Pulsujący
ból głowy nie pozwalał Joshowi skupić się na dzisiejszym temacie lekcji, który
przygotowywał w ostatniej chwili dla klasy, z którą teraz będzie miał zajęcia.
Wczoraj Alex skutecznie odebrał mu czas, który poświeciłby na zorganizowanie
dzisiejszych lekcji. Lubił mieć wszystko zrobione wcześniej, a nie szykować
materiały na ostatnią chwilę. Mimo tego, że do rozpoczęcia lekcji pozostało mu
tylko pięć minut i dopiero w jednej trzeciej opracował temat, to za nic w
świecie nie oddałby wczorajszych chwil z Alexem. W ogóle nie powinien nawet
myśleć o tym w szkole, bo uświadomienie sobie, że ma słabość do tego chłopaka,
mogła jakoś wpłynąć na jego traktowanie. Tutaj był dla niego tylko uczniem i
usilnie próbował to sobie wbić do głowy.
Potarł
skronie, przymykając na chwilę oczy. Ból zmniejszył się trochę, ale gdy tylko
spojrzał na ekran, powrócił. W jednej chwili zdecydował, co zrobi. Cóż, miał w
głowie to, czym będą się dzisiaj zajmować, i po cholerę robić mu jakieś plany,
które często z lekcją nie miały nic wspólnego. Wszelkie testy, które chciał
przeprowadzić, zrobi w poniedziałek. Zamknął plik Worda i wyłączył komputer.
Spakował go do teczki, musząc się przy tym pochylić. Gdy się wyprostował, przed
jego biurkiem stała jedna z nauczycielek, a kątem oka zarejestrował, że w
pokoju nauczycielskim zostali sami. Kobieta uśmiechnęła się do niego i podała
mu plastikowe opakowanie czegoś oraz szklankę wody.
– To
tabletki przeciwbólowe, widzę, że nie najlepiej się czujesz – powiedziała,
stawiając szklankę na stole, przy którym urzędował wraz z innymi nauczycielami.
–
Dziękuję. – Przyjrzał się kobiecie. Z tego co zdążył się już zorientować – a
nie zawierał zbyt szybko znajomości ze swoimi współpracownikami – ona była
nauczycielką muzyki, ewentualnie śpiewu. Trudno mu było określić jej wiek, ale
przysiągłby, że była od niego starsza, na co wskazywała siateczka kurzych łapek
wokół oczu podkreślonych czarną kredką. Miała na sobie elegancką, liliową
bluzkę, coś w rodzaju tuniki, sięgającą do ud i zakończoną czarną lamówką, oraz
czarne spodnie dżinsowe, podkreślające chude nogi. Blond włosy związała w
koński ogon, a malinowe usta błyszczały od pomadki i uśmiechały się tak, jak
robiło to wiele kobiet względem niego. Spojrzał na jej ręce, biorąc opakowanie
tabletek. Nie miała obrączki na palcu. Niedobrze. Zdawał sobie sprawę, że płeć
piękna ogląda się za nim i niejedna chciałaby zabrać go ze sobą nie tylko na
randkę. Problem w tym, że jemu nie pasowały ich umizgi i zaproszenia. Dlatego
nie znosił udawania, że nie jest gejem. Kombinowanie i udawanie było ostatnim,
czego chciał, ale wiedział, jak w dosyć dużej liczbie szkół patrzą na
nauczyciela homoseksualistę – wielu debili myliło homoseksualizm z pedofilią
lub łączyli obie te rzeczy – więc na razie musiał grać. Mogło to być też
pomocne w kontaktach jego i Alexa. Przecież w ten sposób nikt nie będzie ich
podejrzewał o bardziej intymne relacje. Zresztą o czym on tu rozmyśla. Kobieta
jeszcze nie zaprosiła go na randkę i oby już tego nie robiła. Połknął dwie
tabletki i popił wodą. Oddał towarzyszce resztę pigułek.
– Nie wiem,
czy mnie kojarzysz – odezwała się – ale mam na imię Hope, uczę śpiewu.
Pomyślałam, że skoro jesteś tu nowy, to moglibyśmy się bliżej poznać.
– Co przez
to rozumiesz? – Zerknął na zegarek, zaraz spóźni się na lekcję.
– Może
wieczorem wybralibyśmy się do jakiegoś pubu. Jutro sobota, więc możemy się
rozluźnić. – Zarumieniła się, przestępując z nogi na nogę.
Miał deja vu.
Jak on je wszystkie znał. Zawsze tak było, wolna, podobał się i hop siup
zaproszenie na spotkanie. Owszem, mógł się pomylić i to faktycznie nie randka.
Tylko w jeden sposób się przekona o jej intencjach. Stary numer, który wymyślił
dla niego znajomy, zawsze działał.
– Dzisiaj
jestem zajęty. Narzeczona wyjechała i umówiliśmy się, że porozmawiamy na Skype.
– Widział, jak kobieta najpierw zmieszała się, po chwili posmutniała, aż w
końcu stała się obojętna. – Także przykro mi, ale możemy się spotkać następnym
razem. – No to miał ją z głowy. Zebrał z półki dziennik klasy Alexa.
– Tak,
tak. Następnym razem. Wybacz, ale zaraz mam lekcje. – Odeszła tak szybko, jakby
ją coś goniło.
Krzyknął
jeszcze za nią, że dziękuje za pomoc, ale chyba go już nie słyszała. Nie lubił
takich zagrywek z wymyśloną narzeczoną, ale kiedy rozniesie się wiadomość, że
jest zajęty, będzie mieć spokój gwarantowany. Nawet jak ktoś będzie chciał ją poznać,
to przecież powie, że partnerka wyjechała.
Opuścił
pokój nauczycielski akurat w chwili, w której zadzwonił dzwonek. Wszelkie
rozmowy na korytarzach ucichły, gdy uczniowie zaczęli zbierać się do swoich
klas. Pozostały nieliczne szepty grupki dziewcząt – stojących przy jednym z
okien – roznoszących najnowsze plotki. Wystarczyło jedno jego spojrzenie i
panienki, alias królowe szkoły, za jakie się ta grupka miała, rozpierzchły się,
chichocząc. Kroczył szerokim korytarzem, gdy znów coś zwróciło jego uwagę.
Trzech uczniów z jego klasy otoczyło jakiegoś Bogu ducha winnego chłopaczka z
młodszej klasy. Dzieciak wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać, a oni śmiali
się z niego i szturchali go jak szmacianą lalkę.
–
McPherson, Stark i Kozetzky, was chyba też obejmuje dzwonek zapraszający na
lekcję, a może się mylę panowie? – Josh przystanął, mrożąc oczami trójkę
zapaśników. Doszły go słuchy, że ta grupka bardzo lubuje się w krzywdzeniu
słabszych. Każdy kto im się nie podobał, był przez nich w różnoraki sposób
gnojony. Podobno dyrektorka nie mogła nic zrobić, bo wicedyrektor miał kuratelę
nad nimi, a nagle każdy ze skrzywdzonych tracił pamięć.
– My tylko
pomagaliśmy młodszemu koledze znaleźć drogę do jego klasy – odparł
najdurniejszy z nich, Casey McPherson, udając niewinnego.
– Bardzo
jesteście uprzejmi, panowie, ale sądzę, że kolega doskonale poradziłby sobie
bez waszej pomocy. Zapraszam panów do klasy i chciałbym zobaczyć wasze prace,
które mieliście na dzisiaj przygotować. – Wskazał ręką drzwi. Gnębiony
chłopaczek przemknął się obok niego i po chwili zniknął na klatce schodowej.
– Na
dzisiaj? Myśleliśmy, że na za tydzień – jęknął Karl Stark, idąc za swoimi
kumplami do sali.
Josh
wszedł za nimi, od razu kierując wzrok w stronę ostatniej ławki. Alex coś pisał
na telefonie, nie zwracając uwagi na to, co się dzieje. Położył dziennik na
biurku i otworzywszy go, odnalazł w nim nazwiska jego ulubionych uczniów. Gdy
tylko zaczął tutaj pracę, zapoznał się z ocenami każdej z osób i ich sobie
zapamiętał nad wyraz dobrze. Może i poprzedni nauczyciel im pobłażał, ale u
niego ten, kto nic nie umiał, po prostu nie zdawał egzaminów. Jego uczniowie
mieli zdobywać wiedzę, a nie jechać na samych pałach, by na końcu semestru
nagle pojawiła się jakaś dostateczna czy nawet dobra ocena, bez względu na to
czy coś umieją, czy nie.
–
McPherson. – Wywołany chłopak o blond włosach wstał z zadziornym uśmieszkiem na
ustach. – Prace były na dzisiaj. Jedna strona opisu wybranej przez siebie sceny
to chyba niewiele, a mieliście na to dwa dni. Przeczytaj mi na głos to, co
przygotowałeś.
* * *
Alex,
wysławszy esemesa do brata, podniósł głowę na dźwięk głosu Josha. Był tak zaaferowany
pisaniem, że nawet nie zauważył, kiedy rozpoczęła się lekcja. Zaintrygowało go
to, że głos Josha był taki zimny, wręcz mroził każdym swoim słowem. Zresztą
jego napięta postawa także pokazywała, że nie będzie miły. Wywołanie do
odpowiedzi Caseya mogło świadczyć, że coś się stało, a ciekawość u Alexa to
było coś, co łączyło go z bratem nad wyraz silnie. Schował telefon, doskonale
wiedząc, że Josh zabrałby mu go bez względu na to, co ich łączy, i zaczął się
przysłuchiwać, jak McPherson wije się nad znalezieniem usprawiedliwienia,
dlaczego nie przygotował zadania. On sam już pierwszego dnia po powrocie ze
szkoły wszytko napisał. Nie, żeby podlizać się nauczycielowi. Po prostu
literatura to był jego konik i mógłby w jeden wieczór napisać streszczenie,
wraz ze szczegółowymi opisami, kilku książek czy też scen.
– No moja
mama źle się czuła… No i ja nie miałem kiedy napisać… No, a poza tym sądziłem,
że to na następny piątek… – kręcił ulubiony
kolega.
– Czyżbym
dał ci za mało czasu? Może powinienem przedłużyć termin do końca miesiąca. Toć
napisanie jednej strony tekstu jest takie męczące, a ty masz tyle pracy, że
tylko ci współczuć – zironizował Morrison. Przeszedł przed biurko i usiadł na
jego kraju. – To skoro nic nie napisałeś, to może teraz powiesz nam, ot tak z
głowy, to, o czym byś napisał w swojej pracy. Jaką scenę wybrałeś? – W klasie
zaległa cisza. Oczy wszystkich odbijały się jak piłeczki od Caseya do
nauczyciela i z powrotem.
– No… Ten
tego… No ten hrabia Monte Chrusto…
Alex
zasłonił usta ręką, by zdusić swój śmiech. Ten idiota nawet takie rzeczy mylił.
W ich klasie byli słabsi uczniowie, którym czasami pomagał, ale tym debilom
nigdy by nie pomógł. Nie chcieli się uczyć, a poza tym nie znosił ich przez
gnojenie Richiego. A MacPhersona nienawidził. Teraz czerpał niemałą satysfakcję
z tego, co się działo. Och, naprawdę kolega
zalazł za skórę Joshowi.
– Może
przynajmniej mi powiedz, kto napisał Hrabiego Monte Christo – podkreślił
ostatnie słowo Josh. Odpowiedź jednak nie padła, nie licząc wzruszenia
ramionami. – Siadaj. Nic nie umiesz. Nie myśl, że tak łatwo przejdziesz przez
moje lekcje, testy i egzaminy, jak to robiłeś u pana Ersona. To się tyczy
każdego w tej klasie. U mnie nie ma pobłażania i przymykania oka na wszystko!
Chłopak
nie słuchał już swojego kochanka i nauczyciela w jednym. Zbyt dobrze znał jego
stanowisko i podzielał poglądy, by nie musieć słuchać przemówienia. Może dla
wielu Josh będzie irytującym skurwysynem, ale miał rację. Byli w tej szkole,
która realizowała ponadprzeciętny program, wręcz akademicki, i każdy z jej
uczniów powinien coś mądrego stąd wynieść, opuszczając jej mury. Powrócił
myślami do chorego przyjaciela, licząc, że Johnny poszedł do niego i zajmie się
nim, zanim wróci tata Richiego z pracy lub on ze szkoły. Właściwie to musiał
być tylko na trzech pierwszych lekcjach, a potem zamierzał się urwać. Ukradkiem
sięgnął po telefon i zaczął pod ławką wystukiwać kolejnego esemesa. Johnny, ty palancie odezwij się wreszcie.
* * *
Johnny
zignorował kolejny sygnał esemesa, wykłócając się z recepcjonistką na
przychodni. Ta jędza kazała mu czekać w kolejce wraz z innymi pacjentami,
podczas gdy Richie był ledwie przytomny. Chłopak ocucił się w samochodzie, ale
przez temperaturę był bardzo słaby. Może błędem było przywozić go tutaj i mógł
zbić mu gorączkę domowymi sposobami, ale prawie czterdzieści stopni to nie było
byle co. Na świadomość tego podnosiło mu się ciśnienie i coś w nim wrzało. Mógł
teraz siedzieć wygodnie w domu, zajadając jakieś dobre przysmaki i ścigając się
luksusowymi autami w jednej z ukochanych gier. Tymczasem jest tutaj, do tego
zdenerwowany, martwiący się o kogoś, kogo nie lubił, bo jak Richiemu coś się
stanie, to Alex powiesi go na pierwszym lepszym drzewie za jaja i zostawi
gołego na pastwę tłumu gapiów, a poza tym naprawdę nie życzył blondasowi źle.
Aż takim chamem i skurwysynem nie był.
–
Powtarzam panu, że lekarz zaraz przyjdzie, ma innych pacjentów. Panuje epidemia
jakiegoś paskudnego wirusa i widzi pan, co się dzieje – tłumaczyła pielęgniarka,
chowając akta w dużej szafie. – Niech pan lepiej usiądzie przy przyjacielu,
bracie, chłopaku czy kim on tam dla pana jest – dodała opryskliwie.
– Na pewno
nie jest moim chłopakiem i przyjacielem – natychmiast zastrzegł – to tylko
sąsiad i nikt więcej.
– Co mnie
to obchodzi? Proszę odejść, bo tarasuje pan drogę pacjentom chcącym się
zarejestrować.
Warknął na
nią i powróciwszy do Richiego, usiadł przy nim, taksując go wzrokiem. Chłopak
kaszlał jak gruźlik, miał potężne rumieńce, pocił się, jakby ktoś oblał go wodą,
i trząsł niczym galareta. Nie pomyślał, żeby mu z domu wziąć coś ciepłego do
okrycia. Same grube dresy nie były wystarczające. Westchnął. Zdjął z siebie
swoją ulubioną bluzę i otoczył nią ramiona chłopaka. Przy tej czynności dotknął
go, a Richie wzdrygnął się, jakby mu ktoś chciał przyłożyć rozżarzone żelastwo
do skóry.
Ta
panienka ma jakieś fobie czy jak? A może to mnie się tak boi? Powróciwszy
wzrokiem do obserwowania terenu, skrzywił się. Tłum ludzi stał w kolejce do
recepcji, pokasłując i smarkając. Przed gabinetami po drugiej stronie
olbrzymiej poczekalni także nie było lepiej. Wirusowscy – jak nazywał tych
będących w nieco lepszym stanie od Richiego – połamańce czy kto wie kto tam
jeszcze był wśród pacjentów przychodni przyszpitalnej, czekali na jednego z
dwóch lekarzy, którzy dzisiaj mieli dyżur. Nosz powaliło tych doktorków na
górze, żeby nie dać ich tu więcej. Dwaj na stu pacjentów? Totalna masakra.
Richie coś
pomamrotał pod nosem, co brzmiało jakby pytanie: „co my tu robimy?” i oparł
głowę o jego ramię. Johnny nic z tym nie zrobił, bo po pierwsze młody był
chory, a po drugie telefon znów się odezwał, tylko tym razem to był dzwonek.
Kompletnie zapomniał o nadejściu esemesów i ich nie przeczytał. Bez patrzenia
na ekran wiedział, kto dzwoni. Miał wybraną specjalną melodię dla swojego
braciszka. Lady Gaga – Applause. Alex
jej nie znosił.
– No?
– Gdzie
jesteś? Czemu nie odpisujesz? Poszedłeś do niego? I co to za hałas? – padła
seria krótkich pytań.
– Cześć,
braciszku? Nawet się nie przywitasz. Jak ci mija czas w szkole?
– Nie
pierdol, Johnny. Gadaj.
– Z twoją
psiapsiółką nie jest najlepiej. Ma w chuj – miał gdzieś, że siedzący obok,
starszy mężczyzna obrzucił go karcącym spojrzeniem – wysoką gorączkę. Zabrałem
go na pogotowie, ale tam powiedzieli, że mam się zgłosić do przychodni, więc
teraz sobie siedzimy na niewygodnych krzesełkach i czekamy na jaśnie pana
doktorka, wraz z innymi chorymi. Może się doczekamy, o ile wcześniej blondynek
nie wykituje – zalewał Alexa potokiem słów.
– Czekaj,
pozwolił ci się zabrać do szpitala?
– On nie
bardzo mógł na coś pozwolić. Lewie trzyma się na krzesełku. Dlaczego miałby nie
pozwolić się zabrać, myślałem, że mnie lubi. – W głośniku zapadła cisza. Johnny
cmoknął parę razy, zerkając na Richiego, zanim się odezwał: – Halo. Jesteś tam?
– Słuchaj,
on panikuje na widok szpitali i igły. Bardzo panikuje. Mogłeś wezwać lekarza do
domu, a nie ciągać go tam. – Usłyszał Johnny.
– A skąd
miałem wiedzieć, że koleżaneczka boi się doktorków w białych kitlach, trzymających
dużą igłę z jeszcze większą strzykaweczką?
– Okej,
skoro już tam z nim jesteś, to go nie zostawiaj. Nie mogę wyjść teraz ze
szkoły, więc zajmij się nim, kurwa. Czy wolisz pokazywać, jakim to jesteś
cholernym, pierdolonym dupkiem bez serca, zostawiając go samego?! –
wywrzeszczał Alexander.
– Gdybym
taki był, to bym go zostawił nieprzytomnego na łóżku. Chyba za mało mnie znasz,
braciszku. – Johnny poczuł się urażony słowami bliskiego krewniaka.
– Sorry.
Nie pozwól zostawić go w szpitalu, jak to nie będzie absolutnie konieczne.
Richie nawet zwykły ból gardła przechodzi jak ciężką chorobę i bardzo szybko mu
przechodzi. Jutro już będzie okej.
– Spoko,
mamusiu. Kończę, bo coś się dzieje i może w końcu ktoś nas przyjmie. –
Rozłączył się, nie czekając na odpowiedź brata, gdy podszedł do nich młody,
niski lekarz o blond czuprynie i ciemnych oczach schowanych za grubymi szkłami
okularów. Jonathan podejrzewał, że to jakiś stażysta czy ktoś tego typu, bo
faktycznie za młodo wyglądał, ale lepsze to niż nic.
– Dzień
dobry – zagadał przybyły. – Szedłem właśnie do zabiegowego i pielęgniarka
powiedziała mi o pana przyjacielu.
– No
nareszcie. – Wstał, ostrożnie odsuwając od siebie Richiego. Ten otworzył oczy i
ponownie zaczął kaszleć. – Chłopak mi tu wygląda na najbardziej chorego wśród
tych szanownych gości fantastycznej przychodni, a nikt się nim nie zajmie.
Nawet z ostrego dyżuru nas odesłali tutaj. Równie dobrze mógłbym pójść do
lekarza rodzinnego.
–
Spokojnie, proszę się nie awanturować, bo to jeszcze nikomu nie pomogło. Może
pan pomóc dojść przyjacielowi do tamtego gabinetu? – Lekarz wskazał ostatnie
drzwi, tuż przy wejściu do drugiej części szpitala.
– Tak, ale
muszę z nim zostać. – Tylko w taki sposób może mu pomóc „dojść”, w żaden inny.
Pochyliwszy się, chwycił Richiego mocno w pasie. – Wstawaj, wiem, że spodobało
ci się, że cię noszę, ale nie będę tego robił przy ludziach.
Richie nie
bardzo przysłuchiwał się temu, co mówiono. Bardziej skupiał się na równym
oddychaniu, kręcąc lekko nosem na zapachy krążące wokół, które pomimo kataru
czuł z powodu ich silnej woni. Tak pachniało tylko w szpitalach, a te zaś źle
mu się kojarzyły. Był jednak zbyt słaby, aby sprzeciwić się Johnny’emu. Kiedy
silne ręce podtrzymywały go w długim przejściu po śliskiej podłodze, myślał
tylko o tym, że nie chciał, żeby obiekt westchnień i sprawca mocniejszego bicia
jego serca widywał go w takim stanie. Niestety nic nie mógł na to poradzić, bo
w tym wrogim środowisku miał tylko jego, jedyną znajomą twarz. Co prawda jej
też nie mógł widzieć przez zalewający mu oczy pot i zachodzącą mgłę, ale sama
obecność Johnny’ego jakoś go koiła. Chociaż w duchu i tak krzyczał, by go
zabrano z tego miejsca. Szpitale to była jedna z jego największych fobii i nie
chciał, żeby ktoś inny poza Alexem o niej wiedział. Pół roku temu, przechodząc
przez zapalenie płuc, ledwie tu wytrzymał. Wszystko to łączyło się z
wydarzeniami z dzieciństwa, o których
nie chciał pamiętać.
– Richie?
Jestem doktor Carter. Zbadam cię teraz.
Usłyszał, kiedy już siedział na jakiejś
płaskiej powierzchni. Czemu mówiono do niego jak do dziecka? Zaświecono mu w
oczy ostrym światłem i miał ochotę poderwać głowę, by to coś go nie oślepiało.
Tę jednak coś chciało ponownie rozsadzić, więc szybkie ruszanie czerepem nie
wchodziło w grę. Naprawdę źle się czuł. Tabletki, które zjadł, a może zapomniał
ich wziąć, za nic nie zbiły gorączki. To ona powodowała u niego taki stan. A
co, jak zostawią go w szpitalu, bo jest z nim źle? Umierał? Poczuł, że ktoś
zdejmuje mu górną część ubrania. Odwrócił głowę w stronę tej osoby. To był
Johnny. Co za wstyd. Pewnie śmierdział, bo czuł, jak jego ciało klei się od
potu.
– Nie…
chcę.. tu zostać – wyszeptał słabo.
Johnny
odpowiedział pomrukiem na tę prośbę i zdjął chłopakowi bluzę. Był gnidą, bo
oczywiście musiał sobie przy tym obejrzeć ciało blondaska. O dziwo nie było
chude, z żebrami na wierzchu, lecz proporcjonalnie zbudowane i umięśnione.
Ładne. Ciało tancerza, przemknęło mu przez myśli. Zaciekawił się tym, co tak
naprawdę trenowała ta panienka. Nie za bardzo słuchał Alexa, kiedy ten o tym
mówił, a i tak go nigdy w domu nie było, by co nieco wiedzieć. Skupił się na
tym, co mówi lekarz, przykładając zimny stetoskop do rozpalonego ciała, na co
Richie się wzdrygnął. Gdy to badanie się zakończyło, doktorek z nieciekawą miną
uważnie obejrzał gardło i uszy swojego pacjenta.
– To ile
pan mówił, że pana przyjaciel miał gorączki? – zapytał doktor Carter.
– Prawie
czterdzieści stopni.
– Mhm.
Natychmiast musimy ją zbić i podać odpowiednie leki. Pana przyjaciel
kwalifikuje się do pozostania w szpitalu przynajmniej do jutra.
Richie
złapał Johnny’ego za rękę i przytrzymał, jakby to była jego jedyna deska
ratunku.
– Nie
zostanę.
– Słyszy
pan? Nie zostanie. Czy wie pan, co mu jest, i może podać czy tam przepisać
odpowiednie leki, żeby leczył się w domu? – zapytał starszy z tancerzy,
wbijając chłodny i nieustępliwy wzrok w lekarza.
* * *
Zdenerwowany
Alex nie słuchał, co mówią do niego znajomi. Kręcił się niespokojnie po
korytarzu, wkurwiony, że musi zostać tu jeszcze ze dwie godziny. Mógłby
pieprzyć test, który go czekał, ale nauka była dla niego ważna i nie chciał nic
zawalić. Szczególnie jeśli chodziło o matematykę. Z nią szło mu gorzej niż z
innymi przedmiotami. Do tego, mimo że martwił się o przyjaciela, to jakoś
podświadomie chciał, żeby Johnny spędził trochę czasu z Richiem. Pewnie oberwie
mu się potem od Richiego, bo chłopak zawsze martwił się swoim wyglądem i nie
chciał pokazywać się choćby rozczochrany Jonathanowi, ale w czasie choroby
wygląd to ostatnia rzecz, jaką się trzeba zajmować i niech braciszek zobaczy
tego gładziutkiego chłopaczka z trochę innej strony, a i może Richie oduczy się
być przy nim taką ciapą, gdy spędzi z nim dłuższą chwilę. Niemniej, odkąd
usłyszał, że brat zabrał go do szpitala, denerwował się i nic na to nie mógł
poradzić.
–
Zachowujesz się jak zakochany chłopak, którego facet ma poważne problemy –
rzekł Oscar, zamykając zeszyt. – Nie mogę się przez ciebie skupić. Kręcisz się
w kółko, jakbyś miał wydeptać dziurę, a nią przedostać się do Chin.
– To się
nie skupiaj, i tak się nie nauczysz na pięć minut przed testem – warknął.
– Ej, wy
naprawdę nie macie się ku sobie? – zapytała Joyce, na co Sharon trąciła ją
łokciem, a Oscar chciał rzucić w nią zeszytem. – To znaczy Richie i ty, Alex.
Nie, że ty i Oscar.
–
Zapewniam was, że Richie i ja „nie mamy się ku sobie”, jak to pięknie mówisz. –
Czasami tego żałował. Wszystko wyglądałoby o wiele prościej. Tak to wdaje się w
romans ze swoim nauczycielem, Richie cierpi, kochając Jonathana i nie mogąc z
nim być. – Kurwa.
– Nie
przeklinaj, Morrison idzie. Nie wiem, jak on ma się do przekleństw, ale tak czy
owak nie chcę zostać przez niego wymaglowany w poniedziałek tylko dlatego, że
jestem kumplem klnącego w każdy sposób chłopaka – wyszczerzył się Oscar.
Alex
podniósł głowę, przerywając gapienie się na podłogę. Josh przeszedł obok nich,
zmierzywszy go wzrokiem. Gdy się oddalił, na komórkę Alexa przyszła wiadomość.
Chłopak szybko ją odczytał: „Co się dzieje?” Pytanie, jakie zadał Josh, wlało
mu do serca coś ciepłego. Mężczyzna martwił się lub po prostu był ciekawy jego zdenerwowanego zachowania.
Natychmiast odpisał, opisując sytuację i starając się, żeby wścibska Joyce nie
zaglądała mu przez ramię.
– Do kogo
tak piszesz? – zapytała dziewczyna z różowymi włosami.
Dzwonek na
lekcję uchronił go przez odpowiedzią. Wysłał wiadomość do "J.", jak
podpisał w swojej komórce kochanka. Zabrał zeszyty i wraz z trójką znajomych
udał się do klasy matematycznej.
* * *
Richie,
znosząc zawroty głowy, pozwolił Johnny’emu odwieźć się do domu. Lekarz zwolnił
go z pobytu w szpitalu pod warunkiem, że lek, który zastosował podając mu
kroplówkę, obniży temperaturę. Całe szczęście to się stało i nareszcie mógł
wrócić do swoich znajomych czterech ścian. Powinien zadzwonić do taty, ale nie
chciał, żeby ten się przez niego zwalniał z pracy. Wysiadł z samochodu o
własnych siłach, nie mogąc pozbyć się skrępowania względem starszego chłopaka.
Czuł się taki brudny, źle wyglądał. I jak miał w tym stanie zwrócić na siebie
uwagę tego chłopaka? Z początku obawiał się niewybrednych żartów z jego strony,
ale na całe szczęście Johnny nie wyśmiewał się z niego i naprawdę mu pomógł. Na
ganku zastał Alexa siedzącego z nieodłączną książką w ręku. Gdy tylko chłopak
ich zobaczył, podbiegł do niego z troską w oczach. To się nazywał przyjaciel.
Na dobre i na złe. W zdrowiu i chorobie. Czemu Johnny taki nie jest, kochając
go całym sercem? Bardzo tego chciał, lecz widać nie należało mu się to. Może
tylko pomarzyć, jakoś znosząc jego kpiny.
– Jeszcze
żyję – powiedział zachrypniętym głosem. – To tylko przeklęty wirus. Dopada
nagle i męczy wysoką gorączką.
– Doktorek
przepisał bardzo dobre leki – wtrącił Jonathan, okrążając samochód i niosąc w
ręku cienką reklamówkę z logo apteki.
– Taa.
Tylko dał mi tydzień wolnego ze szkoły. Do tego mam się nie przemęczać. Co z
moimi treningami?
– Nie
uciekną. Chodź, idziesz do łóżka – rozkazał Alex, w duchu ciesząc się, że
Richie nie stał się niemową przy Johnnym i chociaż wyglądał na wymęczonego, to
szedł sam, bez niczyjej pomocy. Nie uszło jego uwadze, że miał na sobie bluzę
jego brata.
– Mam
ochotę spać. – Nadal było mu zimno i otulił się bluzą, a może zrobił to tylko
po to, żeby łatwiej móc sobie wyobrazić jakby to było znaleźć się w ramionach
ukochanego i zostać otoczonym jego zapachem.
Johnny,
poszedłszy za chłopakami, zostawił w sypialni blondaska cały stosik leków,
zacząwszy od syropu, kończąc na antybiotyku. Przekazał Alexowi listę z
wypisanym dawkowaniem, obserwując, jak Richie kładzie się do łóżka i niemal
natychmiast zasypia. Nareszcie ma go z głowy. No to miał dzień, na szczęście
nie cały, przygód i jego plany poszły się zwyczajnie rypać. Zostawił chorego i
jego opiekuna samych, wychodząc na dwór. Ciepłe promienie słońca popieściły
jego twarz, aż się uśmiechnął. Cóż, może ten dzień mimo wszystko nie był do
końca stracony. Została jeszcze połowa i z przyjemnością zatopi się w grze,
zanim weźmie się za robienie obiadu. Kiedy skierował się do auta, dotarło do
niego, że nie zabrał swojej bluzy. Blondas w niej zasnął. Pięknie, panieneczka
całą ją przepoci. Ech. Wsiadł za kierownicę, chcąc zaprowadzić auto przed dom,
a potem zająć się w końcu sobą.
Lu już po 23,gdzie jest kolejny cudowny rozdział???
OdpowiedzUsuńA to pod czym napisałaś/napisałeś pytanie to czasem nie nowy rozdział? Bo moim zdaniem tak.
UsuńNie wiem o co Ci chodzi z pytaniem o rozdział? Gdzie jest? Jest tutaj, wyżej. Czy oto, że nie był cudowny?
Usuńmniam mniam :O
OdpowiedzUsuńNo i super kiedy obiecana całość na bezzer
OdpowiedzUsuńKiedy zostanie poprawiony pierwszy tom. Mam nadzieję, że do końca stycznia to się uda. :)
UsuńAch nie ma to jak poniedziałek, najbardziej znienawidzony i ukochany przeze mnie dzień tygodnia. Rozdział świetny. Jonathan w końcu okazał jakieś uczucia, i dziwię się, że w stronę Richiego nie poleciało żadne wyzwisko. Chłop robi postępy. Jestem bardzo ciekawa co też takiego stało się w dzieciństwie Taylora, że panicznie boi się szpitali. Jakież było moje zaskoczenie gdy Johnny go dotknął a on nie uciekł, no ale może to było spowodowane chorobą? A może po prostu on działa na niego jak Alex. Przecież Alexa się nie boi. Powtarzałam to kilka razy, ale znów to zrobię. Jakie to było by proste gdyby Richie był z Alexem. Zastanawiam się czy Ty czasem nie masz w zanadrzu jakiegoś małego nieporozumienia względem chłopaków. Nie do końca wiem o co Ci chodziło gdy mówiłaś, że masz nadzieję, że Richie nie straci w moich oczach. Czy to miałoby coś wspólnego z dalszym rozwojem akcji czy tak tylko napomknęłaś? A tak w ogóle to zauważyłam, że bohaterowie bardzo lubią nosić czyjeś ubrania xD Najpierw Alex Josha na wakacjach, później Taylor pożyczył ciuchy od pana profesora, a teraz od Jonathana :D
OdpowiedzUsuńWspaniale się czytało.
Weny Lu, bardzo dużo weny!
Jonathan robi postępy. Zapewne to tylko chwilowe. Jeśli chodzi o szpitale to nie wiem jaki powód dałam tego strachu Richiego i czy to było coś wyjaśnione w tym tomie. Pewnie nie z tego co pamiętam. Ale każdy ma swoje strachy, a u Richiego są to szpitale. Dokładnie, Richie boi się dotyku, ale Alex i Johnny jakoś tak na niego działają, że ten strach odchodzi. Może to byłoby za proste. A nieporozumienia... Kto wie co tam wymyśliłam. :D Richie trochę się zmienił w drugim tomie. Kolega nazywał go głupim gówniarzem, mimo że w pierwszym go lubił. :D Także różnie może być. :) Tak tylko napomknęłam, że może być tak, że w pewnym momencie Richie nie da się lubić. Ale to tylko zdanie kolegi i moje odczucia. :) Oj, lubią. :D
UsuńDzięki za wenę. :)
Zapomniałam dodać, czyżby ten cały doktor to był Sean Carter :) ???
OdpowiedzUsuńNie to nie Sean. Ale Seana za jakiś czas poznacie. Nie powiem tylko w którym rozdziale, bo tego nie pamiętam. Ale jeszcze trochę trzeba na niego poczekać. :)
UsuńHa ha śmiać mi się chcę z Jonnyego.
OdpowiedzUsuńOn jest po prostu genialny. Już jestem ciekawa kiedy przyjdzie moment w którym uświadomi sobie, że jest zakochany. Dobrze, że w trudnych momentach Richie nie był sam. Ta choroba nieźle dała mu w kość. I ciekawe co jeszcze będzie z Joshem i Alexem. Jestem dobrej myśli ale w takich historiach różnie bywa. Pozostaje mi czekać na ciąg dalszy i oby szybko zleciał. Rety dwa razy w tygodniu naprawdę warto czekać. Wciąż nie mogę uwierzyć.Czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam.
Nie powiedziałabym, że Johnny jest zakochany. Może w samym sobie tak, ale nie w kimś. Chociaż wszystko się może zdarzyć. :)
UsuńKiedy dasz pierwszy tom do sprzedaży? Proszę, daj go już. Na nic tak nie czekałam jak na ten tekst. :(
OdpowiedzUsuńKoniec stycznia początek lutego, może wcześniej. Trzeba poczekać. :)
UsuńSama nie wiem czemu po dwóch rozdziałach przestałam to czytać, a później nie miałam dostępu do Internetu i po prostu nie mogłam. Wczoraj coś mnie naszło i wróciłam do tej telenoweli, i powiem Ci, że jest naprawdę niesamowita. Nie spodziewałam się, że po „Długu” przeczytam coś równie dobrego, ale przecież mogłam pomyśleć, że masz w zanadrzu o wiele więcej... Nie mogę porównać tych dwóch D Z I E Ł, bo to byłaby zbrodnia, ale, kurcze, sama nie wiem co myśleć o całym tym teksie. Zapewne pisałaś to już dawno i długo, więc jakim sposobem twój styl rozwinął się ponad to wszystko, co napisałaś w trakcie? Wspaniałe. Teraz będę już na bieżąco.
OdpowiedzUsuńNie będę oceniać czy mój styl się rozwinął czy nie, także na ten temat nic nie napiszę. Po prostu jedne teksty się pisze lepiej inne gorzej i jak coś napiszę zależy właśnie od pomysłów, rodzaju tekstu. "Dług" i inne tego typu to romanse, które mają po paręnaście rozdziałów, ten jest telenowelą, którą można bardziej rozwinąć, bo do takiego tekstu więcej pomysłów wpada. Wszystko zależy od tekstu jak tworzę. :)
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńoch Josh się martwi, i nie żałuje tych chwil spędzonych z Alexem... och chciałabym, aby Johnny w końcu inaczej spojrzał na Richiego....
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Wow, żadnych wyzwisk? Żadnych przytyków? Jonathan też jest chory, czy o co chodzi? ;D
OdpowiedzUsuńNie no, bardzo dobrze, że Johnny pomógł Richiemu. I tak, jasne, na pewno zrobił to tylko ze względu na brata... Oszukuje się jak nic ;D.
Lecę czytać dalej!
Pozdrawiam cieplutko :3