Teraz ważna wiadomość dla tych którzy chcieliby otrzymać opowiadanie "Druga szansa". Bądźcie czujni, bo niedługo na tym blogu: Klik ukaże się możliwość udziału w losowaniu. Tym razem będzie decydował łut szczęścia. Pod postem który się pojawi, nie powiem kiedy, zostawicie komentarz z dwoma słowami "Zgłaszam się". Wśród osób, które się zgłoszą zrobię losowanie. Tak jak już raz zrobiłam. Także zaglądacie, bo na to będzie dwa góra trzy dni.
Dziękuję za komentarze. :)
Trącił
nosem nos Kamila. Przyciągnął chłopaka do siebie i objął. Odetchnął głęboko.
Przyda mu się ta chwila ukojenia. Od rana starał się załatwiać wszystko to, co
będzie potrzebne na zbiórkę pieniędzy. Wczoraj zadzwonił do sołtyski i długo z
nią na ten temat rozmawiał. Energiczna kobieta podjęła się tak trudnego
zadania, jak uzyskanie zgody na zbiórkę funduszy na niedzielnym festynie. Nie
wątpił, że jej się to uda, głównie z powodu licznych znajomości, którymi od
czasu do czasu pochwaliła się podczas popołudniowego, prywatnego spotkania.
Czekało ich mnóstwo pracy, ale wierzył, że ona nie pójdzie na marne. W tej
chwili jego znajomi przygotowywali plakaty informujące o sytuacji i odwołujące
się do ludzkich serc. Zawarte na nich słowa nawoływały do wsparcia śmiertelnie
chorego chłopca i jego walczącej o ostatnie godne miesiące, a może i lata,
rodziny.
– Dobrze
się czujesz? – zapytał Kamil, ciesząc się z tej chwili sam na sam, na co
pozwolili sobie w gabinecie Szymona. Żałował, że tak mało mają czasu, żeby
pobyć razem bez towarzystwa innych osób.
– Jestem
potwornie zmęczony psychicznie. – Odsunąwszy się, opadł na kanapę. Odchylił się
i ułożył głowę na oparciu. – Wolałbym zaorać kilkanaście hektarów pola, niż
brać udział w wymyślaniu co zrobić, żeby ludzie chętnie wpłacali pieniądze na
synka Jacka. Najlepiej grube pieniądze. Trzeba im coś dać, żeby się dobrze
bawili i płacili, bo ot tak sobie nie wyjmą kasy z portfeli.
–
Wpadnij do wody. – Zarzycki usiadł przodem do Szymona, podkulając jedną nogę
pod siebie.
Bieńkowski
otworzył jedno oko.
– Jak to
„wpadnij do wody”?
– Tak
dla hecy. Ludzie to lubią. W Amerykańskich filmach, gdy odbywają się jakieś
festyny, zawsze jest facet, który siedzi na specjalnie wybudowanej platformie,
a pod nim znajduje się pojemnik z wodą. Ludzie płacą za każdą próbę, podczas
której rzucając piłeczką, próbują trafić w środek tarczy uruchamiającej
mechanizm siedziska. Gdy im się uda, klapa opada, strącając siedzącego na nim
mężczyznę do wody. Świetna zabawa… dla rzucających. – Podrapał się po nosie.
Właśnie zaproponował, żeby jego partner dla dobra sprawy wykąpał się parę razy
w ubraniu.
–
Widziałem coś takiego. – Usiadł twarzą na wprost twarzy chłopaka. Położył ręce
na jego udach. – Twój dziadek i mój tata mogliby skonstruować coś takiego. A
ludzie, którzy chętnie by mnie w ten sposób wykąpali, zapłacą krocie na
szczytny cel. – Pochylił się do przodu i złapał wargami usta Kamila. – Genialny
pomysł. Potrzebujemy takich jeszcze kilka, na wczoraj – szepnął i zaczął go
całować. Robił to najpierw powoli, z czasem coraz namiętniej pogłębiając
pocałunek. Pragnął więcej, dużo, dużo więcej. Najchętniej położyłby się obok
Kamila i doprowadził do czegoś, co nie skończyłoby się tylko na ognistych
pocałunkach. One już przestawały mu wystarczać. Ciało domagało się swoich praw,
potrzebując spleść się z drugim, najlepiej nagim, ciałem. Pragnął się kochać z
Kamilem, a nie wiedział, jak długo jeszcze będzie musiał czekać. Nie rozmawiał
z nim na ten temat, ale sądząc po tym, z jakim żarem jego partner oddawał
pocałunki, przypuszczał, że chłopak chce tego samego. Naparł na niego i
położyli się na kanapie. Wsunął nogę pomiędzy nogi Kamila, który ze swoją
zrobił to samo, co było łatwe, kiedy leżeli bokiem.
Kamil
westchnął. Jego język badał wnętrze ust Szymona, od czasu do czasu splatając
się z jego językiem, by po chwili wpuścić go do swoich ust. Szymon bardzo
dobrze całował. Potrafił jednym pocałunkiem rozpalić wszystkie jego zmysły.
Poczuł, jak dłoń partnera wkrada się pod jego koszulkę, głaszcząc brzuch, a
potem przesuwa się w stronę biodra i dalej. Przez cienki materiał krótkich
spodni wyczuł na pośladku, jak gorące palce obejmują go i ściskają. Sam
nie pozostawał bierny. Jego ręce błądziły po ciele Szymona, sięgając tam, gdzie
tylko mogły. Wsunął dłoń pod jego koszulkę i paznokciami przejechał po
kręgosłupie mężczyzny. Udami ścisnął udo Szymona i poruszył delikatnie
biodrami, żeby się chociaż trochę o niego otrzeć. Powinien się od niego
odsunąć, ale nie chciał. Pragnął Szymona. Ostatnie noce były ciężkie. Od lat
nie miał tak realnych snów erotycznych, po których budził się z potężnym
wzwodem, a obrazy niczym z realnego świata ciągle krążyły mu po głowie.
Potrzebował bliskości Szymona.
Ciało
Kamila w jego ramionach parzyło. Chłopak był podniecony i jemu niewiele
brakowało do pełnego wzwodu. Zatracił się, całując partnera, niemalże kładąc
się na nim. Biodra Kamila, tak samo jak i jego nie pozostały spokojne.
Szczególnie, kiedy udo chłopaka tarło strategiczne rejony. Przesunął się z
pocałunkami na szyję partnera, a dłoń wsunął pod spodnie i bieliznę Kamila,
dotykając nagiego pośladka. Aż westchnął na to wrażenie. Nie powinni tutaj tego
robić. Ktoś mógł wejść w każdej chwili, ale nie potrafił się od niego odlepić.
Kamil mu się podobał, pociągał go, a on był podniecony i nie myślał trzeźwo.
Szczególnie, kiedy ręce chłopaka znalazły sobie dogodne miejsce na jego
pośladkach, miętosząc je niecierpliwie.
Dał się
lizać po szyi, odchylając głowę. Ciężar Szymona dodatkowo go rozpalał. Ponownie
westchnął przeciągle, kiedy udo partnera mocniej się do niego docisnęło.
– Ależ
mnie fajnie przycisnąłeś – szepnął.
– Wiem –
odparł pewny siebie Szymon, łącząc ich usta. Chciał go rozebrać lub obu ich
doprowadzić do orgazmu samym ocieraniem się, ale wtedy zabrudziliby ubrania.
Gdy jedną ręką sięgnął do guzika krótkich spodni Kamila, rozległ się dzwonek
telefonu Zarzyckiego. – Nie odbieraj. – Rozpiął guzik i obsunął lekko spodnie,
dotykając cienkiego paska włosów sięgających do pępka. Parę razy zagapił się na
nie podczas pracy, kiedy chłopak chodził bez koszulki, z nisko obciągniętymi
spodniami.
– Nie
mam zamiaru. – Dał się całować, mając ochotę już wyskoczyć z ubrania, ale
telefon nie przestawał dzwonić. – Szlag. Ktoś chce oberwać. Nie dadzą nam
spokoju.
–
Odbierz. – Szymon trochę oprzytomniał. – Może to i lepiej. Ktoś tu może wejść,
a możemy dokończyć później. – Cmoknął go w brodę.
Kamil
niemalże jęknął z frustracji. Później? Ale jak to? Nie teraz, kiedy był tak
twardy? Przystał jednak na ten pomysł i sięgnął po komórkę do kieszeni koszulki
zasuwanej na zamek, z żalem żegnając obecność drugiego ciała przy sobie. Czuł
satysfakcję, że Szymon, próbuje się uspokoić, będąc podnieconym tak samo jak
on. Miał nadzieję, że po rozmowie będą kontynuować, kiedy tylko zamkną drzwi na
klucz.
Usiadł i
odebrał połączenie.
– Anka,
nie mam teraz czasu. – Próbował mówić tak, aby głos brzmiał normalnie. Jego
myśli podążyły do Szymona i tego, co przed chwilą robili. Zorientował się, że
Anka coś mówiła, ale jej nie usłyszał: – Możesz powtórzyć? Nie słyszałem cię.
– Nie
wiem, co ci tak odwraca uwagę, ale powiedziałam, że Świrus nie żyje.
Wiadomość
zmroziła go do tego stopnia, że odniósł wrażenie, jakby krew do tej pory będąca
wrzącą lawą, zamieniła się w lód. Przecież trzy dni temu rozmawiał z nim na
Facebooku.
–
Żartujesz sobie ze mnie.
Szymon
zmarszczył brwi. Kamil wyglądał tak, jakby dostał bardzo złą wiadomość. Chłopak
zbladł, a ręce widocznie zaczęły mu drżeć. Podniecenie natychmiast opadło, a zamiast
niego miejsce zajął niepokój.
– Nie
żartuję – odparła płaczliwym głosem Anka. – Ostatnio wdał się w jakieś szemrane
towarzystwo. Nie chciał być od nich gorszy…
– Nie
pieprz mi tu, tylko powiedz, co się stało – warknął. Wstał i poprawił spodnie.
Przytrzymał telefon ramieniem przy uchu i doprowadził się do porządku. Zaczął
kręcić się po pokoju, omijając partnera opartego tyłkiem o biurko.
–
Właśnie chcę to zrobić i łaskawie nie warcz na mnie. Nie chciał być od nich
gorszy, a wiesz, że Tomek lubił od czasu do czasu brać używki. No więc…
kupił skurwysyński dopalacz, bo oni kupili. To gówno go zabiło – rozpłakała
się.
– Szlag!
Szlag! Szlag! – Chwycił palcami włosy, próbując je sobie wyrwać z głowy. Jak
dziś pamiętał, że kiedy wyjeżdżał, Tomek dał mu paczkę papierosów. Taki prosty
gest. Wtedy widział go ostatni raz. – Mam nadzieję, że oni zdechli!
– Jeden
tak, drugi walczy o życie. Zresztą, co tam oni. W sobotę o czternastej ma być
pogrzeb Tomka. – Przyjedziesz?
– Nic
mnie od tego nie powstrzyma. – Koniecznie musiał tam jechać. – Nie wiem kiedy,
ale przyjadę na pewno. Do zobaczenia, Aniu. – Popatrzył na Szymona, chowając
telefon do kieszeni w koszulce. – Mój kolega nie żyje. Spróbował dopalacza…
Muszę jechać na pogrzeb. Dasz mi kilka dni wolnego?
– Jasne.
– Podszedł do Kamila, chcąc go przytulić, tym samym dodając otuchy, ale chłopak
cofnął się.
– Nie.
Nie. Chcę być sam. Nie potrzebuję cię. – Nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić,
ale nie zamierzał dać się tulić, pocieszać, a tym bardziej okazać słabość. Nie
przy kimś, a tym bardziej przy Szymonie.
Bieńkowskiego
zabolały te słowa. Chciał być podporą dla Kamila, taką, jaką miał nadzieję, że
on jest dla niego. Może się co do tego bardzo mylił.
–
Chciałbym ci pomóc…
– Nie,
Szymek. Nie potrzebuję… – Miotał się jeszcze przez chwilę po pomieszczeniu, po
czym z niego wypadł, chcąc od wszystkiego uciec. Bycie przez jakiś czas samemu
okazało się dla niego ważniejsze od Szymona, rodziny, przyjaciół.
Pobiegł
w stronę stajni i osiodłał Zefira. Jacek próbował do niego zagadać, ale nie
odezwał się do mężczyzny. Wyprowadził konia ze stajni. Kątem oka dostrzegł
biegnącego ku nim Szymona. Wsiadł na ogiera i pogonił go w stronę otwartej
bramy.
Tymczasem
Szymon przystanął, mając ochotę wziąć któregoś z koni i pogalopować za
chłopakiem, lecz postanowił dać mu spokój. Przecież Kamil go nie potrzebował.
*
Zeskoczył
z konia. Przywiązał Zefira do gałęzi i sam odszedł szybkim krokiem w głąb lasu,
po czym wrzasnął ile sił w płucach, by wyładować złość szarpiącą boleśnie jego
trzewiami.
–
Idiota! Kretyn! Debil! – krzyczał, kopiąc leżące na trawie gałązki, liście,
kamienie wszystko, co się nawinęło. W tej chwili byłby w stanie rozszarpać
każdego, kto by przed nim stanął. – Niech cię szlag trafi, Świrus, za twoją
głupotę! Miałeś wyjebane na życie, to ono pokazało ci, że ma wyjebane na
ciebie! – krzyczał, a potem jeszcze raz głośno wrzasnął i opadł na kolana.
Dotknął swojej twarzy i stwierdził, że ma mokre policzki. Płacze i nawet o tym
nie wie. Dlatego chciał być sam, by nikt nie widział, że czasami i on nie
potrafi wytrzymać.
Usiadł
na trawie, podsuwając się w stronę drzewa, aby się o nie oprzeć. Nogi
wyprostował, krzyżując je w kostkach. Zaczął rozmyślać o Tomku, o tym, jakim
dobrym był kumplem. Był taki czas, że Kamil się w nim podkochiwał. Krótkie
chwile zaślepienia, tuż po tym jak zerwał z nim chłopak, a on potrzebował z
kimś pogadać. Świrus mu wtedy pomógł. Na szczęście Tomek nigdy nie dowiedział
się o jego chwilowej słabostce. Ta szybko minęła. Nie trwała tak jak uczucia
Anki do niego. Cholernie za nią zatęsknił. Za Bogdanem również, i Dorotą.
To byli ludzie, którym potrafił pokazać swoją duszę. Już nigdy nie spotkają się
w piątkę, bo Prus musiał wziąć dopalacz.
– Trzeba
było się naćpać koki, jak tak tego potrzebowałeś. Przynajmniej by cię nie
zabiła, gdybyś jej nie przedawkował. – Tyle w telewizji, w radio, Internecie
trąbią o tych świństwach, o tym ilu ludzi zabiły dopalacze, a i tak bezmózgowcy
je kupują. Bo chcą czegoś spróbować, bo presja grupy, bo mają problemy.
Zapominają, że życie i zdrowie ma nad tym wszystkim większą władzę. Grupie
można się postawić, problemy nie uciekną po naćpaniu się, a jak ktoś chce
czegoś spróbować, niech zje psią kupę, zdaniem Kamila.
– Do
dupy z tym! – Uderzył ze złością pięścią w kolano. Wytarł oczy i pociągnął
nosem. Wyjął z kieszeni zapalniczkę i zaczął się nią bawić. Musiał trzeźwo
pomyśleć nad tym jak dotrzeć do Zamościa. Autobusem podróż potrwa za długo, ale
mógłby pojechać pociągiem. O ile taki był. Powinien skontaktować się z
Bogdanem i zapytać, czy mógłby zatrzymać się u niego na kilka dni. Z
pieniędzmi nie powinien mieć problemów, bo ma to, co odłożył na czarną godzinę.
–
Cholernie mi się chce palić – stwierdził, przyglądając się zapalniczce. Wstał.
W jego pokoju czekała na niego nieotwarta paczka papierosów. Na razie wrzucił
do ust listek jabłkowej gumy do żucia i ruszył w stronę Zefira.
*
–
Przykre – powiedziała Karolina siadając na leżaku.
– Chciałem
mu pomóc, a on powiedział, że mnie nie potrzebuje – żalił się Szymon, siedząc w
ogrodzie na drugim leżaku i przyglądając się, jak Ewelina i Mateusz taplają się
w nadmuchiwanym basenie dla dzieci. – Zabrał Zefira i gdzieś pojechał.
–
Zrozumiałe, że chce być sam. – Napiła się zimnej, cytrynowej lemoniady. –
Wiesz, jak ja reaguję na pewne sytuacje. Uciekam od ludzi. Ten zmarły kolega to
był tylko kumpel czy ktoś więcej? – Odstawiła szklankę na mały stoliczek, obok
picia dla dzieciaków.
– Chyba
kolega. Nie wiem. Ewelina, nie ochlapuj brata wodą, bo tego nie lubi.
– Dobra,
wujku.
– Nie
martw się. – Karolina poklepała brata po kolanie. – Pewnie jak wróci, przyjdzie
się przytulić.
– Ta.
Jedzie na pogrzeb. Pewnie nie wróci do czasu festynu. Chciałem tam z nim pójść.
– W
takiej sytuacji nie miałby nastroju na zabawy.
– Idę
się przejść. Zobaczę, czy czasami nie wrócił. Jest upał, nie chcę, żeby
przemęczył Zefira.
– Wujek,
gdzie idziesz? – zapytała Ewelina, wpatrując się w niego ciekawsko.
– Do
stajni.
– Pójdę
z tobą. – Zaczęła wychodzić z basenu.
– Zostań
z ciocią.
– Pójdę
– upierała się.
– Nie.
Powiedziałem, żebyś została z ciocią! – podniósł głos, na co sześciolatka się
rozpłakała. Chciał do niej podejść, ale Karolina wyprzedziła go i przytulając
małą, posłała mu wrogie spojrzenie.
– Lepiej
idź, wyżyj się na czymś innym – rzekła twardo.
–
Przepraszam. – Był nie tylko przybity zachowaniem partnera, ale w dodatku zły,
co ujawnił przed chwilą.
Potwierdził
swoją teorię, kiedy wchodząc do stajni, zobaczył Zefira pokrytego pianą w okolicach
pyska i Kamila zdejmującego siodło ze zwierzęcia.
– Mogłeś
go zajeździć na śmierć – warknął. – Jeżeli masz problem, to nie musisz wyżywać
się na koniu.
Kamil
obrzucił go takim wzrokiem, że Szymon omal się nie cofnął, czując, jakby
chłopak go fizycznie kopnął. Bieńkowski zauważył czerwone oczy partnera, ale
nic nie powiedział na ten temat.
– Nie
wyżyłem się na nim. Co ty sobie wyobrażasz? Zachowujesz się tak, jakbym chciał
mu zrobić krzywdę. Biegł galopem, tylko trochę się spocił. Zaraz się nim zajmę.
No, chyba że twoim zdaniem coś spierdolę. Jak tak, to ty go wyczyść, ja umywam
rączki. – Wyrzucił ręce na boki. Zmrużył wściekle oczy.
–
Proszę, proszę, Kamilek pokazuje dawne pazurki. – Schował ręce do kieszeni.
Złość za słowa chłopaka nakręcała go. – Jest taki wściekły.
– Mam
powody!
– Jaki
ty jesteś biedny. Masz powody, żeby mnie nie potrzebować, mimo że…
– Nikogo
nie potrzebuję. – Stanął twarzą w twarz z Szymonem. – Ciebie też nie.
– Jestem
ciekaw, co ja ci zrobiłem. Chciałem tylko pomóc. Wesprzeć cię, a ty nie chcesz
ode mnie tego przyjąć, jakbyśmy byli obcy. To co ci zrobiłem? – Założył ręce na
piersi. – Zabiłem ci kolegę?
–
Pierdol się, Szymon! – wydarł się, aż Zefir i inne konie zarżały niespokojnie. –
Na razie chcę być sam. Sam! Rozumiesz, co to słowo znaczy? – Nie przestawał
patrzeć wojowniczo w oczy Szymona.
– Co to
znaczy, jeżeli chodzi o nas? – zapytał spokojnie.
– Daj mi
spokój! – Próbował odejść, ale Szymon złapał go za rękę i zatrzymał.
– Co znaczy
„sam”?
– Po
prostu to, co znaczy. Sam to sam, bez ludzi u boku. – Wyrwał rękę.
– I bez
partnera?
– Tak.
Zajmij się lepiej Zefirem. Dzisiaj wyjeżdżam. Nie wiem, kiedy wrócę. – Odwrócił
się, by odejść i usłyszał:
– Jak
dla mnie możesz nie wracać.
*
Wkurzony
Kamil wpadł do domu, na szczęście nie zastając w nim nikogo. Nie chciał myśleć, co oznaczały słowa Szymona
i czy nadal był z nim związany, czy właśnie chwilę temu rozstali się w
nieporozumieniu. Wpadł do swojego pokoju, wyciągnął plecak z szafy i zaczął
wkładać do niego najpotrzebniejsze rzeczy. Z szuflady biurka wyjął paczkę
papierosów i zapalił jednego. Zaciągnął się głęboko dymem, przymykając powieki.
Tak, tego mu było trzeba. Włączył komputer, żeby sprawdzić, czy w najbliższym
czasie znajdzie jakiś pociąg, który zawiezie go na stare śmieci. W międzyczasie
zadzwonił do Bogdana.
– Halo?
– Boguś,
to ja. Słuchaj, stary, Anka powiedziała mi, co się stało.
– Wiem,
byłem wtedy przy niej. Chujowa sprawa. Nadal nie mogę w to uwierzyć.
–
Myślisz, że ja mogę? – Wziął podstawkę spod kwiatka i strzepał do niej popiół z papierosa.
– Mam sprawę. Mogę się u ciebie zatrzymać na kilka dni?
–
Pewnie. Kiedy przyjedziesz?
– Zaraz
sprawdzę w necie połączenia. Przyjadę z piwskiem, więc przygotuj się na ostre
chlanie. – Tego również potrzebował, by nie myśleć o Tomku i Szymonie, i tym,
czy nadal są razem. A może wszystko zepsuł i skończyło się to, co miało tak
dobry start. Zamyślił się na chwilę, ale szybko się z tego otrząsnął.
Rozmawiając z Bogdanem, sprawdził informacje na stronie stacji kolejowej w
Rzeszowie. – Dobra, za półtorej godziny coś jest. – Wyjął drugiego papierosa i
zapalił. – Patrząc na to, o której pociąg dojedzie do Zamościa, to najpóźniej
będę u ciebie na ósmą wieczorem.
– Nie ma
sprawy. Powiem mamie, że będziesz.
– Spoko.
Ja ze swoją pewnie będę miał niezłą przeprawę, i z ojcem. Ale tak czy inaczej
wsiadam w pociąg i wieczorem jestem u ciebie, a moi niech się pierdolą.
– Wiesz,
ile u nas będziesz, bo jak coś, to zdejmiemy z moim starym łóżko ze strychu,
żebyś nie spał na podłodze.
– Nie
przejmuj się tym. Ile będę? – Wciągnął dym papierosowy w płuca i wypuścił
nosem. Na razie nie chciał myśleć o niczym innym niż o pogrzebie kumpla, ale
jedno nasuwało mu się na myśl: – Nie
wiem, czy w ogóle tutaj wrócę.