Natomiast pierwsza część jest do kupienia tutaj: Druga szansa część 1
Dziękuję za każdy zakup i za wsparcie które mi tym sposobem ukazujecie. Wiem, że chcecie aby dalej pisała. :)
W przyszłości na pewno zorganizuję konkurs i będzie można nabyć obie części. Ale bardziej on będzie polegał na losowaniu, więc bądźcie czujni. :)
Kochani, próbuję pisać tego mprega. Marnie idzie. Od lipca mam 4 rozdziały, w tym dwa w zeszycie. Pisanie w ostatnich tygodniach, jaki i miesiącach idzie mi bardzo ciężko. To jak wspinanie się na pochyłą górę, która jest pokryta lodem i do tego ciągle wyrastają nowe przeszkody. Miałam wiele planów na jesień, ale wielu nie zrealizuję. Chciałam napisać świąteczną opowieść dla Was na święta jako prezent, tak jak rok temu, ale wątpię czy coś takiego powstanie. Na razie mam wolne, nic nie piszę. Może urlop coś zmieni. Może.
Dziękuję za komentarze.
Kamil
obudził się koło jedenastej. Zrobił sobie na śniadanie kanapki z ogórkiem,
gawędząc w międzyczasie z Milagros. W domu nie było nikogo, bo rodzina poszła
do kościoła. Wziął śniadanie ze sobą do pokoju i włączył laptopa. Suczka
usiadła przy jego nogach, machając ogonem. Prosząc go swoimi smutnymi oczami o
jedzenie, wywiesiła jęzor, a z pyska kapała jej ślina.
– Nie
sęp. Babka mówi, że masz swoje żarcie. Poza tym tu nie ma szynki. Zobacz. –
Pokazał psu kanapkę. – Ogórek, chleb i masło. Z tego co wiem, jesteś przeciwna
warzywom.
Niezadowolona
suczka odpowiedziała mu jednym szczęknięciem i poszła położyć się pod oknem na
chłodnych panelach.
Kamil
uruchomił przeglądarkę i wszedł na stronę, na której miał konto mailowe.
Czekała tam na niego wiadomość od Karoliny, wysłana o czwartej nad ranem.
–
Zwariowała. – O tej godzinie, chrapiąc, przewracał się na drugi bok.
Odczytał
krótką notkę.
„Hej,
patrz na załącznik”
– Co ty
wykombinowałaś? – Pobrał załącznik. Rozpakował go i stwierdził, że są to
zdjęcia oraz filmik. Film włączył jako pierwszy. Tańczył na nim z Szymonem.
Przytulali się do siebie, wyglądając jak para. Uśmiechnął się. Chętnie wróciłby
do tamtego momentu. Obejrzał również zdjęcia. Karolina obfotografowała ich
podczas tańca z każdej strony. Niektóre fotografie przedstawiały ich twarze.
Narysowane na nich emocje wyrażały więcej
niż słowa. To było dobre. To było miłe.
Sięgnął
po telefon, żeby napisać do Szymona i poinformować, co właśnie robi, kiedy to
mężczyzna, mając niesamowite wyczucie, napisał pierwszy:
„Śpisz?
Kiedy wpadniesz na skonsumowanie naszej nagrody?”
„Nie
śpię. Po południu o szesnastej ci pasuje? Jak się czujesz?”
*
„Po
południu jak najbardziej. Wszyscy pójdą do kościoła. Całkiem dobrze, nie licząc
tego, że mam siniaki na ciele i twarzy. Robię się kolorowy.”
Roześmiał
się, kiedy otrzymał odpowiedź od Kamila.
„Będziesz
tęczowy :)”
„Już
jestem ;)”
– Co cię
tak śmieszy? – dopytywał Mariusz Bieńkowski. Zobaczywszy dzisiaj syna, był zły
o to, że wdał się w bójkę.
– Nic
takiego.
– Tak
jak siniec na policzku pod okiem, plaster i opuchnięta z jednej strony warga?
Nic takiego? Widziałem młodego Kaweckiego. Myślałem, że jak na swoje
dwadzieścia sześć lat, to jesteś dorosły. O co wam poszło?
– Tatku,
daj mu spokój – wtrąciła Karolina, dolewając do kubka rodzica herbaty,
zaparzonej w imbryku. Całą rodziną siedzieli w kuchni przy wspólnym, późnym
śniadaniu. I tak dzisiaj wstali wcześniej, żeby oporządzić zwierzęta, a
dopiero po wszystkim zabrali się za nakarmienie siebie. – Po prostu Artur mnie zaczepiał.
Nadal nie wie, co oznacza „nie”. Zobacz. – Uniosła rękę, pokazując ojcu
fioletowe miejsce, za które trzymał ją Kawecki, omal nie wyrywając jej ręki.
– Bydle.
Kaweccy wychowali…
–
Dlatego nie chcę mieć z nimi nic wspólnego – powiedział Szymon, patrząc
sugestywnie na brata.
Konrad
od razu się zacietrzewił i fuknął:
– Co?!
Bernatka i tak jest na mnie wściekła. Powiedziała, że jej brat wezwie policję i
cię wsadzą i że ze mną nie chce mieć na razie nic wspólnego.
– Nie za
dużo tych „że”? – Szymon posmarował kromkę masłem. – Niech wezwie gliny. Powiem
im, jak było naprawdę. Poza tym nie odważy się, bo za dużo o nim wiem. – Na
chlebie położył plasterek szynki, pomidora i kilka plasterków ogórka. – W ogóle
za to, jak jeździ, powinni mu zabrać prawo jazdy.
–
Jeszcze nikt go nie podpierdolił.
–
Karolina, jak ty mówisz – skarciła ją matka. – Wstydziłabyś się za takie słowa.
Jesteś kobietą. To obrzydliwe, gdy kobiety tak mówią. Mężczyźni też nie
powinni.
– Mamuś,
żyję wśród mężczyzn nawet na studiach. Sądzisz, że jak tam mówią? Jak ostatnio
byliśmy na wykopaliskach w Chodliku, bo nas zaprosił Warszawski Instytut
Archeologii, to dopiero się osłuchałam. – Podrapała się po nosie. – Sami faceci
i ja oraz Gośka. Przypomniałam sobie, że muszę do niej zadzwonić. Dziękuję za
śniadanie. Pomyję naczynia, jak przyjdę. – Porwała kanapkę i wyszła z kuchni.
– Co za
dziewczyna – westchnęła matka.
– Basiu,
w jej wieku też taka byłaś. – Mariusz przykrył dłonią dłoń żony.
Kobieta
mile uśmiechnęła się do męża.
–
Widzisz – szepnął Szymon do Konrada – tak wygląda kochający się związek, a nie
kiedy jedna strona wykorzystuje drugą.
Brat
obrzucił go spojrzeniem typu: „Co ty nie powiesz”. Zapewne coś by powiedział,
ale przy rodzicach wolał ugryźć się w język.
Co ja
wiem, dzieciaku? Więcej niż ty, pomyślał Szymon.
Sprzątnął
swój talerz do zlewu i powiedział:
– Tato,
idę do stajni.
– Idziesz
z nami po południu do kościoła? – zapytała Barbara.
– Nie
pójdę taki poobijany. Poza tym przyjdzie Kamil. – Nie umknęło mu spojrzenie,
jakim obrzucili go rodzice. Byli za spostrzegawczy, żeby czegoś nie dostrzegli.
Lubili Kamila, więc nie obawiał się, że będą mieć jakikolwiek sprzeciw ich
spotkaniom.
*
Po
obiedzie Kamil wyszedł na dwór. Upał nadal doskwierał, ale dzisiaj i tak było
chłodniej z powodu wiaterku, który przynajmniej trochę chłodził. Z wiśni
rosnącej nieopodal zerwał trochę owoców i usiadł pod nią, przy stole.
– Jutro
trzeba brać się za zrywanie wiśni – powiedział dziadek, dołączając do niego z dłutem
i kawałkiem drewna, z którego wyzierał psi łeb. – Skupować nie skupują, więc
nie damy ich na sprzedaż, ale twoja babcia zrobi z nich przetwory. A resztą
zajmą się szpaki.
– Jutro
mam robotę. – Wypluł pestkę.
– Ale
masz i przerwę. Godzina cię nie zbawi, a mnie pomożesz.
Kamil
skrzywił się. Nie było mu to w smak, bo w czasie przerwy planował iść do
sklepu. Dostał w końcu wypłatę, więc chciał sobie coś kupić. Na pewno gumy do
żucia i papierosy. Wytrzymał bez nich, ale czasami nachodziła go ochota żeby
zapalić.
– Dobra,
pogadam z Szymonem, to może da mi dłuższą przerwę. Ale pomogę ci, kiedy wrócę
ze sklepu. – Wrzucił sobie do ust ostatnią wiśnię. – Słuchaj dziadek, tak
myślałem o tych twoich rzeźbach. Sprzedałbym je na Ebayu.
– Na
czym? – Staszek popatrzył na wnuka jak na ufoludka.
– Ebayu.
Jest to ogólnoświatowy rynek online, wiesz, w Internecie, na którym można
handlować.
– Czyli
taki niby sklep. – Skupił się na drewnie, z którego wyczaruje owczarka
niemieckiego.
– Można
tak powiedzieć. Nieważne. Po prostu zrobiłbym zdjęcia twoich wyrobów, zamieścił
o nich informacje, podał cenę i czekał, aż ktoś to kupi. – Wstał i zerwał
jeszcze kilka wiśni.
– Ale to
tak bez niczego? A co z Urzędem Skarbowym? Dopieprzą się, że handlujesz, a im
podatku nie płacisz za to, co zarobisz. Złodzieje, ostatni grosz by człowiekowi
zabrali. O dziesięć groszy by walczyli, a na zwroty podatku czekamy z
babcią po dwa miesiące – psioczył.
–
Wszystko się załatwi i z nimi. Dziadek, to dobry sposób na dorobienie sobie do
emerytury. Wystarczy, że się zgodzisz.
– A ile
by można było dostać za takiego wyrzeźbionego psa myśliwskiego trzymającego w
pysku kaczkę? – zapytał żywo zainteresowany mężczyzna.
– Za to,
co stoi w dużym pokoju… Nawet z osiemdziesiąt zeta. Małe figurki poszłyby tak
od dziesięciu złotych, większe za lepszą kasę. Jeszcze wieczorem bym się tym
zajął.
–
Sprzedaj tego wyżła, jak ci się uda, to porozmawiamy o interesach – rzucił
Stanisław, powracając do rzeźbienia.
–
Świetnie.
–
Powiedz mi jeszcze, ile chcesz procent ze sprzedaży. Możemy się targować.
Czas do
popołudnia mijał Kamilowi na rozmowie z dziadkiem, a potem dostał esemesa od
Szymona, że jego rodzinka już wybyła, a on czeka na niego w środkowej części
ogrodu. Zaskoczyło to Zarzyckiego, bo sądził, że wybiorą się konno do lasu.
Niemniej nie miał nic przeciw takiemu obrotowi spraw.
Odnalazł
Bieńkowskiego siedzącego pod drzewem z miską owoców z wesela oraz drugą pełną
wiśni. Mężczyzna nadal miał plaster na łuku brwiowym, lecz dużo mniejszy od
tego, który nałożył mu wczoraj.
–
Faktycznie, jesteś troszkę kolorowy. – Stanął nad nim z rękoma w kieszeniach
bermudów. – Będziemy jeść?
– Tak.
Wiesz, że wiśnie sam zerwałem?
–
Odważny. Chcesz za to nagrodę?
Szymon
pokazał palcem usta, więc Kamil, siadając blisko niego, cmoknął go w nie
szybko, po czym porwał wiśnię.
– Jak dobrze, że dzisiaj macie wolną
niedzielę.
Przez
całą wiosnę i lato, w jeden weekend w miesiącu, stadnina była zamknięta, więc
nie plątał się nikt z ludzi chcących pojeździć konno. Mieli na to pozostałe dni
i weekendy.
– Jak
dobrze, że nie można nas tu zobaczyć. – Odwrócił się i położył dłoń na policzku
Kamila. – Dlatego mogę zrobić to… – Pocałował chłopaka, ignorując ból wargi.
Znajdowali się w samym środku ogrodu, gdzie zostaliby zauważeni dopiero
wówczas, gdyby ktoś do niego wszedł i pokonał spory kawałek.
– Masz
niecne plany, co? – szepnął w jego usta i także go pocałował. Czuł pod wargami
maleńki strupek i starał się go nie naruszyć. Szymon smakował wiśniami i
pachniał nimi. Pragnęli pogłębić pocałunek, ale na razie nie było to możliwe.
Muskali się wzajemnie, patrząc sobie w uśmiechnięte, zadowolone oczy.
– Tęskniłem
– wyznał Bieńkowski, gładząc kciukiem policzek Kamila. Ponownie połączył ich
usta, by zaraz je rozdzielić. – Chcę się z tobą spotykać.
– To
znaczy? – Położył dłoń na jego piersi, aby powstrzymać mężczyznę przed kolejnym
pocałunkiem. Nie rozumiał, czy „spotykanie się” oznacza w wersji Szymona to
samo, co w jego.
– Chcę
być z tobą. Chcę spróbować. – Splótł palce ich dłoni ze sobą. – Kamil, mam
dwadzieścia sześć lat i nie zamierzam bawić się w podchody nastolatków. Wiem,
czego chcę. Nie potrafię przestać o tobie myśleć. Chcę ciebie. – Dostrzegając
niepewną minę chłopaka, puścił jego dłoń i położył się na plecach, wyciągając
na trawie. Zapatrzył się w prześwitujące pomiędzy gałęziami błyszczące plamki
słońca. – Wiem, że to szybko. Nie szukam nikogo na siłę. Fakt, źle być samemu,
chociaż czasami to ułatwia życie. Po prostu chcę spróbować. Nie wiem, do czego
nas to doprowadzi, ale wiem, czego pragnę. Kiedy wczoraj poszedłeś, nie chcąc
mnie zaprowadzić do łóżka – usłyszał, jak Kamil parska śmiechem – długo nie
mogłem zasnąć. Myślałem o tobie. Nadal nie mogę w to uwierzyć, ale tęskniłem za
twoją obecnością. Lubię cię. – Przekrzywił głowę w bok, by móc spojrzeć na
Zarzyckiego. – Bardzo lubię. Czuję, że to może się przerodzić w coś więcej, ale
nie chcę cię tym przygniatać.
Słuchał
Szymona z mocno bijącym sercem i dziwnym uciskiem w dołku. Wczorajszy pocałunek
na sianie wiele zmienił. Od tego momentu coś się zaczęło pomiędzy nimi dziać.
Coś, co mógł z początku uznać za małą, fajną przygodę, zaczynało nabierać
realnego kształtu. Jego odpowiedź zadecyduje o tym, w jakim kierunku to
pójdzie. Pomyślał, co czułby, gdyby teraz Szymon odszedł. Ucisk w piersi, który
się pojawił, powiedział wszystko.
Położył się
na brzuchu i podparł na łokciach. Jego twarz znalazła się nad twarzą Szymona w
taki sposób, że miał usta naprzeciw oczu mężczyzny, a leżąc razem tworzyli
prostą linię. Miał pewność, że Szymon czeka w napięciu na jego decyzję.
Poruszył się odrobinę i cmoknął górną wargę Bieńkowskiego. Potem potarł ich
nosy o siebie i spojrzał mu w oczy.
– Tak,
chcę. Chcę spróbować.
– Na
pewno?
–
Uwierzysz, kiedy powiem, że bardzo cię lubię? Sama myśl, że już nigdy nie
mógłbym być blisko ciebie, dusi mnie.
Twarz
Szymona rozjaśniła się. Chwycił głowę Kamila, by przypieczętować to, czego
otwarcie nie potrafili jeszcze nazwać subtelnym pocałunkiem, po którym Zarzycki
położył się na plecach tak, że teraz stykali się tylko czubkami głów.
– To co,
mam cię teraz nazywać moim chłopakiem, partnerem?
– Jestem
już w tym wieku, że partner bardziej pasuje, co nie?
– Mhm.
Idealnie. – Zamknął oczy. Kamil nie potrafił opisać uczuć, które nim targały,
ale gdyby je zebrać w jedno słowo, brzmiałoby ono: „szczęście”.
*
– Oczy
ci błyszczą – stwierdził Szymon kilkanaście minut później, kiedy przestali się
całować i zabrali za owoce.
– Tylko
nie mów, że mam w nich gwiazdy, bo cię walnę.
– Masz
faceta od parunastu minut i już go chcesz bić? Nieładnie. – Rzucił w niego
ogonkiem z wiśni.
– A
ty co robisz? Ogonki z wiśni to niebezpieczna broń. – Pochylił się w stronę
Szymona.
– Nie
miałem o tym pojęcia. Dziękuję, że mi to wyjaśniłeś. Może brzoskwinkę? – Podał
Kamilowi owoc.
– Kusisz
jak Ewa?
– Ewa
miała jabłko.
– Prawda.
– Wziął brzoskwinię i wbił w nią zęby, patrząc prosto w oczy siedzącemu
naprzeciwko Szymonowi. W co on się wpakował? Przecież we wrześniu miał stąd
zwiewać, a tymczasem… Czy tak naprawdę nadal chciał stąd uciec? Ostatnio o
tym nie myślał. Nie było tutaj tak źle, tym bardziej teraz.
– O czym
myślisz? – Pogłaskał Kamila po łydce.
– O
tym, że jeszcze do niedawna zamierzałem stąd spierdzielać. Nie, nie patrz tak.
To było zanim my coś tego i w ogóle, na samym początku jak tu przyjechałem.
– Chyba
teraz nie zamierzasz uciekać? – Oparł brodę na kolanie jego ugiętej nogi,
wpatrując się cielęco w chłopaka.
– Nie –
odparł. – Zamierzam…
–
Wujek?! Wujek?! – Usłyszeli dziecięce głosy dolatujące gdzieś z okolicy.
– Jasna
cholera, zapomniałem, że mój braciszek przywozi dzieciaki na tydzień. – Zerwał
się i otrzepał się z trawy.
Kamil
zrobił to samo, obserwując reakcję Szymona. Mężczyzna naprawdę lubił swoich
bratanków, bo wyraźnie cieszył się na to, że przyjechali.
– Idę!
– odkrzyknął Bieńkowski. – Koniec naszej małej randki – zwrócił się do
dziewiętnastolatka. Wyjął w jego włosów źdźbło trawy. Szybko pocałował go w
policzek.
– Randki
tak, a reszty… To dopiero początek. – Schylił się, by pomóc Szymonowi wziąć
prawie puste miski.
– Wujek,
gdzie jesteś?! – Tym razem doleciał do nich głos dziewczynki.
– Idę!
– Masz
tę miskę, a ja wyjdę tylną bramą – zaproponował Kamil.
– Nie
wygłupiaj się. Moja rodzina nie jest ślepa. Przeszkadza ci to, że będą o nas
wiedzieć? – zapytał poważnie.
Zarzycki
zastanowił się chwilę i w końcu powiedział:
– Nie.
Byle moja rodzinka się nie dowiedziała.
– Wiem,
że o tobie nie wiedzą. Spoko, nikt z moich nic nie powie. – Naszła go ochota,
żeby się pochylić i jeszcze raz pocałować chłopaka, kiedy mu przerwano.
– Wujek,
tu jesteś! – Dzieciaki podbiegły do niego. Dziewczynka od razu chwyciła się
jego nogi, omal nie przewracając Szymona, a chłopiec stanął obok. – Wołamy cię
i wołamy. Dlaczego się ukrywasz?
–
Ewelina, uspokój się. – Agata towarzysząca swoim pociechom przepraszająco
spojrzała na obu mężczyzn. – Przepraszam, że wam przeszkodziliśmy.
– Nie,
jest dobrze. – Uspokoił ją Szymon. – Nawet wspaniale. – Przeniósł na Kamila
wzrok pełen ciepła, a potem spojrzał na dzieci. – Karolina mówiła, że Iwona
otworzyła dzisiaj sklep, więc może pójdziemy na lody?
– Tak,
tak, tak. – Sześciolatka zaczęła skakać wokół niego i nawet onieśmielony,
pięcioletni Mateusz dołączył się do siostry.
– A
wujek Kamil też pójdzie z nami?
Zarzycki
uniósł brwi, zaskoczony, że ta mała pamiętała jego imię, mimo że nie miał z nią
do czynienia. W dodatku, dlaczego mówiła do niego „wujku”?
– Wujek
również z nami pójdzie – stwierdził Szymon, uśmiechając się do niego
łobuzersko.
*
Nie miał
wyjścia. Zgodził się na małą wycieczkę do sklepu. Na chwilę tylko zajrzał do domu po jakieś
pieniądze. Zdziwiło go to, że dzisiaj Iwona otworzyła sklep. Sądził, że
dziewczyna będzie odsypiać wesele, pobędzie z rodziną. W sumie dobrze, kupi
dzisiaj to, co chciał sobie kupić, a jutro pomoże dziadkowi.
Powiedział
mamie, gdzie idzie, zapiął Milagros smycz, a potem oboje dołączyli do
czekającej na niego trójki ludzi i psa, który ze szczęścia machał ogonem na
wszystkie strony. Psy się powąchały, trąciły nosami i niecierpliwiły się,
czekając na spacer. Dziewczynka podeszła do Kamila i wzięła go za rękę. Musiał
zrobić dziwną minę, bo Szymon się zaśmiał. Gdyby widzieli go starzy znajomi, to
chyba padliby ze śmiechu. Zawsze zarzekał się, że nie lubi dzieci i nie chce
mieć z nimi nic wspólnego, a tu szedł właśnie do wsi, trzymając za rękę
sześciolatkę.
Dzieci
bez przerwy mówiły, szczególnie Ewelina. Ciągle rozprawiała o tym, że idzie do
szkoły, ma fajne koleżanki, że nie lubi chłopaków w jej wieku, bo są głupi i
woli starszych. Dodała też, że wujek Szymon się z nią ożeni. Kamila najbardziej
denerwowało to, że w kółko pytały o to samo. Na szczęście Szymon odpowiadał
cierpliwie na pytania, posyłając mu długie spojrzenia mówiące: „Taki z ciebie
zuch, a kulisz ogon pod ostrzałem dziecięcych pytań?”.
– A
tamten pies, co na nas szczeka? – zapytał Mateusz, przyglądając się obszczekującemu
ich przy ogrodzeniu małemu, białemu psu.
–
Reksio. A ten, co leży tam z tyłu, ten duży, to stary Buli.
– Mama
mówi, że też będziemy mieć psa.
– Cieszę
się. – Szymon zawsze uważał, że dzieci powinny dorastać ze zwierzętami. Był
zdania, że należy je uczyć odpowiedzialności, miłości, troski o nie, a także
tego, że psa, kota czy innego zwierzęcia się nie wyrzuca, kiedy się zestarzeje,
czy dorośnie. Ileż to razy ludzie mają szczeniaka, który jest słodki, fajny, a
jak osiągnie dorosłość, to się go pozbywają. Najgorzej, że przywiązują psa w
lesie, zostawiając na pewną, pełną męki śmierć. Bardzo go to bolało. Nigdy nie
związałby się z kimś, kto nie kocha zwierząt. Dlatego tak cieszyło go, że Kamil
podzielał jego miłość do czworonogów. Już samo to jak traktuje psy, jak
zachowuje się przy koniach, mówiło wszystko o chłopaku. Popatrzył na niego z
czułością.
– Co? –
Mógłby się zarumienić pod intensywnym spojrzeniem Szymona.
– Nic. –
Ares szarpnął smyczą, zwracając na siebie uwagę pana, bo zauważył siedzącego na
progu jednego z domów kota. – Spokój. Koty są nie do jedzenia. Masz swoje w
domu, lubisz je. Gwarantuję, że te też się da lubić. – Ares nie znosił obcych
kotów. Swoje akceptował, ale inne atakował, mimo ciągłych kazań, że tego nie
wolno robić.
– Ares,
słuchaj się wujka Szymona – poradziła Ewelinka. – Wujku Kamilu, wujek Szymek
jest fajny, co nie?
Bieńkowski
rzucił tym razem zaciekawione spojrzenie, a Kamil udał, że interesuje go
przechodząca przez drogę kura, którą chciała pogonić Milagors. Mimo tego odpowiedział:
– Jest
bardzo fajny.
Zadowolony
Szymon odparł:
– Wujek
Kamil też jest fajny, nawet bardzo, bardzo fajny, co nie, dzieciaki? –
Bratanica i bratanek zawtórowały mu głośno. Szymon chętnie wziąłby Kamila
za rękę, ale mimo że w to gorące popołudnie wioska wydawała się wyludniona, a
mieszkańcy siedzieli w ogrodach czy chłodnych domach, to nie mógł tego zrobić.
Kolejna niesprawiedliwość, która cięła niczym sztylet. Dziwne, bo wcześniej go
to nie obchodziło. Odkąd pojawił się Kamil, zaczął myśleć, że ukrywanie się, bo
większość ludzi traktowałaby ich źle, to ciężka sprawa.
Rozejrzeli
się przed przejściem przez ulicę. Dzieci miały przykaz, że nie wolno im puścić
dłoni dorosłych. Pomimo że w niedzielę rzadko ktoś tędy przejeżdżał, to i tak
zawsze woleli uważać, tym bardziej, że był dość ostry zakręt, zza którego nic
nie było widać. Przeszli na drugą stronę, wchodząc na plac, na którym stał
sklep. Dzieci wyrwały im się i pobiegły do wnętrza budynku, a oni przywiązali
psy do jednego ze stojaków na rowery znajdującego się w cieniu. Obaj nie
lubili zostawiać tak psiaków, ale na szczęście drzwi sklepu były duże, szklane,
dzięki czemu mogli widzieć zwierzęta oraz to, co się z nimi dzieje.
Gdy
weszli do sklepu, dzieci opowiadały Iwonie, jak to ich wujkowie zabrali je na
spacer i lody.
– Dobra,
to jakie chcecie te lody? – zapytał Szymon, wyjmując portfel.
–
Świderek, ten taki zielony – powiedziała Ewelina.
– Ja
poproszę o rożek czekoladowy – poprosił uprzejmie Mateusz.
– Już
się robi. – Iwona podeszła do lodówki i otworzyła ją. Wybrała odpowiednie lody
i podała dzieciom. – Cztery złote. – Odebrała zapłatę od Szymona. – A
panowie nie chcą lodów?
– Daj
nam coś do picia na miejscu – rzekł Kamil – i jeszcze dwie paczki gum do żucia.
Miętową i jabłkową. – Wyraźnie zawahał się, zanim powiedział, że chce również
paczkę papierosów. Niby mógłby nie palić, a przy całowaniu nie śmierdziałby
papierochami, ale nic nie poradził na siłę wyższą. Nie musi przecież palić, a
papierosy będzie miał. – Nie wiedziałem, że dzisiaj otworzysz sklep.
– Wolę
to, niż siedzieć bezczynnie. Aneta pojechała do domu, a na prywatne poprawiny
pójdę na szóstą. Nudziłam się. – Otworzyła dwie butelki oranżady. Dzieci nie
chciały czegoś do picia, zadowolone z lodów. – W niedzielę jest u nas festyn. –
Podała im napoje. – Jutro wywieszą plakaty. Będzie grał jakiś znany zespół.
Przewidziano dużo atrakcji dla dzieci, konkursy, dla dorosłych również, a
wieczorem będzie zabawa. Szymon, przyprowadźcie dzieciaki. Namów Mikołaja i
Agatę, żeby przyjechali i niech wezmą Pawełka.
–
Zobaczy się. Jak coś, to pogadam z nimi. W każdym razie Ewelina i Mateusz
zostają u nas do niedzieli, to najwyżej sam z nimi przyjdę. – Odstawił
pustą butelkę na ladę.
– Nie
sam. Weź Kamila. – Puściła mu oczko.
– Jak
ładnie poprosi, to z nim pójdę – dodał Kamil. – Cześć.
– Cześć.
Pa dzieciaki.
– Pa,
pa, ciociu. – Wybiegły ze sklepu prosto do czekających psów.
– Tylko
nie dawajcie im lodów – zawołał Szymon.
– O,
jaki ładny motyl! – krzyknęła dziewczynka i zaczęła biec w stronę zrobionej
przy ulicy rabatki pełnej kwiatów.
Kamil
pierwszy usłyszał ryk silnika szybko jadącego samochodu. Coś go tknęło i
pobiegł za dziewczynką. Złapał ją za rękę, zanim ta zbliżyła się do jezdni. W
tej samej chwili zza zakrętu z dużą prędkością wyjechało czarne, sportowe BMW.
Zarzycki znał to auto. To jego kierowca, półtora miesiąca temu, prawie go
zabił. Artur Kawecki przejechał obok nich na pełnym gazie. Nie patrząc, że przy
ulicy stoi dziecko, które mogłoby mu wybiec pod koła.
–
Cholerny dupek! – wrzasnął za nim.
Szymon
dobiegł do niego, świadomy tego, co mogłoby się stać. Wierzył, że Ewelina
zatrzymałaby się przy rabatce, ale gdyby jednak zainteresowało ją coś innego
lub auto wypadło by z drogi… Nie chciał o tym myśleć.
– Ktoś
powinien zrobić z nim porządek i zabrać prawo jazdy – powiedział.
Kamil
zerknął na Szymona i uśmiechnął się wrednie.
Ojejku jak pięknie
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny, słodycz się wylewa. Cieszę się, że pomiedzy chłopakami się układa.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w pisaniu tego nowego opowiadania. Mam nadzieję, że złapiesz wenę ;) Nie mogę się go doczekać.
Super rozdział.Dziękuję i życzę dużo weny w pisanu. Ueielbism teoje opowiadania. Serdecznie pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńGratulacje! Zawsze zadziwia mnie jak wiele piszesz, co oczywiście podziwiam (i swoją drogą zazdroszczę), bo jednak nie tak łatwo jest się zmotywować do pisania. :) Sama zresztą uważam, że rozpocząć opowiadanie jest bardzo łatwo, znacznie trudniej jest takie opowiadanie zakończyć, więc jeszcze raz gratulacje.
OdpowiedzUsuńInna sprawa - jakoś tak cieszy mnie myśl, że weszliśmy w etap, kiedy pisanie to nie tylko czcza pasja. ;)
Nie tak łatwo się zmotywować do pisania. Szczególnie ostatnio. Tym razem powiedziałam sobie, że albo to kończę, albo tego nigdy nie skończę. Marnie ostatnio z weną i pomysłami jest. Samą siebie zaskoczyłam, że ta część już jest. Nie ma to jak robić samej sobie niespodzianki. :)
UsuńDziękuję za gratulacje. :)
Mnie też cieszy. Bardzo. :)
To opowiadanie to na razie takie sielskie anielskie ;) uwielbiam w nim to, niemniej jednak mam nadzieje, że jeszcze namiesza się w ich życiu :) aż mi głupio, że życzę tego bohaterom, ale cóż...wiem, że ostatecznie wszystko się rozwiąże, więc nie będę miała wyrzutów sumienia ;)
OdpowiedzUsuń/A
Hej,
OdpowiedzUsuńo tak to było wspaniałe, chcą spróbować, i już został wujkiem ;) tak, tak jeśli obywa się bez papierosów to znaczy, że nie są mu potrzebne...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia