Dziękuję za komentarze. :)
– Ryan, odłożysz w
końcu tę komórkę czy mam ci ją zabrać i roztrzaskać o ścianę? Danny, zamknij
japę, jak jesz, nie mam zamiaru oglądać tego, co masz w buzi. Casey, nie broń
ich, bo jeszcze tobie się oberwie, a nie chcę wszczynać z tobą kłótni. Lori, przestań gadać jak katarynka – warczał
JD. Przerażenie, które od samego rana zaczęło nim targać, przyczyniło się do
kilku drobnych scysji podczas śniadania i paru rzuconych rozkazów. Casey także
chodził podminowany, co tylko nakręcało JD, którego rodzeństwo w końcu
postarało się siedzieć cicho i tak, jak powinno przy stole, po tym jak im się
oberwało po raz kolejny tego ranka.
Po śniadaniu obaj
poszli do pokoju, aby wziąć kilka rzeczy. Mieli jeszcze odwieźć Molly do
szkoły, bo Casey obiecał mamie JD, że to zrobi. Za to kobieta będzie mogła
odespać nockę dużo wcześniej.
– Masz zeszyty? –
przypomniał McPherson, grzebiąc w szafie w poszukiwaniu swetra.
– Wszystko mam.
Najchętniej to bym został w domu. – Zasunął zamek w plecaku.
– Z pewnością ci na to
nie pozwolę. Nie tylko dla ciebie ten dzień będzie ciężki. Już widzę te miny
Adama i Karla, jak tryumfują, bo odchodzę z drużyny. – Na koszulkę z krótkim
rękawem założył granatowy sweter.
– To oni powinni
odejść. Oni się powinni wstydzić, nie ty. – Rzucił mu butne spojrzenie.
– Daj spokój, dopóki
będzie ten trener, ja nie mam tam czego szukać. – Otworzył drugie drzwi w
szafie, na których wisiało lustro, i przejrzał się. – Nawet jak wywalą ze
szkoły chłopaków, to jemu nic nie zrobią.
– Jest tak samo winny
jak oni.
– Tylko tobie wydaje
się, że sprawa jest prosta. – Spojrzał na odbicie JD w lustrze.
– Wiem, że nie jest
prosta, ale uważam, że nie powinieneś odchodzić z drużyny, tym samym pozwalając
im wygrać.
Casey westchnął. Nie
wiedział co robić. Podzielił się tym ze swoim chłopakiem i dostał odpowiedź:
– Moim zdaniem, zamiast
zastanawiać się, co by było gdyby, najpierw pojedźmy do szkoły i sami
przekonajmy się co i jak. Ty pogadasz z dyrką, zanim cokolwiek zrobisz, a ja
zobaczę, jak ludzie reagują na kogoś na wózku. – Wyjechał z pokoju ze swoim
nieodłącznym plecakiem. Tym razem trzymając go na kolanach, a nie niosąc na
ramieniu.
W przedpokoju czekała
na nich Molly z miną mówiącą, że jeżeli się nie pośpieszą, to będzie bardzo
zła.
– Molly, drugie
śniadanie. – Z kuchni wyszła pani Whitener, niosąc różowe, plastikowe pudełko z
obrazkiem ze sceną z bajki o Aladynie. – Znów zapomniałabyś je wziąć. Włożyłam
ci do środka dwa jabłka, to jedno daj twojej koleżance.
– Dzięki.
– Casey, dziękuję ci,
że ją odwieziesz. – Kobieta popatrzyła
ciepło na partnera syna.
– Nie ma sprawy.
Chętnie pomogę.
– Dobra, nie podlizuj
się – rzucił JD po tym, jak zawiązał sznurówki swoich czarnych traperów. – Ja
też wolałbym się nie spóźnić. – Nie miał pojęcia, co go czeka. Szkoła była
przygotowana dla osób niepełnosprawnych, ale i tak miał obawy. Pewnie wyjdzie
na to, że nie taki diabeł straszny jak go malują, ale to się okaże na miejscu.
– Nie podlizuję się i
mamy dużo czasu.
JD przewrócił oczami i
pierwszy wyjechał z mieszkania, kierując się w stronę windy. Casey porwał swoją
i jego bluzę i poszedł za chłopakiem. Za nimi, żegnając się z mamą, pobiegła
Molly, wołając, żeby na nią zaczekali.
JD zatrzymał się.
Poprosił Caseya, żeby zawiesił jego plecak na rączce od wózka, i poklepał swoje
kolana.
– Wsiadaj, Molly. Niech
się na coś moje nieruchome nogi przydadzą.
– Na każdym kroku
musisz to podkreślać? – zapytał zdenerwowany Casey. Wkurzało go to, że JD,
cokolwiek robił, ciągle dodawał zdanie o swoich nogach, tak jakby nikt o niczym
nie wiedział, i nie pozwalał, żeby inni traktowali go normalnie. Jeszcze
brakowało, żeby podczas seksu tak mówił.
– No i? Powinno się
żartować ze swojej choroby, a nie nad sobą użalać. Jeśli ci to przeszkadza, to
nie słuchaj. – Gdy siostra już wygodnie usiadła na jego kolanach, wyciągnął
rękę i nacisnął przycisk przywołujący windę.
– Nie przeszkadza, lecz
od rana mam dość tego. Co robisz to: „Bo moje nogi nic nie czują”, „Moje nogi
są jak z drewna”.
– Taka prawda. Jestem
kaleką, czy ci się to podoba, czy nie. Gdzie jest ta cholerna winda?!
McPherson miał ochotę
walić głową w mur. Najlepiej łepetyną swojego chłopaka. Weekend był przecież
taki fajny. Wczoraj wrócili do domu i już się zaczęło to samo. Nerwy, wrzaski i
podkreślanie JD, że nie chodzi.
– Jesteś osobą
niepełnosprawną, ale jak najbardziej normalną.
– No i?
– No i winda już jest,
braciszku – wtrąciła się Molly.
Dopiero po jej słowach
obaj sobie przypomnieli, że nie są sami. Spojrzeli jeden na drugiego i obaj
przyznali, że są głupi. Dali sobie żółwika
i poganiani przez dziewczynkę weszli do windy.
* * *
Pod liceum artystyczne
podjechali pół godziny później, kiedy zostawili Molly w jej szkole. Casey
zaparkował najbliżej jak mógł, wdzięczny, że rok temu zarząd szkoły wykupił
obok teren i przeznaczył go na parking dla nauczycieli i uczniów. Gdy zaczynał
chodzić do tego liceum, a nie miał jeszcze prawa jazdy, marzyło mu się coś
takiego, widząc, jak inni zostawiają samochody daleko od szkoły – a z miejscami
parkingowymi było krucho – bo widział wtedy sam siebie w takiej sytuacji. Na
szczęście niedługo po tym jak zrobił prawo jazdy, zaczęli budować ten plac. Za
to teraz, myśląc wyłącznie o wygodzie JD, McPherson miał ochotę podziękować pomysłodawcom
tego przedsięwzięcia ułatwiającego życie.
Wypakował wózek z
bagażnika i rozłożył go. Podjechał bardzo blisko przednich i już otwartych
drzwi. Zahamował koło od wózka i pomógł JD się przesiąść. Chłopak robił już to
sam w miarę dobrze, ale wolał go asekurować i o dziwo partner nie miał nic
przeciw.
– Plecaki – przypomniał
Whitener.
– Pamiętam. – Z tylnej
kanapy zabrał ich plecaki i zamknął samochód.
– Już mam wrażenie, że
się na mnie gapią – burknął JD, kładąc swoje rzeczy na kolanach.
– I co z tego? –
Spojrzał na grupkę osób stojącą niedaleko. Co chwilę spoglądali na nich. – Może
gapią się, bo jesteś ze mną? Wszyscy wiedzą, kim dla siebie jesteśmy.
– Czy „wszyscy”
dyskutowałbym. Połowa osób na pewno. Mnie chodzi raczej o to, że jestem na
wózku.
– Jakby to kogo
interesowało. Pomóc ci?
– Nie, sam pojadę. Mam
nadzieję, że nie stoczę się w tył z podjazdu dla wózków. Jest dość stromo.
– Pójdę z tobą.
– Dzięki, wolałbym się
nie wygłupić.
Podjazd dla wózków
pokonali bez problemów. JD doskonale sobie poradził i chwilę później znaleźli
się w głównym holu szkoły, natykając się na liczne spojrzenia i szepty. Nie
dali rady dosłyszeć, o czym ci ludzie mówią, więc nie mogli też jednoznacznie
stwierdzić, czy to dotyczy JD na wózku, tego, że jest homoseksualistą, czy może
chodzi o Caseya i jego pobicie. W każdym razie nielubiący być w centrum takiej
uwagi JD nie poczuł się najlepiej, za to Casey szedł obok niego swobodnie, w
pewnej chwili łapiąc za rączki od wózka i pomagając swojemu chłopakowi
skierować się do znajomych, z których jedna długowłosa dziewczyna energicznie
do nich machała.
– Może jedźmy od razu
do windy – zaproponował JD.
– Coś ty, oni
specjalnie na nas czekają. Hej. – Uśmiechnął się do grupki osób, którą parę
miesięcy temu omijał szerokim łukiem lub zaczepiał, wyśmiewając się.
– Hej. Ładna z was
para. – Richie zeskoczył z parapetu i przybił nowoprzybyłym kolegom piątkę.
– Stwierdzasz fakt czy
po prostu chcesz być miły? – zapytał Casey.
– Jedno i drugie?
– Chcieliśmy zaczekać
na was na dworze, ale dzisiaj jest zimno – rzuciła Brithany, która chwilę
wcześniej robiła wszystko, żeby zwrócili na nią uwagę.
– Po co chcieliście na
nas czekać? – JD uniósł brwi w pytającym geście.
– Żeby było wam obu
raźniej i żeby inni zobaczyli jak cię traktować – odpowiedziała Joyce.
– A także po to, aby
zamknąć buźki tym, od których padłyby niewybredne żarty – dodał Oscar, a jego
dziewczyna przytaknęła głową na jego słowa.
– I wszystkim
rozkwasilibyście nosy – stwierdził JD.
– Oczywista
oczywistość. – Joyce zasalutowała. – Jesteśmy na wasze rozkazy, gdybyście
potrzebowali pomocy, wparcia, towarzystwa, służących.
– Nie słuchajcie jej za
bardzo, odwaliło jej – powiedział Richie. – Gdy jej powiedziałem, że moja
macocha jest w ciąży, to zaczęła piszczeć i skakać jak na trampolinie.
– O, to twój tata
spisał się – pochwalił McPherson.
– A jak. Za parę
miesięcy będę trzymał na rękach takie maleństwo. – Rozmarzył się. Nie mógł się
tego doczekać. Już myślał, w czym będzie mógł im pomóc. Cieszył się jak
dziecko. Będzie miał brata lub siostrę i ktokolwiek się urodzi, zostanie
wychowany na osobę tolerancyjną. Nie to co Milicent.
– Zaraz, ty masz
dziewiętnaście lat. To małe, gdy będzie w twoim wieku… będziesz dobiegał
czterdziestki – powiedział JD. – Nieźle. Mogą brać cię za ojca tego kogoś.
– Dobrze, że nie za
dziadka. – Joyce poczochrała Richiego po głowie ku jego wielkiemu oburzeniu, bo
zniszczyła mu długo układaną fryzurę.
– Dobra, może pogadamy
poważnie, co? – zaproponował McPherson. – Co ze Starsky’m i Kozetzky’m oraz
trenerem?
– To, co ci mówiliśmy –
odpowiedział milczący dotąd Alex. – Policja przesłuchała tych, których
wskazałeś, w tym twojego trenera, ale nic nie wskórali. Nie mają dowodów.
Pamiętasz, że dyrektorka chce się z tobą widzieć?
– No. Nie mają dowodów,
a moje pobicie to co?
– Podobno Kozetzky
powiedział, że widział, jak spadłeś ze schodów – wtrącił Richie.
– Albo nadziałem się na
kij bejsbolowy trzymany jego rękami – warknął.
– Idź może teraz do
dyrektorki – zaproponował JD, oglądając się na chłopaka. Przy okazji zauważył,
że już nie robią takiej sensacji jak przy wejściu. – Do lekcji jeszcze z
piętnaście minut, a będziesz wiedział co i jak. Trochę szkoda, że po prostu nie
przyjechała do nas lub nie zadzwoniła.
– Pewnie mój wujcio w
tym mieszał łapska. – Zawsze było dla niego dużym plusem mieć wujka
wicedyrektora, ale odkąd tak się popieprzyło z rodzicami, to i wujek nie bardzo
z nim rozmawiał.
– Nie mieszał – odparła
Sharon. – Po prostu pani dyrektor wolała, żebyś wydobrzał.
– Nawet nam kazała cię
nie denerwować – dodał Richie. – Dlatego jak ostatnio byliśmy u was, nie
wspominaliśmy za bardzo o tym.
– JD ma rację, pogadaj
teraz z dyrektorką. – Alex wziął swoją torbę. – I chodźmy wreszcie na górę.
Casey zgodził się z nim
i ruszyli razem w stronę schodów, z tym że on i JD oddzielili się od grupy,
kierując się ku windzie przeznaczonej tylko dla osób niepełnosprawnych. Ci ze
sprawnych uczniów, którzy korzystali z windy, a nie pomagali takiej osobie,
byli srogo karani. Dlatego też nikt się do niej nie zbliżał. JD był pierwszą
osobą jeżdżącą na wózku w tej szkole. Dlatego tak bardzo się denerwował. Niby
liceum było przygotowane dla każdej osoby, bez względu na to, czy była zdrowa,
chodziła o kulach, jeździła na wózku, ale dostać się do niego było bardzo
trudno i nie każdego było na nie stać. Dlatego większość kandydatów chcących
się tutaj dostać musiała wykazać się talentem, niezwykłą wiedzą lub zapłacić, a
nie każdy miał choćby jedną z tych możliwości. Zresztą szkołę też niedawno
przystosowano na integracyjną i wykonano należne prace pomagające
niepełnosprawnym. Szczęście w nieszczęściu dla niego.
Wjechali na pierwsze
piętro, na którym znajdowała się klasa JD, i tam po chwili dołączyli do nich
pozostali, którzy musieli pokonywać drogę schodami. Brithany, mimo że młodsza,
powiedziała, że pomoże JD, bo i tak klasę miała tuż obok. Caseyowi trudno było
zostawiać chłopaka samego. Tym bardziej że od wielu dni się nie rozstawali. Do
tego wiedział, że klasa JD nie była za
bardzo miła.
– Zobaczymy się na
przerwie. – Ukucnął przed nim i ścisnął jego rękę.
– Bosz, idź już zrób,
co masz zrobić. Nic mi nie będzie. – JD przewrócił oczami, ale mimo wszystko
było mu miło, że jego chłopak martwi się o niego. – Jak coś to skopię im tyłki.
Idź do tej dyrektorki, bo jestem ciekawy co i jak.
– Teraz już nie zdążę,
pójdę na kolejnej przerwie.
– To zobaczymy się po
drugiej przerwie.
– Fajnie. Jak coś to
pisz esemesy. – Podniósł się i szybko pocałował go w policzek.
– A potem
nauczyciel zabierze mi komórkę. – W tle rozległ się dzwonek na lekcje.
Korytarze zaczęły się wyludniać.
– Dobra, papużki
nierozłączki, my spadamy – rzekł Richie. – Cas, chodź, drugie pięterko wzywa.
Po chwili JD został
razem z Brithany i jak nigdy samotność w szkole mu nie dokuczała, tak teraz,
kiedy znajomi odeszli, zrobiło się dziwnie.
– Brith, idź do klasy.
Poradzę sobie. Przecież nie będziesz mi krzesełka odsuwać albo stolików, żebym
przejechał wózkiem do swojej ławki.
– Gadałam z paroma
osobami z twojej klasy i cieszą się, że wracasz.
– Idź już. Spadaj.
– Dobra, dobra, bo mi
zaraz będziesz marudził. Co za człowiek z ciebie. Zobaczymy się po lekcji.
Trzym się.
– Narka.
Tym razem został już
sam. Nie spodziewał się, że wróci do szkoły, będąc w takiej sytuacji. Na wózku.
Co z tego, że może faktycznie w przyszłości istniała szansa, że będzie chodził,
kiedy dzisiaj musiał wjechać do klasy, w której zostanie przez jednych powitany
miło, inni odwrócą od niego głowy, żeby tylko nie patrzeć, jeszcze inni zlitują
się nad nim, będą tacy, którzy nie będą wiedzieć jak się zachować, a zdarzą się
też idioci, którzy go wyśmieją. Pytanie czy dlatego, że jest gejem, czy że ma
dwa własne kółka. Ich reakcja na wózek nie powinna mieć znaczenia. Przecież
najważniejsze, że żył.
Widząc idącego w jego
stronę nauczyciela, otworzył drzwi i wjechał do klasy.
* * *
McPherson zaraz po
lekcji udał się do gabinetu dyrektorki. Musiał trochę na nią poczekać w
sekretariacie, na szczęście niedługo, i chwilę później już siedział na krześle
przed biurkiem kobiety.
– Wiem, że miałem
przyjść na innej przerwie, lecz wolę mieć tę rozmowę za sobą – powiedział,
pocierając uda dłońmi. Bardzo się denerwował.
– Powinnam była
porozmawiać z tobą wcześniej, ale chciałam ci dać spokój na czas leczenia. Nie
mam dla ciebie dobrych wieści, Casey.
Chłopak pokiwał głową
na znak, że rozumie, o co chodzi. Spojrzał na swoje dłonie. Trzęsły się, a on
miał ochotę się rozpłakać.
– Czyli mogli mnie
zabić i nic by im nie zrobiono, bo nie ma dowodów. Nie ma dowodów, że trener im
przewodził. Nie ma dowodów, że to oni mnie pobili. – Przeniósł zbolałe
spojrzenie na kobietę. – Oznacza to, że nic im nie zrobią i będą sobie tak
łazić po szkole jakby nigdy nic. Ja
muszę odejść z drużyny, bo nie pozwolą mi zostać i pewnie następnym razem mnie
zabiją.
– Casey, policja
przesłuchała wszystkich, których wskazałeś. Każdy ma alibi, że w tym czasie był
gdzieś indziej. Powiedzieli, że pewnie sam sobie to zrobiłeś, bo jesteś
nieobliczalny. Kozetzky dodał…
– Że niby spadłem ze
schodów. Słyszałem o tym. Tylko lekarz przyzna, że to pobicie. Niech mi pani
powie, czy policja na pewno wszystko zrobiła, co miała zrobić, czy tylko
popytali i machnęli ręką? – Tak bardzo chciał być teraz przy JD i się po prostu
do niego przytulić.
– Wierz mi, policja
zrobiła wszystko, co trzeba było. Poza śladami na twoim ciele nie ma nic, co
wskazywałoby na pobicie. Nawet szatnię wysprzątano. Owszem, znaleziono ślady
krwi, ale trener powiedział, że ostatnio któryś z chłopaków się skaleczył.
– Nic im nie zrobią, a
ja przez paru durni muszę opuścić drużynę. – Od roku był jej kapitanem.
Uwielbiał trenować, kochał uczestniczyć w zawodach. Co prawda zapasy już nie
były jego życiem i brał pod uwagę, że musi odejść, ale dopiero kiedy przyszła
pora, żeby podjąć decyzję, poczuł, jak dużym jest ona dla niego ciosem.
– Nikt ci nie każe tego
robić…
– Nikt? To, co mi
zrobili, to było według nich tylko dyskretne popchnięcie. Następnym razem
będzie gorzej.
– Możesz poprosić o
zwolnienie z powodu stanu swojego zdrowia – podsunęła dyrektorka. – Przecież i
tak nie możesz przez jakiś czas trenować. Lekarz na pewno to potwierdzi i
zostaniesz zwolniony z treningów.
– Tak, ale i tak będę
zmuszony tam być i siedzieć na ławeczce, że tak powiem. Za dwa miesiące koniec
szkoły, więc co mi po drużynie. W obecnej chwili nie mam ochoty nawet zbliżać się
do szatni.
– Możesz mi jeszcze raz
wszystko i dokładnie opowiedzieć, co się wtedy stało? Policja dużo mówiła,
jednakże wolę poznać historię z pierwszej ręki.
– Spóźnię się na
lekcję.
– To przyjdź na
następnej przerwie i porozmawiamy.
– W porządku.
* * *
Ufoludek. Tak czuł się
JD w klasie. Dobiegała końca trzecia lekcja, a on zwiałby z niej gdzie pieprz
rośnie. Problemem nie byli uczniowie, z których część po prostu go ignorowała.
Problemem była nauczycielka historii. Głupia baba udawała, że on nie istnieje.
Zadawała pytania, to się zgłaszał, bo znał odpowiedzi, a ona tego nawet nie
widziała. Nie patrzyła w jego stronę. Nawet zastanawiał się nad tym, czy aby na
pewno nie zdarzyło się coś, co uczyniło go niewidzialnym. Był na nią cholernie
wściekły. Niby dorosła osoba, a daje taki przykład. Co by jej szkodziło
traktować go jak zawsze? Może boi się, że jak się do niego odezwie, to on się
rozpadnie? Wciąż był tym samym chłopakiem, którego tak chwaliła, tylko jeździł
na wózku. Wielkiej różnicy nie było. Nadal miał mózg i język, mógł odpowiadać.
Po jej kolejnym pytaniu
nie wytrzymał i powiedział głośno, od razu czując na sobie kilkanaście par
oczu.
– Pani jest chyba ślepa
czy jak? – Dopiero teraz kobieta zwróciła na niego uwagę. – Zadaje pani pytanie
i poza mną do odpowiedzi nikt się nie zgłasza, a pani patrzy, szuka i pyta, czy
ktoś zna odpowiedź. Ja znam. Co pani we mnie przeszkadza?
– JD, nie chcę cię
męczyć.
– Bzdura. Jest pani
jedną z tych osób, które wolą nie widzieć osoby niepełnosprawnej, chorej, bo
lepiej udawać, że nas nie ma. A może to chodzi o to, że jestem homo, co?
– Na pewno nie –
odpowiedziała oburzona.
– Ciekawe. To mogę
odpowiedzieć na to pytanie czy woli pani kogoś innego? – W tym samym momencie
rozbrzmiał dzwonek ogłaszający koniec lekcji. Nauczycielka i on nadal mierzyli
się wzrokiem. Czekał – a z nim cała klasa – na to, co kobieta odpowie, a on nie
zamierzał odpuścić. Owszem, nie chciał litości czy bycia nagabywanym, ale
pragnął, by inni traktowali go normalnie.
– W porządku. Odpowiesz
jutro.
– Może być.
Chwilę później wyjechał
z klasy i od razu napisał do Caseya wiadomość z pytaniem gdzie jest. Liczył, że
w końcu uda im się spotkać. Chłopak odpisał mu, że już schodzi na dół, i
zapytał, czy pójdą do stołówki, bo ma ochotę pogadać i jest głodny. Odpisał, że
zaczeka na niego przy windzie i tam
podjechał. Niedługo dołączyła do niego Brithany, od razu pytając, jak mu mija
dzień.
– Spoko. Jak dotąd taki
zły nie jest. Spotkałem się z różną reakcją na siebie. Kiedy wjechałem do
klasy na pierwszej lekcji, dziewczyna,
co ze mną siedzi w ławce, odsunęła od stolika krzesło, robiąc mi miejsce.
Podjechałem jakby nigdy nic. Nie narzekam, chociaż wkurza mnie to udawanie, że
mnie nie ma. Dobra, nie lubię być w centrum uwagi, wiesz, o co mi biega, ale to
jest ignorowanie.
– To przez to, że
ludzie nie wiedzą jak się zachować. Nie tylko przy kimś na wózku, lecz i przy
niewidomym, głuchym, kimś, kto nie ma ręki, nogi. Niestety. Oby z czasem to się
zmieniło. Wy też nie ułatwiacie sprawy.
– Ta. – Dłużej już nie
rozmawiali, bo przyszedł Casey w towarzystwie Alexa i Richiego. Po minie Caseya JD od razu zrozumiał, że z
rozmowy nici, ale może to i dobrze, bo lepiej czasami pogadać we własnym domu
niż w miejscu, gdzie każdy może cię usłyszeć.
Całą piątką wybrali się
do stołówki i już od progu Casey miał ochotę zawrócić. Przy stole, przy którym
zawsze siadała szkolna drużyna, a on zajmował zaszczytne miejsce, zebrali się
wszyscy należący do zapaśników. Śmiali się i wygłupiali jak zawsze. McPherson
przypuszczał, że rozmawiają o przyszłych zawodach, które mają odbyć się w
połowie maja, i wyśmiewają się z drużyn, które przegrały poprzedni turniej.
Zapomnieli pewnie, że to on wtedy zdobył dla nich decydujące punkty.
– Chodź. Nie zwracaj na
nich uwagi – burknął JD, kierując się prosto do bufetu.
– Trudno tego nie
robić.
– Stary, pamiętaj, że
to dupki – dodał Richie.
– Nie wszyscy. Jest
paru fajnych chłopaków, ale oni nie mają nic do powiedzenia – powiedział Casey,
biorąc dwie tace i jedną podając swojemu chłopakowi. – Co ci nałożyć? – JD
potrzebował jego pomocy, bo bufet był bardzo wysoki, do tego samemu trzeba było
się obsłużyć, biorąc przygotowane dania. Jedynie jeśli ktoś chciał coś
gorącego, to zwracał się do pani bufetowej. Po rozmowie z dyrektorką zgłodniał,
ale bardziej miał smak na jakieś kanapki i owoce, niż porządne, sycące danie
mięsne.
– Zjem to samo co ty. –
Obejrzał się, bo za ich plecami wybuchła salwa śmiechu. – Najchętniej to bym im
mordy pozaklejał.
– Pomógłbym ci. –
Richie nałożył sobie sałatki. Ostatnio za bardzo się obżerał, kiedy miał
problemy w swoim związku, i przytył. Znów musiał zadbać o siebie, inaczej
Jonathan nigdy go nie podniesie podczas tańca.
– Ja też – rzuciła
Brithany. – W jedności siła.
Gdy już wszyscy nabrali
sobie jedzenie, skierowali się do wolnego stolika, niestety trafił się taki w
pobliżu felernej grupki. Usiedli przy nim, a Casey wciąż nie potrafił oderwać
od swojej drużyny wzroku. Żal mu było, że to się już skończyło. Tylko wtedy
kiedy był przez nich taki uwielbiany, sam był dupkiem. Z biegiem czasu wydawało
mu się, że kiedyś tam było lepiej. Wcale tak nie było. Tak naprawdę był wtedy
nieszczęśliwy, musiał udawać, atakował ludzi bez powodów. To teraz było
naprawdę dobrze, bo miał JD. Uśmiechnął się do chłopaka i ścisnął jego rękę.
– Może go jeszcze
pocałuj. – Dosłyszał głos Karla Starka, człowieka, którego McPherson uważał za
przyjaciela. Jakże się mylił.
– Zignoruj to –
poradził Whitener. – Jeśli dasz się zaczepić, przegrasz.
– Co, język ci
oderwało, a może ta kaleka ci go odgryzła.
JD natychmiast ścisnął
dłoń swojego partnera, prosząc go, aby nie reagował na zaczepki.
– Nie będzie nazywał
cię kaleką – warknął Casey.
– Mówi prawdę. Nie
obraził mnie, a ty siedź, bo jeszcze się w coś wpakujesz, a potem gliny
powiedzą, że oberwałeś, bo sam zacząłeś.
– On ma rację – wtrącił
Alex. – Stark szuka zaczepki.
– Mam ochotę mu
rozwalić łeb. Przez takich jak on muszę odejść z drużyny.
– Nic nie musisz. – JD
patrzył uważnie na swojego chłopaka. – Jak odejdziesz z drużyny, to nigdy nie
zdobędziesz dowodów. Mówiłeś, że się o to postarasz, i co?
– Nie wiem, czy to ma
sens po tym, co usłyszałem od dyrektorki.
– Pedalski stolik –
rzucił Stark, śmiejąc się. Parę osób mu zawtórowało.
– A co, chcesz się
przyłączyć? – zapytał Richie. – Może masz ochotę na któregoś z nas? Staje ci na
mój widok, a może Caseya? Przypuszczam, że Caseya, i dlatego pobiłeś go wraz z
innymi, co?
– Richie – skarcił go
Alex.
– Hm?
– Przymknij się. Chcesz
od nich oberwać?
– Nic mi nie zrobią.
Prawda? Nic mi nie zrobicie, bo jeżeli spadnie mi włos z głowy, to będzie na
was. Mamy świadków. – Przesunął ręką po pomieszczeniu pełnym ludzi.
– Pierdol się,
blondasie. Idź się ruchać z tym swoim gachem. A może cię zostawił, bo nie ma go
tutaj – rzekł Adam Kozetzky.
– Do mojego bzykanka
to się nie wpierdalaj, bo nie uważam cię za przyjaciela – odpowiedział Taylor.
– A jak jesteś ciekawy, czy nadal mam faceta, to mam i przykro mi, że muszę ci
to powiedzieć, ale miejsce u mojego boku jest zajęte. – Kątem oka zobaczył, że
Alex uderza głową o stół. – No co?
– Nic. Znów zaczynasz
im odpowiadać i się narażasz. – Nic na to nie mógł poradzić, że martwił się o
przyjaciela.
– Nic mi nie zrobią –
powtórzył wcześniejsze słowa. – Bo się boją, że kolejne zeznania o pobicie mogą
ich tym razem pogrążyć. Dwa przypadki, zbieg okoliczności? Nie sądzę. Gliny
bardziej by się tym zainteresowały. No, ale wybaczcie, chłopcy – zwrócił się do
Karla i Adama wciąż mówiąc głośno, żeby wszyscy go słyszeli – drugie śniadanie
na nas czeka. Chcemy zjeść, zanim zacznie się kolejna lekcja. Pa, skarbeńki –
dodał piskliwym głosikiem i im pomachał, a do tego jeszcze całusa przesłał. –
Co? – zapytał, dostrzegając wgapione w niego cztery pary oczu.
– Chyba wolę, żeby
wrócił do mnie ten wystraszony Richie –
mruknął Alex.
– Po co? – wtrącił
Casey. – Pamiętam, jak mi się odszczekiwał. – Pamiętał też, że podkochiwał się
w Richiem, i jak bardzo chłopak wzbudzał w nim agresję, bo nie mógł go mieć.
Faktycznie bardzo dużo się zmieniło. – Czasami nie wiedziałem, co mam powiedzieć.
– O, widzisz. Tamci też
nie wiedzą. – Richie wskazał na dwóch chłopaków, z których teraz śmiała się
cała drużyna. – Czasami trzeba coś zignorować, nie dać się podpuścić, ale
czasami warto odbić piłeczkę, walczyć, a nie podkulać ogon. Tacy jak oni nie
mogą mieć ostatniego słowa. – Wziął widelec do ręki. – Zabieram się za żarcie,
bo potem mam dwie godziny treningu i Johnny mi nie odpuści. Smacznego.
Casey przez dłuższą
chwilę przyglądał się Taylorowi. Chłopak miał rację. Takim jak Stark i
Kozetzky, a także trener, nie można było odpuścić. Kiedy kilka godzin później
on i JD wrócili do domu, zdał całą relację z rozmowy z dyrektorką swojemu
chłopakowi, a potem się po prostu do niego przytulił, tak jak tego pragnął.
Karl zaraz by mu powiedział, że jest słaby, a on tak nie uważał. Potrzeba
przytulenia się do kogoś, szczególnie w trudnych chwilach, nie była słabością.
– Nie rozumiem – mówił,
leżąc z głową na kolanach JD, kiedy obaj przenieśli się na łóżko, aby się
pouczyć.
– Czego? – Odłożył
zeszyt i wsunął palce we włosy Caseya. Już mu trochę podrosły od ostatniego
strzyżenia.
– Tego, że chłopakom
przeszkadza to, iż jestem gejem. Jestem taki, jaki byłem, zanim się
dowiedzieli. Razem walczyliśmy, braliśmy prysznic i nigdy na żadnego się nie
gapiłem, nigdy nie zaczepiałem. Dlaczego im przeszkadzam? Dlaczego mnie za to
pobili i przez dwa miesiące nie dawali żyć?
– Bo taki jest ten
świat. Jest chory, przepełniony nienawiścią, zazdrosny i pełen strachu. Oni to
zrobili ze strachu, a brak mózgu im w tym pomaga.
– I niezrozumienie, że
ty, ja, inni jesteśmy takimi samymi ludźmi. Nie odpuszczę im tego, JD. Dzięki
Richiemu wiem, co mam robić, i załatwię to już jutro. – Zamyślił się, układając
w głowie plan.
JD o nic go nie pytał.
Jeżeli Casey zechce, sam mu wszystko powie. Powracając do nauki, nie przestał
głaskać go po głowie, jednym uchem słuchając melodyjnych, rockowych piosenek
lecących z odtwarzacza na laptopie. Nareszcie się odprężył i z tego co zauważył
to jego chłopak również, pomimo że planował zdobyć dowody na to, kto go pobił.
Miał nadzieję, że mu się to uda i Casey nie będzie musiał odchodzić z drużyny.
Jeszcze do końca szkoły mógł odnieść w sporcie trochę sukcesów. Natomiast JD
zamierzał odnieść sukces w jednym, zacząć chodzić. Od jutra miał iść na
rehabilitację.
Cieszę się, że JD w końcu zdecydował się iść na rehabilitację. Będzie go to kosztowało mnóstwo wysiłku, ale potem będzie szczęśliwszy i pewniejszy siebie, już nie mogę się doczekać c:
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, Casey'owi się uda i winni zostaną srogo ukarani. JD wreszcie postanowił walczyć i to bardzo dobrze. Oboje zasługują na szczęście. Dalej ubolewam nad tym, że tak mało mojego ulubieńca Alexa 😞😞
OdpowiedzUsuńIle czesci zostało do końca?
OdpowiedzUsuńZostało jeszcze 7 rozdziałów.
UsuńO rety naprawdę już tylko 7 rozdziałów?
OdpowiedzUsuńRety jak ten czas szybko leci. Kiedy publikowałaś pierwszy rozdział nie sądziłam że tak pokocham tę serię. Zważywszy na fakt iż nie jestem wielką fanką telenowel a tu niespodizanka.
Kupiłas mnie od samego początku.
W końcu rozdział poświęcony moim ulubieńcom i nawet Alex miał swoje pięć minut.
Szkoda że oprawcy Caseya nie dostaną zasłużonej kary ale pewni ludzie już się nie zmienią niestety. Tak już jest poukładane na tym chorym świecie;/
Sam rozdział taki ciekawy, lekki i naprawdę warty uznania.
Szczególnie jak bardzo zaobserwowałam zmiany bohaterów między sobą. Nie tylko Richiego, ale niespodziewane uczucia Caseya.
Coraz bardziej mnie zaskakujesz i pozdrawiam serdecznie.
Hej,
OdpowiedzUsuńbardzo cieszę się, że Jd dorósł aby zacząć rehabilitację w końcu... no i pierwszy dzień w szkole po tych wydarzeniach, wojowniczy Richie bardzo mi się podoba...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia