Dziękuję za komentarze. :)
Richie chciał
podnieść ciężkie powieki, lecz te natychmiast z powrotem opadały, jakby ktoś
zawiesił na nich ciężarki. Pragnął ponownie zatonąć we śnie i zagrzebać się pod
kołdrą. Najlepiej pod całym multum kołder. Było mu okropnie zimno, nawet
okrycie nie pomagało w rozgrzaniu ciała. Piżama przyklejała się do skóry zlanej
potem. W gardle zamieszkało stado drapiących potworów, a w głowie ktoś urządził
sobie dyskotekę. Czuł się tak bardzo słaby, że poruszenie ręką stało się ciężką
pracą. Zbyt dobrze znał ten stan i nie podobało mu się to. Koniecznie dzisiaj
musiał pojawić się w szkole. Dwie godziny choreografii to było to, na co
czekał. Miałby czas omówić z nauczycielem nowe zagadnienia i kroki.
Zmusił się, by
odsunąć z głowy kołdrę. Z trudem otworzył powieki, ale oczy zabolały go, jakby
ktoś nasypał do nich piasku. Wszystko przez wpadające do pokoju słońce. Niech
ktoś je zabierze. Dlaczego świeci wtedy, kiedy go nie potrzebuje? Cały się
trzęsąc, wyciągnął rękę spod przykrycia i sięgnąwszy po telefon, próbował się jakoś
podnieść. Komórkę zawsze kładł na biurku i nigdy nie było wielkim wyczynem,
żeby ją dostać z łóżka, ale dzisiaj była całe mile od niego. Po kilku próbach
wziął ją w dwa palce i odblokował. Skrzywił się, zauważając, że była już siódma
rano. Jeszcze musiał się umyć, w coś ubrać, znaleźć jakieś leki na gardło i
przede wszystkim upolować coś do picia. Wszystko przez to, że kiedyś tak zmókł,
uciekając od tamtego faceta. Gdyby tata nie poszedł do pracy, wysłałby go do
lekarza. To tylko małe przeziębienie, przy którym ma wrażenie, że stoi całkiem
goły na Grenlandii, a mroźny wiatr owija się wokół niego, wychładzając ciało aż
do kości.
Wysunął nogi
spod kołdry i postawił stopy na podłodze, a raczej próbował to zrobić, bo zimne
deski nie były niczym przyjemnym. Przeszedł go lodowaty dreszcz. Zaczął
kaszleć, nie mogąc złapać powietrza. Coś mu chciało wyrwać płuca. Jakieś
cholerstwa uwzięły się na niego. Ponownie schował nogi pod przykryciem, a potem
resztę ciała. Poleży jeszcze chwilę. Tak z pięć minut. Głowa przestanie mu
pękać, to zawsze będzie inaczej. Przejrzy wtedy na oczy, będzie mógł działać
dalej. Wkrótce powieki same okryły narządy wzroku, a senna mgła odsunęła na bok
rzeczywistość.
* * *
Podpierał brodę
na dłoni, głupkowato się uśmiechał i nie potrafił nic przełknąć. Bawiąc się
łyżeczką od herbaty, rozmyślał o namiętnych chwilach, które spędził z Joshem.
Kochali się dwa razy, po wszystkim wzięli prysznic, a on wyszedł od mężczyzny
koło dwudziestej drugiej, pewny, że wróci. Trochę przesadzili z czasem, bo jaki
uczeń tak długo siedzi u nauczyciela, ale liczyli, że nikt z sąsiadów Morrisona
go nie zna, a do tego nie interesuje się życiem Josha. W obecnym świecie sąsiad
sąsiada nie znał. Spotykał go na klatce schodowej i mówił „dzień dobry”, o ile
w ogóle się witał. Każdy zamykał się w swoich czterech ścianach, mając w
głębokim poważaniu, kto mieszka za ścianą. Owszem, zdarzały się wyjątki, i to takie, że ludzie
pchali swoje nosy nie tam, gdzie trzeba. Dlatego, gdyby miał wybierać, to wolał
sąsiadów Josha, tej pierwszej kategorii.
Jonathan,
trzymając kubek w obu dłoniach, oparłszy przedramiona na blacie stołu,
przyjrzał się uważnie bratu. Ten właśnie rezydował w swoim własnym świecie.
Ciekawość go zżerała, o czym to Alex rozmyśla. Pociągnął łyk kawy zbożowej z
odrobiną mleka i toną cukru. Uwielbiał ją z tostami i dżemem morelowym. Od
czasu, kiedy musiał zwolnić z piciem normalnej kawy, przeniósł się na
zamienniki. Z początku było trudno, ale przyzwyczaił się. Przynajmniej ręce mu
się po tym nie trzęsą jak po zwykłym napoju bogów, który pił litrami.
Powracając do gapienia się na brata, przechylił głowę raz w jedną, raz w drugą
stronę, niczym kot. Uniósł prawy kącik ust w parodii uśmiechu.
– Zaliczyłeś.
– Hm? – Oderwał
się od świata marzeń. Nawet nie dotarło do niego, że ktoś jeszcze jest w
kuchni. Do tego teraz w tle grała jakaś wolna muzyka dobiegająca z radia
stojącego na górnej szafce.
– Wczoraj dwie
godziny spędziłeś w łazience. Wyszedłeś wypachniony i ubrany jak stróż w Boże
Ciało…
– Nie ubrałem
się aż tak. Tylko zwykła koszulka… Po cholerę ja z tobą gadam. – Odrzucił
łyżeczkę i wyprostował się na krześle. Dzisiaj rodzice wyszli wcześniej z domu,
więc miał nadzieję w spokoju i samotności zjeść śniadanie przed wyjściem do
szkoły. Niestety los bywa przewrotny. Johnny znów wstał o świcie. Pewnie po to,
żeby się nad nim poznęcać.
– Kogo
zaliczyłeś? Jakiegoś słodkiego chłopaczka? – Johnny pochylił się bardziej w
stronę brata. Siedział naprzeciwko i widział każdą zmianę na twarzy Alexa.
Chłopak starał się przywdziać maskę obojętności, ale nie za bardzo mu to
wychodziło.
– Dlaczego tak
sądzisz? – Spiorunował go wzrokiem.
– Wyglądasz,
jakbyś wygrał los na loterii, nie jesteś tak spięty jak ostatnio i rozmarzyłeś
się jak nastolatka po pierwszym pocałunku.
– Nie twoja
sprawa. Z bratem nie będę omawiał mojego życia erotycznego. – Podniósł swoje
ciut obolałe cztery litery z zamiarem wyjścia z kuchni.
– Czyli jakieś
jest. – Odstawił kubek i obrócił się twarzą do Alexa. – Gratuluję.
– Pff –
prychnął. Sięgnął po leżący na stole telefon i po sekundzie już dzwonił do
Richiego. – Ja mam przynajmniej jakiś seks.
– Mam dziś
randkę z uroczą, seksowną studentką, może nie wrócę na noc. – Wyszczerzył się
Jonathan.
– Marzenia
ściętej głowy. – Alex stał z przystawionym do ucha telefonem, ten ciągle
dzwonił, ale przyjaciel nie odbierał.
– Co,
psiapsiółka ma cię gdzieś?
– Nie wiem,
czemu nie odbiera. – Rozłączył się i ponownie wykonał połączenie.
* * *
Huczenie w
głowie wzmogło się po raz kolejny. Dusił się pod kołdrą, więc wysunął spod niej
głowę. Uchylił jedno oko, patrząc na coś, co przypominało komórkę leżącą tuż
przy jego nosie. Mała, czarna, płaska powierzchnia z migającym ekranem
przeszkadzała mu w spaniu. Nacisnął palcem klawisz do głośnego mówienia.
– Mmm?
– Richie?
– No – odezwał
się, a jego gardło stało się poduszeczką do wbijania igieł dla tych małych
potworków. Zakaszlał, przykładając dłoń do ust.
– No nie. Chory
jesteś – stwierdził Alex.
– Nom. – Miał
potężną chrypę, przez to jego głos stał się niski i cichy.
– Cholera.
Zaraz u ciebie będę.
– Nie. –
Odchrząknął. – Mam leki. Jak się zbiorę… – Ponownie zakaszlał, tym razem dłużej.
Mimo wstrząsających nim dreszczy robiło mu się potwornie gorąco. – Jak się
zbiorę, to pójdę do lekarza.
– Blablabla.
Już ci wierzę.
– Jedź do
szkoły. Powiedz trenerce, że padłem.
– Jaką masz
temperaturę?
Temp… co? Nie
mierzył. Nawet gdyby to zrobił, to i tak nie powiedziałby mu, ile ma gorączki.
– Naprawdę
spoko. Tylko mnie gardło boli i tyle. Alex, źle mi się mówi, więc idź do
szkoły, ja się zdrzemnę.
– I tak ci nie
wierzę. Po szkole jestem od razu u ciebie i jak nie będę widział recept od doktora,
to nakopię ci do tyłka.
– Dobra. –
Pozbył się go na chwilę, a konsekwencjami będzie się martwił później. Alex
dostawał świra zawsze wtedy, kiedy on chorował. Wszystko przez to, że ostatnie
schorzenie pół roku temu skończyło się zapaleniem płuc.
Wyczołgał się z
łóżka, próbując opanować wirujący pokój. Przynajmniej nie było mu na razie
zimno. W pokoju jego zdaniem panował właśnie pięćdziesięciostopniowy upał.
Pierwszą rzeczą, jaką musiał zrobić, to napić się. Dotarcie do kuchni będzie
nie lada wyzwaniem. Potem prysznic i zmiana ubrania. Zapisał sobie punkty w
głowie, przystępując do wykonania planu. Cudem odnalazł kapcie i wsunął w nie
stopy. Podniósłszy się, potruchtał w stronę swojego celu. Czuł się fatalnie,
jakby ktoś przecisnął go przez wyżymaczkę z miliard razy. A miał tyle planów na
dzisiaj. Nie mógł chorować. Czas płynął, a musiał przygotować nowy układ i to w
parze, całe szczęście Joyce zgodziła się zostać jego partnerką. Do tego muzyka.
Jak zapłaci Oscarowi, to może zgodzi się zrobić parę miksów. Kumpel nie może
cały czas pomagać mu za darmo. Szczególnie jeśli u nich w domu też się nie
przelewało i rodzina żyła od pierwszego do pierwszego.
W kuchni nalał
sobie wody do szklanki. Zawsze na blacie stał dzbanek z niegazowaną wodą. Gdyby
się napił takiej z lodówki, mogliby mu już śmiało kupić trumnę. Wypił połowę,
ignorując protestujące gardło, drugą połowę zostawiając do popicia leków. Zanim
jednak zabrał się za szukanie medykamentów leczniczych, przystanął na chwilę,
podpierając się o szafkę, gdy pociemniało mu w oczach. Faktycznie powinien
zmierzyć sobie temperaturę. Zrobi to po umyciu się, co znaczyło, że potrzebował
przebyć drogę ku łazience. Myśl o położeniu się w wannie i zrelaksowaniu
pobudziła go do działania.
* * *
Coraz większa
ochota na roztrzaskanie myszki, bo laptopa szkoda, nawiedzała go za każdą
ofertą pracy, która mu się nie podobała. Johnny cenił się zbyt wysoko, żeby
podjąć pracę w jakiejś gównianej szkole tańca. Natomiast tam, gdzie mogłoby mu
się spodobać, mówili, że ma za wysokie kwalifikacje lub już kogoś przyjęli.
Szkoły tańca wyrastały jak grzyby po deszczu, a on nadal wysiadywał dziury w
kanapie. Jak tak dalej pójdzie, zostanie sprzedawcą. W sumie gdyby nie
pieniądze, które zarobił, występując w zespole, podjąłby każdą robotę. Tak to
mu się nie śpieszyło. Mógł wybrzydzać. Czekał go kolejny samotny dzień w domu.
Znów zabawi się w kurę domową, posprząta, ugotuje obiad, by braciszek miał co
żreć, kiedy wróci ze szkoły. Rodzice po pracy wybierali się na randkę – ich co
dwutygodniowy rytuał – czyli obiad w jakiejś restauracji, potem kino i spacer.
Urocze zwyczaje podtrzymujące ich dwudziestoczteroletnie małżeństwo odnosiły
doskonały skutek.
Zamknął
przeglądarkę, mając doskonałe plany spędzenia najbliższych dwóch godzin przy
grze Need for speed. Potem wyskoczy
na miasto i wróci na tyle wcześnie do domu, żeby zrobić obiad. Nie zagłodzi
siebie, swojego brata i tej panienki, która tu za nim przylezie. Kliknął na
ikonę gry wyścigowej, rozsiadając się niczym król w salonie, gdy dzwonek
komórki zmusił go do chwilowej zmiany planów. Na szczęście nie musiał ruszać
tyłka, telefon miał przy sobie, wraz z całą butelką coli. Nikt mu nie
powiedział, że ma wystrzegać się kofeiny również z tego napoju.
Odczytując z informacji na ekranie, kto dzwoni,
nie zastanawiał się nad odebraniem rozmowy. Rodzice nauczyli go, że zawsze jak
dzwonią najbliżsi, trzeba odebrać. Co nie znaczy, że przestrzegali tej reguły.
Johnny zwyczajnie miał nadzieję, że Alex dzwoni po to, żeby podzielić się z nim
informacją z kim spędził wczorajszy wieczór.
– Co tam,
braciszku? Stęskniłeś się za mną? – zapytał, przyglądając się paskowi logowania
do gry.
– Prędzej
zatęsknię za lekcjami WF–u – Johnny wiedział, jaką sympatią Alex darzył ten
zacny przedmiot – niż za tobą.
– Ja biedny,
nieszczęśliwy, zdradzony dla znienawidzonych lekcji. – Starszy z braci złapał
się za serce, czego młodszy i tak nie mógł zobaczyć.
– Nie błaznuj. Mam sprawę.
Tych słów to
się bał. Ostatni raz zostały wypowiedziane tuż przed tym, jak Alex wymknął się
z domu, bez wiedzy rodziców, w czasie tygodniowego szlabanu. On miał go kryć.
Akurat był w domu w przerwie pomiędzy trasami i też było: „mam sprawę”.
Niestety plany Alexa nie poszły idealnie, za co obaj oberwali od rodziców. Nie
dość, że braciszek upił się w trupa na imprezie u kumpla, to któryś z sąsiadów,
niezadowolony z głośnej muzyki, zawiadomił policję. Ci oczywiście przyjechali,
a pijany braciszek musiał się do nich stawiać. Rodzice dowiedzieli się o
wszystkim, gdyż musieli po niego przyjechać na komisariat. Skończyło się to dla
siedemnastoletniego wtedy Alexa miesięcznym szlabanem, pięknym przeproszeniem
panów policjantów, a dla niego solidnym kazaniem na temat pilnowania młodszego
brata.
– Co z tego
będę miał? Nie ma nic za darmo.
– Moją dozgonną
wdzięczność lub zmywanie przez najbliższy tydzień.
– Co mam
zrobić? – Gotować lubił, zmywać nie, więc szansa na otrzymanie bileciku na
trzymanie się z dala od brudnych garów musiała zostać przez niego wykorzystana.
Po jaką cholerę
pytał. Teraz przełaził na drugą stronę ulicy z miną pokazującą, że chce kogoś
zabić. Z oczu strzelały pioruny, dotykając każdego z przechodniów tej spokojnej
ulicy. Brakowało, żeby sąsiedzi unikali go i zaczęli plotkować, że wstąpił w
niego demon. W tym momencie tak chyba wyglądał.
Mógł się nie
zgodzić na pomysł brata. Ale nie, braciszek miał swoje sposoby na zmuszenie go
do czegoś. Miesiąc zmywania garów był jednym z nich. Już widział Alexa
wykonującego tę powinność. Będzie się wykręcał, żeby tylko jego śliczne rączki
nie dotknęły brudnego talerza. Włożenie naczyń do zmywarki też było męką.
Kochany braciszek.
Dotarł przed
domostwo, które długo stało puste, zanim zamieszkał tu ojciec z synem. W sumie
zawsze podobał mu się ten dom, przez jakiś czas chciał go kupić, ale uniemożliwiono
mu to poprzez sprzedanie hacjendy. Parterowy budynek był ozdobiony przez ładny,
otwarty ganek – nakryty dwuspadowym daszkiem i podparty dwiema kolumnami – oraz
łukowate okna z drewnianymi okiennicami, które rzadko w tych czasach widywał.
Do budowli, od prawej strony, przylegał jednostanowiskowy garaż doskonale
komponujący się z bryłą domu. Całość była pomalowana na jasny błękit, który
uzupełniał niebieski, dwupołaciowy dach pokryty blachodachówką i zakończony
okapem. Urocze ustrojstwo z trzema sypialniami, salonem i otwartą na niego
kuchnią, dwuosobową ławką na ganku, otoczone białym płotkiem i krótko skoszonym
trawnikiem. Czasami ściskało go za serce, że nie należy do niego. Niestety nie
zawsze ma się to, czego się chce. Szkoda tylko, że akurat w tym siedlisku
mieszkała ta panienka. Był niesprawiedliwy, że tak o nim mówił, dzieciak nic mu
nie zrobił, poza tym, że gapił się na niego jak ciele na malowane wrota i
udawał opóźnionego w rozwoju. Po prostu gówniarz go strasznie wkurwiał. Jeszcze
podobno tańczył lub pewnie próbował to robić. Baletnica od siedmiu boleści.
Na prośbę Alexa
– martwiącego się, że przyjaciel jest jedną nogą nad grobem – miał sprawdzić
samopoczucie chłopaczka. Czego się nie robi dla upierdliwego brata przy okazji
znającego twoje sekrety. Robił to pierwszy i ostatni raz. Zapukał do drzwi
kostkami palców na tyle cicho, żeby nikt nie usłyszał, ale na tyle głośno, by
mieć czyste sumienie i nie kłamać mówiąc, że dobijał się, ale nikogo nie było.
Odczekał chwilę, by ponowić pukanie całkowicie lekceważąc przycisk dzwonka
obok.
– Ha, nie ma
nikogo. – Już miał odejść, kiedy zatrzymał go zachrypnięty głos zza tej
drewnianej deski z małą szybką pośrodku.
– Kto tam?
– Hipopotam. –
Cisza, która nastała po odpowiedzi, przedłużała się z każdą sekundą. – Ej,
jesteś tam? Głupi gówniarz. Ja tu do niego z dobrym słowem i pomocą, a on
udaje, że go nie ma. – Okej, idę sobie.
Richie ledwie
wyszedłszy spod prysznica i otuliwszy się ciepłym, szlafrokiem, gdyż znów
robiło mu się zimno, przechodząc koło drzwi frontowych, usłyszał pukanie.
Zamiast spojrzeć kto to się dobija, odezwał się i teraz żałował. Domyślił się
też, kto przysłał Jonathana.
– Jestem. –
Oparł się plecami o drzwi, nie mając zamiaru wpuszczać dwudziestodwulatka do
środka. Po lekach czuł się ciut lepiej, ale tylko ociupinkę. Prawdę mówiąc,
ledwie trzymał się na nogach i oszukiwał samego siebie.
– No to
otwieraj te wrota.
– Po co? –
Oddzielenie drewnianą zasłoną dawało mu więcej pewności siebie, niż kiedy miał
patrzeć w oczy starszemu chłopakowi.
– Bo nie mam
ochoty stać tu jak kołek?
– Nie
umieram. Możesz iść. – Wiedział, jak wygląda, jeszcze gorzej niż się czuł, i
nie chciał, żeby Johnny również z tego sobie żartował. Do tego pod szlafrokiem
był goły i czułby się skrępowany obecnością chłopaka. – Powiedz Alexowi… –
Ostry kaszel przeszkodził mu w wyartykułowaniu kolejnych słów. Złapał się za
klatkę piersiową i aż się pochylił, by złapać oddech.
Zaniepokojony
Johnny zatłukł pięścią w drzwi. Ten chłopak kaszlał niczym gruźlik. Gdzie on się
tego dorobił? Nie lubił go, ale nie miał zamiaru pozwolić blondasowi umrzeć.
Alex by go zabił. Dlaczego tych dwóch nie jest razem, skoro jeden za drugim
wskoczyłby do studni? Zakodował sobie to pytanie w głowie, w przyszłości chcąc
z niego skorzystać. W jak najbliższej przyszłości.
– Otwieraj, bo
jak ja otworzę, to na pewno nie będę płacił za wyłamane drzwi! – Odczekał
chwilę i już miał ponownie załomotać w przeszkodę, gdy ta zniknęła z drogi. W
powstałej szczelinie ujrzał cień znanego mu chłopaka. Gówniarz był rozpalony,
sądząc po czerwonych policzkach, błyszczących nienaturalnie oczach, zroszonym
kroplami potu czole i słaniał się na nogach. – Nic ci nie jest? Słuchaj no,
chłopaczku. – Wszedł do środka, gdy Richie odsunął się na bok. – Gdyby to ode
mnie zależało, zostawiłbym cię i sobie choruj. Nie lubię cię, co jest ci
ogólnie znane, bo się z tym nie kryję. Jednakże mój brat z jakiegoś powodu cię
uwielbia. Także zbieraj się i jedziemy do lekarza.
Wpuścił go
tutaj tylko po to, żeby wysłuchać cudownych wyznań Jonathana i dowiedzieć się,
że jest po uszy zakochany w debilu. Debilu, który wbija mu coś ostrego w serce,
a on stoi jak ciapa, nic nie mówiąc, nic nie robiąc i gapiąc się na niego z
otwartymi ustami.
– Idź zamienić
ten uroczy szlafroczek na coś innego i jedziemy.
– Z tobą
nigdzie się nie ruszam – powiedział, przytrzymując się drzwi. Starał się nie
dygotać. Z dworu napływało dość chłodne powietrze. W płucach go dusiło od
przytrzymywanego kaszlu. Do tego z nosa zaczęło mu siąpić. Już był przez chwilę
szczęśliwy, że katar go ominie, a tu proszę, przyszedł w gości podobnie jak
chłopak naprzeciwko.
– Dobra,
chłopaczku, jak chcesz – zawarczał Johnny. Ręka go swędziała, by strzelić z
liścia to uparte stworzenie. Wróci do domu, zadzwoni do brata i powie mu, że ma
przyjaciela kretyna, który odrzucił jego pomoc. Do tego wbił wzrok w swoje
stopy, zamiast na niego patrzeć! – Żebyś potem nie żalił się, że nie chciałem
pomóc. Nie moja sprawa. Chcesz chorować i wyglądać jak gówno, mając pewnie ze
czterdzieści stopni i gdzieś wizytę u lekarza? Proszę bardzo, młody. Ja spadam.
– Machnął ręką i odwrócił się.
Richie nie
patrzył, co chłopak robi. Słyszał tylko w głowie „wyglądasz jak gówno”. Dobrze,
że było to użyte w kontekście choroby, bo faktycznie tak wyglądał, ale zabolało.
Nie mógł podnieść oczu, bo w nich kryły się nie tylko ślady gorączki, ale i
łzy. Z ulgą przyjął wyjście chłopaka. Zamknął za nim drzwi. Oparł gorące czoło
o deskę i znów zaczął kaszleć. Zacisnął powieki, żeby powstrzymać głupie łzy.
Odnosił wrażenie, że czuł się coraz gorzej. Do fizycznego cierpienia doszła
psychika, ta właśnie oberwała kilkoma ostrymi pociskami. Alex nie powinien
kazać swojemu bratu tu przychodzić. Przecież Johnny go nienawidził. Swoim
zachowaniem zdenerwował tancerza, ale Johnny i tak nie musiał ciąć tym swoim
językiem jego serca. Musi pogadać z przyjacielem. To zrobi później, na razie
chciał założyć jakiś dres lub piżamę, zależy, co wpadnie mu do rąk i spać.
Wróci tata, to zawiezie go do lekarza. Jakoś wytrzyma te kilka godzin.
Przytrzymując
się ściany, poczłapał do swojego pokoju. Tam znalazł pierwszy lepszy dres na
tyle gruby, żeby mu było ciepło i założywszy go na siebie, wcześniej ubierając
pierwsze lepsze slipy i skarpetki, usiadł ciężko na łóżku. Z kieszeni szlafroka
wyjął termometr i włożył go sobie pod pachę. Położywszy się na łóżku, zwinął w
kłębek. Zamknąwszy oczy, odleciał.
* * *
Otworzył dłoń i
zazgrzytał zębami. Co go podkusiło, żeby wziąć klucze od domu Taylora? Ot
wychodząc, zobaczył, że wiszą sobie na tablicy magnetycznej – tuż obok wejścia
do budynku – i nagle znalazły się w jego kieszeni. To były te, których używał
blondas. Z breloczkiem w kształcie głowy owczarka niemieckiego i dołączonym do
niej srebrnym łańcuszkiem imitującym smycz. Klucze zostały doczepione do
metalowego kółeczka zawieszonego na uchu psa,
do którego też podłączono na malutkim karabińczyku łańcuszek. Ten można
było odczepić od kółka i przypiąć do ubrania, by kluczyki zawsze mieć przy
sobie i mieć pewność, że się ich nie zgubi.
Ładne to to
jest, pomyślał. Przysiadł na ławce,
założywszy nogę na nogę. Powinien właśnie ścigać się swoim czerwonym Ferrari z
dziesięcioma przeciwnikami, zaciekle walcząc o zdobycie pierwszego miejsca.
Tymczasem siedział przed domostwem baletnicy i zastanawiał się, czy użyć kluczy,
czy nie. Były dwa. Jeden musiał pasować do drzwi. Głupi gówniarz naprawdę źle
wyglądał. Nie chciał go mieć na sumieniu. Do tego Alex urwie mu jaja w tej
samej chwili, w której dowie się, że zostawił jego przyjaciela samego. Podobno
Taylor nawet zapalenie gardła przechodził ciężko. Czy można mieć tak słaby
system odpornościowy?
– Niech cię
szlag, ciotuniu! – warknął i zwolnił miejsce na drewnianej ławeczce. W trymiga
znalazł się przy drzwiach. Włożywszy klucz do dziurki jedną ręką, drugą położył
na klamce, a ta wtedy ustąpiła. Nawet się kretynek nie zamknął! Wyjął klucz z zamka. Znalazłszy się w
przedpokoju – skąd było widać salon, a za nim kuchnię – próbował odszukać pokój
chłopaka. Znalazł go dopiero za trzecią próbą, skoro duży pokój należał do
ojca, ten po lewej od wejścia, a obok niego był drugi, niezamieszkany, tak po
prawej musiał być Taylora. Nie pukał, mając gdzieś, że młody może się
przebierać. Otworzywszy wrota do tajemniczego świata, wkroczył z rozmachem do
pomieszczenia. W oczy rzucił mu się pokój przygotowany do ćwiczeń. Nawet było
lustro. On miał podobny. Przecież gdzieś musiał trenować, a nie wynajmował
żadnej sali. Niespodzianka. Blondasek traktował taniec poważnie. Przesunął
spojrzeniem w głąb pokoju. Chłopak leżał na łóżku w pozycji embrionalnej. Spał.
Spod pachy wystawało mu coś, co wypychało bluzę. Musiał to być termometr, bo
opakowanie po nim leżało obok. Zbliżywszy się do łóżka, zacisnął szczękę i
rozsunął zamek od ubrania. Chłopak był spocony, na co też wskazywały jego włosy
przyklejone do czoła. Johnny sięgnął po końcówkę elektronicznego termometru i
wyjął ją. Od razu spojrzał na wynik.
– Trzydzieści
dziewięć i pięć? Masz cholerne prawie czterdzieści stopni?! – podniósł głos.
Rzucił termometr na biurko i usiadł przy Richiem. Dotknąwszy jego czoła, zaczął
go budzić. – Hej, wstawaj, kurwa. Jedziemy na pogotowie. Sam nie zbiję ci tej
gorączki. – Chłopak poruszył się i coś zamruczał, lecz nie dał się zbudzić. –
Mam cię nosić na rękach? Spodobało ci się to? Może i dobrze, że prawie jesteś
nieprzytomny, nie będziesz się bronił przed wizytą u doktorków. Przyprowadzę
samochód i jak wrócę, masz tu być – mówił. – I tak zmarnowałeś mój początek
dnia, możesz zmarnować cały. – Przed wyjściem przykrył go kocem, który leżał
zwinięty w nogach łóżka. Nie znosił go, ale nie był skurwysynem, który nie
pomoże wrogowi.
Dziesięć minut
później wrócił po chorego. Wziął chłopaka na ręce, tak samo jak wtedy, kiedy
wynosił go z samochodu Alexa. Tylko tym razem miał wrażenie, że niesie kulę
ognia, a nie człowieka. Przeklinając pod nosem i złorzecząc na wszystko wokół,
zaniósł Richiego do podstawionego pojazdu. Posadził na przednim siedzeniu i
zapiął pas. Po tych czynnościach wsiadł za kierownicę z zamiarem udania się po
pomoc.
Na początku to dziękuję Ci za odblokowanie komentarzy :) A co do rozdziału.. wow.. zatkało mnie.. w końcu wydarzenia zostały opisane z punktu widzenia Jonathana i szczerze mówiąc jestem na niego strasznie zła.. konkretnie za jego wyzwiska i traktowanie Richiego jak śmiecia, przecież on mu nic nie zrobił! Mam nadzieję, że w końcu pomimo tych trudnych początków będą razem, gdyż Richie jest jednym z moich ulubionych bohaterów i chcę aby był szczęśliwy ;) Wspomnę jeszcze o jednej ważnej rzeczy: to opowiadanie jest najlepsze jakie do tej pory czytałam. Wciąga od samego początku i oby tak dalej! :) :)
OdpowiedzUsuńPomyślałam, że już najwyższy czas odblokować anonimowe komentarze. Richie nic mu nie zrobił, a może... Wszystko się okaże w bliższej lub dalszej przyszłości dlaczego Johnny jest taki zły dla Richiego. :)
UsuńNo cóż.. w takim razie pozostaje nam czekać :)
UsuńNo tak trzymaj Jonathan zobaczymy co z tego wyjdzie:-)
OdpowiedzUsuńZobaczymy. ;)
UsuńPewnie Johnny leci na Richiego, ale nie pogodził się ze swoją orientacją i odpycha młodego, bo ten za bardzo go kusi ;-)
OdpowiedzUsuńJohnny jest pogodzony ze swoją orientacją. Z każdą jakiej się można by po nim spodziewać. :)
UsuńHa! Mówiłam, że to nie był pierwszy i ostatni raz jak go będzie nosił na rękach! Hehehe super. Ależ Jonathan jest dobroduszny, normalnie po stopach go całować...- do cna przesiąknięta ironią.
OdpowiedzUsuńWkurza mnie, nazywając mojego ulubieńca panienką i baletnicą, ale z czasem pewnie go polubię. No i teraz widzi, że to taniec Richiego to nie tylko hobby. On po prostu musi przejrzeć na oczy. Taylor jest cudowny :D
Spodziewałam się, że to z Joyce będzie chciał zatańczyć. No i fajnie, fajna kobita. Johnny jest bardzo zainteresowany życiem erotycznym Alexa... interesujące. Ciekawe kiedy i w jakich okolicznościach zada to pytanie Richiemu i braciszkowi, czemu oni nie są razem?
Rozdział cudowny :)
Weny Luano!
Johnny to Johnny. jest ciekawski, więc wszystko go interesuje do wszystkiego się wtrąca. Poza tym nudzi się.
UsuńCieszę się, że Richie według Ciebie jest cudowny. Jestem ciekawa czy kiedyś straci w Twoich oczach, a może jeszcze bardziej zyska. :)
Tak, chce zatańczyć z Joyce i nie bierze innej ewentualności, szczególnie, żeby tańczyć z chłopakiem. :)
Wena się ostatnio bardzo przydaje. :)
Trzeba czekac na nowe rozdziały :3 mrrr biedny Richi =/ taki mały idiota :(
OdpowiedzUsuńWeny Lu :3
Ps: gites ze anonimowe komcie odblokowałaś :3
Do paru ostatnich opowiadań byłem negatywnie nastawiony. Tutaj zaczynam odczuwać już pewien sentyment do postaci :). Tak trzymaj dalej. Polubiłem ich strasznie. mimo ze to jest stereotypowe ale chyba z tego co pisałaś to tak ma być. Póki co masz u mnie dużego plusa za to opowiadanie i nie mogę się doczekać dalszych części :). Weny.
OdpowiedzUsuńDante
To mogę tylko podziękować. :)
UsuńBiedny, biedny Richie.
OdpowiedzUsuńNaprawdę nieźle się dorobił. I w dodatku Jonny się nim zajął. Jakie to słodkie kochana. Warto było czekać cały tydzień. Naprawdę mi imponujesz. Mam nadzieję, że wyjdzie z tego coś słodkiego. W końcu pasuje. Tych dwoje powinno być razem. Podobnie jak Josh i Alex. Ostatnia noc pokazała to jak nic;) dobrze, ze rozdziały pojawiają się często bo zła bym była gdyby wychodziły takie krótkie. Masz szczęście. Pozdrawiam mocno i czekam na poniedziałek!Wiesz, że lubię je tylko dzięki Tobie.
Ah ten Jonathan, jak tu go nie kochać? Toż to samo dobro :-)
OdpowiedzUsuńA tak serio, bardzo polubiłam tego chłopaka i jestem ciekawa jego historii.
Opowiadanie super, no ale to oczywista oczywistość :-)
Hej,
OdpowiedzUsuńJonathan, bardzo bolą mnie jego słowa, myśli o Richiem, biedny ma straszną gorączkę, byłam wściekła jak wyszedł, ale na całe szczęście wrócił...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Baaaardzo chcę wiedzieć, co ma Johnny do Richiego. No bo chłopak taki dobry, a ten go traktuje jak śmiecia... Oby miał dobrą wymówkę. Hmpf.
OdpowiedzUsuńNiech Richie jeszcze ładnie wyzdrowieje i zacznie tańczyć z Joyce i będzie super :3.
Pozdrawiam cieplutko :3