W środę,
do tej pory senną wieś obiegła wiadomość, że Artur Kawecki stracił prawo jazdy.
Ktoś nagrał, jak płakał, niemalże klęcząc przed policjantem, błagając go, żeby
wystawił mu tylko mandat. Podobno Kawecki próbował dać łapówkę, za co prawie
został aresztowany. Mieszkańcy Jabłonkowa mieli dzięki temu temat na całe tony
plotek, a wieś ożywiła się. Przecież Kaweccy nie byli byle kim, a i tak nie
uchronili syna przed prawem. Pewnie znów by mu się upiekło, ale dziwnym trafem
Artura złapali policjanci niemający nic wspólnego z miejscowym komisariatem w
najbliższym mieście. Wpadając w ręce obcego patrolu, nie pomogły mu piękne
oczy, a i tak miał szczęście, że jakimś cudem pozostał na wolności. Wstyd wylał
się na całą rodzinę Kaweckich, którzy przestali zadzierać nosa.
Babcia
Zośka nie unikała okazji do plotek, chwalenia policjantów oraz psioczenia na
Artura.
– Należało
mu się. – Wsypała cukier do słoika. W kuchni pachniało smażącymi się wiśniami,
które co jakiś czas chodziła zamieszać w garnku. – W końcu by kogoś zabił. Ileż
to razy miałam duszę na ramieniu, kiedy przechodziłam przez ulicę, bojąc się,
że on wyskoczy zza tego zakrętu. Raz omal nie zabił jakiegoś dziecka jadącego
poboczem na rowerze. Co to trzeba mieć we łbie, żeby tak się zachowywać.
–
Sieczkę zamiast mózgu? – podrzucił jej Kamil, zakręcając słoik pełen wiśni z
cukrem, z których miał zrobić się sok.
– O, to,
to właśnie. Kamilku, zakręć jeszcze ino ten słoik i wystarczy. Reszta potem.
Trzeba się brać za obiad. – Podeszła do kuchenki gazowej i sprawdziła gęstość
dżemu. – Jeszcze z godzinę i będzie gotowy. Staszek mi słoiki zakręci, jak
wróci z poczty. Poszedł zapłacić rachunek za prąd, bo jak znam te cholery w
naszej elektrowni, to człowiek spóźni się z opłatą i wyłączą elektrykę, zanim
przyślą pogonienie do zapłaty, czy jak to się tam gada. – Przekraczając
wyłożoną na płytkach suczkę, wyjęła z szafki garnek. – O której ma być twój
tata?
– Chyba
około czwartej, może wcześniej. Zależy od autobusu.
– To mam
czas. Ugotuję jego ulubioną zupę wiśniową, z makaronem, z dużą porcją cukru i
śmietaną, a na drugie, jak twoja mama przyjdzie z pracy, to mówiła, że zrobi
racuchy z jabłkami.
– Spoko.
– Zakręcił ostatni słoik i wstał. – To wszystko?
– Ano. –
Skończyła nalewać wodę do garnka. – Staszek jak przyjdzie, to mi pomoże, ty
wracaj do pracy. – Odwróciła się od zlewu. – A powiedz mi jeszcze, jak tam
dzieciaki u Bieńkowskich? Wczoraj Ewelina przyszła do mnie i opowiadała,
jak tu jest im fajnie. Lepiej niż w mieście. Fajna ta mała. Taka śmiała. A
Mateusz bardzo grzeczny i uczynny. Zawsze prosi i dziękuje. Mikołaj z Agatą
dobrze je wychowują. Tylko Pawełka szkoda. Żal, że z jego oczami nic się nie da
zrobić. Ale da sobie radę.
–
Dzieciaki dobrze. Szymon ma z nimi masę roboty, bo ciągle za nim łażą, ale on
to lubi – odpowiedział.
– Dobry
z niego chłopak – powiedziała babcia, nie zważając na to, że Szymon już dawno
stał się mężczyzną. – Żona będzie mieć z nim dobrze, a i ojcem będzie dobrym. –
Wzięła garnek i postawiła go na szafce przy kuchence. Zapaliła jeden z palników
i dopiero wtedy postawiła garnek na kuchni.
Na pewno
nie żona będzie mieć z nim dobrze, tylko mąż, pomyślał Kamil. Gdybyś o tym
wiedziała, babciu, jak zareagowałabyś na to, że Szymek spotyka się z twoim
wnukiem?
Mógłby
kiedyś dyskretnie ją przepytać, co sądzi o homoseksualistach, ale bał się, że
staruszka się czegoś domyśli.
– To ja
lecę – poinformował.
– A leć,
leć.
W
przedpokoju włożył stare, wysłużone buty i wyszedł na zewnątrz, czując się tak,
jakby wkroczył do piekarnika. Od jutra niby miało być chłodniej, ale wszystko
się okaże. Chętnie odetchnąłby od upałów. Lubił gorąco, ale nie aż takie. Poza
tym bolało go, że Szymon wciąż martwił się żniwami. Po jakości i wyglądzie
zboża oceniał, że zbierze go o połowę mniej, a rachunki trzeba opłacać. Do
tego nad Bieńkowskimi wisiała spłata dużego kredytu zaciągniętego pod budowę
stajni. Dotacje z Unii pomagały, ale nie starczały na wszystko. Zarabiali na
tym, co da im natura, a jeżeli ona poskąpi im swych dóbr, będą mieć problemy.
Szymon opowiadał mu, jak trzy lata temu, kiedy ciągle padały deszcze, prawie
poszedł z torbami. Owszem, ubezpieczał wszystko, zbiory, ale i tak
ubezpieczyciel zawsze znajdował jakieś kruczki, żeby nie wypłacić całej kwoty
odszkodowania.
Dzisiaj
dziadek pojechał zapłacić rachunek za prąd. Mama i on dołożyli się do niego i
do innych rachunków. Resztę pieniędzy z wypłaty, które mu zostały, odłożył do
koperty. Owszem, coś tam sobie zostawił na bieżące wydatki, ale nie potrzebował
wiele, zwłaszcza, że nie kupował jedzenia. Dwadzieścia złotych miał
przeznaczone na lody dla Eweliny i Mateusza. Codziennie wieczorem on i
Szymon musieli iść z dziećmi do sklepu. Stało się to już rytuałem. Postanowił
więc, że on czasami też coś im kupi. W takich chwilach Szymon obdarzał go tak
szczęśliwym spojrzeniem, że Kamilowi po plecach przechodziły przyjemne ciarki.
Musiał przyznać, że akurat te dzieciaki mu nie przeszkadzały, ale ich pytania…
Gdy rozpoczynały ‘przesłuchanie’, to nie mógł się doczekać, kiedy wrócą do
domu.
Docierając
do stajni, pozdrowił Jacka ocierającego pot z czoła.
– Idź na
przerwę – powiedział Zarzycki.
– Zaraz
idę. Szymon jest przy Malwinie. Niedługo będzie się źrebić. Mówił, że jak
wrócisz, to chce z tobą pogadać.
– Dzięki.
– Zmierzył Topolskiego wzrokiem. Od poniedziałku mężczyzna nie miał dobrego
humoru. Nie, że się wściekał czy coś tego typu. Raczej ogarniała go melancholia
i wyglądało, jakby się czymś martwił. Nie pytał go, co się dzieje, bo on
też czasami miewał ciężkie dni i wolał wtedy, aby nikt się do niego nie wtrącał.
Szymona
odnalazł przy wysoko ciężarnej klaczy. Mężczyzna przesuwał powoli zgrzebłem po
jej brzuchu. O dziwo, był sam.
– Gdzie
masz małych pomocników?
– Wiesz,
że nie lubię, jak się plątają przy koniach. Karolina się nimi zajęła. Mikołaj
kupił i przywiózł z rana nadmuchiwany basen. Teraz cała trójka, wraz z
Konradem, tapla się w wodzie. Tak z innej beczki… Nie wiesz może, kto
zadzwonił na policję, informując ich, że Kawecki szaleje po drogach?
– Nie.
Skąd mam wiedzieć. Może jakaś dobra dusza. – Zmrużył oczy, a prawy kącik ust
lekko uniósł.
– Może.
– Obejrzał się, czy są sami i owijając rękę wokół pasa Kamila, przyciągnął go
do szybkiego pocałunku.
Kamil
sapnął w jego usta, ale zanim zareagował, ich wargi rozłączyły się.
– Co tak
mało? – zapytał, niby z pretensją w oczach. Rozumiał, że na więcej nie mogli
sobie pozwolić, by nie zostali nakryci.
Szymon puścił mu oczko i wrócił do czyszczenia
klaczy.
– A jak
ta dobra dusza to zrobiła?
– Kiedyś
na grillu Aneta wspomniała tej dobrej duszy, że jej wujek jest gliną. I jakoś
tak się stało, że ta dobra dusza skontaktowała się z Anetą, powiedziała, o co
chodzi, a ona już wiedziała, co robić. A że wujek to podobno facet w dechę, to
mieliśmy dzisiaj z rana taki finał.
–
Oczywiście Aneta nakręciła też filmik?
– Tak.
– Brawo
– pochwalił.
Zarzycki
wziął szczotkę i zaczął czesać piękną, brązową grzywę konia.
– Jacek
powiedział, że chciałeś mnie widzieć.
– O
szesnastej mam zajęcia z hipoterapii. Chciałbym, żebyś się przyłączył i
zobaczył, na czym to polega.
– Nie mogę.
Tata dzisiaj przyjeżdża. Innym razem, co?
– Spoko.
Jest już dla niego jakaś robota, czy dopiero będziecie szukał?
– Będzie
szukał. Niby dziadek ma znajomego, który ma znajomego, który ma hurtownię
owoców. Może tam by się załapał.
–
Niedługo żniwa, więc jest możliwość, że zanim coś zacznie, to by nam pomógł.
Będę potrzebował dużo ludzi do zrzucania zboża, bo jak zacznę kosić, to już
wyjadę w pole na cały dzień, a tata będzie wszystko zwoził. Trzeba zrzucić
część zboża do silosów, bo nie chcę od razu wszystkiego sprzedawać. Niby jest
żmijka[1],
ale ludzie muszą jej pomagać. Maszyna wszystkiego nie zrobi. Nie będzie to
majątek, ale mu zapłacę. – Przeszedł z drugiej strony klaczy. Pogłaskał ją po
brzuchu.
– Spoko,
zapytam. Każdy grosz się liczy. Słuchaj, co się dzieje z Jackiem?
– Nie
wiem. Rano prosił, czy nie mógłbym mu pożyczyć trzech tysięcy złotych.
Powiedziałem mu, że mogę, ale chcę wiedzieć, co się dzieje. Wyszedł. Muszę
zadzwonić do jego żony i zapytać się, czy mają jakieś problemy finansowe, bo na
to mi wygląda. Mam nadzieję, że Jacek nie wciągnął się ponownie w gry hazardowe
przez Internet. To fajny facet. Dobrze pracuje.
Dlatego
dwie godziny później, mając chwilę wolnego, poszedł do gabinetu. Włączył
stojący pod ścianą wysoki wiatrak i usiadł przy biurku. Odnalazł numer domowy
Topolskich i zadzwonił do żony Jacka. Kobieta z początku też nie chciała
mu nic powiedzieć, ale kiedy naciskał, popłakała się i wyznała, jaki mają
problem. Kiedy po rozmowie Szymon odłożył słuchawkę, długo siedział i myślał
nad tym, co usłyszał. Koniecznie musi porozmawiać z Jackiem, a potem
pomyśleć, jak pomóc tej rodzinie.
*
Kamilowi
nie chciało się, ale sprzątnął talerze ze stołu. Chłodna zupa z wiśni orzeźwiła
go i wbrew pozorom nasyciła. Będzie musiał jeszcze poczekać na racuchy, które
mama dopiero zaczęła smażyć, żeby były świeże. Jego tata siedział przy stole,
rozmawiając z dziadkiem, a babcia nalewała wszystkim kompotu, tym razem z
jabłek.
– Kamil,
mówisz, że na razie mógłbym się załapać na to koszenie?
– No.
Dopóki czegoś nie znajdziesz, dobre i to.
– Od
jutra zaczynam poszukiwania, ale powiedz temu facetowi, że jak tylko nie będę
miał roboty, to chętnie przyjdę. Mogę sobie dorobić nawet i popołudniami, gdyby
coś tego.
– Aha. –
Usiadł przy stole i wziął w dłonie szklankę kompotu.
– Dam ci
adres do tego magazynu, o którym mówiłem – wtrącił dziadek.
Kamil
zorientował się, że tata mu się przygląda, a potem spogląda na mamę, unosząc
brwi i niemo pytając: „Co się stało z naszym synem?”, kiedy kobieta postawiła
na stole talerz pełen racuchów. Chłopak mógł się domyślać, że ojciec jest
zaskoczony jego postawą. Sam nie wiedział, co się z nim stało. Uspokoił się. Co
do tego zyskał dużą pewność. Chyba poniekąd stabilizacja życiowa, finansowa i
spokój, a przede wszystkim Szymon, bardzo mu pomogły. Obecność mężczyzny
działała na niego wyjątkowo dobrze, tym bardziej w ostatnich dniach, kiedy
Szymon stał się jego… partnerem. To miało duże znaczenie. Nie można być całe
życie buntownikiem, chociaż nie zamierzał też wracać do tego siebie sprzed paru
lat.
Nałożył
sobie na talerz kilka racuchów, posypał cukrem pudrem i wbił w nie widelec.
*
Tymczasem
Szymon czekał na Jacka, żeby z nim otwarcie porozmawiać. Był zły, że mężczyzna
tak dużo przed nim ukrywa. Przecież na początku jak tu się sprowadzili, to
właśnie Jacek pierwszy wyciągnął do niego rękę i zaproponował pomoc. Nie
powinien teraz ukrywać przed nim takich problemów. Pomoże mu, tak jak może, ale
musi wszystko wiedzieć, by mieć się czego uczepić. Żona Jacka nie była mu w
stanie wszystkiego dokładnie wyjaśnić. Spojrzał na zegarek. Za pół godziny
przyjadą dzieciaki na hipoterapię, więc najwyżej się spóźni, gdyby rozmowa się
przeciągnęła.
Usłyszawszy
pukanie do drzwi, zaprosił gościa do środka.
–
Chciałeś się ze mną widzieć?
–
Siadaj, Jacek. – Wskazał krzesło naprzeciwko biurka. Oparł łokcie na blacie i
złożył dłonie w piramidkę. – Dlaczego mi nie powiedziałeś, po co chcesz te
pieniądze?
– Skąd
wiesz? – Usiadł, uprzednio wyjąwszy chusteczkę z kieszeni krótkich spodni, żeby
otrzeć czoło.
–
Zastanawiałem się, na co potrzebujesz tyle pieniędzy. Tym bardziej, że w sobotę
błagałeś mnie o zaliczkę. Myślałem, że znów grasz.
– Broń
Boże, nie. Skończyłem z tym raz na zawsze.
–
Zadzwoniłem do twojej żony. Wyznała mi, o co chodzi. Twój najmłodszy,
czteroletni synek choruje na bardzo rzadką chorobę genetyczną. – Dokładnie
sprawdził w Internecie wiadomości o tej chorobie.
– Nie
chciałem nikomu mówić. Nikt we wsi nie wie. – Zmiął chusteczkę w dłoniach. –
Kiedy dowiedzieliśmy się o tym i zapytaliśmy lekarza, jak to się leczy… – Wziął
głęboki, drżący oddech. – Pokiwał tylko głową. To wyrok śmierci dla mojego
dziecka. Moje dziecko umiera, a ja chcę mu pomóc jakoś godnie przetrwać do
ostatnich dni. Dożyje może dwunastego roku życia. Może w tym czasie wynajdą
lek. Potrzebuję pieniędzy na bardzo drogi wózek, a i leczenie objawowe nie jest
tanie… Nie stać nas na nie. – Popatrzył ze łzami w oczach na Szymona. – Nic nie
mówiłem, bo nie chcę litości.
– Ale
potrzebujesz pomocy. Ile kosztują leki? Ile wózek?
– Na
leki w ciągu miesiąca potrzebujemy dziesięciu tysięcy złotych. Część dała
rodzina. Tak naprawdę nie ma leku na tę chorobę. Te, co są, pomagają tylko na
chwilę. Te trzy tysiące potrzebowałem na lekarstwa na przyszły tydzień. A
wózek… Szesnaście tysięcy. Taki wózek, żeby rósł razem z moim synem. Mój synek
już nie chodzi. Są dni, kiedy nie może oddychać. Ma cztery latka i umiera.
Starałem się trzymać, ale w piątek jego stan się pogorszył. – Ukrył twarz w
dłoniach.
Szymon
wyprostował się. Czteroletni chłopiec umierał i żeby jego ostatnie lata
przebiegały chociaż w miarę łagodnie, potrzebował drogich leków oraz
specjalistycznego wózka. Jak miał zdobyć na to pieniądze? Nie ma tyle. Nie
byłby w stanie co miesiąc dawać Topolskim dziesięciu tysięcy złotych. Mógłby
dać na wózek. Ale pieniądze są w zbożu, a ono z kolei musi dopiero wykosić,
sprzedać. Ale może to zrobić. Tylko co z resztą? Są fundacje. Różne
towarzystwa, które powinny pomóc, ale jak zacząć? Nagle coś mu wpadło do głowy,
jakby zaświeciło się w jego umyśle jakieś światełko. Festyn. Czy byłaby
możliwość zebrania na nim pieniędzy dla chłopca? Co, jeżeli na otrzymanie zgody
na zbiórkę jest już za późno? Może dałoby się to jakoś załatwić. Cholerna
susza. Gdyby było inaczej, sprzedałby nadwyżkę zboża i dał darowiznę tej
rodzinie. Ale nawet wtedy kochane państwo by się w to wpieprzyło, bo jak tak
można. Coś musi wymyślić lub poszukać kogoś, kto wiedziałby co robić i chyba
miał pomysł.
Uśmiechnął
się do zrozpaczonego Jacka.
–
Zadzwonię w parę miejsc, może coś się da załatwić. Nie chcę robić nadziei, więc
nic ci nie powiem. Dodam tylko, że od teraz nie ma ukrywania stanu twojego
synka. Na tym świecie są dobrzy ludzie i pomogą, tylko muszą dowiedzieć się o
chłopcu. Szkoda, że wcześniej nie miałem o tym pojęcia, ale liczę na to, że da
się coś jeszcze załatwić. – Podniósł słuchawkę i wykręcił numer.
[1]
Przenośnik ślimakowy do zboża. Podstawowym zadaniem, które realizuje żmijka do
zboża jest transport ziarna, paszy i innych materiałów sypkich. Dzięki
odpowiedniej konstrukcji i funkcjonalności przenoszenie zboża z przyczep do
miejsc wskazanych przez operatora jest o wiele prostsze i bardziej efektywne.
Mam nadzieję, że uda się im pomóc temu chłopcu. Żal ściska serce, kiedy słyszę, że takie maleństwa chorują.
OdpowiedzUsuńRozdział był wyjątkowo spokojny, ale cieszę się nawet z tego krótkiego pocałunku Kamila i Szymona. Nie mogę się doczekać następnego. Weny 💞😘
~Demi Lerman
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Kamil się zmienił, ojciec jest bardzo zaskoczony jego zachowaniem, mam nadzieję, że uda się pomóc temu chłopcu, no i co Artur stracił prawo jazdy i dobrze...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia