16 października 2016

Buntownik - Rozdział 15

Z radością, nawet nie wiecie jaką, bo druga część "Drugiej szansy" powstawała w bólach, załamaniach psychicznych i ogólnie ciężko było, ale udało mi się ją ukończyć, została poprawiona przez wspaniałego GrayWolf7. Zatem informuję, że kolejna część jest już do kupienia. Nabyć ją można tutaj: Druga szansa część 2.
Natomiast pierwsza część jest do kupienia tutaj: Druga szansa część 1
Dziękuję za każdy zakup i za wsparcie które mi tym sposobem ukazujecie. Wiem, że chcecie aby dalej pisała. :)
W przyszłości na pewno zorganizuję konkurs i będzie można nabyć obie części. Ale bardziej on będzie polegał na losowaniu, więc bądźcie czujni. :)

Kochani, próbuję pisać tego mprega. Marnie idzie. Od lipca mam 4 rozdziały, w tym dwa w zeszycie. Pisanie w ostatnich tygodniach, jaki i miesiącach idzie mi bardzo ciężko. To jak wspinanie się na pochyłą górę, która jest pokryta lodem i do tego ciągle wyrastają nowe przeszkody. Miałam wiele planów na jesień, ale wielu nie zrealizuję. Chciałam napisać świąteczną opowieść dla Was na święta jako prezent, tak jak rok temu, ale wątpię czy coś takiego powstanie. Na razie mam wolne, nic nie piszę. Może urlop coś zmieni. Może.

Dziękuję za komentarze.


Kamil obudził się koło jedenastej. Zrobił sobie na śniadanie kanapki z ogórkiem, gawędząc w międzyczasie z Milagros. W domu nie było nikogo, bo rodzina poszła do kościoła. Wziął śniadanie ze sobą do pokoju i włączył laptopa. Suczka usiadła przy jego nogach, machając ogonem. Prosząc go swoimi smutnymi oczami o jedzenie, wywiesiła jęzor, a z pyska kapała jej ślina.
– Nie sęp. Babka mówi, że masz swoje żarcie. Poza tym tu nie ma szynki. Zobacz. – Pokazał psu kanapkę. – Ogórek, chleb i masło. Z tego co wiem, jesteś przeciwna warzywom.
Niezadowolona suczka odpowiedziała mu jednym szczęknięciem i poszła położyć się pod oknem na chłodnych panelach.
Kamil uruchomił przeglądarkę i wszedł na stronę, na której miał konto mailowe. Czekała tam na niego wiadomość od Karoliny, wysłana o czwartej nad ranem.
– Zwariowała. – O tej godzinie, chrapiąc, przewracał się na drugi bok.
Odczytał krótką notkę.
„Hej, patrz na załącznik”
– Co ty wykombinowałaś? – Pobrał załącznik. Rozpakował go i stwierdził, że są to zdjęcia oraz filmik. Film włączył jako pierwszy. Tańczył na nim z Szymonem. Przytulali się do siebie, wyglądając jak para. Uśmiechnął się. Chętnie wróciłby do tamtego momentu. Obejrzał również zdjęcia. Karolina obfotografowała ich podczas tańca z każdej strony. Niektóre fotografie przedstawiały ich twarze. Narysowane na nich emocje wyrażały więcej  niż słowa. To było dobre. To było miłe.
Sięgnął po telefon, żeby napisać do Szymona i poinformować, co właśnie robi, kiedy to mężczyzna, mając niesamowite wyczucie, napisał pierwszy:
„Śpisz? Kiedy wpadniesz na skonsumowanie naszej nagrody?”
„Nie śpię. Po południu o szesnastej ci pasuje? Jak się czujesz?”

*

„Po południu jak najbardziej. Wszyscy pójdą do kościoła. Całkiem dobrze, nie licząc tego, że mam siniaki na ciele i twarzy. Robię się kolorowy.”
Roześmiał się, kiedy otrzymał odpowiedź od Kamila.
„Będziesz tęczowy :)”
„Już jestem ;)”
– Co cię tak śmieszy? – dopytywał Mariusz Bieńkowski. Zobaczywszy dzisiaj syna, był zły o to, że wdał się w bójkę.
– Nic takiego.
– Tak jak siniec na policzku pod okiem, plaster i opuchnięta z jednej strony warga? Nic takiego? Widziałem młodego Kaweckiego. Myślałem, że jak na swoje dwadzieścia sześć lat, to jesteś dorosły. O co wam poszło?
– Tatku, daj mu spokój – wtrąciła Karolina, dolewając do kubka rodzica herbaty, zaparzonej w imbryku. Całą rodziną siedzieli w kuchni przy wspólnym, późnym śniadaniu. I tak dzisiaj wstali wcześniej, żeby oporządzić zwierzęta, a dopiero po wszystkim zabrali się za nakarmienie siebie. – Po prostu Artur mnie zaczepiał. Nadal nie wie, co oznacza „nie”. Zobacz. – Uniosła rękę, pokazując ojcu fioletowe miejsce, za które trzymał ją Kawecki, omal nie wyrywając jej ręki.
– Bydle. Kaweccy wychowali…
– Dlatego nie chcę mieć z nimi nic wspólnego – powiedział Szymon, patrząc sugestywnie na brata.
Konrad od razu się zacietrzewił i fuknął:
– Co?! Bernatka i tak jest na mnie wściekła. Powiedziała, że jej brat wezwie policję i cię wsadzą i że ze mną nie chce mieć na razie nic wspólnego.
– Nie za dużo tych „że”? – Szymon posmarował kromkę masłem. – Niech wezwie gliny. Powiem im, jak było naprawdę. Poza tym nie odważy się, bo za dużo o nim wiem. – Na chlebie położył plasterek szynki, pomidora i kilka plasterków ogórka. – W ogóle za to, jak jeździ, powinni mu zabrać prawo jazdy.
– Jeszcze nikt go nie podpierdolił.
– Karolina, jak ty mówisz – skarciła ją matka. – Wstydziłabyś się za takie słowa. Jesteś kobietą. To obrzydliwe, gdy kobiety tak mówią. Mężczyźni też nie powinni.
– Mamuś, żyję wśród mężczyzn nawet na studiach. Sądzisz, że jak tam mówią? Jak ostatnio byliśmy na wykopaliskach w Chodliku, bo nas zaprosił Warszawski Instytut Archeologii, to dopiero się osłuchałam. – Podrapała się po nosie. – Sami faceci i ja oraz Gośka. Przypomniałam sobie, że muszę do niej zadzwonić. Dziękuję za śniadanie. Pomyję naczynia, jak przyjdę. – Porwała kanapkę i wyszła z kuchni.
– Co za dziewczyna – westchnęła matka.
– Basiu, w jej wieku też taka byłaś. – Mariusz przykrył dłonią dłoń żony.
Kobieta mile uśmiechnęła się do męża.
– Widzisz – szepnął Szymon do Konrada – tak wygląda kochający się związek, a nie kiedy jedna strona wykorzystuje drugą.
Brat obrzucił go spojrzeniem typu: „Co ty nie powiesz”. Zapewne coś by powiedział, ale przy rodzicach wolał ugryźć się w język.
Co ja wiem, dzieciaku? Więcej niż ty, pomyślał Szymon.
Sprzątnął swój talerz do zlewu i powiedział:
– Tato, idę do stajni.
– Idziesz z nami po południu do kościoła? – zapytała Barbara.
– Nie pójdę taki poobijany. Poza tym przyjdzie Kamil. – Nie umknęło mu spojrzenie, jakim obrzucili go rodzice. Byli za spostrzegawczy, żeby czegoś nie dostrzegli. Lubili Kamila, więc nie obawiał się, że będą mieć jakikolwiek sprzeciw ich spotkaniom.

*

Po obiedzie Kamil wyszedł na dwór. Upał nadal doskwierał, ale dzisiaj i tak było chłodniej z powodu wiaterku, który przynajmniej trochę chłodził. Z wiśni rosnącej nieopodal zerwał trochę owoców i usiadł pod nią, przy stole.
– Jutro trzeba brać się za zrywanie wiśni – powiedział dziadek, dołączając do niego z dłutem i kawałkiem drewna, z którego wyzierał psi łeb. – Skupować nie skupują, więc nie damy ich na sprzedaż, ale twoja babcia zrobi z nich przetwory. A resztą zajmą się szpaki.
– Jutro mam robotę. – Wypluł pestkę.
– Ale masz i przerwę. Godzina cię nie zbawi, a mnie pomożesz.
Kamil skrzywił się. Nie było mu to w smak, bo w czasie przerwy planował iść do sklepu. Dostał w końcu wypłatę, więc chciał sobie coś kupić. Na pewno gumy do żucia i papierosy. Wytrzymał bez nich, ale czasami nachodziła go ochota żeby zapalić.
– Dobra, pogadam z Szymonem, to może da mi dłuższą przerwę. Ale pomogę ci, kiedy wrócę ze sklepu. – Wrzucił sobie do ust ostatnią wiśnię. – Słuchaj dziadek, tak myślałem o tych twoich rzeźbach. Sprzedałbym je na Ebayu.
– Na czym? – Staszek popatrzył na wnuka jak na ufoludka.
– Ebayu. Jest to ogólnoświatowy rynek online, wiesz, w Internecie, na którym można handlować.
– Czyli taki niby sklep. – Skupił się na drewnie, z którego wyczaruje owczarka niemieckiego.
– Można tak powiedzieć. Nieważne. Po prostu zrobiłbym zdjęcia twoich wyrobów, zamieścił o nich informacje, podał cenę i czekał, aż ktoś to kupi. – Wstał i zerwał jeszcze kilka wiśni.
– Ale to tak bez niczego? A co z Urzędem Skarbowym? Dopieprzą się, że handlujesz, a im podatku nie płacisz za to, co zarobisz. Złodzieje, ostatni grosz by człowiekowi zabrali. O dziesięć groszy by walczyli, a na zwroty podatku czekamy z babcią po dwa miesiące – psioczył.
– Wszystko się załatwi i z nimi. Dziadek, to dobry sposób na dorobienie sobie do emerytury. Wystarczy, że się zgodzisz.
– A ile by można było dostać za takiego wyrzeźbionego psa myśliwskiego trzymającego w pysku kaczkę? – zapytał żywo zainteresowany mężczyzna.
– Za to, co stoi w dużym pokoju… Nawet z osiemdziesiąt zeta. Małe figurki poszłyby tak od dziesięciu złotych, większe za lepszą kasę. Jeszcze wieczorem bym się tym zajął.
– Sprzedaj tego wyżła, jak ci się uda, to porozmawiamy o interesach – rzucił Stanisław, powracając do rzeźbienia.
– Świetnie.
– Powiedz mi jeszcze, ile chcesz procent ze sprzedaży. Możemy się targować.
Czas do popołudnia mijał Kamilowi na rozmowie z dziadkiem, a potem dostał esemesa od Szymona, że jego rodzinka już wybyła, a on czeka na niego w środkowej części ogrodu. Zaskoczyło to Zarzyckiego, bo sądził, że wybiorą się konno do lasu. Niemniej nie miał nic przeciw takiemu obrotowi spraw.
Odnalazł Bieńkowskiego siedzącego pod drzewem z miską owoców z wesela oraz drugą pełną wiśni. Mężczyzna nadal miał plaster na łuku brwiowym, lecz dużo mniejszy od tego, który nałożył mu wczoraj.
– Faktycznie, jesteś troszkę kolorowy. – Stanął nad nim z rękoma w kieszeniach bermudów.  – Będziemy jeść?
– Tak. Wiesz, że wiśnie sam zerwałem?
– Odważny. Chcesz za to nagrodę?
Szymon pokazał palcem usta, więc Kamil, siadając blisko niego, cmoknął go w nie szybko, po czym porwał wiśnię.
 – Jak dobrze, że dzisiaj macie wolną niedzielę.
Przez całą wiosnę i lato, w jeden weekend w miesiącu, stadnina była zamknięta, więc nie plątał się nikt z ludzi chcących pojeździć konno. Mieli na to pozostałe dni i weekendy.
– Jak dobrze, że nie można nas tu zobaczyć. – Odwrócił się i położył dłoń na policzku Kamila. – Dlatego mogę zrobić to… – Pocałował chłopaka, ignorując ból wargi. Znajdowali się w samym środku ogrodu, gdzie zostaliby zauważeni dopiero wówczas, gdyby ktoś do niego wszedł i pokonał spory kawałek.
– Masz niecne plany, co? – szepnął w jego usta i także go pocałował. Czuł pod wargami maleńki strupek i starał się go nie naruszyć. Szymon smakował wiśniami i pachniał nimi. Pragnęli pogłębić pocałunek, ale na razie nie było to możliwe. Muskali się wzajemnie, patrząc sobie w uśmiechnięte, zadowolone oczy.
– Tęskniłem – wyznał Bieńkowski, gładząc kciukiem policzek Kamila. Ponownie połączył ich usta, by zaraz je rozdzielić. – Chcę się z tobą spotykać.
– To znaczy? – Położył dłoń na jego piersi, aby powstrzymać mężczyznę przed kolejnym pocałunkiem. Nie rozumiał, czy „spotykanie się” oznacza w wersji Szymona to samo, co w jego.
– Chcę być z tobą. Chcę spróbować. – Splótł palce ich dłoni ze sobą. – Kamil, mam dwadzieścia sześć lat i nie zamierzam bawić się w podchody nastolatków. Wiem, czego chcę. Nie potrafię przestać o tobie myśleć. Chcę ciebie. – Dostrzegając niepewną minę chłopaka, puścił jego dłoń i położył się na plecach, wyciągając na trawie. Zapatrzył się w prześwitujące pomiędzy gałęziami błyszczące plamki słońca. – Wiem, że to szybko. Nie szukam nikogo na siłę. Fakt, źle być samemu, chociaż czasami to ułatwia życie. Po prostu chcę spróbować. Nie wiem, do czego nas to doprowadzi, ale wiem, czego pragnę. Kiedy wczoraj poszedłeś, nie chcąc mnie zaprowadzić do łóżka – usłyszał, jak Kamil parska śmiechem – długo nie mogłem zasnąć. Myślałem o tobie. Nadal nie mogę w to uwierzyć, ale tęskniłem za twoją obecnością. Lubię cię. – Przekrzywił głowę w bok, by móc spojrzeć na Zarzyckiego. – Bardzo lubię. Czuję, że to może się przerodzić w coś więcej, ale nie chcę cię tym przygniatać.
Słuchał Szymona z mocno bijącym sercem i dziwnym uciskiem w dołku. Wczorajszy pocałunek na sianie wiele zmienił. Od tego momentu coś się zaczęło pomiędzy nimi dziać. Coś, co mógł z początku uznać za małą, fajną przygodę, zaczynało nabierać realnego kształtu. Jego odpowiedź zadecyduje o tym, w jakim kierunku to pójdzie. Pomyślał, co czułby, gdyby teraz Szymon odszedł. Ucisk w piersi, który się pojawił, powiedział wszystko.
Położył się na brzuchu i podparł na łokciach. Jego twarz znalazła się nad twarzą Szymona w taki sposób, że miał usta naprzeciw oczu mężczyzny, a leżąc razem tworzyli prostą linię. Miał pewność, że Szymon czeka w napięciu na jego decyzję. Poruszył się odrobinę i cmoknął górną wargę Bieńkowskiego. Potem potarł ich nosy o siebie i spojrzał mu w oczy.
– Tak, chcę. Chcę spróbować.
– Na pewno?
– Uwierzysz, kiedy powiem, że bardzo cię lubię? Sama myśl, że już nigdy nie mógłbym być blisko ciebie, dusi mnie.
Twarz Szymona rozjaśniła się. Chwycił głowę Kamila, by przypieczętować to, czego otwarcie nie potrafili jeszcze nazwać subtelnym pocałunkiem, po którym Zarzycki położył się na plecach tak, że teraz stykali się tylko czubkami głów.
– To co, mam cię teraz nazywać moim chłopakiem, partnerem?
– Jestem już w tym wieku, że partner bardziej pasuje, co nie?
– Mhm. Idealnie. – Zamknął oczy. Kamil nie potrafił opisać uczuć, które nim targały, ale gdyby je zebrać w jedno słowo, brzmiałoby ono: „szczęście”.

*

– Oczy ci błyszczą – stwierdził Szymon kilkanaście minut później, kiedy przestali się całować i zabrali za owoce.
– Tylko nie mów, że mam w nich gwiazdy, bo cię walnę.
– Masz faceta od parunastu minut i już go chcesz bić? Nieładnie. – Rzucił w niego ogonkiem z wiśni.
– A ty co robisz? Ogonki z wiśni to niebezpieczna broń. – Pochylił się w stronę Szymona.
– Nie miałem o tym pojęcia. Dziękuję, że mi to wyjaśniłeś. Może brzoskwinkę? – Podał Kamilowi owoc.
– Kusisz jak Ewa?
– Ewa miała jabłko.
– Prawda. – Wziął brzoskwinię i wbił w nią zęby, patrząc prosto w oczy siedzącemu naprzeciwko Szymonowi. W co on się wpakował? Przecież we wrześniu miał stąd zwiewać, a tymczasem… Czy tak naprawdę nadal chciał stąd uciec? Ostatnio o tym nie myślał. Nie było tutaj tak źle, tym bardziej teraz.
– O czym myślisz? – Pogłaskał Kamila po łydce.
– O tym, że jeszcze do niedawna zamierzałem stąd spierdzielać. Nie, nie patrz tak. To było zanim my coś tego i w ogóle, na samym początku jak tu przyjechałem.
– Chyba teraz nie zamierzasz uciekać? – Oparł brodę na kolanie jego ugiętej nogi, wpatrując się cielęco w chłopaka.
– Nie – odparł. – Zamierzam…
– Wujek?! Wujek?! – Usłyszeli dziecięce głosy dolatujące gdzieś z okolicy.
– Jasna cholera, zapomniałem, że mój braciszek przywozi dzieciaki na tydzień. – Zerwał się i otrzepał się z trawy.
Kamil zrobił to samo, obserwując reakcję Szymona. Mężczyzna naprawdę lubił swoich bratanków, bo wyraźnie cieszył się na to, że przyjechali.
– Idę! – odkrzyknął Bieńkowski. – Koniec naszej małej randki – zwrócił się do dziewiętnastolatka. Wyjął w jego włosów źdźbło trawy. Szybko pocałował go w policzek.
– Randki tak, a reszty… To dopiero początek. – Schylił się, by pomóc Szymonowi wziąć prawie puste miski.
– Wujek, gdzie jesteś?! – Tym razem doleciał do nich głos dziewczynki.
– Idę!
– Masz tę miskę, a ja wyjdę tylną bramą – zaproponował Kamil.
– Nie wygłupiaj się. Moja rodzina nie jest ślepa. Przeszkadza ci to, że będą o nas wiedzieć? – zapytał poważnie.
Zarzycki zastanowił się chwilę i w końcu powiedział:
– Nie. Byle moja rodzinka się nie dowiedziała.
– Wiem, że o tobie nie wiedzą. Spoko, nikt z moich nic nie powie. – Naszła go ochota, żeby się pochylić i jeszcze raz pocałować chłopaka, kiedy mu przerwano.
– Wujek, tu jesteś! – Dzieciaki podbiegły do niego. Dziewczynka od razu chwyciła się jego nogi, omal nie przewracając Szymona, a chłopiec stanął obok. – Wołamy cię i wołamy. Dlaczego się ukrywasz?
– Ewelina, uspokój się. – Agata towarzysząca swoim pociechom przepraszająco spojrzała na obu mężczyzn. – Przepraszam, że wam przeszkodziliśmy.
– Nie, jest dobrze. – Uspokoił ją Szymon. – Nawet wspaniale. – Przeniósł na Kamila wzrok pełen ciepła, a potem spojrzał na dzieci. – Karolina mówiła, że Iwona otworzyła dzisiaj sklep, więc może pójdziemy na lody?
– Tak, tak, tak. – Sześciolatka zaczęła skakać wokół niego i nawet onieśmielony, pięcioletni Mateusz dołączył się do siostry.
– A wujek Kamil też pójdzie z nami?
Zarzycki uniósł brwi, zaskoczony, że ta mała pamiętała jego imię, mimo że nie miał z nią do czynienia. W dodatku, dlaczego mówiła do niego „wujku”?
– Wujek również z nami pójdzie – stwierdził Szymon, uśmiechając się do niego łobuzersko.

*

Nie miał wyjścia. Zgodził się na małą wycieczkę do sklepu.  Na chwilę tylko zajrzał do domu po jakieś pieniądze. Zdziwiło go to, że dzisiaj Iwona otworzyła sklep. Sądził, że dziewczyna będzie odsypiać wesele, pobędzie z rodziną. W sumie dobrze, kupi dzisiaj to, co chciał sobie kupić, a jutro pomoże dziadkowi.
Powiedział mamie, gdzie idzie, zapiął Milagros smycz, a potem oboje dołączyli do czekającej na niego trójki ludzi i psa, który ze szczęścia machał ogonem na wszystkie strony. Psy się powąchały, trąciły nosami i niecierpliwiły się, czekając na spacer. Dziewczynka podeszła do Kamila i wzięła go za rękę. Musiał zrobić dziwną minę, bo Szymon się zaśmiał. Gdyby widzieli go starzy znajomi, to chyba padliby ze śmiechu. Zawsze zarzekał się, że nie lubi dzieci i nie chce mieć z nimi nic wspólnego, a tu szedł właśnie do wsi, trzymając za rękę sześciolatkę.
Dzieci bez przerwy mówiły, szczególnie Ewelina. Ciągle rozprawiała o tym, że idzie do szkoły, ma fajne koleżanki, że nie lubi chłopaków w jej wieku, bo są głupi i woli starszych. Dodała też, że wujek Szymon się z nią ożeni. Kamila najbardziej denerwowało to, że w kółko pytały o to samo. Na szczęście Szymon odpowiadał cierpliwie na pytania, posyłając mu długie spojrzenia mówiące: „Taki z ciebie zuch, a kulisz ogon pod ostrzałem dziecięcych pytań?”.
– A tamten pies, co na nas szczeka? – zapytał Mateusz, przyglądając się obszczekującemu ich przy ogrodzeniu małemu, białemu psu.
– Reksio. A ten, co leży tam z tyłu, ten duży, to stary Buli.
– Mama mówi, że też będziemy mieć psa.
– Cieszę się. – Szymon zawsze uważał, że dzieci powinny dorastać ze zwierzętami. Był zdania, że należy je uczyć odpowiedzialności, miłości, troski o nie, a także tego, że psa, kota czy innego zwierzęcia się nie wyrzuca, kiedy się zestarzeje, czy dorośnie. Ileż to razy ludzie mają szczeniaka, który jest słodki, fajny, a jak osiągnie dorosłość, to się go pozbywają. Najgorzej, że przywiązują psa w lesie, zostawiając na pewną, pełną męki śmierć. Bardzo go to bolało. Nigdy nie związałby się z kimś, kto nie kocha zwierząt. Dlatego tak cieszyło go, że Kamil podzielał jego miłość do czworonogów. Już samo to jak traktuje psy, jak zachowuje się przy koniach, mówiło wszystko o chłopaku. Popatrzył na niego z czułością.
– Co? – Mógłby się zarumienić pod intensywnym spojrzeniem Szymona.
– Nic. – Ares szarpnął smyczą, zwracając na siebie uwagę pana, bo zauważył siedzącego na progu jednego z domów kota. – Spokój. Koty są nie do jedzenia. Masz swoje w domu, lubisz je. Gwarantuję, że te też się da lubić. – Ares nie znosił obcych kotów. Swoje akceptował, ale inne atakował, mimo ciągłych kazań, że tego nie wolno robić.
– Ares, słuchaj się wujka Szymona – poradziła Ewelinka. – Wujku Kamilu, wujek Szymek jest fajny, co nie?
Bieńkowski rzucił tym razem zaciekawione spojrzenie, a Kamil udał, że interesuje go przechodząca przez drogę kura, którą chciała pogonić Milagors. Mimo tego odpowiedział:
– Jest bardzo fajny.
Zadowolony Szymon odparł:
– Wujek Kamil też jest fajny, nawet bardzo, bardzo fajny, co nie, dzieciaki? – Bratanica i bratanek zawtórowały mu głośno. Szymon chętnie wziąłby Kamila za rękę, ale mimo że w to gorące popołudnie wioska wydawała się wyludniona, a mieszkańcy siedzieli w ogrodach czy chłodnych domach, to nie mógł tego zrobić. Kolejna niesprawiedliwość, która cięła niczym sztylet. Dziwne, bo wcześniej go to nie obchodziło. Odkąd pojawił się Kamil, zaczął myśleć, że ukrywanie się, bo większość ludzi traktowałaby ich źle, to ciężka sprawa.
Rozejrzeli się przed przejściem przez ulicę. Dzieci miały przykaz, że nie wolno im puścić dłoni dorosłych. Pomimo że w niedzielę rzadko ktoś tędy przejeżdżał, to i tak zawsze woleli uważać, tym bardziej, że był dość ostry zakręt, zza którego nic nie było widać. Przeszli na drugą stronę, wchodząc na plac, na którym stał sklep. Dzieci wyrwały im się i pobiegły do wnętrza budynku, a oni przywiązali psy do jednego ze stojaków na rowery znajdującego się w cieniu. Obaj nie lubili zostawiać tak psiaków, ale na szczęście drzwi sklepu były duże, szklane, dzięki czemu mogli widzieć zwierzęta oraz to, co się z nimi dzieje.
Gdy weszli do sklepu, dzieci opowiadały Iwonie, jak to ich wujkowie zabrali je na spacer i lody.
– Dobra, to jakie chcecie te lody? – zapytał Szymon, wyjmując portfel.
– Świderek, ten taki zielony – powiedziała Ewelina.
– Ja poproszę o rożek czekoladowy – poprosił uprzejmie Mateusz.
– Już się robi. – Iwona podeszła do lodówki i otworzyła ją. Wybrała odpowiednie lody i podała dzieciom. – Cztery złote. – Odebrała zapłatę od Szymona. – A panowie nie chcą lodów?
– Daj nam coś do picia na miejscu – rzekł Kamil – i jeszcze dwie paczki gum do żucia. Miętową i jabłkową. – Wyraźnie zawahał się, zanim powiedział, że chce również paczkę papierosów. Niby mógłby nie palić, a przy całowaniu nie śmierdziałby papierochami, ale nic nie poradził na siłę wyższą. Nie musi przecież palić, a papierosy będzie miał. – Nie wiedziałem, że dzisiaj otworzysz sklep.
– Wolę to, niż siedzieć bezczynnie. Aneta pojechała do domu, a na prywatne poprawiny pójdę na szóstą. Nudziłam się. – Otworzyła dwie butelki oranżady. Dzieci nie chciały czegoś do picia, zadowolone z lodów. – W niedzielę jest u nas festyn. – Podała im napoje. – Jutro wywieszą plakaty. Będzie grał jakiś znany zespół. Przewidziano dużo atrakcji dla dzieci, konkursy, dla dorosłych również, a wieczorem będzie zabawa. Szymon, przyprowadźcie dzieciaki. Namów Mikołaja i Agatę, żeby przyjechali i niech wezmą Pawełka.
– Zobaczy się. Jak coś, to pogadam z nimi. W każdym razie Ewelina i Mateusz zostają u nas do niedzieli, to najwyżej sam z nimi przyjdę. – Odstawił pustą butelkę na ladę.
– Nie sam. Weź Kamila. – Puściła mu oczko.
– Jak ładnie poprosi, to z nim pójdę – dodał Kamil. – Cześć.
– Cześć. Pa dzieciaki.
– Pa, pa, ciociu. – Wybiegły ze sklepu prosto do czekających psów.
– Tylko nie dawajcie im lodów – zawołał Szymon.
– O, jaki ładny motyl! – krzyknęła dziewczynka i zaczęła biec w stronę zrobionej przy ulicy rabatki pełnej kwiatów.
Kamil pierwszy usłyszał ryk silnika szybko jadącego samochodu. Coś go tknęło i pobiegł za dziewczynką. Złapał ją za rękę, zanim ta zbliżyła się do jezdni. W tej samej chwili zza zakrętu z dużą prędkością wyjechało czarne, sportowe BMW. Zarzycki znał to auto. To jego kierowca, półtora miesiąca temu, prawie go zabił. Artur Kawecki przejechał obok nich na pełnym gazie. Nie patrząc, że przy ulicy stoi dziecko, które mogłoby mu wybiec pod koła.
– Cholerny dupek! – wrzasnął za nim.
Szymon dobiegł do niego, świadomy tego, co mogłoby się stać. Wierzył, że Ewelina zatrzymałaby się przy rabatce, ale gdyby jednak zainteresowało ją coś innego lub auto wypadło by z drogi… Nie chciał o tym myśleć.
– Ktoś powinien zrobić z nim porządek i zabrać prawo jazdy – powiedział.
Kamil zerknął na Szymona i uśmiechnął się wrednie.

7 komentarzy:

  1. Rozdział cudowny, słodycz się wylewa. Cieszę się, że pomiedzy chłopakami się układa.
    Powodzenia w pisaniu tego nowego opowiadania. Mam nadzieję, że złapiesz wenę ;) Nie mogę się go doczekać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział.Dziękuję i życzę dużo weny w pisanu. Ueielbism teoje opowiadania. Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulacje! Zawsze zadziwia mnie jak wiele piszesz, co oczywiście podziwiam (i swoją drogą zazdroszczę), bo jednak nie tak łatwo jest się zmotywować do pisania. :) Sama zresztą uważam, że rozpocząć opowiadanie jest bardzo łatwo, znacznie trudniej jest takie opowiadanie zakończyć, więc jeszcze raz gratulacje.

    Inna sprawa - jakoś tak cieszy mnie myśl, że weszliśmy w etap, kiedy pisanie to nie tylko czcza pasja. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tak łatwo się zmotywować do pisania. Szczególnie ostatnio. Tym razem powiedziałam sobie, że albo to kończę, albo tego nigdy nie skończę. Marnie ostatnio z weną i pomysłami jest. Samą siebie zaskoczyłam, że ta część już jest. Nie ma to jak robić samej sobie niespodzianki. :)
      Dziękuję za gratulacje. :)

      Mnie też cieszy. Bardzo. :)

      Usuń
  4. To opowiadanie to na razie takie sielskie anielskie ;) uwielbiam w nim to, niemniej jednak mam nadzieje, że jeszcze namiesza się w ich życiu :) aż mi głupio, że życzę tego bohaterom, ale cóż...wiem, że ostatecznie wszystko się rozwiąże, więc nie będę miała wyrzutów sumienia ;)
    /A

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    o tak to było wspaniałe, chcą spróbować,  i już został wujkiem ;) tak, tak jeśli obywa się bez papierosów to znaczy, że nie są mu potrzebne...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz. :)