata Richiego z pracy lub on ze szkoły. Właściwie to musiał być tylko na trzech pierwszych lekcjach, a potem zamierzał się urwać. Ukradkiem sięgnął po telefon i zaczął pod ławką wystukiwać kolejnego esemesa. Johnny, ty palancie odezwij się wreszcie.

* * *

Johnny zignorował kolejny sygnał esemesa, wykłócając się z recepcjonistką na przychodni. Ta jędza kazała mu czekać w kolejce wraz z innymi pacjentami, podczas gdy Richie był ledwie przytomny. Chłopak ocucił się w samochodzie, ale przez temperaturę był bardzo słaby. Może błędem było przywozić go tutaj i mógł zbić mu gorączkę domowymi sposobami, ale prawie czterdzieści stopni to nie było byle co. Na świadomość tego podnosiło mu się ciśnienie i coś w nim wrzało. Mógł teraz siedzieć wygodnie w domu, zajadając jakieś dobre przysmaki i ścigając się luksusowymi autami w jednej z ukochanych gier. Tymczasem jest tutaj, do tego zdenerwowany, martwiący się o kogoś, kogo nie lubił, bo jak Richiemu coś się stanie, to Alex powiesi go na pierwszym lepszym drzewie za jaja i zostawi gołego na pastwę tłumu gapiów, a poza tym naprawdę nie życzył blondasowi źle. Aż takim chamem i skurwysynem nie był.
– Powtarzam panu, że lekarz zaraz przyjdzie, ma innych pacjentów. Panuje epidemia jakiegoś paskudnego wirusa i widzi pan, co się dzieje – tłumaczyła pielęgniarka, chowając akta w dużej szafie. – Niech pan lepiej usiądzie przy przyjacielu, bracie, chłopaku czy kim on tam dla pana jest – dodała opryskliwie.
– Na pewno nie jest moim chłopakiem i przyjacielem – natychmiast zastrzegł – to tylko sąsiad i nikt więcej.
– Co mnie to obchodzi? Proszę odejść, bo tarasuje pan drogę pacjentom chcącym się zarejestrować.
Warknął na nią i powróciwszy do Richiego, usiadł przy nim, taksując go wzrokiem. Chłopak kaszlał jak gruźlik, miał potężne rumieńce, pocił się, jakby ktoś oblał go wodą, i trząsł niczym galareta. Nie pomyślał, żeby mu z domu wziąć coś ciepłego do okrycia. Same grube dresy nie były wystarczające. Westchnął. Zdjął z siebie swoją ulubioną bluzę i otoczył nią ramiona chłopaka. Przy tej czynności dotknął go, a Richie wzdrygnął się, jakby mu ktoś chciał przyłożyć rozżarzone żelastwo do skóry.
Ta panienka ma jakieś fobie czy jak? A może to mnie się tak boi? Powróciwszy wzrokiem do obserwowania terenu, skrzywił się. Tłum ludzi stał w kolejce do recepcji, pokasłując i smarkając. Przed gabinetami po drugiej stronie olbrzymiej poczekalni także nie było lepiej. Wirusowscy – jak nazywał tych będących w nieco lepszym stanie od Richiego – połamańce czy kto wie kto tam jeszcze był wśród pacjentów przychodni przyszpitalnej, czekali na jednego z dwóch lekarzy, którzy dzisiaj mieli dyżur. Nosz powaliło tych doktorków na górze, żeby nie dać ich tu więcej. Dwaj na stu pacjentów? Totalna masakra.
Richie coś pomamrotał pod nosem, co brzmiało jakby pytanie: „co my tu robimy?” i oparł głowę o jego ramię. Johnny nic z tym nie zrobił, bo po pierwsze młody był chory, a po drugie telefon znów się odezwał, tylko tym razem to był dzwonek. Kompletnie zapomniał o nadejściu esemesów i ich nie przeczytał. Bez patrzenia na ekran wiedział, kto dzwoni. Miał wybraną specjalną melodię dla swojego braciszka. Lady Gaga – Applause. Alex jej nie znosił.
– No?
– Gdzie jesteś? Czemu nie odpisujesz? Poszedłeś do niego? I co to za hałas? – padła seria krótkich pytań.
– Cześć, braciszku? Nawet się nie przywitasz. Jak ci mija czas w szkole?
– Nie pierdol, Johnny. Gadaj.
– Z twoją psiapsiółką nie jest najlepiej. Ma w chuj – miał gdzieś, że siedzący obok, starszy mężczyzna obrzucił go karcącym spojrzeniem – wysoką gorączkę. Zabrałem go na pogotowie, ale tam powiedzieli, że mam się zgłosić do przychodni, więc teraz sobie siedzimy na niewygodnych krzesełkach i czekamy na jaśnie pana doktorka, wraz z innymi chorymi. Może się doczekamy, o ile wcześniej blondynek nie wykituje – zalewał Alexa potokiem słów.
– Czekaj, pozwolił ci się zabrać do szpitala?
– On nie bardzo mógł na coś pozwolić. Lewie trzyma się na krzesełku. Dlaczego miałby nie pozwolić się zabrać, myślałem, że mnie lubi. – W głośniku zapadła cisza. Johnny cmoknął parę razy, zerkając na Richiego, zanim się odezwał: – Halo. Jesteś tam?
– Słuchaj, on panikuje na widok szpitali i igły. Bardzo panikuje. Mogłeś wezwać lekarza do domu, a nie ciągać go tam. – Usłyszał Johnny.
– A skąd miałem wiedzieć, że koleżaneczka boi się doktorków w białych kitlach, trzymających dużą igłę z jeszcze większą strzykaweczką?
– Okej, skoro już tam z nim jesteś, to go nie zostawiaj. Nie mogę wyjść teraz ze szkoły, więc zajmij się nim, kurwa. Czy wolisz pokazywać, jakim to jesteś cholernym, pierdolonym dupkiem bez serca, zostawiając go samego?! – wywrzeszczał Alexander.
– Gdybym taki był, to bym go zostawił nieprzytomnego na łóżku. Chyba za mało mnie znasz, braciszku. – Johnny poczuł się urażony słowami bliskiego krewniaka.
– Sorry. Nie pozwól zostawić go w szpitalu, jak to nie będzie absolutnie konieczne. Richie nawet zwykły ból gardła przechodzi jak ciężką chorobę i bardzo szybko mu przechodzi. Jutro już będzie okej.
– Spoko, mamusiu. Kończę, bo coś się dzieje i może w końcu ktoś nas przyjmie. – Rozłączył się, nie czekając na odpowiedź brata, gdy podszedł do nich młody, niski lekarz o blond czuprynie i ciemnych oczach schowanych za grubymi szkłami okularów. Jonathan podejrzewał, że to jakiś stażysta czy ktoś tego typu, bo faktycznie za młodo wyglądał, ale lepsze to niż nic.
– Dzień dobry – zagadał przybyły. – Szedłem właśnie do zabiegowego i pielęgniarka powiedziała mi o pana przyjacielu.
– No nareszcie. – Wstał, ostrożnie odsuwając od siebie Richiego. Ten otworzył oczy i ponownie zaczął kaszleć. – Chłopak mi tu wygląda na najbardziej chorego wśród tych szanownych gości fantastycznej przychodni, a nikt się nim nie zajmie. Nawet z ostrego dyżuru nas odesłali tutaj. Równie dobrze mógłbym pójść do lekarza rodzinnego.
– Spokojnie, proszę się nie awanturować, bo to jeszcze nikomu nie pomogło. Może pan pomóc dojść przyjacielowi do tamtego gabinetu? – Lekarz wskazał ostatnie drzwi, tuż przy wejściu do drugiej części szpitala.
– Tak, ale muszę z nim zostać. – Tylko w taki sposób może mu pomóc „dojść”, w żaden inny. Pochyliwszy się, chwycił Richiego mocno w pasie. – Wstawaj, wiem, że spodobało ci się, że cię noszę, ale nie będę tego robił przy ludziach.

Richie nie bardzo przysłuchiwał się temu, co mówiono. Bardziej skupiał się na równym oddychaniu, kręcąc lekko nosem na zapachy krążące wokół, które pomimo kataru czuł z powodu ich silnej woni. Tak pachniało tylko w szpitalach, a te zaś źle mu się kojarzyły. Był jednak zbyt słaby, aby sprzeciwić się Johnny’emu. Kiedy silne ręce podtrzymywały go w długim przejściu po śliskiej podłodze, myślał tylko o tym, że nie chciał, żeby obiekt westchnień i sprawca mocniejszego bicia jego serca widywał go w takim stanie. Niestety nic nie mógł na to poradzić, bo w tym wrogim środowisku miał tylko jego, jedyną znajomą twarz. Co prawda jej też nie mógł widzieć przez zalewający mu oczy pot i zachodzącą mgłę, ale sama obecność Johnny’ego jakoś go koiła. Chociaż w duchu i tak krzyczał, by go zabrano z tego miejsca. Szpitale to była jedna z jego największych fobii i nie chciał, żeby ktoś inny poza Alexem o niej wiedział. Pół roku temu, przechodząc przez zapalenie płuc, ledwie tu wytrzymał. Wszystko to łączyło się z wydarzeniami z dzieciństwa, o których  nie chciał pamiętać.
– Richie? Jestem doktor Carter. Zbadam cię teraz.
 Usłyszał, kiedy już siedział na jakiejś płaskiej powierzchni. Czemu mówiono do niego jak do dziecka? Zaświecono mu w oczy ostrym światłem i miał ochotę poderwać głowę, by to coś go nie oślepiało. Tę jednak coś chciało ponownie rozsadzić, więc szybkie ruszanie czerepem nie wchodziło w grę. Naprawdę źle się czuł. Tabletki, które zjadł, a może zapomniał ich wziąć, za nic nie zbiły gorączki. To ona powodowała u niego taki stan. A co, jak zostawią go w szpitalu, bo jest z nim źle? Umierał? Poczuł, że ktoś zdejmuje mu górną część ubrania. Odwrócił głowę w stronę tej osoby. To był Johnny. Co za wstyd. Pewnie śmierdział, bo czuł, jak jego ciało klei się od potu.
– Nie… chcę.. tu zostać – wyszeptał słabo.
Johnny odpowiedział pomrukiem na tę prośbę i zdjął chłopakowi bluzę. Był gnidą, bo oczywiście musiał sobie przy tym obejrzeć ciało blondaska. O dziwo nie było chude, z żebrami na wierzchu, lecz proporcjonalnie zbudowane i umięśnione. Ładne. Ciało tancerza, przemknęło mu przez myśli. Zaciekawił się tym, co tak naprawdę trenowała ta panienka. Nie za bardzo słuchał Alexa, kiedy ten o tym mówił, a i tak go nigdy w domu nie było, by co nieco wiedzieć. Skupił się na tym, co mówi lekarz, przykładając zimny stetoskop do rozpalonego ciała, na co Richie się wzdrygnął. Gdy to badanie się zakończyło, doktorek z nieciekawą miną uważnie obejrzał gardło i uszy swojego pacjenta.
– To ile pan mówił, że pana przyjaciel miał gorączki? – zapytał doktor Carter.
– Prawie czterdzieści stopni.
– Mhm. Natychmiast musimy ją zbić i podać odpowiednie leki. Pana przyjaciel kwalifikuje się do pozostania w szpitalu przynajmniej do jutra.
Richie złapał Johnny’ego za rękę i przytrzymał, jakby to była jego jedyna deska ratunku.
– Nie zostanę.
– Słyszy pan? Nie zostanie. Czy wie pan, co mu jest, i może podać czy tam przepisać odpowiednie leki, żeby leczył się w domu? – zapytał starszy z tancerzy, wbijając chłodny i nieustępliwy wzrok w lekarza.

* * *

Zdenerwowany Alex nie słuchał, co mówią do niego znajomi. Kręcił się niespokojnie po korytarzu, wkurwiony, że musi zostać tu jeszcze ze dwie godziny. Mógłby pieprzyć test, który go czekał, ale nauka była dla niego ważna i nie chciał nic zawalić. Szczególnie jeśli chodziło o matematykę. Z nią szło mu gorzej niż z innymi przedmiotami. Do tego, mimo że martwił się o przyjaciela, to jakoś podświadomie chciał, żeby Johnny spędził trochę czasu z Richiem. Pewnie oberwie mu się potem od Richiego, bo chłopak zawsze martwił się swoim wyglądem i nie chciał pokazywać się choćby rozczochrany Jonathanowi, ale w czasie choroby wygląd to ostatnia rzecz, jaką się trzeba zajmować i niech braciszek zobaczy tego gładziutkiego chłopaczka z trochę innej strony, a i może Richie oduczy się być przy nim taką ciapą, gdy spędzi z nim dłuższą chwilę. Niemniej, odkąd usłyszał, że brat zabrał go do szpitala, denerwował się i nic na to nie mógł poradzić.
– Zachowujesz się jak zakochany chłopak, którego facet ma poważne problemy – rzekł Oscar, zamykając zeszyt. – Nie mogę się przez ciebie skupić. Kręcisz się w kółko, jakbyś miał wydeptać dziurę, a nią przedostać się do Chin.
– To się nie skupiaj, i tak się nie nauczysz na pięć minut przed testem – warknął.
– Ej, wy naprawdę nie macie się ku sobie? – zapytała Joyce, na co Sharon trąciła ją łokciem, a Oscar chciał rzucić w nią zeszytem. – To znaczy Richie i ty, Alex. Nie, że ty i Oscar.
– Zapewniam was, że Richie i ja „nie mamy się ku sobie”, jak to pięknie mówisz. – Czasami tego żałował. Wszystko wyglądałoby o wiele prościej. Tak to wdaje się w romans ze swoim nauczycielem, Richie cierpi, kochając Jonathana i nie mogąc z nim być. – Kurwa.
– Nie przeklinaj, Morrison idzie. Nie wiem, jak on ma się do przekleństw, ale tak czy owak nie chcę zostać przez niego wymaglowany w poniedziałek tylko dlatego, że jestem kumplem klnącego w każdy sposób chłopaka – wyszczerzył się Oscar.
Alex podniósł głowę, przerywając gapienie się na podłogę. Josh przeszedł obok nich, zmierzywszy go wzrokiem. Gdy się oddalił, na komórkę Alexa przyszła wiadomość. Chłopak szybko ją odczytał: „Co się dzieje?” Pytanie, jakie zadał Josh, wlało mu do serca coś ciepłego. Mężczyzna martwił się lub po prostu  był ciekawy jego zdenerwowanego zachowania. Natychmiast odpisał, opisując sytuację i starając się, żeby wścibska Joyce nie zaglądała mu przez ramię.
– Do kogo tak piszesz? – zapytała dziewczyna z różowymi włosami.
Dzwonek na lekcję uchronił go przez odpowiedzią. Wysłał wiadomość do "J.", jak podpisał w swojej komórce kochanka. Zabrał zeszyty i wraz z trójką znajomych udał się do klasy matematycznej.

* * *

Richie, znosząc zawroty głowy, pozwolił Johnny’emu odwieźć się do domu. Lekarz zwolnił go z pobytu w szpitalu pod warunkiem, że lek, który zastosował podając mu kroplówkę, obniży temperaturę. Całe szczęście to się stało i nareszcie mógł wrócić do swoich znajomych czterech ścian. Powinien zadzwonić do taty, ale nie chciał, żeby ten się przez niego zwalniał z pracy. Wysiadł z samochodu o własnych siłach, nie mogąc pozbyć się skrępowania względem starszego chłopaka. Czuł się taki brudny, źle wyglądał. I jak miał w tym stanie zwrócić na siebie uwagę tego chłopaka? Z początku obawiał się niewybrednych żartów z jego strony, ale na całe szczęście Johnny nie wyśmiewał się z niego i naprawdę mu pomógł. Na ganku zastał Alexa siedzącego z nieodłączną książką w ręku. Gdy tylko chłopak ich zobaczył, podbiegł do niego z troską w oczach. To się nazywał przyjaciel. Na dobre i na złe. W zdrowiu i chorobie. Czemu Johnny taki nie jest, kochając go całym sercem? Bardzo tego chciał, lecz widać nie należało mu się to. Może tylko pomarzyć, jakoś znosząc jego kpiny.
– Jeszcze żyję – powiedział zachrypniętym głosem. – To tylko przeklęty wirus. Dopada nagle i męczy wysoką gorączką.
– Doktorek przepisał bardzo dobre leki – wtrącił Jonathan, okrążając samochód i niosąc w ręku cienką reklamówkę z logo apteki.
– Taa. Tylko dał mi tydzień wolnego ze szkoły. Do tego mam się nie przemęczać. Co z moimi treningami?
– Nie uciekną. Chodź, idziesz do łóżka – rozkazał Alex, w duchu ciesząc się, że Richie nie stał się niemową przy Johnnym i chociaż wyglądał na wymęczonego, to szedł sam, bez niczyjej pomocy. Nie uszło jego uwadze, że miał na sobie bluzę jego brata.
– Mam ochotę spać. – Nadal było mu zimno i otulił się bluzą, a może zrobił to tylko po to, żeby łatwiej móc sobie wyobrazić jakby to było znaleźć się w ramionach ukochanego i zostać otoczonym jego zapachem.
Johnny, poszedłszy za chłopakami, zostawił w sypialni blondaska cały stosik leków, zacząwszy od syropu, kończąc na antybiotyku. Przekazał Alexowi listę z wypisanym dawkowaniem, obserwując, jak Richie kładzie się do łóżka i niemal natychmiast zasypia. Nareszcie ma go z głowy. No to miał dzień, na szczęście nie cały, przygód i jego plany poszły się zwyczajnie rypać. Zostawił chorego i jego opiekuna samych, wychodząc na dwór. Ciepłe promienie słońca popieściły jego twarz, aż się uśmiechnął. Cóż, może ten dzień mimo wszystko nie był do końca stracony. Została jeszcze połowa i z przyjemnością zatopi się w grze, zanim weźmie się za robienie obiadu. Kiedy skierował się do auta, dotarło do niego, że nie zabrał swojej bluzy. Blondas w niej zasnął. Pięknie, panieneczka całą ją przepoci. Ech. Wsiadł za kierownicę, chcąc zaprowadzić auto przed dom, a potem zająć się w końcu sobą.

18 komentarzy:

  1. Lu już po 23,gdzie jest kolejny cudowny rozdział???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to pod czym napisałaś/napisałeś pytanie to czasem nie nowy rozdział? Bo moim zdaniem tak.

      Usuń
    2. Nie wiem o co Ci chodzi z pytaniem o rozdział? Gdzie jest? Jest tutaj, wyżej. Czy oto, że nie był cudowny?

      Usuń
  2. No i super kiedy obiecana całość na bezzer

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy zostanie poprawiony pierwszy tom. Mam nadzieję, że do końca stycznia to się uda. :)

      Usuń
  3. Ach nie ma to jak poniedziałek, najbardziej znienawidzony i ukochany przeze mnie dzień tygodnia. Rozdział świetny. Jonathan w końcu okazał jakieś uczucia, i dziwię się, że w stronę Richiego nie poleciało żadne wyzwisko. Chłop robi postępy. Jestem bardzo ciekawa co też takiego stało się w dzieciństwie Taylora, że panicznie boi się szpitali. Jakież było moje zaskoczenie gdy Johnny go dotknął a on nie uciekł, no ale może to było spowodowane chorobą? A może po prostu on działa na niego jak Alex. Przecież Alexa się nie boi. Powtarzałam to kilka razy, ale znów to zrobię. Jakie to było by proste gdyby Richie był z Alexem. Zastanawiam się czy Ty czasem nie masz w zanadrzu jakiegoś małego nieporozumienia względem chłopaków. Nie do końca wiem o co Ci chodziło gdy mówiłaś, że masz nadzieję, że Richie nie straci w moich oczach. Czy to miałoby coś wspólnego z dalszym rozwojem akcji czy tak tylko napomknęłaś? A tak w ogóle to zauważyłam, że bohaterowie bardzo lubią nosić czyjeś ubrania xD Najpierw Alex Josha na wakacjach, później Taylor pożyczył ciuchy od pana profesora, a teraz od Jonathana :D
    Wspaniale się czytało.
    Weny Lu, bardzo dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jonathan robi postępy. Zapewne to tylko chwilowe. Jeśli chodzi o szpitale to nie wiem jaki powód dałam tego strachu Richiego i czy to było coś wyjaśnione w tym tomie. Pewnie nie z tego co pamiętam. Ale każdy ma swoje strachy, a u Richiego są to szpitale. Dokładnie, Richie boi się dotyku, ale Alex i Johnny jakoś tak na niego działają, że ten strach odchodzi. Może to byłoby za proste. A nieporozumienia... Kto wie co tam wymyśliłam. :D Richie trochę się zmienił w drugim tomie. Kolega nazywał go głupim gówniarzem, mimo że w pierwszym go lubił. :D Także różnie może być. :) Tak tylko napomknęłam, że może być tak, że w pewnym momencie Richie nie da się lubić. Ale to tylko zdanie kolegi i moje odczucia. :) Oj, lubią. :D
      Dzięki za wenę. :)

      Usuń
  4. Zapomniałam dodać, czyżby ten cały doktor to był Sean Carter :) ???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie to nie Sean. Ale Seana za jakiś czas poznacie. Nie powiem tylko w którym rozdziale, bo tego nie pamiętam. Ale jeszcze trochę trzeba na niego poczekać. :)

      Usuń
  5. Ha ha śmiać mi się chcę z Jonnyego.
    On jest po prostu genialny. Już jestem ciekawa kiedy przyjdzie moment w którym uświadomi sobie, że jest zakochany. Dobrze, że w trudnych momentach Richie nie był sam. Ta choroba nieźle dała mu w kość. I ciekawe co jeszcze będzie z Joshem i Alexem. Jestem dobrej myśli ale w takich historiach różnie bywa. Pozostaje mi czekać na ciąg dalszy i oby szybko zleciał. Rety dwa razy w tygodniu naprawdę warto czekać. Wciąż nie mogę uwierzyć.Czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powiedziałabym, że Johnny jest zakochany. Może w samym sobie tak, ale nie w kimś. Chociaż wszystko się może zdarzyć. :)

      Usuń
  6. Kiedy dasz pierwszy tom do sprzedaży? Proszę, daj go już. Na nic tak nie czekałam jak na ten tekst. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniec stycznia początek lutego, może wcześniej. Trzeba poczekać. :)

      Usuń
  7. Sama nie wiem czemu po dwóch rozdziałach przestałam to czytać, a później nie miałam dostępu do Internetu i po prostu nie mogłam. Wczoraj coś mnie naszło i wróciłam do tej telenoweli, i powiem Ci, że jest naprawdę niesamowita. Nie spodziewałam się, że po „Długu” przeczytam coś równie dobrego, ale przecież mogłam pomyśleć, że masz w zanadrzu o wiele więcej... Nie mogę porównać tych dwóch D Z I E Ł, bo to byłaby zbrodnia, ale, kurcze, sama nie wiem co myśleć o całym tym teksie. Zapewne pisałaś to już dawno i długo, więc jakim sposobem twój styl rozwinął się ponad to wszystko, co napisałaś w trakcie? Wspaniałe. Teraz będę już na bieżąco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie będę oceniać czy mój styl się rozwinął czy nie, także na ten temat nic nie napiszę. Po prostu jedne teksty się pisze lepiej inne gorzej i jak coś napiszę zależy właśnie od pomysłów, rodzaju tekstu. "Dług" i inne tego typu to romanse, które mają po paręnaście rozdziałów, ten jest telenowelą, którą można bardziej rozwinąć, bo do takiego tekstu więcej pomysłów wpada. Wszystko zależy od tekstu jak tworzę. :)

      Usuń
  8. Hej,
    och Josh się martwi, i nie żałuje tych chwil spędzonych z Alexem... och chciałabym, aby Johnny w końcu inaczej spojrzał na Richiego....
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  9. Wow, żadnych wyzwisk? Żadnych przytyków? Jonathan też jest chory, czy o co chodzi? ;D
    Nie no, bardzo dobrze, że Johnny pomógł Richiemu. I tak, jasne, na pewno zrobił to tylko ze względu na brata... Oszukuje się jak nic ;D.
    Lecę czytać dalej!
    Pozdrawiam cieplutko :3

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)